- promocja
- W empik go
What Did You Do? - ebook
What Did You Do? - ebook
Miłość, która nie umrze.
Zemsta, która nadejdzie.
Trzy rodziny, których losy na zawsze się odmienią.
Caly z trudem znosi konsekwencje decyzji, które podjęła. Na szali położyła całe swoje dotychczasowe życie i teraz z niecierpliwością czeka na ceremonię, w której otrzyma drugą połowę serca. By umocnić swoje miejsce na dworze i udowodnić lojalność wobec Świetlistych będzie jednak musiała poślubić Aureliusa…
Na domiar złego wciąż prześladuje ją wspomnienie o Malumie Mendaksie, księciu Mrocznych.
Gdy tylko zostaje sama, widzi cień jego sylwetki, czuje jego wzrok. A przede wszystkim… dotyk.
Cały nie wie, że to, co ją prześladuje, to coś więcej niż tylko wspomnienie. Mendax powrócił, by ukarać swoją ukochaną i tych, którzy mu ją odebrali.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788382665086 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Hej! Świetnie wyglądacie.
Posłuchajcie: ta książka jest mroczna. Jeżeli jesteście wrażliwi lub silnie reagujecie na straszne, wstrętne, obrzydliwe i okrutne zjawiska, to gratulacje, jesteście całkiem normalni (chociaż czy tak naprawdę ktokolwiek z nas jest normalny?) i możecie po prostu nie czytać dalej. A ja zamknę oczy i przekręcę niewidzialny klucz w ustach, by nigdy więcej nie przemówić… chyba że wpadniemy na siebie w spożywczaku i nastąpi jedna z tych chwil pod tytułem: „nasze spojrzenia się spotkały, chociaż próbowaliśmy się schować, i już jest za późno”. Bo wtedy oczywiście będę zmuszona się odezwać.
Ale bez żartów, wasze zdrowie psychiczne to poważna sprawa. Postaram się wymienić wszystkie triggery, ale coś może mi umknąć, dlatego nie ryzykujcie, proszę, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości. Za nic nie chciałabym sprawić wam bólu czy choćby wywołać dyskomfort.
Ta książka zawiera takie elementy (lecz się do nich nie ogranicza) jak: świadoma zgoda na aktywność seksualną między osobami dorosłymi, przemoc (werbalna, fizyczna, emocjonalna, psychiczna), łamanie kości, porwanie, dekapitacja, krew, zadawanie ran, nadmierna liczba wrzeszczących mężczyzn, śmierć, utrata rodziców, molestowanie, problemy natury psychicznej, ostry seks (za zgodą), morderstwo, zdrada, narrator niewiarygodny, podglądactwo, niespodziewane zwroty akcji, zabawa nożem, zabawa pasem, śmierć zwierząt (ale przysięgam, że ci dranie dostaną za swoje), stalking, wypadek samochodowy, amputacja, zabicie dziecka (ostrzegałam, że będzie mrocznie; chodzi o sytuację dziecko przeciw dziecku, jedno z nich to klasyczny dręczyciel, a mowa o dosłownie trzech zdaniach dotyczących wydarzeń z przeszłości), otrucie, somnofilia, alkohol, non-con (dodaję to tylko dlatego, że ktoś uważa, że coś mu się śniło, ale to wydarzyło się naprawdę i bardzo się podobało, ale ta osoba i tak sądzi, że to był sen), i fizyka – taaa, powiedziałam to.
No dobra, zdarzają się też jedna czy dwie pozytywne rzeczy.
Przenosicie się do innego świata razem z Caly i Mendaksem. Dowiadujecie się, że etykietki i pozory nic nie znaczą, i że jesteście zdolni do wielkich czynów, nawet jeśli wydaje się to nieprawdopodobne. Trafiają się też słodkie zwierzaczki, mądre kobiety i przystojne elfy.
A teraz jeszcze jedno ostrzeżenie.
No wiem, serwuję wam coś jak odwróconą kanapkę z gównem: złe – dobre – złe.
To jest druga część czterotomowej serii. Znalazło się w niej więcej wydarzeń z przeszłości niż w pozostałych. Podczas tej podróży wiele razy znienawidzicie i znów pokochacie każdą z postaci. Nieraz poczujecie się zdezorientowani i będziecie wątpić, kto w tej historii tak naprawdę jest bohaterem, a kto łotrem, i właśnie o taki efekt mi chodziło. Chciałam wam pokazać, że niezależnie od wyglądu, zachowania, osiągnięć, miejsca zamieszkania i pochodzenia i tak dalej, to my decydujemy, kim chcemy być, i cudze opinie nie mają tu nic do rzeczy.
XOXO
JeneanePLAYLISTA
Halsey – Castle
Madalen Duke – How Villains Are Made
Eternal Eclipse feat. Merethe Soltvedt – Inferia
Glasslands – Soul Without A Home
Eternal Eclipse – Mirage
Imminence – Come Hell or High Water
Astyria – Darkness Inside
Nessa Barrett – noose
Nessa Barrett – keep me afraid
Dove Cameron – Sand
Apocalyptica – Not Strong Enough
Deftones – Change (In the House of Flies)
Euphoria feat. Bolshiee – Be A Hero
Billie Eilish – No Time To Die
(Rozdział 19)
Jurrivh – Suicide Note
Wszystkie pikantne sceny:
Amanati – Karma
Amanati – Invicta
Amanati – 9/8ROZDZIAŁ 1
SARACEN, KRÓLOWA ŚWIETLISTEGO DWORU
W PRZESZŁOŚCI
Czarne płatki róż opadały na posadzkę zamkowego holu, gdy je tak odrywałam, jeden po drugim, z kwiatów stojących w wazonie.
– A, tutaj jesteś. – Poczułam ulgę, rozluźniłam ramiona okryte cekinową tkaniną i na ścianach zatańczyły drobne złote plamki. – Twój generał wprowadził obiekty tylnym wejściem. Będziesz bardzo zadowolony z tej puli. Jest tam kilku osobników zwanych w świecie ludzi seryjnymi mordercami. Zabrałam przewoźnika do jednego z więzień o zaostrzonym rygorze – dorzuciłam, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
Był przerażający. Na sam jego widok każdy kulił się z przerażenia, że niechcący zwróci na siebie uwagę i padnie jego ofiarą.
Podszedł do mnie bez słowa i przycisnął mnie do ściany obok konsoli.
Poczułam ucisk w żołądku, jakby motyle, które fruwały wokół mnie i całego zamku Mrocznych Elfów, zaczęły tańczyć również w moim wnętrzu.
Thanes pchnął mnie na ścianę i zaczął pożerać moją szyję głodnymi pocałunkami.
Rozpierała mnie duma.
Był ze mnie zadowolony.
– A jak idą badania? – spytałam, ciężko dysząc. Jego potężne, władcze ciało trzymało mnie niczym w imadle.
– Niewielu przeżyło – mruknął, jedną ręką rozpinając spodnie, a drugą przyciskając mnie do ściany. – Jeśli ma się to udać, muszą być silniejsi.
Jego dłonie, szorstkie i apodyktyczne, uniosły moją szatę. Złote cekiny otarły się o moje uda jak paznokcie.
Na słońca, był niesamowity.
Jego słowa wzbudziły żar w moim brzuchu.
To musiało się udać. Po prostu musiało.
To był jedyny sposób.
– Cóż, ukochany – zamruczałam. – Silniejsza istota nie byłaby śmiertelnikiem, a ty nie mógłbyś się dostać do jej umysłu.
Jego mocne dłonie z jeszcze większą brutalnością ściskały moje gotowe ciało.
Na ramieniu przysiadła mu wstrętna zielona ćma, by zaraz dołączyć do jednego z moich monarchów na ścianie.
– Przeklęta wiedźma z północy sądzi, że potrafi przywłaszczyć sobie część mocy Władców Dymu. – Wsunął się we mnie mocnym pchnięciem i ze stłumionym jękiem. – Dodaj tej siły kilkorgu z nich. Wiedźma zamierza przetestować to najpierw na moim synu i wziąć moc od niego.
Przymknął oczy, a ja z trudem stłumiłam jęk, który wyrywał mi się z gardła za sprawą myśli, że to ja wywołałam u niego tę rozkosz.
– Otrzymał moje umiejętności, a także moc Tenebris jako Władca Dymu. Pewnego dnia Mendax stanie się silniejszy od nas wszystkich. To musi się udać. A jeśli nie, lepiej się go pozbyć. Z taką mocą z pewnością wymknie się spod kontroli.
Zacisnęłam nogi wokół jego ciała.
Skupiłam się na nim z całych sił, mimowolnie zagryzając dolną wargę. Uwielbiałam, kiedy tak mnie traktował.
Guziczki przy butach wbiły mi się w łydki, kiedy przyciągnęłam go do siebie. Bliżej. Głębiej. Oczy poleciały mi do tyłu. Rozkoszowałam się kolejnymi, coraz mocniejszymi pchnięciami, i wypełniającą mnie śliską twardością. Felix zawsze obchodził się ze mną zbyt łagodnie, z nadmiernym szacunkiem.
Z Thanesem było zaś brudno i ostro. Dokładnie tak, jak chciałam.
Wyrwał mi się okrzyk, gdy wgryzł się w moją szyję niczym prawdziwy drapieżnik i przebił wrażliwą skórę. Czasem bałam się, że pewnego dnia naprawdę mnie zniszczy. Co za cudowne uczucie.
Czyniło mnie silniejszą – dla niego. Jego żona nigdy nie przyjęłaby jego agresji w taki sposób jak ja.
– Pozbądź się jej – wyjęczałam. Uniosłam biodra i zaczęłam nimi poruszać, aż poczułam ogień. – Pozbądź się obojga albo ze mną koniec – dodałam, zaciskając się wokół jego członka.
– Myślisz, kurwa, że po co tworzymy te istoty?! – ryknął, po czym wysunął się ze mnie i puścił moje nogi.
Posunęłam się za daleko.
W takich chwilach był naprawdę groźny: pełen pożądania i wściekłości.
Nie mogłam się powstrzymać.
– Jesteś Inspiratorem. Nie potrzebujesz jej, by sprawować rządy – odparowałam.
Może nie dorównywałam Królowi Mrocznych Elfów pod względem mocy i umiejętności, ale w kwestii tytułu owszem.
Upewniwszy się, że moja zbroja – korona Świetlistych – wciąż tkwi na głowie, opuściłam złotą szatę, jednocześnie wycierając mokre smużki, które zostawiły nasze soki na krynolinie.
– Oczywiście, że jej nie potrzebuję, ale Władcy Dymu cieszą się wielkim szacunkiem. Mroczne Elfy już i tak mnie nienawidzą za to, że zostały wykluczone ze świata śmiertelników. Gdybym zabił dwoje ich ostatnich bohaterów, narobiłbym sobie jeszcze więcej wrogów.
Jego członek w półwzwodzie, nadal obnażony, lśnił w ciepłym blasku kinkietów.
– Zajmę się tym, skarbie, mówiłam przecież. Każdy ze śmiertelników, których ci przyprowadzam, jest fizycznie silny i słaby psychicznie, ma umysł idealnie nadający się do tego, by go stopić i przerobić na mózg małego okrutnego kretyna. Plan wreszcie nabiera konkretnych kształtów, ukochany – wyszeptałam, biorąc do ręki jego półtwardego penisa. – Pozbądź się Tenebris i Mendaksa – zamruczałam, przeciągając dłonią po znów sztywniejącym członku. – Chcę, żebyśmy zostali tylko we dwoje. Pomyśl, czego moglibyśmy razem dokonać jako Władcy krain Świetlistych, Mrocznych i ludzi. – Przesunęłam kciukiem po twardym jak skała czubku.
Stał się taki dzięki mnie.
Thanes cicho jęknął, po czym gwałtownie chwycił mnie za gardło.
– Co ona tu robi?
Od ścian przestronnej komnaty odbił się cienki, irytujący głosik. Jakby ktoś przeciągnął paznokciami po płytce łubkowej.
Lekko spanikowana, odruchowo spojrzałam ponad ramieniem Thanesa. Na widok jego żony moje wargi wygięły się w podstępnym uśmieszku.
Thanes nawet nie drgnął, dalej ocierał się członkiem o moją rękę.
– Hej, Tenebris, obawiam się, że mąż jest trochę zajęty – zamruczałam, wciąż z uśmiechem.
Ta scena była aż zbyt idealna.
– Mężu, chyba prosiłam, żebyś ruchał swoje dziwki poza murami zamku. Nie zapomnij zapłacić. Wygląda na zdesperowaną – zanuciła szyderczo Tenebris.
Przyglądała nam się z ramionami splecionymi na piersi. Po chwili z irytacją zmrużyła lodowato-błękitne oczy, ale na swoje nieszczęście nie zdołała ukryć bolesnego błysku, który pojawił się w nich na moment.
A wszyscy uważali, że tak trudno zranić Władców Dymu.
– Wyjdź – warknął Thanes na żonę.
Mój uśmiech stał się niemożliwie szeroki. Thanes praktycznie już wybrał mnie zamiast niej, a jeszcze nawet nie skompletowaliśmy armii.
Musiała poczuć się naprawdę żałośnie, widząc, że jej niesamowity mężczyzna woli mnie… i w dodatku dokonał tego wyboru w jej własnym domu.
Przegrała z niemal pozbawioną mocy Świetlistą. Aż kręciło mi się w głowie na tę myśl.
Miałam tak nikłe moce, że mało brakowało, a nawet nie wzięto by mnie pod uwagę jako kandydatkę na żonę dla króla Świetlistych Elfów. Wszyscy wiedzieli, że mój mąż wybrał mnie tylko z powodu ironii mojego niewielkiego daru. Felix uwielbiał symbole.
Jaskrawe, pomarańczowo-czarne skrzydła na moich plecach lekko zatrzepotały. Nigdy nie czułam się dzięki nim silniejsza. Przeciwnie, tylko podkreślały moją słabość w porównaniu z Władcą i Władczynią krainy Mrocznych.
Tenebris prychnęła. Miała nade mną zdecydowaną przewagę w kwestii mocy i dobrze o tym wiedziała.
– Mogłabym zabić was oboje tu i teraz. Nikt by za wami nie tęsknił. Dworzanie nawet nie mrugnęliby okiem, gdyby was zabrakło – warknęła z uśmiechem.
Pasma atramentowej czerni zaczęły pełgać wzdłuż jej palców, wspinały się po nadgarstkach jak żywe istoty.
Zalazłam jej pod skórę.
Thanes odsunął się ode mnie gwałtownie i obrócił do niej. Natychmiast poczułam się pusta i nic nieznacząca.
– Śmiało. – Ruszył w jej stronę. Arogancja bijąca z jego ruchów wprawiła mnie w drżenie. – Powiedz synowi, że mnie zabiłaś, mnie, jego najlepszego przyjaciela. Idola. Ojca. – Śmiech Thanesa rozgrzmiał wśród zamkowych murów.
Król podszedł bliżej i przysunął twarz do porcelanowego oblicza Tenebris, która, zawsze taka przerażająca i mocarna, nagle wydała się słaba i onieśmielona. Niemal zrobiło mi się jej żal. Pod spojrzeniem Thanesa dosłownie kuliła się w sobie.
Wszyscy postrzegali ją jako niepowstrzymaną, nieustępliwą moc, ale przy mężu nagle stała się uległa jak pies.
Miłość ogłupia. Nikt nie rozumiał tego równie dobrze jak ja.
– Pogodzi się z tym – warknęła w odpowiedzi.
Dym unoszący się z jej stóp tworzył między nimi bezpieczną barierę.
– Mendax mnie ubóstwia, Tenebris. Jeśli mnie zabijesz, ten chłopak bez namysłu cię zamorduje – powiedział Thanes z aroganckim uśmieszkiem. – Ale to i tak bez znaczenia. – Chwycił jej czerniejącą dłoń. – Nie zrobiłabyś mi krzywdy. Ty mnie kochasz. Elfy wierzą, że Władcy Dymu są twardzi, choć ja znam prawdę.
Pochylił się i czule ją pocałował. Przymknęła oczy, ale wciąż stała sztywna jak kołek.
Zacisnęłam pięści, aż moje długie paznokcie w kolorze brzoskwini o mało nie przebiły skóry.
– Wiem, że kiedy któreś z was się zakocha – znów pocałował ją delikatnie – i kiedy połączy się z kimś więzią – znowu pocałunek, tym razem w czoło – nie będziecie w stanie tego powstrzymać ani zranić swego wybranka. Nieważne, jak bardzo wam to szkodzi. – Patrzyłam ze zgrozą, jak odgarnia z jej twarzy kosmyk prostych czarnych włosów. – Wychodzi na to, ukochana, że to ty nieźle zjebałaś sprawę, gdy mnie wybrałaś.
Zazdrość zapłonęła w moim wnętrzu jak rozżarzone słońce. Gdybym tylko miała moc Zaklinaczki Słońc, spaliłabym tych dwoje mocą tysięcy kul ognia.
Wiedziałam, że Thanes nią manipuluje, że tak naprawdę jej nie kocha.
Kochał mnie.
Ale kiedy tak stałam w zimnym, ciemnym zamkowym wnętrzu, coś we mnie rozkwitło. Coś mrocznego i najeżonego kłami oraz kolcami.
Chciałam sprawić, by Tenebris pożałowała, że mnie sprowokowała – że przez nią poczułam się nic niewarta, ponieważ nie mogłam równać się z jej mocą i urodą.
Nie byłam Władczynią Dymu, ale to nie mogło mnie powstrzymać przed zniszczeniem jej życia i wszystkiego, na czym mogło jej zależeć. Zamierzałam się o to postarać.
Już nie chodziło tylko o Thanesa.
Jej królestwo było moje.
Byłam od niej lepsza i chciałam patrzeć, jak on zabija dla mnie żonę i syna.
Ja również potrafiłam być mocarna.ROZDZIAŁ 2
MENDAX
OBECNIE
Ciepła krew kapała na uschłe liście okrywające ziemię niczym kobierzec, z cichym dźwiękiem, który umknąłby większości osób. Ale nie mnie.
Moje uszy zawsze szukały tego odgłosu, wyczekiwały chwili, gdy doznają błogiej rozkoszy za sprawą tych cudownych nut. To była orkiestra, napędzająca mnie do czynu, rozpalająca we mnie płomień, esencja mojej duszy, łaknąca pieśni krwi – a ja byłem jej maestro.
Skradłem najgłębszy wdech, na jaki było stać moją bolącą pierś, pozwoliłem, by wilgotne powietrze lasu napełniło moje nieśmiertelne płuca. Nawet ten ziemisty zapach przypominał mi o niej.
Wszystko mi o niej przypominało.
„Jeszcze nie”, powtarzałem w myślach. Zrobiłem wydech, a wraz z nim wyrzuciłem z siebie wypełniające mnie zniecierpliwienie.
Już zaczynałem słabnąć. Czułem to. Furia zawładnęła moim ciałem i umysłem. Pojawiała się coraz częściej od dnia, gdy ona odeszła. Obicie twarzy temu człowiekowi, to było stanowczo za mało.
– Nie ukrywaj jej przede mną – powiedziałem ostrzegawczo.
„Jeszcze nie!”, błagałem samego siebie, na próżno usiłując poluźnić palce zaciśnięte na jego gardle. Buntowały się, raz po raz mocniej wbijały się w skórę pokrytą szorstkim zarostem.
– M-mówiłem, że nic nie wiem! Za nic bym jej przed tobą nie ukrył, panie – wyjąkał.
– Dirac! Bierz go! – krzyknąłem, tracąc całkiem panowanie nad sobą. Pchnąłem drobnego, drżącego mężczyznę w stronę elfa, jedynego prócz mnie w tym ciemnym, zasnutym dymem lesie.
Mój przyjaciel, o ile można go tak określić, złapał Zaklinacza Drzew i cisnął nim o najbliższy pień.
Czułem, że zaraz całkiem mi odbije, a nie mogłem sobie na to pozwolić – nie w tej chwili – ponieważ mężczyzna mógł znać odpowiedzi. Inne odpowiedzi. Które ja również musiałem poznać.
Dirac rzucił mi zatroskane spojrzenie, po czym z groźnym grymasem odwrócił się do niego.
– Czujesz to, przyznaj – wyszeptał. Rozciągając wargi w szerokim uśmiechu, spojrzał na krwawiącego mężczyznę i mocniej przycisnął gładką szarą klingę do pomarszczonej szyi. – Myślałeś, że jest niezrównoważony, co? To popatrz teraz na naszego księcia. – Wskazał mnie ruchem głowy. – Podobno odwiedziłeś szepczące dęby w odległości kilku mil od portali elfów i Hanabi, tego samego dnia, gdy odeszła zabójczyni ze świata śmiertelników.
Moje stopy same z siebie zaczęły się poruszać w nazbyt dobrze znanym rytmie. Skóra na knykciach się napięła, aż poczułem, że zaraz skruszę własne kości.
Ona należała do mnie.
Chciałem zabić go za to, że umieścił boginię – moją boginię – w umyśle śmiertelnika. Była moja, do kurwy nędzy.
Nie miała prawa pojawić się w niczyjej głowie, z wyjątkiem mojej. Gwiazdy wiedziały, że odkąd odeszła, zajmowała całą wolną przestrzeń. Tylko o niej mogłem myśleć.
Warcząc z bezsilnej wściekłości, zacząłem rwać z głowy kępki czarnych potarganych włosów. Poczułem szarpanie blizny na plecach, pokrywała ją teraz nowa napięta skóra, tam, gdzie mnie dźgnęła. Ten ból jeszcze mocniej mi przypomniał, jak bardzo pragnę ją odnaleźć.
Obaj mężczyźni niepewnie przestąpili z nogi na nogę. Moje dymne skrzydła pulsowały, ale jak zwykle od pewnego czasu, pozostały złożone. Czarny smog kłębił się wokół mnie, skradał się w stronę Diraca i mieszkańca wioski.
– Przysięgam! – Mężczyzna zaczął panikować na ten widok.
Władca Dymu jest tylko tak groźny, jak jego dym, a ja wydzielałem opary żrącego kwasu.
Słyszałem, jak dudni jego serce niczym bębny wybijające całą symfonię, zmierzającą do kulminacyjnego punktu, domagające się, by dodać do niej jego wrzaski bólu.
– Przysięgam, nikogo nie widziałem! Przez cały dzień nikt nie pojawił się w lesie. Wiesz, kto za tym stoi. Tak jak inni zdradzieccy śmiertelnicy! Wszyscy wiedzą, że ona jest z księciem Świetlistych…
Złapałem jego głowę, która trzasnęła w moich dłoniach z donośnym chrupnięciem. Poczułem tak ogromną ulgę, jakbym samemu sobie złamał kark.
Sztyletując go wzrokiem, cisnąłem nim o ziemię i otoczyłem dymem jego nogi i ramiona. W moim umyśle raz po raz wybrzmiewały jego ostatnie słowa.
Patrzyłem, jak członki oddzielają się od ciała z kojącym dźwiękiem. Owszem, zmarł w chwili, gdy złamałem mu kark, ale po prostu musiałem dać upust furii, choćby odrobinę.
Jeśli się nie opanuję, cały świat Mrocznych wkrótce będzie martwy, a ja zasiądę na tronie, ale nie będę miał kim rządzić.
Nawet ta myśl – która normalnie wstrząsnęłaby moją duszą – już nie miała znaczenia. Ani trochę bym się nie przejął, gdyby ze wszystkich krain ocalało tylko nas dwoje.
Byłbym jej władcą.
Ubóstwiałbym ją.
I karał.
Moja pierś zawibrowała pomrukiem na myśl o tej gnidzie imieniem Callie – czy jak tam naprawdę wabił się mój zwierzaczek. Zdrajczyni. Bez wysiłku oderwałem dolną szczękę mężczyzny i cisnąłem ją w głąb mglistego lasu. Kiedy ostry zapach czarnej krwi połaskotał mój nos, napięcie odrobinę ze mnie zeszło.
– Wiesz, że on ma rację – powiedział Dirac.
Błyskawicznie obróciłem się na pięcie, o mało nie tracąc równowagi. Miałem ochotę go udusić. Przyjaciel czy nie, Dirac nie miał prawa o niej mówić.
Ale zobaczyłem tylko ciemny las. Elf był bystry i szybki, musiałem mu to przyznać.
– Nie miał racji! – krzyknąłem w leśną pustkę. Mój zdesperowany głos odbił się echem pośród starych drzew.
A nawet jeśli miał, nie mogłem się z tym pogodzić.
Jeżeli się nie mylił, to pewnie nigdy jej nie odzyskam – nie tak naprawdę.
– Któż inny spośród wszystkich krain przysłałby śmiertelniczkę, żeby cię zabiła, Mendaksie? Wiesz, że ona jest związana ze Świetlistymi. Słyszałeś przecież pogłoski. – Teraz jego głos, oddzielony od ciała, rozległ się za moimi plecami.
Znów się obróciłem i wrzasnąłem:
– Ona nie jest ze Świetlistymi! To zwykłe plotki. – Od krzyku aż się trząsłem.
Dalekie granie cykad mieszało się z moim ciężkim oddechem i poskrzypywaniem nagich gałęzi poruszanych chłodnym nocnym powiewem.
Powietrze lekko zamigotało i znów wyrósł przede mną potężny dwumetrowy elf, z rękami uniesionymi w geście poddania. Przeszywał mnie spojrzeniem pełnym troski i łagodności. Aż miałem chęć go dźgnąć.
– Gdybyś miał mózg, tobym go spenetrował – burknąłem, rozluźniając ramiona.
– Jak wszystkich pozostałych, których próbowałeś przesłuchać? – Wyszczerzył się, pokazując miejsca po brakujących siekaczach.
Od dnia, gdy odeszła, nie potrafiłem się opanować. Bez niej traciłem kontrolę. Ostatnie cztery osoby, od których usiłowałem wydobyć informacje, zginęły znacznie brutalniejszą śmiercią niż Zaklinacz Drzew.
Kiedy już się dostałem do czyjegoś umysłu, nie mogłem się powstrzymać.
I nie chciałem.
Chciałem, żeby rozpadli się na kawałki, bym ja już nie musiał.
Brakowało mi tego, jak się czułem dzięki niej, a skoro jedynym, co teraz mogłem poczuć, był ich ból, to trudno.
Jej wina.
Zmusiła mnie, bym doświadczył czegoś niezwykle silnego i głębokiego, a potem wszystko mi odebrała, wraz ze swoją miękką skórą i płonącymi oczami. Miała ich krew na rękach.
Chyba nie trzeba dodawać, że od żadnego z nich nie wyciągnąłem sensownych informacji, zanim przetopiłem ich mózgi na bezużyteczną ciecz chlupiącą wewnątrz tępych czaszek.
– Wiesz, gdzie ona jest. Wróciłem, żeby ci pomóc. Albo raczej powinienem powiedzieć: pomóc wszystkich zasranym Mrocznym, ratując ich przed twoim obłędem. Ogarnij się, przestań mordować wszystko, co się rusza, i stwórz plan – powiedział Dirac stanowczo, klepiąc mnie po ramieniu. – Uspokoję sytuację pod twoją nieobecność. Dopadnij ją, Mendaksie. Daj jej nauczkę za to, że cię zostawiła. Nie przejmuj się tym, co tutaj. Słyszałem, że twoja mama lubi towarzystwo dowódców Hanabi. – Puścił do mnie oczko i się ulotnił.
W głębi serca wiedziałem, kto nasłał na mnie moje zwierzątko – wiedziałem od samego początku. Sama to otwarcie przyznała, ale ja i tak nie chciałem wierzyć, że sprzymierzyła się ze Świetlistymi. Nie po tym wszystkim, co zrobili śmiertelnikom. Jeśli rzeczywiście dla nich pracowała, to wpakowała się w takie tarapaty, że nawet jej się nie śniło.
A ja razem z nią.ROZDZIAŁ 3
CALYPSO
OBECNIE
Powietrze gwałtownie uszło mi z płuc, gdy postawiłam kolejne kartonowe pudło na dnie szafy. Zerwałam przezroczystą taśmę rękami drżącymi ze zniecierpliwienia. Moje przekrwione oczy odnalazły wąską szparę w drzwiach i zatrzymały się na wysokim elfie, który właśnie podziwiał jeden ze zdobiących ściany mojej sypialni obrazków, przedstawiających różnego rodzaju skrzydła. Zawahałam się tylko na sekundę i z powrotem skupiłam się na zawartości szafy. Szybko dorzuciłam kilka rzeczy do skórzanej torby, leżącej u moich stóp. Serce – a właściwie ta połowa, która mi została – waliło jak zbyt gorliwy dobosz. Musiałam się pospieszyć. Robiło się późno, a Eli obiecał, że dzisiaj wyruszymy.
Słyszałam kiedyś, że jeśli jest się wściekłym z jakiegoś powodu, to dlatego, że tak naprawdę czuje się smutek. Może to prawda, a może nie. Wiedziałam tylko, że jestem wiecznie wkurzona, ale gdybym zaczęła się zastanawiać nad przyczynami, ryczałabym tak, że wszystkie ptaki na całym świecie utonęłyby w moich łzach.
Jak by to było, mieć w środku coś innego niż tylko ziejącą pustkę?
Wiedziałam, że powinnam czuć się szczęśliwa. Zarąbałam smoka. Sprawdziłam ostatnie pudło. A teraz nareszcie dołączę do rodziny.
Do mojej rodziny.
– Wiesz, że nie możesz zabrać tego wszystkiego? – Głęboki głos wyrwał mnie z zamyślenia.
Przymknęłam oczy, po czym je otworzyłam i skierowałam wzrok na stojącego nade mną mężczyznę z najbardziej charyzmatycznym i zaraźliwym uśmiechem, jaki kiedykolwiek istniał.
„Eli tu jest”.
Tylko ja mam prawo zwracać się po imieniu do tego wielkoluda. Wszyscy pozostali określają go mianem księcia Aureliusa z królestwa Świetlistych – czy jakoś tak w równie nadętym stylu. Ale to ja jestem jego najbliższą przyjaciółką, dlatego mogę (i często tak robię) używać wobec niego przeróżnych określeń i zawsze uchodzi mi to na sucho. Wymusiłam takie prawo przy pierwszym spotkaniu, całe wieki temu, gdy oboje byliśmy dziećmi. Nie udało mi się bezbłędnie powtórzyć jego długiego imienia i po wielu atakach śmiechu oraz nieudanych próbach wykrzyczenia „O-ri-li-asss” ustaliliśmy, że „Eli” brzmi lepiej.
Poza tym ta wersja była wyjątkowa. Należała tylko do nas i nikt nie mógł jej nam odebrać.
Światło w szafie odbiło się w jego ciemnomiodowych oczach, niemal rozpalając w nich żar.
– Cal? Wszystko w porządku?
Jego śniada skóra i jasne włosy wyraźnie odcinały się od tła białych ścian mojego domku. Zupełnie tu nie pasował.
– Denerwuję się. Wiem, jak bardzo elfy wciąż nienawidzą ludzi i dziwnie się czuję, że wreszcie do was dołączę. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę miejsce, do którego odchodziliście za każdym razem, gdy… mnie porzucaliście. – Pokręciłam głową i zdusiłam w sobie słowa; nie chciałam, żeby moje myśli wędrowały w tym kierunku.
I tak z trudem panowałam nad sobą. Byłam tak blisko. Jeszcze trochę i wszystko się ułoży.
Bezwiednie przesunęłam wzrokiem ponad ramieniem Elia. Ten dom polubiłam najbardziej ze wszystkich dotychczasowych. Całe moje dorosłe życie składało się z przeprowadzek i wędrówek od miasta do miasta w poszukiwaniu księżycówek.
Te ćmy lgną do elfich portali, zwłaszcza tych prowadzących do krainy Mrocznych. Nie jest to przypadek, jak później dowiedziałam się od… od niego. Są symbolem mrocznego królestwa – jego emblematem.
Miały mnie doprowadzić do portalu, abym przeszła ostateczny test na lojalność. Wypełniła ostatnią misję, zanim wreszcie będę mogła się udać do krainy Świetlistych i dołączyć do mojej rodziny. Wszystko zależało od tego, czy wykonam zadanie.
Zrobiłam to wszystko dla niej.
Z perspektywy czasu zastanawiałam się, czy Saracen tak naprawdę nie sprawdzała, jak długo wytrzymam mimo nieudanych prób, zanim się poddam. Może właśnie na tym polegał prawdziwy sprawdzian lojalności. Ćmy były jak rozsypane okruchy, które miały mnie prowadzić, aż odnajdę kolejny – ostatni – punkt. Wykonam ostatnie zlecone zabójstwo. Zapłacę ostatnią ratę, by oficjalnie stać się jedną ze Świetlistych Elfów i połączyć z rodziną.
Skronie pulsowały bólem – zbyt wiele wojen toczyło się w mojej głowie.
Zalewały mnie wspomnienia sprzed kilku tygodni, zniecierpliwione tym, że nieustannie je odpycham.
Zimny loch. Bury szczur… Walter, który próbował pomóc mi w ucieczce.
Na myśl o zmiennokształtnym poczułam, że moje wargi układają się w szczery uśmiech. Miałam wielkie szczęście, że dane było mi go poznać. Ale uśmiech szybko znikł – bo pamiętałam też, jak zginął, zepchnięty z dachu.
Szorstki głos księcia Mrocznych, gdy nazywał mnie swoim zwierzaczkiem. Jego matka, która połączyła nas więzią wbrew mojej woli, w ramach przygotowań do ceremonii małżeństwa, do której na szczęście nie doszło.
Jego aksamitny język między moimi nogami.
Przejrzał mnie na samym początku, a jednak mnie pragnął. Zajrzał tak głęboko w moją duszę, że wydawałoby się to niemożliwe. To, co nas połączyło, nie miało prawa się zdarzyć, ale nie mogliśmy się powstrzymać.
W zalewie wspomnień był również obraz jego oczu, rozszerzonych w zdumieniu jak wzrok tonącego, gdy wbiłam mu sztylet w plecy.
Pudełko z torebkami nasion wysunęło mi się z ręki i uderzyło o podłogę. Moje ciało walczyło z umysłem, pragnęło również osunąć się bezsilnie. To wszystko okazało się znacznie bardziej zawiłe, niż przypuszczałam. Oddychanie wiązało się z ogromnym wysiłkiem, było zbyt trudne… zbyt bolesne.
Nie kocha się kogoś tak nienawistnego i zdeprawowanego.
A przede wszystkim nie zabija się ukochanej osoby.
Nawet potwory tak nie postępują.
Pochyliłam się i zaczęłam zbierać torebki, przygryzając wargę od środka, żeby powstrzymać łzy. To miejsce w ustach było już obtarte i obolałe od często powtarzającego się ucisku. Poczułam na języku miedziany smak śliny, ale łzy pozostały w swojej celi.
„Już dla mnie krwawisz?”
Obróciłam się gwałtownie, znów wypuszczając pudełko z nasionami, i przycisnęłam plecy do ścianki szafy.
To był jego głos.
Jak wtedy, kiedy…
Eli natychmiast znalazł się przy mnie.
– Co się dzieje? Caly, co jest? – Omiótł wzrokiem niewielkie pomieszczenie, a jego bursztynowe oczy zalśniły dziką czujnością i okrucieństwem lisa, w którego potrafił się zmieniać.
– Ja… Nic nie słyszałeś? – zapytałam, otrząsając się z mgły, która najwyraźniej zaćmiła mój umysł, wywołując omamy.
Malum Mendax nie mógł przemawiać do mnie przez naszą więź. To było niemożliwe… bo przecież go zabiłam.
Dzięki jego śmierci zagwarantowałam sobie wstęp do krainy Świetlistych Elfów.
– Nie, nic.
– Z tych nerwów słyszę dziwne rzeczy – mruknęłam.
– Cóż, te kilka tygodni od twojego powrotu z przeklętej krainy było dość chaotycznych. Słońca wiedzą, że nie przespałaś spokojnie ani jednej nocy. Ciągle budzę się na sofie i słyszę, jak chodzisz po pokoju i coś mruczysz pod nosem. Jakby duch łaził po domu. – Zaśmiał się cicho.
Poczułam gęsią skórkę na całym ciele.
Od powrotu spałam jak kamień i zawsze budziłam się dokładnie w tym miejscu, gdzie zasnęłam. To nie mnie słyszał.
Tylko sny przynosiły mi ukojenie.
Mój elfi przyjaciel wyciągnął ramiona, by mnie przytulić, ale ja stężałam.
Nasze spojrzenia się spotkały. Szybko się cofnął na widok wąskich smużek czarnego dymu unoszących się z moich obnażonych przedramion.
Działo się tak nieustannie, odkąd odzyskałam przytomność w szpitalu.
Za każdym razem, gdy Eli podchodził bliżej i chciał mnie dotknąć, onyksowy dym zaczynał szeptać mroczne ostrzeżenia. Uznaliśmy, że to musi mieć coś wspólnego z więzią między mną a Mendaksem oraz z jego śmiercią, ale żadne z nas nie potrafiło wyjaśnić, na czym polega ów dziwaczny fenomen. Zawsze, gdy się pojawiał, dostrzegałam przelotny smutek w oczach Elia – jakby wiedział o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia.
– Kiedy wreszcie znajdę się w krainie Świetlistych i Saracen odda mi drugą połowę serca, cały ten mrok zniknie. Pozbędę się wszelkich myśli o nim i wreszcie, wreszcie poczuję spokój. W końcu będę z nimi – wyszeptałam. Musiałam w to wierzyć. Nie miało znaczenia, czy zasłużył na śmierć, czy też nie. Żałowałam, że byłam zmuszona go zabić, ale jeśli dzięki temu mogłam się dostać do krainy Świetlistych, bez wahania postąpiłabym tak ponownie. Zrobiłabym wszystko, żeby mnie przyjęli.
Mendax był tylko smokiem, którego musiałam zaszlachtować, by zdobyć skarb. Nie kochał mnie, nawet mnie nie znał… a ja nie kochałam jego.
I nie kocham.
Ludzie tacy jak my nie są w stanie kochać – nie w taki sposób. To nie była miłość.
Po prostu nie. Pożądanie, jeśli już.
Może gdyby pozwolił mi przeżyć orgazm, zamiast doprowadzać mnie na skraj śmierci, teraz tyle bym o nim nie myślała.
Cokolwiek to było, to na pewno nie miłość.
Tak brzmiała moja mantra od wyjścia ze szpitala. Strofowałam się w myślach tysiące razy, ale nie miało to znaczenia.
I tak za nim tęskniłam. Aż do bólu.
Nigdy wcześniej nikt nie widział prawdziwej mnie – w pełni – i było to straszliwą ironią, że kiedy pokazałam mu siebie prawdziwą… doszło do tego w chwili, gdy przyłożyłam mu sztylet do pleców i go zabiłam.
Czym się przez to stałam?
Jakim potworem?
Czułam, jak szczęka mi sztywnieje od zaciskania.
Czasem stajesz się potworem dla tych, których kochasz.
– Myślisz o nim – zauważył Eli.
Drgnęłam, od razu pożałowałam wypowiedzenia na głos tamtych słów.
Pokręciłam głową, niepewna, co mam robić. Mogłam jedynie liczyć na to, że wspomnienie o Mendaksie przestanie mnie prześladować choćby na pięć zasranych minut. Powinnam myśleć o spotkaniu z rodziną. Nie widziałam Elia od lat, powinnam czuć radość.
Uśmiechnęłam się. Odsunęłam tamte myśli i nagle poczułam uniesienie. Osiągnęłam mistrzostwo w dziedzinie ignorowania rzeczy, których nie należało ignorować.
– Powinniśmy wyruszyć jutro z rana, zaraz po wschodzie słońca – powiedział Aurelius.
Kiwnęłam głową. Denerwowałam się przed wyprawą do krainy Świetlistych i czułam się trochę niezręcznie przy Eliu. Wciąż ukrywałam przed nim pewne obszary swojej osobowości, a on już nie był tamtym nastolatkiem, z którym bawiłam się nad strumieniem. Bliskość tej czarującej, przystojnej i tchnącej bezpieczeństwem osoby zdecydowanie nie pomagała mi uporządkować chaotycznego wiru emocji.
– Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę Saracen – odparłam. Trochę kręciło mi się w głowie na myśl, że wkrótce stanę przed obliczem tej drobnej jasnowłosej kobiety. – Uściskam ją z całych sił. Czy jutro zostanę oficjalnie uznana za jedną ze Świetlistych Elfów?
Eli oparł się o ścianę i splótł na piersi potężne ramiona. Był muskularny i wytrenowany, ale w niczym nie przypominał Mendaksa, którego ciało zostało zbudowane do walki, a twarde mięśnie tylko czekały na atak, wręcz go wypatrywały. Eli kojarzył się raczej ze sportowcem, barczystym i sprawnym, owszem, dysponującym wielką siłą… ale czegoś tu brakowało.
– Cal…
Uniosłam wzrok.
– Aureliusie.
Nie wiedziałam, czego się spodziewać. W dorosłym życiu spędziliśmy ze sobą nie za wiele czasu, ale natychmiast rozpoznałam ten ton. W ciągu trzech sekund jego twarz nabrała szorstkiego charakteru. Mięsień podskakiwał na ostro zarysowanej szczęce. Nagle Eli był nie do poznania. Zamiast zwykłego przyjaciela w typie psa rasy golden retriever stał groźny wojownik, którego nigdy dotąd nie widziałam. Patrzył przez okno, spięty i zastygły w bezruchu.
Potarłam ramię pokryte stojącymi na baczność włoskami i wyjrzałam z szafy, żeby sprawdzić, co spowodowało taką zmianę.
Na siatce okiennej siedziała samotna bladozielona księżycówka, poruszając leniwie skrzydełkami.
Na ułamek sekundy zalała mnie fala oślepiającej nadziei, by zaraz jednak rozproszyć się niczym drobinki pyłu w powietrzu.
– To na pewno przez tę więź – stwierdził Eli, patrząc w okno. – Dym, ćmy… pewnie nadal podążają za magią, nie wiedzą, że on nie żyje. Wkrótce to się skończy.
Nasze spojrzenia się spotkały.
– A jeśli… a jeśli… – zaczęłam. Czułam, jak puls mi przyspiesza.
– To nie on, Caly. Jesteś bezpieczna. Nie jest to też inny Mroczny Elf. Mają zakaz wstępu do świata śmiertelników po tym, jak król Thanes… – urwał i potrząsnął głową z gniewną miną. – Mroczni przez bardzo długi czas mogli odwiedzać waszą krainę i podejrzewam, że nadal potrafią znaleźć dostęp. Ci obdarzeni mocą wystarczająco wielką, by przedrzeć się przez zasłonę, czasem odnajdują drogę, ale to rzadkość. Władcom Dymu udaje się to bez większego trudu, lecz dzięki tobie została tylko jedna taka istota, a ona nie będzie tak ryzykować i nie zostawi tronu.
Poczułam ucisk w żołądku.
– Król Thanes? – zapytałam od niechcenia.
Nigdy nie było mi łatwo dowiedzieć się czegoś od Elia i Saracen. Niby mi ufali, ale woleli nie dzielić się informacjami ze śmiertelniczką. Zapewne zmienią zdanie dopiero, gdy trafię do ich krainy i stanę się jedną z nich.
Powieki Elia drgnęły na wspomnienie o starym królu Mrocznych, ojcu Mendaksa. Patrzyliśmy na siebie, czekając, aż to drugie się odezwie. Powietrze jakby zgęstniało.
– Nie, król Thanes nigdy nie był Władcą Dymu. To Inspirator, nie pozwoliliby mu na przekroczenie granicy. To przez niego mają zakaz wstępu – powiedział Eli. Teraz jego twarz przybrała znajomy wyraz. Ten, który tak często widywałam jako osobista egzekutorka królowej – który się pojawiał tylko wtedy, kiedy próbowali coś przede mną ukryć.
Wbiłam wzrok w pomalowane na czerwono paznokcie prześwitujące przez białe skarpetki. Nie mogłam spojrzeć Eliowi w oczy.
Mendax był Władcą Dymu podobnie jak jego matka. Tyle że dodatkowo otrzymał po ojcu umiejętność kontrolowania cudzych umysłów. Dopiero teraz w pełni uświadomiłam sobie, jak niebezpieczne jest to połączenie.
Eli jeszcze coś mówił, więc szybko odsunęłam niekończące się rozmyślania o Mendaksie.
– Nadal nie rozumiem, dlaczego nie mogłam po prostu wejść do krainy Świetlistych. Mogłeś mi powiedzieć, gdzie to jest. Jestem zabójczynią elfów ze świata ludzi. Czy naprawdę potrzebna mi eskorta? – burknęłam.
– Nie zdołałabyś wyminąć strażników, nawet gdybyś odnalazła portal. Natychmiast by cię zabili. Z królewską strażą nie ma żartów.
Miał rację. To nie był odpowiedni moment na wściekanie się, że nie chcieli mnie wpuścić – na potwierdzenie tej myśli wokół mnie uniósł się mglisty dym. Dziwne były te moce. Nagle poczułam wdzięczność, że mam własne umiejętności.
– Co zamierzasz z tym wszystkim zrobić? – spytał, pokazując machnięciem ręki walające się dokoła rzeczy, których przecież nie mogłam zabrać.
Dotknęłam obrazka przedstawiającego księżycówkę. Zdjęłam go ze ściany i cisnęłam o podłogę. Sięgnęłam po kolejny.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Eli.
– Jakie to ma znaczenie? Te przedmioty to nie jestem ja, zgadza się?
Moje ręce wylądowały na mikroskopie. Najkosztowniejszej rzeczy, jaką kiedykolwiek posiadałam. Akurat tej jednej jedynej, która niosła coś na kształt nadziei. Pozwalała mi na chwilę uciec od samej siebie i wszystkich zobowiązań.
Ale to też nie byłam ja, prawda? Na co przyda mi się nauka ze świata ludzi w krainie elfów? Nauka stanowiła jedyną ucieczkę dla mojego umysłu, ale teraz musiałam się dostosować. Poznać całkiem nowe rzeczy, przynależne królestwu Świetlistych. Ważniejsze. Nauka była narzędziem, którego już nie potrzebowałam.
Kiedy otworzyłam futerał, po policzku spłynęła mi ciepła łza. Pokrywa odskoczyła z uroczystym dźwiękiem. Dziewiętnaście lat. Dziewiętnaście, kurwa, lat, taki był plan.
Coraz trudniej przychodziło mi zapanowanie nad ciemnością, która próbowała mnie pochłonąć. Nad ciężkimi, przyczajonymi myślami, które mogła uspokoić tylko jedna rzecz.
To była ta część mnie, której Eli nie mógł dostrzec.
Nagle coś dotknęło mojej stopy. Odskoczyłam do tyłu i w panice strząsnęłam to kopniakiem.
– Co do… – zaczęłam, chwytając Elia za ramię.
Polna myszka, maleńka jak stokrotka, wlepiała we mnie lśniące czarne paciorki oczu.
– O rany! – wykrzyknęłam i rzuciłam jej się na ratunek.
Ludzi w większości nie cierpię, ale do zwierząt mam słabość. Zawsze przypominają mi moją młodszą siostrę, Adriannę. Ze względu na nią nigdy nie mogłabym żadnego skrzywdzić.
Tylko ludzi.
Myszka bez wahania otarła się pyszczkiem o moją rękę i przywarła do niej białym brzuszkiem, jednocześnie przyciskając duże okrągłe ucho do wnętrza dłoni.
Momentalnie lepiej się poczułam. Cała wściekłość minęła, a zamiast niej pojawił się spokój. Jakbym znalazła się wśród rodziny.
– Jaka słodka. Jakby wyczuła mój nastrój – mruknęłam, głaszcząc zwierzątko.
Eli nie odpowiedział, więc uniosłam wzrok. Wpatrywał się we mnie z dziwną miną.
Au. Czyżby wiedział?
Kanapka, którą zjadłam na lunch, przewróciła się w moim żołądku. Cóż, w końcu musiało do tego dojść. Taki był plan.
Eli wyrwał się z zamyślenia i spytał z uśmiechem:
– Skąd wiesz, czy to samiczka?
– Nie wiem – zaśmiałam się.
Delikatnie dotknęłam mysim pyszczkiem o swój policzek. Wszystkie zmartwienia zdawały się odpływać w siną dal. Przynajmniej na chwilę.
– Chyba mogę to powiedzieć. Pewnie zabrzmi dziwnie, ale… – urwałam, widząc wzrok Elia. Skupiłam uwagę na zwierzątku. Podeszłam do drzwi frontowych.
– Caly, dokąd…
Uderzyła mnie fala ciepłego wilgotnego powietrza. Wciągnęłam je w płuca z przymkniętymi oczami. Noc pachniała latem – świeżo skoszoną trawą i ogniskiem.
Przeszłam za róg, gdzie trzymałam wiadra z karmą dla ptaków. Myszka zaczęła nerwowo podskakiwać na mojej dłoni.
– Ciii, wszystko dobrze – wyszeptałam łagodnie.
Z tej strony domu zapach dymu był silniejszy – drzewny i gładki jak palący się cedr czy jałowiec.
Myszka widać nie przepadała za ogniskami. Zastanawiałam się, kto to może palić ogień tak blisko mojej chaty. Pole biwakowe znajdowało się spory kawałek dalej. Uniosłam wieko metalowego pojemnika i posadziłam myszkę na stosie ziaren.
– Dziękuję. Posiedź tu sobie do rana i jedz, ile tylko chcesz – powiedziałam, ostatni raz gładząc miękkie futerko.
Odwróciłam się i wpadłam prosto na Elia.
Jak to możliwe, że zaszedł mnie tak po cichu?
– Kurwa! – wrzasnęłam. – W ogóle cię nie słyszałam.
– Zwinny jak lis – odparł z szerokim uśmiechem.
Prychnęłam, a ona mnie objął i razem ruszyliśmy do drzwi frontowych.
Na siatce siedziały trzy księżycówki.
– Chyba je przyciągasz – stwierdził Eli, zamykając za nami drzwi.
Po zawarciu umowy z Saracen miałam świadomość, że muszę się udać do krainy Mrocznych Elfów i zabić syna królowej, kimkolwiek on jest, niewiele jednak wiedziałam, poza tym, że moja rodzina ich nienawidzi. Nie licząc wykonana zadania, nic mnie nie interesowało. Nawet nie znałam drogi. Saracen powiedziała tylko tyle, że mam iść za księżycówkami i że da mi znać, gdy nadejdzie czas.
Zdjęłam z biurka starą księgę w skórzanej oprawie i cisnęłam ją do kominka, żeby spłonęła z następną porcją drew.
– Wyrzucasz opus? – zdziwił się Eli.
– Już mi niepotrzebne. Nie będę dostawać od was listów za pośrednictwem magicznej księgi. Znajdziecie mnie w sąsiedniej komnacie – odparłam z uśmiechem.
– Chyba będzie mi brakować tych listów. – Eli zmarszczył brwi. – Co teraz będę porabiał wieczorami? Jak przekażę ci najnowsze ploteczki? O tym, że kuchmistrz Samuel zadurzył się w stajennym? Że Tarani używa wstrętnych perfum? Poważnie, pewnie pomyślisz, że żartuję, ale one naprawdę cuchną jak stado koników morskich.
Odwróciłam się w jego stronę. Z przyjemnością pośmiałabym się z perfum i plotek, ale nie mogłam.
– Wysłała mnie do krainy Mrocznych na pewną śmierć – powiedziałam, ruszając do sypialni.
– Jesteś jej najemną zabójczynią. Chyba wiesz, na co się pisałaś? A Saracen była pewna, że dasz radę – odrzekł, stając przy oknie.
– Tak czy inaczej, chyba pamięta, że jestem zwykłą śmiertelniczką – odparłam, świdrując go wzrokiem niczym sokół.
– Wiesz, jaka ona jest. To był jedyny sposób. Uwierz, próbowałem wymyślić inne rozwiązanie. Ale zasady rządzące w krainie Świetlistych są inne, a ty ich nie rozumiesz. Ona cię kocha, czy w to wierzysz, czy nie. Matka była przekonana, że jako jedyna spośród nas możesz przechytrzyć te potwory. Wie, jaka jesteś silna i mądra. Jak myślisz, dlaczego wytrenowała cię w taki, a nie inny sposób? Od początku przygotowywała cię do zabicia Mendaksa.
Interesujące.
Byłam dla niej orężem, bo miałam wobec niej dług, orężem, którym się posługiwała, żeby likwidować swoich wrogów przebywających w świecie ludzi. Tylko najpotężniejsze elfy mogły się tam dostać. W krainie Świetlistych nie mogła ich zabić, ponieważ złamałaby obowiązujące prawa i okazała się równie zła i okrutna jak jej wrogini, królowa Mrocznych. Nie wiedziałam zbyt wiele na temat elfich krain, ale wiedziałam na pewno, że Świetliści mają być dobrzy i uczciwi.
Wiedziałam również, że nie jest to prawdą.
Owszem, byli „tymi dobrymi”, można tak to ująć. Nie znaczyło to jednak, że Saracen nie ma wrogów ani że inni nie próbują odebrać jej korony. A kiedy trafiali do krainy ludzi i likwidowała ich zwykła śmiertelniczka, ręce królowej nie były splamione krwią.
Wszystkie elfy nienawidziły ludzi, więc łatwo było zwalić na nas winę.
Potarłam skronie, próbując powstrzymać łupanie w czaszce. Jezu, ale bolało. Nawet nie przypuszczałam, że cała ta sytuacja aż tak się odbije na moim organizmie.
Znałam warunki naszej umowy. Sama je zaproponowałam. Miałam wielki dług wobec Saracen, która zaopiekowała się mną po śmierci mojej matki i siostry, i zamierzałam go spłacić, gdy tylko dostanę się do krainy Świetlistych.
Teraz należałam do królewskiego rodu.
Pomaszerowałam do głównego pomieszczenia, odetchnęłam głęboko i podniosłam najcenniejszy ze wszystkich przedmiotów, jakie posiadałam. Ten, który najlepiej wyrażał moją osobowość. Nagrodę za lata ciężkiej pracy naukowej przy poszukiwaniu zielonych ciem.
Zrzuciłam mikroskop na wyłożoną płytkami podłogę. Moje powieki mimowolnie się zacisnęły na dźwięk roztrzaskujących się delikatnych części.
Ile razy jechałam na wykład z biologii, płacząc z tęsknoty za Eliem?
Odwróciłam się i powiodłam wzrokiem po pobojowisku. Silne ramiona przyciągnęły mnie do piersi pachnącej słońcem i mandarynkami.
– Ona bardzo cię kocha. Zresztą tak jak my wszyscy. Jesteśmy twoją rodziną, Cal. Nie twierdzę, że rozumiem choćby w połowie kierujące nią motywy, ale zapewniam, że chcemy, żebyś do nas dołączyła. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak bardzo. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nie mogę się doczekać, kiedy znajdziesz się w naszej krainie. Przykro mi, że nie byłem częścią twojego życia przez ostatnie lata. Nie mogę się z tym pogodzić, ale to już koniec. Wyruszamy jutro z samego rana. Matka ci wszystko wyjaśni.
Przycisnął mnie mocniej do siebie i chociaż poczułam ostrzegawczy sygnał gdzieś w głębi brzucha, odprężyłam się w jego objęciach. Był taki ciepły – niemal za bardzo.
– Masz już wszystko czy zabierasz coś jeszcze? – zapytał.
Wypuścił mnie z ramion. Złote pióra zalśniły w świetle, gdy rozpostarł prawe skrzydło i zaczął zmiatać w swoją stronę odłamki szkła.
– Tylko siostrę.ROZDZIAŁ 4
MENDAX
OBECNIE
Stałem oparty o pień starego drzewa, czując drapanie szorstkiej kory wbijającej się w skórę pleców. Noc nie zakrywała w pełni mojej potężnej sylwetki, ale nie miało to znaczenia. Ja byłem nocą. Byłem najciemniejszym zjawiskiem, jakie kiedykolwiek ujrzy ziemia śmiertelników.
Kosmyk wpadł mi do oczu i zakłócił widok, ale go nie odsunąłem. Nie poruszyłem się. Nie mogłem. Obserwowałem ją.
Szybkimi ruchami wkładała rzeczy do torby podróżnej. Nawet z takiej odległości czułem bicie jej serca. Wpatrywałem się w okna jej domu w krainie ludzi. Kosmyk przesunął się na bok wraz z powiewem wiatru, który przyniósł ziemisty zapach nocnego lasu.
Bacznie śledziłem każdy jej ruch, każdą zmarszczkę na bluzce, każde nerwowe stuknięcie palców. Nie zamierzałem przegapić żadnego gestu Callie – czy jak tam miała na imię.
Dotarł do mnie hałas za plecami, chciałem się odwrócić i sprawdzić, co to było, ale nie mogłem oderwać od niej wzroku. Zresztą nie miało to znaczenia. Jedyną osobę, która mogła mi zagrozić, miałem przed oczami.
Usłyszałem chrupnięcie szczęki i poczułem, jak moje zęby mocno się zaciskają, gdy do pokoju wszedł złocisty elf.
Obróciłem głowę na bok, przymknąłem oczy na sekundę, przycisnąłem ucho do ramienia, aż trzasnęło mi w karku.
Dosłownie wrzałem od chęci zabicia Świetlistego. Nie wiedział, jakie ma szczęście, że jest Zaklinaczem Słońca i nie mogę wejść do jego umysłu, bo gdybym mógł, rozszarpałbym go na strzępy.
Dawni bogowie sądzili, że postępują uczciwie, sprawiając, że najpotężniejsze siły są odporne na wzajemne oddziaływanie.
Z dreszczem podekscytowania wyobrażałem sobie, co bym mu zrobił, gdybym tylko mógł wpełznąć do jego mózgu.
Słuchałem ich rozmowy.
Do niej mówił inaczej niż zwykle. Łagodnie i miękko.
Zwracał się do niej imieniem Calypso, a ja o mało się nie roześmiałem, rozbawiony jej sprytem. Zręczne posunięcie, podać mi zniekształcone zdrobnienie. Nie byłem powiązany z nią aż tak mocno, by móc je wykorzystać, ale na tyle, że gdybym je wypowiedział, nikt nie miałby wątpliwości co do jej reakcji. Calypso, to nie brzmiało jak zwykłe imię śmiertelniczki – może jego też okłamała.
Wiedziałem, że jest człowiekiem. Miałem okazję poczuć w dłoni jej złamane serce.
Miałem gdzieś, jak brzmi jej prawdziwe imię.
„Moja”, to było jedyne miano, na jakie zasługiwała.
Była bystra, wkrótce na pewno sobie uświadomi, że należy tylko do mnie.
Omiotła wzrokiem słabo oświetlone pomieszczenie, zapatrzyła się w okno, przez które ją obserwowałem.
Nasze oczy spotkały się na sekundę.
Ona zobaczyła tylko ciemność, ale i tak zaparło mi dech.
Była boginią.
Patrzyłem, jak wraca do swoich zajęć. Aż kipiałem z gniewu. Nie dlatego, że mnie zdradziła i okłamywała przez cały czas, gdy ją trzymałem w niewoli. Nie – już w chwili, gdy zobaczyłem ją po raz pierwszy, wiedziałem, że jest inna, że próbuje ukrywać płonący w niej ogień. Nie wiedziałem jednak, że przyciągnie mnie on jak zasraną ćmę lecącą do światła. Nie wściekłem się nawet o to, że mnie dźgnęła i próbowała zabić… że w ogóle uznała to za możliwe. Jeśli już, to pragnąłem jej jeszcze mocniej, chciałem wyzwolić jej mrok i sprawdzić, czego potrafi dokonać, uwolniony z oków.