Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

What the Hell - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
13 listopada 2025
4199 pkt
punktów Virtualo

What the Hell - ebook

Historia Aurum, upadłej anielicy, zesłanej przez Wszechmocnego Odina do Piekła. Tam poznaje Pana Trzech Krain, okrutnego i bezwzględnego demona, do którego należy wszystko, co pod ziemią. Od teraz… włącznie z Aurum. Anielica ma szansę na powrót do domu jedynie, jeśli spełni wolę Ojca. To nie będzie jednak proste, ponieważ nie sposób zrozumieć Jego poleceń.

Tymczasem demoniczny Pan zachodzi w głowę, jakim cudem nie przewidział przybycia Aurum, mimo że obdarzony jest mocą, dzięki której zna przeszłość i przyszłość każdego. Zaczyna sądzić, że jej obecność w Piekle to podstęp Odina. Demon musi poważnie przemyśleć, co zrobić z nieproszonym gościem, by nie rozpocząć nowej wojny, ale też nie stracić reputacji.

Sytuację zaognia fakt, że anielica cierpi na wrodzoną prawdomówność, przez co wyjawia bez ogródek, co sądzi o Panu Trzech Krain. To godzi w jego dumę mocniej niż nierozwiązywalne zagadki Odina. A gdy w grę wchodzą jeszcze dziwne uczucia i nieugaszone pragnienia, robi się naprawdę gorąco.

„Co, do diabła?!” – prawdopodobnie będzie to najczęściej towarzysząca Ci myśl podczas czytania tej opowieści.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68473-31-5
Rozmiar pliku: 2,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Ofiara

Aurum

Gdyby ludzkość potrafiła okiełznać własne demony, te mieszkające w głębinach piekieł wyszłyby na powierzchnię, naraz dostarczając sobie uciechy na wieki.

Opasłe z lenistwa anioły pospadałyby z obłoczków uroczych jak wata cukrowa, a obrośnięte tłuszczem skrzydła – miast je unieść – ciążyłyby niczym ołów.

Stąd nierozerwalna więź między cierpieniem a szczęściem, gdyż dobro zło równoważy.

Stąd wizja piekielnych dolin dla grzesznych, niebiańskich obłoków dla grzecznych.

Królestwo radości i piekło próżności – taki świat stworzył Odin.

Skończyłam czytać ostatni wers przypadkowego rozdziału i zamknęłam księgę dla dzieci. Spomiędzy pożółkłych kartek uleciał kurz, na co westchnęłam z zadumą. Odłożyłam lekturę na półkę przywieszoną do ściany na słowo honoru, z niemałą ulgą, ponieważ wszystkie te znaki podpowiadały, że nikt nie karmi go tymi bzdurami.

Twarda oprawa nie nosiła najmniejszych śladów zużycia. Podobnie grzbiet i czerwony sznureczek pełniący funkcję zakładki – wisiał poza kartkami, niesprasowany. Księga liczyła ponad tysiąc stron, a na jej wagę składały się zarówno treść, jak i pokryte srebrem brzegi. I pełno w niej nieprawd, co zdołałam ustalić po jednym akapicie wyrwanym z kontekstu.

Obrzuciłam pomieszczenie spojrzeniem, nie potrafiąc już wymyślić, czego też mogłabym użyć.

Wskazówki Ojca nie były dość jasne.

Zanieś duszę rzezimieszka

lub swą okryj czarną płachtą.

Piekło strawi, Piekło zdobi,

gust rogacza jest zagadką.

Im dłużej myślałam o swojej ofierze, tym silniej towarzyszyło mi przeczucie, że powinnam była doprecyzować wzmiankę o sobie.

Wchodząc do tego domu, miałam nadzieję na powodzenie misji. Z oddali do moich wrażliwych uszu dobiegał płacz dziecka, tak bardzo żałosny, że poczułam mieszankę złości i ekscytacji. Nie umiałam określić powodu dziwnego odrętwienia, kiedy odkryłam, że maluch miał tylko kolkę, a ojciec sprawnie się nim zajął, kołysząc go w ramionach. Teraz mężczyzna drzemał w niewygodnej pozycji na podłodze, z ramieniem między szczebelkami drewnianej kołyski, by trzymać syna za rączkę.

W maleńkim pokoju rozbrzmiewało echo zmęczonego chrapania, przez co z trudem słyszałam własne myśli. Nie pomagały też zniecierpliwione sapnięcia Gabriela.

– Czas ucieka. – Mimo że szeptał, wyraźnie słyszałam każdy najcichszy oddech anioła.

Czekał na zewnątrz, spowity cieniami, ukryty przed ludzkim okiem, choć mogły go zdradzać dźwięki nienaoliwionej metalowej huśtawki.

Anioł wykrzywił twarz w grymasie, gdy rozbrzmiało ponowne skrzypnięcie, i przewrócił oczami na myśl o ludzkim lenistwie.

– Ile czasu zajęłoby nasmarowanie zawiasów? – wygłosił i uniósł wzrok, by dostrzec, że do niego podchodzę.

Utkwił spojrzenie w szarej sukni, którą musiałam zniszczyć niezdarnym schodzeniem po rynnie. Wciąż zapominałam, że nie mogę już latać. Od tamtego zdarzenia minęło zbyt mało czasu, by na dobre zdążyło to do mnie dotrzeć. Umięśnione od licznych treningów uda smagało chłodne powietrze, co sugerowało, że rozdarcie odsłaniało spory fragment ciała. Gabriel spąsowiał, gdy moje obnażone nogi stanęły na wysokości jego wzroku, który usilnie próbował przenieść na inny obiekt, z dość marnym skutkiem.

W błękitnych oczach anioła dostrzegłam błysk żalu, kiedy z niskim jękiem opadłam bez sił obok niego, czym ponownie wprawiłam huśtawkę w ruch. Moje gładkie udo otarło się o białą szatę Gabriela, a on zeskoczył na trawę, jak gdyby żelastwo zaczęło go parzyć piekielnym żarem.

– Niedaleko jest las – zaczął niepewnie, ale na widok mojego niezadowolenia rozpostarł skrzydła, co czynił zawsze, gdy ktoś wystawiał jego cierpliwość na próbę. – Nie mamy już czasu…

– Nie będę zabijać niewinnego zwierzęcia – wtrąciłam z niezachwianą pewnością, potęgując tym rozdrażnienie przyjaciela.

Władca Piekieł był najokrutniejszą istotą, o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Karmił się ludzkim i anielskim cierpieniem, pławił w krwi swoich ofiar, rósł w siłę dzięki energii wysysanej z potępionych dusz. Jego bezwzględność nie znała granic, o czym wiedzę zyskiwał każdy, kto musiał stanąć mu na drodze. Musiał, nikt z własnej woli nie kusiłby bowiem losu. Podobnie jak ja. Również nie miałam wyboru, a nawet jeśli, on sam by mnie w końcu znalazł, kara zaś najpewniej byłaby jeszcze dotkliwsza.

Nie zamierzałam zatem zabijać bezbronnej istoty, nie mając pewności, że diabeł przyjmie ją w ofierze. Nie żebym w innym wypadku potrafiła to zrobić. Jeśli w takiej chwili nie mogłam wyrządzić krzywdy niewinnemu stworzeniu, być może nie do końca straciłam du­szę? Wszak w Piekle również obowiązują pewne prawa.

Moim sercem szarpnęło. Pominęło uderzenie, by zaraz zabić boleśniej, gdy skrzyżowałam spojrzenie z Gabrielem. Smutek w oczach przyjaciela nie pozostawiał złudzeń. Upadłam. Nie ja pierwsza i nie ostatnia, to już się zdarzało. Aniołowie nie byli istotami doskonałymi. Nikt nie był. Poza Odinem, rzecz jasna.

Mnie jednak Ojciec dał szansę na odkupienie winy, na odzyskanie sprawności skrzydeł. Nie mogłam zaprzepaścić tej możliwości. Zrobię to. Zrobię wszystko, by powrócić w chwale i zetrzeć uśmieszki z twarzy czworga rodzeństwa.

Na myśl o tym, co mogło czekać na mojej drodze, zadrżałam ze strachu, na który nie mogłam sobie pozwolić.

Cokolwiek nadejdzie, zła się nie ulęknę, powtarzałam w duchu bez przerwy, bym wreszcie sama w to uwierzyła.

Im więcej strachu trzymałabym w sobie, tym smakowitszą ucztę zapewniłabym Lucyferowi. A mnie, nawet tak wybrakowanej, niespieszno było do kotła.

W tej chwili jednak bardziej drżałam przed gniewem Odina. Dopóki nie miałam czego zanieść Władcy Piekieł w ofierze, dopóty mogłam odwlec w czasie moment spotkania. Niejasne instrukcje wcale nie pomagały, podobnie jak kapryśność, z której słynął Lucyfer. Cokolwiek mu zaoferuję, by móc przestąpić diabelskie wrota, Pan Ciemności może to przyjąć w zbroczone krwią szpony, obrócić w pył i pogrzebać wraz z moimi nadziejami na odzyskanie honoru.

– Rafael opatrzył twe skrzydła? – zapytał z przejęciem Gabriel i zawiesił dłoń o milimetr od strawionych ogniem piór.

Część z nich spłonęła na popiół, z licznych obdarto mnie żywcem, pozostałe zlepiła gęsta maź, której pochodzenia nie znałam. Nie to zabolało. Ani złamane kości, których Rafael nie mógł uleczyć. Nawet nie milczące w nich światło… Ono przygasło już z chwilą wydania przez Ojca wyroku. Najmocniej bolał śmiech rodzeństwa.

– Aurie… – Gabriel westchnął, przygryzając dłoń zwiniętą w pięść.

Nie mógł znieść tego widoku. Budził w nim wszystkie instynkty, za które trafiłby z miejsca do Piekła. Zawsze traktował mnie opiekuńczo, choć powstrzymywała go obawa przed gniewem Odina. Doskonale znał swoje miejsce w hierarchii, a ja nie chciałam, by kiedykolwiek się naraził z mojego powodu.

– Słyszałeś, jakie bzdury czytają dzieciom? – zapytałam cicho, pozwalając wiatrowi zakołysać huśtawką.

Każdy lekki podmuch był jak dłoń nieistniejącej matki, którą gładziłaby moje srebrne włosy, obiecując, że nikt już nie zrobi mi krzywdy. Bywały momenty, gdy szybowałam między chmurami, czując na skórze smagające powietrze, w których zamykałam powieki i pozwalałam sobie myśleć, że właśnie to się dzieje. Teraz również tak zrobiłam.

– Obłoczki urocze jak wata cukrowa – powtórzyłam szeptem fragment przeczytanego akapitu i parsknęłam ponurym śmiechem. – Brakowało tam jeszcze tęczy i kucyków Pony.

– Aurie. – Gabriel ostrzegł przed używaniem określeń, z których musiałby mnie rozliczyć.

Nasza przyjaźń trwała cztery tysiące lat i chociaż wiele już było za nami, przyszłość kreował kaprys Odina. Niebawem dużo zacznie zależeć również od Lucyfera. Jednak ostatnie słowo wciąż będzie miał Ojciec.

– Wiem, wiem… – wymamrotałam, w zadumie gładząc poniszczone pióra. – Musimy szukać dalej. – Zeskoczyłam z huśtawki, na co zardzewiały metal znów zareagował głośnym skrzypnięciem.

Gabriel ponownie wykrzywił twarz w grymasie, który zupełnie nie pasował do tych przystojnych, dostojnych rysów. Ruszył za mną, ale po chwili dźwięki kroków przyjaciela ucichły, a na plecach poczułam żar bijący z jego piersi.

Z przekąsem uniosłam kąciki ust, gdy wbiłam spojrzenie w nadchodzącą postać.

– Szczęście nam sprzyja, Gabrielu.

Pan

Świadomość nieskończoności mogłaby się wydawać kusząca dla kogoś, dla kogo przyszłość jest wielką zagadką. Tego, kto wiedział, jak będzie wyglądało każde kolejne tysiąclecie jego istnienia, wizja nieśmiertelności nie napawała już entuzjazmem.

Me szpony rozdarły wszelkie możliwe ciała, a łapy prawdziwej postaci ociekały wszystkimi kolorami krwi. Pamiętałem imię każdej ofiary, choć nigdy nie musiałem zadać sobie trudu, by je utrwalać. Zmienione w cienie twarze krążyły w mym umyśle, tworzyły refleksy na ścianach, wlokąc za sobą zawodzące echo, którego nie określiłbym drażniącym, raczej… potwornie nudnym. Całą przeszłość nazwałbym ciągnącą się, lepką, zbyt przewidywalną mazią. O tym, co będzie, powiedziałbym podobnie.

W tej chwili? Westchnąłem ze znużeniem na ponowne brzmienie imienia Odina w ustach przerażonego skazańca i przewróciłem rubinowymi ślepiami, niemal wznosząc modły do wroga o zakończenie mego żywota.

– On cię tu zesłał – wymamrotałem, ledwie zerknąwszy w kierunku płomieni trawiących potępionego. Ziewnąłem przeciągle. – Jesteście nudni.

– Na Boga, przebacz! – krzyknął człowiek, którego imienia podawać nie ma już sensu.

– Gdybyś nie zauważył… jesteś w miejscu kilka etapów za szansą na przebaczenie. – Poruszyłem szponami, strzeliłem kośćmi, po czym wstałem z tronu, by podejść do ofiary. – Sam musisz przyznać, że było warto.

– Nie było! Przepraszam!

– Och, dajże już spokój. Bez fałszywej skromności.

Kończyny skazańca od stóp do kolan sczerniały, już niemal doszczętnie zwęglone, a dalsze fragmenty ogień zajmował niczym pergamin poszczuty piekielnym żarem. Tkanka na piersi i plecach, na wpół obdarta, na wpół pozostawiona, zwisała cienkimi paskami, imitując wyborny bekon. Środek wciąż pozostawał surowy, a jednocześnie gnił od dwóch dekad, kiedy to po raz pierwszy jego właściciel zawinił.

Uroczy widok, cmoknąłem, wsuwając łapę w ogień, przez który sięgnąłem do skóry odchodzącej od mięsa. Chwyciłem ją w dwa długie pazury i lekko pociągnąłem, co wydobyło z ust mężczyzny żałosny krzyk.

– Jeszcze trochę – burknąłem, kładąc ręce na biodrach. Gdy dostrzegłem pytające spojrzenie skazańca, udzieliłem wyjaśnień: – Lubię chrupiącą.

Na dźwięk płaczu dorosłego mężczyzny wydałem niski, pełen zniesmaczenia jęk.

– Przestań się wiercić. Będzie nierówno upieczone. – Zerknąłem przez ramię, przeczesując wzrokiem salę tortur. – Thanatosie! – zawołałem, po czym wróciłem znudzonym spojrzeniem do trawionego przez ogień mężczyzny.

Demon Śmierci pospieszył ku mnie i wykonał głęboki ukłon w oczekiwaniu na dalsze rozkazy.

– Jak myślisz… to dobry moment na pal?

Nim Thanatos zdołał wyrazić zdanie, mężczyzna zawył z rozpaczy, błagając o litość.

– Czy może najpierw kończyny… – rozważałem głośno ze ściągniętymi brwiami. – Nie mogę się zdecydować. Wszystko już było! Potrzebujemy odmiany, czegoś… nowego. – Zacząłem krążyć po sali, eksponując szpony na lędźwiach.

– Wydłubywanie oczu? – zaproponował Thanatos.

– Było.

– Imadło?

– Było!

– To może… wyrywanie paznokci?

Znieruchomiałem w połowie kroku i spojrzałem spod byka na Demona Śmierci.

– Thanatosie, użyjże wyobraźni – poleciłem, rozpościerając wielkie skrzydła. – To wszystko już było! Wymyślże coś, czego nasz gość nie mógłby się spodziewać.

– Myślę, mój Panie, że nasz gość po kąpieli w lawie, paleniu żywcem i częściowym obdarciu ze skóry raczej przewiduje już wszystko.

– No właśnie – westchnąłem ze szczerym żalem. – Czuję zbyt wielki niedosyt. Pragnąłbym go czymś jednak zaskoczyć. Wszak nie codziennie zabawiamy u siebie gwałcicieli niemowląt, prawda?

– Ach, skoro tak… – Thanatos zareagował nagłym ożywieniem. – Sugerowałbym wdzięki Asmodeusza. Jeśli mnie pamięć nie myli, całą godzinę pozostawał wstrzemięźliwy, powinien prezentować formę.

– Nie byłoby to zbyt przewidywalne?

– Wychędożenie? – Thanatos ściągnął brwi, jakby w duchu przyznając mi rację. – Można by to z czymś połączyć.

– Asmodeusz nie potrzebuje skupienia, prawda?

– W rzeczy samej.

– Hmm… – Odwróciłem głowę w kierunku skazańca, by z tej odległości ocenić zarumienienie skórki. – Na kotły, przypaliłem.

Pstryknąłem palcami, a po płomieniach nie było już śladu. Został jedynie swąd palonego ciała, zwęglone do połowy nogi, gęsty, czarny dym, unoszący się wokół, i nudny, żałosny jęk potępionego.

– Błagam… dosyć – wychrypiał, po czym szarpnął za nagrzane piekielną temperaturą łańcuchy, które zostawiły na odsłoniętym mięsie bolesne, krwawiące rany. – Zabij mnie, proszę.

– Śmierć ma cenę, mój tani, na którą cię nie stać – burknąłem, nie zadając sobie nawet trudu, by brzmieć na choć odrobinę przejętego. – Thanatosie, przywołajże Asmodeusza – poleciłem słudze i zwróciłem się do konającego już czterdziestolatka. – Zapytałbym, jak to robiłeś, ale… – Nim zdołałem dokończyć, za mymi plecami rozbrzmiał dźwięk otwieranego portalu. – Co, do diabła?

Zmrużyłem oczy i zerknąłem przez ramię. Żmija pełzająca wokół mego torsu znieruchomiała, gdy portal wypluł dwa ciała. Uniosłem brew, bo owszem, oczekiwałem kolejnego skazańca, jednak dopiero za dwie godziny. No i jednego, nie dwojga.

Ze znużeniem ruszyłem w kierunku przybyłych i ukucnąłem nad nimi, wciągając w nozdrza ich zapach. Powiodłem wzrokiem do miejsca, w którym po wrotach nie zostało już śladu, zastanawiając się w duchu, co tu, do licha, zaszło.

Ciche pojękiwania nie były niczym, czego bym dotąd nie słyszał. Znów przewróciłem ślepiami – marzyłem o dniu, gdy choć jeden potępiony wykroczy poza schemat, jaki musiałem powtarzać od siedmiu tysiącleci.

– Dzieńdoberek. – Wyszczerzyłem zęby, lustrując na przemian dwie twarze, z których tylko jedna miała całkowicie zdezorientowany wyraz. – Hmm…

Zerknąłem ponad ramieniem dziewczęcia i dostrzegłem na wpół przypalone, na wpół sklejone skrzydła, a na nich opadające w nieładzie srebrzyste, długie włosy.

– Thanatosie! – zawołałem sługę, kiedy kątem oka wychwyciłem jego sylwetkę. – W odpowiednim momencie przypomnij mi, proszę, że powiedzenie „Odin nierychliwy, ale sprawiedliwy” jest już nieaktualne.

– Tak, Panie. – Demon podszedł odrobinę, wyraźnie zaintrygowany mymi słowami. – A czemuż to?

– Sam zobacz. Jak myślisz? – Wskazałem szponem, po czym podrapałem się nim po długiej brodzie. – Mnie to wygląda na karę za spółkowanie z człowiekiem – wymamrotałem, próbując jak zawsze odgadnąć powód przybycia potępionych. Zwykle trafiałem lub byłem choć bliski racji. – À propos. – Odwróciłem głowę w kierunku wyjącego czterdziestolatka i wykrzywiłem usta w okrutnym uśmiechu, kiedy usłyszałem wrzask po tym, jak diabeł rozerwał odbyt skazanego. – Miałeś słuszność, Asmodeusz jest w formie.

Demon Pożądania zaryczał głośno, głębiej wbijając się w ciało mężczyzny.

– Ajaj… – Wciąż z uśmiechem na twarzy zmarszczyłem szeroki nos na trzask złamanego kręgosłupa.

Choć nie mogłem narzekać na własne wyposażenie, porównywanie go z przyrodzeniem Asmodeusza nie miałoby sensu. Średnica jego penisa wielokrotnie przewyższała imponujące rozmiary członków pozostałych demonów. Nikogo nie dziwił więc widok wnętrzności wychodzących w tej chwili z gardła skazańca. Nikogo, poza dwójką nowo przybyłych.

– Na Odina – sapnęła srebrnowłosa, próbująca za wszelką cenę odwrócić wzrok od gwałconego mężczyzny. Wyglądała przy tym, jakby za moment miała zwymiotować.

– Jeśli byłaś wystarczająco niegrzeczna, Asmodeusz zadba również o ciebie – rzekłem, uważnie na nią patrząc.

Nie umknął mej uwadze grymas, którym próbowała ukryć widniejący na jej twarzy cień strachu. Przekorna, pomyślałem, patrząc na anielicę.

– Odin działa coraz szybciej. – Próbowałem odgadnąć, czy kochankowie zdążyli chociaż osiągnąć spełnienie.

Wskazywać na to mogła rozdarta szara suknia, odsłaniająca kusząco umięśnione uda, które drżały pod niewielkim ciężarem ciała, gdy kobieta starała się dźwignąć na stłuczonych po upadku nadgarstkach.

Mógłbym je związać. Umieściłbym ją na jednej z rozgrzanych huśtawek, gdzie potępieni woleliby zawisnąć szyją niźli kończynami. Wsunąłbym szpony w jej włosy, owinął je wokół łapy… I rżnąłbym ją tak długo, aż wydałaby ostatnie tchnienie.

Pomysł uznałbym w istocie za genialny, gdyby nie fakt, że miałem zasady i reputację do zachowania. Sam nie wiedziałem, skąd wpadł mi do głowy. Władca Piekieł nie zniżał się do wykorzystywania skazanych. Poza tym potrzeby Asmodeusza były tak wielkie, że sam doskonale sobie radził z zadaniem, nawet kiedy bywały dni, w których portal pozostawał niemal nieustannie otwarty, a każdy z potępionych trafiał w to miejsce z podobnych powodów.

Wciąż jednak nie wiedziałem, co ICH tu sprowadza. Mógłbym zapytać, ale lubiłem zgadywać. To jedyny sposób wprowadzenia tutaj powiewu świeżości, czegoś nieoczekiwanego. Lekki dreszczyk adrenaliny na moment przed poznaniem prawdy, nim użyję do tego mocy. Och, uwielbiałem zagadki, a przybycie tej dwójki bez mej wiedzy było gratką iście piekielną.

– To jak? – zapytałem, nisko pochylony, by wciągnąć w nozdrza zapach anielicy. Znów ściągnąłem brwi. – Hmm… – Ciekawe. Nie pokrywała jej woń seksu.

Sprawdziłbym mężczyznę kwilącego obok niej, ale od niego dochodził smród ludzkich odchodów. Aż tak mi nie zależało.

– Czy ja przychodzę do twego domu i sram ci na wykładzinę? – Nie próbowałem nawet ukryć oburzenia, z jakim pstryknąłem palcami, a tyłek mężczyzny stanął w ogniu.

Człowiek poderwał się szybko na nogi i zaczął biegać po sali tortur jak opętany, krzycząc głośno z bólu. Anielica przymknęła lekko powieki i odwróciła głowę w drugą stronę.

Wrażliwa, pomyślałem, ponownie próbując dokonać oceny nieoczekiwanego gościa.

Skoro to anielica, a jej skrzydła wyglądały, jakby ktoś zrobił sobie z nich danie na grilla, zapewne Odin wygnał ją z niebios. Przewinieniem mógł być związek z człowiekiem, któremu właśnie płonęła dupa. Ale gdyby tak było, czy nie powinna go bronić?

– Nie błagasz o litość dla niego? – Zlustrowałem badawczo twarz srebrnowłosej, ignorując przeraźliwy krzyk czterdziestolatka, tak samo jak żałosne kwilenie biegającego mięczaka.

– Nie – odparła, wreszcie krzyżując spojrzenie ledwie tlących się matowym złotem oczu z mymi rubinowymi. – Nie będę prosić o litość dla ofiary.

Zrobiłem, co mogłem, by nie dać po sobie poznać zaskoczenia, w jakie wprawiły mnie te słowa.

– Ofiary… – powtórzyłem tylko, bo już wiedziałem, że me niedawne przypuszczenia były zupełnie chybione.

Uniosłem szpon do twarzy srebrnowłosej, z satysfakcją chłonąc sposób, w jaki zadrżała, nim zacisnęła usta i wstrzymała oddech. Nawet nie zamrugała, gdy lekko przeciąłem jej skórę.

Złota krew spłynęła po policzku przybyłej, barwiąc migotliwym blaskiem bladość cery. Czekałem w skupieniu na wizję. Mijały kolejne sekundy, w których nie wydarzyło się nic poza rosnącą irytacją w mojej wielkiej, poprzecinanej widocznymi ścięgnami piersi. To jakieś cholerne żarty?

Znów pstryknąłem palcami i podszedłem do mężczyzny, co rusz zerkając przez ramię na anielicę. Sam nie wiedziałem, co dziwiło mnie bardziej: opanowanie, brak błagania o litość, sam fakt, że przybyła bez uprzedzenia, czy może niedostępność wizji po upuszczeniu z niej krwi. Złotej krwi. A to dopiero zagadka.

To i matowe, ledwie już widoczne złoto w jej oczach kazały mi sądzić, że nie była zwykłym aniołem. Sprawiała wrażenie cennej, szlachetnej. Musiała być blisko Odina. Możliwe nawet, że… Nie, to zupełnie bez sensu. Nie przysłałby tutaj własnego dziecka.

Uniosłem szpon do twarzy przerażonego człowieka, którego przyprowadziła, i bez ostrzeżenia przeciąłem nim skórę. Nieco głębiej, niż musiałem, ale potrzebowałem jak diabli tego uczucia, że mam nad wszystkim kontrolę.

Wybornie.

Znów miałem.

Mój wzrok zaszedł mgłą. Ujrzałem srebrnowłosą anielicę i dobrze znanego mi anioła – Gabriela, posłańca Odina. Odchodzili od domu, w którego kierunku zmierzał ten człowiek. Nie mógł ich widzieć, dlaczego więc…?

Skoncentrowałem się na myśli towarzyszącej mu w drodze. Planował morderstwo, i to nie pierwsze. Anielica trafiła na nieuchwytnego seryjnego mordercę, który na swym koncie miał dwa… trzy… cztery i pół zabójstwa. To pół jeszcze walczyło o życie.

Krzywy uśmiech wypełzł mi na usta, bo znalazłem już odpowiednią karę dla łotra. Gdy jednak wróciłem spojrzeniem do wstającej właśnie z klęczek anielicy, grymas ten zamarł na mej demonicznej gębie.

Próbowałem połączyć fakty. Przyniosła ofiarę, nie błagała o litość, krew miała złotą. Nie widziałem jej przeszłości ani przyszłości, nic nie wiedziałem o tej nieoczekiwanej wizycie.

– Jak ci na imię? – zapytałem, szczerze zaintrygowany.

– Aurum, Lucyferze.

Jakkolwiek nie przystoi to potężnemu demonowi, drgnąłem na dźwięk tego imienia i chwyciłem szponami za miejsce, w którym ciążył mi bezużyteczny organ.

– Zraniłabyś me uczucia, gdybym je miał – burknąłem, czując nagłą potrzebę podkreślenia swej pozycji.

Dostojnie ruszyłem w kierunku tronu, usadowiłem się na nim i gestem odprawiłem Asmodeusza, który wbijał w anielicę głodny wzrok. Demon jednak ani drgnął.

– Asmodeuszu, nie teraz – westchnąłem umęczony, zerkając wymownie na złamanego w kilku częściach czterdziestolatka. – Przenieś swą maskotkę do komnat, niech posypią mu rany solą. Gdy oprzytomnieje, możesz znów podjąć zabawę.

Demon Pożądania minę miał nietęgą, ale nikt nie śmiałby okazać nieposłuszeństwa Panu. Odszedł, taszcząc za sobą powykrzywiane ciało mężczyzny. Wiedziałem, że jego krzyk na powrót będzie krążył po Piekle, a kiedy gwałciciel wreszcie wyda z siebie ostatnie tchnienie, duch tegoż nie da mi spokoju przez wieki.

To cena pozycji, o którą wcale nie prosiłem, a której nie mogłem się zrzec. Był jeden sposób, co prawda, lecz brakowało mi wtenczas pewności, co też miałbym uczynić ze sobą.

Tym bardziej wypadało, by potępiony miał wystarczający powód do późniejszych odwiedzin. Będzie cierpiał tak długo, jak tylko zapragnę. Jeszcze nie zdecydowałem, ile czasu upłynie, choć gdybym chciał, poznałbym dzień, w którym dusza mężczyzny na zawsze opuści zmasakrowane ciało.

Wciąż jednak w tej wizji nie było… JEJ.

Co też planował Odin?ROZDZIAŁ 2

Czcigodny Odin

Aurum

– Dlaczego przyniosłaś mi go w ofierze? – zapytał cicho, zniżając ton do barytonu, który zawibrował w mojej piersi.

Na Odina, był bardziej przerażający, niż go sobie wyobrażałam. Wysoki na ponad dwa metry, z rozłożonymi po obu stronach tronu czarnymi skrzydłami bez piór. Grube, czerwononiebieskie żyły, widoczne przez naciągniętą skórę, przywodziły na myśl pajęczynę błyskawicy na nocnym, ponurym niebie. Krwawe spojrzenie zdawało się mnie przewiercać, jak gdyby próbowało wyczytać więcej, niż sama zechcę mu wyznać.

Konsternacja na tej podłej gębie powoli przechodziła we frustrację i mogłabym przysiąc, że w pewnym momencie ujrzałam w jego oczach błysk złości, takiej, jakiej nigdy u nikogo jeszcze nie widziałam. Jeśli z uśmiechem zadawał tyle okrutnych kar, co zrobi ze mną, skoro jest w tak podłym nastroju?

– Odin mnie wygnał…

– Odpowiadaj na pytania – warknął wściekle, a żmija owinięta wokół niego uderzyła ogonem o podstawę tronu, jakby i ona traciła cierpliwość. – Nie pytam o powód, dla którego tu jesteś. JESZCZE nie – doprecyzował, sunąc szponem po spiczastej brodzie. – Pytam, dlaczego właśnie JEGO przyniosłaś.

– Och, to… – Opanowałam drżenie głosu i zaczęłam raz jeszcze. – Stanął mi na drodze. – Uniosłam hardo podbródek, przypominając sobie w duchu o zapłacie, jaka czekała na mnie, o ile spełnię żądanie Odina. – Planował wymordować niewinną rodzinę. Wcześniej dopuścił się już podobnych czynów. Niejednokrotnie.

– Aurum – powtórzył moje imię w tak niedźwięczny i chrapliwy sposób, że przez ciało przebiegł mi zimny prąd. – Upadła anielica o spojrzeniu wyblakłego, matowiejącego złota, dumnie nosząca swe imię – rozważał głośno, śledząc uważnie każdy mój ruch.

Mogłabym przysiąc, że w powietrzu zawisły kolejne myśli demona, których nie zamierzał wyjawiać.

– Czym zawiniłaś?

– Zdradziłam się ludziom – odpowiedziałam z pokorą, co tylko wzmogło irytację potwora. – Ale Ojciec okaże mi łaskę. Przybyłam jedynie z ofiarą, Lucyferze…

– Na wszystkie cholerne piekła, nie nazywaj mnie nie mym imieniem! – ryknął wściekle, na co osłupiałam.

Jak… jak to… nie jego imieniem?, pomyślałam nieskładnie i mimowolnie drgnęłam, kiedy demon zeskoczył z tronu, żeby stanąć tuż przede mną.

Zapytanie o wątpliwą godność raczej nie byłoby na miejscu. Szczególnie że dowodziłoby rażącej ignorancji, co najprawdopodobniej spowodowałoby tylko kolejne kłopoty. Do tego nie mogłam dopuścić.

Zrobiłam, co należało. Znalazłam ofiarę, przyniosłam ją Piekłu. Teraz powinnam móc odejść i zgodnie z zapewnieniami Odina wrócić do domu.

– Wybacz mi tę pomyłkę. – Pospiesznie skinęłam głową, ale nie zniżyłam się do choć minimalnego ukłonu, co zresztą nie powinno dziwić gospodarza. – Ojciec przekazał na moje ręce zadanie, które wykonałam. Chciałabym odejść.

Na te słowa demon uniósł brew i wyprostował sylwetkę. Patrzył w osłupieniu, które tylko przez chwilę próbował zamaskować, po czym wybuchnął gromkim, dudniącym śmiechem.

– Na kotły, chyba źle usłyszałem. – Zanurkował szponem w uchu i poruszył nim szybko, jakby je czyścił. – Możesz powtórzyć?

– Chciałabym… odejść – wycedziłam przez zęby, znacznie ciszej, jednak nie mniej pewna siebie.

Zamrugał dwukrotnie.

– Ty naprawdę sądzisz, że wpadłaś z wizytą do starego nielubianego wuja i pójdziesz sobie, nie wypiwszy herbatki?

Ściągnęłam brwi na te słowa, walcząc z pokusą rozpoczęcia żałosnych błagań. Wiedziałam, że demony ich nie znosiły. Tak wiele złych rzeczy słyszałam o Lucyferze, a ten tutaj, stojący przede mną, najwyraźniej nim nie był. Był… gorszy? Jeszcze nie potrafiłam tego ocenić, ale sam pomysł, że bez skrupułów sięgnąłby po obrzydliwsze kary, niemal mnie paraliżował.

Czyżbym zabłądziła i trafiła nie tam, gdzie trzeba? Naprawdę pragnęłam to wiedzieć, jednak bardziej wolałabym przeżyć.

– Odin obiecał…

Demon nie dał mi dokończyć i znów zarechotał złowrogo.

– Mnie obiecał bogactwa i żywot pełen chwały – odparł, rozpościerając skrzydła. – Jak widzisz, drań nieco odbiega realizacją od sedna obietnic. Jakich dokładnie słów użył ten niedoceniony poeta?

Ledwie zadał to pytanie, moje usta otworzyły się, by odpowiedzieć, a język podjął współpracę, nie słuchając rozumu. Wygłosiłam całe żądanie Ojca.

Oddech ugrzązł mi w gardle – demon musiał wiedzieć o Odinie naprawdę sporo, jeśli nazwał go niedocenionym poetą. Ojciec bowiem nigdy nie wypowiedział w prosty sposób choćby jednego zdania. Być może dlatego nie wchodził w żadne dyskusje. Choć w duchu wiedziałam, że powód był inny. Polemika z Wszechmocnym zwyczajnie nie wchodziła w grę. I nigdy wcześniej w mojej obecności nikt nie mówił o Odinie w tak lekceważący sposób jak ten wielki, czerwony demon.

Przez głowę przemknęła mi myśl, ile powinnam mu zdradzić. Nie miałabym jednak większego wpływu na to, co mówię, gdyby Pan trafnie zadał pytanie. Lucyfer potrafił wnikać w umysły samym spojrzeniem i sprawić, że wyśpiewałabym wszystko jak z nut. Nie potrzebowałby do tego mojej przypadłości. Musiałby tylko dobrze obrać kierunek wywiadu. Ten tutaj tego nie robił, a z przestępcy wyciągnął informacje, utaczając mu krwi. Chyba faktycznie nie był tym, za kogo go wzięłam.

Trafiłam do złego Piekła. Ta myśl coraz głośniej krzyczała w moim panikującym umyśle.

To znacznie komplikowało zadanie. Uznałam wreszcie, że jeśli chcę przeżyć i wrócić do domu, powinnam wiedzieć.

– Kim jesteś? – zapytałam ostrożnie i dałam krok w tył, bo Pan zrugał mnie wzrokiem. – Wybacz ignorancję, ale kiedy nazywam cię Lucyferem… – urwałam, gdy demon warknął. – No właśnie, o tym mówię. – Zmrużyłam oczy, uważniej lustrując jego potężną sylwetkę.

Na całym ciele przez czerwoną skórę uwydatniły mu się żyły. Widziałam każdy pracujący mięsień, każde ruchome ścięgno. Poniżej szerokiej klatki piersiowej wyraźnie zarysowana muskulatura pulsowała w rytm przyspieszonego oddechu, któremu towarzyszyło powarkiwanie tak niskie, że całe podziemie wpadało w rezonans.

Sztyletował mnie czerwonymi oczami osadzonymi po obu stronach spłaszczonego nosa, a z głowy wyrastały mu dwa duże rogi przypominające koźle. Skrzydła, mimo że rozłożone tylko do połowy, imponowały rozpiętością. Niepokryte choć jednym piórem, cienkie na tyle, że niemal przezroczyste w dolnych partiach, w górnych zaś na tyle grube, że zastanawiałam się, czy zdołałyby unieść tak potężnego osobnika.

Zdecydowanie nie wyglądał na Lucyfera, o którym tworzono bajki dla dzieci. Prawdę mówiąc… nie wyglądał na żadnego demona, o którym słyszałam.

– Imię me nie powinno zajmować główki upadłej anielicy, której ostatnie minuty są policzone – warknął, dumnie prężąc pierś na widok strwożonego wyrazu wykrzywiającego mi twarz.

Upajał go zapach ludzkiego strachu. Wdychając w nozdrza woń kiełkującej paniki wygnanego anioła, niemal zaryczał w ekstazie.

– Ze wszystkich dań Piekieł to smakuje najlepiej – wymruczał, potwierdzając moje przypuszczenia, po czym z krzywym uśmiechem odsłonił pełne, cienkie jak szpilki uzębienie. – Odin kazał w me skromne progi przynieść w ofierze duszę łotra, choć mam ich na pęczki. Po cóż zawraca mi głowę?

Pomyślałam, że jeśli zdołam go przekonać, że mimo wszystko wciąż jestem wysoko ceniona, demon okaże łaskę ze strachu przed konsekwencjami. Może i skłamać nie dałabym rady, lecz zawsze miałam wpływ na to, JAK wypowiem prawdę. Wszak nie mógł mnie zabić, jeśli samym przybyciem w to miejsce powinnam zapracować sobie na łaskę Ojca, prawda? Odin by mu tego nie wybaczył.

– Powiedział… Powiedział, że jeśli dostarczę ci swoją ofiarę, on odda mi skrzydła i pozwoli wrócić do Niebios – odparłam, prostując plecy, co w normalnych okolicznościach pozwoliłoby mi dumnie rozłożyć skrzydła. W tej chwili zatrzeszczały tylko i ani drgnęły.

– Czcigodny Odin – westchnął demon, nieco łagodząc spojrzenie. – Gdybym go nie znał, to bym uwierzył – prychnął i zasiadł ponownie na tronie. – Jeszcze raz. Słowo w słowo – polecił wreszcie, znacznie już niecierpliwiej. – Powtórz mi całe zadanie.

Z sykiem nabrałam powietrza pełnego siarki, niemal parząc nim sobie tchawicę, po czym przełknęłam ślinę.

– „Zanieś duszę rzezimieszka lub swą okryj czarną płachtą. Piekło strawi, Piekło zdobi, gust rogacza jest zagadką. Ofiaruj diabłu duszę, nie żądaj za nią łaski. Gdy znajdzie własny sposób, zapłonie swoim blaskiem. Matowiej z głową, córko, pamiętaj o swym rodzie, licz każde z wszystkich potknięć, upadku będzie koniec” – wyszeptałam, każdym słowem oddając cześć należną Ojcu.

Rogaty prychnął ponuro.

– Gust mój, tak gwoli ścisłości, nie jest jakąś wielką zagadką. – Przewrócił oczami i ziewnął. – Zwyczajnie nie znoszę tandety.

Nawet w tej chwili nie potrafiłam zrozumieć słów Ojca inaczej niż zeszłej nocy, kiedy posłaniec Gabriel z podekscytowaniem przekazał nowinę o szansie na ułaskawienie i powrót do domu. Zadanie było aż nadto jasne: miałam ofiarować duszę nikczemnika, nie żądać niczego w zamian. To wszystko składało się w całość. Nie przybyłam tu jako skazana, ponieważ Odin w istocie obiecał mi wstęp do Nieba, gdy tylko wykonam zadanie. Wówczas całe wypełniające mnie złoto nabierze ponownie blasku, a skrzydła odzyskają moc. Znów będę aniołem godnym swojego miana. Tak przynajmniej twierdził Gabriel. Ten tok rozumowania bardzo przypadł mi do gustu, po raz pierwszy przyniósł nadzieję.

Demon patrzył z coraz słabiej skrywaną irytacją. Wciąż nie wyznał swojego imienia, tylko pokręcił głową i westchnął, zakrywając pysk wielkimi szponami.

– Przekorna, wrażliwa i… głupia – wymamrotał od niechcenia i utkwił we mnie niemalże litościwe spojrzenie. – Potępiona przez Odina i swój ród nie możesz żądać łaski. Skazana na wygnanie z Niebios stanowisz jeden z najsmakowitszych kąsków. Twe cierpienie będzie wyborniejsze niźli setka wybitnych w swym fachu łotrów, a aktualnie nie widzę powodu, by sobie tej uczty odmawiać – wyjaśnił, choć dobrze wiedziałam, że wcale nie musiał tego robić.

Pan Piekieł nie uzasadniał niczego i przed nikim, ale przecież on nim nie był, prawda? To nie Lucyfer. Zaczęłam gorączkowo myśleć, czy jeśli oddadzą mnie Panu, przysporzą mi więcej problemów, czy może będzie to jedyna szansa na ratunek. Powoli nawet kiełkowała w moim sercu naiwna nadzieja, ale gdy znów przemówił, zniszczył ją w zarodku.

– Wstrzymam jednak decyzję, bom wielce ciekawy intrygi Odina. A mym imieniem dla ciebie jest… Pan. Jam władcą wszystkiego, co złe, zatem i ciebie, skoro tu trafiłaś. – Rozpostarł skrzydła i pstryknął szponami, zmuszając drżące nogi przybyłego ze mną mężczyzny, by powiodły zmoczone strachem ciało ku niemu.

Demon uśmiechnął się okrutnie, przechylając łeb na bok. Łotr wyglądał na zawiedzionego nagłym zainteresowaniem potwora, co można było wywnioskować po żałosnym płaczu, jaki wydawał.

– Ech… – westchnął Pan, jakby nagle stracił ochotę na dalszą zabawę. – Intuicja mi mówi, że gdybym postawił na twym miejscu tę srebrnowłosą, prędzej by sczezła, niż drgnęła powieką.

Myśląc i mówiąc o tym potworze „Pan”, ani myślałam stawiać go w randze Odina. To określenie traktowałam jako nic nieznaczące imię, używane z braku znajomości tego prawdziwego. Jedynym słusznym Panem był mój Ojciec. Ten tutaj to istne monstrum, któremu tylko głupiec odmówiłby zwracania się do niego w sposób, jakiego sobie życzył.

Demon bez ostrzeżenia zatopił szpony w piersi człowieka, przez połamane żebra torując sobie drogę do bijącego wciąż serca. Chwycił za nie i ścisnął, aż z ust ofiary uleciał potworny skowyt.

Patrzyłam na to szeroko otwartymi oczami, próbując nie zakwilić na widok wypływającej z ciała krwi.

Człowiek bladł, wkrótce niemal zszarzał. Usta mu zsiniały, żyły na wyciągniętej szyi mocno się naprężyły i zaraz schowały pod skórą. Uznałam, że demon skończy z nim szybciej, niż mogłabym przypuszczać. Tym samym okazałby litość, prawda? Może nie był aż tak bezwzględny, jak sądziłam.

– Thanatosie! – zawołał i wyciągnął szpony z klatki piersiowej mężczyzny.

Potępiony zachłysnął się na powrót odzyskanym oddechem i powiódł drżącymi rękami do dziury, przez którą wyglądały jego wnętrzności. Zawył, czując pod dłonią własne serce. Upadł na kolana i wydał przeraźliwy krzyk bólu, gdy Pan pstryknął po raz kolejny szponami, a odkryte organy zapłonęły żywym ogniem.

Thanatos podbiegł do władcy i wykonał uniżony ukłon.

– Zabierz anielicę do trzeciego poziomu – polecił, ze znudzeniem wydłubując szponem resztki ludzkich tkanek spomiędzy pazurów. – Niech czeka tam na wezwanie i spróbuje nie dać się zabić. Kiedy odpocznę, chciałbym usłyszeć od niej więcej – powiedział, jakbym nie stała nieopodal. – Poznamy, co knuje Odin i srebrnowłosa otrzyma swą karę.

Po tych słowach moje ostatnie nadzieje na powrót do Niebios w chwale przepadły na dobre.

Pan

Od momentu ukarania czterdziestolatka minęło pięć bitych godzin. Zwykle starczał zaledwie kwadrans, żebym mógł zrzucić prawdziwą powłokę i przywdziać tę, w której wyglądem przypominałem człowieka. Gdy jednak wymierzałem sprawiedliwość podobnej rangi, zmiana wyglądu na „ludzki” przez dłuższy czas nie była możliwa. Demoniczna natura zbyt mocno wrastała w me trzewia i zaogniała wrodzoną chęć mordu.

Przemierzałem piekielne królestwo, nie przystając choćby na moment przy pogrążonych w rozpaczy skazańcach. W normalnych okolicznościach usiadłbym na jednej z kamiennych ław i napawałbym się widokiem. Pozwoliłbym sobie nawet na denny monolog, którego żaden z walczących o oddech nie chciałby słuchać. W tej chwili jednak nie miałem nastroju na ani jedną z tych rzeczy.

Odin coś knuł, to więcej niż pewne. Przysłał tu jedno z pięciorga swych dzieci, nie racząc córki nawet wzmianką o tym, kto rządzi trzecią, najpodlejszą krainą Piekła.

– Lucyfer, kurwa – burknąłem pod płaskim, szerokim nosem, czując, jak w mych żyłach wzbiera ogień.

Jeśli dalej tak pójdzie, nie zmienię powłoki do jutra, a miałem solidne powody, by me ciało wróciło do ludzkich rozmiarów. I chęci tej nie towarzyszyło współczucie dla nałożnicy, do której zmierzałem. Bardziej martwiła mnie myśl, że jeśli ją zmasakruję, będę zmuszony uczyć kolejną istotę, jak lubię się pieprzyć. Ta nie tylko znała już wszystkie me potrzeby, lecz również nie wymagała specjalnej troski. No i nieziemsko robiła laskę. Pieprzony raj w Piekle, którego potrzebowałem natychmiast, inaczej za moment zawrócę i zrobię ze srebrnowłosą każdą z tych rzeczy, jakie podpowiadała mi demoniczna natura.

Nie żebym nie chciał jej skrzywdzić. Och, kurwa. Chciałem. Pragnąłem tego bardziej niż stu kolejnych potępionych, z których wyssałbym splamione grzechem dusze. Głównie przez to, co wyprawiała z mym ciałem. Coś, czego nie potrafiłem objąć rozumem i nad czym nie zamierzałem rozmyślać.

Nigdy dotąd nie miałem w zasięgu rąk czegoś, czego nie należało dotykać. Niepewny jeszcze zamiarów Odina nie mogłem tak po prostu wrzucić anielicy do kotła czy wymierzyć którąkolwiek z przygotowanych kar. Nie mogłem jej pieprzyć, co zwykle zostawiałem Asmodeuszowi, a z jakiegoś powodu, jeśli o nią chodzi, zapragnąłem go wyręczyć. Była niczym zakazany owoc, którego nawet diabeł nie powinien smakować. Córka samego cholernego Odina, w podartej szacie, z poszarpanymi i posklejanymi piórami, tak całkowicie bezbronna. Ja pierdolę. Nawet ja miałem jakieś zasady.

Musiała zniknąć. Potrzebowałem tylko zrozumieć powód tej dziwnej wizyty, dowieść jej winy i wysłać wiadomość temu poetyckiemu durniowi. W międzyczasie pokusiłbym się może na jednokrotne złamanie swych reguł i pieprzyłbym ją do upadłego. Nikt by o tym nie wiedział.

Nie, nie mógłbym. Wszak w mym interesie należało dbać o swą reputację. Wyszedłbym na słabego w obliczu pary dobrze zbudowanych, jak na złość odkrytych, anielskich ud. Tfu!

Z jakiegoś powodu była dla mnie nader atrakcyjna. Zapewne przez to, że bezczeszcząc jej ciało, zraniłbym Odina w najlepszy z możliwych sposobów. Taka okazja! Aż żal nie skorzystać.

Póki jednak nie wiedziałem, z jakiego powodu trafiła do tej najpodlejszej z piekielnych krain, uznałem, że mądrze będzie odłożyć decyzję co do niej. Poza tym stwierdziłem, że jeśli poczekam, uczta okaże się jeszcze smakowitsza. Nie zwykłem zwlekać, a Odin od siedmiu tysiącleci sprawnie krzyżował mi plany. Zadbam, by stąpać o krok przed tym niedocenionym poetą. Ruszę anielicę dopiero, gdy poznam prawdziwą przyczynę jej dziwnego przybycia. I wówczas zrobię z nią, co zechcę, bez obaw o osąd poddanych. Wtedy ten akt będzie triumfem, dowodem przewagi nad świętością. Nie zaświadczy o mej słabości, lecz niezaprzeczalnej sile. Już mnie, kurwa, pazury świerzbiły.

– Czekałam na… och… – Oddech ugrzązł w gardle demonicy, kiedy stanąłem w progu jej domu.

Na mój widok zalotny uśmiech zamarł na pożądliwych ustach i przeszedł w grymas żałości. Po ochocie też nie został już ślad. Zdołała wydać zduszony krzyk, nim jedną łapą ścisnąłem jej gardło, podczas gdy z drugiej wysunąłem szpon, by przeciąć na niej kuse okrycie.

– Ast… – Nim zdołała dokończyć, wzmocniłem uścisk, niemal ją dusząc.

Gdy pozostawałem pod demoniczną postacią, nikt nie miał prawa używać mego prawdziwego imienia. Wówczas byłem Panem, Władcą Piekieł, Królem Ciemności, Właścicielem Podziemia. Czymkolwiek, co odda należną mi cześć. I tylko tak należało mnie nazywać.

Z niskim warknięciem zdarłem z kochanki lekkie odzienie i z błyskiem w oku doceniłem brak zbędnej bielizny. Mogłem wejść w nią bez przeszkód, ale w obecnych rozmiarach przepołowiłbym jej ciało, wsunięty w zaledwie części długości. Nim zdążyłbym się nacieszyć tym odurzającym uczuciem, Raxus wyzionęłaby ducha.

Wiele można było na mój temat powiedzieć, jednak z pewnością nie to, że pieprzę nieboszczki. Nie zdołałbym ocalić reputacji, gdyby rozpowszechniono taką wieść. Nie żebym nie zdołał wyrwać serca każdemu, kto by te plotki rozsiewał. To jednak znów czas i niepotrzebne kłopoty. Poza tym jakoś nigdy nie kręciła mnie nekrofilia.

Za wszelką cenę próbowałem opanować demoniczne zapędy, by wziąć od niej to, po co przyszedłem. Im bardziej jednak próbowałem, tym głośniej w mej głowie rozbrzmiewały słowa Odina. Miałem piekielnie silne przeczucie, że celem tego domorosłego poety było, by treść zadania, jakie postawił upadłej anielicy, dotarła do mych uszu.

Wystarczyła sekunda powrotu myślami do srebrnowłosej, żeby żądza stała się niemal nie do poskromienia.

Chwyciłem Raxus za włosy i naprowadziłem jej drgające, rozgrzane wejście nad główkę naprężonego przyrodzenia, po czym zastygłem w bezruchu, prawie zapominając o wszystkich powodach, dla których miałbym tego nie czynić.

Demonica wodziła pustym wzrokiem po mej gębie, a z kącika jej oka spłynęła łza. To rozsierdziło mnie do szpiku kości.

Nic nie drażniło bardziej niż ludzki odruch, przez który demony czy aniołowie przypominały te kreatury.

Zaryczałem wściekle, odrzucając nałożnicę, nim rozdarłbym jej ciało na pół. Drżałem teraz nie tylko z wściekłości z powodu ukrytych planów Odina, lecz także z niespełnionej żądzy, która buzowała mi w żyłach.

– Co zaszło, na kotły? – wydusiła, odchodząc na pewną odległość, która nigdy nie będzie bezpieczna, jeśli dzieli się jedno pomieszczenie z Panem.

– Odin przysłał swą córkę – warknąłem, dygocząc ze złości, a demonica wybałuszyła oczy.

– Aether?

– Nie.

– Agni?

– Nie, do cholery.

– Zephyr?

– Dlaczego, do kurwy nędzy, wypowiedziałaś akurat wszystkie nietrafione imiona?!

– Bo za nic nie zesłałby Aurum – odparła, zakrywając ciało kocem, najpewniej po to, by stworzyć między nami barierę. Jakby to zdołało ją przede mną uchronić.

– A jednak – burknąłem. – Dlaczego miałby jej nie poświęcić?

– Przyszła na świat jako pierwsza – wyjaśniła, sadowiąc tyłek na łożu, do którego nikt poza mną nie dostał wstępu.

Założyłem szpony na szerokiej piersi, bez słowa żądając, by mówiła dalej.

– Reszta rodzeństwa nie pała do niej sympatią właśnie dlatego, że ojciec mocno ją faworyzuje. Nie wiem, jakiego czynu musiałaby się dopuścić, żeby ją wygnał. – Ściągnęła brwi i wróciła do mnie spojrzeniem. – Co zrobiła?

– Podobno objawiła swą postać ludziom. – Gdy tylko wypowiedziałem te słowa, sam usłyszałem, jak głupio zabrzmiały.

Cholerna anielica, zakląłem w myślach. To więcej niż pewne, że łgała. Ojciec nie wyrzuciłby swego złotego dziecka za tak lekkie przewinienie. On przecież ustalał zasady, mógł więc je łamać.

Nie miałem pojęcia, co jeszcze dodać. Powinienem przyznać, że nie zdobyłem więcej informacji, bo po upuszczeniu z niej krwi nie dowiedziałem się absolutnie niczego, czy skłamać, że wiem, ale nie powiem? Nie cierpiałem, kiedy ktoś robił ze mnie idiotę. A Odin musiał przewidzieć, że do tego dojdzie. Ojciec pięcioraczków znał całe ich losy. Sam bowiem każdy z nich skrupulatnie rozpisał, zaplanował najmniejszy szczególik.

Pozostało mi zatem czekać, aż ten drań nawiąże kontakt.

Warknąłem pod nosem i skierowałem kroki do drzwi, aby nie powiedzieć już niczego, co mogłoby dodatkowo nadszarpnąć mą zranioną dumę. Raxus nie była głupią demonicą, rozumiała zatem, że drążyć nie warto. Pozwoliła mi odejść, zapewne dziękując w duchu Piekłu, że oszczędziło jej dupę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij