- W empik go
Wejście w heban - ebook
Wejście w heban - ebook
"Jak we śnie. Zasypiasz w przedziale pociągu, śni ci się tysiąc zdarzeń i tysiąc osób, a gdy budzi cię szarpnięcie wagonu, za oknem wciąż jeszcze przesuwa się tablica z nazwą peronu. Prześniłeś pół życia między jednym a drugim stuknięciem kół. Tak samo płynie czas w Trupogonie". Niejaki Kartasz trwa właśnie w zawieszeniu pomiędzy światami: w jednym jego ciało pozostaje w spokojnym letargu, w drugim - jest tropicielem zabójców. Oprócz czytelnika, jego zmaganiom przygląda się również heban - tajemniczy byt, którego w Trupogonie unika się jak ognia. Nowela inspirowana filmem "Matrix" braci Wachowskich.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-284-1883-3 |
Rozmiar pliku: | 343 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Zabił mnie, kurwa!
Kartasz przywykł, że powitania, które tu słyszy, brzmią identycznie jak to zawołanie, a co najmniej podobnie. Żałosne skargi umarłych były w Trupogonie jedynym przewidywalnym elementem.
Ich pierwsze słowa? Ostatnie? Nieważne. Ważne, że jedyne. Będą je powtarzali do znudzenia, gdyby któregoś z nich o cokolwiek zapytać. Ale nikt nie pyta. Po co? Wiadomo, że poza tym jednym truizmem nie mają żyjącym nic więcej do przekazania. Skończyli rachunki ze światem.
A reszta? Miłości i nienawiści, bóle i rozkosze, nie zamknięte pokrywy laptopów, przerwane w pół golenie, niespłacony kredyt, nie wciśnięty w porę hamulec?... Resztę trzeba już było mozolnie tropić w ciemnościach, które zasnuły ich życie jak przedwczesny zmierzch. To, co jeszcze na moment zostało – niknący cień myśli, dreszcz gasnącej emocji – stanowiło dla nich większą zagadkę niż dla tropicieli.
Odśpiewywali swoje egzekwie z kulą w sercu, z nożem pod żebrami, z częściami ciała rozrzuconymi przez samobójczy atak szaleńca. Po jakimś czasie nawet urwana głowa, która gada, nie robiła na tropicielach wrażenia. Rutyna.
Tentem Szokur, przedsiębiorca rekreacyjny, wykrwawiał się na skrawku pomarańczowego asfaltu.
– Wiem, że cię zabił. Leż spokojnie – odpowiedział machinalnie Kartasz, rozglądając się na boki. – Dorwę go!
Oczywiście jego słowa nie miały w tej chwili sensu, ale co to za różnica. Czy słowa „wieczne odpoczywanie” mają sens?
W kałuży krwi, która wypłynęła z rozbitej czaszki ofiary, odbijał się do góry nogami. Jakby zanurzył głowę w gorejącym szkarłatem piekle. Był tam niewysokim, łysiejącym blondynem z zarysowującym się brzuszkiem czterdziestolatka.
Pracownik umysłowy – kiedyś to określenie pasowałoby jak ulał do takiej banalnej powierzchowności.
* * *
Zdarzało się, że wiedział, na co się natknie za rogiem ulicy, w nieznanym mu wcześniej zaułku. Wiedział, co ujrzy po przejściu bramy, za którą nigdy nie postawił nogi.
Tym razem było tak samo.
Wbiegł na podest ostatniego piętra. Ażurowa konstrukcja przypominała pokój bez ścian. Strop unosił się jak w stanie nieważkości, bo przecież nie była go w stanie podeprzeć samotna kolumna pośrodku. Schody wynurzały się z posadzki obok archaicznego zegara. Naprzeciw wyłupiastego oka cyferblatu ustawiono rokokowy fotel. Jaskrawa czerwień pluszu kłuła w oczy.
Za meblem, ujmując narożnik podłogi w kleszcze, kłębił się heban. Wyglądał na tapetę z czarnej mgły.
Kartasz nie miał pojęcia, czym jest heban. Nikt tego nie wiedział. Używano potocznej nazwy „heban” z braku lepszego określenia.
Jego widok powiadamiał, że tropiciel dotarł do krańca dostępnego świata. Dalej nikt się nie odważał zapuścić. Zresztą nie było powodu, jako że zbrodniarze nie uciekali w heban. Wiedzieli, że nie znajdą w nim schronienia. Też się go bali.
Tak jak nikt rozsądny nie wejdzie w ogień, bo mimo braku doświadczeń w tym zakresie – wie, co będzie dalej.
Wokół zamkniętych drzwi po prawej nie było ściany. Futryny sterczały w architektonicznej pustce, za krawędzią mozaikowej posadzki niknął wąwóz położonej w dole ulicy. Zaniesiona śmieciami, wrakami pojazdów, jak zawsze. Naprzeciw ślepe okna ponurych kamienic, jakby zaciągnięto w nich kamienne firanki. Bezludnie. Tylko zapach smażeniny, kopcia, gnijących kwiatów, tylko echo głosów i melodii.
Wyglądało na to, że tutaj trop się urywa, drzwi prowadzą w przepaść miejskiego kanionu. Ale Kartasz wiedział, że to pozór. Jego zdolność przewidywania, uaktywniająca się w Trupogonie, była czymś godniejszym zaufania niż intuicja. Teraz mówiła mu, że jeśli naciśnie klamkę, nie runie w dół. Za drzwiami znajdzie łącznik, lśniący seledynem kafelków.
Na razie go nie widać, nie sposób się domyślić jego istnienia, ale on tam jest. Wystarczy się poruszyć – i ujawni go zmiana perspektywy. Będzie taki jak korytarze na zapleczu miejskich basenów.
Do penetrowania Trupogonu trzeba talentu, jak do malowania obrazków czy do tresowania gołębi. Zdolności pasażu.
Nie każdy się nadaje.
Kartasz otworzył kopniakiem drzwi zawieszone w pustce i pobiegł połyskliwym seledynowym tunelem.
W wyłożonej glazurą wnęce stał stolik, krzesło, pomiędzy nimi unosił się w powietrzu plastikowy kubek. Gdy Kartasz na niego spojrzał, kubek podniósł się w niewidzialnej ręce ku niewidzialnym ustom.
I raptownie podskoczył.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.