- promocja
Wespazjan. Cesarz Rzymu - ebook
Wespazjan. Cesarz Rzymu - ebook
Dziewiąty tom cyklu o Wespazjanie.
Jest rok 67. Przed Wespazjanem stoją dwie, równie złe opcje: wypełnić rozkaz Nerona i stłumić bunt w Judei lub porwać się na rzecz nie do pomyślenia i sabotować własną kampanię. Zbyt szybki sukces narazi go na gniew zazdrosnego szaleńca w purpurze; za porażkę czeka go surowa kara. Od podjętej decyzji zależy los nie tylko jego samego, lecz także ukochanego syna Tytusa i całej armii.
Nie wie jeszcze, że Neron odebrał sobie życie, a Rzym pogrążył się w chaosie wojny domowej o polityczną sukcesję. Brat Wespazjana, Sabinus, musi lawirować między fakcjami bezwzględnego oportunisty Aulusa Witeliusza i szlachetnego, lecz słabego Marka Salwiusza Otona. Aby zapewnić rodzinie bezpieczeństwo, może liczyć tylko na własny spryt.
W Italii bezkrólewie i zwalczający się uzurpatorzy, w Judei zwarta, sprawdzona w boju i oddana mu siła – to może nareszcie być czas Wespazjana, by osiągnąć, co przepowiedziały liczne wróżby: przejąć władzę nad imperium. Czy się na to zdecyduje i w końcu doczeka tronu?
W cyklu o Wespazjanie ukazały się:Trybun Rzymu, Kat Rzymu, Fałszywy bóg Rzymu, Utracony orzeł Rzymu, Władcy Rzymu, Zaginiony syn Rzymu, Rzymskie Furie, Święty ogień Rzymu, Cesarz Rzymu.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-813-4 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
VIA POSTUMIA MIĘDZY KREMONĄ A BEDRIAKUM
(W ITALSKIM REGIONIE WENECJA I HISTRIA)
15 KWIETNIA 69
Chaos – to za mało powiedziane. Niezdarne przechodzenie z kolumny w szereg ostro kontrastowało z elegancką szachownicą utworzoną przez kohorty zagradzające drogę do Kremony. Dziesiątki tysięcy legionistów i żołnierzy jednostek pomocniczych, ustawione w poprzek via Postumia, prawym skrzydłem oparte o rzekę Pad, w milczeniu przyglądały się wysiłkom nieprzyjaciela próbującego uformować szyk bojowy. Nieporządek nie brał się stąd, że była to zgraja niesfornych barbarzyńców, ani też z powodu braku dowodzenia. Przeciwnie, dowódców miała w nadmiarze; pod nieobecność cesarza Marka Salwiusza Otona nie było jednak wodza, który miałby wszystko pod komendą. Dyscypliny wojsku też nie brakowało, gdyż – tak samo jak armia przeciwnika – składało się z Rzymian.
I była to wojna domowa.
Tytus Flawiusz Sabinus krzywił się z niesmakiem, patrząc, jak centurionowie pięciu kohort gwardii pretoriańskiej pod jego komendą wrzaskiem i kułakami przestawiają swoich nieszkolonych do boju żołnierzy na nowe pozycje. Rozkazy zmieniły się już po raz trzeci, odkąd zauważono nieprzyjaciela. Jak mogło do tego dojść, zastanawiał się, obserwując front armii Renu; nadciągnęła właśnie z północy w dwukierunkowym natarciu, by poprzeć człowieka, którego obwołała cesarzem: Aulusa Witeliusza, znanego smakosza i namiestnika Germanii Inferior. Jak to się stało, że w niespełna rok od samobójczej śmierci Nerona po ogłoszeniu go przez senat wrogiem ludu cesarstwo ma dwóch władców i za chwilę poleje się rzymska krew?
Aulus Cecyna Alienus i Fabiusz Walens, dwaj wodzowie w służbie pretendenta, zaskoczyli siły lojalne wobec rezydującego w Rzymie cesarza Otona szybkością przemarszu i wtargnięciem do Italii w tak wczesnej fazie sezonu. Monarcha zareagował próbą wynegocjowania ugody, którą jednak odrzucono. W tym stanie rzeczy jedynym dla niego wyjściem stała się wojna domowa; alternatywą była natychmiastowa abdykacja przez samobójstwo. Rzecz miała się rozstrzygnąć tu, w dolinie Padu.
Ojciec i imiennik Sabinusa, prefekt Rzymu za Nerona, został zdymisjonowany przez nowego cesarza Galbę, a potem przywrócony na to stanowisko przez Otona, który obiecał też jego synowi konsulat. W taki to sposób rodzina znalazła się pod jego sztandarem w tym bratobójczym konflikcie.
Tylko czy na długo? Sądząc po sytuacji taktycznej, raczej nie – ocenił Sabinus Młodszy. Zamieszanie w szeregach trwało już od brzasku, kiedy zaczął przeprawiać swój oddział przez rzekę, by dołączyć do głównych sił cesarskich.
– Oton powinien zostać tu z nami, zamiast się wycofywać do Bryksellum – rzekł do swego zastępcy, Marka Kokcejusza Nerwy. – Wtedy mielibyśmy może wyraźny łańcuch dowodzenia, a nie to… to… – Urwał i machnął ręką w stronę I _Adiutrix_, legionu niedawno sformowanego z piechoty morskiej floty mizeńskiej, który zajmował właśnie pozycję bezpośrednio na prawym skrzydle jego sił i miał problem z szykiem szachownicowym, gdyż przeszkadzał mu błędnie rozlokowany tabor.
Trzydziestodziewięcioletni Nerwa, starszy od dowódcy o trzy lata, cicho gwizdnął przez zęby.
– Otonowi przez całą kampanię źle doradzano. Ale gdyby tu był, nie zrobiłoby to wielkiej różnicy, bo nie ma żadnego doświadczenia wojskowego. Świetny z niego kompan do uczty, w bitwie jednak gorzej go mieć, niż nie mieć. Na organizacji zna się najwyżej odrobinę lepiej niż jego brat Tycjan.
– Jako szwagier Tycjana chyba wiesz, co mówisz.
– I to przez tę koligację zmuszony jestem teraz patrzeć na ten bałagan. – Nerwa z niedowierzaniem obserwował rozwijający się chaos. – Na bogów, jakże by się nam przydała piechota i jazda, którą zabrał Oton! Czterdzieści tysięcy ludzi, a nam zostawił o dziesięć mniej. Naprawdę potrzebował tak silnej eskorty tak daleko od nieprzyjaciela? Przegraliśmy przez to, zanim jeszcze bitwa się zaczęła.
Sabinus wzruszył ramionami i odwrócił się do czekającego na rozkazy trybuna.
– Czy nasz bagaż osobisty przerzucono na tyły?
Młody oficer przytaknął, starając się maskować strach uśmiechem.
– Tak jest, panie. I zapasowe konie czekają, jak kazałeś.
Dowódca z posępną satysfakcją skinął głową i wrócił do rozmowy z zastępcą.
– No to powalczymy trochę dla fasonu, a potem w nogi i poddamy się Walensowi. Jak dobrze pójdzie.
– Tak chyba będzie najmądrzej. I zostaniemy gorliwymi stronnikami Witeliusza dopóty, dopóki… – Nerwa nie dokończył zdania.
– Dopóki co?
– Słyszałem, że twój ojciec pojechał do Judei, kiedy Galba odebrał mu prefekturę.
Zaskoczony Sabinus z trudem zachował obojętną minę.
– Może i tak, ale to nie twoja sprawa.
– Wrócił krótko potem, jak Oton zabił Galbę i senat okrzyknął go cesarzem. – Nerwa nie dawał się zbić z tropu. – Tuż przed nadejściem nowiny, że nad Renem na tron wybrano Witeliusza.
Sabinus skupił uwagę na rzece; dwóm tysiącom gladiatorów dopełniających niewiarygodną zbieraninę, jaką przyszło mu dowodzić, groziło odcięcie podczas wysiadania z łodzi przewożących ich z drugiego brzegu.
– Jestem pewien, że to nie była wycieczka krajoznawcza. – Nerwa nie ustępował. – Twój stryj Wespazjan dowodzi armią wschodnią tłumiącą rewoltę Judejczyków. To potężna siła. Założę się, że bracia pogadali sobie od serca o przebiegu aktualnego kryzysu, i jeśli dobrze myślę, to Galba, Oton i Witeliusz nie będą jedynymi cesarzami, których w tym roku zobaczymy. Pytanie tylko, któremu z nich dostanie się purpura. Wiedz jednak, że poparłbym każdego.
Sabinus unikał odpowiedzi; wysłał trybuna z rozkazem dla gladiatorów, by trzymali pozycję na samym brzegu i nie przepuścili wokół flanki idącej na nich batawskiej jednostki pomocniczej. Myślami był jednak gdzie indziej: zachodził w głowę, skąd Nerwa wziął tę informację i kto jeszcze wie o sekretnej misji ojca.
Oton siedział oklapnięty na krześle i sunął wzrokiem po zgnębionych twarzach swoich wodzów. Żaden nie śmiał spojrzeć mu w oczy, donosząc o groźnej klęsce. Wynik bitwy był doprawdy tragiczny: Witeliuszowe wojsko nie okazało litości współobywatelom lojalnym wobec kogoś innego. Wojna domowa ma to do siebie, że pokonanych nie można sprzedać ani brać za nich okupu – wobec czego, bezużyteczni dla zwycięzców, tysiącami poszli na rzeź.
– No to po wszystkim – rzekł Oton, dotykając ostrza jednego z dwóch leżących przed nim sztyletów.
– Reszta legionów mezyjskich może jeszcze przyjść ci w sukurs – zaoponował Salwiusz Tycjan, widząc desperację w oczach młodszego brata, a w dalszej perspektywie własną egzekucję.
Cesarz z żalem pokręcił głową. Dziesięć lat komfortowego życia na politycznym wygnaniu w roli namiestnika Luzytanii rozmyło tłuszczykiem jego przystojne, melancholijne rysy.
– Popełniłem błąd, nie czekając na ich przybycie. Uznałem, że zwłoka będzie katastrofalna w skutkach. Teraz widzę, że było na odwrót. – Przeczesał palcami bujne kędziory, rozważając swe położenie. – Czy mam wystawić wasze męstwo i odwagę na kolejne ryzyko? To chyba zbyt wielka cena za moje życie. Wojnę o tron rozpoczął Witeliusz, lecz to ja ją zakończę. Niech ta jedna bitwa wystarczy. Taki wprowadzę precedens i niech mnie potomność osądzi. – Oton wstał, patrząc na sztylety. – Nie jestem człowiekiem, który pozwoliłby, aby kwiat rzymskiej potęgi militarnej bezsensownie wycięto i tym samym osłabiono nasze imperium. A zatem, panowie, czerpię pociechę z waszej gotowości, by za mnie umrzeć, ale wy musicie żyć. Nie chcę wam odebrać szansy na ułaskawienie, więc wy nie próbujcie przeszkodzić mi w postanowieniu.
– I zrobił to tam na miejscu? – spytał Sabinus Starszy.
Jego syn wychylił do dna kubek grzanego wina.
– Nie, ojcze. To było dość żenujące. Chwalił nas za lojalność, choć dobrze wiedział, że w duchu już wcześniej go porzuciliśmy. Potem nas odesłał, mówiąc, że przez swoją śmierć i łaskę okazaną rodzinie Witeliusza zaskarbił sobie jego wdzięczność i tym samym kupił nam życie.
Sabinus mruknął coś pod nosem i ponownie napełnił kubek syna.
– Bardzo to szlachetne, bez wątpienia. I potem to zrobił?
– Nie. Najpierw poszedł załagodzić wzburzenie pozostałych mu jeszcze żołnierzy, bo usiłowali powstrzymać niektórych z nas przed opuszczeniem obozu.
– Ale nie ciebie?
– Nie, tato. Zostałem, jak mi poleciłeś, aby wszystkiego dopilnować.
– I co było dalej?
– Uspokoiwszy wojsko, wrócił do namiotu, wypił kubek zimnej wody, sprawdził, czy sztylety są dobrze naostrzone, wybrał jeden, wsunął pod poduszkę i położył się do łóżka. Nie uwierzysz, ale przespał całą noc jak kłoda.
– To się nazywa mieć żelazne nerwy…
– Wszyscy go za to podziwialiśmy, a jeszcze bardziej, gdy o świcie się zbudził, sięgnął po nóż i po prostu stoczył się z łoża na ostrze, nie wydawszy żadnego dźwięku.
Sabinus potarł łysinę. Płomyk lampy zatańczył w lekkim przeciągu i cienie przepłynęły tam i z powrotem przez jego okrągłą twarz z przyciągającym uwagę wydatnym nosem. Noc już dawno zapadła; siedzieli w jego gabinecie w willi na Kwirynale, którą senator odziedziczył po wuju Gajuszu Wespazjuszu Pollonie, przed trzema laty zmuszonym przez Nerona do samobójstwa.
– I stało się to dwa dni temu?
– Tak, ojcze. Jechałem szybko, zatrzymując się dla zmiany koni, żeby ci przywieźć nowinę.
– To znaczy, że w tej chwili tylko my dwaj w Rzymie wiemy, co zaszło?
– Tak sądzę. Nikt nie zdołałby dotrzeć tu przede mną. Oton był jeszcze ciepły, gdy wyjeżdżałem.
Sabinus złożonymi palcami przesunął po wargach. Powoli skinął głową, jakby podjął decyzję.
– Niech tak będzie – rzekł. – Jutro o świcie zbiorę pozostałe w mieście kohorty pretorianów, straży miejskiej i wigilów i odbiorę od nich przysięgę wierności Witeliuszowi. To zmusi senat do uznania go za cesarza. Wracaj na północ i poddaj się jego armii. Powiedz im, co zrobiłem, żeby miasto było ich. To powinno nas zabezpieczyć na jakiś czas. – Mrugnął do syna. – Zwłaszcza jeżeli dodasz, że wziąłem pod ochronę żony i dzieci obu jego braci. To im da do myślenia.
– Podejmujesz niebezpieczną grę, tato.
– Nikt nigdy nie wygrał dzięki miłemu usposobieniu. Powiedz Witeliuszom, że z radością odeślę im rodziny, jeśli mnie o to poproszą na piśmie. Zrozumieją, co mam na myśli.
– Potwierdzenie twojego stanowiska prefekta Rzymu i…?
– I twojego konsulatu, który masz objąć pod koniec miesiąca.
– A co potem?
Sabinus Starszy postukał palcami o usta.
– Potem? Zobaczymy.
– Chodź tu, mój chłopcze!
Tusza nie pozwalała Aulusowi Witeliuszowi schylać się nisko, ustawiono więc przy nim stołek. Jego sześcioletni syn wdrapał się na to improwizowane podwyższenie, by wtulić się w ojcowskie zwały tłuszczu. Witeliusz dźwignął go w górę i zaprezentował legionistom ze swojej eskorty oraz tłumowi senatorów i ekwitów, którzy zjechali do Lugdunum, stolicy Galii Narbońskiej, aby oddać hołd nowemu cesarzowi, triumfalnie podążającemu do Rzymu z Germanii Inferior.
– Nadaję mu imię Germanik, od nazwy prowincji, gdzie rozpocząłem chwalebny pochód po władzę – oznajmił wszem i wobec. – Przyznaję mu prawo do noszenia insygniów cesarskich i w obecności moich zwycięskich legionów wyznaczam go na mego jedynego następcę.
Obwieszczenie wzbudziło eksplozję żołnierskich wiwatów; to, że te jednostki nie brały udziału w bitwie, tylko stanowiły osłonę pretendenta podczas jego powolnej, biesiadnej podróży przez Galię, dyplomatycznie przemilczano.
Sabinus Młodszy przyłączył się do aplauzu; konsulowi na czele delegacji senackiej przybyłej z gratulacjami dla nowego cesarza po prostu wypadało okazać jak największy entuzjazm, gdy ten kawał hipopotama owijał się godnością purpury.
– Może nie uwierzysz – szepnął stojącemu obok Nerwie – ale mój ojciec poznał Witeliusza jeszcze jako nastolatka, w willi Tyberiusza na Capri. Piękny i gibki był z niego chłopiec. Cesarz bardzo sobie cenił jego, hmm, talent oralny… nie mylić z oratorskim.
– No coś ty? – Nerwa spojrzał nań z niedowierzaniem.
– Tak było. Zaoferował nawet ojcu próbkę swych umiejętności. Patrząc na niego dzisiaj, przez głowę by ci to nie przeszło, co? Musiał zasmakować w przyjemnościach hedonizmu, klęcząc przed Tyberiuszem.
– Nie tylko hedonizmu. – Nerwa wskazał grupę ponad pięćdziesięciu więźniów, odzianych jak kobiety jedynie w nieprzepasane tuniki, prowadzonych na egzekucję. Byli to centurionowie, najzagorzalsi stronnicy Otona, skazani na śmierć dla przykładu. – Przecież nie musiał tego robić.
Sabinus pod posępną miną krył satysfakcję, że nowy władca działa zgodnie ze swym charakterem.
– To się nie spodoba legionom mezyjskim – mruknął.
– Masz rację. Byłem w składzie delegacji oficerskiej wysłanej, by je nakłonić do powrotu do baz i złożenia przysięgi na wierność Witeliuszowi. Zrobili to, acz niechętnie, bo nie widzieli alternatywy.
Mogą ją wkrótce ujrzeć, pomyślał Sabinus, gdy pierwsza ścięta głowa spadła na piasek w deszczu krwi. Kiedy wieść się rozejdzie, chłopaki z Mezji zapragną zemsty.
Cisza w szeregach zwycięskiej armii była niemal namacalna. Gęstniała z każdą kolejną egzekucją, aż w końcu przebiła się przez grubą skórę cesarza, zarumienionego z okrutnego zadowolenia. Gdy ostatni trup legł w krwawym błocie, Witeliusz oderwał wzrok od widowiska i rozejrzał się. Stopniowo dotarło doń panujące napięcie i w jego oczach pojawiła się nerwowa niepewność. Odchrząknął i rozkazał:
– Przyprowadzić wodzów!
– Mam nadzieję, że ich oszczędzi po tej jatce – szepnął Sabinus, w duchu życząc sobie przeciwnej decyzji. – Dość już mściwości na jeden dzień.
Inna rzecz, że patrząc, jak dwaj dowódcy wojsk Otona, Swetoniusz Paulinus i Licyniusz Prokulus, a także brat zmarłego cesarza, Salwiusz Tycjan, klękają przed zwycięzcą, czuł niezmierną ulgę, iż sam nie znalazł się w tym położeniu. Przebaczenie i godność konsula zawdzięczał bystremu posunięciu ojca, który objął ochroną rodzinę obecnego władcy. Witeliusz osobiście obdarzył go nawet wątpliwym zaszczytem: wysłał go do Rzymu, aby przywiózł mu syna. Sabinus wypełnił misję z taką pompą, jakby to było zwieńczenie jego kariery.
– I co macie na swoją obronę? – zapytał cesarz.
Fałdy tłuszczu pod szatą zafalowały, gdy z niesmakiem kręcił głową na widok tych, którzy śmieli stawić mu opór.
– Powinieneś nas nagrodzić, nie oskarżać, princepsie – odrzekł Paulinus spokojnym, donośnym głosem. – Nam to bowiem, nie Walensowi i Cecynie, zawdzięczasz swoją wiktorię.
Witeliusz zdumiony popatrzył na jeńców. Otworzył i zamknął usta, usiłując zrozumieć sens wypowiedzi.
– Tak jest! – przytaknął Prokulus. – To my stworzyliśmy warunki, w których zwycięstwo Otona stało się nierealne.
– Niby jak? – Cesarz odzyskał mowę i panowanie nad mimiką.
– Nalegaliśmy, aby uderzyć od razu, nie czekając, aż nadciągną główne siły legionów mezyjskich.
Paulinus skwapliwie pokiwał głową.
– No właśnie, a potem nakazaliśmy długi, forsowny marsz, żeby jak najszybciej doprowadzić do konfrontacji, podczas gdy nie było potrzeby się spieszyć.
– Nasi ludzie przybyli wyczerpani – potwierdził Prokulus. – Na koniec kompletnie spapraliśmy przegrupowanie z kolumny w szereg, wydając sprzeczne rozkazy i odwołując je.
Sabinus bez trudu w to uwierzył; sam przecież widział, co się wtedy działo.
– No i po cóż mielibyśmy poustawiać tabor tak bez ładu i składu, jeżeli nie po to, by jeszcze bardziej utrudnić formowanie szyku?
Witeliusz badawczo przyglądał się obu wodzom i Tycjanowi, który nie odzywał się ani słowem.
– Chcecie powiedzieć, że sabotowaliście bitwę? A ty, Salwiuszu? Zdradziłeś własnego brata?
Tycjan spojrzał nań zmęczonym wzrokiem.
– Nie, princepsie. Nie musiałem. Przez wrodzoną ślamazarność byłem mu bardziej przeszkodą niż pomocą, cokolwiek mi zlecił.
– W to akurat uwierzę. – Cesarz skinął głową. – I tak chciałem cię oszczędzić, bo nie można cię winić za popieranie rodzonego brata. Twoja niezdarność jest legendarna. Żal byłoby mi każdego, kto by u ciebie szukał wsparcia.
– Podzielam to uczucie, princepsie. Dziękuję.
Witeliusz spojrzał na wodzów.
– A co do was…
– Jeśli chcesz prawdziwego dowodu, princepsie – wszedł mu w słowo Paulinus – to zadaj sobie pytanie, czemu postawiłem nasz najgorszy oddział, zgraję gladiatorów, na lewej flance naprzeciwko twoich Batawów i tym samym skazałem nas na porażkę.
Sabinus aż drgnął na to oczywiste kłamstwo. To w końcu była jego sprawka.
– Spytaj Tytusa Flawiusza Sabinusa, czy nie dostał ode mnie wyraźnego rozkazu, aby tak rozlokować siły, gdy przekroczy rzekę i do nas dołączy. On dowodził lewym skrzydłem. – Jeniec wbił wzrok w podkomendnego, jakby chciał dowiercić się do potwierdzenia.
– Co ty na to, konsulu? – Cesarz spojrzał na Sabinusa.
Uznawszy, że lepiej mieć dług wdzięczności u żywych niż brak pożytku z martwych, Flawiusz powoli skinął głową.
– Tak było, princepsie. Wtedy mnie to zdziwiło, rozkaz jednak był stanowczy. Teraz rozumiem dlaczego. Sercem był z tobą. Jako i ja, bo się nie sprzeciwiłem.
Witeliusz mruknął coś pod nosem. Chwilę rozmyślał.
– Dobrze więc, Paulinusie i Prokulusie. Wierzę w wasze zapewnienia o zdradzie i uwalniam was od podejrzeń o lojalność. Oprowadzicie mnie po polu bitwy i pokażecie dokładnie, jak to uknuliście.
Było to pole zepsucia. Powietrze przesycał ciężki odór. Przez czterdzieści dni od starcia niczego nie zrobiono z poległymi; zwłoki żołnierzy obu pretendentów rozkładały się razem w bezładnych stosach. Padlinożerne zwierzęta najadły się do syta, teraz jednak resztki mięsa nadawały się jedynie dla robaków i larw, które wiły się tam milionami, tucząc się i przeobrażając w roje much, których bzyczenia nie sposób było ignorować.
Sabinus z trudem krył gniew na widok tylu obywateli pozostawionych po śmierci bez pogrzebu, skazanych na włóczęgę po mrocznych ścieżkach, z których żadna nie prowadzi na przystań Przewoźnika. Widząc stertę ciał, a właściwie już prawie szkieletów pod ścianą chaty, gdzie tych ludzi osaczono i wycięto, poprzysiągł sobie, że jeśli kiedyś jego ród zyska odpowiednie znaczenie, zemści się na Kremonie, której mieszkańcy wiwatującym szpalerem powitali Witeliusza. Nie wątpił, że zdążyli obedrzeć zwłoki ze wszystkiego, co przedstawiało jakąkolwiek wartość – zaledwie kilka hełmów walało się przy trupach – no i dobrze, ale potem zaniedbali obowiązku zajęcia się szczątkami tych, których obrabowali.
Cesarz ani na chwilę nie odrywał wzroku od pobojowiska, kiedy Walens i Cecyna prowadzili go przez pole w towarzystwie Paulinusa i Prokulusa, jak gdyby chodziło o pochwalenie się nowo urządzonym ogrodem.
– To tutaj, princepsie, Pierwszy _Italica_ odbił sztandar, który wcześniej udało się zdobyć Pierwszemu _Adiutrix_, pragnącemu się wykazać w ich dziewiczej bitwie – poinformował Walens, gdy zbliżali się do odcinka dowodzenia Sabinusa.
Witeliusz przystanął, by się lepiej przyjrzeć powykręcanym ciałom byłych żołnierzy piechoty morskiej, których Galba przeorganizował w legion i którzy polegli w służbie Otona. Ostentacyjnie wciągnął nosem powietrze.
– Tylko jedno pachnie lepiej niż martwy wróg – rzucił głośno. – Martwy współobywatel!
Ta prostacka uwaga wywołała nerwowy, przypochlebny śmiech, lecz nawet obaj wodzowie, najgorliwsi stronnicy zwycięzcy, nie zdołali całkowicie ukryć zakłopotania. Po spojrzeniu, jakie wymienili, Sabinus poznał, jakim wstrząsem było dla nich uświadomienie sobie, że cesarz nie ma krzty szacunku dla męstwa pokonanych wojowników. Witeliusz sam właśnie go stracił do reszty.
To na taką chwilę ojciec przykazał mu czatować.
Sabinus wysunął się z tłumu podążającego za władcą.
– Princepsie!
Witeliusz odwrócił się, jeszcze chichocząc z własnego beznadziejnego żartu.
– O co chodzi, konsulu?
– Skoro już obejrzeliśmy scenę twojego triumfu, czuję, że pora, bym wracał do Rzymu i przygotował miasto na twoje powitanie.
Triumf. Tęga sylwetka cesarza jakby jeszcze się rozdęła na to słowo, natychmiast skojarzone z myślą o czekającym go wspaniałym wjeździe do stolicy.
– Tak, tak, trzeba więc, abyś to zrobił, drogi Sabinusie. Nie mogę się doczekać spotkania z twoim ojcem. Chcę mu podziękować, że zabezpieczył mi miasto. Jesteśmy starymi przyjaciółmi, wiesz? Znamy się od bardzo dawna. Czy jednak nie chcesz najpierw pokazać mi miejsca, gdzie twój oddział przegrał bitwę dla Otona?
– Uważam, że to Paulinusowi i Prokulusowi należy się ten zaszczyt. Nie przynosi mi satysfakcji okradanie innych z zasług.
Sabinus zerknął na pokonanych wodzów. Po minach widział, że w pełni akceptują dług, jaki u niego zaciągnęli. Odjeżdżając na południe, wiedział, że zwerbował dla sprawy swojego rodu dwóch ważnych sprzymierzeńców.
Lud rzymski przywitał Witeliusza z takim samym entuzjazmem jak dwóch poprzednich cesarzy: jakby był odpowiedzią na ich modły, władcą, którego zawsze pragnęli. Tłumnie, po dziesięć, dwanaście rzędów wylegli na ulice, gdy na przeciążonym koniu i w absurdalnie niepasującym do jego niewojskowej postury rynsztunku wodza wiódł legiony na Pole Marsowe. Działo się to dwa dni po idach lipcowych i dwa miesiące po odjeździe Sabinusa Młodszego z cesarskiego obozu.
– Chyba nie zamierza wprowadzić wojska do miasta, tato? – zaniepokoił się teraz Sabinus.
Stali z ojcem wśród zgromadzonych przed teatrem Pompejusza senatorów czekających, by powitać nowego cesarza ofiarą z dwóch białych byków.
– Dlaczego nie? Galba tak zrobił i skoszarował ich tutaj.
– Ależ to było pandemonium! Bójki, gwałty, morderstwa… Myśleli, że wszystko im ujdzie płazem.
– I uszło. Nie zapominaj, że Witeliusz tego nie oglądał, bo Galba jeszcze przed przybyciem do Rzymu wysłał go do Germanii Inferior jako zarządcę, więc nie wie, jakim ciężarem dla mieszkańców jest stacjonujące wojsko. Zresztą nawet gdyby wiedział, to wątpię, czy obeszłoby go to dostatecznie, by postąpić inaczej. – Sabinus Starszy przybrał niezwykle poważną minę. – Fatalna sprawa, doprawdy.
Syn zrozumiał w lot.
– I jestem pewien, że jako prefekt Rzymu nie zamierzasz ostrzec go przed nieuchronnym wzburzeniem obywateli, gdy pozwoli rozpasanym żołdakom gwałcić ich córki.
– Nie moją rzeczą jest mówić cesarzowi, co ma robić albo czego nie robić.
Młody konsul stłumił uśmiech. Przyłączając się do wiwatów wznoszonych przez senat, gdy Witeliusz zbliżał się na czele armii, która miała przynieść dramat jego poddanym, rozważał niebezpieczną grę, jaką wraz z ojcem będzie zmuszony prowadzić przez najbliższe kilka miesięcy: żyć w mieście z władcą, którego władzę pragnęli sabotować.
W pewnej chwili w oko wpadł mu mężczyzna przepychający się przez tłum w jego stronę. Znał go dobrze; był to wyzwoleniec jego stryja, Hormus. Dał mu znak, by się zatrzymał i odczekał na zakończenie ceremonii. Hormus skinął głową i cofnął się do bramy najbliższej kamienicy.
– I co tam, Hormusie? – spytał prefekt, gdy po wszystkim przywitali się z wyzwoleńcem.
– Dokonało się, panie. Juliusz Aleksander, prefekt Egiptu, nakazał dwóm swoim legionom obwołać Wespazjana cesarzem w ostatnie kalendy, czyli siedemnaście dni temu. Na wieść o tym dwa dni później to samo zrobiły jego własne legiony w Cezarei. Pan przysłał mnie prosto tutaj, abym wam przywiózł nowinę. Prosi, żebyście przygotowali miasto dla jego wojsk. Namiestnik Syrii i zięć Wespazjana ciągną lądem do Italii. Liczą, że po drodze przyłączą się do nich niezadowolone legiony z Mezji.
– Mucjanus i Cerialis! – wykrzyknął Sabinus Starszy. – Dlaczego oni? Czemu on sam nie prowadzi?
– Chce przejąć Rzym bez wojny, jedynie nią grożąc. Pomaszerował do Egiptu, by zarekwirować tamtejsze zboże, a jak zdoła, to i afrykańskie. Postara się wziąć Witeliusza głodem i tylko w razie odmowy ustąpienia ucieknie się do akcji zbrojnej.
Sabinus popatrzył na syna.
– Miejmy nadzieję, że moja opieka nad rodziną Witeliusza na coś się przyda. Wygląda na to, że jakiś czas możemy być zakładnikami.
– Nie powinniśmy po prostu wyjechać i dołączyć do stryja?
– Lepiej mu się przysłużę na miejscu.
– Co planujesz?
– Gdy nadejdzie czas, zajmę miasto i utrzymam je, póki nie nadciągnie z armią.
– Jak to, ludzie nie pozwolą mu abdykować? – Sabinus ojciec rąbnął obiema dłońmi w blat biurka.
– Jest, jak mówię. – Syn bezradnie rozłożył ręce. – Starszy konsul odmówił przyjęcia noża, który Witeliusz chciał mu oddać na znak zrzeczenia się władzy. Potem tłum nie pozwolił mu udać się do świątyni Concordii, gdzie miał złożyć insygnia triumfalne, i zmusił go do powrotu na Palatyn. Wciąż tam siedzi. Oficjalnie nadal jest cesarzem, choć wolałby wziąć tę willę w Kampanii wraz z gwarancją spokojnej emerytury, które mu zaproponowałeś w imieniu Wespazjana.
– Ach, ten tłusty, bezwolny obżartuch! – Kolejne plaśnięcie w blat. – Na wyschnięte cycki Meduzy, tak się ugiąć przed motłochem, który pojęcia nie ma o polityce i nie wie, co dla nich dobre. Ja rozumiem, że od wczoraj trwają Saturnalia, ale niech nas bogowie chronią przed biedakami odgrywającymi królów dnia.
– Nie chodzi tylko o plebs. Swoje zrobili także jego przyjaciele i resztki pretorianów. Twierdzą, że oferta, jaką mu złożyłeś w świątyni Apolla, to zwykły blef. Uważają, że ani ty, ani Wespazjan nie dotrzymacie słowa. Nie widzą możliwości, żebyś pozwolił Witeliuszowi i jego synowi żyć. Szczerze mówiąc, trudno się im dziwić.
– Nie dalej jak przed miesiącem jego armia poniosła klęskę. Niedobitki poddały się trzy dni temu i Walensa ścięto! Z samymi trzema kohortami miejskimi mam więcej wojska od niego, nie mówiąc o wigilach. Jak mógłby nam zaszkodzić?
– Mogą się wokół niego skupiać niezadowoleni – rzucił trzeci mężczyzna w izbie, odsuwając się od regału, o który się opierał. – Mają rację, że nie ufają propozycji. Każę go ukatrupić razem z bachorem, gdy tylko będę mógł.
– Nie ty będziesz cesarzem, Domicjanie – odparł szorstko Sabinus.
– Tak, ale będę synem cesarza. Gdy ojciec siedzi w Egipcie, a mój brat w Judei, to mi da całkiem sporą władzę.
– Jesteś osiemnastolatkiem! Władzy masz tyle, ile męska dziwka z kutasem w obu otworach. Zamknij się i słuchaj, a może się czegoś nauczysz. – Sabinus Starszy znów odwrócił się do syna. – A co z Germanami?
Junior się skrzywił.
– Z tym jest problem, ojcze. Przyboczna straż cesarska pozostaje lojalna wobec Witeliusza.
– Dobra, ale to tylko pięciuset chłopa. Poślę jeszcze raz do niego i zapowiem, że jeśli odrzuci ofertę, umrze, wcześniej zaś zobaczy, jak jego chłopakowi podcinają gardło. Niech ryzykuje, jeśli chce, ale byłby głupcem, cokolwiek Domicjan… – Rozległo się stukanie do drzwi. – Wejść!
Zza futryny wyjrzał Hormus.
– Przyszła delegacja i chcą się z tobą widzieć – oznajmił. – Czekają na ulicy.
– No to ich wpuść i niech zaczekają w atrium!
Wyzwoleniec drgnął, zaskoczony ostrym tonem odpowiedzi.
– Zrobiłbym tak, panie, ale wszyscy się nie zmieszczą.
– I czego się po mnie spodziewacie, Nerwo? – Sabinus spytał przewodniczącego delegacji, ogarnąwszy wzrokiem tłumne zgromadzenie. Było tam ponad stu senatorów, trzykrotnie więcej ekwitów oraz większość wigilów i żołnierzy z kohort miejskich. Wszyscy krzyczeli, by ich prowadził. – Dokąd miałbym was poprowadzić?
– Na Palatyn! Musimy wykurzyć stamtąd Witeliusza.
– Słusznie mówi – zgodził się Sabinus Młodszy. – Im dłużej zwlekamy, tym bardziej miasto się polaryzuje i tym więcej ludzi zginie. W lipcu powiedziałeś, że zajmiesz miasto dla Wespazjana, gdy czas nadejdzie. No i mamy grudzień. Czas nadszedł. – Wskazał zbrojne szeregi kohort i wyposażonych w pałki wigilów ze straży nocnej. – A tu jest twoja armia.
– Nie chcę wnieść przemocy do Rzymu. Powiedzą, że Wespazjan doszedł do władzy na fali krwi.
– Kogo obchodzi, co tam będzie gadać pospólstwo! – Domicjan tupnął ze złością. – Najważniejsze to umocnić ojca na tronie. Witeliusz musi dać głowę, a z nim każdy, kto chciałby temu przeszkodzić.
– Dziób na kłódkę, młokosie! – Prefekt nawet nie spojrzał na bratanka. – Witeliusz nie zginie, jeżeli odejdzie spokojnie. – Zamilkł, a po chwili w jego oczach błysnęło zdecydowanie. – Niech tak będzie. Idziemy, ale emocje na wodzy! Żadnych rozrób, dopóki nas nie sprowokują, jasne?
Zaczęło się od jednego ciśniętego oszczepu. Grot przebił czaszkę centuriona z kohorty miejskiej idącego przed prefektem i utkwił w ramieniu kroczącego tuż obok chorążego. Sztandar niesiony przez zranionego zachwiał się i upadł, gdy mężczyznę pociągnął w dół ciężar połączonego z nim trupa.
Potem, gdy czoło kolumny zbliżało się do stawu u podnóża Kwirynału, przywitała ich prawdziwa salwa. Zasadzka była dobrze przygotowana. Dziesiątki oszczepów leciały z dachów i okien górnych pięter po obu stronach, a potem zastąpiły je cegły i dachówki. Sabinus Młodszy błyskawicznie się rozejrzał w poszukiwaniu źródeł tego śmiercionośnego gradu, zobaczył jednak tylko cywilów, nikogo w rynsztunku wojskowym. Ojcowski oddział rozpierzchł się, szukając osłony. Kto nie miał tarczy, garnął się ku kohortom miejskim. Padali zabici i ranni. Okrzyki strachu i bólu odbijały się echem od ścian domów, wkrótce jednak zagłuszył je dziki ryk, narastający jak grzmoty nadciągającej burzy. I zaraz nastąpił atak. Setki brodatych, odzianych w spodnie i kolczugi wojowników z długimi sześciokątnymi tarczami i _spathae_, długimi mieczami, jakie barbarzyńcy w służbie rzymskiej przedkładali nad krótkie legionowe _gladii_, wypadły z kilkunastu bocznych uliczek naraz, uderzając w wielu miejscach wzdłuż szyku Sabinusa, zaskakująco i niepowstrzymanie. Najbliżej stojący padali pod zamaszystymi cięciami, podczas gdy reszta usiłowała wyrwać się z pułapki. Improwizowane pociski nie przestawały razić z góry; gardłowe germańskie hasła bojowe atakowały zmysły. Rzeź zaczęła się na dobre.
– Chodźmy, ojcze! – krzyknął konsul, ciągnąc Sabinusa za togę. – Chyba nas właśnie sprowokowano, co?
Prefekt pobiegł dalej, zasłaniając głowę od góry ramionami.
– Nie zatrzymywać się! – krzyczał w pędzie. – Weźmiemy Kapitol i będziemy się tam bronić, póki nie nadejdzie pomoc. Naprzód!
O zmroku zaczął padać zimny deszcz, ludzie niezniechęceni ściągali jednak na Kapitol: do skromnej, mocno osłabionej armii Sabinusa dołączali na świętym wzgórzu miasta senatorowie, ekwici i prości obywatele. Trafiały się nawet kobiety, gotowe wraz z nimi znosić oblężenie, które z powodu warunków nie było jeszcze całkiem szczelne.
– Arulen Rustykus, mój tak zwany mąż, chowa się pod łóżkiem – oświadczyła Werulana Gracylla, odgarniając z twarzy pasemka wilgotnych włosów. – Wielu by powiedziało, że moje miejsce jest przy nim. Ale myślę sobie, niech gadają, co chcą. Będę walczyć za cesarza, którego szanuję, a nie za próżniaka, którym gardzę.
Ciemnymi oczyma mierzyła Sabinusa, jakby rzucała mu wyzwanie: no, spróbuj mnie odesłać do ślubnego pod wyrko.
– Potrafisz rzucać oszczepem lub kamieniem nie gorzej od innych, Gracyllo – odrzekł prefekt, usiłując nie patrzeć na mokrą stolę przylepioną do pełnych, kuszących piersi. – Potraktuję cię jak każdego. – Podziwiając jej oddalającą się sylwetkę, wiedział, że skłamał. Aby wyrzucić z myśli ewentualności, jakie zrodziły w nich jej kształtne pośladki, zwrócił się do syna. – Nadal nie wiadomo, co z Domicjanem?
– Nie, tato. Ostatni raz widziano go, jak zabiera tarczę rannemu żołnierzowi i zmyka.
– Gówniarz nigdy nie miał za grosz odwagi. Zjawi się, gdy już będzie bezpiecznie, i będzie plótł androny, jaki to z niego heros.
– Dwóch załatwiłem – stwierdził Domicjan, szczerząc zęby. – Poderżnąłem im gardła.
Na dowód pokazał kuzynowi skrwawione ręce.
Sabinus Młodszy wiedział, że nie ma co wierzyć w przechwałki chłopaka, ale też lepiej nie okazywać mu powątpiewania.
– Toś się spisał. Dobrze, że jesteś. Gdzie się podziewałeś od zasadzki?
Domicjan zmarszczył brwi, jakby usłyszał najgłupsze pytanie w życiu.
– Jak to gdzie? Kaptowałem dla nas stronników. Podczas gdy ty kryłeś się tutaj bezpiecznie, ja ganiałem po mieście w przebraniu, agitując ludzi, żeby nas wsparli.
Czyli zaszyłeś się w jakiejś norze, by doczekać nocy i w ciemności przemknąć na Kapitol, pomyślał Sabinus, poklepując go po plecach.
– Widziałeś, ilu ich tam jest na Forum? – spytał.
– Setki. Cała gwardia germańska i sporo pretorianów.
Jeżeli siły przeciwnika nie zwiększyły się pod osłoną nocy, to musiała to być duża przesada.
– A po drugiej stronie, od Pola Marsowego?
– Tamtędy nie szedłem. – Domicjan wzruszył ramionami.
– Dobra. Miejmy nadzieję, że mniej i że nasz posłaniec się przedostał. Przy odrobinie szczęścia armia twojego ojca może tu przybyć za dwa dni, a jazda nawet już jutro pod wieczór. Do tego czasu zdołamy się utrzymać.
Domicjan zdawał się wyczuwać trawiący kuzyna niepokój.
– Myślisz, że zaatakują?
– Kto wie? O świcie ojciec wyśle do Witeliusza centuriona Marcjalisa z zarzutem, że złamał ugodę o abdykacji. Jeżeli odmówi jej dotrzymania, to… cóż, myślę, że gdy już ruszą na nas, nie skończy się na paru trupach.
– Powiedział, że za wiele ma pokory, by sprzeciwić się rosnącej niecierpliwości swoich zwolenników – zameldował Marcjalis, _primus pilus_ drugiej kohorty miejskiej.
– Pokory? – Sabinus Starszy uniósł brwi ze zdumienia. – Chyba tłuszczu. Nie znam nikogo mniej pokornego niż on. Jeśli sądzi, że ma szansę utrzymać się na tronie tylko z poparciem swojej ochrony, paru kohort pretorianów i motłochu, to jest w poważnym błędzie. Siły Wespazjana dotrą tu w dwa dni.
– O ile posłaniec się przedarł – zauważył konsul.
– Jasne, że się przedarł. Wysłałem ich tuzin. – Sabinus znów się zwrócił do centuriona. – Przypomniałeś mu, że sam się zgodził abdykować i że gdyby się wycofał, to z całą pewnością umrze, a z nim jego syn i brat?
– Tak jest, prefekcie. Wyglądało na to, że bardziej interesuje się śniadaniem niż niebezpieczeństwem, jakie na siebie sprowadza. Powiedział, że sprawa jest poza jego kontrolą, i zasugerował, abym opuścił pałac tajnym wyjściem, bo jego ludzie mogą zabić posłańca pokoju.
– Wydaje się, że jest cesarzem już tylko z nazwy. Kompletnie stracił panowanie nad sytuacją – orzekł Sabinus Młodszy, spoglądając na przeciwległy skraj Forum, gdzie przy świątyni Westy zbierali się żołnierze. – A tam mamy najgorszy rodzaj wojska: bez wodza.
– Teraz! – krzyknął konsul, gdy germańscy wojownicy w pełnym biegu zbliżali się do bramy kapitolińskiej.
Setki dachówek i cegieł sypnęły się gradem na szturmujących, co zmusiło ich do przykucnięcia pod uniesionymi tarczami. Z niespożytą energią właściwą tym, których życie od tego zależy, obrońcy miotali pociski na cesarskich gwardzistów, zbrojnych jedynie w miecze i tarcze. Wkrótce zmuszeni do odwrotu Germanie podali tyły, zostawiając na ulicy nieprzytomnych i kontuzjowanych kolegów.
– Nie zdołają nam poważnie zagrozić, choćby przynieśli tysiąc oszczepów – zakonkludował Sabinus Starszy, gdy ostatni barbarzyńcy umknęli w stronę świątyni Saturna. – Żeby tu się wedrzeć, potrzebowaliby machin oblężniczych, a w mieście żadnej nie ma. – Spojrzawszy w dół na okute drewniane wrota zaryglowane dwiema metalowymi belkami i wsparte solidnymi kłodami, dodał: – Nie wyłamią ich bez tarana albo ciężkich katapult.
– Albo ognia, tato – dorzucił niespokojnie Sabinus Młodszy.
Ojciec spojrzał na niego sceptycznie.
– Na wielki worek Jowisza, nawet Galom cztery i pół wieku temu starczyło respektu wobec naszych bogów, by nie ważyli się zniszczyć świątyń.
– Galom może starczyło, ale to przecież Germanie. – Konsul popatrzył na przegrupowujący się w dali oddział. Tym razem wojownicy zaopatrzyli się w pochodnie. – Szykować wodę! – rozkazał. – Przynieść, ile się da ze zbiornika, inaczej wszystko stracone!
Wody jednak na Kapitolu nie było za wiele. Nie brakowało za to – nawet w grudniu – suchego drewna. Prefekt i konsul zagrzewali ludzi do zwiększenia wysiłku przy opróżnianiu zbiornika za pomocą nielicznych dostępnych wiader i mosiężnych mis ofiarnych, pochodnie zaś nadlatywały ponad murem nieprzerwanie, siejąc pożogę.
Nagle wzrok Sabinusa Młodszego przykuł ostry błysk.
– Brama! – krzyknął ze zgrozą. – Wody tam! Zmoczyć ją!
Wiedział jednak, że jest za późno. Wrota podpalono od zewnątrz; w nozdrzach poczuł woń ostrzejszą i cięższą niż płonącego drewna. Napastnicy użyli nafty – stąd ten błysk – która wody się nie boi.
Ojciec również to dostrzegł.
– Zabarykadować bramę! Obalić wszystkie posągi i zrzucić je na stos, a potem szukać drogi ucieczki – rozkazał. – Kapitol stracony.
– Ale to świętokradztwo! Większość to statuy bogów.
Sabinus Starszy wskazał dach świątyni Jowisza. Dachówki zaczynały już pękać od żaru i płomienie strzelały przez coraz liczniejsze dziury.
– A to nie jest świętokradztwo? Germańskie dzikusy w służbie cesarskiej podłożyły ogień pod dom opiekuńczego boga Rzymu! Zapora z posągów powstrzyma ich wystarczająco długo, by większość naszych zdążyła się stąd wydostać. To warte jeszcze tej drobnej dodatkowej profanacji. Bierz się do dzieła i zgarnij tego gnojka Domicjana, jeżeli jeszcze nie zwiał. Powinno ci się udać zejść z Arx na Pole Marsowe.
– A ty, tato?
Sabinus spojrzał synowi w oczy i z ponurym uśmiechem pokręcił głową. W tej chwili ogłuszający trzask i fala gorącego powietrza obwieściły zapadnięcie się dachu świątyni.
– Ja zostaję. Prefekt Rzymu nie umyka z miasta. Jeżeli Witeliusz chce żyć, to musi ze mną pertraktować.
– A może myśli, że przeżyje bez negocjacji?
– To obaj jesteśmy trupami. No, idź już!
Dym z osmalonych ruin Kapitolu snuł się nad Forum Romanum i Palatynem. Sabinus Młodszy patrzył z kryjówki na dachu świątyni Apolla w stronę pałacu zbudowanego przez Kaligulę i świeżo odrestaurowanego po wielkim pożarze przed pięcioma laty. Tłuste cielsko Witeliusza właśnie się wytoczyło przed główne wrota w asyście wiernych Germanów. U podnóża schodów czekali nań senatorowie i ekwici. Wielu z nich było na Kapitolu, uciekli jednak, wykorzystując czas zyskany dzięki postawie obrońców; teraz wychynęli na światło dzienne, by poprzeć znienawidzonego cesarza, gdy będzie ferował wyroki na tych, którzy stawili mu opór i przegrali.
Ujrzawszy człowieka w łańcuchach prowadzonego przez siepaczy pałacowymi schodami, konsul zacisnął palce na balustradzie, aż mu kłykcie zbielały. Był to jego ojciec.
Żołdacy pchnęli Sabinusa Starszego na ziemię, aż zabrzęczały kajdany. Tłum, dotychczas milczący, zareagował śmiechem i wyzwiskami. Witeliusz łaskawie odczekał chwilę, nim uniósł ramiona, by się uciszono. Charknął głośno i splunął na leżącego.
– Jak śmiesz się targować z cesarzem? – warknął przez zaciśnięte zęby. – Jak śmiesz nakazywać mi, czy mam zostać, czy odejść? Oferowałeś mi życie, jakbyś mógł nim rozporządzać, i łaskawie przyznałeś spłacheć ziemi w Kampanii, podczas gdy mogę mieć to wszystko! – Zatoczył ręką półkole, wskazując panoramę miasta w stronę Pola Marsowego, Tybru i ginącej w dali nitki via Flaminia. – To jest moje i tylko moje. Teraz widzę, że nie muszę się tego wyrzekać, bo lud mnie kocha. – Przerwał, aby zgromadzeni mogli wznieść wiwaty i potwierdzić swoją źle skierowaną lojalność. – Co więc mam z tobą zrobić? – spytał, zwracając się jednak do gawiedzi.
Odpowiedź była jednogłośna.
– Śmierć!!!
– Śmierć? – Cesarz jął się skubać w jeden z licznych podbródków. – Co ty na to, Sabinusie? Czy nie zasługujesz na nią za swoją bezczelność?
Prefekt podniósł głowę i spojrzał na niego przez opuchnięte powieki.
– Zabij mnie, a nie dożyjesz jutrzejszej nocy – odparł. – Oszczędź mnie, a zobaczę, czy da się uratować twoją nędzną obfitą skórę.
– I znowu ta arogancja… – Witeliusz cmoknął z dezaprobatą. – Powiem ci, jak postąpię, Sabinusie, biorąc pod uwagę naszą starą przyjaźń. Pamiętasz, jak dawno temu na Capri złożyłem ci propozycję? Bardzo szczodrą propozycję, a ty nazwałeś mnie odrażającą męską dziwką? Powiedziałeś, że nie wziąłbyś w usta cudzego penisa, choćby miało ci to ocalić życie. Zapragnąłem wtedy, żeby kiedyś postawiono cię przed takim wyborem. No i się ziściło! – Uniósł rąbek tuniki i wyciągnął zza przepaski biodrowej swoją męskość. – Masz. Ssij i żyj.
Sabinus zaczął dygotać. Jego syn, obserwujący scenę w napięciu, przestraszył się, że to od szlochu, ale zaraz wyprowadził go z błędu gromki ojcowski śmiech.
– Czy ty się widzisz, Witeliuszu? Dumny władca chwali się kutasikiem wielkości mojego małego palca. Tak rozumiesz cesarski majestat? Do tego więc przyszło? Tak, pamiętam tamtą rozmowę. Czułem do ciebie obrzydzenie wtedy i czuję teraz, więc kończmy z tym. Nie dotknę twojego narządu, choćbym zdołał się go doszukać.
Witeliusz otworzył usta i zaraz je zamknął. Rozejrzał się niepewnie wokoło, jakby dotarła do niego śmieszność sytuacji, w jakiej się postawił. Szybko poprawił odzienie, odwrócił się i poczłapał z powrotem do pałacu.
– Załatwcie go i obnażcie trupa – rozkazał, znikając w bramie.
Sabinusowi Młodszemu najbardziej wryła się w pamięć cisza, jaka zapadła, gdy ojciec sam pochylił głowę do egzekucji. Cisza, która trwała, gdy już miecz błysnął w zachodzącym słońcu i głowa skazańca potoczyła się po marmurze, krew trysnęła z kikuta szyi i zbroczyła stopy kata. Ciało opadło bezwładnie i gdy barbarzyńscy gwardziści odciągnęli je ku Schodom Gemońskim – wciąż zalegała cisza. Sabinus zapamiętał ją tak dobrze, bo właśnie dzięki niej dosłyszał niesiony bryzą słaby głos rogu. Odwrócił się ku północy, skąd zdawał się dolatywać. W oddali na via Flaminia zobaczył malutkie sylwetki jeźdźców i błyski słońca na stali.
Nadciągała armia Wespazjana – za późno, by ocalić jego brata, lecz nie na to, by go pomścić.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki