Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wędrówki „Znikąd” - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 sierpnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wędrówki „Znikąd” - ebook

Wędrówki „Znikąd”, Michała Piepera to powieść przygodowa, opisująca wyimaginowaną rzeczywistość, niekiedy poetycko. Fabuła: Droga urzeczywistnia nas w wymiarze ciała i ducha. To dynamika zdarzeń, spotkań, odkryć i doznań. A realizuje się poprzez Dom. Nasze królestwo życia, zdrowia, szczęścia, świątynia ducha i myśli. Dom to także Ziemia, gdzie w połączeniu z naturą, uczestniczy się w życiu. Człowiek, Dom i Droga, gdzie człowiek zmierzając do domu, spotyka drugiego człowieka, będącego w drodze.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-408-6
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Droga — Tytułem poetycznego prologu

_Ziemia, która nie istniała. Nie było do niej drogi, a mnie spośród wielu, wyznaczał do niej los. Przybliżając się powstawała ni z oddali dotyków i czucia impulsu od wnens. Raz widziana dość wyraźnie i namacalnie, w drugim natomiast jako wielkie zjawisko, które nie można ogarnąć, rozmywała się we mgle. Całość we wszelkim i niczym._

Takie oto napisy odnaleziono w maleńkim, daleko w gęstym, opuszczonym zakątku lasu, chacie, gdzie mało kto zapuszczał swe spacerowe poznanie. Na stole wśród kurzu, kropel wosku, pod mosiężnym lichtarzem, obsadzonym na wpół spaloną świecą. Sam potencjalny widok na zamieszkanie jakiejkolwiek myśli, wydawał się zgoła obcy i mało prawdopodobny. Trafić na szlak prowadzący na opisaną drogę, stanowiło o wielokrotnym zabłądzeniu, gdzie doza strachów oplatając gąszcz zmysłów, przerastała niezbadane odważne odkrycia. Na domiar podsycane, krążące złowieszcze legendy, opowieści, powiększały nietykalność miejsca. Sakralność o dwóch odcieniach, odsłaniająca i zarazem zakrywająca wszelkie odsłony w przez miar tajemnic i ukryć.

Gęstwinę starodrzewa oplotła w czasie sieć pędów pnącza, zieleń w świeżości krzewostanów, a idąca wprost od aksamitnych dywanów wyściełanego podłoża lasu. Sięgały one atłasy po zwieńczenie ścieżki, pnie szaro — brunatne, barwiąc swą intensywną obfitością wszelkie napotkane kwiecia i listowia. Kwiaty lśniły na tym obrazie niczym ziemne słońca, radosne i bezbronne, lekkie i wieczne. Pośrodku tegoż widoku stworzonego przez artystę na usługach nieba, wyłaniały się swojskie kształty. Była nią zagroda. Stąpanie po ułamanych u podnóża gałązek, przywracająca dzieje lasu, drzew, kamieni, liści, kwiatów, doprowadzały na ścieżki rozwidlenie. Czyżby wejściowa brama w tą niesłychaną przestrzeń czasu i miejsca. Lewa prowadziła pod drzwi przedniego wnijścia, druga szersza, odchodząca tuż za ścianą domu w północną matnie nie przedartego lasu. Im bliższa była obecność domu w ogrodzi, wzrastał zmysłowy wir wybudzenia, wprowadzając wchodzącego wewnątrz wyimaginowanego obrazu. Wpierw uderzyła w nozdrza wilgoć z niesioną w powietrzu domieszką suszeń. Aby w dalsze przekraczany od zapomnienia ogród w słonecznym welonie runa traw, mchu, przynosił szelest odradzania, po świeży powiew od korony lasu, nieba w widoku szczytów drzew. Całość cofał dotykalny czas z dotychczasową żywotnością opisu natury.

Dom nie leżni w zamieszkanie. W drodze na całokształt dziwny, oddalony. Nęcąca na wejście dróżka wchodząca przed drzwi ubita, widać odcisnęła w przeszłości nachodzące następstwa epok. W okoli podwórza swobodnie wiła, pozwalając na przejście w parze dwu osób. Obecna roślinność przeplatająca piaskową rzeczkę, poprzecinana wyżłobieniem pomniejszych strumyków, nie utrudniała ciekawość obejścia. Bynajmniej, napotykane przeszkody potęgowały podniecenie. W słowie czar obfita, lecz jakże diametralnie inna.

Gdzieniegdzie, pomiędzy drzewami i siecią młodych pędów zmierzająca ku przestworzom nieba spoza korony, przetrwał zmurszały płot. Sklecony z okorowanych bali, drągi, poprzedzielany tykami, znamionował o kruchości oraz niestabilności. Ziemia się kołysała a dawne relikty wraz nią, delikatnie łącząc i przenosząc w niegdyś bujnie rosnący ogród. On w odmianie falował zwiewnie, słaniając się w podmuchu szeptów liści. Tłem było morze bluszczu szumiące nijak wieczorna bryza, a dopiero słońce dobywało południowego zenitu. Idealnie komponowało to czas, dotychczasową wagę przeciwieństw, nieraz aż nazbyt koloryzowało. Aby iść odważnie w dalsze, należało przeczesać palcami widoczność oczu, pozakrywać rozświetlone cienie blaskiem słońca od kobierca zieleni. Gładkość listowi przypominająca serduszka, znalazłszy dotyk dłoni, bioder, wiły się oplatając ciało prawie po ramiona. I to ciągłe kołysanie gorąca i lasu w cykl przemieszczania się, raz rosnąco niepokoiło, w drugim natomiast obezwładniało biernością. I chociaż połączone z większością, opowiadały o samotności, boleści z wyzbycia się kwiatostanu. Odgrywana walka między dwiema skrajnościami, rzęsisto skraplała runo stałą ilością wody. Wspaniały widok przeobrażeń, przechodzenia barw od gamy tęcz do kulminacji urzeczywistnienia i rodzenia się promieni światła.

Wreszcie sam dom. Frontowa ściana w kontraście od natury lasu, harmonią stworzenia zastanawiająco wymuszała postój, wzbudzając wpierw refleksję nad materią, potem dopiero ciekawość wnętrza. Cztery na poły otwarte okienice wycięte w zrębowym stylu chaty, z oszkleniem okien nijak skórzane membrany tamburyna — przezroczyste i białe. Pośrodku podcień gankowy z drzwiami wejściowymi, a nad nim niewielki daszek. U zwieńczenia dachu z krzyżulcami, nakierowane niebiańsko, ptasio — jaskółcze okienko. Gzymsy parapetów lite, solidnie wystrugane w dębinie, w innym, wyróżniały swą szlachetność trwania. Dęby spod Fremot przeważały swą liczebnością w lesie, mocno dystansując świerki i sosny oraz inne iglaste. Odmianą barw wyróżniały się wśród innych dębów nizinnych, gdyż były czerwieńsze i twardsze. Wielce pożądane były w Irterii.

Wejściowe drzwi w maści płowego brązu z symetrią kątów, iście zakłócały pozostałe owalne parametry, półkola poprzecznych belek. I wreszcie ciekawość znalazła spełnienie, zgrzyt otwieranych drzwi powoli odsłonił wnętrze. Drewniana klamka pod uściskiem dłoni, uwolniła moc naprężenia. Wywołało to zarówno ciarki u wchodzącego jak i wstrząsnęło, ocknęło panujący marazm zakrytego uśpienia. Dom stanął w odsłonie zapraszając gościa, aby wstąpił i zakosztował gościny. Zniszczona na pozór zagroda od zewnątrz, od pieleszy przejawiała wszelkie poprawności, porządek, względną czystość, a w szczególności w miarę kompletne uposażanie. Solidny stół o znaczącym w rozmiarze blatem, majestatycznie wypełniał salę od komina. Otoczony w krzesła oraz u ściany w misternie zdobione meble, zawieszone wprost na kołki póły. Kuchnia gromadziła w zbytnim nad miarę. Naczynia kuchenne, osprzęt i narzędzia odpoczywały w miejscu należnym przeznaczenia. Ni jakby ktoś opuścił dom z chwilą na bliski powrót. Tuż przy framudze okna ciszenko wisiały ziela, zioła, oczekując na odpowiednie spreparowanie naparu. Skrzyneczki, pudełka, rozmaite w rozmiarze mieszki na ziarnka, mielone, sypkie, wypełniały obficie wnęki kredensu. A wszystko w pomieszczeniu spowite w palecie drewien odcieni, naturalnych wzorów natury. Poddane starannemu wygładzaniu z aksamitną nutką śniedzią w blasku poleru. Opodal w komnacie naprzeciw sieni stały dwa łóżka z posłaniem o słomianych siennikach. Centralną częścią parteru stanowił salon a może duża izba. Opustoszała i naga w zbytki, lecz nie zimna, a wypełniona ujmującym światłem z żółtymi szybami w drewnianych ramach. Wyróżniała się kominkiem.

Czas zastygł w epokach lasu, wyznaczając diametralnie odmienne tempo. Dom chwilą obudzony, momentem wczesnej gościny uśpiony, przywołał stan spoza lasu. A był nim jednak w porę dostrzeżony kurz. Leniwie zwisające płótna pajęczyn puchu wyzierały z kątów, trzepotały powabnie w takt wraz z wpuszczonym letnim zefirem. Kotara tiul sieci zapomnienia, pokrywała większość na odkrycie, a pod grubą w tęgim dywanie pierz — śniegów, delikatne stąpanie podrywało podłogę w powietrze. Wnijście do domu wymagało skłonu, wówczas dopiero po niskim pochyle głowy, ścieliła zagroda gościnę. Kuchnię, spiżarnię, wypustoszały salon. Od korytarza ganka schody tudzież ośnieżone pokrywą nie odwiedzin. Z wolna weń zawitało na powrót życie. Deski podłogi pod stopami zaskrzypiały, wydały trzask w szept poruszań. Zatańczył tuman i z cisza znów zaczęły szeptać nieużywane sztućce, talerze, ciężkie wiekowe meble. Zastygłą statyczność przebudził — Gość, lecz z towarzyszącą niemą pozą echa, brzmień wokoło zapisanego pergaminu na kuchennym stole. Dźwięcznie powielały to niezbadane, wnosząc zmysłowe łechtanie zza, gdzieś spoza horyzontów, leśną symbiozę ni-koloru i jednolitego połączeń barw.

Cyli oparł ramię o framugę czyniąc ponownie ogląd, znalazłszy spójność epok. Dom od wieków stanowi o cieple i bezpieczeństwie. Jasne promienie słońca wirowały w dzikim uniesie tańca, zaczepiając się o cienie kaganka witającego u drzwi wędrowców. Resztę zasysało falujące powietrze lasu. Mgielny poświt z nieodgadłą treścią gdzieś spoza widzianego obrazu, został przerwany, a z nim przyszedł sen. Przedarł sens odnalezienia zalążka, na zaczęcie nowego. Dom.

— Odmienne, mało istotne, niespotykane.

Niebo połyskiwało świeżą barwą błękitów, będąc bliżej niż kiedykolwiek dotychczas, w młodym jeszcze życiu.

— Zostanę, — niesłyszalnie szepnął, sięgnął po sakwę. Wszedł w sień domu.

W pierwszym ugościła Cyla ława, która przywołała wgląd na zaistniałe wczesne zdarzenia. To co się zdarzyło, a cóż miało wkrótce nastąpić. Zbłąkane myśli krążące od momentu wejście na leśną trasę, odnalezienia tajemniczej chaty. Wszystko zostało opatrzone eliksirem widzenia, dotarcia w przedarciu pewnego etapu.

Wrodzona poznawczość przekładająca się także na zachowawczy stan bezpieczeństwa, określająca własne wybory, kulminowała. Teraz tylko w, od, na bliskie w przychodzące. Osamotniony, lecz szczęśliwy. Przygnieciony tym w czym trudno znaleźć odpowiedź, wyłączną sterylną wolność w prawach natury i dzieł ludzkich. Od czego zamierzał uciec? Drzewa na obecne szumiały inną melodią, nieco niezrozumiałą. Może zapadły w sen, wszystkie razem bez wyjątku, a nikt po śnie nie potrafi odpowiedzieć co się stało podczas snu. Z rozgrzaną od południowego słońca głową, niczym myśliciel pośród ksiąg łapczywie nabierał skromności przed nieznaną księgą przyszłości. Przed czym próbował się obronić? Łącząc wyrazy w zamyśle na bierne zrozumiałe odczekanie, wpatrywał się w to przebudzenie drzew. Z zewsząd otaczającą naturę, na opuszczony czas w chacie. Od kiedy obudziło się w to w nim? Z czym wszedł w las? Jak znalazł dom? I co jest w stanie jeszcze poruszyć owe uśpienie od snu na jawie? Dla kogo to zmęczenie duszy i ciała? Wypatrywał zmian, lecz u kogo i dla kogo?

Podróżny bagaż myśli, zagrodę opanowała straszliwa cisza. Ustał szept podłogi, las rozproszył dźwięczne trzaśnie suchego runa, wypierając migoczący taniec promieni słońca w ponowne zamarcie połaci kurzu. Wedle jakiego sensu one tańczą? W wolności nieświadome w mniej lub większym pożytecznym ruchu. Nawet łagodny zefir umilkł w przypływie konfrontacji dźwięku i barwnych spotkań. Przestały szeleścić liście, koronne w krzewostanie sieci kwiatów, drzew uszły w pozamykany gąszcz bluszczu. Uleciała melodia, harmoniczna symfonia w różnorodności akordów. Powiewna ulotność też prysła… Według niewiadomego stanu? Monotonia zaś urosła do poziomu żywiołów, drobnostki, wyprowadzając powolnie uciemięż, wyczerpując tęsknotę od nieokreślonej drogi… Dokąd? Opanowało wnikanie w sen wyłącznego trwania.

Niewielki tobołek służący za poduszeczkę próbował przemienić otaczający świat w sen. Wokoło wszystko zaczęło konkludować z pieśnią lasu, śpiewając barwną kołysanką. Gość przeniósł przez miar dróg w dalece od reali wyobrażeń podwoje. Z wolna powieki zwiększały swą błogość, a myśli szukając nieodkrytych przygód, porządkowały wzburzone morze pragnień. Wypłynęły senki z wieczorną falą na pełne i niezbadane wody. Jeszcze nie spał, gdy nagle usłyszał odgłos pochodzący najwyraźniej z poddasza. Odgłos połączył się mimowolnie z snem, aby nadchodzące inne w prawdziwości domysłu, odstraszyły rodzący się stan. Zaskoczony zamierzał opuścić dom, wybiec przed front ganku, po czym zastanowił się nad źródłem odgłosu.

A jednak w samotni dróg, gość przeważnie w niczym u nikogo, nie był wyłącznie jedyny pośród względnego osamotnienia. Ponownie zaskoczony łatwością odnajdowania kontrastu, nie prowadzące ku skrajnościom, wszedł na płaszczyznę wybudzonej wyobraźni. Przeobrażona pamięć z przeszłości poprzez teraźniejszość zaczęła nasłuchiwać przyszłość. W dźwięk, który raz wyraźnie malał, aby za powtarzalny moment zwiększyć swą siłę. Ni to szeleszczące cykanie, stąpanie, a raczej rytmiczny takt nieodgadłej czynności. Czyżby pracy?

Wzrostem nieduży o sylwetce szczupłej z kościstymi dłońmi, promieniował jasnością lica. Całość kontrastowała z gęstą kasztanową czupryną. Z urodzenia, jak mawiali spotykający go w drodze, kłopoty przeważnie pozostawiał w ominie na uboczu, udając się wprost do celu. Usuwał tamy przeszkadzające w nabywaniu doświadczeń i mądrości, aż po leśne drzwi z szeroką odsłoną tras ku chacie. Pobłądził? Odmienność dotąd niespotykana pozbawiona zamknięć wnętrza oraz z absorpcji wglądu. Natomiast moralne prawidło bijące od potencjalnej mocy powstania ścian i muru, nakazywało zawsze odpowiedni etyczny dystans. Aby jest ruch pozbawiony tego co byłoby sprzed i potem? Samoistnie wolny? Niebiesko — błękitne łezki, oczy, wtórowały tysiącami iskier zapisanych w pamięci treści. Spostrzeżone dotąd obrazy z historii krajobrazów, zestawiały pokolorowane słowa z głębi duszy po teraz. Ob czas w nowe — milczące, a zarazem patrzące poprzez przebudzone sny w tą rodzącą się inność. Był nim właz wieńczący stopnie schodów. Pierwszy schód prowadzący na poddasze wzniósł tyleż pyłu, iż nieomal pływał w chmurze mgły. Odganiał ciszę w słońcu kurzo-oman, dygocząc lękliwie przed nowością, która zamierzała zatrzymać i zmusić do opuszczenia chaty. Dokąd w las, który był wszędzie? Niestrachliwy i bez brawury, lecz nabyte doświadczenie domagało się o zamysł. Przez kogo stworzone to zjawisko?

Kwadratowy właz z litego drewna z precyzją wkomponowany w podłogę, opatrzony w majestatyczne żelazne okucia został naruszony. Powoli naciskając wieko uwolnił żółto — blade strumienie świateł od słońca. Wszedł w przestrzeń sekretnej przestrzeni, schowaną za parawanem odgłosów. Iluż odkrywało to przede mną? Ciekawość zapomnianą. Opartą na zrębach czasu z odwieczną walką o przetrwanie i odkrycie. Gdzie światło zza pokrycia gontu, penetrowało swym mglistym laserem zapomniane skarby.

— nikogo i cichutko, — mruczał przydając odwagi. Przeniknięty skomasowanym ciepłem, wszedł w tą inność i odmienność. Pośrodku poddasza wznosił się pokaźny komin, a tuż wokoło niego dołączono antresole, mająca wprost wylot poprzez wątpliwej trwałości dach. Ileż oceny potrafi się ukryć w subiektywnej prawdopodobności?

— Idź stąd, nie podchodź, — wtem doleciały słowa, wypełniając dotychczasowy szept powietrza. Rozbrzmiał natychmiast we wielości tęcz kształtów i ucieleśniony zatopił się w widoku wnętrza chaty. Jakby żył od wieków połączony z tą ulotnością ludzkiego dzieła na zawsze. Upozorowana realna wielość naprzeciw od imaginacji? Kierując się głębią spotkania, szedł w stronę źródła słów, zakącie rzeczywistości. W barwie tło nie zimne a wręcz miłe i miękkie. Łagodnie nabierając ciepła przydawało animusz na pokorę, ażeby odnaleźć.

— na lewo, … tu w świetle,

— Gdzie? — ciekawością podekscytowany, bliskością zaskoczony, prawie śpiewnie zapytał Cyli.

— Tutaj, ale nie zbliżaj się…

— Kim jesteś, pokaż się…

— Ja to las a las to ja, — odpowiedziała ukryta postać i raptem wzmógł niesłychany trzask. Zakotłowało. Uniesione tumany pyłów śpiące od niepamiętnych etapów wzrostu, płowe kobierce czasów, zawirowały niczym rodzące się wiatry przed gwałtowną letnią burzą. Zasyczała złowroga obcość…

— Nie ruszaj! — syczało zewsząd.

Stare sieci, które dawno zapomniały o ingerencji z zewnątrz, zatrzepotały drapieżną gęstwiną osaczenia. Cyli odskoczył, i prawie ni maluczki chłopczyk co rusz zakrywał twarz to odganiał skrzydlate kurzo-płaty pyłów.

— Kim jesteś…

I kiedy próbując wydobyć głos przez głuchą zasłonę wyobrażeń, ujrzał przestrzeń czystą, wolną i usprzątaną.

— Nie tutaj, wyjdź stąd, — tracił grunt pod nogami, aż delikatne stuknięcie o drewnianą podłogę uciszyło burzę. W powietrzu unosiły się teraz już tylko maleńkie ptasie pióra. A na wprost od wejścia włazu, nieopodal okna, na ręcznie ociosanej belce spostrzegł drobną ptaszynę. Trzepoczącą skrzydłami wtórowała wesoło opadającym ongiś zamieciom i kurzawom. Dla ptaszyny była to prawie jak kąpiel w oczku wody lub przymiarka na pierwszy lot. Duchowa dziecina pośrodku lasu. W opuszczonym domu, chacie, na poddaszu. Dałbyś wiarę? Ptak zebrał swą lotność i wyfrunął poprzez wlot wokoło antresoli od komina, zataczając koło nad głową gościa.

Ustała melodia poznana od momentu wnijścia w las. Zawiesiny czasu powlekły ponownie odkryte sekretne miejsca siwym aksamitem. Zdezorientowany ukucnął przed potęgą majestatu nie potrafiąc znaleźć odpowiedź, miotany między widokami wędrówek a zastałym. Promienie słońca na to wszystko powoli skrywało swą świetlistą tarczę za korony drzew, gdzie odwieczne krańce początków przywoływały władzę Dornina i Hasta. Nadszedł wieczór, a z nim blask księżyca i cierpkie zimno. Głodny i zziębnięty zszedł z poddasza. Wtulił ciało w przygotowane chybko posłanie u naroża w salonie, gdzie splendor dziejów oszczędził wygody. Zasnął.

Ranek już dawno powitał wieczory i noce. Dzień wszedł w późne popołudnie wybudzając ostatnie skrawki snu. Żarliwy skwar zawitał we wnętrzu drewnianej chaty, wyganiając pozostałości po wilgotnej nocy. Las, wieczne nadziei trwanie, pohukiwał głuszo, skrzypiąc w oddali ukłonami pni w rytm nieodczuwalnego powiewu. Gdzieniegdzie szybowały wysuszone listowia, pajęcze hamaki. Wtórował temu zjawisku śpiew li melodia flory, akompaniująca stałym szemraniom mieszkańców boru. Ptakom, owadom, wiatrowi. Cyli w półśnie odganiał jawę, bytność na krawędzi granic rojeń po rzeczywistość, mrucząc do Spiku — Jeszcze dopytuj i przenoś… śnie umilenia. Aż nagle przemówiło w pobliżu…

— Wstań śpiochu, nie szkoda dnia.

Delikatne brzmienie brzęczenia tuż przy uchu, jeszcze łaskotało piórkiem Spiku, lecz i z wolna przypominało o istnieniu lasu.

— Gdzież zaprowadziła mnie podróż od wczorajszego zmierzchu, i co mnie zbudziło? Słyszę wołanie?

Pytającą świadomość potwierdzały zmysły. Niezmiennie kołysał ciepły masyw zasysający dal puszczy. Zrozumiały dźwięk mowy, jednak budząc wybrzmiewał nieco inaczej niż usypiające trzepoty. Były nim ranne trele świtu południa.

— znajdę drogę wedle stronic Słońca. Zostawię, chybko opuszczę i w dalsze, lecz…, — senne jawy znów podrażniły trzeźwość pobudki. Aż znowu, tak samo nagle i trwożliwie cicho…

— Widzisz mnie,

— Gdzie, — był już prawie wolny od mocy Spiku. Nie spał i jednocześnie nie szedł, chociaż trudno to nazwać wyłącznie patrzeniem.

— Szukasz w złym zakamarku, tuć mnie nie odkryjesz. Stań odwrotnie, za Tobą. Na zwrot Cyla we wskazaną stronę, sekretny głos odpowiedział.

— za zbyt ciekawie, plączesz się wokoło swą żądzą, chcąc dużo a starcza wszak nie wiele.

Poruszył się zalegający marazm popołudnia, nową formą dźwięczni od pod śpiewów, zanucenia, kogoś blisko i zarazem w oddali.

— tak, widzę Cię, tylko nie zbliżaj się, niezmienność chcę zachować i ominąć. Boć takaż zwiewna. Jesteś Motylem na płatku nieba. Jednakże nie odchodź.

— Ja to echo a echo to ja.

Zanucił barwny w kwieciste konstelacje owad i umknął w sień w stronę drzwi.

— Zostań, nie odchodź. Kim jesteś, cóż znaczą Twoje słowa.

— w całym we wszystkim … im, … im, ostrość przywdziejesz, … jesz, … jesz…

I wybudzony dzień powitał senne uwodzenia.

Dopiero teraz ranne przebudzenie uświadomiły o niemocy wędrowcy, aby natrafić na legendarną „drogę roznisu”. Ból w zagubieniu koił okalający dom wyjątkowy ogród. Gdzież dzień mógł znaleźć w lepszym podziękę za wschodzące słońce karmiąc się czystą rosą, a u Cyla odnajdując schronienie przed jutrem i wczoraj. Ciało domagało się wzmocnienia, dusza wykwintnej harmonii w rozgardiaszu naturalnych kształtów i wzorów. I nie chłodna trzeźwa kalkulacja ciała stopowała aktywność, ale dobiegająca nieustannie melodia i leśnych pohukiwań. Przywoływała puszcza. Stare drzewa kłaniały pnie ku młodym, gładząc swą chropawość odzienia o gładkie kory. O normalności cudna. A cóżby miało stanowić o oryginalności, jątrzące rozterki? Ach, co ulga w żachnięcie… za bardzo inny. Postanowił, wieczorem wyrwać otoczeniu choć odrobinę wglądu, wszak po to wszedł w puszcze, ujarzmić odgrodzony kotarą niedomówień część lasu. Odnaleźć roznis.

— Nie znał i nie znalazł inne, a tylko owe było mu poznać.

Sklepienie nieba zniżało pasmo horyzontu, falując na tle od posągów przyrody czerwonawą kulą. Przedzierało rumowiska, doliny, polany ruczaje kąpiące się zielonym gąszczu. Powoli ustawała mowa runa, trzaski, trzaśnięcia, skrzeczki i brzęczenia oraz sekretne sykliwe świsty. Dźwięczne śpiewy serwowane gratis od przyrody. W swym prze akcencie poplątane i przemieszane, iż z trudnością przedzierał Cyli wyrastający gąszcz powalonych pni, gałęzi, pnącza traw wysokich oraz … kwiaty.

— Boli, odejdź stąd. Kamasze Twoje są ciężkie i duże. Połamiesz nas…

— Co, kto, gdzie. Skąd i Kogo słyszę?!

— Nas, — kwiatostan na polanie wespół odpowiedział w powabie tańca, wskrzeszając upajającą aurę wieczora.

— Nie chcę Was skrzywdzić, — współgrająca tą łagodnością odpowiedź, zamierzała ominąć wszystko we wszystkim. Niezliczone wolne stępki zieleni i kwiecia, które urastały niczym dryfujące ostrowie na morzu.

— mieszkam w zagrodzie, wprowadźcie mnie w prawdziwość niniejszego roznisu.

— My to śpiew a śpiew to my. — utuliły płatki kielichów, dzbany, filiżanki przechodząc w stan snu marzeń. Wewnątrz jednak wciąż cicho tliła melodia.

— nie zasypiajcie, jeszcze nie… Kim jesteście?! Skąd przybyliście i kto was zaprosił do ogrodów!? Kogo jest zagroda?

Nie czułe na zawołanie, pomalutku skłoniły cienkie łodyżki. Tańcząc w coraz wolniejszym takcie, pozakrywały płatki. Przechodziły stopniowo we władanie nocy — Niegna.

Ostrożnie wydostał się z sieci zespolonych wici, polany w okrasie ukwieceń. Ominął pozamykane wianki różnobarwnych koron. Gdy nagle…

— Nie idź w ową stronę…

— Niechże, a gdzie…

— Jesteś wreszcie, patrz tam są chaszcze… jesteś…

— Głos skądś, tym razem nie wzbudził zadziwienia, choć trwożył się obawą, wnijścia na przedziwną enklawę życia.

— Jesteś, patrz — nad Tobą, — niski, złowrogi ton, zagrzmiał przeraźliwie.

— Jesteśmy niebem a niebo jest z nami.

— Dokąd iść, aby wejść na drogę roznisu…

— One dzierżą kolce, pokaleczą Cię… Idź utartym szlakiem.

— Nie znam inną drogę, a wszelkie dotąd poznane, zmieniły się w rzeki. Mnie tylko ten nurt, na one ścieżki, ścieli się w odsłonie. Doszedłem pod tutejszą zagrodę od środka lasu puszcz boru, od bezkresu wód pośrodku mórz oceanów.

Drzewa uczyniły łzawe uśmieszki, podniosły rozłożyste dłonie w górę.

— Idź śmiało… na przód.

Cieniste oblicze Niegna osnuło wieczorny odpoczynek przed gankiem. Rozsuwając w tęsknocie pierwsze oczekujące zalążki za ranną zorzę świtań. Zwolna żar zaciągnął w cugle chłód przejmującej nocy. Początkowo przynosząc orzeźwienie, świeższe myśli, aby z czas domagać się o ukrytą ciepłotę ciała.

— Gdzież mnie tak śpieszno, dokąd tak gnać w nieznane… zostanę, w czym zamieszkałem, daleko od siebie i w sobie.

Cyli wszedł na niedawno poznaną ścieżynę, zaklinając się, że powróci, odwiedzi te egzotyczne leśne ostrowie.

— Na pewno tutaj wrócę — patrząc na wczesne drogi, aby skrzętnie zapisać w pamięci skrawek lasu. Następnie trafił na dróżkę prowadzącą do bram ogrodu. Niemal truchtał w podniecie niedawnych przeżyć i nowych doświadczeń.

— Nie jestem sam, nigdy nie byłem sam, chociaż tyleż czasu przede mną. Są i opłotki, ogród tonący w bluszczu. Drzwi. Jest zagroda.

Rozterki biegły razem z nim a wraz nimi rodząca się nadzieja.Dornin — drugi okres przeobrażenia ziemi po PreDornin, uformowała się na tym etapie powierzchnia ziemi, poprzez wypiętrzenia oraz skupiska wodne.

Hast — trzeci etap na przeobrażanie ziemi za pomocą długotrwałych zjawisk atmosferycznych, głównie wiatru oraz mrozu.

Spik — w mit. basenu M. Portes, bogini dobrego snu i marzeń. Nieczęsto broniąca wyobraźnie i fantazje twórcze.

„Droga Roznisu” /roznis/ — cztery różne przetarte drogi, czterech braci spod świętego ognia od Sma. Od roznisu — rozejścia.

Niegn — władca nocy, stojący naprzeciw Łuku Weadrunsa. /Łuk siedmiocieni, od bieli po czerń/.norana — nazwa domu w Plendar, noransba — zagroda, gospodarstwo.

niesgda — więcej niż podanie, czy wieść przekazywana z pokolenia na pokolenie.

Irteria — kultura cywilizacyjna nad rzeką Bepore z dorzeczami.

Plendar — kraina założona przez Lostora, pierwsza nazwa Golondia.

Mearesi — kraina u dorzecza rzeki Bepore nad Morzem Portes.

ianger — stan męski w Plendar,

Niastera — stan żeński w Plendar.

Slama — rzeka w Plendar.

Unusuneuv — olbrzym Mernów, Learsa syn, rozgniewany trząsł posadami ziemi przechadzając się po wyłonionych z wody skałach. W panteonie bóstw — władca pokoju.

Hakst — bóg wiatru i pustynnego żywiołu.

komesa — wybrana osoba na wymianę w dniu Kolemestów.

klindtki — inaczej dzieci w Irterii.

pław — pływająca jednostka wodna.

Podczas dnia czas wyznaczały barki przepływające po trzech rzekach, odzwierciedlające niemal granicę Plendar. Sleuw, Sworth oraz Bepore oraz sztucznie przekopany kanał na południu.

Czas w Irterii odmierzano według hrodzianów. Osiem hrodzianów od północy do południa, osiem od południa do północy. Hrodzian równy był ówczesnemu — 1.5h.

Stan męski w Spenie, analogiczny do Iangerów w Plendar.

Konstor — znawcy wiedzy i strażnicy przeszłości w Plendar.

antlok — dom w ogrodzie w stylu bungalow.

uchresm — zastała mowa w dorzeczu Slamara, która jedna z niewielu obroniła się ogólnej unifikacji językowej w Plendar.

Brama Kugres — wolna przełęcz, między wschodnim a zachodnim Bredorem. Dzieląca Orton z Irterią oraz dwa plemiona Beglendii. Zamieszkiwali ją strażnicy kultury Świętego Ognia z Sma.

Gordeun — bóg morza i wód.

Kolc — duszek nakłaniający do złego, przeciwieństwo do Loncy — nakłaniającej ku dobremu.Gosder — stan męski w Spenie, analogiczny do stora w Plendar. Siantera — stan żeński w Spenie — Niastera w Plendar.

Sianger — stan męski w Spenie, analogiczny do iangera w Plendar. Siantka — stan żeński w Spenie — niastka w Plendar.

Inaczej sień.

Łezka Bradorsl — obrys Puszczy Bradorsl przypominający kształtem łezkę.

Masyw Górski na wschód od Bradorsl.

Masyw Górski na południe od Bradorsl i Sterii, za nim rozciągał się bezkres zwany Bildal.

Steria — terytorium geograficzne z własną kultura i plemionami.

Douents — moc Bradorsl, dający światło i siłę do walki pomiędzy dobrem a złem.

Xent — bóstwo Słońca, syn gwiazdy wulkanu i rzek, strzegący praw do weny z indywidualną percepcją postrzegania rzeczywistości. Posiadający także miejsce w Najwyższej Radzie Mędrców Bród u Weadrunsa, a decyduje o wiedzy i świadomości twórczej.

Polumna — bogini natury.

Welkerun — posłaniec bogów z Tarczy Weadrunsa — władcy Sklepienia.

Foasvab — Dwa krańce Ziemi, personifikujące żeńskość oraz męskość a nadające nazwy w świecie natury.

Cenkn — zarządca na Tarczy Weadrunsa.

blunka — inaczej obłoczek.

Swobst — największe święto w Spenie, przywołujące powstanie krainy.

Konrod — stan w Spenie Kwadr Baszt, analogiczny do Konstorów Baszt w Plendar.Bonc — bożek morski.

paeglers — zarządca tawern paeglo lub dawny żeglarz.

heszlp — mała łódka z wiosłami w terminologii Maeresi.

Stecer — pierwszy oficer, sternik.

Senoks — postrach żeglarzy, szkwał, sztorm.

bahols — mały hol doczepiony do barki.

Brama Edruns — symboliczna granica ziem i wód niczyich, nie dającą się na zamieszkanie i ujarzmienie.

Fupieghne — dawne określenie na statki morskie.

Puch Edrunsa — skrajnie nieprzyjazne człowiekowi ziemie i wody.

Senry — Pasmo górskie na północ od Maeresii Górnego.

Sterfalszkadl — inaczej sterburta.

Astan — stan męski w Samtansar pełniący władzę.

Sastnia — stan żeński w Samtansar.

Badse — punkt x do obliczeń współrzędnych zarówno na lądzie jak i na morzu.Rozdział VI
Stensa w Bradorsl

Wszystko pozostało za nimi. Znajomi, bezpieczny dom, poznane drogi, zewsząd, choć nastało tyle nowych wyzwań, pobudzało do wspomnień. Imperatyw brnięcia naprzód samo opiniującym balastem powinności, ukazywał nowe wartości słów, myśli, a co było dotąd odbierane w zwierciadle jako nieścisłe, przeoblekało się w klar nieskazitelnych kryształów. Cyli broniąc się przed konfrontacją przeszłego w teraz, obrał kurs szukania przeciwstawnych stanów. Egzamin z przeszłości pozostawił na samotnej drodze w lesie, co teraz oscylowało około hołdu składanym nowym odkryciom. Wiedzy o przyszłości nie zamierzał poznać, skrajne wartości i stany wypełniały w zupełności ten wybór. Próbował zrozumieć, dlaczego nie można uleczyć egoizm niszczenia wszystkiego co napotykają na swej drodze. Chcących dewastować co kryształowe i nieskazitelne. Usiąść i rozpaczać, chowając twarz w dłonie, zbyt proste. Postanowił iść naprzód w niepoznane, jednocześnie bacząc i respektując wiedzę przodków. Obserwować siłę natury, w nadzwyczajnej skłonności odradzania się po destrukcji i katastrofach. Ileż tych naturalnych pierwiastków tli gdzieś w zakamarkach wnętrza człowieka. Aby jest w tym usprawiedliwienie dla odczuwanej niecności. To przed czym uciekł na wędrówkę, a która przywiodła aż pod strzechę gdzieś około Gór Fremot. Spotkać Kestela, nowych przewodników. Połączone drogi zaczęły współtowarzyszyć wzajemnie, gdzie przedziały przestrzeni co było i będzie, podważały jakikolwiek dotychczasowy wymiar wiedzy. Na wskroś wszystkiemu, należało iść dalej. Czy ścieżki od leśnego domu prowadzące w głęboki las, miały zaprowadzić na Roznis w Pre? Nikt w zasadzie nie był pewny. I chociaż Kestel poprzez lata wynajdował przeróżne dróżki podprowadzające, tak Goder praktycznie wschodnią stronę Bradorsl zaledwie teoretycznie poznawał. Urwiska po bokach przeistaczały się z pisakowych skarp po strome ściany kamiennych skał. Porosłe mchem, porostem, karłowatą roślinnością skalną, ogradzająco od reszty lasu ocieniały drogę. Pojawiały się wydeptane przez zwierzęta szlaki, lecz nie tylko, że nikły często niepostrzeżenie tak wprowadzały większy stan lęku, niżli pewność. Po przejściu paru hrodzian, trudno było napotkane dróżki połączyć z trasą po zostawiony w tyle dom. Im dalej w głąb lasu, tym poprzeplatany labirynt możliwości powrotów, wykluczał zdecydowany wybór. I nawet szczególnie osobliwa ścieżka wychodząca na wschodnią stronę z podwórza, która budziła nieprawdopodobne wyobrażenie celu, w obecnym punkcie ograniczała się jedynie do przestrzeni około podwórza. Podkreślała ważne czynniki odniesienia sukcesu. Po pierwsze otwierała szerokie możliwości podwoi, gdzie, aby zrealizować cel potrzebne były oprócz wiedzy, doświadczenia i determinacji, jeszcze jeden warunek. Nie można było skrzywdzić naturalnych mieszkańców lasu od wszelkiej flory po faunę oraz pokładać w wolności każdego stworzeń. Kto nie respektował powyższe warunki przepadał bez śladu, chociaż wielu chlubiło się zaszczytnymi ideałami, pochodzeniem i prestiżem. Opatrzona empatia wobec napotkanego w drodze, stanowiła o szczęściu stron.

Obecna kamienna dróżka, będąca podczas deszczu zapewne strumykiem, graniczyła z bujną gęstwiną. Przyjazna dawnym wspomnieniom z różnorodną ekspresją twórczości. Wiatr ją nie smagał, deszcze nie rozmywały podłoża. Nader często zamykała łączność z niebem, dzięki przedzieraniu się w gęstej roślinności. Już pewnie nikt nie myślał o drodze powrotnej do Domu, lecz nachodziło zwątpienie. Po cóż i dokąd ten marsz? Kto kim i od kogo? Gdzie i skąd? Nawracające myśli wobec namacalności ekspansywnej roślinności, wśród zawilców, bluszczu, które nie znające przeszkód i barykad, swoimi spiralnymi wąsami przemawiały do wyobraźni. Dal ponoć jest bezkresna i kamyczków tamże jest więcej, strumieni po brzegi morza, roślinność co w wieczności zapuściła korzenie… Czy aby teraz jest odpowiedni czas przejścia pod Roznis w Pre? Na nic zdawały się przeszkody, zasieki w postaci kolców, ostrych wybojów, one odmiennie przydawały sił, chociaż nieraz irytowało, zielone polanki zachęcały na odpoczynek, aby zmniejszyć i zapomnięcie o trudzie. I wokoło wszystko jednocześnie żyło i smacznie spało. Patrzało, poruszając się powabnie z naturalnym wdziękiem. A idącym i napotkanym stworzeniom, przyświecał jeden imperatyw w nakazie istnienia — być, trwać i zdążać. Chciałoby się stwierdzić, że prowadzący Goder idzie w nicość, gdzie spotkać można zaledwie, co było we wczesnym udziale. Iż wszędzie rzeczywistość zatopiona w naszej podświadomości jest identyczna i posiada takowo sam cel. Szedł na przedzie niemy, niewzruszony na ociąganie. Znamienne słowa Kestela z Irterii. …” cienie nachodzą nad zagrodę. Idź za wskazówkami Lonc i zostaw co przeszłe a patrz przed wypowiadane słowa…” Jakiż banał wędrowca zanurzonego w szczególe i całości w gdybaniu o przeszłości wobec niejasnej przyszłości.

W końcu pytania przestały dręczyć Cyla na rzecz drogi, obfitej roślinności i przeszkód. Żonglował dotychczasową wiedzą wobec napotkanego i nieznanego. A odmienna gatunkowo przyroda zaskakiwała, budziła podziw jak i zrozumiały respekt. Drobne liście łopotając na cienkich łodyżkach, niczym malutkie proporce wiły się w stronę Słońca oraz jednocześnie wygrywały wyjątkową melodię. Ni to szum, ni pisk, z czasem nawet wywoływał na ciele dreszcz. Trząsł się także zielony mur po stronach ścieżyny, drżał listowiem przed pojawiającą się zmianą. Czy aby na nasz widok? A niekończąca się wyschnięta rzeka, prowadząc brnęła w nieznane. Jakież niesie niebezpieczeństwo, kres? Czy istnienie sposób na znalezienie Roznisu? Sama myśl o tym zajściu absurdalnie obezwładniała, oddalając jakiekolwiek wyobrażalne realia.

Zadziwiająca natura. Krzewy o rozłożystych w rozmiarze liściach, wtem zadaszyły nad nami sklepienie. Wywołała kolejne uczucie wyrastającego w lesie domu. Pozostawiony dom, który jeszcze zaprzątał uwagę, skąd tam w otchłaniach puszczy — „zagroda”. A teraz rozległy dach w postaci liści, Wilgotne, przysadziste liście falowały w tym półmroku, skraplając co rusz potok kropel, chociaż ponad koroną drzew świeciło słońce. Leciutki powiew kołysał i zasysał swą egzotyką zmysły. Intensywność barw, powonienia, różnorodna dźwięczność i smak wilgoci. Wysokością krzewy przerastały człeka, a powierzchnia liści owinęłaby ze dwa razy. Niekończące się zielone morze. Korzenne pędy zdobywały las, u podnóża jak i wijąc się po same niebo lasu. Wszędzie rozpościerały się ogromne brązowo-zielone liście. Jedynie raz dano było nam przyjrzeć się temu zjawisku z poziomu nad, wejście na kamienne wzniesienie, ujawniło to nieokiełzane, kołyszące się morze krzewów i liści. Piętrzył się las i przerażał swą gęstością. Jeden poziom całkowicie odgradzał od następnego. Podłoże z niską roślinnością, krzewy z wspomnianymi potężnymi liśćmi oraz dach lasu wieńczący koronę drzew. A potem niebo i ledwo przedzierające się słońce.

— Labirynt dolnej połaci lasu — Po raz pierwszy przewodnik Goder skomentował tą niespotykaną zieloną rzeczywistość. Stłumiony głos intensywnością roślin, wszechobecną parą, nie wniosły nic nowego, tylko jeszcze większe zdenerwowanie. Domaganie się na jaśniejszy wywód wyjaśnień, nie miało żadnego sensu. Sianger Goder nie zwracał uwagi na nikogo i na nic. Szedł na przedzie przedzierając gęstwiny roślin. Teraz jakby zwolnił, wyrównał tempo.

— Gdy wejdziesz na nieodpowiednią trasę, zaginiesz. Wszechobecne krzewy omamiają swoją wonią, kierując zgubionego wedle upodobań. Bawiąc się strachem. Nawet gdy jesteś blisko, drogi powrotnej nie znajdziesz. Otoczą murem i okręcą wkoło. I choć ścieżka tylko jedna, wtapia się ona w labirynt krzewów, zielonej gęstwiny. Gdy się odwrócisz, nie znajdziesz śladów. Jesteśmy dopiero połowę dnia od Domu — ponownie zwolnił, dostosowując się do tempa Cyla, przyglądając się współtowarzyszowi.

— Nie oddalaj się ode mnie, zrozumiałeś… — nie czekając na odpowiedź ruszył w dalszą drogę.

Ponownie Cyli pozostał sam wobec marszu i natury, a przede wszystkim krzewów i drzew. Pnie były oplecione, przypominającym bluszcz, pnączem. Owa dominująca roślina zmierzając w stronę światła na szczyt poszycia lasu, niemal w całości zakryła drzewa. Korona zaś poszycia stwarzała poprzez połączone pnącza przedziwną sieć, poprzez które przedzierały się promienia słońca. Strumienie światła przekształcały się w wilgotnej zawiesinie pary w kolorowe tęcze. Dolna partia lasu zaś opanowały wspomniane krzewy. Zajmowały każdą połać ziemi, wzniesienia, doły i ruczaje. Najniższy poziom runa, pokrywały gąbczaste mchy, porosty, po którym stąpanie wydawało się kroczeniem po bagnistym podłożu. Trzy płaszczyzny, korona drzew połączona gałęziami i pnącą rośliną, imitująca rybacką sieć lub kratownice. Rozłożyste krzewy z rozpostartymi leniwie liśćmi, gęste i pełne wody, oraz gąbczaste podłoże utrudniające swobodne poruszanie. Sianger kierując się doświadczeniem, wiedzą oraz swoistą intuicją, wybierał przejścia, ścieżki strumyków, gdzie liczne kamienie pomagały bezpiecznie iść naprzód. Zupełna nieznajomość nazw, stwarzała straszliwe wyobcowanie. Nie było słychać odgłosów zwierząt i nawet owady stosunkowo rzadko się spotykało. Cóż za zjawiskowa przestrzeń. Paleta barw w rozbłyskach tęcz, kwiatostan niespotykany dotąd, a natężenie zapachów upajało, budząc wewnętrzny sprzeciw na jakikolwiek sen na jawie. Jedwabne sieci pajęczaków, pozwalały płatkom kwiatów rozsypać się na całej przestrzeni, aż po najwyższy pułap drzew. A jednak jest tutaj wiatr, gdyż któż rozniósłby kolorowe płatki kwiatów. Oleiste krople wody spływały po liściach, dzbanuszkach kwiecia. I po raz enty, ewenement niespotykany, promieniujące światło słońca. Przechodzące strugi światła przecinały tą przestrzeń ukośnie, prostopadłe. Skrzyżowane, równoległe miecze zatopione w gęstą tęczową przestrzeń między krzewami a koroną drzew. Powietrze wirowało w tańcu, poruszane falującymi liśćmi, kotłując nagromadzoną gorąc. Zasysała liczne krople, mgłę, rosę, aby wczas buchać nową kolorową tęczą w smugach promieni.

Niekończący się Dom, lecz tym razem wsparty o drzewa. Posiadający dach, falującą płaszczyznę welonów i baldachimów liści Deghsme, gąbczaste dywany i chodniki z mchu. Nazwę liści przywołał Goder…

— Gdyby nas pochłonęły, długo byś musiał szukać wyjścia. Nie wiadomo, gdzie zaprowadzą, nikogo nie znam, kto wszedł w czeluść Deghsme i przyszedł na powrót. Barmin także nie spamięta takiego. W dobrym trzymać się ścieżki i być skoncentrowanym. Trywialne lub nie, frazesy lub puste słowa, jak kto chce, jednakże którzy przeszli znajdując odpowiednią drogę, powiadają: Należy nadstawić uszy za Broskami, gdyż ścieżka z czas zniknie, a przyjazne Broski podążają wtenczas za nami. Krzywdy nie czynią, w szybszym niosą pomóc, chociaż niejedne i snem morzyły, tym którzy spokój zakłócali w czczym rozpowiadaniu o tajemnicach Lasu. Niedługo wąska dróżka także przepadnie w zieleni, i lepiej nie przywoływać Foasvaba potomstwo. Nie próbować wszystkim nieznanym dać nowe imiona, dzieci Foasvaba strasznie tego nie lubią.

Słowa Godera, przerywające milczenie, nie wiadomo czemu irytowały. Cyli zwyczajnie niedowierzał tym zapewnieniom, a jedyną przyczyną tego stanu, był według niego rosnący absurd. Nie tylko na swą bezwolną zgodę, lecz i na nie do końca zrozumiałe decyzje Godera. A może na wzgląd sytuacji w jakieś się znalazł, wyobcowanie wśród inności. Odrębności. W pewnym momencie nawet poczuł wrogość na otaczającą przestrzeń. Sianger teraz szedł o jakieś pół długości ciała przed Cylim. Pewność wyboru dróg w jednym zastanawiała, lecz daleka była od podejrzeń o jakąkolwiek niecność. Mógłby zostawić w samym środku lasu? Skąd ten Barmin z synami i córkami w lesie? Melodyjnie szeleszczące liście ponownie zaczęły się kołysać. Nadeszło zimniejsze, orzeźwiające powietrze. Tempo marszu nie wynikało z czystej potrzeby dotarcia na miejsce zdążania. Gdyż nie wiadomo, dokąd Goder szedł. Cyli trapił się inną kwestią, decyzją Kestela i Barmina, która nakazała do samego wymarszu z Domu. Kim oni są i jakie pobudki nimi kierowały? I dlaczego się zgodziłem? Las odmienny, milczący i tajemniczy jawił się w tym mętliku rozważań jako neutralny sprzymierzeniec lub jako wróg biorący udział w spisku. Czas miał to pokazać. Zacieśniało się nie tylko pole widoku, lecz coraz większym stopniu myśli, zwodzone na przemian poprzez Kolce oraz dobroduszne Lonce. Ufności walka. Wyostrzone zmysły domagały się koncentracji na celu, natomiast powracające domysły osobliwie odgradzały od zamierzonego.

Milczącego Godera także szargało zwątpienie i sens drogi. Doprowadzić pod Bramę Roznisu. Jaki Kolc śpi w zagrodzie, iż tyleż wprowadza zamętu. Przewraca drzewa, przeobraża myśli, pobudza wiatry, nakazuje działać w niewiadomej sprawie. Ileż treści posiada ogon Fynte. I sam, przecież i u mnie Roznis znany tylko z słów i podań. Las gęstniał i wzrastał, stawało się ciemno i głucho, osamotniony w swych myślach Spen, odrzucając męczące zapytania, wtapiał w odgłos Lasu, szepty i echa. Pohukiwanie ptaków i w suche trzaski od kołysania się drzew. Bezpieczny Dom oddalony był zaledwie dzień drogi. Z trudem przedzierające się Słońce poprzez gąszcz, chyliło się do snu. Zszarzało w Puszczy Bradorsl, a przed nimi pojawiły bagienne torfowiska. Znał ten skrawek ziemi z opowiadań Kestela, jednak lęk przed każdym wyborem ścieżki wzrastał. Ciekawe, czy aby zauważył nasze wyjście w Las — Weadruns. Sianger poprawił pas u sakwy, zaczerpnął głęboki oddech, niezauważalnie spojrzał na Cyla.

Przodkowie Godera pochodzili z starego rodu bartników Spene, zamieszkujący Dolinę rzeki Hlama u podnóża stoku Gór Loskanii. Ród zasiedziały od prapoczątków zaistnienia Spenów w Irterii. Przynależąc do Gosderów Wież, nadany przez Konrodsów Chost, dumny rodzic Barmin w dniu Swobsta, tj. święto uczczenia powstania pierwszego obronnego kwadrum w Spenier, odczytywał krótkie teksty Rodse, potwierdzające status i pozycję rodziny w Spenie.”„Aby tak trwało po ostatnie kwadrum w grodzie, pięć było u zarania, pięć podczas powstania Krainy Spenie. Niech i pięć kwadr ostanie na wieki.”” Bartnik Barmin zasiadał w gronie Gosderów mających władzę o stanowieniu Siangerów.Deghsme — rośliny, krzaki o niezwykle dużych liściach.

Brosk — w Lesie Bradorsl skrzat psotnik, ale i pomocnik.

Fynte — Niegna posłaniec na ziemi, niewidoczna forma strachu w nocy, przeszkody i omany, błądzenie.

Shotnné — bóstwa zaklęte w skały. Odzwierciedlały moce Motsów i Beedy — dawnych olbrzymów.

Unusuneuv — duch olbrzym, poszukujący swych uśpionych braci po ziemi.

Sfallcnae — bóstwo wiedzy i rozumu.

Balswid — świetlista kula, symbolizująca wiedzę, doświadczenie, osłaniająca i strzegąca wiadomego właściciela.

Gohtya — bóstwo najradośniejszego uśmiechu i radości, rozsłonecznienia, zdrowia. W trudzie upadku Sterii, przemieniony na ciągłą prośbę o względy Weadrunsa.

Wisteapud — bóstwo mieszkające w czeluściach ziemi.

Salska — ulubienica olbrzyma Dorsla, usypała płaskowyż łączący Górę Dorsl z G. Pums, tak zwany Warkocz Salska, pełen labiryntów i korytarzy.

Erup — władca wulkanów.

Niecné — służki Polumny utożsamiane z ptakami.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: