Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Wenecja. Dzieje morza i lądu - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
4 czerwca 2025
6799 pkt
punktów Virtualo

Wenecja. Dzieje morza i lądu - ebook

Takiej opowieści o Wenecji jeszcze nie było.

Alessandro Marzo Magno zabiera nas w porywającą podróż w czasie i przestrzeni śladami najpotężniejszej republiki morskiej w dziejach.

To opowieść o tym, jak garść wysepek na adriatyckiej lagunie stworzyła imperium i przez stulecia władała połową Morza Śródziemnego.

Od krwawych wydarzeń w cypryjskiej Famaguście, gdzie wenecki bohater został żywcem obdarty ze skóry, przez epickie dwudziestoletnie oblężenie Krety, po dramatyczny atak na Zadar, złupiony przez krzyżowców, by spłacić Wenecjanom dług za transport do Ziemi Świętej – poznajemy burzliwe dzieje stato da Mar, weneckiego imperium morskiego. Wędrujemy też przez stato da Terra – rozległe włoskie posiadłości Republiki: od majestatycznego Pizzo dei Tre Signori, gdzie zbiegały się granice trzech państw, przez słynny Uniwersytet w Padwie, po Palmanovę – renesansowe miasto idealne.

Ale historia Wenecji nie kończy się wraz z upadkiem Republiki. Magno prowadzi nas przez XIX-wieczną przemysłową metamorfozę miasta aż po współczesność, kiedy to – paradoksalnie – zalew turystów powoduje, że Wenecja powoli… tonie.

To fascynująca opowieść o mieście, które przez wieki zmieniało oblicze, zawsze pozostając sobą – niepowtarzalną Serenissimą.

Jakie będzie jego jutro?


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8367-922-8
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SŁOWO WSTĘPNE

Niniejsza książka jest podróżą – podróżą w czasie i przestrzeni. W czasie, ponieważ wiedzie przez cały okres istnienia Wenecji i stworzonego przez nią państwa, od narodzin aż po chwilę obecną. W przestrzeni, ponieważ wycieczka ta zaprowadzi was w miejsca, które wchodziły w skład weneckiego państwa, a w których rozgrywały się wydarzenia istotne dla jego ewolucji.

Obraz historii Wenecji często bywa zniekształcony, zarówno jeśli chodzi o czas, jak i przestrzeń. Na przykład ostatnie cztery wieki jej trwania przyćmiewają w naszym oglądzie wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Okres ten, owe czterysta lat, obejmuje losy Najjaśniejszej od jej narodzin, te zaś datuje się bardzo konkretnie, na rok 1462. W odniesieniu do okresu poprzedzającego tę datę należałoby raczej mówić o komunie miejskiej, a jeszcze wcześniej o Księstwie Wenecji. Takie traktowanie sprawy jest przynajmniej częściowo nieuniknione, ponieważ źródła historyczne mówiące o XV, XVI, XVII i XVIII wieku są liczniejsze i łatwiej dostępne niż dokumenty z wcześniejszych siedmiu stuleci (przy założeniu, że za chwilę narodzin weneckiej państwowości przyjmiemy dyskutowaną i dyskusyjną datę wyboru pierwszego doży, czyli rok 697).

Lecz jeśli spojrzymy na wszystko z innej perspektywy, stanie się dla nas jasne jak słońce, że dajemy się oczarować zaledwie czterem z jedenastu stuleci weneckiego państwa. Na dodatek jeden z tych czterech wieków, XVII, jest traktowany nieco po macoszemu, mimo że oddanie ludu i patrycjatu państwu sięga szczytów właśnie wtedy, w trakcie najdłuższej – ciągnącej się 24 lata, od 1645 do 1669 roku – i najkosztowniejszej wojny, jaką kiedykolwiek toczyła Najjaśniejsza.

Cóż, jest jeszcze wszystko to, co wydarzyło się później. Wiele (nie wszystkie, ale wiele) tekstów o historii Wenecji kończy się na upadku Republiki 12 maja 1797 roku. Zupełnie jakby potem nie wydarzyło się już zupełnie nic, jakby na tym skończył się świat. Jak napisał Mario Isnenghi, historyk zajmujący się współczesnością, wspomnienie Najjaśniejszej przesłania całościowe spojrzenie na historię Wenecji. „By uniknąć amputacji pamięci – twierdzi Isnenghi – która czyniłaby ją nie tylko niepełną, lecz również mylącą, należy uzupełnić dzieje Wenecji: w XIX i XX wieku potrafiła ona sporo zdziałać i wydać na świat wiele idei”.

Niniejsza książka sięga jeszcze dalej, bo aż do zwycięstwa nad _acqua alta_*, które ma zapewnić (a przynajmniej takie wiąże się z nim nadzieje) MOSE**, po raz pierwszy uruchomiony w 2020 roku. Sięga nawet w niepewną przyszłość owego niegdyś wielkiego miasta, które obecnie skurczyło się do 50 tysięcy mieszkańców historycznego centrum i 27 tysięcy mieszkańców laguny.

Jeśli zaś chodzi o przestrzeń, przywykliśmy patrzeć na Wenecję jak na jakiś gargantuiczny byt z nieproporcjonalną głową na rachitycznym ciele. Błąd. Wenecja nie była państwem-miastem. Choć nazywano ją _La Dominante_, Dominującą, była przecież stolicą złożonej struktury państwowej, która w szczytowym momencie rozciągała się od lombardzkiej Cremy aż po Cypr we wschodniej części Morza Śródziemnego. Rozległe państwo miało tę szczególną właściwość, że część jego terytorium znajdowała się w stanie ciekłym: mowa tu o Adriatyku, przez kilka stuleci nazywanym Zatoką Wenecką (lub po prostu Zatoką). O ile chodzi o _Terrafermę_ – terytoria lądowe, które w epoce weneckiej nie nosiły miana Wenecji – pozostało nieco wskazówek dotyczących jej zasięgu. W jego określeniu pomagają porozsiewane tu i ówdzie lwy świętego Marka. Znacznie mniej oczywista jest sprawa z niegdysiejszym _Stato da Mar_, czyli państwem morza, dziś podzielonym między osiem krajów. Włochy (miejscowość Muggia), Słowenia (Koper, Izola, Piran), Chorwacja (reszta Istrii i Dalmacja), Czarnogóra (Zatoka Kotorska, Ulcinj), Albania (Szkodra, Durrës), Grecja (Wyspy Jońskie, Kreta, Peloponez, Wyspy Egejskie), Cypr i Turecka Republika Cypru Północnego rywalizują o różne okruchy pamięci, już to wynosząc na piedestał, już to puszczając w zapomnienie, już to złorzecząc swej weneckiej przeszłości, zależnie od aktualnego klimatu politycznego. Sprzeczne odczucia panują niekiedy nawet wewnątrz jednego państwa. Tak jest na przykład w Grecji. Na Korfu dominuje wdzięczność, bo to dzięki Wenecjanom wyspa stała się jedynym skrawkiem greckiej ziemi, który nigdy nie został podbity przez Osmanów. W Atenach dominuje pogarda, bo to oddziały świętego Marka zbombardowały i zniszczyły Partenon.

Niniejsza książka jest próbą ukazania Wenecji w rzeczywistej skali oraz zbudowania właściwego obrazu państwa weneckiego i weneckich spraw po upadku Serenissimy. Szczyt potęgi – między XII a XIII wiekiem – nie pokrywał się z okresem największego splendoru, jaki przypadł na wiek XVI. Osiem dekad maksymalnego zasięgu terytorialnego, czyli lata 1489‒1571, kiedy to sztandary świętego Marka powiewały nad Cyprem, to również czas, gdy Imperium Osmańskie założyło już solidną hipotekę na weneckie zamorskie posiadłości. Natomiast ze szczytem rozwoju przemysłowego – budową portu w Margherze, który z niemal 33 tysiącami pracowników w 1965 roku staje się trzecim ośrodkiem przemysłowym we Włoszech – zbiegają się w czasie zmarnowane szanse: pałac przy Canal Grande zaprojektowany przez Franka Lloyda Wrighta (1953) czy szpital w San Giacobbe zaprojektowany przez Le Corbusiera (1964) nigdy nie zostały zbudowane.

Aby zapewnić możliwie najlepszy obraz tego, czym i jaka była Republika Wenecka, tok lektury został podzielony: właściwą część historyczną każdego z dwudziestu rozdziałów poprzedza reportaż w dziennikarskim stylu, który ilustruje dzisiejszy stan danego fragmentu niegdysiejszego państwa. Zaczynamy więc od szczególnego oraz istotnego miejsca, następnie zaś przyjmujemy szerszą perspektywę, pozwalającą objąć ogół wydarzeń historycznych okresu.

Każdy z reportaży stanowi próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie: jakie ślady historycznych wydarzeń, które opiszemy na kolejnych stronach, przetrwały do dziś? Ogólnie rzecz ujmując, można by rzec, że takich pozostałości jest sporo. Historia zostawiła wyraźne tropy i od nas zależy, czy zechcemy je odczytać, czy zgodzimy się dostrzec okruchy przeszłości, a tym samym lepiej zrozumieć teraźniejszość.

Dobrego czytania!

1.

* Dosłownie ‘wysoka woda’ – określenie dużych przypływów powodujących zalanie znacznych połaci miasta (przypisy dolne – jeśli nie zaznaczono inaczej – pochodzą od tłumacza).

2.

** MOSE (Modulo Sperimentale Elettromeccanico, Eksperymentalny Modułowy System Elektromechaniczny) – system ruchomych zapór przeciwpowodziowych. Akronim MOSE można tłumaczyć jako Mojżesz.ROZDZIAŁ 1
NADCIĄGAJĄ BARBARZYŃCY

Korzenie i narodziny _Dogado_

TORCELLO

Początek i kres trajektorii dotychczasowych dziejów Wenecji spotykają się na wyspie Torcello. Na niewielkiej przestrzeni znajdujemy tu marmurową tablicę z najstarszą pisemną wzmianką o Wenecji i stragany, na których wciska się turystom pamiątki _made in China_ po dwa euro za pudło. A pomiędzy nimi prawie 1400 lat chwały, potęgi, niezmierzonych bogactw i blasku, ale też dzieje upadku i niepewności.

Wyruszając na poszukiwania korzeni Wenecji, wypadałoby udać się właśnie tutaj, do owego zakątka laguny nieopodal Burano, na wysepkę koronek i domów w psychodelicznych kolorach. Schodzimy z promu i ruszamy chodnikiem z wypalanej cegły, który ciągnie się wzdłuż całego kanału, następnie przechodzimy przez _ponte_ Del Diavolo (‘most Diabła’), który, biedaczysko, nigdy nie miał nic wspólnego z diabłem, i po chwili docieramy na esplanadę z bazylikami. Tak naprawdę bazylika jest tylko jedna, Santa Maria Assunta (Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny). Druga ze świątyń, Santa Fosca (pod wezwaniem Świętej Fuski), to zwykły kościół, ale również brzemienny w lata i historię. Dalej wznosi się wysoka dzwonnica, która po dziś dzień stanowi punkt orientacyjny dla wszystkich poruszających się po tej części laguny.

No dobrze. Pytanie: co taki olbrzymi kościół robi na wyspie zamieszkiwanej przez jakiś tuzin ludzi? Dodajmy kilka (dosłownie kilka) domów letniskowych, garść pracowników restauracji i trattorii. Nawet gdyby założyć, że wszyscy oni wybraliby się na mszę, i tak nie zapełniliby kościoła choćby w połowie. A zatem? Odpowiedź jest prosta: kiedyś było inaczej. Te ugory, ta winnica, te gaje oliwne, te równo skoszone łąki, nad którymi górują granatowce, wszystko to tętniło życiem. Uważa się, że na Torcello, podobnie jak na sąsiednich wyspach Mazzorbo i Burano, mieszkały setki, jeśli nie tysiące ludzi, co w tamtych czasach – mówimy o wczesnym średniowieczu – stanowiło znaczne skupiska. To wyjaśnia, skąd tak imponujący kościół na wyspie, która dziś wygląda mizernie.

Torcello było węzłem, punktem przecięcia lagunowych szlaków. To tam zbiegały się drogi z Rawenny na południu i z Grado na północy z tymi wodnymi: rzeką Sile można było dopłynąć do Altinum (obecnie Altino) i dalej do Treviso. Konstantyn VII Porfirogeneta, cesarz bizantyjski panujący w X wieku, wspomina o „Torcello, wspaniałym emporium”. W 639 roku doszło do ważnego wydarzenia: Longobardowie podbili Altinum, którego mieszkańcy wraz z biskupem uciekli do miejskiej przystani, czyli właśnie na Torcello. Od razu zaczynają powiększać stary kościół, co upamiętnia wspomniana wcześniej tablica. Można ją zobaczyć w absydzie, przy głównym ołtarzu.

Bazylika na Torcello to widowiskowa świątynia w stylu bizantyjskim. Posadzki wyłożone są polichromowanym marmurem (tu i ówdzie pod szklanymi panelami widać fragmenty wcześniejszej posadzki mozaikowej), sklepienie absydy zdobi mozaika przedstawiająca Madonnę spowitą w błękitny płaszcz, ale największe wrażenie wywiera mozaika na ścianie wejściowej, gigantyczny – i jeśli chodzi o mozaiki jedyny poza granicami Grecji _– Sąd ostateczny_. Piekło znajduje się w prawym dolnym rogu. Chrystusowi towarzyszy dwóch archaniołów w bogatych szatach bizantyjskich cesarzy. Tutaj również dominują błękity: Jezus odziany jest w ciemnobłękitny strój, archanioły w niebieskawe tuniki – co wydaje się dziwne, zważywszy, że władcy Wschodu nosili purpurę.

Posadzka i mozaiki powstawały od XI do XII wieku. Wszystko wydaje się jasne: po roku tysięcznym Wenecja pod wpływem Bizancjum osiąga szczyt potęgi militarnej. A jednak to nie takie proste. Niedawne prace renowacyjne ujawniły w krypcie pod absydą karolińskie freski. Ich datacja przysparza niejakich kłopotów, ponieważ napisy wykonano minuskułą karolińską, natomiast sam temat nie budzi żadnych wątpliwości. Fresk przedstawia Marcina, świętego tradycji zachodniej, który nie ma nic wspólnego z hieratycznymi postaciami, w których tak bardzo lubowali się Romajowie, jak nazywali samych siebie Bizantyjczycy (miano Bizantyjczyków podarował im z kolei pewien Niemiec w XVIII wieku; sami uważali się za Rzymian i kropka). W efekcie upadły wszelkie pewniki, ktoś stwierdził wręcz: Wenecja u zarania była nie bizantyjska, lecz karolińska. Ale spokojnie: Wenecja leżała na granicy dwóch światów, nic więc dziwnego, że na Torcello odnajdujemy ślady i jednego, i drugiego. Jedyne, co może dziwić, to że dotychczas odkryto tak niewiele zabytków karolińskich.

Wykopaliska archeologiczne prowadzone na porośniętym trawą terenie rozciągającym się wokół kościoła i dalej, aż do samego kanału, pozwoliły ustalić, że w IX–X wieku istniało w tym miejscu dość ludne sioło. Odnaleziono szczątki drewnianych bali służących za fundamenty domów, studnie, a nawet cegielnię. Drugą cegielnię odkryto przed kościołem pięćdziesiąt lat temu. Z pobliskich pól pozyskano świadectwa niegdysiejszego życia: pierścienie, sprzączki, bizantyjskie bransolety z brązu.

Wszystko to znajduje się teraz w muzeum _vis-à-vis_ esplanady z bazylikami. Można tu obejrzeć liczne przedmioty wydobyte podczas prac wykopaliskowych, jak również przywiezione z pobliskiego Altinum, ale także zrozumieć, że dzisiejsze Torcello znacznie różni się od tego, jak wyglądało jeszcze stosunkowo niedawno. Cykl obrazów z pracowni Paola Veronesego, z kościoła Sant’Antonio (Świętego Antoniego) – zaginął. Drewniany Chrystus błogosławiący, który stał w kościele San Giovanni Evangelista (Świętego Jana Ewangelisty) – zniknął.

Wyobraźmy sobie, że cały ten teren zajmują domy i ludzie, a nie drzewa i chaszcze, po kanałach zaś pływają łodzie, a nie rzadkie ptaki, że kościoły pełne są wiernych, a magazyny towarów. Tak wyglądała wyspa Torcello u zarania swej historii, gdy stanowiła podporę handlu w lagunie. Wenecja wysysała z niej życiową energię tak długo, aż zostało tylko echo tego, czym niegdyś była: zielony, niezamieszkany zakątek z kilkoma wyniosłymi budynkami, które wydają się całkowicie wyrwane z kontekstu.Miasto, które nigdy się nie narodziło

„Ariva i barbari a cavalo / i ghà do corni par capelo / xe ’na valanga che se buta / i ghà la fame aretrata / i ghà brusà tuto l’impero / scampemo che i ne vol magnar” („Konno nadciągają barbarzyńcy, / mają rogate głowy, / napierają jak lawina, / ich głód jest nienasycony. / Spalili już całe imperium, / uciekajmy, bo nas zjedzą”). To tekst napisanej w dialekcie weneckim piosenki, którą niegdyś nazywano „wywrotową”, skomponowanej w 1973 roku przez Alberta D’Amica, zaangażowanego barda, zmarłego w czerwcu 2020 roku na Kubie, gdzie przeprowadził się nie bez powodu. Tekst wydaje się interesujący na wielu płaszczyznach. Przedstawia inne oblicze historii Wenecji („el capo pirata se ciama doge”, czyli „a herszt wszystkich piratów nazywa się doża”, głosi jeden fragment), ucieka z narracją o Najjaśniejszej poza nostalgiczny stereotyp „naszego chwalebnego lwa”, przybliża perspektywę ludową. Dzięki tej piosence, która opisuje wydarzenia w prosty, lecz rygorystyczny sposób, historia Wenecji stała się własnością wszystkich, nie tylko mieszkańców wysokich pokoi w pałacach pełnych fresków i sztukaterii. W konsekwencji lew świętego Marka porusza dziś serca ponad podziałami, choć niestety niektóre partie skutecznie próbują go zawłaszczyć.

Pomijając powyższe konteksty, tekst opowiada o wydarzeniach, które powszechnie uważano, a częściowo uważa się po dziś dzień, za kluczowe dla narodzin Wenecji: o hordach Hunów zostawiających za sobą spaloną ziemię, o ucieczce przerażonej ludności, która porzuca na lądzie dobytek, domy i pewniki i znajduje schronienie na niegościnnych, ale bezpiecznych wysepkach laguny. Miasto powstaje niemal z dnia na dzień, jakby zmaterializowało się z niczego.

Tylko że wcale tak nie było. Wody laguny nie wydają się azylem, a raczej przestrzenią spotkań. Osiedlanie się przebiegało powoli i stopniowo, mieszkańcy Wenecji morskiej i lądowej utrzymywali mocne, intensywne relacje, a barbarzyńcy, którzy wymusili przenosiny, owszem, istnieli, ale wcale nie byli nimi Hunowie Attyli w 452 roku, lecz Longo­bardowie Alboina, którzy przybyli do Italii w 568 roku. Kulminację ich inwazji na interesujące nas ziemie wyznacza rok 639. Wtedy to zdobyli Altinum, a kilka lat później Oderzo, jedno z ważniejszych podlegających Bizancjum miast leżących w głębi lądu. Uchodźcy szukają schronienia na wybrzeżu: mieszkańcy Oderzo z biskupem Magnusem w Equilium, czyli mniej więcej w dzisiejszym Jesolo. Altyńczycy, którzy nie odpłynęli na Torcello, osiedlają się na skrawku suchego lądu (można by rzec, że dzieje początków Wenecji to doprawdy mokra historia) w delcie Piawy, między dwiema odnogami rzeki.

W 639 roku kościół w Torcello, czyli miejscowości, która dotychczas pełniła ledwie funkcję portu Altinum, został powiększony i upiększony, o czym zaświadcza wspomniana tablica w jego absydzie. Tymczasem nowsze badania dają podstawę do przypuszczeń, że świątynię przebudowano później, w połowie następnego wieku, natomiast tablica miałaby upamiętniać ukończenie budowy bazyliki, nie zaś stanowić jej akt założycielski.

Wenecja nigdy się nie „urodziła”. Kształtowała się powoli, przez pączkowanie wcześniej istniejących osad. Cały proces trwał kilka stuleci. Dopiero w IX wieku można mówić, że Wenecja przybrała mniej więcej taką postać, pod jaką znamy ją dzisiaj – wtedy nazywała się jeszcze Rialto – i że przeważyła ona nad pozostałymi kandydatkami i kandydatami do stania się Wenecją: nad Torcello oczywiście, ale też nad Grado i Comacchio. Kiedy w 715 roku Liutprand podpisał umowę na import towarów (w tym pieprzu) z Orientu, ułożył się z Comacchijczykami, a nie z Wenecjanami, co dowodzi, że ci pierwsi byli ważniejsi od tych drugich. Wenecja pokona konkurencję w 932 roku, gdy złupi Comacchio i zrówna je z ziemią.

Wszystkie te bzdety, które się opowiada o założeniu Wenecji, puścili w obieg sami Wenecjanie, i to już w dość zamierzchłych czasach. To średniowieczni kronikarze rozpowszechnili historyjkę o mieście, które pojawiło się znikąd. Uchodźcy mieli zająć miejsca, w których nikt nie mieszkał i którymi nikt nie rządził. Opowieść ta służyła usprawiedliwieniu mitu odwiecznej weneckiej wolności: jej mieszkańcy narodzili się jako ludzie wolni i wolni pozostali na zawsze. Rzeczywistość wyglądała inaczej, a Wenecjanie zręcznie lawirowali między dominującymi ówcześnie potęgami: Bizancjum na morzu i Longobardami, a później Frankami na lądzie.

Wenecja od zarania swych dziejów niczym suwak łączyła dwa światy, Wschód i Zachód, i pozostała wierna temu powołaniu aż do końca, był to tysiącletni lejtmotyw jej trwania. Laguna jest geograficznym bękartem, ni to lądem, ni to morzem; jest strefą mieszaną, gdzie stałe przeplata się z płynnym, gdzie nawet woda jest nieokreślona – mówi się o niej, że jest słonawa – najpierw zaś Wenetczycy, a później Wenecjanie uczynili z tej mieszaniny swą mocną stronę. Wenecja „nie jest terytorium, lecz raczej wybrykiem natury, dziełem kaprysu wód nanoszonych przez zbyt wiele rzek” – napisał Giorgio Cracco, współczesny mediewista.

Mity założycielskie

Jak wspominaliśmy, z kronikarzy byli wielcy bajkopisarze: zbudowali świat, który nie istniał, kształtując go na użytek i zgodnie z potrzebami sobie współczesnych, upiększali go tak, by służył ich celom. W 538 roku, a zatem na sto lat, zanim Longobardowie przewalili się przez lądowe terytoria późniejszej Wenecji, przez lagunę podróżował Kasjodor, Kalabryjczyk ze Scyllacium, prefekt pretorianów w służbie Teodoryka Wielkiego, króla Ostrogotów. Opisuje jej mieszkańców w idyllicznych tonach: mieszkają między morzem a lądem jak wodne ptactwo, tworzą prostą i pracowitą społeczność, lekko komunistyczną, gdzie bogaci i biedni wiodą jednakie życie, a obfitość ryb pozwala zaspokoić potrzeby wszystkich. Opowiada, że w celu uzdatnienia terenu i przekształcenia opadających brzegów w pionowe, czyli nadające się do cumowania łodzi, mieszkańcy laguny splatali z bagiennej trzciny snopy i wznosili z nich zapory na granicy wody i lądu, następnie zaś wypełniali przestrzeń za nią błotem i osadem rzecznym tak długo, aż plaża przekształcała się w nabrzeże.

Paweł Diakon w 789 roku podaje kilka wskazówek geograficznych: nazwa Wenecja obejmuje wyłącznie kilka wysepek, ale niegdyś ziemie Wenetczyków rozciągały się od Węgier po rzekę Addę. Tak wybujała Wenecja, po której nie pozostało nawet wspomnienie, w czasach Cesarstwa Rzymskiego została przycięta na skutek podziałów administracyjnych Augusta, który utworzył __ Regio X Venetia et Histria. Przetrwało echo tego tworu: Wenecja i Istria pozostaną – z krótkimi przerwami – związane ze sobą na zawsze. I choć to może przypadek, południowa granica Najjaśniejszej nigdy nie przesunie się poza krańce starego augustiańskiego regionu.

Kroniki, które przyczyniają się do budowania mitu i utrwalają 421 jako rok założycielski, pochodzą z mniej więcej XIV wieku, a zatem są o osiemset lat późniejsze od listu Kasjodora. W owym czasie Wenecja osiągnęła już, a nawet miała za sobą szczyt potęgi – w 1204 roku podbiła starożytną matkę, czyli Konstantynopol. Najwcześniejsza drobna wzmianka o 421 roku znajduje się w przechowywanym we francuskim Metzu XII-wiecznym dokumencie. Z kolei w historii spisanej po francusku około 1267 roku przez Martina da Canal czytamy: „Wiedzcie, że piękne miasto, które się zowie Wenecją, zostało wzniesione w 421 roku po narodzinach naszego Pana Jezusa Chrystusa”. W 1334 roku popularność zyskuje pewna, jak pisze mediewista Giorgio Ravegnani, „naiwna i fałszywa kronika” głosząca, jakoby miasto zostało założone 25 marca 421 roku przez trzech przybyłych z Padwy konsulów. Z Padwy? Tekst jest rozpowszechniany – co za przypadek – przez pewnego padewskiego lekarza, Jacopa Dondiego, pragnącego utwierdzić prymat swego miasta nad drugim, które stawało się coraz większym zagrożeniem. Pisze Dondi: „Senat Padewczyków oraz czołowi przedstawiciele ludu zadekretowali wzniesienie miasta w rejonie Rivo Alto i skonsolidowanie ludności pobliskich wysp”. I dalej: „Wysłano na miejsce trzech konsulów, którzy przez dwa lata mieli nadzorować prace; 25 marca położono pierwsze fundamenty”.

Konsekwencją jest oczywiście święto 1600-lecia Wenecji, które uczczono w 2021 roku, choć bez podstaw, podobnie jak bezpodstawnie mianem najstarszej świątyni w Wenecji szczyci się kościół San Giacomo di Rialto (Świętego Jakuba na Rialto), przez wzgląd na niewielkie rozmiary zwany San Giacometo (Świętym Kubusiem), ufundowany – zgodnie z legendą – tego samego dnia co miasto. Tak naprawdę pierwsze dokumenty potwierdzające jego istnienie pochodzą z 1177 roku. Kościół okaże się szczęśliwy, będzie jedynym budynkiem, który ocaleje z niszczycielskiego pożaru Rialto w 1514 roku.

Wenecjanom odpowiadała data z padewskiej hipotezy, o trzydzieści lat wcześniejsza od najazdu Attyli, natomiast znacznie mniej odpowiadało im to, że założenie miasta zawdzięczać by mieli obcym ze stałego lądu. Lecz również w tym znalazło się coś, co rozbudzało mitologiczną fantazję: legenda głosi, że Padwę założył Trojańczyk Antenor, a koneksje z Troją – miastem niezwyciężonym, które zdobyto dopiero podstępem – pasowały wszystkim. I tak w połowie XIV wieku Andrea Dandolo podchwytuje pomysł, jakoby Wenecję wznieśli w 421 roku padewscy wysłannicy. __ Dandolo nie był byle kim – był dożą, toteż jego kronika w szczególny sposób wynosi mit do rangi swego rodzaju państwowej religii.

Jeśli cofniemy się do początków XIV wieku, znajdziemy innego kronikarza, Giovanniego Soranza, który podkreśla niezwykłość Wenecji: „Wenecjanie nie mieli ani ziemi, ani pól, ani winnic, ani posiadłości, z których mogliby pozyskiwać jakie pożywienie, to bowiem musieli sprowadzać spoza granic”. W rzeczywistości on również po prostu sięgnął po wcześniejszy dokument, spisaną około tysięcznego roku pawijską kronikę, w której o Wenecjanach pisze się: „Lud ten pól nie orze, nie sieje, winobrań nie urządza”. To też była bujda, choć licząca sobie kilkaset lat. Jej celem stało się dowiedzenie, że nikt na świecie nie zachowuje się jak Wenecjanie, jedyni, którzy stronili od pracy na roli, wszyscy tak oddani handlowi, że zaspokajali zapotrzebowanie na produkty spożywcze wyłącznie za pośrednictwem importu towarów drogą morską. „Miast jeździć konno, pływają łodziami” – pisze pewien mnich w XII wieku. Wypaczona wizja historii.

Jak przetrwać na lagunie

To prawda, na lagunie nie uprawia się zbóż, ale uprawiano je w najbliższej okolicy. Wenecjanie kontrolowali szeroką sieć rolną, której podstawą były arystokratyczne i kościelne dobra, co gwarantowało żywieniową samowystarczalność, a może nawet nadwyżki, zważywszy na to, że zboża były importowane i reeksportowane. Obecność pokaźnej liczby młynów świadczy o tym, że na lagunę docierały znaczne ilości ziarna.

Z kolei ziemie wydarte słonawej wodzie nadawały się idealnie pod uprawę winorośli. I rzeczywiście, pewien kronikarz pisze o „gęstych winnicach pełnych bujnych winorośli, ciężkich od bielusieńkich winogron”. Umowy spisywane po roku tysięcznym mówią o winoroślach hodowanych w pergolach lub na słupkach i wyjaśniają mechanizmy nasadzania. Dzierżawca musiał zniwelować teren, otoczyć go wałem albo fosą, posadzić winorośl, dbać o nią, podpierać ją, przycinać, pielić, nadzorować dojrzewanie gron aż do winobrania. Często w czasie zbioru pojawiał się wysłannik właściciela, by się upewnić, że chłopi nie podkradają owoców. Pierwotnie plony dzielono na pół, później właściciele winnicy mogli zachować dla siebie dwie trzecie zbioru.

O Wenecji sprzed IX wieku nie powinniśmy myśleć jak o mieście, jakie znamy dzisiaj, lecz raczej jak o grupce osiedli rozproszonych po całej lagunie, składających się z drewnianych zabudowań, niekiedy dwupiętrowych, zapewne pokrytych trzcinowym dachem, całkiem podobnych do _casoni_, czyli chałup, które przetrwały do naszych czasów. Każdy budynek miał własny ogród i małą winniczkę. Mieszkańcy hodowali świnie, krowy, ale przede wszystkim kury. W średniowiecznych darowiznach często pojawiają się _focaccia_, co świadczy o obecności kur i co za tym idzie jajek.

No a z czego żyli Wenetczycy? Cóż, w czasach, gdy sól stanowiła towar nie cenny, ale wręcz bezcenny, wielu mieszkańców laguny zostawało warzelnikami. Produkcja soli stanowiła jeden z podstawowych czynników wzrostu potęgi Wenecji: między X a XII wiekiem na lagunie musiało istnieć około stu warzelni. Przynosiły zapewne solidny przychód, bo w 1089 roku doża Vitale Falier, chcąc podnieść z nędzy kościół Santi Secondo ed Erasmo (Świętych Sekundusa i Erazma), podarował mu kilka z nich. Niewiele wcześniej, bo w roku 1064, grupa warzelników uzyskała od Pietra Foscariego – to nazwisko będzie często powracać w opowieści o dziejach weneckiego państwa – koncesję na użytkowanie akwenu z przeznaczeniem pod salinę. Grupa musi się spieszyć, bo kontrakt wymusza na niej zapłatę w naturze – czyli solą pozyskaną w czasie przynajmniej trzech najbardziej wydajnych dni pracy – najpóźniej latem następnego roku. To także wiele mówi o dochodowości salin. Również w XIV wieku inny kronikarz pisze, że „utworzone na lagunie saliny były naprawdę widowiskowe i wspaniałe, to one wzbudzały największy podziw obcokrajowców” (jak widać, w Wenecji turystyka narodziła się bardzo wcześnie).

Wspominaliśmy już o rybołówstwie, ale pewien epizod z XII wieku zaświadcza o intensywności eksploatacji wód: pewien strażnik z pomocnikami namierza grupę kłusowników poławiających węgorze. Dokument nazywa ich _luminatores_, ponieważ by zwabić ryby, rozświetlają nocne morze latarniami. Nakryci na gorącym uczynku rybacy zrazu próbują uciekać, ale pościg ich dopada, ich przyrządy zostają zarekwirowane, a łodzie zniszczone. Nazajutrz muszą przysiąc przed _boni homines_, że już nigdy się tu nie pokażą, a przynajmniej nie w tej okolicy. W sumie wykpili się niskim kosztem, bo wiemy o kłusownikach, którzy zebrali srogie lanie. Praw dotyczących rybołówstwa broniono rękami i nogami. W dokumentach ze stałego lądu znajdujemy często procesy o nielegalny wypas – jego morskim odpowiednikiem jest kłusownictwo.

Laguna obfituje w ryby, ale też w ptactwo, a w trzcinowiskach musiało kryć się wiele świetnie zamaskowanych _roccoli_, czegoś w rodzaju zagród, w które chwytano ptaki. Również między polującymi na ptaki panuje napięta atmosfera. Istnieje opis zajadłego zatargu, ciągnącego się w latach 1188–1191 między kolonami biskupa Torcella a ich sąsiadami z klasztoru Vedere se san Felice e Fortunato.

Najważniejszym towarem, jakim obracali weneccy kupcy, była najprawdopodobniej sól, ale handel niewolnikami przynosił porówny­walne, jeśli nie wyższe zyski. Tę działalność zawsze otaczał mur niedomówień, może dlatego, że papieże zakazywali sprzedaży i kupowania chrześcijańskich niewolników, a wcale nie jest powiedziane, że ich zalecenia rygorystycznie przestrzegano. Tak czy inaczej, najwcześniejszy dokument, który mówi o tego rodzaju handlu ze światem muzułmańskim, pochodzi z 748 roku. Epidemia dżumy zabiła wtedy między jedną czwartą a jedną trzecią ludności zamieszkującej miasta północnej Afryki. Powstała wyrwa w sile roboczej, którą Wenecjanie starali się zasypać. Nawracanie na chrześcijaństwo ograniczało możliwości uzupełniania tych braków i prawdopodobnie z tego powodu Wenecjanie sprzeciwiali się ewangelizacji słowiańskich ludów prowadzonej przez Bizantyjczyków Cyryla i Metodego. Oficjalnie takie stanowisko było umotywowane kwestiami teologicznymi, ale być może za religijną argumentacją kryły się bardziej praktyczne względy: konwersja Słowian ograniczała możliwości zaopatrzeniowe. Z drugiej strony już sam wyraz _slavo_, po łacinie _sclavus_ (‘Słowianin’), dowodził, jak zapatrywano się na te ludy. Handel okazywał się niezwykle lukratywny, bo w Europie niewolnicy kosztowali znacznie mniej niż w świecie muzułmańskim. Kupiec Buono żegluje do kalifatu z konwojem dziesięciu statków. Na każdym z nich znajduje się od 63 do 211 niewolników. Przyjmując tę najniższą liczbę, można zakładać, że Buono transportuje 630 niewolników. Wzrost wartości wynosił 140 procent.

Tym kluczem można również rozwikłać zagadkę, dlaczego w 1184 roku Wenecja – choć nie stanowi części karolińskiego dominium – zaczyna bić nową monetę, franka. Frankijscy kupcy dostarczali niewolników na lagunę, gdzie wymieniali ich na przyprawy, jedwab, leki i kadzidło, ale ludzie byli o tyle cenniejsi, że aby za nich zapłacić, Wenecjanie potrzebowali dodatkowo srebrnych monet. Bo żaden lękający się Boga chrześcijański kupiec nie przyjąłby islamskich dirhamów. Wenecjanie sprowadzali srebro z Lewantu, przetapiali je, bili zeń denary i odciskali na nich znak krzyża, następnie wypuszczali je do środkowej i północnej Europy.

Bizantyjczycy krzywo patrzyli na wenecką konkurencję w sferze lukratywnego handlu, więc Konstantynopol wykorzystał swoją dominującą pozycję, by chronić romajskich kupców. W 960 roku doża Pietro IV Candiano przywrócił wprowadzone sto lat wcześniej przez dożę Orsa Particiaca (lub Partecipazia) rozporządzenie zakazujące Wenecjanom handlu niewolnikami w granicach Cesarstwa Wschodniorzymskiego. Co oznaczało, że mogą to elegancko robić gdziekolwiek indziej. Owo zarządzenie – przez obdarzonych większą dozą fantazji traktowane jako coś na kształt zapowiedzi abolicji niewolnictwa – oznacza po prostu ustępstwo na rzecz Bizancjum. Mimo wszystko wciąż dochodziło do zatargów. W 1319 roku cesarz Andronik II Paleolog pisze do doży skargę na weneckich piratów, którzy chwytają Greków i sprzedają ich w niewolę na Rodos i Cyprze.

W czasach, kiedy granica między wojną a piractwem była bardzo płynna, jedno ze źródeł finansowania stanowiło dla Wenecjan również bez wątpienia łupienie wrogich okrętów (prawdę mówiąc, trwało to setki lat). Z drugiej strony średniowieczne kroniki pełne są relacji z wojen Wenecjan przeciwko piratom: Narentanom, Triesteńczykom, Słowianom, Dalmatyńczykom i kogo tam jeszcze mieli w zanadrzu. Wydaje się mało prawdopodobne, żeby powstrzymywali się przed przechwyceniem statku, gdy nadarzyła się ku temu dogodna okazja. Co sprowadza nas z powrotem do cytatu z Alberta D’Amica, który przytaczałem na początku: „A herszt wszystkich piratów nazywa się doża”.

Wenecka flota przemierzała zarówno wody słone, jak i słodkie. Kolonie weneckich kupców zamieszkiwały na stałe główne porty wschodniej części Morza Śródziemnego, co wystarczyło, by niektórzy historycy wysnuli hipotezę o istnieniu zamorskiej Wenecji, gdzie miałoby mieszkać tyle samo ludzi, co na lagunie. Nie wiemy na pewno, czy rzeczywiście tak było. Natomiast tym, co do czego nie ma wątpliwości, a czemu zwykle poświęca się bardzo mało uwagi, jest kwitnący handel ze stałym lądem. Stała kolonia Wenecjan mieszkała w Pawii, najpierw longobardzkiej, później frankijskiej stolicy, do której dało się dopłynąć Padem. Pierwsze weneckie osiedla w ogóle były związane z rzekami: Sile łączyła Altinum i Torcello; Brenta – niegdyś zwąca się Medoacus – rozdwajała się: jedna odnoga prowadziła do znajdującego się przy ujściu Malamocco, druga z największym prawdopodobieństwem płynęła tam, gdzie dziś wije się w typowo rzecznych meandrach Canal Grande. Rivoalto, od którego pochodzi Rialto, nie oznacza wcale wysokiego brzegu (_riva alta_) – co miałoby wskazywać, jak się często powtarza, na suchy teren – lecz głęboką rzekę (_rivus altus_), dla określenia strefy, gdzie mogły pływać i cumować większe kupieckie okręty. Jak czytaliśmy nieco wyżej, część mieszkańców Altinum uciekła na wysepkę w delcie Piawy, między dwie jej odnogi. Ziemią tą władał cesarz Herakliusz. Uchodźcy założyli nowe miasto, które nazwali jego imieniem: Eraclea (Herakleja). Lub Cittanova.

Wenecja rozproszona

Wenecja początkowo niezbyt przypominała miasto, jakie znamy dzisiaj. Po pierwsze, nie zajmowała żadnego określonego terenu, lecz niezwykle rozległe przestrzenie, kolejne laguny, które jedna za drugą ciągnęły się, a w dużej mierze się ciągną po dziś dzień, wzdłuż północnego wybrzeża Adriatyku, od Cavarzere na południu po Grado na północy. Na południe od Cavarzere znajdują się ziemie, które przynajmniej do czasu ostatecznego podboju przez Longobardów w 751 roku należały do egzarchatu Rawenny. W Duino, na północny wschód od laguny Grado, nieopodal ujścia Soczy (wł. Isonzo), warunki gwałtownie się zmieniają, jakby biegła tu naturalna granica. Wybrzeże staje się skaliste i pozostaje takim aż po Albanię. Pasmo przybrzeżnych lagun, które stanowi pierwotne terytorium, będzie nazywane _Dogado_ i przez tysiąc lat, aż do upadku Republiki, zachowa odrębny od reszty państwa weneckiego status prawny.

Wbrew temu, co będą opowiadać później, by nadać swym początkom bardziej romantyczny wydźwięk, przyszli Wenecjanie nie osiedlają się ani w dziczy, ani na nieprzyjaznych bezludnych ziemiach. Oczywiście przyszła wenecka laguna nie była zieloną, żyzną równiną, która później zatonęła w bagnie, jak mylnie uważali niektórzy, ale nie była też wodno-błotną pustynią. W okolicy Ammiany odkryto rzymską willę z I wieku naszej ery. Z pewnością mieszkańcy stałego lądu przyjeżdżali tu polować i łowić ryby. Pod koniec lipca 2021 roku gruchnęła wieść o odnalezieniu rzymskiej drogi zatopionej w kanale Treporti. Odkryła ją podczas badań sonarowych grupa pod kierownictwem ekspertki w dziedzinie akustyki podwodnej Fantiny Madricardo, fizyczki z Instytutu Nauk o Morzu (Istituto di Scienze Marine, ISMAR) przy Krajowej Radzie ds. Badań Naukowych (Consiglio Nazionale delle Ricerche, CNR).

Zgodnie z powszechną opinią historyków przemiany zachodziły bardzo powoli, a pierwsze ucieczki uchodźców na wybrzeże nie były nieodwracalne. Kiedy na przykład Attyla złupił i zniszczył Akwileję, jej mieszkańcy zbiegli do Grado, by po jakimś czasie powrócić do rodzinnego miasta. Akwileja stanowiła swego rodzaju prefigurację Wenecji, wcześniejszą od niej o kilka wieków.

Jak już wspomniano, to Longobardowie, ustanowiwszy w 568 roku pierwsze księstwo w Italii ze stolicą w Cividale del Friuli, sprowokowali przemieszczanie się ludności ku lagunom, choć nie tak biblijnych rozmiarów, jak to przedstawiano później. Kiedy mieszkańcy porzucali swoje miasta, często prowadził ich biskup, który wyprowadzał ze sobą również relikwie i katedralny skarbiec, co świadczyło raczej o zorganizowanej niż gwałtownej ucieczce. Azyl znajdowali w okolicy. Tak jak wspominaliśmy: ludzie z Altinum osiadali w Torcello i Cittanovie, podobnie jak Friulijczycy w Caorle, mieszkańcy Oderzo w Equilium, Padewczycy w Malamocco, Albioli (obecna Pellestrina) i Chioggii.

Rozbicie geograficzne zmienia się w polityczne – longobardzkiemu, a później frankijskiemu lądowi przeciwstawia się bizantyjskie wybrzeże. Ale z przymrużeniem oka oraz nieustannymi ucieczkami i powrotami pod skrzydła danej potęgi. Pierwszy książę zostaje wybrany w 697 roku (w przypadku ówczesnej Wenecji lepiej mówić o księciu niż o doży, ponieważ chodziło o władcę absolutnego, a oba te słowa wywodzą się od łacińskiego _dux_). Zdradzająca bizantyjskie sympatie Cittanova była bardziej lojalistyczna, silniej związana ze stałym lądem. Skłaniające się ku Frankom Malamocco spoglądało raczej w morze i dążyło do autonomii. Chorobliwy lokalny patriotyzm kwitł w najlepsze: w pewnej kronice z XIII wieku możemy przeczytać, że mieszkańcy Caorle „żarli jak świnie”, a Jesolańczycy posługiwali się „barbarzyńskim i niezrozumiałym narzeczem”. Wenetczykom udało się nawet doprowadzić do wewnętrznej wojny pomiędzy zwolennikami Franków a zwolennikami Bizancjum. W 742 roku stolica księstwa przeniosła się do Malamocco. Były to burzliwe lata: przez pierwsze trzy wieki weneckiej historii, to jest do 1032 roku i czasów Domenica Flabanica, kiedy to arystokracja zaczyna ograniczać wszechwładzę rządzących, tylko dziesięciu książąt na 26 (lub 28, jeśli wliczać pierwszych dwóch, czyli Paolùccia Anafesta i Marcella Tegalliana, być może ledwie bizantyjskich funkcjonariuszy) zmarło śmiercią naturalną. Spośród tych, którzy skończyli marnie, jeden zginął w bitwie z rąk nieprzyjaciół, trzech zostało obalonych i abacynowanych, to jest oślepionych na modłę bizantyjską (cała procedura polegała na takim przygięciu głowy torturowanego do wypełnionej rozżarzonymi żagwiami misy, żeby wypaliło mu oczy), jednego zmusiła do ucieczki wroga frakcja, trzech wybrało wygnanie, jednego siłą wtłoczono w szaty duchownego, trzech mniej lub bardziej brutalnie przekonano, by wstąpili do klasztoru, dwóch zamordowali spiskowcy lub puczyści, jeden abdykował, los jednego pozostaje nieznany.

Żadne z opisanych powyżej miejsc nie odpowiada lokalizacjom noszącym te same nazwy. Stare nazwy wróciły do łask w XIX i XX wieku. Malamocco, które jak wynika z dokumentów, uległo zatopieniu (najprawdopodobniej na skutek przejścia fali wywołanej trzęsieniem ziemi), musiało znajdować się w tej części Lido, która dziś nosi znaczącą nazwę Terre Perse (‘zaginione ziemie’). Jesolo, dawne Equilium, aż do 1930 roku było Cavazuccheriną. Dzisiejsza Eraclea do 1950 roku nazywała się Grisolera. Położenie średniowiecznej Eraclei – lub Cittanovy – zostało ustalone dzięki zdjęciom lotniczym; miasto znajdowało się cztery kilometry od San Donà di Piave.

Część niegdyś istotnych lokalizacji zniknęła, na przykład Costanziaco i Ammiana nieopodal Torcello i Burano. Długo uważano je po prostu za zatopione wyspy, ale w rzeczywistości były zgrupowaniami stopniowo opuszczanych wysepek, podobnych trochę do Torcello, tylko że bez katedry, dzięki której dziś widzimy, gdzie leżało i jakie było to miasto. Obecnie często trudno odnaleźć choćby ślady takich miejsc, bo porzucone budynki, a szczególnie kościoły i klasztory, przez stulecia służyły jako źródło materiałów budowlanych i były skrupulatnie rozbierane cegła po cegle. Kiedy w 1902 roku runęła dzwonnica Świętego Marka, w jej fundamentach odnaleziono liczne _latericios_, starożytne cegły odzyskane z Altinum.

W tym okresie zaczynają powstawać wielkie rody. Niektóre spośród nich, jak choćby Morosini czy Barbarigo, przetrwają aż do końca Republiki. Staną się one depozytariuszami władzy. Wenecjanin nie liczył się sam w sobie, o jego randze stanowił ród, do którego należał. Poza Wenecją był po prostu Wenecjaninem, ale w mieście istniał przede wszystkim jako członek danej rodziny. Solidarność wewnątrzrodowa była niezwykle silna i obejmowała również kobiety. Opatki najważniejszych żeńskich klasztorów – przede wszystkim San Zaccaria (Święty Zachariasz) – wywodziły się z najbardziej wpływowych rodzin.

Powstają diecezje – oprócz Grado, któremu przyjrzymy się w następnym rozdziale, na lagunie będzie ich sześć: Olivolo (od IX wieku Castello), Equilio, Caorle, Malamocco, Cittanova i Torcello – oraz potężne klasztory, jak San Giorgio Maggiore (Święty Jerzy Większy) i San Zaccaria. Biskupi i opaci sprawują funkcje administracyjne i sądowe, przewodzą społecznościom, właściwie partycypują w rządzeniu księstwem. Związek władzy świeckiej i duchownej jest głęboki, wielkie rody dostarczają funkcjonariuszy do obydwu. Książę może ufać „swoim” duchownym, którzy często są z nim blisko spokrewnieni i pozostają mu wierni, ponieważ to jemu zawdzięczają stanowiska. Podejmując ważkie decyzje, książę przebywa w pałacu wśród świty biskupów i opatów. Naturalnie Rzym przygląda się temu z ogromną podejrzliwością, a około roku tysięcznego papież przypuszcza atak na weneckich biskupów. Oskarża ich o kupczenie beneficjami, bezwstydne życie z kobietami, udzielanie pożyczek (bezwzględnie zakazane, ponieważ utożsamiane z lichwą). Pierwszą zmianę tendencji odnotowuje się w 1074 roku, kiedy to doża otacza się biskupami, ale też prawnikami i _boni homines_, natomiast już w późniejszym o zaledwie kilkanaście lat placecie biskupi i opaci znikają. Zaczyna się kształtować rząd; przybiera hierarchiczną formę, która utrzyma się aż do samego końca. _Boni homines_ przekształcą się w Wielką Radę, prawnicy w urzędników w organach władzy, a książę oczywiście w dożę.

W dokumentach po roku tysięcznym lud jest przedstawiany jako bezpośredni partner władzy książęcej. Kiedy kowal Giovanni Sagornino uznaje, że musi zaprotestować przeciwko obowiązkom, jakie narzucił mu gastald zajmujący się jego rzemiosłem, udaje się wraz z całą rodziną na skargę do pałacu doży, a ten go przyjmuje.

Jak widzieliśmy, w 742 roku stolica księstwa przeniosła się z Cittanovy do Malamocco. Ale stan ten nie utrzyma się długo. Już na początku IX wieku konflikt między Frankami a Konstantynopolem, którego stawką jest Wenecja, osiąga kulminacyjny punkt. W roku 810 Pepin, król Italii, wasal swojego ojca Karola Wielkiego, wszczyna wojnę przeciwko Wenecji. I tu mamy do czynienia z kolejną odsłoną inżynierii pamięci w wykonaniu Wenecjan, _fake newsem_, jak byśmy powiedzieli dzisiaj, który był powtarzany tak długo i często, aż stał się prawdą. Otóż Frankowie mieli rzekomo zostać wciągnięci na płycizny laguny, gdzie ich flota utknęła, a oni sami zostali elegancko zmasakrowani. Żeby podlać legendę solidniejszą dawką legendarności, miejsce starcia od tamtej chwili po dziś dzień nosi nazwę Canal Orfano (‘sierota’).

W rzeczywistości pierwsza wzmianka o kanale Orfano jest o 300 lat późniejsza. Co więcej, w XIX wieku miejsce to stanie się jednym z ulubionych składników czarnej legendy Wenecji, wtedy bowiem zacznie krążyć opowieść, jakoby kanał zawdzięczał przydomek nocnym, potajemnym egzekucjom przez utopienie. Tymczasem tak naprawdę nazwa pochodzi najpewniej od niedostatków wody w kanale, a sieroctwo jest tu synonimem braku.

Karolińskie źródła przytaczają inną wersję wojennych zdarzeń. Według nich to bizantyjska, a nie wenecka flota pokonała Franków, i to dopiero kiedy ci dopłynęli do Dalmacji. Według części historyków wenecka laguna została po drodze przynajmniej częściowo podbita i złupiona. Jakkolwiek potoczyły się wypadki, epizod ten jest zwiastunem epokowych wydarzeń.

Przychylnego Frankom dożę Obeleria zastępuje przychylny Bizancjum doża Agnello Particiaco, który w 811 roku przenosi dwór z Malamocca na wyspy Rialto, najpierw do swojej siedziby (pochodził z bogatego i znakomitego rodu), a później do pałacu, który zaczyna wznosić, a który w przyszłości stanie się Pałacem Dożów. Po nim władzę obejmują kolejno jego dwaj synowie, Giustiniano i Giovanni. Ten drugi w 829 roku inicjuje budowę kościoła Świętego Marka. Biskup Orso, prawdopodobnie kolejny syn Agnella, nakazuje wzniesienie kościoła San Pietro di Castello (Świętego Piotra w Castello) w miejsce kościoła Santi Sergio e Bacco (Świętych Sergiusza i Bachusa). Święci, którym – przynajmniej w owym czasie – zawierzają swój los Wenecjanie, wywodzą się z Bizancjum, a są to Menas i Teodor. Greckiego pochodzenia są również pierwsi biskupi powstałego w 735 roku Olivolo.

Jan Diakon pisze, że doża Pietro Tribuno na przełomie IX i X wieku „zaczął budować miasto w rejonie Rialto”. To akt urodzenia Wenecji, którą znamy dzisiaj, a także akt zgonu wszystkich tych Wenecji, które zdążyły już zakorzenić się na lagunie i na wybrzeżu. Początkowo Wenecja w Rialto nie wznosi się na brzegach Canal Grande, lecz wzdłuż osi Olivolo-Santi Apostoli (kościół Świętych Apostołów), między dzisiejszymi _sestieri_* Castello i Cannaregio. Przynajmniej na to wskazują badania archeologiczne. Wykopaliska świadczą również o tym, że nie było tam dróg, poruszano się po wodzie, a przed każdym domem stała zacumowana łódź, trochę tak jak dziś parkuje się samochody.

Badacze tego długiego okresu, rozciągającego się od V wieku do roku tysięcznego, mogą się oprzeć na nielicznych, bo zaledwie 150, dokumentach. Ich prace trzeba korelować z pracami archeologów. Ale nic nie jest takie proste, jak się wydaje. Naukowcy są zazdrośni o swoje kompetencje – historycy mają skłonność do zbywania znalezisk archeologów, które nie stanowią potwierdzenia dla ich dokumentów, archeolodzy zwykle rozdmuchują swoje rzekomo rewolucyjne odkrycia. Za przykład niech posłuży sprawa pestek brzoskwini. W 2017 roku badacze z brytyjskiego Uniwersytetu Cambridge obwieścili światu, że pod mozaiką w bazylice Świętego Marka znaleziono dwie pestki brzoskwini, które datowanie radiowęglowe każe umieścić w przedziale między 650 a 770 rokiem. Co z tego? To, że Wenecja może być o parę wieków starsza. Niedawno, w lipcu 2020 roku, ekipa archeologów pod kierownictwem Diega Calaona odkryła w bazylice w Torcello najstarsze freski – pochodzą z IX wieku i cóż za zaskoczenie, widnieje na nich tekst zapisany karoliną, o którym już wspominaliśmy. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości: jest to minuskuła karolińska z IX wieku używana wyłącznie na Nizinie Padańskiej. Co z tego? To, że Wenecja u zarania była karolińska, nie bizantyjska.

A zatem wystarczą dwie pestki brzoskwini i napis na fresku, żeby cisnąć w morskie odmęty dekady badań nad początkami Wenecji? Prawdą jest, że analizy stratygraficzne wykluczyły możliwość, że pestki trafiły pod bazylikę razem z aluwium. Prawdą jest również i to, że istnieje nurt badawczy – trzeba przyznać, że mniejszościowy – zgodnie z którym Wenecja zbliżyła się do Bizancjum dopiero po czasie, kiedy łączyły ją już silne relacje z frankijskim lądem. Ale odrobina ostrożności przecież nie zaszkodzi. Zobaczymy, co się wydarzy. Najpiękniejsze w badaniach historycznych jest to, że nigdy nie są konkluzywne i ostateczne, lecz pozostają wiecznie otwarte.

W każdym razie mamy też trochę pewników, jak choćby fakt, że Wenecja wkracza w XI wiek związana z Bizancjum, a opuszcza go wolna. Złota Bulla wydana przez Aleksego I Komnena w 1082 roku właściwie sankcjonuje niezależność księstwa Wenecji od Cesarstwa Wschodniorzymskiego.

Przeplatanie się wpływów ze Wschodu i z Zachodem dostrzec można również w kwestiach eklezji. Konflikty między patriarchatami ciągną się przez stulecia aż do czasu, gdy filoweneckie Grado przeważy nad filocesarską Akwileją.

1.

* Sześć weneckich dzielnic.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij