-
nowość
Weronika Mój los w twoich rękach - ebook
Weronika Mój los w twoich rękach - ebook
Weronika ma talent do dwóch rzeczy: pakowania się w komiczne kłopoty i… przyciągania mężczyzn, którzy potrafią wywrócić jej życie do góry nogami. Pracuje w kawiarni, marzy o studiach, a jej codzienność to mieszanka śmiechu, chaosu i spontanicznych decyzji. Gdy w jej życiu pojawiają się trzej zupełnie różni mężczyźni – spokojny Marek, charyzmatyczny Łukasz i elegancki Szymon – zwykła rutyna zmienia się w serię nieprzewidywalnych zdarzeń, randek, pomyłek i wyborów, od których szybciej bije serce. A potem robi coś, czego nie robi żadna bohaterka książek. Zwraca się bezpośrednio do czytelnika i mówi: „To Ty trzymasz tę historię w rękach. To Ty decydujesz, którędy pójdę dalej. Oddaję mój los w Twoje ręce.” To powieść pełna lekkości, humoru, emocji i codzienności. Historia o dziewczynie z sercem na dłoni, która – być może po raz pierwszy – pozwala, by ktoś inny dopisał dalszy ciąg jej życia.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| Rozmiar pliku: | 7,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Światło i cień przesuwają się ku niej.Kolejny krok. Szmer liści ucieka spod butów. Postać, która przed chwilą była tylko cieniem, nabiera kształtów.
Książka spoczywa w jej dłoniach, obraz przesuwa się coraz bliżej.
Jesienny park oddycha zimnym, wilgotnym powietrzem i mokrymi liści. Promienie słoneczne rozświetlą jej profil.
Dziewczęce włosy błyszczą w blasku, poruszane lekkim powiewem. Wzrok sam zatrzymuje się na jej sylwetce.
Jakby czekała od dawna.Jeszcze krok. Książka drży, strony unoszą się pod naporem wiatru. Cisza gęstnieje, jakby robiła miejsce dla głosu.
Dziewczyna podnosi głowę. Blond pasma spływają na ramiona. Jej oczy spotykają się z twoimi.— Hejjjj. Jestem Weronika. Może opowiem ci coś o sobie, zanim oddam mój los w twoje ręce?Jeśli nie masz na to ochoty, po prostu zamknij książkę. Jeśli jednak zostajesz…Hmmmm… Skoro tu jesteś, to znaczy, że chcesz posłuchać. A zatem zacznę… może od początku.Dorastałam w Bytomiu. W domu, w którym zimą częściej czuło się wilgoć niż ciepło. Bez ojca, którego nie pamiętam, z mamą zawsze w pracy i z babcią, która dawała mi więcej niż cała reszta świata. Nieraz głodna, nieraz w dziurawych butach, ale zawsze z podniesioną głową.Albo wiesz co…Chodź, pokażę ci to wszystko.
Spójrz. Widzisz ten szpital z czerwonej cegły, z zakratowanymi oknami na parterze?
— To tu się urodziłam.
Kiedyś, wiele lat później, trafiłam tu znów z gorączką tak wysoką, że majaczyłam. Pamiętam, jak babcia ściskała moją dłoń i szeptała, że wszystko będzie dobrze. To dziwne miejsce… raz przyniosło mi życie, innym razem prawie je zabrało.
A jeszcze kiedyś przyszłam tu z mamą, która po nocnych zmianach zasypiała w poczekalni, czekając na badania. Szpital pachniał wtedy płynem do dezynfekcji i kawą z automatu, a ja uczyłam się, że życie nigdy nie jest łatwe.
A tam, kawałek dalej, niski budynek z kolorowym płotem.
— To moje przedszkole.
Raz, w czasie drzemki, uciekłam stamtąd, bo chciałam do babci. Wracając, zahaczyłam o piaskownicę, wróciłam z rozwianymi włosami i kolanami całymi w piachu, a pani opiekunka nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.
Pamiętam też, jak raz zrobiłam laurkę dla mamy. Na kartce był dom i trzy osoby: mama, babcia i ja. Kiedy ją wręczyłam, mama się rozpłakała. Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam, że nawet dorosłym pęka serce.
A ta ceglana szkoła, co wygląda, jakby pamiętała pół wieku.
— To tu chodziłam na lekcje.
Tu pierwszy raz wystąpiłam na apelu i trzęsły mi się ręce tak bardzo, że upuściłam kartkę. Cała sala się roześmiała, a ja czułam, jak policzki palą mnie ze wstydu. Ale potem podeszła do mnie pani od polskiego i powiedziała: „Masz głos, którego warto słuchać”.
Tu też poznałam Zośkę. Nieraz odrabiałyśmy lekcje na korytarzu, a raz dostałyśmy karę za to, że przemycałyśmy do klasy kota w plecaku. Zośka zawsze miała szalone pomysły.
— Później ci ją przedstawię.
Nieraz wyciągałam nas z kłopotów, w które nas wciągnęła, taka już jest. Szalona!.
A widzisz tamtą kamienicę, tamta obdrapana, z balkonem pełnym doniczek?
— To mój dom. Podejdźmy bliżej.
Nieraz bywało zimno, piec kaflowy czasem gasł, a my siedziałyśmy z babcią owinięte w koce.
Wtedy opowiadała mi bajki, które wymyślała na poczekaniu.
— Babcia zawsze miała fantazję.
Raz sąsiadka przyniosła mi rower po swoim synu. Był stary, z wykrzywioną kierownicą, ale dla mnie to był najcenniejszy skarb. Nauczyłam się na nim jeździć pod tym właśnie balkonem, przewracając się tyle razy, że kolana miałam całe poobijane.
— A teraz chodź, idziemy na kawę. Tam, za rogiem, jest świetna kawiarnia. Resztę opowiem ci przy kawie.
Drzwi skrzypią, a nad nimi dzwonek wydaje krótkie, metaliczne „ding”.
— Usiądźmy przy tym stoliku, pod oknem. Lubię ten kąt, widać stąd kawałek ulicy, na której zawsze coś się dzieje.
— Wiesz, coraz częściej myślę o studiach. Chciałabym iść dalej, uczyć się, rozwijać, ale… hmmm…, pieniądze to zawsze problem. Na razie pracuję i odkładam, jak mogę.
— Przepraszam, podać wam coś?
— A tak, przynieś nam, Agata, dwie latte, bez cukru.
— Pierwsze moje zajęcie to kuchnia. Kroiłam warzywa, obierałam ziemniaki, zmywałam gary. Pachniałam jak rosół, ale byłam dumna, że mogę zarobić choć trochę. Potem pomagałam sąsiadce na targu. Tam nauczyłam się, że ludzie są jak owoce.
— niby podobni, a każdy inny.
A teraz? eee… Teraz jestem kelnerką właśnie tutaj, w tej kawiarni. Dziwne uczucie siedzieć po tej stronie stolika, ale w sumie miło. Większość czasu spędzam na nogach, podając kawy, słuchając historii ludzi, którzy tu przychodzą.
— Przepraszam, oto wasze kawy. — Dzięki, Agata.
— Spójrz, zawsze lubię ogrzać sobie ręce o kubek gorącej kawy, to miłe uczucie. — To taka moja codzienność. Ale powiem ci, że niedawno sprawiłam sobie coś, co daje mi ogromną radość. Kupiłam okazyjnie małego Opla, czerwonego. Stary, ale jeździ! Za każdym razem, gdy wsiadam, mam wrażenie, że świat stoi przede mną otworem.
— Zerknij przez okno, tam stoi.
— Wspominałam ci o moich pasjach? eee… chyba nie, a zatem wspinaczka ona uczy cierpliwości, bo każdy ruch wymaga skupienia. A gdy gram w Tenisa, wyrzucam emocje i czuję dreszcz rywalizacji. Zimą uwielbiam narty, To uczucie, kiedy wiatr tnie w twarz, a stok ucieka spod nóg, jest jak wolność.
— I tak właśnie wygląda moje dziewiętnaście lat. Trochę pracy, trochę marzeń i kilka zwycięstw, z których się cieszę.
— Dobra, fajne się gadało, ale za pięć minut zaczynam zmianę. Ty sobie nie przeszkadzaj siedź, spokojne i dokończ kawę. Jak coś to zawołaj, chętne cię obsłużę.
Piękna i radosna jak zawsze, Weronika wstała od stolika, sięgnęła z wieszaka fartuszek, który ubrała i zaczęła przecierać stoliki.
Drzwi kawiarni uchylają się z cichym brzękiem dzwonka. Do środka wchodzi wysoki, wysportowany chłopak, którego obecność od razu przyciąga kilka spojrzeń. Ramię nonszalancko oparte o futrynę, pewny krok, uśmiech, który zdaje się mówić: „świat jest mój”.
Jego wzrok zatrzymuje się na Weronice. Chwilę obserwuje, jak przeciera stoliki, po czym rusza wprost do niej.
— No proszę… taka ładna kelnerka w takiej kawiarni? — odzywa się lekko, z zaczepnym tonem.
Weronika uśmiecha się uprzejmie, ale w jej spojrzeniu jest coś, co wyznacza granicę.
— W czym mogę pomóc? — pyta spokojnie, z delikatnym dystansem, który zdradza, że nie pozwala tak łatwo zawrócić sobie w głowie.
Chłopak opiera się o blat, pochyla lekko do przodu.
— Łukasz jestem, może kawę. Ale bardziej… może twój uśmiech.
Weronika nie spuszcza z niego wzroku, ale odpowiada krótko:
— Kawę mogę zrobić, na uśmiech… trzeba zasłużyć.
Na chwilę milknie, jakby rozbroiła go jej prostota. Potem parska śmiechem i unosi ręce w geście poddania.
— No dobrze, widzę, że łatwo nie będzie.
Chłopak odsuwa krzesło i siada przy stoliku w rogu. Wciąż spogląda na Weronikę, jakby próbował wyczytać coś więcej niż tylko jej uprzejmy uśmiech.
— To co, kawa i… może coś słodkiego? — rzuca w jej kierunku. — Masz tu jakieś ciasto, które sama byś poleciła?
Kelnerka podchodzi bliżej, staje przy stoliku z notatnikiem w dłoni. — Sernik z malinami. Zawsze się szybko kończy, więc chyba naprawdę dobry. — W takim razie biorę sernik.
Chłopak opiera się wygodnie, rozglądając się po kawiarni. Przez chwilę bawi się łyżeczką, stukając nią o blat. Gdy Weronika wraca z talerzykiem, nachyla się lekko do przodu. — Wiesz, nie spodziewałem się, że dzisiaj tu zajrzę. Ale chyba będę musiał wpadać częściej.
— Smacznego — odpowiada krótko, odstawiając deser na stolik.
Łukasz uśmiecha się szerzej i zaczyna jeść, jakby chciał przeciągnąć tę chwilę. Gdy kończy połowę sernika, ponownie daje jej znak. — Ej, a może do tego jeszcze herbatę? Jakąś owocową?
Kelnerka skinęła głową. — Malinowa będzie pasować do sernika — mówi i po chwili stawia przed nim kubek parującego naparu.
Łukasz podnosi filiżankę, znów spotykając jej spojrzenie. — Dzięki. Powiem ci jedno, masz w sobie coś, co sprawia, że chce się wracać.
Zostawia na stoliku napiwek, dopija herbatę i wstaje. — Ale jeszcze tu wrócę — mówi, puszczając jej oko, po czym wychodzi. Brzęk dzwonka ponownie rozbrzmiewa nad drzwiami, zostawiając po nim echo obietnicy.
Weronika podchodzi do swojego ulubionego stolika, gdzie kończysz kawę.
— I co powiesz o nim? Fajny?
— Ej no, do ciebie mówię. Coś taki/a zaczytany/a? Fajne ciacho z niego?
Uśmiecha się przekornie. — No dobra, dam ci się zastanowić.
Odwraca się lekko i rusza w stronę kolejnego stolika.
Ruch w kawiarni staje się coraz większy. Krzesła przesuwają się po podłodze, rozmowy splatają się ze stukotem filiżanek. Weronika niemal lata od stolika do stolika, raz z tacą pełną talerzy, raz z parującą kawą. Śmiech gości, krótki dźwięk otwieranych drzwi, szelest banknotów na ladzie, wszystko układa się w rytm jej kroków.
Z każdą chwilą gwar jednak przygasa. Kolejni klienci wychodzą, a zza okien wpada miękkie światło latarni. Wieczór powoli rozlewa się po sali, przykrywając ją cieniem i spokojem.
W końcu Weronika odwiesza fartuszek i rusza do drzwi. Już ma wyjść, kiedy nagle zatrzymuje się na progu, jakby coś jej się przypomniało.
Wychyla się zza drzwi z uśmiechem i woła: — Ejjjj, ty z tą książką…! Na razie, do jutra! Paaaa!
Machając lekko dłonią, wychodzi z kawiarni, poprawia włosy i kieruje się do swojego czerwonego Opla. Machając jeszcze w twoją stronę, wskakuje za kierownicę i rusza.
Kilka minut jazdy i nagle — trzask, stukot, a potem znajomy szarpnięty rytm.
— No jasne… super — sapie, zjeżdżając na pobocze.
Patrzy na oponę. Flak.
— Idealnie, Weronika, po prostu idealnie.
Otwiera bagażnik. Zawiasy jęczą, a w środku rupiecie, zakurzone szmaty i coś, co wygląda jak martwy parasol. Wreszcie znajduje lewarek i klucz, oba pokryte rdzą.
Klęka przy kole. Nowe, jasne trampki po sekundzie mają ciemne smugi błota.
— Świetnie… dzień do zapamiętania — prycha.
Chwyta za klucz, próbuje odkręcić pierwszą śrubę. Ani drgnie. Naciska mocniej, wspina się na niego całym ciężarem, a ten nagle puszcza — Weronika ląduje wprost na tyłku, prosto w kałuży.
— O rety! — piszczy, zerkając na spodnie całe w błocie.
Podnosi się, kosmyk włosów wpada jej do ust. Wydmuchuje go, zostawiając smużkę smaru na policzku.
— No pięknie. Blondynka w akcji…
Szarpie się z kolejną śrubą, jęcząc i stękając, aż w końcu opiera się czołem o błotnik.
— A niech to szlag trafi!
I wtedy obok zatrzymuje się czarne BMW. Lśniące, nowe, jakby przyjechało prosto z salonu. Szyba opuszcza się płynnie, a głos odzywa się spokojnie:
— Wygląda na to, że ktoś tu walczy na śmierć i życie.
Z auta wysiadł wysoki chłopak w jasnej koszuli.
— To samochód czy sprzęt do fitnessu? — rzuca z uśmiechem, patrząc na Weronikę, która właśnie próbuje odkręcić śrubę całym ciężarem ciała.
Weronika prostuje się, ręce opiera na biodrach, a kosmyk włosów klei się jej do policzka. — Bardzo śmieszne. Jak taki mądry jesteś, to sam spróbuj. Bo ja już mam ochotę ten samochód podpalić.
Chłopak podchodzi, przejmuje klucz. Jednym ruchem śruba puszcza. — No proszę… — Weronika otwiera oczy szeroko. — Ja się z tym siłuję, a ty tak od niechcenia? — Wystarczy wiedzieć, gdzie nacisnąć — odpowiada, jakby to było najprostsze na świecie.
Weronika prycha, ociera dłonie o spodnie i patrzy badawczo. — A ty właściwie jak masz na imię? Bo chyba nie „pan od śrubek”. — Szymon — uśmiecha się i podaje rękę.
— No proszę… Szymon z BMW, a nie wstydzi się brudzić przy oplu.
— A ja Weronika z opla.
Wymiana idzie mu sprawnie. Wtedy zerka na bagażnik, gdzie ze sportowej torby wystaje fartuszek z logo kawiarni. — Wiesz, pasuje ci bardziej fartuszek niż smar. — Skąd wiesz o fartuszku? — unosi brew. — Wystaje ci z torby. Widzę logo. Kawiarnia na rogu, prawda? — Tak. Tam walczę z łyżeczkami, nie z kołami — Weronika parska śmiechem.
Koło jest wymienione w kilka minut. Szymon ociera dłonie w chusteczkę i zamyka bagażnik. — Gotowe. — Dzięki. Naprawdę uratowałeś mi wieczór. — To ja dziękuję za towarzystwo. Do zobaczenia, Weroniko.
Machając lekko, wsiada do auta i odjeżdża. BMW znika w mroku.
Weronika wsiada za kierownicę swojego Opla, wzdycha ciężko i w końcu dociera do domu.
Zatrzasnęła drzwi kamienicy, a echo rozniosło się po pustej klatce. Schody skrzypiały jak zwykle przy każdym kroku. „Czwarte piętro. Raj dla serca, piekło dla nóg. Kiedyś to się na mnie zemści.”
Klucz niechętnie przekręcił się w zamku. W mieszkaniu przywitała ją cisza i znajomy chłód. Torba wylądowała przy drzwiach, buty zsunęła jednym ruchem, a jeden trampkowy uciekinier stoczył się aż pod szafkę.
„No proszę, światowej klasy technika zdejmowania trampek. Medal olimpijski, a jakże.”
Spojrzała na swoje spodnie — całe ubłocone po walce z oponą. — No pięknie, Weronika — mruknęła do siebie. „Model ‘Błoto i Smar’, najnowsza kolekcja jesień/zima. Idealne na czerwony dywan.”
Zsunęła ubrania i już miała wpakować się pod kołdrę, kiedy zmarszczyła nos. „Ejjjj, no weź, Wera… serio chcesz taka śmierdząca iść spać?”
Westchnęła, podniosła się i ruszyła do łazienki. Woda z sykiem uderzyła o wannę, para natychmiast przykleiła się do lustra. Weronika zanurzyła się pod strumień i zamknęła oczy. „Ooo tak. Spa w Bytomiu. Tylko ja, wanna i zero luksusów. Ale działa.”
Po kąpieli wciągnęła świeżą koszulkę, wskoczyła do łóżka i przytuliła się do poduszki. Myśli uciekły do chłopaków: Łukasz z błyszczącym uśmiechem, Szymon z BMW i jego magiczną siłą do śrub… „Jeden wygląda jak z reklamy pasty do zębów, drugi jakby rodził się w salonie samochodowym, a ja? Blondynka z Opla, co ląduje tyłkiem w kałuży. Świetne trio. Brawo, Wera.”
Uśmiechnęła się pod nosem, zakopała w kołdrze i odpłynęła.
Budzik zadzwonił za wcześnie. Weronika jęknęła, zgarnęła telefon z szafki i jeszcze przez chwilę udawała, że może zignorować świat. Potem jednak zwlekła się z łóżka i wylądowała w łazience ze szczoteczką w ustach.
„Dobra, dzień dobry życiu. Najpierw mechanik, potem praca. Może zdążę nie zrobić z siebie kompletnego klauna.”
Piana spływała, a ona marszczyła brwi do własnego odbicia w lustrze. „Ciekawe, jak ten mechanik zareaguje na oponę. Pewnie powie: ‘kto to pani tak spartolił?’ A ja mu odpowiem: ‘życie, proszę pana’.”
W kuchni złapała kromkę chleba, posmarowała byle jak i w połowie gryza zerknęła na zegarek.
— O nie… — jęknęła z pełnymi ustami. „Gratulacje, Werka. Pierwsza olimpijska dyscyplina: spóźnianie się na własne życie.”
W biegu narzuciła kurtkę, chwyciła torbę i wybiegła z mieszkania, klucz zostawiając ledwo przekręcony w zamku. Na schodach zjeżdżała niemal po dwa stopnie. „Jakby co, to nie spóźniam się. Ja po prostu ćwiczę sprint. Normalnie przyszła mistrzyni świata.”
Na ulicy czekał czerwony Opel. Weronika wskoczyła za kierownicę i ruszyła w stronę warsztatu.
Warsztat pachniał smarem i benzyną. Metaliczny stukot odbijał się echem. Weronika stanęła w drzwiach, patrząc na chłopaka pochylonego nad maską starego forda. Koszulka cała w smarze, ręce czarne, włosy w kompletnym nieładzie.
Uniósł głowę i zmrużył oczy.
— Koło — rzuciła Weronika. — Wczoraj złapałam gumę.
Podszedł wolnym krokiem, spojrzał na Opla i wzruszył ramionami. — Zostawić.
Zmrużyła oczy. — Tylko tyle?
— Widać, że flak.
„Ooo, świetnie. Pan ‘Trzy Słowa’ w akcji. Obsługa klienta level hard.”
Wyjął notes, spojrzał na nią obojętnie. — Numer telefonu.
Weronika skrzyżowała ręce na piersi. — A ty kto właściwie?
Uniósł brew, jakby to pytanie go zdziwiło. — Marek.
— Weronika. Odparła z przekąsem.
Podyktowała numer, on zapisał. — Zadzwonię, jak będzie gotowe.
Skinęła głową i wyszła na ulicę, w głowie aż huczało. „No pięknie, Werka. Jeden czaruje uśmiechem, drugi posiada BMW, a trzeci ledwo mówi. To już pełna kolekcja. Jeszcze chwila i założysz reality show.”
Po czym w pośpiechu ruszyła w kierunku pracy.
Obraz zza szyby restauracji jest lekko zamazany. Krople wilgoci spływają po szkle, gdy przejeżdża tramwaj, cała szyba drży, rozmazując świat jak na falującym ekranie.
I wtedy w tym drgającym obrazie pojawia się Weronika.
Zatrzymuje się, marszczy brwi i spogląda w głąb sali. Jej oczy rozszerzają się ze zdziwienia.
„Nie no… serio? Jeszcze siedzisz? Jeszcze czytasz? Ja tu się miotam od wczoraj, a ty wciąż czytasz.”
Unosi rękę i macha, pół rozbawiona, pół zdumiona. „Dobra, wytrzymałość mistrzowska. Chyba muszę ci za to postawić kawę”.
Sięga po klucz, przekręca zamek i otwiera drzwi. Dzwonek nad wejściem dźwięczy krótko w pustej sali. Weronika wsuwa się do środka i woła z uśmiechem:
— Zaraz podejdę! Tylko się przebiorę!
Po chwili podchodzi do stolika.
— No dobra, za tą wytrzymałość stawiam ci kawę. Może być jak wczoraj latte, czy wolisz inną?— …
— Okej, zaraz przyniosę.
Weronika odwraca się na pięcie i rusza w stronę baru, a fartuszek podskakuje przy każdym kroku.
„No pięknie, Wera. Teraz robisz za sponsora kawowego. Jeszcze trochę i założysz własną sieć kawiarni.”
“ Nie no Wera naprawdę o tym pomyślałaś przecież to czyta.
Po chwili Weronika wraca do stolika. — Oto twoja kawa. Smacznego.
Stawia filiżankę i już ma odejść, gdy drzwi dźwięczą i do środka wpada Agata, jeszcze w kurtce.
— Cześć, Werka! Autobus spóźniony jak zawsze!
— Klasyka… — śmieje się Weronika. — Dawaj, przebieraj się, bo zaraz cię zasypią zamówieniami.
Agata znika na zapleczu, a Werka układa kubki, kiedy dzwonek odzywa się ponownie.
Do kawiarni wchodzi wysoki chłopak w jasnej koszuli. Weronika zastygła na sekundę. BMW z wczoraj od razu staje jej przed oczami.
„O nieee… serio? Tylko nie teraz. Chowaj się, Wera, chowaj się!”
Chłopak siada przy stoliku przy oknie. Agata właśnie wraca z zaplecza, więc bierze menu i podchodzi.
— Dzień dobry, co podać?
— Latte. A, i proszę przekazać Weronice, że kawa tym razem na spokojnie, bez dodatkowych atrakcji z oponą — mówi z lekkim uśmiechem.
Weronika, która udaje zajętą przy ekspresie, prawie wypuszcza filiżankę z rąk. „No pięknie. Teraz jeszcze żarciki. I to przy Agacie. Cudownie.”
Agata zerka na nią z rozbawieniem. — Ooo, czyli już się znacie?
Szymon kiwa głową. — Powiedzmy, że wczoraj mieliśmy wspólną walkę z kołem zapasowym.
Werka wzdycha w duchu. „Tak, wspólna walka… on odkręcił śrubę jednym ruchem, a ja prawie złamałam sobie kręgosłup. Super partnerstwo.”
I wtedy — dzwonek po raz trzeci. Do środka wchodzi Łukasz. Ręka na futrynie, uśmiech błysk, krok pewny.
— No proszę! A ja myślałem, że się dziś ukrywasz. Masz coś dla mnie? Kawę? Uśmiech?
Werka ma ochotę wejść pod ladę. „BMW z lewej, Mister Biceps z prawej… jeszcze tylko Zośki brakuje i mamy kabaret na cztery fajerki.”
Agata klepie ją po ramieniu i chichocze. — Dziewczyno, jesteś jak magnes. Ja tu mogę co najwyżej podać wodę, bo reszta patrzy tylko na ciebie.
Weronika prostuje fartuszek i rusza w stronę stolików, ale w głowie już krąży jedno: „Dobra, Wera. Czas na pokaz. A widownia rośnie…”
Podchodzi do stolika Łukasza, podczas gdy Agata właśnie zapisuje zamówienie od Szymona.
— To co dziś podać? — pyta chłodno, choć w oku błyska jej lekki uśmiech.
Łukasz nachyla się na krześle. — Latte i sernik malinowy. Ale tylko jeśli ty przyniesiesz.
Weronika przewraca oczami, notuje i odchodzi. W tym czasie Agata woła od drugiego stolika: — A dla pana latte i croissant migdałowy!
Werka kiwnęła głową, zniknęła za ladą, na szybko zrobiła kawy, wrzuciła ciasta na talerze i postawiła wszystko na tacy. Bez większego zastanowienia ruszyła do stolików.
Sernik z latte ląduje przed Szymonem. Croissant z kawą przed Łukaszem. — Smacznego! — rzuca pewnie i odchodzi.
Zadowolona ściera blat i w duchu klaszcze sobie brawa. „No i proszę. Szybko, sprawnie, profesjonalnie. Wera – królowa kawiarni. Teraz jeszcze tylko fartuch w cekiny i rozdajesz autografy.”