Welcome to Spicy Warsaw - ebook
Welcome to Spicy Warsaw - ebook
Jeśli wolisz nie wiedzieć, do czego są zdolni ludzie zbyt mocno kochający pieniądze, najlepiej odłóż tę książkę.
Sex. Pieniądze. Luksus.
Wieczna impreza, ekskluzywne kluby, najdroższy szampan. Dla pięknych dziewczyn drzwi na końcu czerwonego dywanu zawsze są otwarte. A za nimi granice, które zbyt łatwo przekroczyć, ustawki na ściankach, botoks, sponsoring.
Welcome to spicy Warsaw odsłania kulisy nocnego życia, przypudrowany amfetaminą świat płatnego seksu, dziewczyn z showbizu i mężczyzn, których na nie stać.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-423-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zawsze, niezależnie od sytuacji, życie sprawdza mnie, jakby było jakimś testem, który powinnam napisać na piątkę. Może czasami sama trochę za wysoko stawiam sobie poprzeczkę, bo przecież to ja dążę do osiągnięcia takiego poziomu życia, jakiego pragnę.
W Warszawie musisz być idealną, piękną, zadbaną, bogatą, drogo ubraną, napompowaną kwasem i ostrzykniętą botoksem, laską. Musisz być jak kobieta z okładek albo po prostu być na tej okładce. Wtedy twoje życie stanie się idealne. Oczywiście pod warunkiem, że chcesz żyć w świecie, z którego trudno uciec. Będziesz rozpoznawalna, będziesz bywać, będziesz wszędzie zapraszana, będziesz boginią, ale nie zaznasz normalności. Celebryci i nowi znajomi, znani głównie ze skandali pojawiających się w aktualnościach brukowców, staną się twoimi przyjaciółmi, ale pamiętaj, że dla większości z nich jakość rozmowy i inteligencja rozmówcy się nie liczą. Zdarzają się wyjątki, ale to jak znaleźć sto złotych na pustej ulicy: owszem, czasem się to przydarza, ale nie jest to codzienna sytuacja. Podniecające? Narkotyczny stan, w jaki wprowadza obecność w tym światku, sprawia, że trudno z niego zrezygnować.
Słyszeliście to kiedyś? Kto z kim przestaje, takim się staje. Wpadłam do głębokiego morza pełnego rekinów, w którym żeby przetrwać, kobieta musi być nie tylko piękna i niezależna, ale też musi być cholernym aniołem, a przynajmniej stwarzać takie pozory. Takich aniołków w warszawskich klubach, gdzie leje się najdroższy szampan, nie ma zbyt wielu. Oczekują od ciebie, że będziesz wyjątkowa, najlepsza: po prostu bezkonkurencyjna.
Konkurencja w postaci pięknych koleżanek jest bardzo silna. Wszystkie mówią do siebie słodko moje kochanie, a za plecami nie raz można usłyszeć wypowiadane szeptem ty kurwo. Będąc ofiarą plotek i drwin, trudno jest odnaleźć szczęście, a odpowiedniego partnera ze świecą szukać. Panowie zwykle pojawiają się w klubach w stanie ciężkiego porozstaniowego stanu depresyjnego i szukają w tym towarzystwie wrażeń w sam raz na raz. Chętnie deklarują wierność jednej kobiecie i chęć obdarzenia kogoś uczuciem, ale zwykle na krótko. Tak to właśnie wygląda w Spicy Warsaw.
Zawsze miałam nadzieję, że może w pewien poranek przy ulicy Żurawiej, gdzie pełno jest wczorajszych panów pijących na śniadanie ratunkowe trunki, przechadzających się w ciemnych okularach zasłaniających opuchnięte oczy, usiądzie obok mnie ktoś, dla kogo będę ważna. Ktoś, kto kupi mi gerbery, bo będzie wiedział, jak bardzo je lubię. Ktoś, kto będzie mnie zwyczajnie szanować i lubić taką, jaka jestem o poranku, a nie wieczorem w szpilkach, sukience i makijażu przyćmiewającym moją osobowość. Wierzyłam w to, że nawet jeśli będzie mnie zabierał na imprezy czy do restauracji, jak to robią wszyscy romantycy dzisiejszych czasów, będzie miał do zaoferowania również coś innego. Powiem wam, że takich amantów rodem z szekspirowskiego dramatu jest bardzo dużo, a najgorsze jest to, że oni naprawdę myślą, że taka postawa wystarczy.
Nie wiem, gdzie się podziały czasy, w których było więcej spontaniczności, szczerości i prawdziwych relacji. Dziś ocenia się ludzi po pozorach, pozorami się żyje i traktuje się związki jak transakcje przeprowadzane w wiadomym celu. Mężczyźni lubią chwalić się swoimi zdobyczami; traktują kobiety jak trofeum. Problem w tym, że mają ciągły niedosyt, a w związku z nim – ciągłą potrzebę polowania. To tak jak z zakupami. Czegoś chcesz. Kupujesz to sobie i znowu czegoś chcesz. Taki dreszczyk emocji, który wywołuje tylko nabywanie. Dlatego mężczyźni tworzą sobie babskie kolekcje i trzymają w rezerwie kolejne kobiety. Co do transakcji: ważne jest też, i to bardzo, gdzie mieszka i pracuje potencjalny partner czy partnerka. Ludzie lubią się chwalić swoim zdobyczami, a tu punktów można zdobyć dużo. Tak już jest, że najpierw należy rozważyć wszelkie za i przeciw i zastanowić się, czy opłaca się nam wchodzić w relację. Czy liczba przyznanych potencjalnemu partnerowi punktów jest na tyle atrakcyjna, by w ogóle myśleć o bliższym poznaniu danego człowieka? Czy opłaca się wchodzić w głąb czyjejś duszy, czy jednak pozostać na poziomie penetrowania jego łóżka?
Pewnego poranka położyłam się w mojej ulubionej pozycji: z komputerem na nogach, kołdrą po pachy, włączyłam telewizor i tak zaczęłam dzień. Od rana słyszałam dobiegające zza ściany krzyki sąsiadki, która według moich przypuszczeń jest półgłucha. Podejrzewam, że jest hermetycznie zamknięta we własnym świecie: to dlatego, nie przejmując się nikim i niczym, od samego rana doprowadza mnie do szału. Na koniec zirytował mnie szczekający pies, który od godziny informował wszystkich, że jego właściciel opuścił mieszkanie i pozostawił w niesamowitych męczarniach samotności, a także dzwonek do drzwi – to akurat kurier z przesyłką od firmy kosmetycznej. Jak to dwudziestoparolatka zalogowałam się do Facebooka i na Instagram. To właśnie w tych serwisach toczy się teraz życie. Wszystkiego dowiesz się w ciągu minuty. Kto z kim jest, kto gdzie jest, nawet co jadł na śniadanie i jak bardzo ubrudziło się jogurtem jego dziecko.
Jeżeli uważnie przejrzysz wszystkie konta w mediach społecznościowych, wliczając w to Facebooka, Instagram, Snapchata i Twittera, będziesz mógł sprawdzić, czy twój plan dnia harmonizuje z warszawskimi normami, czy też nie. Jeżeli uważasz, że nie ma opcji, żeby ogarnąć to wszystko w jeden dzień, to daruj sobie już na starcie. Otóż według wygórowanych oczekiwań warszawskiej śmietanki, żeby móc mówić o przynależności, musisz spełnić w jeden dzień większość punktów z obszernej listy. Możesz zacząć od wstawania wcześnie rano, by przed śniadaniem przebiec minimum 5 kilometrów i oczywiście poinformować o tym wszystkich, bo przecież już możesz nazwać siebie sportowcem wyczynowym. Możesz również zahaczyć o ogólnodostępne rowery miejskie i przejechać jednym z nich pół Warszawy lub zacząć dzień od ćwiczeń z trenerem personalnym. Nie zapomnij pstryknąć sobie z nim fotki! Twoje śniadanie powinno wyglądać jak z najbardziej ekskluzywnej restauracji, to znaczy na talerzu jedzenia raczej się szuka, bo ma ono wyłącznie imponująco prezentować się na zdjęciu. Możesz dołożyć listek sałaty: ona zawsze dodaje zdjęciom uroku. Możesz oczywiście odwiedzić pięciogwiazdkową restaurację, ale dużo korzystniej wypadniesz przed sąsiadami, gdy pojawisz się na tarasie, pijąc wodę z cytryną i imbirem. Swoją drogą, faktycznie działa ona na organizm oczyszczająco. Będziesz podziwiany, jeśli upieczesz na śniadanie własny chleb na mące przywiezionej prosto z wycieczki na Daleki Wschód. Twoja praca nie interesuje praktycznie nikogo, więc daruj sobie wstawianie zdjęć zza biurka. Tu liczą się jedynie ekskluzywne lunche czy zdjęcie łóżka do masażu z płatkami róż. Po pracy konieczne jest wyjście z tuzinem przyjaciół na miasto, na przykład na Żurawią, Nowy Świat czy Parkingową. Ostatnio modny stał się również Plac Bankowy. Oczywiście przyjmuj moje wskazówki z przymrużeniem oka, ale tak to właśnie mniej więcej wygląda. Życie na pokaz.
Obserwując swoje otoczenie, doszłam do wniosku, że jestem w takim wieku, że moi znajomi albo biorą śluby i zakładają rodziny, albo zataczają się w klubach, bez świadomości jak się nazywają i jak wrócić do domu.
Przerażające jest również to, że nawet facet, z którym się kiedyś spotykałam, zabronił mi do siebie dzwonić, ponieważ nie lubi rozmawiać przez telefon. Miałam pisać, i to wyłącznie na Facebooku. Cholera, serio…? Mężczyzna wymagający, dojrzały, dorosły, i na dodatek z bagażem – małym dzieckiem, które zrobił innej lasce – ale: Kochanie, nie lubię rozmawiać. Jak to stwierdziła moja mama: Sorry, ale ma pan deficyty w pewnych obszarach swojej osobowości. Czego oni wszyscy chcą? Sami są popieprzeni, a od nas wymagają cudów. Przez duże C.
Szykowało mi się kilka zleceń, głównie medialnych: wywiady w programach śniadaniowych, poprowadzenie kilku eventów, otrzymałam też wreszcie własny ekskluzywny program modowy. Niby dostawałam dokładnie to, czego chciałam, wypracowywałam ten swój wymarzony sukces zawodowy, byłam rozpoznawalna, a inni zazdrościli mi osiągnięć. Nie byłam jednak do końca szczęśliwa, bo w moim życiu ciągle czegoś brakowało. Nieustannie podążałam za uczuciem. Łapałam się go jak ślicznego kotka, który wcale nie ma ochoty na pieszczoty i uciekając, drapie mnie do krwi.
Stałą pozycją w moim planie dnia była oczywiście siłownia. Kto teraz nie chodzi na siłownię? To wręcz obowiązek w obliczu wszechobecnego kultu ciała i dążenia do perfekcji. Przecież większość mężczyzn preferuje kobiety piękne i szczupłe. A nawet najdroższe ciuchy nie wyglądają dobrze, kiedy okrywają ciało z dobrymi pięcioma kilogramami nadwagi.
W przeciwieństwie do większości laleczek robiących sobie w lustrze sweet focie chowam się po kątach i biegam bez tłumu gapiów wlepiających oczy w moje ciało. Wiele razy ćwiczyłam w otwartej sali, gdzie podtatusiali biznesmeni, zapominając o ćwiczeniach, stawali z otwartą gębą i wycierali kapiącą ślinę, a panowie szersi niż framuga drzwi zaczepiali tekstami: Chcesz zobaczyć, ile biorę na klatę? Tamtego dnia wybrałam zamkniętą salę. Dobra, przyznaję, oznaczałam siebie czasem na Facebooku, aż taką outsiderką nie jestem. Później miałam spotkanie z producentem telewizyjnym i wywiad dotyczący mojego nowego programu. Tak wszystko się kręciło jak kolorowa bańka mydlana, która w każdej chwili może pęknąć.
Zacznijmy jednak od początku. Jak znaleźć szczęście i uczucie, nie tracąc przy tym nadziei? Wiele razy słyszałam, że ile dasz z siebie dobrego, tyle do ciebie wróci. Ile miłości i troski dasz innym, tyle na pewno do ciebie wróci. Tylko dlaczego nie może się to stać dokładnie w tym samym czasie?
Dobrego wzorca rodziny nie mam. Moja mama rozwiodła się z tatą tak dawno, że nawet tego nie pamiętam. Nie mam do nikogo żalu. Uważam, że każdy chce być szczęśliwy, dlatego podąża w stronę miłości. Skoro coś nie wychodzi, to po co ciągnąć to dalej. Jasne, zawsze można zostać i męczyć się w związku w imię dobra dziecka, ale żyje się tylko raz, i trzeba o tym pamiętać. Niestety na palcach jednej ręki mogę policzyć udane związki moich koleżanek. Zawsze jednak wierzyłam, a właściwie to miałam nadzieję, że książę na białym koniu kiedyś po mnie przyjedzie. Zapewne dokładnie wtedy, kiedy sam uzna, że to odpowiedni moment.Kiedy to wszystko się zaczęło, byłam jeszcze bardzo młoda. Chodziłam w granatowej plisowanej spódniczce do żeńskiej, i na dodatek katolickiej, szkoły podstawowej. Budynek, w którym się mieściła, do dziś nieraz przypomina mi o sobie w snach. Była to przepiękna stara kamienica, a jej mury pamiętały przedwojenną Warszawę. Jeżeli miałabym opisać jej wnętrze, musiałabym przyznać, że niczym nie ustępowało urokowi elewacji. Można w nim było znaleźć pełno posągów i krętych schodów, a nawet drewnianą pozłacaną kaplicę. To właśnie tam uczęszczała jako mała dziewczynka moja świętej pamięci prababcia. We wnętrzu szkoły panował chłód; wszędzie było słychać gwar. Pełno w niej było pomieszczeń, a nawet ukrytych przejść. Pamiętam monumentalne marmurowe schody prowadzące do konkretnych pięter, po których biegałam tyle razy. To była bardzo elegancka szkoła; przyjmowano do niej tylko dziewczynki z wysoko postawionych rodzin. W mojej klasie było osiemnaście dziewcząt. Licząc po dwie klasy na rocznik, wychodziło około czterysta uczennic podstawówki, gimnazjum i liceum.
Temat chłopaków był dla nas tabu. Nie wiedziałyśmy, jak się przy nich zachowywać i jak z nimi rozmawiać. Nie miałyśmy przecież z nimi styczności. Przez sześć lat podstawówki nie miałam nawet wymyślonych kolegów, a co dopiero takich z krwi i kości. Jedynym mężczyzną, z którym miałam do czynienia, był mój nauczyciel WF-u. Nieraz zresztą wykorzystywałam sytuację, mówiąc, że zwyczajnie się go wstydzę i nie wykonam danego ćwiczenia. Mała cwaniara zaczynała się powoli uczyć radzenia sobie w życiu i manipulowania mężczyznami. Wydaje mi się, że nawet u tak małej dziewczynki można dostrzec zaczątki przyszłego charakteru. U mnie sprawdziło się to idealnie.
W domu rodzinnym zawsze otaczał mnie wianuszek kochających się i szanujących siebie nawzajem kobiet. Mieszkałam wtedy z moją mamą i babcią w bardzo ładnym i dużym mieszkaniu. Babcina kwatera stała się dla mnie namacalnym dowodem, że kobieta jest potęgą sama w sobie. Ani moja mama, ani babcia nie potrzebowały do życia mężczyzny. Wiele razy widywałam, jak próbowały nawiązać jakieś relacje, a gdy przestawały one spełniać ich oczekiwania, zamykały panom drzwi przed nosem, bo przecież kto by im zabronił. Uważam, że dopiero jeżeli kobieta sama siebie szanuje, może oczekiwać szacunku od partnera.
Czasami do naszej szkoły przychodzili uczniowie z innych szkół, a my zza rogu obserwowałyśmy ich z wypiekami na policzkach, ot tak, po prostu i machałyśmy im, uciekając w przeciwną stronę. Nie wiem, czy to przez chroniczny niedobór kolegów, czy po prostu przez bycie diabełkiem ubranym w sukienkę i skarpetki z białą koronką, miałam chyba najgorszy stopień z zachowania w całej szkole i absurdalne pomysły. Zawsze się buntowałam i zawsze wiedziałam, czego chcę. Od dziecka traktowałam siebie jak osobę dorosłą.
Pamiętam do dziś, że jako dziesięciolatka pisałam petycję do dyrektorki szkoły, ponieważ chciałam doprowadzić do wyrzucenia jednej z nauczycielek, z dosyć błahego powodu: po prostu jej nie lubiłam. Moje nazwisko było znane w całej szkole. Słynęłam z niezwykłej pomysłowości, i to ja wymyślałam tematy zabaw. Miałam predyspozycje do dyrygowania grupą, można mnie więc było nazwać urodzonym przywódcą lub królową otaczającego mnie świata. Zwykle nie podchodziłam do tablicy na wezwanie nauczyciela, ponieważ koleżanka z ławki bardzo lubiła rozwiązywać zadania za mnie. Jednym z moich pomysłów było przesiadywanie w gabinecie szkolnej pielęgniarki i udawanie ciężko, a może i przewlekle chorej. W gabinecie była mięciutka poduszka i dużo lepiej leżakowało mi się na niej, niż rozwiązywało zadania z matematyki. Byłam mistrzem manipulacji.
Moja mama i babcia pracowały w wydawnictwach, dlatego w domu walały się zawsze niezliczone ilości gazet. Podejrzewam, że miałam góra dziesięć lat, kiedy założyłam pierwszy biznes, który całkiem nieźle prosperował. Do jednego z magazynów dołączone były jako gratis zestawy kolczyków na magnes. Miały przeróżne kolorowe błyszczące kamienie. Były tak tandetne, że nie wiem, jakim cudem małe dziewczynki, widząc coś tak pstrokatego, pragnęły je mieć. Nosiły te kolczyki we wszelkich kombinacjach, czy to w uszach, na wargach, czy w nosie: dosłownie wszędzie. Poprosiłam babcię o przyniesienie mi z pracy całego pudełka tych skarbów. Następnego dnia sprzedawałam na korytarzach szkoły tę nic niewartą biżuterię po 3, 4 czy 5 złotych. Mój towar rozchodził się jak ciepłe bułeczki, a za zebraną kwotę wykupiłam prawie wszystkie słodycze ze szkolnego sklepiku i poczęstowałam nimi całą klasę.
Kiedy przechodziłam z podstawówki do gimnazjum, mama zadała mi pytanie, czy chcę pozostać w swojej szkole, czy wolę ją zmienić. Odpowiedź była prosta: zamknięty w złotej klatce ptaszek nareszcie mógł rozłożyć skrzydła. Czułam, że chcę tego najmocniej na świecie. Mogłoby się wydawać, że będzie mi trudno, ale nic z tego! Chłopaków również umiałam sobie ustawić. Uwielbiałam zajadać się kanapkami kolegów z klasy. Udawałam zasmuconą, wypowiadałam słodko słowo proszę i tłumaczyłam, że zapomniałam z domu drugiego śniadania. W mgnieniu oka dostawałam pyszne kanapeczki z sałatą, serem i kindziukiem. Chłopcy często dawali mi spisywać pracę domową, a pan dyrektor miał ze mną piekło. Był nauczycielem WF-u i wyglądał jak wcześniej wspomniany pan z siłowni. Podczas jego zajęć zawsze odmawiałam wykonywania ćwiczeń, bo nigdy nie lubiłam gier zespołowych i zapachu spoconych bluzek kolegów. Czy miał coś do powiedzenia? Miał, i to bardzo dużo, ale co mnie to obchodziło. Nie czułam żadnej obawy przed chlapnięciem czegoś nauczycielom, a nawet samemu dyrektorowi, na temat tego, co myślę i dlaczego czegoś nie zrobię. Wymyślałam również omdlenia w celu złagodzenia kary za nie najlepsze zachowanie. Nie byłam grzeczną dziewczynką, ale przynajmniej nie byłam przezroczysta. Do gimnazjum, do którego chodziłam, uczęszczało jedynie około dziewięćdziesięciu uczniów, ponieważ była to szkoła po części prywatna. Nie było mi zatem trudno zakolegować się właściwie z każdym. Wszyscy znali siebie nawzajem albo przynajmniej kojarzyli. To trochę ułatwiło mi wdrożenie się w temat relacji z osobnikami pochodzącymi z Marsa.
W pierwszym roku pobytu w nowej szkole zauroczył mnie chłopak z wyższej klasy. Płakałam i płakałam, ponieważ mój wybranek nie raczył mnie zauważać. Wymyślałam najróżniejsze metody, jak zwrócić jego uwagę, ale bezskutecznie. Musiałam sobie go odpuścić i pożegnać się z myślą, że stanie ze mną kiedyś na ślubnym kobiercu.
Pewnego letniego dnia, zupełnie z zaskoczenia, odezwał się do mnie pan A, właściwie w tym czasie chłopiec A. Napisał do mnie na bardzo popularnym w tych czasach czacie Gadu-Gadu. Być może za parę lat nawet nikt nie będzie wiedział, co to, ale powiedzmy, że była to ograniczona do minimum wersja Facebooka.
Pan A: Hej, co robisz?
Ja: Hej, a z kim ja właściwie mam przyjemność rozmawiać?
Pan A: Jak to z kim? Z tej strony A z równoległej klasy.
Ja: Czy Ty przypadkiem nie jesteś byłym chłopakiem Anety? Wydaje mi się, że Cię kojarzę.
Pan A: Ha ha, tak, dokładnie tak. Dowiem się w takim razie, co dziś robisz?
Ja: Jasne, jest bardzo ładna pogoda i wybieram się właśnie na rower.
Pan A: O, to może wybierzemy się razem?
Serce zabiło mi tak mocno, że dosłownie je usłyszałam. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co mam mu odpisać. Po raz pierwszy chłopak zwrócił na mnie uwagę nie jak na koleżankę. Zaprosił mnie na randkę! Natychmiast zadzwoniłam do przyjaciółki z błaganiem o pomoc. Uspokoiła mnie, że przecież on jest miły, zabawny i w zasadzie czemu by nie. Miałam wyrzuty sumienia wobec mojej kumpeli, z którą wcześniej się spotykał. Przemawiała przeze mnie solidarność jajników, ale przemyślałam wszelkie za i przeciw i odpisałam:
Ja: Ty tak serio?
Pan A: No, oczywiście, czemu mam nie mówić serio?
Ja: Ok, w takim razie czekam o 12 z rowerem przed naszą szkołą. Do zobaczenia.
Pan A: Pa.
Nasze spotkanie było tak udane, że przemieniło się w niezliczone rozmowy, uśmiechy, i tak przez sześć lat, aż do dwudziestego roku życia. Myślę, że podobnej symbiozy z drugim człowiekiem, jak ta nasza, już nigdy nie będzie mi dane zaznać. Było to lekkie, pozbawione jakichkolwiek oczekiwań młodzieńcze uczucie. Właściwie to był mój jedyny prawdziwy związek. Po kilku latach obrócił się w pył, ale był cudowny. Nie licząc jego końcówki, byłam bardzo szczęśliwa. Pan A był jedyną osobą, która potrafiła mnie trochę okiełznać, i naprawdę go słuchałam.
Pan A posiadł magiczną moc wywoływania u mnie paroksyzmów śmiechu niezależnie od sytuacji. Właśnie za to ceniłam go najbardziej. Gdy się kłóciliśmy, często wykorzystywał ten fakt i robił głupie rzeczy, a ja wybuchałam śmiechem, niezależnie od tego, jak bardzo byłam na niego zła. Był zazdrosny, gdy czulej niż do niego zwracałam się do mojego kota, lubił trzymać mnie za rękę, a nawet rysował mi obrazki, na których pisał, jak bardzo mnie kocha, malował na ścianach obrazy, do których miał ogromny talent. Najsłodsze uczucia pojawiają się we mnie, gdy przyglądam się w myślach temu, jak prosta była kiedyś miłość.
To właśnie z nim przeżyłam swój pierwszy pocałunek. Później całowaliśmy się w każdej wolnej chwili, jakby to była najlepsza rzecz, jaką możemy obdarować drugą osobę. Coś w rodzaju prezentu bez wydawania pieniędzy, których przecież oboje nie mieliśmy. Zabierał mnie wieczorami na długie spacery i chował się ze mną niczym złodziej za ciemnym rogiem, by móc mnie całować i pochłaniać wzrokiem. Takie rzeczy były wtedy wartością, a relacje nastolatków opierały się głównie na spontanicznych gestach. Czasami, przyznam, bardzo mi takiego uczucia brakuje i żałuję, że dorosłam.
Pewnego dnia cała szkoła zebrała się w auli, gdzie odbywały się prezentacje semestralne, za które można było otrzymać dodatkowe oceny. Pani od języka polskiego miesiąc wcześniej poprosiła nas o napisanie wierszy. Ja i poetka grająca w mojej duszy od zawsze miałyśmy zdolność władania brzmiącymi dość przyjemnie słowami. Zawsze wkładałam w pisanie całą siebie, dlatego wykonanie tego zadania było dla mnie czystą przyjemnością. Tamtego dnia, ku mojemu zdziwieniu, nauczycielka zrobiła mi niespodziankę: przeczytała mój tekst na głos i powiedziała, że jego autorka na koniec roku otrzymuje piątkę. Wiersz nastolatki, jak można się spodziewać, był o miłości, smutku i, cholera, o Panu A. On spojrzał na mnie i uśmiechnął się; w kilka sekund obrósł w piórka, bo wiedział, że to o nim. Następnego ranka w ramach wdzięczności podarował mi czerwoną różę. Powtarzał ten gest przez następny tydzień, czym sprawiał mi niesłychaną przyjemność. Zabierał mnie też do kina i pewnego razu zapytał, czy moglibyśmy pójść na drugi seans, bo chciał ze mną spędzić więcej czasu. Brzmi to tak irracjonalnie, że sama zaczęłam się zastanawiać, czy nie pomyliłam własnych wspomnień z którąś z książek Nicholasa Sparksa.
Nadszedł czas, że zaczęliśmy dojrzewać. Co najdziwniejsze, to właśnie ja, dziewczynka z żeńskiej podstawówki, byłam inicjatorką pierwszego stosunku. To ja nalegałam: chciałam jak najszybciej poczuć smak nowych wrażeń, stać się w pełni kobietą, poczuć się jeszcze bardziej dorosła, czego tak bardzo pragnęłam. Miałam dość oglądania bajek dla dorosłych, wreszcie chciałam stać się główną bohaterką pełnometrażowego filmu! Pewnego dnia po prostu zaproponowałam mu seks. Jak wyglądał? Cóż, nie był to najwspanialszy akt miłosny w moim życiu i właściwie nie ma czego wspominać. Był jaki był. Zaliczone, odhaczone. Stałam się dorosła dzięki Panu A, przez co jeszcze bardziej się w nim zakochałam.
Nie wiem, czy to do końca normalne, że ciągle pragnęłam nowych wrażeń, testując swoją wytrzymałość. Kto jednak powiedział, że jestem normalna? Ja na pewno nie.
Pewnego dnia, już w liceum, siedziałam w ławce, rozmawiając z koleżanką, i rysowałam coś w zeszycie.
– Baba od geografii nudzi jak cholera, nie mogę jej słuchać.
– Jeśli cię to pocieszy, zostało jeszcze 28 minut.
– No, nie... – ewidentnie powiedziałam to zbyt głośno, ponieważ pani Martyna popatrzyła na mnie i zapytała, czy mi przypadkiem nie przeszkadza. Wzięłam zeszyt i zaczęłam bazgrać w nim różne esy-floresy. Tak powstały trzy małe serduszka.
– Co tam malujesz?
– Nic ciekawego.
– Fajnie wyglądają, jak wzór tatuażu.
– Zrobiłabyś sobie kiedyś tatuaż?
– No co ty! Zwariowałaś? Nigdy, przecież to zostanie do końca życia, i co potem? Będziesz mieć sześćdziesiąt lat i napis Tomek, a twoim mężem będzie Paweł?
– Ha ha, nikt nie każe ci od razu robić imienia, myślę, że wzór serduszek jest ładny i delikatny, ale ja też bym sobie nie zrobiła tatuażu.
– To po co się tak głupio pytasz?
Minęła geografia i zaczęła się następna lekcja w tej samej klasie. Kolejny raz siedziałam w ławce z tą samą koleżanką i po godzinie totalnie zmienił się mój punkt widzenia, nie wiem dlaczego.
– Wiesz co? Właściwie to całkiem nieźle wyszedł mi ten rysunek. Jak myślisz? Kto wie, może kiedyś zrobię sobie takie serduszka na ciele.
– Co ty mówisz? Ha ha, no, są śliczne. A gdzie byś chciała?
Wymyślałyśmy różne miejsca i postanowiłyśmy, że pewnego dnia zrobimy sobie identyczne tatuaże.
– To co, kiedy robimy?
– Może za rok albo za dwa.
– Mamy czekać tak długo?
– A w ogóle ile to kosztuje?
Sprawdziłyśmy w internecie numer telefonu do salonu tatuażu. Zadzwoniłyśmy tam podczas przerwy i dowiedziałyśmy się, że cena wcale nie jest taka wysoka, jak nam się wydawało. Okazało się również, że czas oczekiwania to zaledwie kilka minut.
– To może…
– Co może?
– Może byśmy zrobiły sobie ten tatuaż dziś?
– O kurczę! Właściwie czemu nie. Mamy jeszcze cztery lekcje.
– Ja się tak napaliłam, że chętnie wyszłabym natychmiast. Co ty na to?
Dziś, patrząc na moje ciało, można się doliczyć aż sześciu tatuaży. Nie żałuję ani trochę. Ubolewam natomiast nad tym, że nie mogliście zobaczyć miny Pana A, kiedy pochwaliłam mu się pierwszym z nich.
Miałam też kolczyki w języku, w pępku, a nawet w nosie, który zrobiłam sobie sama. Moim najgorszym i najobrzydliwszym pomysłem były jednak mikrodermale na plecach. Osobom, które nie siedzą w temacie, tłumaczę, co to jest. Mikrodermale to wszczepiane pod skórę implanty wyposażone w tytanową kotwiczkę i ozdobną nakrętkę. Zawsze chciałam się wyróżniać, więc wymyśliłam, że w dołeczkach na plecach zrobię sobie diamenciki. Po tym wyczynie pozostała mi na plecach blizna. Pan A towarzyszył mi później podczas realizacji najdziwniejszych pomysłów, a nawet czasami powstrzymywał mnie przed popełnianiem większych błędów, za co powinnam mu tutaj podziękować.
Dorastaliśmy i zaczęło pojawiać się w nim zainteresowanie nie tylko mną, ale też innymi kobietami. Czułam się wtedy odrzucona, bo przecież byłam wypatrzona w niego jak w obrazek. W tamtym czasie byłam w stanie zrobić dla niego dosłownie wszystko. Nie czułam wtedy potrzeby myślenia o własnym szczęściu; zapominałam o swoich potrzebach i sama dla siebie byłam potworem. Koledzy namawiali go do próbowania nowych rzeczy i nieraz informowali mnie, że po prostu się mną znudził. Rozstawał się ze mną wielokrotnie, a czasem ot tak bezkarnie zarządzał w naszym związku miesięczną przerwę. W trakcie tego czasu wolnego mógł robić, co mu się żywnie podoba. Nie miałam prawa się na niego złościć, bo przecież to ja godziłam się na takie warunki. Wylałam przez niego morze łez, ale nigdy nie potrafiłam zakończyć tej relacji. Zawsze wybierałam dużo prostsze rozwiązania. Mimo wszystko chłopak wracał do mnie jak bumerang.
Pewnego razu to ja postanowiłam wzbudzić w nim zazdrość. Przyznaję się do tego tylko dlatego, że on wyraził na to zgodę. Nigdy nie tolerowałam zdrady i uważam, że jeśli dwoje ludzi łączy normalny związek, jest ona przestępstwem, którego bym sobie nie wybaczyła. Jednak w tamtym czasie nie łączyła nas typowa relacja. Pan A po jednej z naszych miesięcznych przerw uznał, że może do mnie wrócić, ale tylko jeśli przystanę na otwarty związek. Miał on polegać na tym, że oboje mogliśmy się spotykać, z kim tylko chcieliśmy. Jestem pewna, że wtedy mógł dać sobie uciąć rękę, że będę mu bezgranicznie wierna. On za to, w swoim przeświadczeniu, mógł zaliczać kolejne laski, a wracając, był pewien, że na niego czekam. Tym razem jednak się pomylił, i to bardzo. Powiedzmy, że sama siebie nie poznawałam.
Pomyślałam sobie, że skoro Pan A zażądał, aby nasz układ miał określone zasady, to po prostu zacznę się do nich stosować.
Tak się akurat złożyło, że wpadłam w oko pewnemu chłopakowi z mojego liceum. Szczerze powiedziawszy, takie sensacje nie były mi w głowie, ale co miałam począć, skoro mój związek wisiał na włosku. Z początku nie reagowałam na zaczepki Maćka, zwłaszcza że sam był w związku. Tym razem jednak nadarzyła się idealna okazja, żeby namieszać mojemu chłopakowi w głowie jeszcze bardziej niż on mnie.
Wykorzystałam typa i przespałam się z nim w jego domu. Najlepszą akcję zrobiłam jednak Maćkowi na sam koniec. Aby mieć sto procent pewności, że nie będzie mi już nigdy zawracać głowy, powiedziałam mu na pożegnanie, że nie miałam z nim orgazmu, a jego penis jest tak marnej wielkości, że ledwo go poczułam. Numer Maćka wykasowałam szybciej, niż go zapisałam. Była to tylko chęć zemsty, czysta gra, o której Pan A został poinformowany w mgnieniu oka.
– Jak ci idą podboje?
– A dlaczego pytasz? Przecież jest dobrze. Po co mamy to psuć?
– Ja na przykład chciałabym wiedzieć, gdybyś przespał się z kimś innym.
– Ha ha, i tak ci tego nie powiem. Mnie taki układ pasuje.
– A nie jesteś ciekaw, jak u mnie?
– Kochanie, dobrze wiem, że mnie kochasz.
– Jedno nie ma nic wspólnego z drugim.
– Dobrze, nie chciałbym wiedzieć.
– Trudno. Ja nie chciałam takiego układu, więc też nie będę cię słuchać. Przespałam się z kimś.
– Nie żartuj.
– Nie żartuję.
– Zabiję gnoja!
– Przecież sam tego chciałeś. W czym problem?
– Jesteś moja, do cholery, tylko moja.
– Jesteś pewien?
– Nie chcę żadnego pieprzonego układu. Jesteś moją dziewczyną. Pokaż mi go!
Od tamtego momentu z jego ust nigdy więcej nie padły słowa układ czy otwarty związek. Bałam się. Bałam się jak cholera tego, co zrobiłam, ale jednocześnie naprawdę mi ulżyło.
Wtedy też dojrzało we mnie pragnienie bycia poważną, dorosłą kobietą. Sprowadzało się to do zamieszkania z dala od rodziców, gdy tylko skończyłam 18 lat. Jednym z moich wyobrażeń o dojrzałej mnie była wizja zamieszkania z Panem A jak najszybciej. Do dziś nie rozumiem, dlaczego wybrał mieszkanie z mamą, a nie ze mną. Faktycznie, może i gotowała lepiej ode mnie, ale bardziej chodziło mu o wygodne życie i o to, żeby nie dorastać zbyt szybko.
Kłóciłam się z nim coraz częściej. Gdy u mnie nocował i dochodziło do awantur, chowałam się z kluczami w łazience i płakałam na podłodze, a on wyrywał mi je i nazywał kretynką. Mówił tak do mnie facet, który wielokrotnie leżał pijany w mojej wannie, grzejąc tyłek w gorącej wodzie z nadzieją na otrzeźwienie. Pamiętam sytuację, kiedy Pan A zażyczył sobie podania do wanny bigosu. Pech chciał, że długo nie utrzymał miski w ręce, zasnął, a cała jej zawartość wylądowała na jego ciele, tworząc efekt wymiocin. To właśnie ten sam facet nazywał mnie idiotką i to on bał się zamieszkać ze swoją kobietą, chroniąc się pod spódnicą mamusi.
W pewnym momencie coś umarło bezpowrotnie, a on przestał odbierać moje telefony. Nie miałam pojęcia, co się dzieje. Niektórzy faceci tak po prostu mają, że znikają i przestają się odzywać. Dla kobiet to trudna sytuacja, która sprowadza najgorsze myśli, jednak chwilowe oddalenie się faceta może wynikać z chęci odpoczynku i nie oznacza wcale braku zainteresowania. Mogą być zwyczajnie aspołeczni. Jednak w tym wypadku intuicja mnie nie zawiodła. Coś ewidentnie było na rzeczy.
Zadzwoniłam do jego mamy, żeby wybadać sytuację, która wydawała mi się mocno podejrzana.
– Dzień dobry, bardzo przepraszam, że pani przeszkadzam, ale nie mogę skontaktować się z pani synem i zaczęłam się tym martwić. Czy wszystko z nim ok?
– Dzień dobry, nie wiem kompletnie, czemu nie odbiera. Siedzi właśnie koło mnie, bawi się telefonem i wygląda na całkiem zdrowego. Poczekaj, sprawdzę mu temperaturę.
– Czy w takim razie mogę prosić go do telefonu?
Usłyszałam tylko cichy szept i po chwili odpowiedź.
– Niestety, mój syn nie może teraz rozmawiać, gdzieś szybko wyszedł. Oddzwoni do ciebie wkrótce. Do widzenia.
– Do widzenia…
Pierwszy raz w życiu byłam tak przerażona; właśnie zaczęłam doświadczać, jak bardzo potrafią zmieniać się faceci. Dlaczego po tym wszystkim dalej z nim byłam? Trudno mi znaleźć na to odpowiedź. Do tamtego momentu przeżyłam naprawdę dużo, ale najgorsze było jeszcze przed nami.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej