Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Welon Panny Młodej - ebook

Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
18 października 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Welon Panny Młodej - ebook

Gdy młoda Lisa-Marie ginie w tajemniczych okolicznościach w czasie nocy poślubnej, społeczność Vargön nie może wyjść z szoku. Mona Schiller, była sędzina, a przy tym nieustraszona i silna kobieta, która wróciła do rodzinnej miejscowości po wielu latach spędzonych za granicą, zostaje wciągnięta w policyjne śledztwo. W miarę jak zgłębia sprawę, poznaje zupełnie inne oblicze nie tylko Lisy-Marie, ale także miejsca, w którym się wychowała.

„Welon Panny Młodej” to pierwsza część serii o dawnej osadzie robotniczej Vargön, której mieszkańcy skrywają ogrom tajemnic. Mona Schiller stara się je odkryć, a przy tym zmaga się z własnymi demonami.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-91-8034-080-9
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Pro­log

Po­ra­nek jest na­sy­cony bla­dym świa­tłem. Sa­mica kruka roz­po­ściera skrzy­dła i od­rywa się od ziemi. Su­nie nad czub­kami drzew, upie­rze­nie ma czarne i błysz­czące. Nio­sący się echem nad mil­czącą górą dźwięk pę­ka­ją­cej su­chej ga­łęzi brzmi jak wy­strzał z pi­sto­letu. Sa­mica spo­gląda w dół i spo­strzega, że na ciem­nym skraju lasu na­biera kształtu ja­kaś po­stać – to łoś bro­dzi z wolna w uno­szą­cej się nad łąką za­sło­nie mgły.

Kru­czyca leci nad la­sem, gó­rami i rzeką wi­jącą się w dole jak wąż. Za­uważa, że czarną ta­flę wody prze­cina błysz­cząca głowa bo­bra. Na po­la­nie tuż obok z nory wy­gląda lis – unosi wzrok i mruga, ob­ser­wu­jąc świt. Ona su­nie da­lej i na­gle od­wraca głowę, bo coś przy­ciąga jej uwagę.

Za­wraca, nur­kuje rów­no­le­gle do szu­mią­cego wo­do­spadu i czu­jąc na so­bie drobne kro­pelki, lą­duje na błysz­czą­cym od wody ka­mie­niu. Robi parę chwiej­nych kro­ków w bok. Siada nie­ru­chomo i na­słu­chuje dźwię­ków wody ude­rza­ją­cej o skałę, aż do mo­mentu, gdy sło­neczne świa­tło prze­ci­ska się przez li­sto­wie. W szu­mią­cej wo­dzie wi­dać błysk, a w czar­nym oku kru­czycy od­bija się złoty pier­ścio­nek. Pier­ścio­nek tkwi na palcu dłoni, a dłoń drży za każ­dym ra­zem, gdy ob­mywa ją woda nio­sąca cien­kie strużki krwi do ciem­nej toni je­ziora We­ner.Roz­dział 1

Mona Schil­ler sie­dzi na ko­niu. Brzozy na skraju lasu są zie­lone, a wiatr szumi słabo w mło­dych li­ściach. Są Zie­lone Świątki, święto ru­chome, ale tu nie­wiele się ru­sza, my­śli Mona i pro­wa­dzi ko­nia stępa na luź­nych lej­cach. Prze­ciw­nie, jest cał­kiem spo­koj­nie. Zbyt spo­koj­nie.

W każ­dym ra­zie cie­szy się, że w wieku pięć­dzie­się­ciu sze­ściu lat bez żad­nego pro­blemu wspina się na koń­ski grzbiet. Jest w for­mie i ćwi­czy. Choć to w su­mie oczy­wi­ste – czym in­nym wy­peł­ni­łaby dni te­raz, kiedy dom jest już wy­re­mon­to­wany i urzą­dzony?

Czuje się wy­koń­czona, ale mimo to wie, że de­cy­zja o prze­pro­wadzce do domu w Var­gön była słuszna. Stra­ciła już pięt­na­ście lat z ży­cia sy­nów. Na­pra­wie­nie re­la­cji z nimi bę­dzie naj­trud­niej­szą, ale też naj­waż­niej­szą rze­czą, ja­kiej kie­dy­kol­wiek do­kona.

Słu­cha od­głosu koń­skich ko­pyt, które ude­rzają ryt­micz­nie o miękką le­śną ścieżkę, i buja się z każ­dym kro­kiem. Za­pach lasu igla­stego i słońca pa­da­ją­cego na wil­gotny mech prze­nosi ją do cza­sów dzie­ciń­stwa i prze­jaż­dżek w to miej­sce, na Hun­ne­berg. Wy­daje jej się, że roz­po­znaje na­wet prze­wró­cony świerk przy ścieżce – jego mar­twe ga­łę­zie ster­czą z pnia jak od­nóża sko­lo­pen­dry.

Mona wi­dzi, jak wie­wiórka wbiega po czar­nym pniu drzewa, a ko­smata kita znika za jedną z ga­łęzi. Na­gle otwiera się przed nią po­lana i koń już ma przejść w kłus, kiedy robi na­gły krok w bok, a po­tem nie­ru­cho­mieje i staje jak wryty.

Mona roz­gląda się wo­kół, po­chyla i kle­pie go po szyi, prze­ma­wia­jąc uspo­ka­ja­jąco. Pro­mie­nie słońca prze­świ­tują przez li­sto­wie lasu mie­sza­nego i rzu­cają drżący wzór na po­szy­cie po­lany. Za­uważa, że wo­kół pa­nuje kom­pletna ci­sza. W gę­stym le­sie nie śpiewa choćby je­den ptak. Na­gle Mona się wzdryga na dźwięk spa­da­ją­cej szyszki, która od­bija się od ga­łęzi i w końcu lą­duje na mięk­kiej ziemi przed nią. Koń pry­cha i ner­wowo ugniata zie­mię ko­py­tami. Mona pró­buje lekko go do­ty­kać i nie prze­staje prze­ma­wiać uspo­ka­ja­ją­cym to­nem. Kiedy jed­nak pod­nosi wzrok, orien­tuje się, w czym rzecz.

Spo­strzega go tuż przed sobą – idzie sło­neczną po­laną. Wi­dzi ol­brzy­mią ko­ronę i dłu­gie kroki, któ­rymi przy­gniata źdźbła i kępy traw. To łoś. Naj­więk­szy, ja­kiego kie­dy­kol­wiek wi­działa. Na wi­dok jego ma­je­sta­tycz­nego piękna za­styga jak ka­mień. Łoś przy­staje na­prze­ciwko niej i wolno ob­raca łeb. Ona pa­trzy mu w oczy i przez krótką chwilę ma wra­że­nie, jakby czas sta­nął w miej­scu. Zwie­rzę prze­szywa ją wzro­kiem na wskroś, a ona daje się wcią­gnąć głę­boko w świat jego pra­sta­rej mą­dro­ści. Jed­nak ma­giczna chwila gwał­tow­nie pry­ska, kiedy wy­stra­szony koń szybko uska­kuje, robi w tył zwrot i pę­dzi przed sie­bie ile sił.

Cały spo­kój znika. Żeby nie spaść, Mona po­pra­wia się w sio­dle i po­chy­lona nad koń­skim grzbie­tem pró­buje wy­ma­cać lejce. Wie, że musi je zła­pać, bo ina­czej koń może się prze­wró­cić i po­ła­mać nogi. Wal­czy o prze­ję­cie kon­troli nad wy­stra­szo­nym wierz­chow­cem po­śród omsza­łych skał i wy­sy­pa­nych świer­ko­wym igli­wiem ście­żek. Kora świer­ków ob­ciera jej nogi, ga­łę­zie chłosz­czą ją po twa­rzy i spra­wiają, że oczy za­czy­nają łza­wić. Trwa to do chwili, kiedy do­cie­rają do ka­mie­ni­stego ło­ży­ska stru­mie­nia. Wtedy koń nieco zwal­nia i Mo­nie udaje się chwy­cić trze­po­czące lejce. Zbiera je w ręku, od­chyla się ciężko na sio­dle i wy­pusz­cza po­wie­trze z płuc, a koń pry­cha i za­rzuca łbem. Wciąż czu­jąc, jak twarz pie­cze ją od ude­rzeń ga­łęzi, Mona na­chyla się i po­kle­puje ko­nia po ciem­nej, spo­co­nej szyi. W tej sa­mej chwili z lasu do­biega ją ja­kiś sze­lest.

Ner­wowy koń ma już tego do­syć. Staje na tyl­nych no­gach, a Mona mocno ob­rywa koń­skim łbem w twarz i spada, pró­bu­jąc się na oślep cze­goś chwy­cić, ale ple­cami i głową ude­rza o coś twar­dego. Pró­buje za­czerp­nąć po­wie­trza, turla się i traci od­dech. Sły­chać tę­tent ko­pyt i koń znika. Mona pa­trzy przed sie­bie oszo­ło­miona. Wi­dzi jesz­cze parę znisz­czo­nych czar­nych bu­tów w krza­kach ja­gód, a po­tem ogar­nia ją mrok.Roz­dział 2

In­spek­tor kry­mi­nalny An­ton Asplund stoi przy wo­do­spa­dzie. Huk wody spa­da­ją­cej trzy­dzie­ści me­trów wy­peł­nia mu głowę, a słońce szczy­pie go w oczy, kiedy pod­nosi wzrok i pa­trzy na sam szczyt. O tej po­rze roku wo­do­spad jest tro­chę spo­koj­niej­szy, ale wio­sną, w cza­sie roz­to­pów, wiel­kie masy wody są roz­rzu­cane na boki, a biała piana two­rzy ilu­zję ko­ron­ko­wej za­słony roz­po­star­tej nad czarną skałą. Dla­tego wo­do­spad jest też na­zy­wany We­lo­nem Panny Mło­dej.

Za­wsze lu­bił to miej­sce. Cza­sami przy­jeż­dża tu i siada na jed­nym z omsza­łych ka­mieni, które wy­stają z ziemi jak głowy sta­rych trolli. Huk wody wio­sną albo jej spo­kojny szum la­tem prze­nosi go do in­nego świata. By­wało, że gdy sie­dział bez ru­chu wy­star­cza­jąco długo, zda­wało mu się, że sły­szy dźwięki skrzy­piec wzbie­ra­jące z tań­czą­cych wód. Ni­gdy ni­komu o tym nie opo­wia­dał, choć wielu lu­dzi wie, że cza­sem w gó­rach wi­dzi się i sły­szy nie­wy­tłu­ma­czalne zja­wi­ska.

An­ton wspina się przez kłody po ka­mie­niach, a kiedy do­ciera na miej­sce, drobne kro­pelki wody chło­dzą mu twarz. Pod wo­do­spa­dem z wody wy­staje pła­ski ka­mień – przy­po­mina mały bal­kon stwo­rzony si­łami na­tury. Klę­czy na nim le­karz z przy­chodni. Jedną rękę wy­ciąga przed sie­bie, a drugą opiera na ka­mie­niu, żeby utrzy­mać rów­no­wagę. An­ton spo­gląda mu w oczy przez oku­lary na­kra­piane dro­bin­kami wody, kiwa głową, a po­tem pa­trzy w dół na to, ku czemu sięga le­karz.

Ciało za­kli­no­wało się po­mię­dzy czar­nymi ka­mien­nymi blo­kami a mo­krymi kło­dami. Jedna ręka leży wy­cią­gnięta, a dłoń z po­pę­ka­nymi pa­znok­ciami i po­ra­nio­nymi kost­kami spo­czywa na błysz­czą­cym ka­mie­niu ni­czym frag­ment mar­twej na­tury i drży za każ­dym ra­zem, gdy ob­mywa ją woda. Dłu­gie ciemne włosy za­plą­tały się w kol­cza­stą ga­łąź, a spie­niona woda cią­gnie je i szar­pie. Cienka biała ko­szula nocna przy­lega do ciała, uka­zu­jąc przez mo­kry ma­te­riał mięk­kie krą­gło­ści piersi i ciemne sutki. Po­si­nia­czona prawa noga leży wy­gięta w łuk na ka­mien­nym bloku, a z uda zwisa nie­bie­ska pod­wiązka. Jed­nak spoj­rze­nie ko­mi­sa­rza za­trzy­muje się na twa­rzy ko­biety. Szum wo­do­spadu cich­nie, ko­mi­sarz prze­łyka ślinę. Nie­gdyś tak żywe i piękne ob­li­cze o ró­żo­wych po­licz­kach i czer­wo­nych ustach jest te­raz pu­stą ma­ską z czar­nymi otwo­rami.

Za­myka oczy, prze­szywa go dreszcz. W jego miej­sce, zwy­kle tak pełne spo­koju, wtar­gnęła ja­kaś groza. Sły­szy to w wie­trze szu­mią­cym w li­ściach, trza­ska­niu drzew i w wa­lą­cych się z góry ma­sach wody. Wie, że już ni­gdy nie bę­dzie tu tak jak daw­niej.Roz­dział 3

Ko­nie me­to­dycz­nie ob­gry­zają kępy trawy, a ich ogony od­ga­niają owady przy­cią­gane do go­rą­cych ciał. Mona też od­pę­dza na­trętną mu­chę, opiera się ple­cami o po­ma­lo­wany na ko­lor czer­wieni fa­luń­skiej bu­dy­nek stajni i za­mknąw­szy oczy, wy­sta­wia twarz ku słońcu. Pod­nosi rękę, prze­cze­suje pal­cami włosy i wy­peł­niony krwią guz z tyłu głowy. Pew­nie po­winna przy­ło­żyć do niego coś zim­nego, ale uznaje, że to może po­cze­kać, aż wróci do domu.

– Ko­nie czę­sto boją się łosi – sły­szy głos i pod­nosi wzrok. Męż­czy­zna stoi przed nią i trzyma w ręku ku­bek z pa­ru­jącą za­war­to­ścią. Mona opusz­cza wzrok i wi­dzi te same czarne cięż­kie buty, które za­uwa­żyła chwilę wcze­śniej w krze­wach ja­gód.

– Wiem – od­po­wiada, ki­wa­jąc głową.

On po­daje jej ku­bek opa­loną na brą­zowo ży­la­stą dło­nią.

– Trzy­maj – mówi.

Mona bie­rze do ręki ku­bek i znowu kie­ruje spoj­rze­nie ku ziemi. To­rebka po her­ba­cie na­dal za­nu­rzona jest w wo­dzie, a cienki biały sznu­rek z ety­kietką Earl Grey wisi nad kra­wę­dzią czar­nego na­czy­nia.

– Dzięki – od­po­wiada i ota­cza je dłońmi. Choć nie czuje się zmar­z­nięta, cie­pło na skó­rze spra­wia jej przy­jem­ność. – Do­kład­nie tego te­raz po­trze­buję.

– Czy mogę? – pyta męż­czy­zna i wska­zuje głową miej­sce obok niej na ławce.

– Jak naj­bar­dziej. Oczy­wi­ście – od­po­wiada Mona, od­suwa się o kilka cen­ty­me­trów i na­tych­miast czuje ból w po­si­nia­czo­nym ciele.

Kiedy tam­ten siada, ławka ugina się pod jego cię­ża­rem.

– Jak tam?

– W po­rządku.

Po­chyla się i pa­trzy na nią zmar­twiony.

– Mam na­dzieję, że nie jest ci nie­do­brze.

– Nie – od­po­wiada, dziw­nie wzru­szona jego tro­ską. Nie jest do tego przy­zwy­cza­jona. Zwy­kle sama się o sie­bie trosz­czy. – Nie do­zna­łam wstrzą­śnie­nia mó­zgu, je­śli to masz na my­śli.

– Ze­mdla­łaś.

– Tak, to prawda. – Kiwa głową i ob­ser­wuje ko­nie na pa­stwi­sku. – Nie­wąt­pli­wie ude­rzy­łam głową o ka­mień. Ale mo­gło być o wiele go­rzej. – Przy­kłada ku­bek do ust i pije. Cie­pła her­bata do­brze jej robi. Kie­ruje na niego wzrok. – Mia­łam szczę­ście, że aku­rat prze­cho­dzi­łeś.

On kiwa głową.

– Co wła­ści­wie ro­bi­łeś w środku lasu?

Od­chyla się i opiera o na­grzaną słoń­cem ścianę stajni.

– Pra­co­wa­łem – od­po­wiada.

– W nie­dzielę? Nad czym?

Za­czyna się śmiać. Śmiech jest ci­chy i ser­deczny.

– Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że na­dal nie roz­ja­śniło ci się w gło­wie – od­po­wiada. – Je­stem le­śni­czym. Pra­cuję w Eko­parku na gó­rze i od­po­wia­dam za tam­tej­szy las. – Wzru­sza ra­mio­nami. – A poza tym chęt­nie spę­dzam czas na ło­nie na­tury. Spra­wia mi to przy­jem­ność.

Wi­dać to po nim. Ma ogo­rzałą twarz i oczy oto­czone drob­nymi zmarszcz­kami, jakby czę­sto je mru­żył pod wpły­wem słońca i wia­tru. Ma na so­bie wo­sko­wane spodnie w ko­lo­rze ciem­nej zie­leni, z kie­sze­niami na udach, a pod­wi­nięte rę­kawy jego kra­cia­stej ko­szuli uka­zują ży­la­ste przed­ra­miona. Ma w so­bie coś, co przy­pa­dło jej do gu­stu. Nie tylko dla­tego, że po­mógł jej po wy­padku, ale też ze względu na ema­nu­jące od niego cie­pło i po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa, które się przy nim od­czuwa. Mona kiwa głową z uśmie­chem.

– To wszystko wy­ja­śnia – mówi.

On wy­ciąga rękę.

– Char­les Backe. Nie przed­sta­wi­li­śmy się so­bie jak trzeba.

– To prawda, było tro­chę cha­osu. Na­zy­wam się Mona Schil­ler. – Chwyta go za rękę, a po­nie­waż na­dal wy­daje jej się za­nie­po­ko­jony, do­daje: – Nic mi nie jest. Daję słowo. – Pod­nosi wzrok na skałę. – Mam tylko na­dzieję, że znajdą ko­nia ca­łego i zdro­wego.

Char­les po­dąża za jej spoj­rze­niem i kiwa głową.

– Sam na pewno znaj­dzie drogę do domu, zo­ba­czysz. – Od­wraca się do niej. – Mona Schil­ler, po­wie­dzia­łaś? To ty ku­pi­łaś willę Björ­kås, prawda?

Kiwa głową. Dom. Mu­siała bar­dzo się po­sta­rać, żeby go ku­pić – żeby gmina jej go sprze­dała, trzeba było zmie­nić te­sta­ment i roz­wią­zać umowę o użyt­ko­wa­nie. Mona jed­nak zwy­kle do­staje to, czego chce, w taki czy inny spo­sób. Tak jak i tym ra­zem.

– Czyli miesz­kasz te­raz w Var­gön na stałe?

– Tak. Był już naj­wyż­szy czas na po­wrót do domu.

Męż­czy­zna kiwa głową, a Mona czeka, aż zada jej ko­lejne py­ta­nia, jak wszy­scy: co ro­biła, gdzie miesz­kała, co się stało z jej mę­żem, dla­czego po­sta­no­wiła miesz­kać w ma­łym Var­gön, czy znów za­cznie pra­co­wać jako sę­dzia? Ale on o nic nie pyta. Kiwa tylko głową i się od­chyla.

Przez chwilę mil­czą. Mona zerka na niego i już ma prze­rwać ci­szę, kiedy za­uważa młodą ko­bietę w stroju do jazdy kon­nej.

– Cześć, An­ge­lika – mówi Char­les, wstaje i robi krok do przodu. – Mu­szę już je­chać. Mo­żesz się za­jąć Moną i do­pil­no­wać, by do­tarła bez­piecz­nie do domu? Mówi, że czuje się do­brze… – Rzuca na nią okiem. – Ale nie wiem, czy mo­żemy jej ufać.

An­ge­lika kiwa głową z sze­ro­kim uśmie­chem.

– Pew­nie, za­opie­kuję się nią. Daję słowo.

Char­les od­wraca się do Mony.

– Miło było cię po­znać, na­wet je­śli oko­licz­no­ści mo­gły być lep­sze.

– Tak, to prawda – po­twier­dza Mona z uśmie­chem i przy­ła­puje się na my­śli, że mógłby zo­stać jesz­cze chwilę.

– Do zo­ba­cze­nia – mówi Char­les, od­wraca się i od­cho­dzi.

– Tak, do zo­ba­cze­nia – od­po­wiada ci­cho do jego ple­ców. Za­mie­rza do­pil­no­wać, by jesz­cze się spo­tkali.Roz­dział 4

An­ton cofa się o krok, pod­nosi głowę i pa­trzy na wy­so­kie, strome zbo­cze. Wierz­chołki drzew igla­stych od­zna­czają się na tle nie­bie­skiego nieba i przez chwilę ma wra­że­nie, że wi­dzi tam w gó­rze jej wą­tłą syl­wetkę z wy­cią­gnię­tymi rę­kami, a wiatr po­ru­sza cienką ko­szulą nocną i dłu­gimi ciem­nymi wło­sami, które są jak chmura wo­kół twa­rzy. Po­stać chwieje się na wie­trze, a An­ton od­wraca wzrok.

To była jej noc po­ślubna. Naj­szczę­śliw­sza noc w ży­ciu. Co spra­wiło, że rzu­ciła się z góry? Co się wy­da­rzyło? Jaki mrok do­pro­wa­dził ją do tego kroku? An­ton prze­cze­suje dło­nią włosy i czuje dys­kom­fort, od któ­rego ssie go w żo­łądku. To on bę­dzie mu­siał po­wia­do­mić jej męża. I matkę. Biedną Sarę, która tyle już prze­szła.

Wie, że musi to zro­bić, za­nim ko­bieta usły­szy o tym od ko­goś in­nego. Żo­łą­dek ści­ska mu się i kur­czy na myśl, ja­kie to bę­dzie nie­przy­jemne. Opusz­cza wzrok. Pa­trzy na su­chą zie­mię na ścieżce, na bujne pa­pro­cie, które wy­gi­nają się w łuk nad sza­rymi ko­rze­niami i rzu­cają drżące cie­nie. Jak miałby po­wie­dzieć, że zna­leźli Lisę-Ma­rie mar­twą?

Wita z ulgą dzwo­nek te­le­fonu. Może choć na chwilę od­su­nąć w cza­sie roz­wa­ża­nia o tym, co po­wie­dzieć póź­niej.

– Tak? – mówi do apa­ratu.

– Cześć – od­zywa się jego ko­le­żanka Bo­dil Thu­lin.

– Je­steś jesz­cze na gó­rze? – pyta An­ton, robi krok do tyłu i znów pod­nosi wzrok na szczyt.

– Tak! Ja… – Jej głos nik­nie w po­dmu­chu wia­tru, ale wraca. – Stoję tu, pa­trzę w dół i cię wi­dzę.

An­ton wy­pa­truje da­lej. Prze­suwa wzrok po ska­łach.

– Ja cię nie wi­dzę.

– Ale ja cie­bie tak.

– Aha. Zna­la­złaś coś?

– Nie. Gówno zna­la­złam.

Co to ozna­cza? Wę­druje spoj­rze­niem od szczytu w dół po stro­mej skal­nej ścia­nie, omiata wiel­kie bloki skalne i ostre ka­mie­nie u szczytu góry, za­le­d­wie kilka me­trów od miej­sca, w któ­rym leży Lisa-Ma­rie.

Wzdy­cha.

– Wiesz, że jej oj­ciec po­peł­nił sa­mo­bój­stwo? – pyta i znowu za­czyna my­śleć o zbli­ża­ją­cej się roz­mo­wie z Sarą. – Dwa lata temu. Może to po nim odzie­dzi­czyła?

– Co odzie­dzi­czyła? – pyta Bo­dil.

– Ech, ro­zu­miesz, o co mi cho­dzi. Nie wiem, dla­czego się za­bił, ale naj­częst­szym po­wo­dem jest chyba de­pre­sja. Może też miała de­pre­sję?

Bo­dil pry­cha.

– Prze­ciął so­bie nad­garstki. W ga­rażu, o ile do­brze pa­mię­tam.

– Tak. – An­ton znów czuje mdło­ści. – Zna­la­zła go żona. Włą­czył mu­zykę na cały re­gu­la­tor. Elvis Pre­sley. Miał świra na punk­cie Pre­sleya. Wie­dzia­łaś o tym? Dla­tego na­zwali dziew­czynkę Lisa-Ma­rie. Bo tak miała na imię córka Pre­sleya.

– Nie, nie wie­dzia­łam.

Sam czuje, że glę­dzi. Już ma coś od­po­wie­dzieć, kiedy le­karz wy­krzy­kuje jego imię. Od­wraca się. Le­karz w dal­szym ciągu sie­dzi przy ciele, jedną ręką opie­ra­jąc się o ka­mień, a drugą po­pra­wia­jąc oku­lary.

– Mo­żesz tu przyjść?! – woła. – Coś ci po­każę.

– Mu­szę iść – mówi An­ton do Bo­dil. – Gran­berg cze­goś ode mnie chce.

Koń­czy roz­mowę i robi kilka kro­ków w stronę le­ka­rza. Za­sta­na­wia się, czy to prawda, co o nim mó­wią: czy rze­czy­wi­ście z jego winy ja­kiś chłop­czyk z Grästorp zmarł na za­pa­le­nie opon mó­zgo­wych, choć da­łoby się go wy­le­czyć zwy­kłą an­ty­bio­ty­ko­te­ra­pią? Trudno mu w to uwie­rzyć. Gran­berg robi wra­że­nie su­mien­nego. Cza­sami wy­daje mu się, że do­strzega coś w jego oczach, ja­kąś udrękę, jakby le­karz my­ślał, że kiedy lu­dzie na niego pa­trzą, my­ślą tylko o tej hi­sto­rii. An­ton sta­wia jesz­cze je­den krok, śli­zga się, ale od­zy­skuje rów­no­wagę.

– Słu­cham – mówi, wcho­dząc na twardy grunt.

Gran­berg po­now­nie po­pra­wia oku­lary.

– Tak – rzuca i szybko od­wraca wzrok. – Po­twier­dzam zgon, ale coś tu się nie zga­dza.Roz­dział 5

Mona na­dal ma na so­bie strój do jazdy kon­nej, kiedy sie­dzi już za kie­row­nicą i je­dzie alejką w kie­runku żół­tego bu­dynku go­spo­dar­stwa. Zdej­muje nogę z gazu i par­kuje w cie­niu pod du­żym kasz­ta­now­cem. Sie­dzi ja­kiś czas, trzy­ma­jąc dło­nie na kie­row­nicy, i pró­buje dojść do sie­bie. Wie, że w za­sa­dzie po­winna po­je­chać do domu i się po­ło­żyć, ale Carl za­pra­szał ją tak upar­cie, że po­sta­no­wiła wpaść. W końcu to po dro­dze.

Wy­siada z sa­mo­chodu i idzie ścieżką do re­stau­ra­cji, mi­ja­jąc przy­cięte krzewy. Z od­dali do­biega ją czyjś śmiech, na masz­cie le­ni­wie po­wiewa nie­bie­sko-żółta cho­rą­giewka. Mona już ma chwy­cić szklane drzwi, kiedy otwie­rają się na oścież. Musi od­sko­czyć, żeby jej nie ude­rzyły, gdy ze środka wy­biega młody męż­czy­zna o za­cię­tej twa­rzy, mocno przy­ci­ska­jąc do ucha te­le­fon. Nie wi­dzi jej, dłu­gimi su­sami pę­dzi do przy­bu­dówki. Ner­wowo prze­cze­suje dło­nią włosy, a ona sły­szy, jak mówi:

– Co, do cho­lery? To nie­prawda. Prze­cież to nie może być prawda…

Na­gle głos mu się ła­mie. Mona ogląda się za nim. Ro­zu­mie, że mu­siało się stać coś po­waż­nego.

Wcho­dzi do bu­dynku i na pod­ło­dze przy pu­stej re­cep­cji wi­dzi po­rzu­coną wa­lizkę i bu­kiety kwia­tów w od­cie­niach różu. Z Sali Ja­dal­nej von Triera do­bie­gają od­głosy spo­ży­wa­nia po­sił­ków i szu­ra­nia krze­słami. W środku Mona kiwa głową pa­rze sta­rusz­ków – każde ma przed sobą go­to­wane jajko i dużą fi­li­żankę her­baty. Jej wzrok przy­ciąga sto­lik z ha­ła­śli­wymi mło­dymi ludźmi. Wi­dać, że do­brze się wczo­raj ba­wili, my­śli i siada na krze­śle przy oknie. Za­myka oczy i bie­rze kilka głę­bo­kich od­de­chów, słu­cha­jąc ich śmie­chu. Bolą ją głowa, bok i nad­gar­stek, ale woli ich nie do­ty­kać.

– A więc spa­dłaś z ko­nia?

Mona pod­nosi wzrok i wi­dzi Anki, która sta­wia przed nią fi­li­żankę i na­lewa do niej kawy. Kiwa głową.

– Koń prze­stra­szył się ło­sia.

– No tak. Te ło­sie. – Anki kręci głową. – Po­tra­fią wy­stra­szyć na śmierć. Kiedy za­czy­nają się po­lo­wa­nia, scho­dzą do ogro­dów i wy­że­rają jabłka, te fer­men­tują im w żo­łąd­kach i ło­sie są pi­jane w sztok. Ale i tak masz szczę­ście. To mo­gło na­prawdę źle się skoń­czyć. – Unosi zna­cząco brwi. – Sły­sza­łam też, że ktoś ci po­mógł.

Mona uśmie­cha się i kiwa głową.

– Mia­łam szczę­ście. Zja­wił się miły le­śni­czy i oto­czył mnie opieką.

– Le­śni­czy? – Anki wy­bu­cha śmie­chem. – A ty to kto? Czer­wony Kap­tu­rek?

Mona śmieje się ra­zem z nią.

– Ma na imię Char­les. I chyba na­prawdę jest le­śni­czym. Znasz go?

– Tak. – Kiwa głową. – Char­les Backe?

Tylko jej się wy­daje czy w oczach Anki rze­czy­wi­ście po­ja­wiła się tro­ska?

– Uwa­żaj – mówi po chwili. – Wiesz, że nie masz już pięt­na­stu lat.

Kiedy miały pięt­na­ście lat, już się znały. Cho­dziły do jed­nej klasy li­ceum w czer­wo­nym ce­gla­nym bu­dynku obok du­żego lo­do­wi­ska. Mona na­le­żała do ku­jo­nek, a Anki była jedną z _cool_ la­sek, które prze­sia­dy­wały w pa­larni, piły bim­ber, a w week­endy jeź­dziły po rynku szpa­ner­skimi sa­mo­cho­dami. Dziś, je­śli po­mi­nąć krą­glej­sze bio­dra i zmarszczki wo­kół oczu, wy­gląda tak samo. Na­dal ma tle­nioną ta­pi­ro­waną grzywkę w stylu lat osiem­dzie­sią­tych, używa ja­sno­nie­bie­skiego tu­szu do rzęs i nieco zbyt ró­żo­wej szminki.

Było miło, kiedy spo­tkały się przy­pad­kiem mniej wię­cej mie­siąc temu, cho­ciaż nie pa­dły so­bie w ra­miona, krzy­cząc z ra­do­ści, ra­czej przy­wi­tały się w stylu: „Cześć, dawno się nie wi­dzia­ły­śmy”. Kiedy wiele osób wy­jeż­dżało na stu­dia do Väners­borga, Trol­l­hät­tan albo tak jak ona do Göte­borga, Anki po­zo­stała wierna Var­gön. Nie z ko­niecz­no­ści, ale dla­tego, że sama tego chciała.

Mona nie do­strzega w niej śladu nie­po­koju, który sama czuje, i choć nie chce się do tego przy­znać, jest za­zdro­sna, że Anki wy­gląda na tak za­do­wo­loną z ży­cia. Ona za­wsze za czymś goni i trudno jej za­znać spo­koju. Z tego po­wodu ob­je­chała świat wzdłuż i wszerz i zo­ba­czyła pra­wie wszystko, co da się zo­ba­czyć. Świę­to­wała Nowy Rok w Syd­ney, je­chała Hi­gh­way I, wi­działa Tadź Ma­hal i nur­ko­wała z żar­ła­czami bia­łymi w Afryce Po­łu­dnio­wej. Ja­dła _foie gras_ w Pa­ryżu, ka­wior z bie­ługi w Mo­skwie i fugu w To­kio, piła szam­pana w Éper­nay i drinka sin­ga­pore sling w ho­telu Raf­fles w Sin­ga­pu­rze. Ale to by Anki nie za­im­po­no­wało. Po­dróże są fajne, ale uzna­łaby je­dze­nie wą­troby gęsi za idio­tyzm, a duże ry­bie jaja, które pę­kają, kiedy przy­ci­śnie się je do pod­nie­bie­nia, wy­da­wa­łyby jej się pa­skudne jak cho­lera. Nie wspo­mi­na­jąc o je­dze­niu ryby, która może do­pro­wa­dzić do śmierci. To już po pro­stu kre­tyń­stwo.

– Może byś na chwilę usia­dła? – pyta Mona i wska­zuje krze­sło na­prze­ciwko.

Anki kręci głową.

– Nie mam czasu. – Wy­ko­nuje sze­roki gest ręką. – Sama wi­dzisz, ilu jesz­cze jest go­ści. Poza tym… – Na­gle urywa.

– Poza tym co? – pyta Mona i za­uważa, że zro­biło się ci­cho, a wszy­scy pa­trzą w okna. Wstaje sztywno, opiera się o sto­lik i wy­gląda na ze­wnątrz. Na ron­dzie za­trzy­mały się dwa za­par­ko­wane ra­dio­wozy, a do głów­nego bu­dynku idzie czte­rech po­li­cjan­tów. – Co się dzieje?

Anki od­wraca się do Mony.

– Panna młoda z wczo­raj. Za­gi­nęła.

– Za­gi­nęła? Kiedy?

– Nie wiem, ale jej mąż kilka razy tu przy­szedł i o nią py­tał. Nie było jej, kiedy się obu­dził.

Czło­wiek, na któ­rego wpa­dła w drzwiach… to mu­siał być on. Mona unosi rękę i ma­suje oko­licę na­sady nosa.

– Na pewno jest ja­kieś do­bre wy­tłu­ma­cze­nie – stwier­dza, choć pa­mięta, że jego głos po­wie­dział jej coś zu­peł­nie in­nego.

– Tak. Na pewno – po­twier­dza Anki, po­dą­ża­jąc wzro­kiem za zbli­ża­ją­cymi się do bu­dynku po­li­cjan­tami.Roz­dział 6

Są z po­wro­tem przy wo­do­spa­dzie Skäkte, na szczy­cie góry. Na dole, za nie­bie­sko-białą ta­śmą, ze­brała się już grupka osób. Stoją tam, zwró­ceni do wo­do­spadu po­zba­wio­nymi wy­razu twa­rzami, jak zom­bie ocze­ku­jące na ludz­kie mięso, w któ­rym będą mo­gły za­to­pić ze­psute zęby. Na ra­zie na­pa­to­czyli się tylko przy­pad­kowi ga­pie, ale An­ton wie, że no­wina o mar­twej ko­bie­cie przy We­lo­nie Panny Mło­dej przy­cią­gnie wię­cej lu­dzi. Wkrótce ro­zej­dzie się wieść, że ofiarą jest Lisa-Ma­rie.

Na ra­zie na pewno wie­dzą o tym Li­nus i Sara. Li­nus przy­jął to le­piej, niż An­ton się spo­dzie­wał, ale miał ro­dzinę, która się nim opie­ko­wała. Z ko­lei roz­mowa z Sarą była gor­sza. Jej wiel­kie oczy i uśmiech – naj­pierw py­ta­jący, kiedy przy­szli, a po­tem nie­ro­zu­mie­jący, kiedy pró­bo­wał jej wy­ja­śnić, do czego do­szło. Krę­ciła głową i pa­trzyła na Bo­dil, jakby chciała po­wie­dzieć, że żadne jego słowo nie jest prawdą. Pró­bo­wała do­dzwo­nić się do Lisy-Ma­rie, ale po trzech bez­sku­tecz­nych pró­bach jej oczy wy­peł­niły się błysz­czą­cymi łzami, a z gar­dła wy­do­był się nie­ludzki krzyk.

Mimo to nie jest zu­peł­nie pewny, że Sara na­prawdę zro­zu­miała, co się stało. Miała dziw­nie pu­ste oczy i raz za ra­zem po­wta­rzała, że się mylą. Jej córka jest świeżo po ślu­bie. Wy­szła za mąż dzień wcze­śniej, w ko­ściele Västra Tun­hems, i miała we­sele w dworku Ron­num. Po­wta­rzała to w kółko jak man­trę, aż le­karz za­apli­ko­wał jej coś na uspo­ko­je­nie i obie­cał, że zo­sta­nie z nią kilka go­dzin.

Kiedy wy­szli, An­to­nowi wciąż dzwo­nił w uszach jej zroz­pa­czony krzyk. Wie, że ten dźwięk bę­dzie go prze­śla­do­wał przez resztę ży­cia.

Woda od­bija się od stro­mej czar­nej skal­nej ściany. An­ton cofa się o kilka kro­ków, wcho­dzi w kępy traw i pa­pro­cie, uwa­ża­jąc, by sta­wiać stopy na płyt­kach uło­żo­nych przez tech­ni­ków. Bez­piecz­niej jest ka­wa­łek od stro­mi­zny, bli­żej tech­ni­ków, któ­rzy cho­dzą w bia­łych kom­bi­ne­zo­nach i mięk­kim obu­wiu, szu­ka­jąc śla­dów w te­re­nie. Pod­cho­dzi do My, która kuc­nęła w krze­wie bo­ró­wek i tkwi tak od do­brych dwu­dzie­stu mi­nut. An­ton nie ro­zu­mie, jak to moż­liwe. Sam nie umie na­wet przy­brać ta­kiej po­zy­cji, nie mó­wiąc już o wy­trzy­ma­niu w niej tak długo.

– Może to wy­pa­dek – mówi, my­śląc o ostrych, mo­krych ka­mie­niach. – Może szła nad wodą, po­śli­zgnęła się na mo­krym ka­mie­niu i upa­dła tak nie­for­tun­nie, że za­koń­czyło się to śmier­cią?

Le­piej, je­śli to wy­pa­dek, my­śli, spo­glą­da­jąc na My. Na­dal by­łoby to bar­dzo smutne, ży­cia Li­sie-Ma­rie nie przy­wróci, ale gdyby praw­dziwa oka­zała się druga ewen­tu­al­ność, by­łoby bez po­rów­na­nia go­rzej.

– Ale co ona miała tu do ro­boty? – Bo­dil dra­pie się po gło­wie. – W tym cza­sie po­winna się ru­chać ze świeżo upie­czo­nym mę­żem, a nie pół­naga wspi­nać po ka­mie­niach.

– To nie był ża­den wy­pa­dek – mówi My swoim dziw­nie dzie­cin­nym, tro­chę ospa­łym gło­sem i zwin­nie się pod­nosi. Zdą­żył już przy­wyk­nąć do jej szcze­gól­nego wy­glądu. Ogrom­nych ciem­nych oczu, okrą­głych po­licz­ków i krę­co­nych wło­sów, tym ra­zem ukry­tych pod białą czapką. Pa­trzy jej w oczy. Lewe tro­chę ze­zuje i jak zwy­kle An­ton nie wie, w które z nich po­wi­nien pa­trzeć.

– Ani sa­mo­bój­stwo – do­daje My po chwili.

An­ton prze­klina w du­chu. Czyli po­zo­stała tylko jedna moż­li­wość. Naj­gor­sza. Oczy­wi­ście po­li­cyjny okręg Fyr­bo­dal nie jest cał­kiem wolny od tego typu po­waż­nych prze­stępstw, ale tym ra­zem rzecz ma się ina­czej. Lisa-Ma­rie była taka młoda, a do tego tuż po ślu­bie. Nie ob­ra­cała się w krę­gach prze­stęp­czych, wy­da­wała się zu­peł­nie zwy­czajna. Dla­czego kto­kol­wiek miałby chcieć ją za­bić?

– My­ślę, że było tak… – kon­ty­nu­uje My i wcho­dzi na ka­mień, tak, że ich oczy znaj­dują się na rów­nej wy­so­ko­ści. Po­pra­wia kom­bi­ne­zon na szyi i pa­trzy na niego. – Są­dzę, że ktoś prze­niósł ją ze ścieżki tam w dole, wtasz­czył naj­wy­żej, jak to było moż­liwe, i zrzu­cił ciało, pró­bu­jąc upo­zo­ro­wać sa­mo­bój­stwo. Sama nie we­szła aż tak wy­soko.

– Chcesz po­wie­dzieć, że nie umarła tu­taj, tylko gdzieś in­dziej? – pyta An­ton i my­śli, że to wy­ja­śnia­łoby słowa Gran­berga, ja­koby jej ob­ra­że­nia były zbyt roz­le­głe, żeby mógł spo­wo­do­wać je tylko upa­dek.

– Tak. – My wska­zuje głową stro­mi­znę. – Nie­stety, tam na dole wszystko zo­stało za­dep­tane, więc trudno roz­po­znać ślady ko­goś, kto mógł ją prze­nieść.

An­ton czuje, że pali go twarz. Jako pierw­szy zna­lazł ją Nie­miec, po­tem zja­wiła się ekipa i mu­sieli spraw­dzić, czy żyje. Bo gdyby na­dal żyła i wy­ma­gała po­mocy, nie mo­gliby jej tak zo­sta­wić. Póź­niej przy­szedł jesz­cze le­karz, ale miał strój ochronny. I wresz­cie on. Ro­bił jed­nak, co mógł, żeby za­trzy­mać dal­sze za­cie­ra­nie śla­dów.

– Mamy mo­tyw sek­su­alny? – pyta Bo­dil, dra­piąc się po szyi.

– Zba­damy ciało w la­bo­ra­to­rium i zo­ba­czymy, co uda nam się zna­leźć – kon­ty­nu­uje My. – Na ra­zie nie wi­dzę nic, co by na to wska­zy­wało, ale wszystko się okaże.

– Nie ma też żad­nego sa­mo­chodu.

– Nie.

An­ton marsz­czy czoło i pa­trzy na My.

– Z dworku Ron­num jest ka­wał drogi. Zwłasz­cza w cien­kiej ko­szuli noc­nej i boso.

– W noc po­ślubną – do­daje My i kiwa głową.

Przez chwilę stoją w mil­cze­niu.

– Że­bym miał cał­ko­witą pew­ność – od­zywa się w końcu An­ton. – Wy­klu­czasz sa­mo­bój­stwo, prawda?

– Tak, na dzie­więć­dzie­siąt pięć pro­cent. Na ciele jest mnó­stwo ob­ra­żeń i wi­dać, że spa­dło z wy­so­ko­ści, ale z całą pew­no­ścią nie aż stąd. Ba­da­nia wy­każą, które ob­ra­że­nia po­wstały w wy­niku upadku, a które ewen­tu­al­nie wcze­śniej.

An­ton dra­pie się po gło­wie i czuje, że we wło­sach utkwiła mu świer­kowa igła. Wyj­muje ją, ogląda i ob­raca w pal­cach. Po­tem pa­trzy na My.

– Kiedy mo­żemy za­cząć ją ba­dać?

– Na­tych­miast. Tylko coś zjem i od razu jadę do la­bo­ra­to­rium. Ale… – Na mo­ment za­wie­sza głos, lecz po chwili kon­ty­nu­uje: – Nie licz­cie na zbyt wiele. Prze­pły­nęły po niej ta­kie masy wody, że więk­szo­ści śla­dów pew­nie już nie ma. Pod­rzu­ce­nie ciała w tym miej­scu to był sprytny po­mysł.

An­ton kiwa głową. Roz­gląda się i ogar­nia go głę­boki nie­po­kój. W Var­gön zo­stała za­mor­do­wana młoda ko­bieta. Co to ozna­cza dla in­nych ko­biet miesz­ka­ją­cych w oko­licy? Wkrótce lu­dzie za­czną na sie­bie krzywo pa­trzeć i rzu­cać oskar­że­nia. Kręci głową.

Bo­dil spo­gląda na niego.

– Je­steś za­nie­po­ko­jony? – pyta.

– Mar­twi mnie, w ja­kim kie­ru­nek to wszystko się po­to­czy – od­po­wiada i kła­dzie dłoń na klatce pier­sio­wej. – Nie chcę, żeby wy­mknęło się to spod kon­troli, zmie­niło się w po­lo­wa­nie na cza­row­nice i oskar­że­nia rzu­cane we wszyst­kich kie­run­kach.

– To prawda – My pod­nosi wzrok nad wo­do­spad i wierz­chołki drzew. Kiwa głową. – Ale jak, do dia­bła, mie­li­by­śmy temu za­po­biec?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: