- W empik go
Wędrowne duchy. Zbiór opowiadań - ebook
Wędrowne duchy. Zbiór opowiadań - ebook
Zbrodnia doskonała nie istnieje, nawet jeśli udało się pozbyć ciała.
Topielec próbujący odegrać się z zaświatów na zdradzieckim bracie. Staruszek, który wziął ze sobą do grobu tajemnicę dotyczącą relacji miłosnej swojego syna. Czaszka zamordowanej żony mszcząca się na mężu i przyjacielu, który zainspirował go do zbrodni. Opowieści grozy chwalone przez samego M.R. Jamesa i H.P. Lovecrafta podejmują ulubione tematy wszystkich miłośników ghost stories. Tym, co wyróżnia je od innych, jest jednak niesłychany dar Crawforda do budowania nastroju lęku i osaczenia. Z każdym zdaniem przerażenie wzrasta i wciąż ma się ochotę na więcej.
Jeden z utworów ze zbioru, "Wrzeszcząca czaszka", został zekranizowany w 1958 r. jako horror "The Screaming Skull".
Lektura zachwyci miłośników pisarstwa M.R. Jamesa i H.P. Lovecrafta.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-285-3412-0 |
Rozmiar pliku: | 321 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
Siedząc późnym sierpniowym popołudniem przy otwartym oknie w swoim gabinecie, sir Hugh Ockram uśmiechnął się i w tym samym momencie brzydka żółtobura chmura zakryła słońce, a jasne, przejrzyste światło zmętniało, zupełnie jakby w czystym powietrzu rozsnuł się plugawy opar zarazy Twarz sir Hugh przypominała rzeźbioną w drewnie maskę, ściśle obciągniętą pergaminem. Przez dwie głębokie, ukośne szczeliny wpół przymkniętych, pomarszczonych powiek przezierały oczy: bystre i czujne, niczym dwie bliźniacze ropuchy siedzące w sąsiadujących ze sobą jamach. Kiedy światło na dworze przygasło, ropusze źrenice rozjarzyły się przez chwilę żółtym blaskiem. Siostra Macdonald (staruszka liczyła sobie sto lat) powiedziała kiedyś, że kiedy sir Hugh się uśmiecha, przed oczami majaczą mu twarze dwóch kobiet gorzejących w piekle — dwóch martwych kobiet, które kiedyś zdradził. Teraz blade, bezkrwiste wargi rozciągały się coraz szerzej, obnażając pożółkłe zęby. W szatańskim uśmiechu kryła się satysfakcja z własnych czynów i niewyobrażalna wręcz nienawiść i pogarda dla rodzaju ludzkiego. Sir Hugh umierał, a ohydna choroba, która go zaatakowała, nie oszczędziła także mózgu. Obok starca stał jego syn, wysoki, blady młodzieniec, o urodzie równie delikatnej i subtelnej jak anioły na obrazach starych mistrzów. Spoglądał na ojca z powagą i ze smutkiem w fiołkowych oczach, czując jednocześnie, że na jego usta także wypełza chorobliwy uśmiech, zmuszający wargi do rozciągnięcia się wbrew jego woli. Było to koszmarne doznanie. Daremnie starał się zapanować nad twarzą; uśmiech rozlewał się na niej coraz szerzej. Za nim, z ręką spoczywającą na jego ramieniu, stała Evelyn Warburton. Oboje byli bardzo podobni do siebie. Jej włosy miały ten sam jasnopopielaty odcień co włosy młodzieńca, przepełnione smutkiem oczy tę samą fiołkową barwę, jej blada twarz o anielskich rysach również okryta była bladością. Evelyn spoglądała prosto w twarz wuja, niezdolna odwrócić głowę, choć czuła, że jej karminowe wargi także rozchylają się powoli w upiornym szyderczym grymasie, obnażając białe zęby. Nie potrafiła zapanować nad tym odruchem. Uśmiechała się wbrew woli, a jednocześnie po policzkach spływały jej gorące łzy. Uśmiech kładł się na jej twarzy niczym cień śmierci, niczym pieczęć potępienia, wyciśnięta na czystych, niewinnych policzkach.
— Jeśli zamierzacie się pobrać, nie mogę wam w tym przeszkodzić — przemówił sir Hugh, wpatrując się w drzewa za oknem. — Nie sądzę też, aby choć trochę zależało wam na mojej zgodzie.
— Ojcze! — wykrzyknął Gabriel z wyrzutem.
— Nie, nie zwykłem oszukiwać samego siebie — ciągnął starzec, uśmiechając się straszliwie. — Gdy tylko zamknę oczy, zaraz pobiegniecie do ołtarza, choć istnieje dobry powód, dla którego nie powinniście tego czynić. Dla którego nie powinniście tego czynić — powtórzył z naciskiem, wolno odwracając ropusze oczy na kochanków.
— Jaki powód? — zapytała Evelyn pełnym lęku głosem.
— Nieważne, moja droga. Pobierzecie się, zupełnie jakbym nigdy nie istniał. — Umilkł na chwilę. — Dwie odeszły — podjął po chwili głuchym, zduszonym głosem — a dwoje jeszcze odejdzie. Razem czworo — gorejących na wieki, gorejących, gorejących, gorejących.
Po tych słowach głowa opadła mu do tyłu, a słaby blask w ropuszych oczach przygasł, kiedy nakryły je opuchnięte powieki. W tej samej chwili burożółta chmura odsłoniła słońce i świat za oknem na powrót pozieleniał, a powietrze odzyskało przejrzystość. Sir Hugh spał. W chorobie często zapadał w drzemkę, czasami nawet w pół słowa.
Gabriel Ockram pociągnął Evelyn za sobą i oboje wyszli z gabinetu, delikatnie zamykając drzwi. Kiedy znaleźli się w mrocznym holu, jednocześnie wydali z siebie westchnienie ulgi, niczym ktoś, kto ledwo co uszedł niebezpieczeństwu. Trzymając się za ręce, zwrócili ku sobie blade, przepełnione lękiem twarze, a ich oczy, tak podobne do siebie z kształtu i barwy, zetknęły się w długim spojrzeniu, w którym miłość i całkowite zrozumienie mieszały się z tajonym lękiem przed nieznanym.
— To jego sekret — odezwała się w końcu Evelyn. — Sekret, którego nigdy nam nie zdradzi.
— Jeśli umrze razem z nim, klątwa spadnie na jego głowę — odparł Gabriel.
— Na jego głowę! — odpowiedział echem mroczny hol.
Ludzie utrzymywali, że echo w Ockram Hall nie może być zwykłym echem, bo przecież zwykłe echo powinno powtarzać każde słowo, tymczasem z echem w mrocznym holu nigdy nie było wiadomo, kiedy się odezwie, a kiedy wybierze milczenie. Siostra Macdonald powiedziała kiedyś, że gdy przy zgonie sir Ockrama zgromadzeni zaczną odmawiać modlitwę za konających, echo odpowie dziesięciokrotnie powtórzoną klątwą.
— Na jego głowę! — rozległo się ponownie, tym razem ciszej.
Evelyn niepewnie rozejrzała się na boki.
— To tylko echo — próbował uspokoić dziewczynę Gabriel.
Oboje wyszli na dwór, na ciepłe popołudniowe słońce, i usiedli na kamiennej ławie za kaplicą wzniesioną naprzeciw wschodniego skrzydła dworu. Wokół panowała cisza, tylko w odległym krańcu parku jakiś ptak wyśpiewywał swoje trele, stanowiące uwerturę do wieczornego koncertu.
— Jak tu pusto i samotnie. — Evelyn nerwowym gestem ujęła Gabriela za rękę. Mówiła niemal szeptem, jakby bojąc się zmącić panującą wokół ciszę. — Po zmroku nie potrafiłabym tu siedzieć bez lęku.
— Czego miałabyś się lękać? Mnie? — Gabriel odwrócił na ukochaną przepełnione smutkiem oczy.
— Och nie. Jakże miałabym lękać się ciebie? Ale ci wszyscy zmarli Ockramowie... leżący w północnej krypcie kaplicy, niemal pod naszymi stopami. Ludzie mówią, że pochowano ich bez trumien, owiniętych tylko w całuny.
— Ockramowie zawsze tak będą chowani. Ojciec i ja po nim również. Powiadają, że żadnemu z rodu nie będzie dane spocząć w trumnie.
— To jakiś przesąd! Głupie bajania! — zaprotestowała Evelyn, tuląc się do towarzysza i mocniej ściskając jego dłoń.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi.
— Oczywiście — przyznał Gabriel. — Ale istnieje też przekaz o starym sir Vernonie, ściętym za zdradę za panowania Jakuba II. Rodzina sprowadziła ciało do domu w żelaznej trumnie zamkniętej na mocne zamki i złożyła w północnej krypcie. Ilekroć później otwierano kryptę, żeby pochować kolejnego z rodu, ciało sir Vernona stało oparte o ścianę, a odcięta głowa leżała w kącie, z upiornym uśmiechem na wargach.
— Takim jak uśmiech sir Hugh? — zapytała Evelyn z drżeniem.
— Tak, pewnie tak — odparł Gabriel z namysłem. — Sam nigdy nie byłem tego świadkiem, bo od trzydziestu lat nie mieliśmy pogrzebu w rodzinie, więc nie było potrzeby otwierania krypty.
— A jeśli... jeśli wuj Hugh umrze, czy ty... — Evelyn urwała, a jej piękna, szczupła twarz nagle pobladła.
— Tak, pochowam go w krypcie razem z jego sekretem — westchnął Gabriel, mocniej ściskając dłoń dziewczęcia.
— Nie chcę nawet o tym myśleć — zaczęła Evelyn niepewnie. — Och, Gabrielu, jaką tajemnicę skrywa twój ojciec? Powiedział, że nie powinniśmy się pobierać, ale że nie zabrania nam tego. Jego głos brzmiał tak dziwnie... i jeszcze ten uśmiech. Och... — Nerwowo obejrzała się przez ramię, a jej drobne, białe ząbki zaszczękały ze strachu. — Czasami wydaje mi się, że czuję ten uśmiech na mojej własnej twarzy — dokończyła, mocniej przywierając do ramienia ukochanego.
— Mam to samo wrażenie — przyznał Gabriel urywanym głosem. — A siostra Macdonald powiedziała... — urwał raptownie.
— Co? Co powiedziała siostra Macdonald?
— Och, nic takiego. Ona wciąż opowiada jakieś straszne historie. Lepiej chodźmy już. Robi się coraz zimniej.
Podniósł się z ławki, choć Evelyn wciąż siedziała, nerwowo ściskając jego dłoń i patrząc mu prosto w oczy.
— Ale my się pobierzemy, prawda, Gabrielu? Obiecaj mi, że tak będzie.
— Oczywiście, najdroższa, oczywiście. Jednak jak długo mój ojciec jest ciężko chory, nie może być o tym mowy.
— Och, Gabrielu, mój ukochany. Jaka szkoda, że nie jesteśmy jeszcze mężem i żoną — wykrzyknęła Evelyn. — Mam przeczucie, że coś nam przeszkodzi, że zostaniemy rozdzieleni.
— Nic i nigdy nas nie rozdzieli.
— Naprawdę nic?
— Żadna ludzka siła — powiedział z mocą Gabriel Ockram.
Evelyn przygarnęła go ku sobie. Ich twarze, tak bardzo podobne do siebie, nagle znalazły się całkiem blisko, usta zetknęły się. Dla Gabriela pocałunek miał w sobie dziwnie kuszący posmak czegoś nikczemnego, Evelyn czuła na wargach zimny, ale jednocześnie słodki podmuch śmiertelnego strachu. Żadne z nich nie potrafiło rozeznać się do końca w tych odczuciach, gdyż oboje byli młodzi i niewinni. Dziewczyna wabiła ukochanego ku sobie najlżejszymi muśnięciami, niczym wrażliwa roślina, która gnąc się, owija łagodnie wokół podpory, potrząsając drobnymi listkami, a on poddawał się temu bez wahania, czując, że nie stawiłby oporu, nawet gdyby jej uścisk miał się okazać śmiertelny. W niej zimny dreszcz strachu budził niemal zmysłową przyjemność, on z całych sił pragnął tego bezimiennego zła, czającego się w dotknięciu dziewiczych warg.
— Czuję się tak, jakby naszą miłość spowijał dziwny sen — szepnęła Evelyn.
— A ja boję się przebudzenia — odparł również szeptem.
— Więc nie budźmy się, najdroższy. Zanim sen się prześni, będziemy już dawno martwi. Umrzemy tak łagodnie, że nawet tego nie zauważymy. A do tego czasu... — Urwała, szukając wzrokiem jego oczu.
Ich twarze coraz bardziej nachylały się ku sobie, przyciągane pożądaniem płynącym z młodych, pąsowych warg, które przeczuwały żar pocałunku.
— A do tego czasu... — wyszeptała powoli, jeszcze bardziej zbliżając usta.
— Do tego czasu... śnijmy — odpowiedział niemal niedosłyszalnie.
II
Stuletnia siostra Macdonald całe noce spędzała, siedząc skulona w wielkim skórzanym fotelu z szerokimi oparciami, ze stopami wspartymi na podnóżku obciągniętym owczą skórą, nawet latem spowita w kilka warstw ciepłych pledów. Obok fotela przez całą noc paliła się niewielka lampka i stał stary srebrny kubek z napitkiem. Wiek nie przeorał twarzy staruszki głębokimi bruzdami, pokrył ją tylko gęstą siatką drobnych spękań. Dwa kosmyki cienkich włosów, jeszcze do niedawna srebrzystych, obecnie już tylko burosiwych, wymykały się spod białego, sztywno wykrochmalonego czepka.
Siostra Macdonald spała, ale od czasu do czasu coś wyrywało ją ze snu i wówczas jej powieki unosiły się powoli, składając się w drobne różowe fałdki niczym marszczona jedwabna zasłonka, a bystre bladoniebieskie oczy kierowały się prosto przed siebie, spoglądając tak przenikliwie, jakby potrafiły przeniknąć przez najgrubszy mur i dotrzeć do najbardziej odległych miejsc. Po chwili staruszkę znowu morzył sen i zasypiała z dłońmi złożonymi na pledzie. Były to dziwne dłonie, z kciukami dłuższymi niż pozostałe palce i rozdętymi stawami, błyszczącymi w świetle lampki niczym wypolerowane jabłuszka.
Dochodziła pierwsza w nocy. Za oknem letni wietrzyk poruszał leniwie pędami bluszczu, pieszczotliwie muskającymi szybę i ocierającymi się o nią z cichym szelestem. W przyległym pokoiku za uchylonymi drzwiami młodziutka posługaczka, która opiekowała się siostrą Macdonald, leżała pogrążona w głębokim śnie.
Stara kobieta spała również. Jej zapadnięte wargi poruszały się z każdym oddechem, oczy były zamknięte. Nagle za oknem ukazała się twarz kobiety. Jej szeroko otwarte fiołkowe oczy spoglądały prosto na śpiącą. Kobieta za szybą wyglądała zupełnie niczym Evelyn Warburton, ale to przecież nie mogła być ona, bo pokój siostry Macdonald znajdował się w wysokiej wieży, a parapet okienny dzieliło od ziemi ponad osiemdziesiąt stóp. Okryte śmiertelną bladością policzki zjawy były wychudłe, oczy nieruchome, wargi martwe, choć zbroczone świeżą krwią.
Siostra Macdonald powoli uniosła powieki i popatrzyła prosto w twarz widziadła.
— Czy to już czas? — zapytała kruchym, łamiącym się głosem.
Kiedy wypowiadała te słowa, twarz za oknem zaczęła się zmieniać, oczy otwierały się szerzej i szerzej, aż fiołkową tęczówkę otoczył wielki krąg białka, wargi rozchyliły się, odsłaniając białe zęby, popielatoblond pukle uniosły się poruszone nocną bryzą. W odpowiedzi na pytanie siostry Macdonald rozległ się upiorny dźwięk, od którego zmartwiało wszelkie żywe stworzenie.
Zaczęło się od niskiego jęku, który wzmagał się stopniowo niczym wzbierający sztorm. Jęk przeszedł w zawodzenie, zawodzenie w skowyt, skowyt w straszliwy krzyk torturowanej duszy. Kiedy przebrzmiał, twarz za szybą zniknęła.
Siostra Macdonald długo jeszcze wpatrywała się w ciemny prostokąt szyby, ale za oknem był już tylko mrok nocy i szelest bluszczu, ocierającego się o mur. Wreszcie odwróciła głowę w stronę uchylonych drzwi, w których stała młoda posługaczka w białej koszuli nocnej. Dziewczyna trzęsła się ze strachu.
— Nadeszła pora — powiedziała siostra Macdonald. — Muszę iść do niego, bo zbliża się jego kres.
Podniosła się z wolna, pomarszczonymi dłońmi wspierając się na poręczach fotela. Dziewczyna zakrzątnęła się wokół niej, otuliła ciepłym wełnianym szalem i podała laskę. Co raz to zerkała przy tym w stronę okna, a siostra Macdonald potrząsała tylko głową, mamrocząc jakieś niezrozumiałe słowa.
— Wyglądała zupełnie jak panienka Evelyn — wydusiła z siebie posługaczka.
Wyblakłe niebieskie oczy zmierzyły ją gniewnym spojrzeniem, uzbrojona w laskę ręka wystrzeliła w górę, do uderzenia. Nie opadła jednak.
— Dobre z ciebie dziecko — odezwała się staruszka. — Dobre, ale głupie. Powiadam ci, módl się o rozum albo poszukaj służby w innym domu niż Ockram Hall. A teraz przynieś lampę i weź mnie pod ramię.
Najpierw o podłogę stuknęła laska, potem jeden obcas rannego pantofla, a w chwilę po nim drugi. To siostra Macdonald ruszyła ku drzwiom, a potem z trudem zaczęła pokonywać schody. Służba w Ockram Hall zdążyła się już przyzwyczaić, że kiedy rozlega się ta charakterystyczna triada dźwięków, towarzysząca każdemu poruszeniu staruszki, niebawem ukaże się ona sama.
Cały dom był teraz na nogach. W półmroku majaczyły pobladłe twarze, słychać było nerwowe szepty. Służba tłoczyła się pod drzwiami sypialni sir Hugh, co chwila ktoś wchodził albo wychodził. Wszyscy jednak rozstąpili się, kiedy nadeszła siostra Macdonald, która ponad osiemdziesiąt lat temu asystowała przy narodzinach ojca obecnego dziedzica.
Lampa w sypialni paliła się miękkim, czystym światłem. U wezgłowia wielkiego łoża stał Gabriel Ockram, z boku klęczała Evelyn Warburton, z włosami spływającymi na ramiona i splecionymi modlitewnie dłońmi. Stojąca z drugiej strony pielęgniarka podawała sir Hugh kubek z wodą, jednak umierający choć rozchylił wargi, jednocześnie mocno zacisnął zęby, odmawiając picia. Ciało miał wychudzone, twarz poszarzałą, oczy w bladym świetle lampy jarzyły się jak żółte węgielki.
— Ty już go nie dręcz — powiedziała siostra Macdonald do pielęgniarki. — Muszę go wypytać, bo nadeszła jego godzina.
— Niech siostra go wypyta — odezwał się Gabriel głuchym głosem.
Siostra Macdonald nachyliła się nad umierającym. Jej ciemna, pomarszczona dłoń, która spoczęła na jego pożółkłych palcach, wyglądała niczym mała brązowa ćma.
Służba powoli opuszczała sypialnię, tak że na koniec zostali w niej tylko Gabriel i Evelyn.
— Hugh Ockramie — zaczęła siostra Macdonald z powagą — oto zbliża się kres twojego żywota. Byłam przy twoich narodzinach, a przedtem przy narodzinach twojego ojca, a teraz przyszło mi być świadkiem twojego zgonu. Hugh Ockramie, czy wyznasz mi prawdę?
Konający poznał słaby, starczy głos, który towarzyszył mu przez całe życie, i z wolna odwrócił twarz ku staruszce. Milczał. Siostra Macdonald odezwała się ponownie:
— Hugh Ockramie, twoje oczy nie ujrzą więcej świtu. Czy wyznasz mi prawdę?
— Czego chcesz ode mnie? — zapytał sir Hugh głucho, z trudem dobierając słowa. — Nie skrywam żadnych tajemnic. Moje życie wypełniały dobre uczynki.
Siostra Macdonald zaśmiała się krótko, starczym, urywanym śmiechem, a jej głowa podskoczyła kilka razy, niczym na sprężynie. Oczy sir Hugh rozbłysły gniewem, wargi wykrzywiły się szkaradnie.
— Pozwól mi umrzeć w spokoju.
Ale siostra Macdonald pokręciła tylko głową, a jej brązowa, podobna do ćmy ręka oderwała się od palców konającego i spoczęła na jego czole.
— Na pamięć matki, która cię zrodziła, a potem umarła ze zgryzoty, opłakując popełnione przez ciebie niegodziwości, wyznaj mi prawdę.
Sir Hugh mocniej zacisnął wargi.
— Przenigdy.
— Na pamięć żony, która dała ci syna i umarła ze złamanym sercem, wyznaj mi prawdę.
— Nie wyznam ani na tym padole, ani w zaświatach.
Wargi sir Hugh drżały boleśnie, jakby parzyły je wypowiadane słowa, na pomarszczonym czole perliły się wielkie krople potu. Patrząc na konanie ojca, Gabriel Ockram nerwowo przygryzł rękę. Tymczasem siostra Macdonald przemówiła po raz trzeci.
— Na pamięć kobiety, którą zdradziłeś i która zawezwała cię tej nocy, Hugh Ockramie, wyznaj mi prawdę.
— Za późno. Pozwól mi umrzeć w spokoju. — Wykrzywione wargi zaczęły się uśmiechać, ropusze oczy rozbłysły niczym dwa klejnoty.
— Nadeszła pora — nie ustępowała staruszka. — Wyznaj, kim był ojciec Evelyn Warburton, a pozwolę ci odejść w spokoju.
Klęcząca przy łóżku Evelyn zadrżała. Jej niespokojne oczy wędrowały teraz od siostry Macdonald do wuja i z powrotem.
— Kim był ojciec Evelyn? — powtórzył umierający powoli. Upiorny uśmiech na jego twarzy rozlewał się coraz szerzej.
Światło w wielkiej komnacie pociemniało, zgarbiony cień siostry Macdonald urósł na ścianie do gigantycznych rozmiarów. Oddech konającego robił się coraz bardziej urywany i chrapliwy, zupełnie jakby śmierć wśliznęła się do jego gardła i dławiła je swoim splotem. Evelyn odmawiała modlitwę wysokim, jasnym głosem. Coś zastukało w okienną szybę. Evelyn poczuła na karku zimny powiew i obejrzała się mimo woli. Za oknem ujrzała własną twarz, okrytą śmiertelną bladością. To jej oczy, otwarte szeroko i przepełnione grozą, spoglądały na nią zza szklanej tafli, to jej wargi plamiła świeża krew, to jej włosy falowały w podmuchach wiatru. Dziewczyna wolno podniosła się z kolan, krzyknęła boleśnie i padła prosto w ramiona Gabriela. Odpowiedział jej przepełniony strachem krzyk udręczonej duszy, którą diabły szarpią na wszystkie strony, walcząc o należną sobie część, a ona broni się przed opuszczeniem ciała, bo tak bardzo pali ją wstyd z powodu popełnionych grzechów.
Sir Hugh Ockram dźwignął się na łożu i zawołał głośno:
— Evelyn!
Ale zaraz głos mu się załamał i opadł z powrotem na poduszki. Widać było, że pozostało mu już niewiele życia, jednak siostra Macdonald nie poddawała się i nie przestawała go udręczać:
— Widziałeś jej matkę, która czeka już na ciebie. Kto był ojcem tej dziewczyny? Jak brzmiało jego imię?
Po raz ostatni upiorny uśmiech wykrzywił bezkrwiste wargi, ropusze oczy po raz ostatni rozjarzyły się czerwienią, a na blade pergaminowe policzki wypełzł rumieniec. Po raz ostatni głos wyrwał się z gardła.
— W piekle znają jego imię.
Płonące oczy przygasły, twarz okryła się śmiertelną bladością, wychudłe ciało przeszedł ostatni dreszcz. Sir Hugh Ockram skonał.
Ale nawet po śmierci nie przestał się uśmiechać, gdyż nie zdradził tajemnicy, którą znał tylko on jeden. Na wieczność zabrał ją ze sobą do miejsca, w którym miał spocząć, do północnej krypty pod kaplicą, gdzie wszyscy Ockramowie poza jednym, leżeli nie w trumnach, tylko na gołej ziemi, spowici w śmiertelne całuny. Choć był martwy, uśmiechał się nadal, bo zatrzymał dla siebie diabelską prawdę i nie pozostał już nikt, kto znałby imię, którego wyjawienia od niego żądano. Zło, jakiego nie naprawił za życia, zostało posiane i miało wydać owoce.
Siostra Macdonald i Gabriel, który wciąż trzymał w objęciach nieprzytomną Evelyn, spoglądali na zmarłego, czując, że upiorny uśmiech wypełza także na ich twarze — jego młodzieńczą i anielsko piękną, jej — starczą i pomarszczoną. Drżąc, przenieśli wzrok na Evelyn, leżącą z głową na ramieniu ukochanego. Rysy dziewczyny były pełne słodyczy, ale jej wargi także wykrzywiał ohydny uśmiech, niczym zapowiedź wielkiego zła, którego nie potrafili zrozumieć.
Przy pomocy siostry Macdonald Gabriel wyniósł Evelyn na korytarz. Kiedy dziewczyna otworzyła wreszcie oczy, uśmiech zniknął.
Schody i korytarze wielkiego domostwa wypełniły się jękami i szlochem, kiedy służące zaczęły opłakiwać zmarłego pana na irlandzką modłę. Wielki hol odpowiedział echem, brzmiącym niczym odległe zawodzenie umęczonej duszy, błąkającej się między drzewami.
Kiedy nadeszła pora, owinięte w całun zwłoki sir Hugh poniesiono na kobyłkach do kaplicy, a potem przez żelazne drzwi długim, biegnącym w dół korytarzem do północnej krypty, aby tam go złożyć u boku ojca. Dwaj mężczyźni, którzy schodzili jako pierwsi, żeby przygotować miejsce, porzucili świece i wybiegli z krypty, zataczając się jak pijani.
Gabriel Ockram zszedł na dół bez lęku. Wiedział, czego się ma spodziewać. Żelazna trumna, wyściełana czarnym welwetem, miała otwarte wieko, a pod kamiennym murem stało bezgłowe ciało sir Vernona Ockrama. W kącie spoczywała odcięta głowa, z twarzą zwróconą w stronę dekapitowanych zwłok i upiornym uśmiechem na bezkrwistych wargach. Ci, który mieli odwagę zerkać przez uchylone drzwi, widzieli, jak Gabriel bierze na ręce lekkie, wysuszone na wiór truchło, słyszeli szelest, podobny szelestowi suchej trzciny, kiedy składał je w trumnie. Głowę Gabriel położył na ramionach, po czym opuścił wieko, które opadło ze zgrzytem pordzewiałych zawiasów.
Wreszcie owinięte w całun zwłoki sir Hugh spoczęły u boku ojca. Opuszczając kryptę, pan i słudzy zerkali na siebie ukradkiem. Każdy z nich na twarzy towarzyszy dostrzegał taki sam upiorny uśmiech jak ten, który widniał na wargach zmarłego, tego dopiero co złożonego na wieczny odpoczynek. Pospiesznie odwracali więc wzrok, nie mogąc znieść takowego widoku.
III
Gabriel Ockram odziedziczył tytuł barona i wpół zrujnowaną posiadłość i wszyscy nazywali go teraz sir Gabrielem. Evelyn Warburton nadal zajmowała pokój w południowym skrzydle rezydencji, gdzie mieszkała, odkąd tylko sięgała pamięcią. Nie miała dokąd odejść, nie posiadała żadnych krewnych, którzy przyjęliby ją pod swój dach, nie widziała też powodu, dla którego miałaby odchodzić. Świat już dawno przestał interesować się tym, co Ockramowie robią w swoich irlandzkich włościach, a Ockramowie od dawna już przestali się domagać czegokolwiek od świata.
Podczas posiłków sir Gabriel zajmował miejsce u szczytu pociemniałego od starości stołu w wielkiej jadalni, dawniej należące do jego ojca, a Evelyn siadała naprzeciw niego. Tak miało trwać, dopóki nie skończy się żałoba, po której planowali się pobrać. Śmierć sir Hugh niewiele zmieniła w ich dotychczasowym życiu. Przez ostatni rok ojciec Gabriela ciężko chorował, więc widywali go tylko raz dziennie przez krótką chwilę, resztę czasu spędzając tylko we dwoje, niemal nierozłączni, w idealnej harmonii.
Pogodne lato ustąpiło miejsca ponurej jesieni, a ta mrocznej zimie; burza szła za burzą, deszcze siekły ziemię dniem i nocą, ale stare domostwo zdawało się być teraz mniej posępne niż w czasach, zanim sir Hugh spoczął w północnej krypcie u boku swojego ojca. Kiedy nadeszło Boże Narodzenia, Evelyn udekorowała wielki hol ostrokrzewem i jemiołą, w kominkach zapłonęły sute ognie. W Sylwestra sir Gabriel i podlegający mu dzierżawcy zasiedli razem do stołu, żeby wspólnie jeść, pić i się weselić. Kiedy podano porto, pojawiła się Evelyn i wówczas najstarszy z dzierżawców wstał i wygłosił toast na jej cześć.
— Wiele lat minęło, odkąd Ockram Hall miał panią — zaczął.
Słysząc te słowa, sir Gabriel nakrył dłonią oczy i opuścił wzrok, a blade policzki Evelyn pokraśniały lekko.
— Ale — ciągnął siwowłosy farmer — jeszcze więcej lat upłynęło, odkąd w posiadłości rządziła lady Ockram równie dobra i urodziwa jak ta, która zostanie nią niebawem. Zdrowie Evelyn Warburton!
Zebrani podnieśli się z miejsc i przyłączyli swoje głosy do toastu. Sir Gabriel powstał także. Ledwo jednak przebrzmiała radosna wrzawa, kiedy rozległ się wysoki, głośny, przenikliwy głos nie z tego świata, domagający się panny młodej w Ockram Hall. Pędy jemioły i ostrokrzewu nad kominkiem zakołysały się i zwarzyły, niczym omiecione mroźnym wiatrem.
Zadźwięczały odstawiane szklanice; kilka z nich wypadło z drżących dłoni i rozbiło się na podłodze. Pobladli biesiadnicy spoglądali jeden na drugiego i każdy widział na twarzach towarzyszy identyczny upiorny uśmiech, jaki przedtem wykrzywiał wargi zmarłego sir Hugh. Ktoś zakrzyknął głośno po irlandzku i nagle wszyscy ruszyli ku drzwiom, ogarnięci panicznym strachem, przewracając stoły i tratując się nawzajem na podobieństwo zwierząt w ogarniętej pożarem kniei. Ciemnoczerwone wino z potrzaskanych butelek ściekało ze stołów na podłogę niczym krew z otwartej rany.
Sir Gabriel i Evelyn stali u szczytu stołu, spoglądając na szczątki uczty. Na siebie nie ośmielili się popatrzeć, gdyż każde z nich wiedziało, że to drugie się uśmiecha. Sir Gabriel objął Evelyn ramieniem i mocno ścisnął jej dłoń. Nasłuchiwali długo, ale straszliwy głos nie odezwał się ponownie. Uśmiech powoli znikał z ich twarzy. Oboje myśleli o tym samym: o sir Hugh leżącym w północnej krypcie i uśmiechającym się w ciemności, bo jego sekret zszedł ze świata razem z nim.
Od czasu tak niefortunnie zakończonej biesiady dla dzierżawców sir Gabriel coraz bardziej zamykał się w sobie. Pobladły i wychudły, często zrywał się bez słowa, zupełnie jakby jakaś siła popychała go wbrew jego woli, i nie bacząc na ulewę czy spiekotę, wybiegał na dwór i szedł w stronę kaplicy. Tam z opuszczoną głową siadał na kamiennej ławie i wbijał wzrok w ziemię, jakby chciał nim przebić warstwę gleby, kamienne sklepienie oraz śmiertelny całun okrywający zwłoki i sprawdzić, czy na ustach zmarłego wciąż igra upiorny uśmiech, który nie umarł razem z nim.
Ilekroć wychodził, Evelyn biegła za ukochanym i siadała u jego boku na kamiennej ławie. Któregoś razu ich piękne twarze nagle zbliżyły się do siebie, a wargi rozchyliły w oczekiwaniu pocałunku, podobnie jak tamtego pamiętnego dnia w środku lata. Ale kiedy podnieśli na siebie wzrok, nagle ogarnął ich lęk. Spoglądali na siebie rozszerzonymi ze zgrozy oczami, podczas gdy ich dłonie spoczywały martwo jedna w drugiej, sparaliżowani świadomością istnienia tej straszliwej rzeczy, skrytej głęboko pod ziemią, niemal pod ich stopami.
Innego dnia Evelyn znalazła sir Gabriela w kaplicy. Stał obok żelaznych drzwi prowadzących do podziemia, a w ręku trzymał klucz, jednak nie wkładał go do zamka. Odciągnęła go, zdjęta trwogą, bo ona także odczuwała przemożne pragnienie, żeby zobaczyć tę straszną rzecz spoczywającą w krypcie i przekonać się, czy się zmieniła od czasu, kiedy ją tam złożono.
— Popadam w szaleństwo — jęknął sir Gabriel, przysłaniając dłonią oczy i podążając za ukochaną. — I we dnie, i w nocy, wciąż nawiedza mnie wizja tego miejsca. Jeśli na własne oczy nie zobaczę, co tam jest, umrę!
— Wiem — odparła Evelyn. — Wiem. To tak, jakby w krypcie czaił się wielki pająk i coraz mocniej zaciskał sieć, usiłując wciągnąć nas do środka. — Urwała na chwilę i z całą mocą złapała sir Gabriela za rękę. — Nie możemy zejść na dół. Nie wolno nam.
Oczy sir Gabriela pozostały wpół przymknięte, więc nie widziały bólu malującego się na twarzy dziewczyny.
— Umrę, jeśli nie zobaczę tego na własne oczy — powtórzył Gabriel cicho, jakby nie swoim głosem.
Od tego czasu niemal przestał się odzywać. Myśl o krypcie nie opuszczała go ani na chwilę. Patrząc na niego, Evelyn drżała od stóp do głów, zdjęta niewyobrażalnym lękiem. Któregoś posępnego zimowego dnia wspięła się na wieżę, żeby odwiedzić siostrę Macdonald. Usiadła obok spoczywającej w fotelu staruszki i położyła białą dłoń na jej pomarszczonych palcach.
— Siostro — zaczęła — co takiego wuj Hugh miał powiedzieć siostrze tamtej nocy, kiedy umarł? Przeczucie mi podpowiada, że choć go wypytywałaś, wiesz, jaki sekret skrywał i dlaczego uśmiechał się tak upiornie.
Stara kobieta wolno pokręciła głową.
— Mogę się tylko domyślać — powiedziała słabym głosem, przeciągając słowa. — Prawdy nigdy nie będę znała.
— Ale czego się domyślasz? Kim ja właściwie jestem? Dlaczego pytałaś, kim był mój ojciec? Przecież wiesz, że jestem córką pułkownika Warburtona, a urodziła mnie siostra lady Ockram, przez co ja i Gabriel jesteśmy kuzynami. Mój ojciec poległ w Afganistanie. Jaki sekret może się w tym kryć?
— Nie wiem. Mogę się tylko domyślać.
— Ale czego się domyślasz? — nie ustępowała Evelyn, mocniej ściskając pomarszczoną dłoń staruszki.
Ale powieki siostry Macdonald opadły, a jej wargi wydęły się lekko, kiedy ze świstem wypuściła powietrze. Spała.
Evelyn czekała cierpliwie. Przy kominku irlandzka służąca zajęta była robótką; śmigające w jej rękach druty klikały niczym trzy albo cztery zegary cykające równocześnie. Prawdziwy zegar wiszący na ścianie solennie odmierzał kolejne sekundy życia staruszki, której tak niewiele już pozostało dni. Na dworze poruszana zimnym wiatrem gałąź bluszczu uderzała w szybę tak samo jak sto lat temu.
Siedząc w pokoiku na wieży, Evelyn poczuła, że znowu wzbiera w niej to chorobliwe pragnienie, aby zejść na dół i pójść do północnej krypty, a potem rozwinąć śmiertelny całun i zobaczyć, czy ta straszliwa rzecz choć trochę się zmieniła. Bojąc się, że mogłaby temu ulec, chwyciła obie ręce siostry Macdonald, szukając oparcia w tej walce z przemożną chęcią podążenia za diabelskim podszeptem. Stary kot, który zawsze leżał na podnóżku i grzał stopy staruszki, przeciągnął się nagle i spojrzał Evelyn prosto w oczy. Grzbiet wygiął mu się w łuk, ogon napuszył, a szpetne różowe wargi skrzywiły się, odsłaniając ostre zęby Zafascynowana brzydotą zwierzaka Evelyn nie mogła oderwać od niego wzroku. Kot wyciągnął uzbrojoną w rozcapierzone pazury łapę i prychnął na dziewczynę. Ohydnie wykrzywiony, nagle wydał jej się zupełnie niczym uśmiechnięte truchło, złożone w krypcie. Drżąc na całym ciele, zakryła twarz wolną ręką, nie chcąc, by siostra Macdonald po przebudzeniu ujrzała na jej wargach upiorny grymas.
Staruszka otworzyła oczy i dotknęła grzbietu kota końcem laski. Zwierzak natychmiast przestał się jeżyć i zwinął w kłębek na podnóżku, ale szparki żółtych oczu bacznie śledziły każdy ruch Evelyn.
— Czego się domyślasz, siostro Macdonald? — powtórzyła dziewczyna swoje pytanie.
— Złej rzeczy — nikczemnej. Ale nie ośmielę się niczego powiedzieć, bo gdyby wszystko okazało się nieprawdą, zrujnowałabym ci życie. Jeśli mój domysł jest słuszny, jego zamiarem było pozostawić was w niewiedzy, abyście się pobrali i własnymi duszami zapłacili za jego grzech.
— Przecież zawsze nam powtarzał, że nie powinniśmy się pobierać!
— Tak powtarzał — niczym człowiek, który podsuwa wygłodzonej bestii kawał zatrutego mięsa, a potem mówi „nie jedz tego”. Mówiąc, że nie powinniście się pobierać, podjudzał was tylko, w nadziei, że mu się sprzeciwicie. Ze wszystkich ludzi chodzących po tej ziemi, żywych i umarłych, Hugh Ockram miał w sobie najwięcej fałszu, był najbardziej tchórzliwym kłamcą, największym okrutnikiem, jaki kiedykolwiek skrzywdził słabą kobietę, a w grzechu był rozmiłowany jak nikt przed nim i nikt po nim.
— Ale Gabriel i ja się kochamy — powiedziała Evelyn bezradnie.
Siostra Macdonald zapatrzyła się przed siebie. Jej starcze oczy widziały teraz dawno zapomniane obrazy z przeszłości, wyłaniające się z mroźnej zimowej mgły, coraz wyraźniejsze, coraz bardziej klarowne.
— Jeśli się kochacie, możecie umrzeć razem — odezwała się bardzo wolno. — Dlaczego mielibyście żyć, gdyby tamto okazało się prawdą? Mam sto lat i co ofiarowało mi życie? Początek to ogień, koniec to kupka popiołów, a między początkiem i końcem człowiek poznaje ból całego świata. Skoro nie mogę umrzeć, pozwól mi spać.
Stara kobieta ponownie przymknęła oczy. Głowa opadła jej na pierś.
Evelyn odeszła, zostawiając śpiącą siostrę i śpiącego kota. Próbowała wyrzucić z pamięci słowa staruszki, ale daremnie. Kiedy szła w dół po schodach, wydawało jej się, że wciąż je słyszy, szeptane przez wiatr. Przenikał ją lęk przed straszliwym, nieznanym złem, wnikającym w jej duszę. Czuła, że coś ciągnie ją do przodu i zmusza do ruchu, że oplątuje ją jakaś tajemnicza sieć, a kiedy zamknęła oczy, zobaczyła niskie żelazne drzwi za ołtarzem w kaplicy, przez które musiała przejść, żeby zobaczyć tamto...
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.