Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Wenus umiera - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wenus umiera - ebook

Dwa ciała na sudeckim szlaku. Ofiary to Miss Polski i syn generała… Ta podwójna zbrodnia wydarzyła się naprawdę!

Schyłek lat dziewięćdziesiątych, Park Narodowy Gór Stołowych. Na szlaku zostają znalezione dwa ciała w zaawansowanym stadium rozkładu. Wszystko zdaje się wskazywać na atak niedźwiedzia. To, że ofiarami byli Miss Polski i syn wysokiego rangą oficera Wojska Polskiego, nie ułatwia zadania skierowanemu w góry miejscowemu śledczemu. Tymczasem w Warszawie Emil Stompor bierze udział w akcji, która zmienia jego życie. Los i pewna kobieta sprawiają, że drogi dwóch policjantów się krzyżują.
Brak sprawcy. Brak motywu. Presja przełożonych. Tajemnice, o których po zmroku lepiej nie mówić głośno. I zagadka, którą Stompor będzie musiał rozwiązać…

To powieść inspirowana najgłośniejszą niewyjaśnioną zbrodnią lat 90.

 

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66730-51-9
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Chociaż palące słońce chyli się ku zachodowi i upał słabnie, wciąż jest gorąco. Wyrośnięty labrador szarpie smycz. Zmęczony całodziennymi poszukiwaniami ratownik zaciska dłoń mocniej wokół skórzanego rzemienia.

– No, masz coś? Szukaj, szukaj.

– Arni! Zgłoś się. – Trzeszczy w głośniku, a pies z wywieszonym i zaślinionym jęzorem się ogląda.

Baczyński sięga po radiotelefon, a suka skomli nerwowo. Wystarczy spojrzenie, by zrozumieć, że pies podjął trop. Ratownik jest wyczerpany i marzy o tym, żeby napić się wody, najlepiej z półtoralitrowej butelki. A jednak kiedy pies rusza, podąża za zwierzęciem. Jest gorąco i parno. Baczyński czuje, jak pod koszulką pot ścieka po jego plecach, bokach i udach.

– Szukaj, piesku, szukaj.

– Arni? Na dzisiaj koniec! Słyszysz?

Smród się nasila. Pies szarpie się na smyczy, a człowieka w czerwonej przepoconej koszulce przeszywają szpile gorąca. Słuch rejestruje coś dziwnego. Ten dźwięk to muchy, myśli ratownik, idąc w stronę owadów. Odór staje się ciężki, intensywny. Pies się zatrzymuje. Spogląda na pana. Baczyński ociera pot z czoła. Suka merda ogonem i kładzie się na brzuchu, z przednimi łapami przed sobą. Liście szeleszczą. Fetor jest tak wyraźny, że człowiek odwraca głowę. I wtedy dostrzega to w nieregularnej stercie igliwia.

– Chyba coś znalazłem – nadaje do radiotelefonu.

– Arni?

– Odbiór.

– Znalazłeś coś?

– Chyba tak.

– To oni?

– Widzę grubą białą skarpetkę – mówi Baczyński, rozpoznając głowę i korpus. To, co leży pod igliwiem i liśćmi, nie jest tylko ciałem zaginionego człowieka. – Boże drogi!

– Gdzie jesteś?

– Sto metrów od Kopy. Pod skałką – odpowiada, z obrzydzeniem cofając się od dywanu z igliwia i liści ruszającego się od larw.

Denat jest niemal nagi, ma wyżarte oczy i wargi. Baczyński dostrzega pod gałęziami ubranie oraz rozszarpany brzuch.

2

Słychać bicie zegarów, warszawska Praga budzi się do życia w chłodny, mglisty, poniedziałkowy poranek ostatniego tygodnia wakacji. Ciemna klatka schodowa na pierwszym piętrze odrapanej kamienicy przy Targowej śmierdzi stęchlizną i moczem. Stompor czeka, śledząc sekundnik. Wreszcie kiwa głową do policjanta stojącego obok. Partner Emila sięga ręką do dzwonka.

– Kosar, kurwa! – Emil powstrzymuje partnera. – Zrobimy to po mojemu.

– Mamy go zatrzymać, a nie wywołać tu trzecią wojnę światową.

