Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Wdowy. Dolly Rawlins. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 grudnia 2025
E-book: EPUB,
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
44,90
4490 pkt
punktów Virtualo

Wdowy. Dolly Rawlins. Tom 1 - ebook

Przez dwadzieścia lat Harry Rawlins i jego wspólnicy znakomicie prosperowali jako przestępcy. Kolejne zlecenie – porwanie furgonetki wypełnionej pieniędzmi – miało przynieść gigantyczne zyski. Okazało się jednak pechowe. Trzech złodziei zginęło, czwartemu udało się zbiec.

Dolly, wdowa po Harrym, dotąd nieświadoma działalności męża, odkrywa w skrytce bankowej szczegółowe zapiski dotyczące planowanego skoku. Może przekazać je policji lub nachodzącym ją zbirom z konkurencyjnej szajki, ale jest jeszcze trzecie, najbardziej szalone wyjście – przejąć działalność szefa gangu.
Dolly postanawia dokonać zuchwałego przestępstwa z pomocą Lindy, Shirley oraz Belli. Kobiety są silne, sprytne i zdeterminowane, żeby osiągnąć swój cel.

 

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-863-7
Rozmiar pliku: 976 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Londyn 1984

Plan napadu był bez zarzutu; Harry Rawlins nie przygotowałby innego. Ów zamożny handlarz antykami specjalizował się w najdroższych dziełach sztuki, srebrach stołowych i biżuterii; on i jego żona Dolly tworzyli zachwycającą parę. Ludzie Harry’ego Rawlinsa darzyli tego wytrawnego przestępcę, uprawiającego między innymi proceder prania brudnych pieniędzy, głębokim szacunkiem i lojalnością. Był zimny i wyrachowany, a jako wróg zabójczo niebezpieczny. I chociaż policja podejrzewała go o spore zaangażowanie w działalność kryminalną, nie spędził za kratkami ani jednego dnia.

Plan był prosty i jak zawsze, gdy akcją dowodził Harry Rawlins, omawiano go ze szczegółami wiele razy. Czterech ludzi w kominiarkach zatrzyma pancerny furgon w ustalonym miejscu tunelu biegnącego pod ulicą Strand. Furgonetka z piekarni, prowadzona przez członka gangu, przyblokuje furgon, gwałtownie hamując tuż przed nim. Kiedy furgon stanie, trzech mężczyzn jadących za nim vanem fordem escortem wkroczy do akcji. Jeden wstrzyma ruch z tyłu i będzie mierzył do kierowców z broni, a pozostali dwaj wysadzą drzwi pancernego pojazdu, używając do tego celu wybuchowej żelatyny z podłączonym detonatorem. Dołączy do nich kierujący furgonetką z piekarni i wszyscy napełnią sobie nawzajem plecaki workami z pieniędzmi, po czym trzej uzbrojeni napastnicy pobiegną do oddalonego o czterdzieści sześć metrów wylotu z tunelu, gdzie będzie już na nich czekał samochód. Czwarty napastnik, zabezpieczający ucieczkę pozostałych, uda się następnie furgonetką z piekarni do ustalonej kryjówki.

Kiedy furgonetka z piekarni, pancerny furgon i van ford escort wjechały do tunelu pod Strandem, wszystko zdawało się przebiegać zgodnie z planem. Napastnicy, wprawni przestępcy, byli gotowi do następnego kroku. Wydarzyło się jednak coś niespodziewanego. Tuż za nimi pojawił się radiowóz ścigający młodych amatorów przejażdżki kradzionym samochodem.

Gdy zawyła syrena, spanikowany kierowca vana odwrócił się, spoglądając za siebie; dokładnie w tym samym ułamku sekundy kierowca furgonetki z piekarni, działając zgodnie z planem, wcisnął hamulec i zmusił kierowcę pancernego furgonu, by uczynił to samo. Kiedy prowadzący forda escorta odwrócił się z powrotem, było już za późno. Zarył w tył furgonu, a amatorzy jazdy kradzionym autem wjechali w tył jego vana. Niemal równoczesne zderzenia cisnęły do przodu uczestnika napadu siedzącego na miejscu pasażera. Żelatyna wypadła mu z rąk, lądując na desce rozdzielczej; wskutek eksplozji powstała kula ognia, która objęła całe wnętrze. Trzej uzbrojeni napastnicy uwięźli w samochodzie; płomienie i dym nie pozwalały otworzyć drzwi po stronie kierowcy. Nie można było dotrzeć do nich z pomocą, ale wszyscy słyszeli ich krzyk; aż wreszcie wybuchł zbiornik paliwa i eksplozja rozerwała to, co zostało z pojazdu.

W potwornym zamieszaniu, które potem nastąpiło, nikt nie zwracał uwagi na kierowcę furgonetki z piekarni. A ten przez kilka sekund patrzył na wszystko z niedowierzaniem, po czym pobiegł do swojego samochodu i wyjechał z tunelu.

Trzy zwęglone ciała z vana forda escorta przewieziono do kostnicy w Westminster. Po dwóch dniach patolog medycyny sądowej zakończył badanie i oficjalnie zidentyfikował Harry’ego Rawlinsa, Joego Pirellego i Terry’ego Millera.

Siła wybuchu żelatyny skupiła się na kierującym fordem escortem. Górna część jego ciała została dosłownie rozerwana na kawałki, czaszka tak pogruchotana, że nie sposób było ją zrekonstruować, a obie nogi spalone aż do kości. Na nadgarstku zwęglonego i zmasakrowanego przedramienia wciąż znajdował się jednak złoty rolex z niewyraźną teraz inskrypcją: „Dla Harry’ego – z miłością, Dolly – 2/12/62”.

Policja od samego początku podejrzewała, że drugie zwłoki należą do Joego Pirellego, ale jego twarz uległa tak poważnemu poparzeniu, że nie można było stwierdzić tego ze stuprocentową pewnością. Mężczyzna widniał w kartotece przestępców, nie dało się jednak zdjąć odcisków palców, ponieważ obie dłonie zostały zwęglone. Ostatecznie musiano sprowadzić odontologa, który potwierdził tożsamość zmarłego na podstawie karty stomatologicznej.

Trzykrotnie skazany Terry Miller został zidentyfikowany dzięki częściowym odciskom kciuka i nienaruszonego palca wskazującego spalonej lewej dłoni.

Trzej mężczyźni mieli żony. Teraz żony zostały wdowami.ROZDZIAŁ 1

Dolly Rawlins była w kuchni i prasowała kołnierzyk oraz mankiety koszuli, które wcześniej starannie wykrochmaliła, tak jak Harry lubił. Obok niej stał kosz ze stosem wyprasowanych prześcieradeł i powłoczek na poduszki. Wilk, mały biały pudel przyniesiony do domu przez Harry’ego po tym, jak Dolly urodziła martwego synka i runęły ich nadzieje na powiększenie rodziny, ze zwieszonym łebkiem siedział przy jej nogach. Był czujny i za każdym razem, kiedy pani się poruszyła, dreptał za nią.

Odkąd wróciła z komisariatu, Dolly prała, prasowała i wycierała kurz. Było po trzynastej. Czasami zatrzymywała się i wpatrywała w przestrzeń, czuła jednak narastający w niej ból, więc znowu brała się do pracy; robiła wszystko, cokolwiek, żeby tylko go powstrzymać. Policja nie pozwoliła jej zobaczyć ciała Harry’ego, bo za bardzo ucierpiał, tymczasem jakaś jej część odmawiała przyjęcia do wiadomości tego, co usłyszała. Okłamywali ją, była tego pewna. Harry może lada chwila wkroczyć do domu.

Linda Pirelli stała jak zamurowana w zimnej kostnicy, długie ciemne włosy okalały jej poszarzałą twarz. Żałowała, że nie ma przy niej nikogo, żałowała wielu rzeczy, ale najbardziej pragnęła, żeby to był tylko zły sen, z którego się obudzi.

– Karta stomatologiczna sugeruje, że to pani mąż, pani Pirelli, ale z uwagi na to, że nie znaleźliśmy wszystkich zębów, chcielibyśmy, żeby pani spojrzała na ciało – powiedział pracownik kostnicy. – Jedna strona twarzy nie ucierpiała tak bardzo, więc jeśli zostanie pani na miejscu, wszystko będzie dobrze. Gotowa? – Zanim Linda miała szansę odpowiedzieć, mężczyzna odciągnął białe prześcieradło.

Linda wydała stłumiony okrzyk, przysunęła dłoń do ust i zamarła. Poczuła, że coś ciepłego spływa jej po wewnętrznej stronie nogi.

– Toaleta. Muszę iść do toalety… – bełkotała cicho.

– Czy to pani mąż, Joseph Pirelli? – spytała towarzysząca jej policjantka.

– Tak. To on. A teraz proszę mnie stąd wyprowadzić – powiedziała błagalnym tonem Linda.

Policjantka wzięła ją pod ramię i delikatnie wyprowadziła z kostnicy w kierunku toalety znajdującej się w korytarzu.

Audrey, matka Shirley Miller, była zmęczona i rozdrażniona. Spojrzała zdegustowana na swoją starą, bezkształtną wełnianą sukienkę, gołe nogi i sztyblety. Kątem oka dostrzegła swoje odbicie w kuchennym oknie i zauważyła siwe odrosty na ufarbowanych na pomarańczowo włosach; musi pójść do fryzjera, jeśli ma się znowu czuć jak człowiek. I kiedy tak się gapiła na wymizerowaną siebie, słyszała płaczącą na górze córkę.

Shirley leżała na łóżku, oczy miała zaczerwienione od łez. Za każdym razem, gdy je wycierała, zaczynała płakać od nowa i raz po raz powtarzała jego imię.

– Terry… Terry… Terry… – skrzeczała i przyciskała do piersi oprawioną w ramkę fotografię męża.

Audrey zaniosła jej gorące mleko i tost z masłem, ale Shirley nawet ich nie tknęła, więc matka sama się posiliła. Spojrzała na małe zdjęcie Terry’ego oprawione w srebrną ramkę, które Shirley ściskała w dłoni. Siedząc na krawędzi łóżka, kobieta przyglądała się pięknej córce, dumie swojego życia. Shirley była olśniewającą młodą kobietą, apetycznie krągłą, z naturalnymi blond włosami sięgającymi tuż poniżej ramion. Miała cudowny temperament, była ufna i tylko jeden raz sprzeciwiła się Audrey – wtedy, gdy wyszła za Terry’ego Millera. Przejdzie jej, pomyślała Audrey. Z czasem znowu będzie sobą. Na razie jednak należało pozwolić jej się wypłakać.

O czternastej Dolly zaciągnęła siebie i wyprasowaną bieliznę na piętro w jej nienagannym domu w Potters Bar. Senny Wilk szedł za nią. Zwykle sypiał w salonie na grubym perskim dywanie przed zdobnym kominkiem. Na półce nad kominkiem stały zdjęcia dokumentujące życie Dolly i Harry’ego: ich ślub w urzędzie stanu cywilnego w Chelsea – Dolly miała na sobie kostium od Chanel i trzymała bukiecik białych róż; miesiąc miodowy w Paryżu; każdą rocznicę ślubu, Boże Narodzenia i bale charytatywne, w których młodzi uczestniczyli po ślubie.

Zimą otwarte palenisko ogrzewało ciałko Wilka, latem zaś pies rozkoszował się chłodnym powietrzem wpadającym do pokoju przez otwarte okna. Kiedy jednak Harry wybywał w interesach, Wilk zawsze kulił się obok Dolly na kanapie z czerwonego aksamitu ozdobionej złotymi frędzlami.

Dolly otworzyła drzwi sypialni. W środku lampka nocna rzucała ciepłe światło na nieskazitelny pokój, odpowiednio dobrane zasłony, narzuta i poduszki prezentowały się schludnie i porządnie, wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Odstawiwszy kosz z bielizną na podłogę, Dolly wsunęła dłoń do kieszeni fartucha i zapaliła setnego tego dnia papierosa. Kiedy zaciągnęła się dymem, poczuła, że serce zabiło ciężko w jej piersi. Wróciła na dół, otworzyła mahoniowe drzwiczki szafki ze sprzętem grającym, włączyła gramofon i delikatnie opuściła igłę na płytę, która leżała już na talerzu. Puszczała ją raz po raz, odkąd wróciła z komisariatu; głęboki, pełny głos Kathleen Ferrier śpiewającej Life Without Death zdawał się ją koić.

Siedziała w salonie i paliła papierosy, a Wilk kulił się obok niej. Przesiedziała tu całą noc. Nie płakała, nie potrafiła – czuła się, jakby ktoś pozbawił ją wszelkich emocji. Myślała o poranku sprzed dwóch dni, kiedy Harry pocałował ją na do widzenia. Powiedział, że wyprawa po zakup nowych antyków zajmie mu tylko kilka dni. Tęskniła za nim w każdej minucie jego nieobecności. W przeddzień jego powrotu szykowała wieczorem lazanie – Harry lubił chrupiący ser na makaronie – wtedy usłyszała dzwonek. Wytarła ręce w ścierkę, a Wilk zaszczekał i rzucił się w stronę mahoniowych drzwi z metalowymi okuciami. Poszła za nim do przedpokoju i zamarła. Za witrażowym oknem majaczyły dwie ciemne sylwetki. Dzwonek rozległ się ponownie.

Policjanci okazali legitymacje i spytali, czy mąż jest w domu. Przedstawiciele prawa pukali już do ich drzwi kilkakrotnie, więc Dolly natychmiast zrobiła się czujna i odpowiedziała wymijająco, że Harry wybył w interesach. Oni zaś kazali jej włożyć buty i płaszcz i udać się z nimi do komisariatu, żeby zidentyfikowała coś, co ich zdaniem należało do jej męża. W radiowozie nie starali się być pomocni i nie odpowiadali na pytania, co ją przeraziło. A jeśli aresztowali Harry’ego? Postanowiła nic nie mówić i o nic nie pytać do czasu, gdy dowie się czegoś więcej.

W komisariacie zabrali ją do zimnego pustego pokoju, w którym znajdowały się tylko stół z blatem z laminatu i cztery twarde krzesła. Umundurowana policjantka stanęła przy Dolly, a detektyw podał Dolly foliowy woreczek ze złotym roleksem z cyferblatem wysadzanym brylantami. Kiedy próbowała otworzyć woreczek, wyrwał jej go z rąk.

– Nie wolno! – warknął. Wciągnął białe gumowe rękawiczki, wyjął zegarek z woreczka i odwrócił, żeby pokazać zamazaną inskrypcję na kopercie.

– Dla Harry’ego – z miłością, Dolly – drugi grudnia sześćdziesiątego drugiego – szepnęła Dolly. Jakimś cudem udało się jej zapanować nad sobą. – To zegarek mojego męża – powiedziała. – Należał do Harry’ego.

Jej świat runął.

– Zdjęliśmy go z ręki nieżyjącego człowieka. – Detektyw zamilkł i przyglądał się jej reakcji. – Z nadgarstka zwęglonych zwłok.

Dolly chwyciła zegarek i zaczęła się cofać, aż zatrzymała się przy ścianie. Policjantka rzuciła się za nią z wyciągniętą ręką.

– To dowód! – oznajmiła. – Proszę to natychmiast oddać!

Dolly trzymała zegarek z całej siły. Z powodu szoku zatraciła wszelkie zahamowania.

– Kłamiecie! – pisnęła. – On żyje. Żyje!

Gdy wyrwano cenny zegarek z jej dłoni, syknęła:

– Chcę go zobaczyć. Muszę go zobaczyć!

Policjantka miała tego dość.

– Nie ma już czego oglądać – poinformowała ją beznamiętnie.

Wieziona radiowozem do domu Dolly powtarzała sobie, że to nie mógł być Harry, chociaż jakiś wewnętrzny głos szeptał jej… Sprezentowała mu ten zegarek w dziesiątą rocznicę ślubu. Pocałował ją i obiecał jej, że nigdy go nie zdejmie. Dolly podobało się to, jak na niego patrzył; prostował przed sobą rękę, obracał nadgarstek i przyglądał się, jak brylanty odbijają światło. Nigdy się nie rozstawał ze swoim roleksem – nawet w łóżku. Na kolejną rocznicę kupiła mu złotą zapalniczkę Dunhilla z wygrawerowanymi jego inicjałami. Zaśmiał się i oznajmił, że ją również zawsze będzie nosił przy sobie.

Nie potrafiła zaakceptować tego, że nie wróci do domu.

Audrey zaplanowała pogrzeb Terry’ego. To była cicha rodzinna uroczystość, zebrani wypili kilka drinków za domem, nic nadzwyczajnego; poza tym Shirley była w takim stanie, że tylko w ten sposób Audrey zdołała skłonić ją do ubrania się.

Greg, brat Shirley, punk, starał się z całych sił, ale był jeszcze bardzo młody i nie potrafił poradzić sobie z emocjami starszej siostry. Gdy Shirley próbowała wskoczyć do grobu za trumną, poczuł się tak zażenowany, że oddalił się i dołączył do zupełnie innej i znacznie bardziej dystyngowanej grupy żałobników.

Nie zamówiono jeszcze kamienia nagrobnego, ponieważ Audrey nie lubiła prosić o pieniądze, ale planowała coś zorganizować, kiedy Shirley znowu stanie na nogi. Łączyła wielkie nadzieje z powrotem Shirley do grona królowych piękności; z jej olśniewającym wyglądem mogła śmiało startować do tytułu Miss Anglii. Audrey zgłosiła już córkę do udziału w konkursie Miss Paddington… Przekaże jej tę wiadomość później, kiedy Shirley przestanie tak dużo płakać.

Linda znajdowała się w salonie zatłoczonego mieszkania komunalnego starszych państwa Pirellich. Zaproszono na pogrzeb i stypę wszystkich krewnych Joego, którzy zawodzili i rozmawiali w potoczystym włoskim, ubrani od stóp do głów w czerń. Jej teściowa, mama Pirelli, gotowała przez kilka dni i szykowała ucztę – na stole znalazły się makarony, pizza, salami, czego dusza zapragnie. Linda była sierotą pozbawioną rodziny, którą mogłaby zaprosić. Jeśli chodzi o przyjaciół, ludzie z salonu gier, gdzie pracowała, nie znali Joego, więc teraz Linda upijała się samotnie. Czuła, że goście ją obserwują i kręcą głowami na widok jaskrawoczerwonej sukienki. Nie przejmowała się tym.

Powiodła wzrokiem po morzu załzawionych twarzy i nagle dostrzegła w głębi pokoju kobietę, tę blond dziwkę, którą widziała z Joem kilka tygodni wcześniej. Dysząc z wściekłości, przecisnęła się między gośćmi i dopadła do szlochającej blondynki.

– Kto cię tu zaprosił, do diabła?! – wrzasnęła.

Już ona zadba o to, żeby miała odpowiednie wspomnienia! Wylała na dziewczynę wino z jej kieliszka i prawie się na nią rzuciła z pięściami, ale Gino, młodszy brat Joego, odciągnął ją w samą porę. Trzymał ją mocno, gdy łkała, i szeptał jej do ucha słowa pocieszenia, a równocześnie przypadkiem położył dłoń na jej prawej piersi.

Pogrążona w bólu Dolly Rawlins prawie nic nie jadła. Odnosiła wrażenie, że dzień zlał się z nocą, ale jakby działając na autopilocie, zgodziła się pochować męża. Siedziała w salonie w eleganckim czarnym kostiumie i czarnym kapeluszu z małą woalką. Gładziła co chwila czarne rękawiczki z koźlej skórki, pod którą wyczuwała kształty obrączki i pierścionka zaręczynowego. Wilk siedział na kanapie obok niej, przywarłszy ciepłym ciałkiem do jej biodra.

Nawet tego dnia Dolly była niebywale opanowaną osobą. Nienagannie uczesała rudoblond włosy, umalowała się dyskretnie i zachowywała się jak rasowa bizneswoman. Postanowiła nie dzielić z nikim swojego jak najdogłębniej osobistego smutku. Nikt nie potrafiłby jej zrozumieć i ostatnią rzeczą, jakiej sobie życzyła, było usłyszeć od kogoś sugestię, że ją rozumie.

Związek Dolly z Harrym był wyjątkowy. Poznali się, kiedy prowadziła odziedziczony po ojcu stragan z antykami i starociami przy Petticoat Lane, ale to nie wystrzałowy jaguar E-type, atrakcyjna prezencja i urok pociągały ją w Harrym, chociaż też zwróciła na nie uwagę. Nie, ich związek sięgał znacznie głębiej.

Gdy Harry się jej oświadczył i podarował pierścionek z brylantem, prawie nie mogła oddychać. Matce Harry’ego, Iris, też zaparło dech, ale z zupełnie innych powodów. Nie mogła uwierzyć, że jej syn chce poślubić dziewczynę, w której ona dostrzegała pospolitą łowczynię majątku. Iris samotnie wychowywała syna, ponieważ jego ojciec trafił do więzienia za rabunek z bronią w ręku i krótko po wyjściu na wolność zmarł na raka. Założyła świetnie prosperujący – i najwyraźniej legalny – antykwariat, zadbała o zapewnienie Harry’emu dobrego wykształcenia i licznych podróży, w czasie których poszerzał wiedzę o starych dziełach sztuki, srebrach i drogocennych kamieniach. Gdy Harry przejął prowadzenie firmy, Iris zmagała się z artretyzmem oraz obezwładniającymi ją migrenami i była gotowa odejść na emeryturę. Jej ostatnim marzeniem związanym z jedynym dzieckiem było to, by syn poślubił zamożną kobietę z klasą i koneksjami. Harry po raz pierwszy postąpił wbrew matce.

Dolly nigdy nie wspomniała Harry’emu o dniu, w którym odwiedziła Iris w eleganckim mieszkaniu w St John’s Wood, kupionym przez kochającego syna. W tamtym czasie nie tak elegancka Dolly nie odpowiadała też wyobrażeniu Iris o aroganckiej blondynce. Owszem, była atrakcyjna, dość barczysta jak na kobietę i miała ręce, które zaznały pracy, niemniej okazała się również skromna, kobieca i mówiła cicho. Iris uspokoiła się i zaproponowała herbatę.

– Nie trzeba, dziękuję, pani Rawlins – odparła Dolly.

Iris skrzywiła się na dźwięk akcentu z East Endu.

– Chcę tylko pani powiedzieć, że kocham Harry’ego i bez względu na to, czy się to pani podoba, czy nie, pobierzemy się. Pani ciągła dezaprobata i pogróżki tylko nas do siebie zbliżają, ponieważ on mnie kocha i potrzebuje. – Dolly przerwała, żeby Iris mogła odpowiedzieć, przeprosić, jeżeli miała choć odrobinę rozsądku.

Iris tylko zmierzyła Dolly od stóp do głów i prychnęła, patrząc na jej pospolity strój i pozbawione finezji buty na płaskim obcasie.

Dolly wzruszyła ramionami i ciągnęła:

– Mój tata handlował antykami i znał pani męża, więc proszę sobie darować to puszenie się. Wszyscy wiedzą, że upłynniał kradziony towar i odsiedział dziesięć lat w Pentonville za rabunek z bronią w ręku. Wszyscy wiedzą też, że kontynuowała pani jego działalność w czasie, kiedy on odbywał karę. Bądźmy szczere, miała pani szczęście, że uszło to pani na sucho.

Jeszcze nikt nie rozmawiał z Iris w ten sposób.

– Jesteś w ciąży? – spytała zszokowana.

Dolly wygładziła spódnicę ołówkową.

– Nie, pani Rawlins, nie jestem, ale chciałabym założyć rodzinę, a jeśli chce pani do niej należeć, proszę zasznurować usta. Pobierzemy się z Harrym, z pani przyzwoleniem lub bez niego, a pani groźby, że wyruguje go pani z branży, kojarzą mi się z odmrażaniem sobie uszu na złość babci. – Dolly odwróciła się w stronę wyjścia. – Trafię do drzwi.

– Jeżeli zależy ci na pieniądzach – odezwała się Iris – natychmiast wypiszę czek. Podaj tylko kwotę.

Dolly uniosła lewą dłoń z pierścionkiem zaręczynowym z brylantem.

– Zależy mi na obrączce do pary, bo nie ma pani dość pieniędzy, żeby mnie przekupić. On jest wszystkim, czego pragnę, i zamierzam go uszczęśliwić. Jak już powiedziałam, może pani być częścią naszego życia. Decyzja należy do pani.

Dolly po raz kolejny ruszyła w stronę wyjścia. I po raz kolejny słowa Iris kazały się jej zatrzymać.

– Jeżeli myślisz o prowadzeniu firmy z Harrym, lepiej pozbądź się tego pospolitego akcentu.

– Taki mam zamiar, pani Rawlins. – Dolly zerknęła przez ramię i popatrzyła Iris prosto w oczy. – Tak jak udało się to pani.

Eddie Rawlins, kuzyn, którego Dolly nie mogła znieść, wpadł do domu z twarzą zarumienioną z zimna i przerwał jej zadumę. Z wyglądu przypominał Harry’ego, ale Harry był silny i umięśniony, Eddie zaś stanowił jego słabowitą wersję.

Potarł dłonie i wskazał za okno na kondukt żałobny.

– Wszyscy są – powiedział rozpromieniony. – Niezła frekwencja. Są Fisherowie, że już nie wspomnę o policji w samochodzie zaparkowanym przy ulicy. Nie widać końca konduktu. Aut jest pewnie z pięćdziesiąt!

Dolly zagryzła wargę. Nie chciała tego organizować w ten sposób, ale Iris się uparła: Harry był ważną osobą i należało go pochować z klasą. Dolly wiedziała, że Iris niewątpliwie cierpiała, więc dała jej to, czego ta pragnęła. Nigdy nie usłyszy podziękowania, lecz to mogło w dłuższej perspektywie uczynić jej życie mniej stresującym.

Dolly wzięła czarną skórzaną torebkę, wstała i wygładziła spódnicę. Obejrzała się w lustrze w przedpokoju. Gdy dotarła do drzwi wejściowych, Eddie zatrzymał ją i wyciągnął z kieszeni marynarki brązową paczuszkę. Pochylił się i odezwał przyciszonym głosem, mimo że byli sami:

– To dla ciebie, Dolly. Wiem, że to pewnie nie jest odpowiedni moment, ale gliniarze kręcą się koło mnie, a Harry dał mi to, żebym ci przekazał, gdyby go cokolwiek spotkało.

Dolly wpatrywała się w paczuszkę. Eddie przestąpił z nogi na nogę i podszedł bliżej.

– Myślę, że to są klucze do jego garażu – dodał.

Dolly wsunęła paczuszkę do torebki i wyszła za Eddiem przed dom. Nie mogła uwierzyć, że chowa Harry’ego. Miała ochotę położyć się i umrzeć. Przy życiu trzymał ją tylko jej mały pies.

Sąsiedzi wyszli przed domy i kiedy Dolly ruszyła ścieżką przez ogród, czuła, że wszyscy ją obserwują. Samochody stały w rzędzie i czekały cierpliwie, by ruszyć za karawanem uginającym się pod ciężarem wieńców i bukietów kwiatów. Dolly jeszcze nigdy nie widziała tak wielu serc i krzyży; plamy koloru odcinały się od rzędu czarnych aut.

Eddie podprowadził Dolly do tyłu czarnego mercedesa z przyciemnianymi szybami. Kiedy schyliła się, żeby wsiąść do samochodu, zobaczyła teściową w rolls-roysie stojącym za mercedesem. Iris wypowiedziała bezgłośnie słowo „dziwka”, a Dolly ją zignorowała, co czyniła przez większą część zamężnego życia.

Zająwszy miejsce, dała znak Eddiemu, że może ruszać za sunącym powoli karawanem. Eddie zobaczył we wstecznym lusterku, że po jej poszarzałej twarzy spływają łzy. Nie otarła ich, kiedy odezwała się do niego pełnym napięcia głosem.

– Mam nadzieję, że przekazałeś im, że nie organizuję w domu niczego po pogrzebie… Niczego. Im szybciej się to skończy, tym lepiej.

– Przekazałem – odparł Eddie ostrożnie. – Zdaje się jednak, że Iris zaprosiła kilka osób do swojego mieszkania. Poprosiła, żebym przyszedł, i powiedziała, że za wszystko zapłaciła.

Dolly zamknęła oczy i pokręciła głową. Iris nie była niezależna finansowo od czasu przejścia na emeryturę, więc owo „za wszystko zapłaciła” znaczyło, że płacił za to Harry. A teraz w zasadzie Dolly.

Harry’ego Rawlinsa pochowano z klasą, na jakiej zależało jego matce; na cmentarzu zebrały się setki ludzi, a wiązanek na grobie znalazło się jeszcze więcej. W czasie ceremonii Dolly stała samotna i nieporuszona. Jako pierwsza odeszła od grobu, a wścibscy natrętni żałobnicy podnieśli głowy, by ją obserwować.

Pośród nich znajdował się Arnie Fisher w nienagannie skrojonym granatowym kaszmirowym płaszczu i eleganckiej koszuli. Gdy samochód Dolly odjechał, Arnie skinął do potężnego jak niedźwiedź mężczyzny stojącego z tyłu tłumu. Boxer Davis przecisnął się do przodu. Jego garnitur był dla odmiany tandetny i podniszczony; nawet koszulę miał brudną i poplamioną. Głupia twarz wydawała się wyrażać wzruszenie uroczystością. Otarł grzbietem dłoni spłaszczony nos, z którego kapało na zimnie. Arnie Fisher strzelił oczami w kierunku oddalającego się powoli mercedesa Dolly i dał Boxerowi znak, żeby jechał za nią. Boxer przestąpił z nogi na nogę, z lekka zażenowany.

– Nie sądzi pan, że powinienem poczekać parę dni, szefie? Przecież dopiero co go pochowała.

Arnie patrzył na Boxera przez kilka sekund, ponownie kiwnął głową w stronę mercedesa i odwrócił się. Rozmowa dobiegła końca.

W odległości kilku kroków od Arniego stał jego młodszy brat, Tony, który przewyższał wszystkich i sprawiał, że nawet Boxer wydawał się przy nim drobny. Zimne promienie słońca odbijały się od brylantu w jego prawym uchu, którym bawił się w czasie rozmowy z przyjaciółmi. Dotarł do końca opowiadanego dowcipu i grupka ryknęła śmiechem. W przeciwieństwie do swojego brata Tony był przystojny; w zasadzie jedyne podobieństwo stanowiły ich stalowobłękitne zimne oczy o lodowatym spojrzeniu. Arnie był krótkowidzem, nosił okulary bez ramek, w jego wyzutych z emocji oczach coś jednak było. Boxer przeniósł wzrok z powrotem na Arniego i posłusznie przeszedł pomiędzy rozstępującymi się przed nim żałobnikami, żeby jechać za Dolly do jej wielkiego pustego domu, w którym ona i Harry przez tak długo byli szczęśliwi.

Stojący w niewielkiej odległości od zebranych sierżant Fuller opierał się o kamień nagrobny i notował w pamięci, kogo widzi. Mój Boże, pomyślał, czuję się, jakbym patrzył na zbiór zdjęć policyjnych. Byli tu wszyscy więźniowie – ci starzy i świeża krew. Gorliwy młody funkcjonariusz pragnący zaimponować przełożonym wkurzył się, gdy został skierowany do tak, jak mu się wydawało, głupiego zadania. Jego szef, komisarz George Resnick, obsesyjnie dążył do schwytania Harry’ego Rawlinsa dłużej, niż Fuller chodził po świecie. „Coś się wydarzy, Fuller – burknął do Fullera i posterunkowego Andrewsa tego ranka. – Na cmentarzu pojawią się wszyscy przestępcy z Londynu, albo żeby oddać Rawlinsowi cześć, albo żeby się upewnić, że nie powstanie z martwych. Coś się wydarzy. A ja chcę wiedzieć co”.

Komisarz Resnick od zawsze żywił przekonanie, że Harry Rawlins stał na czele trzech zbrojnych napadów na pancerne konwoje. Jego dążenie do udowodnienia tego nabrało znamion wszechogarniającej obsesji – i irytowało Rawlinsa, który wreszcie przystąpił do działania. Resnicka sfotografowano, gdy przyjmował kopertę od znanego przestępcy, i kiedy historia wyciekła do „News of the World”, mężczyznę oskarżono o korupcję. Potrzebował wielu miesięcy, by udowodnić swoją niewinność, i kiedy już wrócił do pracy, stygmat położył kres jego wszelkim nadziejom na awans. Nieodwracalne skutki dla kariery jeszcze bardziej podsyciły nienawiść Resnicka do Rawlinsa i komisarz poprzysiągł sobie, że pewnego dnia, nieważne, za ile lat, zobaczy Harry’ego Rawlinsa za kratkami. Śmierć go wyprzedziła, lecz jego obsesja najwyraźniej wykraczała poza doczesne życie.

Fuller nie przejmował się Resnickiem, bo nawet przez sekundę nie wierzył, że Resnick przejmował się nim – ten człowiek myślał tylko o tym, żeby schwytać cholernego Harry’ego Rawlinsa. Niemniej obu ich interesowało, co zamierzają bracia Fisherowie i z kim rozmawiają, więc Fuller nie spuszczał ich z oczu. Miał ambicję wspinać się po szczeblach hierarchii, a Fisherowie widnieli na liście najbardziej poszukiwanych każdego gliniarza, odkąd Fuller został rekrutem. Schwytanie ich będzie wydarzeniem stulecia, skoro Rawlins już nie żył!

Gdy żałobnicy się rozeszli, Fuller udał się do wyjścia, klucząc między grobami. Miał już wsiąść do czekającego na niego radiowozu, ale zauważył błoto na swoich butach za czterdzieści funtów i zirytowany wytarł je o trawę. Posterunkowy Andrews uśmiechnął się do niego szeroko z miejsca kierowcy. Fuller nie był rozbawiony, tym bardziej że ubrudził błotem rąbek swoich najlepszych spodni.

Otworzył drzwi i usiadł ciężko w samochodzie. Wyciągnął doskonale wyprasowaną i złożoną czystą białą chusteczkę, napluł na nią i starł błoto z prawej nogawki spodni.

– Widziałeś coś ciekawego? – zagaił go Andrews. Obserwował Fullera, który od godziny wyglądał na beznadziejnie znudzonego.

– Ten dupek Resnick może sobie zrujnować karierę, jeśli chce, ale nie pozwolę, żeby zrujnował moją – warknął Fuller.

– Pamiętam, jak czytałem o nim w „News of the World”. – Andrews znał wszystkie plotki. Myślał, że robi to dobre wrażenie na policjantkach z komisariatu. – Zawieszono go w obowiązkach za przyjęcie łapówki. Skorumpowany gliniarz, który brał w łapę.

– Mam się tym przejmować? – burknął Fuller; zatrzasnął drzwi i głową dał Andrewsowi znak, żeby ruszał.

– Dostał dwa wyróżnienia Commissioners’ Commendations za odwagę, jeszcze zanim został sierżantem – poinformował Andrews i wrzucił bieg. – Był dobrym policjantem.

– Już nim nie jest!

Wszyscy wiedzieli, że Resnick zniweczył swoje szanse na awans. Utrzymał rangę komisarza, ale za każdym razem, gdy wspominano o promowaniu go, ktoś wyciągał brudy i go pomijano. Dopiero niedawno nadkomisarz Saunders zdołał przekonać komendanta biura śledczego, by pozwolił Resnickowi wrócić do działań operacyjnych; niechętnie powierzono mu mały zespół dochodzeniowy zajmujący się martwą sprawą.

– Każdy gliniarz, którego kojarzy się z tym kopcącym jak komin dinozaurem, uchodzi za takiego samego nieudacznika jak on. Nie godzę się na coś takiego, tyle mogę ci powiedzieć, Andrews.

Fuller otworzył notatnik, który zawsze miał pod ręką, i wpatrywał się w listę nazwisk sporządzoną podczas pogrzebu.

– Jest głupi, skoro ugania się za duchami. Powinniśmy kierować uwagę na żyjących.

Gdy radiowóz odjeżdżał, Fuller odwrócił się, by spojrzeć na szereg osób czekających na parkingu; szukał Arniego Fishera, ale ten zdążył już się oddalić. Fuller ściągnął brwi i postukał długopisem w notatnik.

– Przyjrzyjmy się chacie starej Rawlinsa. Sprawdźmy, kto pojawi się na stypie, żeby oddać cześć temu draniowi.ROZDZIAŁ 2

Dolly siedziała w aksamitnym fotelu i przyglądała się, jak Boxer nalewa jej brandy. Sam pił sok pomarańczowy; bez wątpienia starał się zrobić dobre wrażenie. Dlaczego wpuściła do domu tego wielkiego durnowatego idiotę? Dlaczego akurat jego? O dziwo, jego obecność działała na nią dziwnie kojąco; na swój zabawny sposób wydawał się szczerze poruszony śmiercią Harry’ego. Opuściła rękę, żeby dotknąć Wilka, siedzącego, jak zawsze, blisko jej boku. Piesek podniósł na nią wzrok i polizał czubki jej palców. Poczuła się samotna, potwornie, koszmarnie samotna.

Boxer nie wnosił niczego do życia, ale miał dużo szacunku dla Harry’ego i uważał go za przyjaciela. Harry oczywiście nie przyjaźnił się z Boxerem, a postanowił się nim zaopiekować i wspierać go raz na jakiś czas nie dlatego, że go lubił, ale dlatego, że mógł nim manipulować. Boxer dreptał za Harrym tak jak Wilk za Dolly; różnica polegała na tym, że Wilk był dość mądry, aby zdawać sobie sprawę z tego, że naprawdę darzono go miłością.

Pili w milczeniu. Boxer nadal stał i wydawał się zakłopotany, jakby nie wiedział, czy powinien posadzić swoje wielkie cielsko na którymś z foteli. Dolly mu skinęła i usiadł; opróżnioną szklaneczkę trzymał na kolanie. Dolly czuła się zmęczona, bolała ją głowa i pragnęła, żeby sobie poszedł, on jednak siedział dalej. Wreszcie zakasłał i dotknął kołnierzyka.

– Chcą rejestr Harry’ego – wyrzucił z siebie.

– Oni? – Dolly powstrzymała się przed ściągnięciem brwi. Niczego nie zdradzała.

Boxer wstał i zaczął przechadzać się nerwowo po pokoju.

– Pracuję dla braci Fisher, Dolly… I oni… chcą rejestr Harry’ego.

– Nie wiem, o czym mówisz – odparła.

– Dobrze za niego zapłacą. – Głos Boxera lekko zadrżał. Chciał brzmieć poważnie, ale nie natarczywie.

Brak zainteresowania ze strony Dolly budził w nim ewidentny dyskomfort. Znała go dość dobrze, by wiedzieć, co go niepokoi i że wówczas robi się nieostrożny. Powie jej wszystko, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

– Harry – ciągnął Boxer – słynął ze swojego rejestru. Podawał w nim nazwiska, Dolly. Wiesz, że to robił. Każdego łotra, jakiego spotkał, a nawet takiego, którego nie spotkał, ale wiedział, że spotka. Jeśli rejestr wpadnie w łapy glin, na ulicach Londynu nie zostanie ani jeden porządny przestępca.

– Powiedziałam ci, że nie wiem…

Boxer błyskawicznie znalazł się obok niej, pochylił się, przysunął twarz blisko jej twarzy i wystawił w jej kierunku palec wskazujący. Dolly nawet nie drgnęła. Nie był zły – był przerażony.

– Właśnie, że wiesz! Gdzie jest ten rejestr, Doll¹?

W przypływie niekontrolowanej wściekłości Dolly zerwała się na równe nogi. Boxer się odsunął.

– Nigdy mnie tak nie nazywaj, zrozumiano? Tylko Harry może tak do mnie mówić! Nie wiem nic o żadnym rejestrze! I jaki to ma związek z braćmi Fisherami?

Boxer chwycił ją za ramiona i podjął desperacko kolejną próbę.

– Bracia przejęli jego rewir. Przysłali mnie tutaj i jeśli wrócę z pustymi rękami, kolejną wizytę złoży ci Tony, więc wyświadcz sobie przysługę i powiedz mi, gdzie on jest!

Dolly cofnęła się z twarzą wykrzywioną z gniewu. Zacisnęła palce w pięści, aż wbiła paznokcie w dłonie.

– Dopiero go pochowałam, na Boga! – Na ułamek sekundy smutek Dolly wypłynął na powierzchnię, kiedy pomyślała o tym, że takie szumowiny jak Fisherowie zajęły szybko miejsce Harry’ego.

Boxer natychmiast spostrzegł jej smutek, bo sam go odczuwał. Przygnieciony poczuciem winy złagodniał.

– Wrócę tu.

– Nie chcę tu widzieć nikogo! Nikogo! Wynoś się!

– Spokojnie, Dolly, nie martw się. Tylko nie idź do nikogo innego, okej? Nie spodobałoby się to Fisherom. Wrócę tu.

– Wynoś się… Ale już! Wynocha stąd! – krzyknęła i cisnęła w niego szklanką.

Zrobił unik w samą porę, szkło rozprysnęło się na drzwiach. Uniósł ręce w geście poddania się, odwrócił się i pospiesznie wyszedł.

Gdy drzwi wejściowe trzasnęły, Dolly podeszła do gramofonu. Ciężki piękny głos Kathleen Ferrier wypełnił pomieszczenie i Dolly poczuła, że jej złość słabnie. Śpiewała razem z płytą:

– Czym jest życie bez ciebie? Czym jest, skoro ty nie żyjesz?

Nagle przypomniała sobie o paczuszce, którą Eddie dał jej przed pogrzebem. Chwyciła torebkę, wyrzuciła jej zawartość na podłogę. Opadła na kolana i grzebała w tej chaotycznej stercie w poszukiwaniu kluczy owiniętych kawałkiem papieru; miała nadzieję, pragnęła, żeby to była wiadomość od Harry’ego. Szybko rozwinęła kartkę i natychmiast rozpoznała jego staranny charakter pisma.

Sejf w banku – H.R. SMITH – HASŁO – „HUNGERFORD”

Podpisz się jako pani H.R. SMITH.

Poniżej napisano więcej:

Droga Doll,

pamiętasz, jak w mojej obecności złożyłaś w banku podpis? Miało to związek z depozytem. Teraz jest on wyłącznie Twój. Kluczyki pasują do garażu przy Liverpool Street. Znajdziesz tam pewne rzeczy, ale musisz się ich pozbyć.

Harry

Dolly klęczała na kremowym dywanie z Wilkiem u boku i przyciskała kartkę do piersi. Czytała ją raz po raz, usiłując zrozumieć, co na niej napisano. Nie widniała na niej data, nie było wyznania miłości, tylko proste instrukcje. W sejfie znajdował się rejestr, była tego pewna. Od zawsze wiedziała o jego istnieniu, bo Harry zawsze sporządzał listy. Matka nauczyła go, że bez skarbca kontaktów – ze światka przestępczego i praworządnego – każdy biznes padnie. Pokazała mu, jak prowadzić rejestr, zapisywać nazwiska, daty, rodzaj dokonanych zakupów, zgodnych lub niezgodnych z prawem, i nalegała, żeby trzymał ów rejestr w bezpiecznym miejscu; miał stanowić zabezpieczenie na wypadek, gdyby ktoś obrócił się przeciwko niemu.

Dolly zapamiętała treść liściku, po czym go spaliła, a klucze dołączyła do pęku własnych. Harry byłby z niej dumny. Kiedy niosła Wilka po schodach, powtarzała co chwila hasło: „Hungerford. Hungerford”.

Nazwisko było łatwe do zapamiętania, podobnie jak podpis w banku: „pani”, a potem inicjały Harry’ego i „Smith”.

Gdy się szykowała do snu, zastanawiała się, ile pieniędzy bracia Fisherowie daliby jej, żeby tylko dorwać rejestr. Wyszczotkowała włosy i podeszła do sypialnianego okna. W niewielkiej odległości od bramy stał nieoznakowany wóz policyjny, czekał, obserwował.

– Dranie – mruknęła do siebie i zaciągnęła zasłony.ROZDZIAŁ 4

Za koronkowymi firankami Dolly przyjrzała się po raz ostatni swojemu odbiciu w lustrze toaletki w sypialni. Jej nienaganny wygląd maskował mieszaninę emocji, nad którymi zapanowała, żeby zrobić to, co musiała. Policjanci z nieoznakowanego samochodu zaparkowanego przy ulicy nie widzieli jej, podobnie jak ona nie widziała ich. Musiała ich zgubić, żeby udać się na Sloane Street. Czekał tam na nią depozyt Harry’ego. Denerwowała ją ich ciągła bliskość, pyszałkowate założenie, że ulegnie „chwili słabości” i naprowadzi ich na coś, co mogłoby zrujnować nazwisko Harry’ego i jego reputację. Tymczasem ich bliskość prowadziła do czegoś zupełnie przeciwnego: chociaż Dolly umierała od środka, instrukcje Harry’ego ją dopingowały. Wypełniając je, sprawi, że będzie nadal żywy.

Wyruszyła śmiało na rutynową wizytę w salonie fryzjerskim Myry przy St John’s Wood Road. Kiedy w drodze zerknęła w lusterko wsteczne, stwierdziła, że śledzi ją nieoznakowany samochód spod domu. Zaparkowała mercedesa w pobliżu salonu i poszła chodnikiem. Rozpoznała posterunkowego Andrewsa, przechwyconego przez dwie kobiety kłócące się o to, która pierwsza dostrzegła darmowe miejsce parkingowe.

Do salonu Myry przychodziły stałe i dobrze sytuowane klientki. Panowała tu domowa atmosfera i Dolly uwielbiała, jak ją rozpieszczano podczas wizyt dwa razy w tygodniu. Wystrój był prosty i elegancki, a wyłożone lustrami ściany ułatwiały rozmowy bez konieczności odwracania głowy. Sama Myra była bystrą bizneswoman kryjącą się za dość krzykliwą powierzchownością i Dolly chętnie płaciła z górką za jej usługi. Myra wiedziała, że filiżanki z kawą i herbatą, herbatniki i okazjonalne kieliszki wina przekształcały strzyżenie i modelowanie w popołudniowe spotkanie – zjednywała sobie lojalność klientek, ale i sama była wobec nich lojalna.

Dzisiaj, kiedy Myra jak zawsze przywitała Dolly w drzwiach, ta przeszła od razu do rzeczy.

– Możesz wyświadczyć mi przysługę? – Podała jej Wilka. – Zaopiekuj się nim przez godzinę.

– A co z pani farbą, pani Rawlins? – spytała Myra.

Dolly uśmiechnęła się i pocałowała psiaka w łebek.

– Nie martw się. Zapłacę ci. – To powiedziawszy, wyjęła apaszkę z torebki, zawiązała ją na głowie i wymknęła się tylnym wyjściem.

Wezwała taksówkę u wylotu bocznej uliczki na główną ulicę. Posterunkowy Andrews nadal próbował znaleźć miejsce z dobrym widokiem na salon Myry.

Korytarz prowadzący do sejfów wydawał się ciągnąć w nieskończoność, a Dolly odnosiła wrażenie, że skierowane są na nią wszystkie pary oczu. Wytrącona z równowagi i dziwnie podekscytowana szła po marmurowej posadzce niemal zawadiackim krokiem i nie spuszczała wzroku z elegancko odzianego młodego mężczyzny, który czekał na nią przy końcu przejścia. Musiała go przekonać – samą siebie również – że należy do tego świata tajemnic za zamkniętymi drzwiami. Bo tak naprawdę właśnie to wszyscy umieszczają w sejfach – sekrety.

Dolly odwiedziła ten bank tylko jeden raz, z Harrym. Tym razem czuła nerwowe łaskotanie w tyle gardła, kiedy zasadniczy młody pracownik pytał ją o szczegóły. Tak się denerwowała, że niewiele brakowało, a przez pomyłkę podpisałaby się własnym nazwiskiem.

– Tędy, pani Smith – powiedział pracownik.

Dolly spostrzegła, jak mocno zaakcentował nazwisko. Po wejściu do windy mężczyzna podał jej klucz i wcisnął przycisk piwnicy.

Gdy drzwi się otworzyły, powitał ją strażnik, który przeprowadził ją przez kilkoro zamykanych na zamki ciężkich drzwi, za każdym razem ryglując je za nimi. Wreszcie doszli do skarbca. Za ostatnimi drzwiami znajdowała się krata zaopatrzona w osobny zamek. Kiedy strażnik otworzył zewnętrzne drzwi i szukał klucza pasującego do zamka w kracie, Dolly pomyślała o więziennej egzystencji, której Harry zawsze tak starannie unikał. Był taki bystry i mieli szczęście, mogąc wieść tego typu życie. Na ułamek sekundy smutek wymknął się z głębi jej żołądka i zatrzymał w gardle. Poczuła mdłości. Szybciej, pomyślała. Muszę czym prędzej usiąść.

Strażnik wprowadził ją do skarbca i wskazał dzwonek umieszczony na biurku, którym miała go wezwać, gdy będzie gotowa wyjść. Dolly poczekała, aż mężczyzna opuści skarbiec, i dopiero wtedy wyciągnęła kluczyk od Eddiego. Wsunęła go w dziurkę w sejfie na ścianie i przekręciła. Wewnątrz znajdowało się ciężkie, mocne pudełko.

Po dziesięciu minutach jego zawartość leżała przed nią na stole. Nie miała czasu przeliczyć grubych plików banknotów, chociaż zawierały pewnie dziesiątki tysięcy funtów; nie tknęła też ukrytego pod gotówką rewolweru kaliber .38. Zafascynował ją oprawiony w skórę rejestr Harry’ego. Gruba brązowa okładka kojarzyła się jej z księgami, jakie widziała w telewizyjnej ekranizacji sztuki Dickensa. Każdą stronę pokrywało staranne odręczne pismo, a opatrzone datami i etykietami wpisy obejmowały niemal cały dwudziestoletni okres ich małżeństwa. Kartkowała rejestr i dotarło do niej, że część osób już nie żyje; zdumiały ją i zadziwiły najnowsze wpisy. Na kolejnych stronach widniały długie listy nazwisk i informacje o wypłaconych tym ludziom pieniądzach, a także o pieniądzach ukrytych tu i ówdzie. Z tyłu rejestru znajdowały się równo wklejone wycinki z gazet, kojarzące jej się z wyciętymi wywiadami z gwiazdą kina. Artykuły opisywały ze szczegółami napady rabunkowe, najwyraźniej popełnione przez Harry’ego, a obok nich nazwiska osób najprawdopodobniej, jak przypuszczała Dolly, zaangażowanych w akcje. Nic dziwnego, że Fisherom zależało na rejestrze! Mogli na bardzo długo wykasować konkurencję i przy okazji zgarnąć okrągłą sumkę z dawnych napadów Harry’ego.

Dolly lekko się wzdrygnęła. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że Harry zorganizował i dokonał tak wielu ciężkich przestępstw. Kiedy przyglądała się datom, dotarło do niej, że do większości akcji doszło po jej trzecim poronieniu; potem nastąpił okres uśpienia i ponowna aktywność po urodzeniu się martwego dziecka. Głęboko ją to zraniło, ale też rozumiała sytuację. Nietknięty pokój dziecięcy stanowił sanktuarium dla Dolly cierpiącej z powodu depresji, Harry zaś nigdy nie wszedł do pięknego błękitnego pomieszczenia. Wiedziała, że uciekając od traumy w ich życiu prywatnym, rzucił się w wir pracy, ale myślała, że jeździł na aukcje antyków. Nie okłamywał jej co prawda, pozwalał tylko błędnie rozumieć, co to za „praca” go pochłaniała.

Dolly przekartkowała rejestr do końca i zatrzymała się zdruzgotana. Oto ujrzała sporządzony starannym pismem Harry’ego szczegółowy plan napadu, w którym zginął. Dowiedziała się, jak dużo broni było do tego potrzeba, jakie pojazdy miały być wykorzystane, przeczytała nazwiska i numery kontaktowe Joego Pirellego, Terry’ego Millera i człowieka z firmy ochroniarskiej. Nazwiska Pirelli i Miller brzmiały znajomo. Brali udział w jakiejś imprezie z ich żonami – teraz wdowami. Przez sekundę Dolly zastanawiała się, co porabiają te dwie kobiety, i bezwiednie się uśmiechnęła. Cóż, na pewno nie robią tego, co ja, pomyślała.

Misternie opracowane plany, rysunki i wskazówki napadu przypominały scenariusz sztuki. Nie mogła uwierzyć, że mężczyzna, który z taką niechęcią zbierał brudne ubrania z podłogi sypialni, mógł być tak dobrze zorganizowany w kwestii napadu na pancerny furgon z uzbrojoną ochroną… Jednocześnie… rzeczy do prania nie decydują o życiu i śmierci. Nagle przypomniała sobie osmalony zegarek Harry’ego. Zrobiło się jej niedobrze i powoli zamknęła księgę. Po kilku sekundach otworzyła ją znowu; teraz odwracała kartki szybko, żeby sprawdzić, co Harry zaplanował na przyszłość, pragnęła poznać wszystkie sekrety mężczyzny, którego kochała.

– Mój Boże! – szepnęła do męża, czytając jego słowa. – Zaplanowałeś przestępstwa nawet na osiemdziesiąty szósty rok!

Kiedy dotarł do niej rozmach jego planów, zerknęła na zegarek. Wyszła z salonu fryzjerskiego przed godziną i powinna wracać.

W taksówce wiozącej ją do salonu Myry sporządziła obszerne notatki w małym czarnym notesie Gucciego; zapisała w nim wszystko, co przeczytała w rejestrze na temat nieudanego napadu. Posługiwała się skrótami, na wypadek gdyby obserwujący ją gliniarze chcieli ją zatrzymać i zrewidować.

Wemknęła się do salonu tak, jak z niego wyszła. Zauważyła policjanta zbliżającego się do drzwi wejściowych. Pomyślała błyskawicznie, ściągnęła płaszcz, chwyciła czasopismo i usiadła pod suszarką w chwili, gdy funkcjonariusz wszedł do środka. Posłała mu uroczy uśmiech, a on wycofał się zażenowany; wtedy sięgnęła po notes, by przeczytać, co w nim zapisała.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij