Wesele na zamku - ebook
Wesele na zamku - ebook
Organizatorka wesel Dara Devlin obiecała gwieździe filmowej, że urządzi jej wesele w starym sycylijskim zamku. Dotarcie do właściciela posiadłości, Leonarda Valente, okazuje się wielkim wyzwaniem. Zdeterminowana Dary w niekonwencjonalny sposób dostaje się do jego klubu. Leonardo mógłby ją wyrzucić, lecz intryguje go jej brawura i pomysłowość. Postanawia dać Dary szansę i zleca jej zorganizowanie przyjęcia…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2998-2 |
Rozmiar pliku: | 625 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dara Devlin bywała już w trudnych sytuacjach, jakich wymagała jej praca, ale ta wydawała się najgorsza.
Ktoś, kto zajmował się zawodowo organizacją imprez, nigdy nie powinien pojawiać się na nich bez zaproszenia, a jednak tak się teraz działo, ona zaś siedziała na balustradzie balkonu, na drugim piętrze najbardziej ekskluzywnego klubu nocnego w Mediolanie, i to w szpilkach.
W imię biznesu.
Buty utrudniały jej wspinaczkę, ale pozostawienie ich w alejce na dole nie wchodziło w rachubę. Kobieta musiała mieć na sobie buty, bez względu na okoliczności.
Z torebką w dłoni, modląc się, by nie podrzeć sobie sukienki, pokonała niezbyt zgrabnie balustradę i wylądowała na marmurowej terakocie. Na jej zegarku było po dziesiątej. Wczesna pora jak na imprezę w tej części świata.
Najbardziej ekskluzywny klub w mieście, Platinum I, świętował swoje otwarcie, a nie wpuszczano nikogo bez zaproszeń. Irlandzki urok Dary nie mógł w tym wypadku pomóc.
Mimo wszystko była zdeterminowana, by dostać się na to przyjęcie. Przyjechała tu tylko na weekend, potem musiała wracać do biura swojej firmy w Syrakuzach. Porażka była wykluczona.
Kiedy dzięki swym kontaktom dowiedziała się, że Leonardo Valente jest nietykalny, przyjęła to wyzwanie z entuzjazmem. Miała okazję zaplanować najważniejsze wesele w swojej karierze – potrzebowała tylko współpracy jednego człowieka.
Nie poddała się, choć od trzech tygodni nikt nie odpowiadał na jej mejle i telefony. Uzbrojona w swój tablet, wierzyła, że może pojechać po prostu do jego mediolańskiego biura i zażądać spotkania.
Nic nie wskórała; wydawało się, że jego biuro w ogóle nie istnieje.
Szczęśliwym zrządzeniem losu dowiedziała się o tej wieczornej imprezie. Pierwszy klub światowej sieci Platinum świętował swe dziesięciolecie.
Jej znajomość włoskiego pozostawiała wiele do życzenia, ale jedno było pewne: Leonardo Valente miał być tu tego wieczoru.
Rozejrzała się po pustym tarasie i poczuła ucisk w żołądku. Miała początkowo nadzieję, że wespnie się po murze i wmiesza po prostu w tłum. Mimo wszystko balkon stanowił część klubu; liczyła na to, że uda jej się dostać do środka.
Ściana budynku była całkowicie szklana, a każda szyba czarna; nie dało się zajrzeć do wnętrza.
Zignorowała nieprzyjemne łaskotanie w brzuchu, przypisując je nerwom. W życiu należało czasem łamać zasady, by cokolwiek osiągnąć.
Położyła dłoń na szybie. Przesuwając się powoli od okna do okna, widziała odbicie swych stalowoszarych spokojnych oczu. Zaczęła szukać w każdym zagłębieniu jakiegoś zawiasu albo haczyka, czegoś, co sugerowałoby, że da się tędy wejść.
Po spenetrowaniu całej ściany cofnęła się i popatrzyła ze zmarszczonym czołem na taras. Musiał istnieć jakiś sposób, by dostać się do środka.
Poczuła nagle irracjonalną chęć, by kopnąć w szybę, ale nigdy by sobie na to nie pozwoliła. Nie zdarzało jej się tracić nad sobą panowania. Dlatego właśnie panny młode z całego świata prosiły ją, by zaplanowała ich wymarzone sycylijskie wesela.
Zaczęła gorączkowo myśleć. Warto było się tu wspiąć, teraz jednak utknęła na wysokości drugiego piętra. Oparła dłonie na kamiennej balustradzie i spojrzała w dół; nie czuła się już taka odważna.
‒ Signorina, czy istnieje jakiś konkretny powód, dla którego przemyka się tu pani chyłkiem w ciemności? – dobiegł zza jej pleców głęboki, zmysłowy głos.
Dara odwróciła się i zobaczyła zdumiona, że jedna z szyb zniknęła i że teraz stoi przed nią jakiś mężczyzna.
Było za późno, żeby dotrzeć do drabiny i spróbować ucieczki. Zastanawiała się gorączkowo, jak się wytłumaczyć i uniknąć aresztowania.
‒ Czekam na wyjaśnienia – dodał.
Jego twarz kryła się w cieniu, ale Dara mogła się zorientować, że jest to ktoś ważny – najprawdopodobniej ktoś z ochrony. Do diabła.
Starając się zachować beztroskę, parsknęła śmiechem.
‒ No cóż, ktoś w końcu się pojawił, żeby mi pomóc. – Westchnęła teatralnie. – Walę w szybę od dwudziestu minut, próbując się dostać do środka.
‒ Nie mogła pani znaleźć drzwi?
Jego doskonała angielszczyzna zaskoczyła ją, ale kpiący ton sugerował, że jej nie wierzy.
‒ Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza i ktoś powiedział, że mogę wyjść na chwilę…
‒ Więc postanowiła pani wspiąć się w tym celu po budynku? – Nie było to pytanie, raczej pełne rozbawienia stwierdzenie. – Zawsze wspina się pani w szpilkach?
Dara chciała coś powiedzieć, ale się rozmyśliła.
‒ Wenecka szyba. – Wskazał przez ramię. W jego głosie wyczuwało się uśmieszek. – Zabawnie było obserwować, jak próbuje się pani dostać do środka. Tylko czekałem, aż wpadnie pani w złość.
Wspaniale, że wydawało mu się to zabawne, ale przypuszczała, że zostanie wywleczona stąd za kołnierz białej bluzki i być może oskarżona o wejście na teren prywatny.
‒ Zdaję sobie sprawę, jak to wygląda…
‒ Czyżby? Bo wygląda to tak, jakby próbowała pani wtargnąć na moje prywatne piętro w klasycznym stroju bardzo niegrzecznej sekretarki.
‒ Co? Nie jestem niegrzeczna…
Mężczyzna wszedł w krąg światła, ujawniając twarz, którą widziała wielokrotnie w tabloidach. Dara poczuła, jak zastyga, uświadamiając sobie, kogo próbowała okłamać.
‒ O Boże, to pan.
‒ Jeśli ma pani na myśli właściciela budynku, do którego próbowała się włamać, to owszem, zgadza się. – W jego oczach błysnął cynizm. – Przypuszczam, że zechce pani teraz wejść do środka? I wyjaśni powody tego nieporozumienia?
Czekał ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
Najwyraźniej uważał, że uciekła się do podstępu, żeby go tu wywabić. Czytała magazyny; kobiety rzucały się na Lea Valente, gdziekolwiek się pojawiał. I nie chodziło wyłącznie o jego bogactwo. Pojawiały się określenia w rodzaju „smakowity” i „grzeszny”.
Zawsze ją to śmieszyło, ale teraz, stojąc tuż przy nim, zaczęła pojmować to szaleństwo.
Nie był w jej typie, ale nawet ona musiała przyznać, że robi wrażenie.
‒ No cóż, lubię, jak się mnie pożera wzrokiem, ale nie mam na to całej nocy.
Dara poczuła, jak jej serce wykonuje salto.
‒ Nie pożerałam pana wzrokiem – wyjaśniła pospiesznie. – Tylko… myślałam…
Było coraz gorzej. Ta chwila, do której przygotowywała się przez trzy tygodnie, w końcu nadeszła, a jej umysł zapadł w śpiączkę.
‒ Myślała pani o tej konkretnej sytuacji czy też doszło do jeszcze innych przestępstw, jakich dopuściła się pani dzisiejszego wieczoru?
Przestępstw? Poczuła narastającą panikę.
‒ Panie Valente, zapewniam, że nie zamierzałam popełnić żadnego przestępstwa.
‒ Proszę się odprężyć. Nikogo o tym nie zawiadomię. Nie zauważyła pani jednak kamery śledzącej każdy pani ruch. – Wskazał małe czerwone światełko mrugające nad jej głową. – Moi ludzie już tu zmierzali, kiedy kazałem im zaczekać.
‒ Dlaczego pan to zrobił?
Wzruszył ramionami.
‒ Byłem znudzony. Wydała się pani interesująca.
Nie znalazła właściwej odpowiedzi na ten komentarz. Może, gdyby uznał ją za dostatecznie interesującą, mogłaby urzekać go dostatecznie długo, by przedstawić mu swoją propozycję.
‒ Żeby było jasne: nie jestem przestępczynią. Jestem konsultantką ślubną.
‒ To według mnie synonimy. – Uśmiechnął się złośliwie. – Moja teoria o bardzo niegrzecznej sekretarce podoba mi się o wiele bardziej.
I oto Daria stwierdziła, że jest obiektem osławionego namiętnego spojrzenia Leonarda Valente. Odchrząknęła, próbując przełamać napięcie.
‒ Pańska teoria jest niewłaściwa. Nie zjawiłam się tu… w takim celu.
‒ Jaka szkoda. Mimo wszystko zainteresowała mnie pani. – Odwrócił się, żeby wejść do budynku. – Jeśli nie zamierza pani zejść na dół po tej drabinie, sugeruję, by udała się pani za mną.
Zniknął, nie pozostawiając jej wyboru.
Pokój po drugiej stronie szyby był dwukrotnie większy od jej mieszkania. Zobaczyła, jak naciska coś na panelu ściennym i po chwili rozbłysło miękkie światło. Pomieszczenie przypominało lobby ekskluzywnego hotelu z nowoczesnym umeblowaniem i szklanym kominkiem.
Nie bardzo wiedziała, po co komu w nocnym klubie taki pokój – być może do przyjmowania prywatnych gości. Ścisnęła mocniej torebkę i wyczuła kontury swojego tableta, co przypomniało jej, dlaczego tu jest.
Dotknął innego przycisku i szklane drzwi za jego plecami zamknęły się bezszelestnie. Zauważyła, że to rzeczywiście szkło weneckie.
Odwrócił się do niej, a ona po raz pierwszy dostrzegła kolor jego oczu. Nie były ciemne, jak by wynikało ze zdjęć, ale odznaczały się wyjątkowym odcieniem głębokiej leśnej zieleni. Upomniała się w myślach, że jest tu dla interesów.
‒ Ma pani jakieś imię? Może Spiderwoman? – spytał, zbliżając się do niej z tym ironicznym uśmiechem.
Jako profesjonalistka wyczuła idealny moment.
‒ Mam tu gdzieś swoją wizytówkę… gdyby dał mi pan chwilkę…
Zaczęła grzebać w torebce.
Nagle, bez ostrzeżenia, pojawił się przed nią, zabrał jej torebkę i położył na podłodze.
‒ Nie chodziło mi o wizytówkę, tylko o imię… i żeby padło z pani ust.
Jego spojrzenie powędrowało ku jej wargom, a ona poczuła łaskotanie w dołku. Zignorowała to i napotkała jego wzrok.
‒ Dara Devlin.
‒ A więc Daro… konsultantko ślubna… – Wymówił jej imię, jakby smakował je na swym języku. – Czemu zawdzięczam przyjemność wynikającą z pani towarzystwa?
‒ Nie jestem tu dla przyjemności. – Cofnęła się, chcąc zachować bezpieczny dystans. – Przyszłam tu, żeby pana znaleźć. I porozmawiać o interesach.
Uniósł brew.
‒ Kto przychodzi do nocnego klubu rozmawiać o interesach?
‒ No cóż, pan – oznajmiła z pewnością siebie. – Chcę przedyskutować potencjalną umowę pomiędzy panem a moim wysoko postawionym klientem.
‒ Na dole jest tłum sępów, a każdy czeka na „jedyne pięć minut”. Dlaczego miałaby pani ominąć tę kolejkę?
‒ Gdyby im zależało, dawno już by się tu wspięli.
Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem – głębokim i serdecznym. Była przez chwilę zaszokowana taką reakcją, dostrzegając przy okazji ciemne włosy pod rozpiętą koszulą.
Przełknęła nerwowo i podniosła wzrok; znów przykuło ją spojrzenie tych ironicznych szmaragdowych oczu.
‒ Pomimo tego, że mogła się pani zabić, wspinając się tutaj, przyznaję, że jestem pod wrażeniem. Zasługuje pani na te pięć minut. Za odwagę i kreatywność.
Dara uśmiechnęła się triumfalnie i sięgnęła do torebki po tablet.
‒ Świetnie. Przygotowałam krótką prezentację. Zechciałby pan usiąść?
‒ Nie – odparł po prostu.
Odłożyła torbę.
‒ Ale powiedział pan…
‒ Powiedziałem, że dam pani pięć minut, Daro Devlin. Nie powiedziałem kiedy.
Ten człowiek był niemożliwy. Chodziło tylko o pięć minut, na litość boską.
Wskazał drzwi, zapinając marynarkę.
‒ Może pani ustalić termin z moją sekretarką. Tymczasem przyjęcie już się zaczęło.
Dara poczuła, jak wzbiera w niej frustracja.
‒ Wydzwaniam do niej od trzech tygodni. Jak pan myśli, dlaczego odstawiłam ten kaskaderski numer ze wspinaczką?
‒ Założyłem, że lubi pani uprawiać w piątkowy wieczór szpiegostwo.
Miała ochotę tupnąć ze złości. Musiała koniecznie poruszyć temat przyszłego spotkania, ale należało zrobić to właściwie, bo w przeciwnym razie odesłałby ją z kwitkiem, tak jak innych. Potrzebowała czasu, by go przekonać. Najwidoczniej nie zamierzał dać jej tej szansy.
‒ Nie jest pan ciekaw, dlaczego się tu wspięłam? – spytała, pragnąc za wszelką cenę go zatrzymać.
Przysunął się do niej i teraz dzieliły ich zaledwie dwa kroki.
‒ Jestem zaskoczony faktem, że mnie pani intryguje.
Objął namiętnym spojrzeniem każdy skrawek jej ciała.
Dara poczuła, że się czerwieni. Błysk w jego oku był aż nadto wymowny. Ten mężczyzna wydawał się taki, jak przedstawiały go tabloidy. Inteligentny, zmysłowy i skłonny do skandalicznego zachowania.
‒ Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz wywołałem u kobiety rumieniec. – Przysunął się jeszcze bliżej. – Wypij ze mną drinka, Daro. Rozpuść te swoje blond włosy.
‒ Nie sądzę, by to było właściwe, panie Valente – odparła, czując się nieswojo pod jego spojrzeniem.
‒ Pan Valente to był mój ojciec. Możesz mi mówić Leo – uśmiechnął się. – Co za interes jest tak ważny, że nie może zaczekać do poniedziałku?
Dara dostrzegła szansę na zmianę tematu.
‒ Wyrazy współczucia z powodu niedawnej śmierci twojego ojca. Rozumiem, że pogrzeb odbył się w twoim castello w Ragusa?
‒ Tak słyszałem. – Wzruszył ramionami. – Ludzie umierają codziennie, Daro. Wolę się skupiać na czymś przyjemniejszym.
Nawet przy wzmiance o ojcu z nią flirtował. Playboy w każdym calu. Zdecydowała się na bardziej bezpośrednie podejście.
‒ Castello to piękne historyczne miejsce. Szkoda, że pozostaje przez większość czasu niezamieszkane.
‒ Mam wrażenie, że chodzi tu o coś więcej niż tylko pogawędkę. – Zmrużył oczy, wszelkie oznaki flirtu zniknęły.
‒ Z tego między innymi powodu tu jestem. – Wyczuwając zagrożenie, brnęła dalej. – Proponuję interes związany z Castello Bellamo. Zapewni ci znaczne korzyści.
Wypaliła to z całą śmiałością, na jaką było ją tylko stać, a on zastygł. Wydawało się, że żartobliwy i czarujący mężczyzna znika na jej oczach; jego twarz przybrała twardy wyraz.
‒ No cóż, wydaje się, że marnowałaś zarówno swój czas, jak i mój. Powiem ci to, co powiedziałem każdemu sępowi, który nachodził mnie od śmierci ojca. Zamek nie jest na sprzedaż.
Dara pokręciła głową.
‒ Nie chcę go kupić. Chcę urządzić tam wesele. Jestem pewna, że możemy dojść do…
Przerwał jej ruchem dłoni.
‒ Nie obchodzi mnie, czy chcesz tam urządzić przytułek dla niewidomych sierot. Sprawa nie podlega dyskusji.
‒ Rozumiem, że zamek od pewnego czasu pozostaje w bardzo złym stanie…
‒ I może taki pozostać. Wbrew temu, co sądzą ludzie, nie daję się złapać na małe gierki. Nawet jeśli propozycje składa tak atrakcyjny posłaniec. – Obrzucił ją niespiesznym spojrzeniem od stóp do głów. – Koniec tej rozmowy. Ktoś cię odprowadzi. A teraz, jeśli zechcesz mi wybaczyć, muszę się zająć przyjęciem.
Wyszedł z pokoju, a Dara popatrzyła za nim z niedowierzaniem.
Był to zaskakujący zwrot sytuacji. Wiedziała, że jego ojciec zmarł niedawno; nie zachowała się zbyt taktownie, wspominając o tym, ale jaki miała wybór? Najbardziej lukratywny kontrakt w jej karierze był na wyciągnięcie ręki, a ona osobiście przyrzekła pannie młodej ślub w Castello Bellamo. Gdyby w tym wypadku zawiodła, to mogłaby się pożegnać z karierą.
Nie zamierzała poddawać się bez walki.
Leo wszedł za kontuar i odesłał młodą barmankę zniecierpliwionym ruchem ręki. Potem nalał sobie sporą porcję starej whisky i wypił jednym haustem.
Blondynka go zaskoczyła; nie brakowało w jego świecie pięknych kobiet, ale dostrzegł w jej pełnym determinacji spojrzeniu coś, co wzbudziło w nim ciekawość. Od miesięcy nie udało się to żadnej innej.
Nikt nie śmiał rozmawiać z nim o ojcu od czasu jego głośnej śmierci. Ale zacząć od tego, a potem przejść do kwestii zamku… znów się napił i parsknął śmiechem. Dziewczyna miała tupet, to musiał jej przyznać.
Uświadomił sobie, że nie jest już sam w tym prywatnym barze. Po drugiej stronie kontuaru stanęła panna Devlin.
‒ Dla jasności: nie jestem niczyją wysłanniczką ani nie bawię się w gierki. Nigdy.
Była zła, a on uznał, że jest na co popatrzeć.
‒ Nigdy? Bezustannie niszczysz dziś wieczór moje fantazje, panno Devlin.
Dostrzegł zarys stanika pod białą bluzką. Zacisnął palce na szklance. Upłynęło za dużo czasu, jeśli podniecał go widok stanika.
‒ Traktuje pan cokolwiek poważnie, panie Valente?
Spojrzała na zegarek, niby znudzona, ale zauważył cień czerwieni na jej policzkach. Nie reagowała na niego aż tak obojętnie, jak próbowała to udawać.
Oparł się o kontuar.
‒ Pewne rzeczy traktuję bardzo poważnie. – Przez chwilę wpatrywał się w jej wargi i uśmiechnął się, gdy się cofnęła zakłopotana. – Otworzyłem ten klub dziesięć lat temu. Teraz mam taki w każdym większym mieście świata. Traktuję biznes związany z przyjemnościami bardzo poważnie.
‒ Chcę rozmawiać o swojej propozycji, nie o przyjemnościach.
‒ Szkoda, bo mam wrażenie, że znaleźlibyśmy w tej kwestii wspólny język.
Zobaczył rumieniec na jej szyi.
Położyła energicznym ruchem torebkę na kontuarze.
‒ Zawsze jest pan taki bezpośredni?
Do diabła, miała rację. Zachowywał się jak jaskiniowiec. Dlaczego tak na niego działała? Była uszczypliwa i diabelnie pociągająca. Ale chciała z nim rozmawiać o jednej rzeczy, którą był zdecydowany ignorować.
‒ Zaskoczyłaś mnie. Nieuzbrojona kobieta ominęła system zabezpieczeń wart milion euro. Robi na mężczyźnie wrażenie.
‒ A gdybym była mężczyzną, byłby pan mniej zaskoczony?
Leo wybuchnął śmiechem, podsuwając jej szklaneczkę whisky.
‒ Jesteś ożywcza, Daro. Niech to będzie oferta pokoju w zamian za moje niestosowne zachowanie.
‒ Dziękuję.
Ujęła szklankę obiema dłońmi; ten gest wydał mu się zabawnie kobiecy.
Leo przyglądał jej się przez chwilę, potem dopił swoją whisky.
‒ Wiesz, biorąc pod uwagę twój postępek, zastanawiam się, dlaczego to ja przepraszam.
‒ Potrafię być przekonująca – odparła, popijając z zadowoleniem trunek.
Poczuł żywsze bicie serca.
‒ Więc coś nas łączy.
Wyszedł zza baru i ponownie jej się przyjrzał. Była chodzącą sprzecznością. Na zewnątrz delikatna i profesjonalna, ale zdolna wspiąć się na budynek w spódniczce i szpilkach. Zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie kazał jej wyrzucić.
Odstawiła szklankę i spojrzała mu w oczy.
‒ Rano wyjeżdżam na Sycylię. Proszę, żeby rozpatrzył pan moją propozycję.
‒ Naruszyłaś właśnie prawo i oczekujesz, że będę robił z tobą interesy?
‒ Proszę tylko o szansę.
‒ Naprawdę się spodziewasz, że pozwolę wykorzystać ci siedemsetletni zamek w charakterze jakiegoś cyrku?
‒ Po pierwsze to ślub. Po drugie, o ile wiem, zamek jest niezamieszkany od lat. Wielu ludzi utraciło pracę. Wiemy, że bieda to na Sycylii problem.
Słyszał ten argument już dziesiątki razy.
‒ Chyba przeceniasz moją zdolność współczucia.
‒ Może, ale taki przyciągający uwagę ślub stanowiłby wielką szansę dla miasta w rodzaju Monterocca.
Leo poczuł dreszcz na dźwięk tej nazwy. Nie było powodu, by żywił jakikolwiek sentyment wobec tego miejsca, a mieszkańcy jego rodzinnego miasta nic dla niego nie znaczyli. A jednak jej słowa wywołały w nim nieprzyjemne wrażenie.
‒ Zleci się cały rój paparazzich – zauważył.
‒ Oczywiście. Ale z tego, co wiem, nie byłoby to takie złe.
‒ Zaglądałaś ostatnio do tabloidów?
‒ Nie cieszy się pan dobrą reputacją wśród mieszkańców Sycylii.
‒ Chodzi o reputację mojego ojca, nie moją – sprostował.
‒ Tak, ale jego reputacja szkodziła panu w przeszłości. Jest rzeczą wiadomą, że w swoich rodzinnych stronach nie ma pan ani jednego klubu.
Już chciał coś odwarknąć, ale wzruszył tylko nonszalancko ramionami i nachylił się do niej.
‒ Można by pomyśleć, że kierujesz się troską.
Wyprostowała się z miejsca.
‒ Na szczęście oboje wiemy, że troska nie ma tu większego znaczenia. – Wskazała puste stoliki wokół. – Więc to jest to wielkie ekskluzywne przyjęcie?
‒ Dzisiaj to tylko wstęp. Niższe piętra są otwarte dla paru wybranych gości. Właściwa impreza jest jutro.
Podeszła do wielkiego okna, od podłogi do sufitu, przez które widać było cały klub.
‒ Czy przestaje pan podczas oficjalnych uroczystości tylko z nic nieznaczącymi ludźmi?
‒ No cóż, jak dotąd zabiera mi czas pewna uparta blondynka.
Zignorowała tę uwagę, a na jej twarzy pojawił się wyraz skupienia.
‒ Zauważył pan, że te wszystkie aranżacje wodne oddzielają hol od pozostałej części klubu?
Leo podążył za jej wzrokiem.
‒ Oświetlenie parkietu jest zbyt mocne – ciągnęła. – Łagodniejsza iluminacja byłaby znacznie lepsza.
Znów podążył za jej wzrokiem, wyraźnie zaciekawiony.
‒ Chciałabyś zwrócić uwagę na coś jeszcze?
Już chciała się odezwać, ale się rozmyśliła.
‒ Śmiało, już zaczęłaś, Nie krępuj się.
Uniósł wyzywająco brew, dostrzegając delikatny rumieniec na jej policzkach.
‒ Chodzi o… strój pańskiego personelu. Nie pasuje. Jest zbyt… krzykliwy i frywolny.
‒ Platyna to nasza firmowa barwa. Te stroje nie są krzykliwe, tylko błyszczące.
Wzruszyła ramionami.
‒ Dla mnie są krzykliwe. Nie chciałam się źle wyrażać o pańskim stylu.
‒ Wydawało mi się, że zawsze jesteś szczera – oznajmił z przyganą.
‒ Próbuję tylko panu dowieść, że wiem, o czym mówię. Przy wszystkich imprezach obowiązuje ta sama zasada – żeby ludzie je zapamiętali. Ma pan tu do czynienia z ekskluzywną klientelą, która zawsze oczekuje czegoś wyjątkowego. Akurat na tym się znam.
‒ I dostrzegasz to wszystko?
‒ Mam oko do szczegółów. Może nie nadaję się na gwiazdę przyjęć, ale wiem, jak je urządzać.
‒ A mój klub nie spełnia twoich klasycznych standardów?
‒ Nie mam klasycznych standardów. W moim świecie istnieje doskonałość albo porażka.
‒ Ach, więc dostrzegasz tu porażkę?
Dara milczała.
Parsknął śmiechem.
‒ Słowo daję, nie spotkałem jeszcze nikogo, kto by mnie obrażał po to, żeby podpisać ze mną jakiś kontrakt.
‒ Wierzę w szczerość. I jeśli wybierze pan moją firmę, Devlin Events, na organizatora uroczystości weselnej w swoim castello, może pan liczyć wyłącznie na szczerość.
Patrzył przez chwilę na tłum gości w dole.
‒ A więc planujesz wyprawić fantastyczne wesele i jednocześnie podbudować mój publiczny wizerunek? Mierzysz chyba za wysoko.
‒ Moje kompetencje mówią same za siebie. Podpisywałam kontrakty z dużymi sieciami skupiającymi kurorty na Sycylii: Santo, Lucchesi i Ottanta.
‒ Pracowałaś dla Lucchesi Group?
‒ Jestem niezależnym konsultantem. Zatrudnili mnie przy kilku okazjach, a najważniejszą było złote wesele Umberta i Glorii. Małe garden party w ich domu rodzinnym, ale…
‒ Jesteś po imieniu z Umbertem Lucchesi?
‒ Tak. Zaproponował mi pracę, ale grzecznie odmówiłam. Wolę być swoim własnym szefem.
Leo podszedł do oszklonej ściany i popatrzył na klub z wysokości antresoli. No cóż, to wszystko przestało być jedynie interesujące, a stało się odkrywcze. Zastanawiał się, czy ta dziewczyna uświadamia sobie wagę tego, co właśnie wyjawiła. Może wszystko było zwykłym zmyśleniem; bądź co bądź, musiała czytać o nim w internecie.
Wiedział jednak, że nie ma tam nawet słowa o nim i Lucchesim… o ich niedawnych nieporozumieniach. Biznes był w przypadku Sycylijczyków sprawą prywatną i choć on sam nie postawił stopy na wyspie od ponad osiemnastu lat, wciąż pozostawał prawdziwym siciliano.
Zaklął, gdy zadzwoniła jego komórka; rozmawiał przez dziesięć sekund.
‒ Wzywają mnie. Niektórzy goście się niecierpliwią.
Spuściła wzrok.
‒ No cóż, dziękuję, że poświęcił mi pan swój czas, panie Valente. – Wyciągnęła do niego rękę.
Zignorował jej gest.
‒ Mów mi Leo. I źle mnie zrozumiałaś. Ta rozmowa nie dobiegła jeszcze końca.
‒ Nie?
‒ W żadnym razie – uśmiechnął się. – Daj mi godzinę. Wtedy pomówimy.
‒ Mam tu zostać?
‒ Zasłużyłaś na odpoczynek po tym swoim kaskaderskim numerze, Daro. Zejdź na dół, napij się, potańcz. I poćwicz korzystanie ze schodów.
Ruszył w stronę prywatnej windy.
‒ Jak cię znajdę? – zawołała za nim.
‒ Nie martw się. Ja znajdę ciebie.
Leo uśmiechnął się, kiedy drzwi windy zamknęły się powoli, a zgrabna sylwetka Dary zniknęła mu sprzed oczu. Zamierzał doprowadzić ten krótki epizod do końca.