– Nie pozwolę, żeby nam znów spierdolił – odpowiada policjant, przeładowuje broń i kopie w drzwi.

Zamek ustępuje od uderzenia podeszwą pod klamką. Emil wbiega do ciemnego, długiego przedpokoju z pistoletem gotowym do strzału. Jest bez munduru, pod koszulą ma kamizelkę kuloodporną.

– Wasałyk? Tu policja! Na ziemię!

– Na ziemię! – krzyczą gliniarze za Emilem, widząc bandziora.

Jest w białej koszulce i slipach. Przebiega przed lufą i wpada do kuchni.

– Stój! Stój, powiedziałem! – woła Emil, celując, a zbir zatrzymuje się przy oknie.

– Stoję przecież.

– Na ziemię – cedzi przez zęby gliniarz.

Przy kuchence leży kobieta w nocnej koszuli, na brzuchu, tyłem do policjanta, z drżącymi rękoma nad głową. Na gazie w garnku skwierczy olej.

– Co chciałeś odjebać? Z pierwszego piętra chciałeś skakać? Połamałbyś kulasy!

– Moje kulasy, moja sprawa.

– Odsuń się od okna.

– A co? Zastrzelisz mnie?

Emil spogląda na leżącą na podłodze kobietę. Jest rozczochrana, ma rozerwane ubranie. Policjant słyszy za sobą, jak pozostali przeszukują mieszkanie.

– Powiedziałem – mówi spokojnie – żebyś się odsunął od okna.

– W dupie cię mam.

– Rób, co mówię.

– To podejdź.

– Chcesz ołów w kolano? – odpowiada ciszej Emil.

– Po co przyszliście?

– Do twojej żony – mówi Kosarewicz zza pleców Stompora. – Na kawę.

– Nie zapraszałem was.

– Masz trzy sekundy. Raz, dwa...

Emil opuszcza lufę w kierunku kolana zbira. Kobieta szlocha głośniej. Rzezimieszek uśmiecha się lekceważąco, ale unosi ręce i odsuwa się od parapetu. To złodziej luksusowych samochodów, na którym ciążą także zarzuty rozboju i ciężkiego uszkodzenia ciała.

– Dobra, dobra! Coś taki nerwowy?

– Zaczynasz mnie wkurwiać. A pani na podłodze – mówi Emil wyraźnie – proszę powoli wstać, wolno się odwrócić i podejść.

Kobieta kiwa głową. Emil dostrzega rozerwane ubranie, siniaki i krew pod nosem.

– Wasałyk, co ty odpierdalasz? – pyta Stompor, zaciskając zęby, bo akurat nie tego się spodziewał.

– No co? Na frytki mi przyszła ochota.

– O szóstej rano?

– U siebie jestem. Lepiej powiedz, kto mnie sprzedał. Ta szmata?

– Sam jesteś szmata.

– No, no, no. Uprzejmiej do obywatela.

– Powiedziałem, morda!

– Nie tym tonem, chuju! A ty, szmato, zobaczysz, jak już wyjdę – grozi żonie Wasałyk. – A rusz się teraz, to nie ręczę za siebie.

Mieszkanie jest zadbane. Emil zwraca uwagę na krzyż i obraz Matki Boskiej wiszące na ścianie. Widywał takie mieszkania, kiedy pracowali z Kosarem w patrolu interwencyjnym. Kobieta zastyga w bezruchu w pół kroku, pomiędzy Emilem, mężem a kuchenką, i wlepia przerażone spojrzenie w policjanta.

– Spokojnie, proszę pani. Proszę zrobić to, co powiedziałem.

– Nie mów jej, co ma robić! To moja żona. I mój dom.

– Trzymaj pysk, gnoju. Wolno się obróć i połóż ręce na karku.

– Zapomnij. – Bandzior rozrywa koszulkę i przesuwa dłonią po wytatuowanej klatce piersiowej.

Emil robi krok w kierunku kobiety i kątem oka dostrzega dziecko pod ścianą. Na szyi dziewczynki widać czerwone pręgi, a na przedramionach rany od oparzeń papierosami. Kosar przechodzi za plecami Stompora po dziecko, a wtedy zbir błyskawicznym ruchem zakłada pętlę ze zrolowanej koszulki na szyję kobiety.

– Nie ruszaj się, kurwo! – mówi, stając za jej plecami. – I co teraz, chuje?

– Puść ją – mówi cicho Emil.

– No, to podejdź. I zakładaj kajdanki, cwaniaku.

– Na kajdanki poczekasz. Najpierw wpierdol.

– Chyba się przesłyszałem. – Zaskoczony oprych przechyla głowę.

– Nie, będzie wpierdol.

– Chyba śnisz.

– Chyba masz pecha, bo tak się nieszczęśliwie dla ciebie złożyło – Emil wolno opuszcza broń – że mam pewne zasady. Staram się na przykład bronić słabszych. – Zabezpiecza pistolet, wkłada do kabury, nie spuszczając wzroku z agresora. – A ty znęcasz się nad kobietą i dzieckiem. I za to cię rozliczę od razu. Bez sądu.

– Nie twoja sprawa.

– Widzę, że nie zrozumiałeś. Obie są słabsze, a ty wyglądasz na wyjątkowego gnoja. I kanalię. Dlatego dostaniesz wpierdol.

– To nie Ameryka, kowboju.

– Emil, proszę cię. Daj spokój. To nie nasza sprawa. Mieliśmy go tylko zatrzymać – stopuje Kosar.

– No, twój kumpel ma rację. Nie jesteś jakimś polepszonym szeryfem. – Wasałyk kiwa głową.

Ale Emil słyszy tylko płacz dziewczynki. Skupia się na szlochającej, przerażonej kobiecie z pętlą na szyi. Spogląda w oczy bandyty, zaciska zęby i wie, że choćby miał za to odpowiedzieć, da gnojkowi nauczkę.

– Sadysta patrzy ci z oczu. – Na twarzy policjanta pojawia się nieprzyjemny, zimny uśmiech. – Lubię się z takimi gnojkami zabawić.

– Wylecisz z psiarni.

– Emil, proszę cię! Zróbmy tylko swoje!

– Spierdalaj, Kosar. A ty, gnoju, szykuj się do tańca.

– Kim ty, kurwa, jesteś, psie zajebany? Nie tacy jak ty byli cwani. I co? I gówno! Dobrze wiesz, że mam cię w dupie.

– Odsuń się od niej. – W dłoni Emila pojawia się krótka pałka teleskopowa.

– Spierdalaj.

– Wykonuj polecenia.

– Spierdalaj, powiedziałem! U siebie jestem, no nie?

– Zostawcie, on nic mi nie zrobił... Panowie, proszę – odzywa się żona przerażonym, słabym głosem.

– No i co, kurwy jebane? Wypierdalać z kwadratu!

– Po raz ostatni mówię – ostrzega Emil. – Odsuń się od niej, odwróć i połóż ręce na karku. A potem wolno połóż się na brzuchu.

– ...o szafkę się uderzyłam, mąż się zdenerwował i nakrzyczał. Panowie! On nie jest zły człowiek.

Bandzior się uśmiecha i zaciska pętlę na szyi kobiety. Emil ma mało miejsca, ale metal trafia w udo agresora. Ten krzywi się z bólu, rozluźnia chwyt. Gliniarz poprawia, w przedramię. Kosarewicz przejmuje kobietę. Kolejne dwa uderzenia lądują na plecach Wasałyka. Wtedy wytatuowany oprych zsuwa garnek z kuchenki. Wybuch oleju odrzuca wszystkich w głąb korytarza. Wszystkich z wyjątkiem sprawcy.

3

Larwy pełzają po gładkiej, ciemniejącej skórze. Są żółtawe, ruchliwe i tłuste. Wydobywają się z każdego otworu ciała. Żerują. Smród jest nie do zniesienia. Baczyński patrzy na przekrzywioną głowę i otwartą szczękę.

– To człowiek – mówi, zaciskając nozdrza. – Cały w igłach i liściach.

– Jesteś pewien?

– Na sarnę nie wygląda.

– Przyjąłem – odparł dowodzący. – Czekaj tam.

– Jakby ktoś go rozszarpał. I to parę dni temu.

Ratownik wycofuje się i spogląda na drzewa, by zająć pozycję z wiatrem. Widok obnażonego do połowy ciała z wyszarpanymi jelitami, które od kilku dni toczy robactwo, zrobiło na nim upiorne wrażenie. Chwilę później labrador macha ogonem. Pierwszy idzie siwy Górowski, tuż za nim podąża sporo młodszy strażak z OSP. Siwy zatrzymuje się, obrzuca kolegę wzrokiem, zgina się wpół z rękami na kolanach i głośno oddycha. Strażak rusza w kierunku ciała.

– One chyba wróciły – mówi Baczyński, wskazując znalezisko. – Trzeba uważać.

– To niemożliwe – sapie siwy.

– O kurwa! Ale tu jebie!

– Szafran! Trochę szacunku przy zmarłym – syczy Baczyński. – To mógł być ktoś z twojej rodziny!

– Trupowi i tak już wszystko jedno. A z jego dziewczyną chodziłem do liceum.

– Dobra! Spokój. Mirek, Arnold! – Górowski unosi ręce. – Wszyscy jesteśmy zmęczeni – dodaje, ocierając pot z czoła – ale skakanie sobie do gardeł nic nam nie da.

Spoglądają na zwłoki. Skóra mężczyzny w niektórych miejscach zdążyła już sczernieć i napęcznieć. Spod liści widzą dżinsowe krótkie spodenki, takie same jak na zdjęciach poszukiwanego. Denat ma długie włosy i okulary. Ponad wszelką wątpliwość – to on.

– Naprawdę myślicie, że to niedźwiedź?

– Nie mów, że nie słyszałeś, co ludzie opowiadają – mruczy Baczyński. – To też zresztą wygląda na jego robotę.

– Nikt nic nie widział – zauważa siwy. – Ja też nie uwierzę, jak nie zobaczę.

– Ludzie gadają – wtrąca strażak.

– To tylko gadanie.

– Szafran może mieć rację – dodaje Baczyński. – Roboty tu nie ma. W lasach jest spokojniej, pola leżą odłogiem. Wsie się wyludniają, ludzie wyprowadzają się do miast. Mogły wrócić. Tu mamy dowód. To przecież nie wygląda na zawał ani udar. – Ratownik wskazuje antenką motoroli zagłębienie pod skałką.

Górowski wydyma usta, obrzuca kolegę wzrokiem, a potem zaciska zęby, spoglądając na strażaka. Powiew wiatru porusza liśćmi, ale zamiast chłodu rozgrzane i lepkie powietrze przynosi nowy fetor. Tym razem to odór drugiego, również na wpół rozłożonego już ciała.

4

Niecałe pięć godzin później na parkingu pod Kopą przy drodze wojewódzkiej numer 387 prowadzącej z Kudowy-Zdroju do Ścinawki Górnej pracownicy zakładu pogrzebowego ostrożnie układają drugi, zamknięty szczelnie na zamek błyskawiczny foliowy worek do karawanu pod niezadowolonym spojrzeniem komendanta Dziadkowicza.

– I co teraz? – pyta Baczyński.

– Najlepiej byłoby, żeby jeszcze dzisiaj was przesłuchać – odpowiada siwy, wysoki i szczupły oficer, po czym spogląda na worek z ciałem.

– Nas?

– No, was, was, Szafran. Co się tak dziwisz?

– Przecież nic nie zrobiliśmy.

– Znaleźliście ciała i byliście na miejscu zdarzenia.

Mirek Szafran zerka na Baczyńskiego. Ten głaska po głowie leżącego przy prawej nodze psa. Siwy dowódca Wałbrzysko-Kłodzkiej Grupy GOPR zaciska usta.

– Ten dzień i tak już jest do niczego, a oni muszą to zrobić. – Wskazuje na policjanta. – Będziemy to mieli z głowy.

– Tak będzie najlepiej. Pół godziny i będziecie wolni.

– A Pawelec? – pyta Szafran. – On doszedł po nas.

– Wiem, Mirek, ale sami widzicie. Trafiło go.

– Jak każdego.

– Nie, nie jak każdego, komendancie. – Baczyński rzuca niedopałek pod nogi. – Dla nas to tylko ciała – dodaje, rozcierając butem resztkę papierosa na wciąż ciepłym asfalcie. – On znał ją osobiście.

Cztery pary oczu spoglądają w stronę mężczyzny. Człowiek w zielonym mundurze strażnika leśnego siedzi nieruchomo przy terenowym samochodzie Parku Narodowego Gór Stołowych, oświetlony trupiobladym światłem latarni, i wpatruje się tępym wzrokiem w las. Zwierzę przy nodze Baczyńskiego nagle unosi łeb, stawia uszy i odsłania zęby, kiedy czarny jeep grand cherokee przejeżdża drogą. A potem kładzie uszy na karku, układa łeb na łapach przed sobą, wydając krótki, cichy, niski dźwięk.

– Jego też będzie trzeba przesłuchać – komendant kiwa głową – ale jak dojdzie do siebie. Wy jedźcie do komisariatu. Zróbcie, co trzeba.

– Jeśli to niedźwiedź, to lepiej, żebyśmy tutaj nie stali – stwierdza Baczyński.

Andrzej Pawelec odrywa się od pachnącego żywicą cichego lasu i wolno podchodzi. Żaden nie ma odwagi, żeby spojrzeć w jego podpuchnięte od łez oczy.

– Słyszycie?

– Co mamy słyszeć? – pyta Baczyński. – Nic nie słychać.

– Ten las słyszał wszystko. I wie, jak doszło do tego.

– Jedź do domu.

– Nie, pojadę z wami. Możecie mnie przesłuchiwać.

– Możemy to załatwić też jutro – odpowiada oficer.

Pawelec spogląda pod latarnię, gdzie tłoczą się roje owadów.

Potem parking pod Kopą przy najbardziej krętej drodze w Polsce pustoszeje. Las wokół wciąż jest milczący, cichy, spokojny. Ta cisza jest milczeniem w sprawie tego, co stało się tam owego tragicznego popołudnia.

5

Naczelnik Wydziału Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Wałbrzychu podinspektor Janusz Antkowiak podszedł do kalendarza i wyrwał kartkę z datą 26 sierpnia 1998 roku, a następnie przesunął po wąsach, wzdłuż kącików ust, dwoma palcami. Był w świetnym nastoju. W radiu wesoło śpiewał Sinatra. Policjant rozładował pistolet, odłożył broń do szafy, obok położył legitymację. Zerknął raz jeszcze, poprawił legitymację, przekręcił klucz. Wtedy zadzwonił telefon.

– I co tam, proszę ja ciebie, w Kotlinie Kłodzkiej?

– Ziemi kłodzkiej. Szczytna to już nie kotlina, komendancie. Wszystkie czynności wykonane. Papiery zrobione. Melduję, że nie mamy sobie nic do zarzucenia.

– Ty mi tu nie melduj! Pytam, co masz.

– Moskal w noc z piętnastego na szesnastego sierpnia bawiła się w dyskotece Relax w Szczytnej. Około trzeciej piętnaście wyszła z lokalu i udała się w kierunku Dusznik, do domu – wyrecytował.

– I co?

– Na razie nic więcej.

– Jak to, kurwa nic więcej? Minęło dziesięć dni od zabójstwa i nic nie masz? Co ty mi tu pierdolisz za uszami? Sama wyszła? Co się dalej stało, że dwa dni później kierowca pekaesu zauważył, jak leży sztywna, z rozwaloną głową, w rowie przy drodze?

– Wyszła z byłym chłopakiem – westchnął Antkowiak i usiadł przy biurku. – Chłopak przesłuchany, wygląda na to, że to nie ma z tym nic wspólnego. Rodzina, koledzy i koleżanki tak samo. Nawet ochronę dyskoteki przesłuchaliśmy, jak chciał prorok.

– Prorok?

– No tak – odpowiedział Antkowiak. – Znaczy prokurator.

– Znam nasz żargon – mruknął zirytowany komendant. – Tylko się dziwię, że sobie roboty dołożył.

– Chyba czytania, bo i tak nie mamy podejrzanych. Zebraliśmy ślady, czekamy na wyniki z laboratorium. Nic. Ciało częściowo obnażone, więc wygląda na to, że została zgwałcona.

– I to mnie właśnie martwi.

– Zgwałcenie?

– Nie o to chodzi – mruknął komendant Pszczoła.

– Spokojnie. Będzie dobrze. Czekamy na rozwój wypadków. Przyjdą wyniki i możliwe, że coś wyjdzie z nich ciekawego.

– Mnie nie interesuje „możliwe – niemożliwe”.

Wysoki, szczupły, ale wyprostowany policjant wstał, podszedł do okna i jego postać odbiła się od szyby. Z powodu charakterystycznego prostego trzymania się oraz wydatnego nosa żona kiedyś twierdziła, że przypomina de Gaulle’a. On poza wzrostem nie widział podobieństw, ale odkąd w 1967 roku złożył ślubowanie, wiedział, że komendant wojewódzki telefonował po piętnastej trzydzieści tylko w naprawdę nadzwyczajnych okolicznościach.

– Niewykluczone, że z tego, co tam zebraliśmy, coś się wykluje, ale na razie trzeba czekać, a ja idę na urlop – podsumował Antkowiak bez emocji.

– Będziesz, proszę ja ciebie, musiał się wstrzymać – oznajmił komendant.

– To urlop zaległy.

– Jest potrzeba służby.

– Co się stało? – zapytał gliniarz i zamknął oczy, aby nie patrzeć na własne odbicie w szybie. A więc wyjaśniło się, w jakiej sprawie ten telefon. Racjonalne wytłumaczenie mogło być tylko jedno i Antkowiak je znał, niestety, aż za dobrze. Tak samo jak Pszczołę. – Jaka jest ta nadzwyczajna potrzeba służby?

– Mamy kolejne zwłoki.

– Gdzie?

– W dupie! – mruknął Pszczoła. – Przecież nie tutaj! Zrobiło się w tej twojej Kotlinie Kłodzkiej bardzo niefajnie. Sęk w tym, że niedaleko. Sześć kilometrów od Szczytnej. A ty odpowiadasz za ten rejon, więc pojedziesz tam jutro i obejmiesz sprawę nadzorem. I nie mów, że coś się nie da, bo przyjdzie ktoś i to zrobi!

– To niech przychodzi. – Choleryk wziął górę w Antkowiaku.

– Antek!

– Moja córka odbiera dyplom.

– I tym gorzej dla ciebie – uciął Pszczoła. – Nie żyje chłopak, lat dwadzieścia pięć. I dziewczyna o rok młodsza. Byli parą. Można powiedzieć, że to studenci. On z Wrocławia, a ona z Międzylesia. Personalia ustalone ponad wszelką wątpliwość. Są teraz w prosektorium – odparł komendant. – W Kłodzku. Jutro sekcja.

Te kilka zdań oznaczało kłopoty. Wprawdzie jutro był piątek, a Antkowiak obiecał córce wolne od poniedziałku, ale nie na darmo pracował w jedynce, żeby nie mieć pojęcia, co mogą znaczyć równocześnie dwa nowe ciała w tym samym rejonie.

– Zajmuję się już czymś innym.

– Uhm – odparł komendant. – Urlopem, co?

– Pan wie, że on mi się naprawdę należy?

– A ty wiesz, że to już nie jest sprawa dla rejonu, co? Rodzina jeszcze nic nie wie – powiedział komendant. – Zwłoki znaleziono w górach, przy szlaku. Jeśli się okaże, że to zabójstwo, mamy przejebane. I dlatego dzwonię.

– O co chodzi z tym „jeśli się okaże”?

– To może być sprawka niedźwiedzia. I wiem, jak to brzmi. Jeszcze czegoś takiego, proszę ja ciebie, nie mieliśmy – odparł mniej oficjalnie Pszczoła. – Tam jest Park Narodowy Gór Stołowych. Wszędzie lasy. Po czeskiej stronie to samo. Strażnicy parku twierdzą, że był tam widziany niedźwiedź z młodym. To nie jest pewne, ale dwa rozszarpane trupy już tak.

– I mieliby zostać zabici przez misia?

– Sam jesteś miś – zirytował się Pszczoła. – To nie są, kurwa, żarty! I dlatego pojedziesz tam, rozeznasz się i wszystkiego dopilnujesz. Ciała były obnażone tak samo jak ta twoja Moskal ze Szczytnej.

Antkowiak przetarł pozbawioną włosów skórę na głowie i nabrał powietrza.

mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: