Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Whiskey dla zuchwałych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Whiskey dla zuchwałych - ebook

Johnny Dow nie próżnował, przemierzając rozległy Dziki Zachód w pojedynkę. Przez spędzony w samotności rok udało mu się nawiązać kilka interesujących znajomości, ale też znaleźć całą masę nowych problemów. Jednak prawdziwe kłopoty miały się zacząć dopiero wtedy, kiedy zdecydował się wyruszyć na wyprawę po nieswoją zemstę i — tym razem zupełnie dobrowolnie — dać się uwikłać w ponury splot wydarzeń. Książka jest kontynuacją opowieści pt. “Whiskey dla naiwnych”.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-365-8
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

JOHNNY DOW

— Pieprzone robale — zakląłem pod nosem, wyławiając upojoną i lekko kołowatą muchę ze swojej whiskey. Oparłem brodę na dłoni i długo jeszcze wpatrywałem się w swój bursztynowy napój, zanim zdecydowałem się wypić go jednym haustem.

Topiłem swoje smutki, a że było ich wiele, to zeszło mi do ciemnej nocy. W tym czasie byłem biernym świadkiem kilku awantur, kilku wyjątkowo czułych pojednań i dzikiego pijaństwa w tej — zdawałoby się — zapomnianej przez świat knajpie na rozdrożu, gdzieś pomiędzy Emery i Moore.

Wszystko było mdłe, płytkie i bez smaku. Dosłownie wszystko. Przez moją wrodzoną zdolność do prowokowania beznadziejnych sytuacji i absolutny talent do zawierania gównianych znajomości znów tkwiłem sam jak palec na tym syfiastym świecie, mając za towarzystwo jedynie gniadego konia imieniem Marshall, którego drapnąłem szeryfowi jakiejś podupadającej mieściny. Już ponad rok samotnie przemierzałem Utah, szukając szczęścia i nowych okazji, żeby zapomnieć o tym, co całkiem niedawno wywróciło moje życie do góry nogami, ale w żaden sposób nie potrafiłem wyprzeć z pamięci jego przenikliwego spojrzenia smutnych, szarych oczu. Stałem się pieprzonym niewolnikiem kilku mglistych wspomnień i choć za cel obrałem sobie powrót w rodzinne strony, to wciąż wypatrywałem nowych możliwości, aby odwlec rozstanie z tą piekielnie gorącą ziemią. Tutaj wszystko przypominało mi o nim. I chociaż nasze spotkanie zamieniło mnie w zgryźliwego, pesymistycznego zgreda, to wciąż z rozrzewnieniem wspominałem naszą wspólną przygodę.

Właściwie odkąd Charly Chance zniknął z mojego życia, nie miałem nic lepszego do roboty niż chlanie. Ledwie otwierałem oczy i już myślałem o tym, żeby skuć się do nieprzytomności. Nie leczyło to żadnej z ran po naszym rozstaniu i nie pozwalało zapomnieć ani na chwilę, ale z całą pewnością dodawało mi odwagi i swobody w mierzeniu się z problemami szarej, brudnej rzeczywistości. A naprawdę każdy kolejny dzień był jak wyzwanie, więc z lubością tonąłem w ramionach starej przyjaciółki whiskey.

Niestety moje zamiłowanie do napojów wyskokowych w połączeniu z nieumiejętnością utrzymania ozora za zębami sprawiało, że potrafiłem napytać sobie biedy. Bywałem tak pijany, że budziłem się w losowych miejscach i nie umiałem sobie przypomnieć, jak się tam znalazłem. Miewałem także głupie przebłyski, że postanawiałem odszukać Charly’ego. Błąkałem się i zaczepiałem przechodniów, wypytując o odzianego w czerń, ponurego rewolwerowca. A potem trzeźwiałem i nie mogłem sobie tego wybaczyć. Raz nawet byłem tak namolny, że spędziłem dwie noce za kratkami w jakiejś obskurnej dziurze na południu Utah. Właściwie jedyne co w moim życiu się nie zmieniło to to, że kłopoty znajdowały mnie bez większego wysiłku. A alkohol był wyjątkowo złym doradcą.

Kiedy tak w całości poświęciłem się pogłębianiu swojego stanu depresyjnego i próbowałem znaleźć ukojenie w ognistej wodzie, poczułem niezbyt szarmanckie stuknięcie w ramię. Obróciłem się leniwie i ze zdumieniem odkryłem, że wisiała nade mną zionąca wódą morda należąca do właściciela knajpy.

— Szukasz problemów, kolego? — wychrypiał, a potem to już pamiętam tylko, jak zaryłem mordą w błoto tuż przed drzwiami saloonu.

Nieszczególnie mnie dziwił ten rodzaj wrogości, bo mniej więcej tak wyglądało moje życie. Nigdzie nie byłem zbyt mile widziany, a moja gęba najwidoczniej nabrała jakiegoś irytującego wyrazu, bo dosłownie wszędzie czułem na sobie pogardliwe spojrzenia. Nauczyłem się jednak błyskawicznie, że wdawanie się w pyskówki zwykle kończyło się mordobiciem, dlatego po raz kolejny bohatersko powstrzymałem się od puszczenia kilku kąśliwych uwag w kierunku agresora. Szybko się podniosłem, otrzepałem i wyplułem piach z zębów. Burknąłem coś pod nosem, po czym chwiejnym krokiem podszedłem do swojego konia.

— Jedziemy do Emery, przyjacielu — powiedziałem, kiedy wspiąłem się na jego grzbiet i poklepałem go po szyi. Miałem dziwne wrażenie, że odkąd nadałem mu imię, stał się jakby posłuszniejszy i cierpliwiej znosił moje pijackie fanaberie. Wciąż nie byłem doskonałym jeźdźcem, ale muszę przyznać, że Charly miał rację — przemierzanie rozległych terenów pogranicza z koniem między nogami i bronią na plecach było o wiele łatwiejsze.

Podczas swojej samotnej tułaczki oprócz znalezienia całej masy problemów i siniaków, udało mi się także nawiązać kilka użytecznych znajomości. Odkąd zostałem sam jak kołek na świecie i bez nadziei na lepsze jutro, musiałem jakoś związać koniec z końcem. To co ukradłem przypadkowym nieszczęśnikom zwykle wystarczało na chwilę, bo moje nowe wyskokowe hobby pochłaniało znaczną część mojego urobku, ale kiedy przypadkiem poznałem Eli Jacksona, otworzyły się przede mną nowe możliwości.

Historia tej znajomości nie jest z rodzaju wybitnie porywających, bo po prostu dałem mu się poznać jako zawodowy gracz i kanciarz przy pokerowym stole, kiedy akurat ogrywałem kilku miejscowych półgłówków w Emery. Potem przypieczętowaliśmy nową znajomość kilkoma kielonkami whiskey za dużo i tak się okazało, że Eli pracował jako urzędnik pocztowy i na lewo handlował informacjami. Wiedział dosłownie wszystko o taktycznych ruchach i gotówkowych operacjach w okolicy, a ja kradłem po mistrzowsku i dzięki jego namiarom byłem w stanie sporo dorobić.

Wybierałem się do niego, do Emery już ponad miesiąc, ale ciągle mnie coś zatrzymywało po drodze. I nie ma się co oszukiwać — głównym winowajcą był kac morderca. Tym razem jednak byłem na ostatniej prostej i skoro z niewiadomych powodów wywalono mnie na zbity pysk, pozbawiając jedynej możliwości noclegu w cywilizowanych warunkach, to postanowiłem, że najwyższa pora rozejrzeć się za jakąś bardziej dochodową fuchą.

— Kurwa mać, Johnny, chcesz mi narobić problemów? — syknął Eli na widok mojej zamroczonej mordy, kiedy wczesnym rankiem odnalazłem go na stanowisku pracy w budynku poczty.

Z całych sił powstrzymywałem się od beknięcia i obrzygania wszystkiego dookoła, więc dyskretnie wpuścił mnie na zaplecze i kazał usiąść na krześle. Musiało być ze mną naprawdę źle, bo jego twarz przybrała nagle zatroskany wyraz, co — mam wrażenie — nie zdarzało się nigdy wcześniej. Eli Jackson nie był zbyt postawnym mężczyzną i nie miał fizjonomii budzącej respekt, że tak to ujmę, ale z jego oblicza biła jakaś niewytłumaczalna pogarda do całego świata. Jakby miał się za lepszego, choć był przecież tylko zwykłym, szarym trybikiem w wielkiej machinie społeczeństwa. Nigdy też nie miałem odwagi zapytać go wprost o wiek, ale jego pomarszczona jak wysuszona śliwka twarz i lincolnowskie bokobrody sprawiały, że wyglądał na sędziwego starca, choć nie miał ani jednego siwego włosa i żadnych problemów z poruszaniem się.

— Szukam roboty — wybąkałem po chwili, kiedy wreszcie mój pijany umysł raczył mi przypomnieć powód mojej wizyty w tej zabitej dechami norze. — Zysk na pół, jak zwykle, ale bez żadnych strzelanin i walki na śmierć i życie. Masz coś dla mnie?

Eli nabrał powietrza i przewrócił teatralnie oczami.

— Mówiłem ci, żebyś nie przychodził, kiedy jestem w pracy — warknął i wydął wargi, ale ponieważ zza drzwi dobiegły nas nieco poirytowane głosy oczekujących na obsługę petentów, postanowił przejść do sedna. — Dyliżans. Równo za trzy dni wyjedzie z Aurory. To bogate fiuty, które będą miały przy sobie ważne papiery. Znam ludzi, którzy zapłacą za nie dwieście dolców. Nic więcej. Tylko papiery.

— Aurora… — westchnąłem. — To, kurwa, daleko.

— To naprawdę bogaci ludzie, Johnny. Warto zajechać ze dwie kobyły, żeby ich oskubać. Mnie interesują tylko papiery, ale jeśli uda ci się gwizdnąć im coś więcej, to całość jest twoja.

— Brzmi jak łatwizna. Powiesz mi coś więcej? Co to za ludzie? Co to za dokumenty?

— Najpierw wytrzeźwiej. Jak będziesz zainteresowany, to powiem ci wszystko, czego się dowiedziałem. Spotkamy się, jak skończę zmianę, tam gdzie zwykle — odparł stanowczym tonem i wyszedł, zostawiając mnie sam na sam ze skołowaną muchą, która wpadła przez uchylone okno.

Właściwie długo się nie musiałem zastanawiać, bo jeszcze nim opuściłem budynek poczty, postanowiłem, że podejmę się tego wyzwania. Udać, że proszę o podwózkę i wyprowadzić w pole jakichś nadętych, skąpo uzbrojonych bufonów, nie było dla mnie żadnym wyzwaniem, a forsa za ten mały wysiłek była konkretna. Potrzebowałem jej przecież na bieżące wydatki. Jakoś po ostatnich wydarzeniach w moim życiu, zbijanie fortuny na lewych fuchach nie było mi po drodze. Właściwie to nawet się przekonałem, że ta pieprzona forsa wszystko tylko komplikowała i miałem zamiar trzymać się od niej najdalej, jak to było możliwe.

Doprowadzanie się do stanu używalności nie było jednak łatwym zadaniem. W końcu byłem w Emery, które było mało przyjazną dla przyjezdnych mieściną. Ludzie byli jacyś dziwni i z wyższością na mnie spoglądali za każdym razem, kiedy odwiedzałem to miejsce, a przecież nie zawsze byłem napruty jak bąk i obrzygany jak tamtym razem. Dlatego uznałem, że omijanie cywilizacji, to także omijanie potencjalnych kłopotów i rozbiłem mały obóz tuż za miastem nad brzegiem jakiejś małej kałuży. Ciężko to było nazwać porządnym źródłem wody, ale w zupełności wystarczyło, żeby się umyć, oprać i trochę wytrzeźwieć.

Położyłem się na gorącej trawie i wpatrywałem w niebo, znów powracając myślami do niedawnych wydarzeń. Samotność dawała się boleśnie we znaki na każdym kroku. Stałem się mistrzem rozmyślań i analizowania przeszłości — z lubością rozdrapywałem stare rany, żeby chwilę potem móc je zalać mocnym alkoholem. Wspomnienia wracały jak grad kamieni, sypiący się z górskiego zbocza i siekały boleśnie każdą udręczoną część mojej duszy. Nie byłem pewien, czy kiedykolwiek uda mi się o nim zapomnieć. Właściwie nie jestem do końca pewien, czy chciałem zapomnieć. Naprawdę tysiące razy próbowałem wrócić do rodzimego Wyoming, przywrócić starej chałupie świetność i po prostu zacząć żyć — znaleźć jakąś uczciwą robotę i mierzyć się w pojedynkę z pieprzoną rutyną. Jednak tak bardzo tęskniłem za ciepłem jego ciała, że utknąłem w jakiejś cholernej spirali i za każdym razem coś mnie zawracało z tej drogi. Nawet nie miałem pojęcia, czy Charly jeszcze w ogóle żył, a tymczasem bałem się wyjechać, jakbym się łudził, że tylko kręcąc się bez celu i zwiedzając okoliczne knajpy, mam jedyną szansę, żeby jeszcze kiedykolwiek go zobaczyć.

Wygrzebałem z juków ostatnią butelkę whiskey i popatrzyłem na nią, próbując przekonać samego siebie, że to bardzo zły pomysł, ale gdzieś w głębi duszy już wiedziałem, że pojadę do Eliego kompletnie nawalony.

Wieczorem, po kilku drzemkach i próbach dojścia do ładu z samym sobą, ruszyłem do miasta na spotkanie. We łbie mi szumiało dosyć potężnie i nie do końca wiedziałem, co się dookoła mnie działo, ale jakimś cudem pamiętałem, gdzie powinienem się udać. Jackson zawsze był ostrożnym typem i dokładał wszelkich starań, żeby znaleźć w tętniącym życiem mieście nieco odosobnione miejsca, więc trochę kluczyłem zanim znalazłem jedną z bocznych uliczek, która wiodła tuż na tyły sklepu lokalnego zielarza. Nim jednak w nią skręciłem, wyrósł przede mną jakiś chłystek w podartych ubraniach i uśmiechnął się szelmowsko. Z trudem wyhamowałem konia, żeby go nie potrącić, ale zdawał się w ogóle tym nie przejąć.

— Witam szanownego, dżentelmena! — zakrzyknął wesoło i ukłonił się w pas.

Posłałem mu zdziwione spojrzenie i mimowolnie uniosłem brew.

— Życie ci niemiłe? — warknąłem, próbując zapanować nad swoim wierzchowcem, który nadal wykazywał skłonności do histerii i zaczął nerwowo potrząsać łbem. — Spieprzaj z drogi, gówniarzu!

— Szanowny panie, zapraszamy na wielki pokerowy turniej! — zakrzyknął, kompletnie ignorując moje niezbyt przyjacielskie nastawienie i podskoczył do mnie, żeby dać mi do ręki broszurę. — Tylko dziesięć dolarów wpisowego! Już za godzinę!

A potem zniknął w tłumie, podskakując radośnie i wymachując rękami. Rzuciłem okiem na broszurę i pomyślałem o robocie od Eliego. Kalkulacja była kurewsko prosta.

Drzwi od saloonu w Emery jęknęły złowieszczo, kiedy mało powabnie wlałem się do środka. Szybko do mnie dotarło, że znalazłem się w samym epicentrum hucznej imprezy. Panny tańczyły na barowej ladzie do dźwięków pianina, panowie urządzali zawody na opróżnianie butelek, kilku dżentelmenów siedziało przy pokerowym stole, a whiskey lała się galonami. Z trudem przedarłem się przez dziki, rozszalały tłum, oparłem się o ladę i skinieniem przywołałem barmana.

— Słyszałem o turnieju. Chciałbym wziąć udział.

— Turniej był wczoraj, trochę się spóźniłeś — odpowiedział barman z miną wyrażającą absolutne znudzenie, jakby dzikie harce odbywające się dookoła, głupie pytania i pijackie wybryki nie robiły na nim żadnego wrażenia. — Pijesz coś? Streszczaj się, ludzie czekają.

— Dwa razy whiskey. — Usłyszałem nagle i dosłownie mnie zmroziło. Natychmiast rozpoznałem ten dudniący baryton, ale bałem się spojrzeć w kierunku, z którego dobiegł głos.

Barman niemal natychmiast nalał alkohol do potężnych szklanic i wrócił do swojej roboty, a ja dalej opierałem się o ladę, wpatrując przed siebie, jakby nagle usztywniło mi kark. Ręce zaczęły mi drżeć i się pocić, a wielki gul stanął mi w gardle. Pijane myśli przecwałowały po umyśle, podnosząc dzikie tumany kurzu i kompletnie mnie zamurowało.

— Napijesz się ze mną?

Po tym już byłem pewien, że właścicielem tego głosu był Charly Chance. Leniwie, udając, że wcale nie jestem podekscytowany i zdumiony, przycupnąłem jednym półdupkiem na barowym stołku i zerknąłem na niego. Wszystko, dosłownie wszystko wewnątrz mi zjełczało. Był tuż obok. Cały i zdrów, i muszę przyznać, że wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Siedział nonszalancko oparty o blat i patrzył na mnie wyczekująco. Pozwoliłem sobie na chwilę utonąć w jego szarych, smutnych oczach i nagle doznałem takiego poczucia ulgi, że omal się nie rozkleiłem.

— Skoro stawiasz, nie pogardzę — odpowiedziałem i powolnym ruchem zagarnąłem jedną z postawionych obok mnie szklanek, tylko po to, żeby mieć czym zająć ręce i móc beznamiętnie wpatrywać się w złoty płyn.

— Co porabiałeś przez ostatni rok? — zapytał nagle.

I co? To już? Tak bez gry wstępnej? Wpadł tu na to zapomniane przez Boga odludzie, gdzie mgła konie dusi, żeby zapytać co u mnie?!

_Tęskniłem jak cholera,_ pomyślałem, ale nie odważyłem się wypowiedzieć tego na głos. Byłem pijany, ale nie aż tak, żeby zapomnieć, że bycie zbyt wylewnym, prawie nigdy nie kończyło się dobrze. Poza tym głupio mi było się przyznać, że włóczyłem się bez celu, rozpamiętując stare czasy i chlejąc jak ostatnia moczymorda. On na pewno miał jakiś święty, pierdolony, skrupulatnie przemyślany po stokroć i idealnie ułożony plan, a tymczasem ja — wysrany przez życie — zdołałem jedynie ogarnąć forsę na bieżące wydatki i zaprzyjaźnić się z wódą bardziej niż kiedykolwiek w swoim marnym, nędznym życiu.

Nie wiedzieć czemu, w tej — dosyć niezręcznej — chwili, pomyślałem o swoim ojcu, który przez całe życie z podobnym zamiłowaniem topił troski dnia codziennego w alkoholu. Byłem niemal pewien, że kochał whiskey bardziej niż mnie i moją matkę, i miałem dziwne przeczucie, że znalazłem się na ścieżce, która wiodła w te same miejsca, które on zwiedzał za życia. Poza tym zbyt wiele o nim nie wiedziałem i nie miałem pojęcia, co pchało go w ramiona nałogu. Pracował jako stolarz i podobno całkiem nieźle mu to wychodziło, miał dom, żonę i dziecko, a więc zdawałoby się, że spełniał wszystkie warunki, aby wieść spokojne i normalne życie, a tymczasem postanowił się rozpić jak świnia i oprócz swojego życia zrujnować także nasze. I właściwie cholera wie dlaczego. Sam o sobie nigdy nie mówił zbyt wiele. Zdecydowanie był typem milczka i gbura, który zawsze w ukryciu trzymał swoje bóle i troski. Cóż… jeśli mój stary przeżywał podobne psychiczne katusze i rozterki co ja, to wręcz przestawałem się dziwić, że z lubością uciekał w alkoholizm i z nikim się nie dzielił swoimi problemami. Nigdy tego nie analizowałem tak dogłębnie, bo dziecięce wspomnienia i wyrwy w psychice, jakie mi zostawił, sprawiały, że przez lata pielęgnowałem w sobie złość na niego, ale zacząłem się nagle zastanawiać, co tak bardzo dręczyło go przez te wszystkie lata, że doprowadził się do ruiny i wreszcie zachlał się na śmierć. Zamiast wściekłości poczułem wobec niego współczucie i wychyliłem duży łyk whiskey, nie bacząc na to, że właśnie miętolił mnie w swoich potężnych, szponiastych mackach jeden z moich demonów przeszłości.

— Próbowałem nie dać się zabić, no wiesz… Starym zwyczajem — odpowiedziałem po chwili krępującej ciszy, jaka zapadła po jego pytaniu. Charly nadal bacznie mi się przyglądał.

— Bracia Cole nie odpuścili?

— Miałem przyjemność parę razy, ale ich ludzie nie są szczególnie błyskotliwi.

Mruknął pod nosem i pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Ale co ty tutaj właściwie robisz? — zapytałem.

— Szukałem ciebie. — Gul wielkości dorodnej śliwki stanął mi w gardle i omal nie parsknąłem właśnie popijaną whiskey. Bałem się dociekać po co. Tak bardzo chciałem usłyszeć, że za mną tęsknił, ale miałem niemiłe przeczucie, że ktoś taki jak Charly Chance nigdy nie błagał o drugą szansę i sprowadzał go do mnie jakiś parszywy interes. Konsekwentnie milczałem. — Trochę się stęskniłem za twoim mamleniem.

— To jedna z milszych rzeczy, jakie kiedykolwiek od ciebie usłyszałem — powiedziałem i uśmiechnąłem się z przekąsem.

— Nigdy nie byłem najlepszy w retoryce i to się akurat nie zmieniło. — Zamyślił się na chwilę, po czym dodał: — I ty też się niewiele zmieniłeś, poza tym, że jakoś mniej mówisz.

— Bo właściwie nie za bardzo wiem, o czym moglibyśmy teraz rozmawiać — odpowiedziałem i posłałem mu smutne spojrzenie. Głęboko westchnął.

— Nadal jesteś dla mnie ważny — oznajmił po chwili, nieco ściszając głos i wlepiając we mnie to swoje szare, głębokie spojrzenie, którym to — jestem pewien — złamał niejedno serce.

Znów odważyłem się na niego spojrzeć. Ten rok bardzo łaskawie się z nim obszedł i faktycznie, niewiele się zmienił. Kilka dodatkowych siwych włosów czyniło go jedynie bardziej dojrzałym i poważnym, ale błysk w jego stalowych oczach niezmiennie wodził na pokuszenie. Przystojny jak zawsze, dumny i pewny siebie, z niesfornym kosmykiem ciemnobrązowych włosów, opadającym na czoło.

— Trochę zarosłeś — powiedziałem, przyglądając mu się badawczo. — Zapomniałeś co to brzytwa?

— Stwierdziłem, że czas spoważnieć. — Uśmiechnął się do mnie krzywo, a chwilę potem dyskretnie położył mi dłoń na kolanie.

Przeszły mnie gorące dreszcze i dosłownie, gdyby nie to, że byliśmy teraz w miejscu publicznym, to byłbym zapewne pisnął falsetem z wrażenia! Zrobiło mi się duszno, whiskey zapodała w głowie przyjemne mruczando, a niesforne myśli pocwałowały hen w nieznane. W knajpie nadal było gwarno i tłoczno, więc była nadzieja, że żaden z pijanych i rozbawionych klientów tego przybytku, nie zauważył tego dyskretnego gestu, ale jednak zaczerwieniłem się jak opiekany prosiak i rozedrgałem w środku.

— Idę odetchnąć świeżym powietrzem. Nie przepadam za takimi spędami — zakomunikował nagle Chance i wyszedł tylnym wyjściem, zostawiając mnie przy barowej ladzie samego z własnymi myślami.

Zacięta walka rozpętała się w mojej głowie. Rozum tylko na chwilę przejmował dowodzenie, pijane serce waliło w klacie i właściwie… sercem to już byłem na zewnątrz! Jego dotyk sprawił, że wspomnienia ożyły, przyjemne ciepło rozlało się po moich bebechach, a samotny motyl przebudził się ze snu zimowego i trzepotał w żołądku, jakby przedawkował indiańskie ziółka. Coś mnie jeszcze jednak trzymało; jakieś nędzne resztki zdrowego rozsądku przykleiły moją wąską dupę do stołka. Przechyliłem resztkę whiskey, która zadziałała jak katalizator — nie zastanawiając się już ani chwili dłużej, wybiegłem za nim.

Otworzyłem zamaszyście drzwi, nie całkiem trzeźwym będąc, i poczułem na twarzy przyjemny, chłodny wiatr. Nim zdążyłem się dobrze rozejrzeć po okolicy, poczułem jak coś chwyta mnie za rękę i wciąga pomiędzy stosy drewnianych skrzyń po wódzie. Zdążyłem jeszcze spojrzeć mu w oczy, zanim mnie pocałował i dostrzegłem w nich coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej. To chyba była radość.

Naprawdę niewiele pamiętam z tego, co wydarzyło się potem. Co prawda w ostatnim czasie wyrobiłem sobie coś w rodzaju odporności na większe ilości alkoholu, bo jak to mówią trening czyni mistrza, ale wciąż byłem dość ekonomiczny imprezowo.

Obudziłem się w rozpieprzonej pościeli na niezbyt uroczym wyrze, w jeszcze mniej uroczym pomieszczeniu, z którego dosłownie przezierała bieda. Nie było tu absolutnie nic, na czym warto byłoby zawiesić oko na dłużej niż całe trzy sekundy oprócz… leżącego obok mnie, półnagiego Charly’ego. W momencie wszystkie sploty nerwowe mi się wyprostowały, więc uszczypnąłem się, żeby sprawdzić, czy aby na pewno nie śniłem jednego z piękniejszych snów w moim życiu. A po chwili łaskawa trzeźwość zaczęła przywracać mi rozum i przypominać, że wciąż jeszcze nie wyzbyłem się całego żalu do niego. Naprawdę chciałem przeboleć nasze rozstanie w spokoju i zacząć żyć normalnie. Chciałem się trzymać z daleka, nie angażować, a tym bardziej nie dać się od nowa omotać i wplątać w jakąś popieprzoną historię! A właśnie tak — to, że obok mnie leżał Charly Chance, znaczyło ni mniej, ni więcej to, że nadciągały poważne kłopoty.

We łbie mi huczało, mięśnie były w stanie zaniku, ale jednak zerwałem się na równe nogi i w pośpiechu zacząłem ubierać. Ze zdumieniem zaobserwowałem, że Charly leżał rozciągnięty na wyrze z rękami pod głową i spoglądał na mnie z czułym uśmiechem.

— Ty cholerny draniu! — ryknąłem nagle jak raniony bawół, bo dopiero zaczynało do mnie docierać, co się właściwie odjebało. Mgliste wspomnienia z tej pijanej nocy migały mi przed oczami. — Znów mnie podstępem wykorzystałeś, pieprzona świnio!

— Ja? — Charly wyprostował się. Uśmiech zniknął z jego twarzy na rzecz zdziwionego grymasu.

— Wracasz nagle po roku, kiedy akurat jestem nawalony jak szpadel i nie myślę logicznie, nie mówiąc po co i dlaczego, i jeszcze bezczelnie zaciągasz mnie do łóżka!

— Ja?! Przypomnieć ci kto krzyczał: „tak, tak, Charly, chodź ze mną” i zaciągnął mnie tu na górę? Ja nawet nie planowałem nocować w tej dziurze!

Poczułem, że moja twarz goreje i nabiera głębokiego odcienia czerwieni, a fala piekącej goryczy zalewa mnie od środka, aczkolwiek całkiem pewien nie byłem, czy to tylko wkurw, czy może wyższy poziom zażenowania.

— Wynoś się stąd i trzymaj się ode mnie z daleka! — krzyknąłem i natychmiast tego pożałowałem, bo odpowiedziała mi już tylko cisza. Charly posłusznie wstał i zaczął się ubierać, a ja nagle doznałem jakiegoś dławiącego uczucia paniki, że tym razem mogłem go stracić na zawsze. Nie miałem absolutnie żadnego pomysłu na to, jak go zatrzymać, więc stałem lekko zamroczony z zaciętym wyrazem twarzy, nerwowo przygryzając dolną wargę. Przyglądałem mu się badawczo, kiedy zakładał koszulę i odkryłem, że miał kilka nowych blizn na plecach.

— Jak już ochłoniesz, to będę na dole. Chciałem z tobą porozmawiać, zanim wyjadę — powiedział spokojnie, kiedy stał już przy drzwiach gotowy do drogi.

— Między nami chyba już wszystko zostało powiedziane.

— Mam pewną propozycję. Jeśli chcesz jej wysłuchać… — popatrzył nerwowo na zegarek — …to masz jeszcze jakieś dwie godziny.

Kiedy trzasnął drzwiami, zostawiając mnie samego w pokoju, klapnąłem na łóżko i ukryłem twarz w dłoniach. Ja pierdolę, kurwa, no to się nie działo naprawdę! Wszystko nagle ożyło i odżyło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Samotny motyl w żołądku rozmnożył się do ilości oszalałej hordy, która zgodnie postanowiła trzepotać i wariować, przyprawiając mnie o mdłości. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Charly Chance był kimś, kto udowodnił mi, że wszystkie te piękne, szczere i czyste uczucia wiążą się tylko z rozczarowaniem, zawodem i cierpieniem, a jednak gdzieś w głębi duszy wciąż tliła się iskierka nadziei, że może rzeczywiście nie wszystko jeszcze stracone. W końcu odnalazł mnie po tak długim czasie i jako pierwszy wyciągnął dłoń w kierunku pojednania. Domyślałem się też, że sprowadzał go do mnie jakiś interes, ale nie byłem pewien jakiej natury — mogło przecież chodzić o wszystko i o nic. Właściwie niczego już nie byłem pewien. Moje myśli toczyły zażarty bój, gnały szaleńczo w nieznane, a mnie z tego wszystkiego zakręciło się w głowie. Odczuwałem boleśnie i dotkliwie skutki wczorajszego upojenia w każdym zakamarku swojego chorego jestestwa. Nie wiem, jak długo miotałem się po pokoju, próbując złożyć kompletny strój z rozpieprzonej po podłodze garderoby, ale ostatecznie doszedłem do wniosku, że filozofowanie i analizowanie nie było moją najmocniejszą stroną. Tradycyjnie, postanowiłem zawierzyć własnemu sercu i uczynić mały pogrzeb resztkom zdrowego rozsądku.

Siedział przy jednym z saloonowych stolików i wpatrywał się w okno, jednak kiedy usłyszał skrzypienie schodów, spojrzał w moją stronę. Niespiesznie przysiadłem się do niego i za ostatnią forsę, jaka mi została po tej wariackiej nocy, zamówiłem kolejkę, w myśl zasady, że ogień należy zwalczać ogniem.

— Johnny… — powiedział, ściszając głos. — Wiem, że pewnie nie masz ochoty ze mną rozmawiać, ale przyjechałem prosić cię o pomoc.

— Mnie? — zapytałem, nie kryjąc zdumienia. — Raczej na nic ci się nie przydam.

— Nie proponowałbym ci tego, gdybym sądził, że się nie przydasz — odparł spokojnie i uśmiechnął się z przekąsem. — Mam pewną robotę do wykonania.

— Nie żartuj — prychnąłem. — Wielki Charly Chance przyszedł żebrać o pomoc do takiego obesrańca jak ja? Gdzie twój wierny Indianiec i piroman Will?

— Długa historia, na pewno ci opowiem, ale nie mam zbyt wiele czasu w tej chwili. Jutro muszę być w Redmond.

— Przecież to ze dwa dni jazdy!

— Fakt, trasa nie jest łatwa i przyjemna, ale sądzę, że z naszymi końmi damy radę.

Właściwie nie mam pojęcia, czemu w ogóle śmiałem się łudzić, że szukał mnie, bo się za mną stęsknił. Wiedziałem, że sprowadzał go do mnie jakiś parszywy interes, ale zupełnie się nie spodziewałem, że wypali z grubej rury tak szybko.

— Daj mi choć jeden dobry powód, dla którego miałbym się na to zgodzić.

— Dobrze płacę. Wiem, że twój „pożyczalski” interes bardzo cierpi przez braci Cole, więc pomyślałem, że przyda ci się jakaś forsa.

Kurewsko dobry argument, musiałem przyznać.

— Właściwie… Mam już jedną fuchę na oku — odpowiedziałem po chwili, bo nagle przypomniałem sobie, że Eli Jackson udusi mnie gołymi rękami, jeśli choć nie spróbuję się z nim spotkać i kulturalnie wytłumaczyć, dlaczego nie stawiłem się na spotkaniu. A czas leciał nieubłaganie — jeśli chciałbym w porę dotrzeć do Aurory, to powinienem był wyruszyć jeszcze wczoraj wieczorem.

— Ile ci zaproponowali?

— Sto dolarów — odparłem bez chwili namysłu.

Chance uśmiechnął się pod nosem i przewrócił oczami.

— Płacę podwójnie. Na pewno nie będziesz stratny.

— I co, miałbym pewnie robić za żywą tarczę? — prychnąłem. — Przecież wiesz, że kiepski ze mnie strzelec i zabijaka.

— Właściwie… Potrzebuję twojego aktorskiego talentu. Nie oczekuję, że będziesz strzelać do czegokolwiek.

A to, kurwa, jeszcze lepszy argument!

— I co miałbym niby zrobić? Co to za robota? — zacząłem dociekać, choć w głębi duszy przeczuwałem, że o szczegółach dowiem się dopiero w wielkim finale. I właściwie niewiele się pomyliłem, bo Charly głęboko westchnął i przetarł twarz dłonią.

— Dorzucę drugie tyle, jeśli nie będziesz pytał, wnikał, analizował, dociekał i przede wszystkim… jeśli nie będziesz improwizował.

— Charly! W końcu gadasz z sensem! Napijmy się!WILBUR DYNAMIT GRANTS

— Skąd w ogóle znasz Halla? — zapytałem nagle, bo podczas tej milczącej wyprawy nie miałem absolutnie nic lepszego do roboty niż analizowanie ostatnich wydarzeń. A nie musiałem przecież pytać, jak nas znalazł. Charly z całą pewnością był człowiekiem, który uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jeśli był dostatecznie zmotywowany to potrafił znaleźć igłę w stogu siana.

Było tak piekielnie gorąco, że jeszcze nim dosiadłem konia, utoczyłem pierwszą kroplę potu. Do tego nie czułem się najlepiej i nie miałem pojęcia, na jaki zestaw atrakcji się dobrowolnie zapisałem. Zostałem tylko lakonicznie poinformowany, że Charly zaplanował dla nas cholernie długą wyprawę na południe. Moja obdarta dupa i przetarte plecy nie były szczególnie zadowolone z tego faktu, a na samą myśl o spędzeniu kilku dni w siodle i w tej aurze jaja mnie szczypały, ale niewątpliwie najlepszą nagrodą za te niedogodności było milczące towarzystwo Chance’a.

Gdzieś w głębi duszy czułem potworną ulgę, że znów mogłem cieszyć się jego obecnością. Przez te długie, samotne miesiące nie marzyłem o niczym innym, ale kiedy ten sen się wreszcie ziścił, okazało się, że byłem także pełen obaw. Nadal nie miałem do niego całkowitego zaufania i nie byłem pewien jego intencji. Wszystko wskazywało na to, że był ze mną szczery, ale nie chciałem w to ślepo uwierzyć, jakbym obawiał się, że na końcu tej drogi spotka mnie gorzkie rozczarowanie. Jednak gdzieś wewnątrz mnie, tliła się wciąż iskierka nadziei, że wrócił, bo darzył mnie podobnymi uczuciami, co ja jego.

Najgorsze było jednak to, że podczas tej wyprawy mogło się wydarzyć dosłownie wszystko i kiedy uświadomiłem sobie, że również od moich reakcji będzie zależeć jej finał, coś mnie paraliżowało i nie byłem w stanie zachowywać się naturalnie. Poza tym byłem też przekonany, że będzie to nieustanna walka o to, żeby nie skończyć jako śmierdzące truchło, ale i tak wolałem to, niż samotne przemierzanie prerii w poszukiwaniu szczęścia. Moje szczęście było tu ze mną. Przystojne, ponure, milczące.

— Chyba wszyscy w północnym Utah znają Halla.

— Zawsze mnie coś omija — westchnąłem nieco nostalgicznie. — A po jaką cholerę proponowałeś mu współpracę?

— Z kilku powodów — odparł, tradycyjnie, wymijająco.

— Czyli się znaczy jakich? Ten wariat przewlekł mnie za koniem, groził mi pukawką kilka razy i próbował zapuszkować za marne dziesięć dolców i to tylko dlatego, że przegrał ze mną w karty! Nie spodziewałbym się obliczalności po kimś takim, a już na pewno nie zaufałbym mu bardziej niż żmii z napisem „pogłaszcz mnie”!

— Wierz mi, że jest człowiekiem honorowym, a to cechy, które wymarły już dawno temu, i które bardzo cenię.

— Honorowy? Charly, czy ty się dobrze czujesz? — jęknąłem. — Robi popisy ze strzelaniną w tle i uchodzi mu to na sucho, bo ma kontakty u równie podstarzałych stróżów prawa! A do tego uwziął się na mnie jak szczerbaty na suchary i to absolutnie bez żadnego sensownego powodu!

— A ja sądzę, że jednak jakiś tam powód miał.

— Błagam cię, Charly! To był turniej hrabstwa. Spora impreza i naprawdę długo musiałem się starać, żeby w ogóle mnie tam zaprosili. Naprawdę myślisz, że zdobyłbym się na taką odwagę, żeby kantować w takim doborowym towarzystwie?

— Pytasz dzika, czy sra w lesie? — odpowiedział pytaniem i popatrzył na mnie, krzywo się przy tym uśmiechając. Gdyby nie to, że uwielbiałem tę jego zadziorną minę, poczułbym się — co najmniej — dotknięty.

— Wiedziałem, że nie myślisz o mnie najlepiej, ale wierz mi, że nie jestem aż tak szalony i na siłę nie szukam kłopotów.

— Wiem, Johnny, wiem. One same cię znajdują. W końcu wcale nie musiałeś się starać, żeby zmotywować emerytowanego łowcę nagród na jeszcze bardziej emerytowanym koniu, do ruszenia za tobą w pościg wart całą dychę.

— No, dobra, może i powiedziałem o parę słów za dużo, ale prawda jest taka, że Mickey po prostu nie potrafi przegrywać! — żachnąłem się w odpowiedzi na jego sarkastyczny przytyk. — I naprawdę nie wiem, co ci strzeliło do łba, żeby proponować mu współpracę!

Chance wzruszył ramionami i odpalił papierosa.

— Hall lubi strzelać do skurwieli i jest w tym całkiem niezły — westchnął po chwili. — A to w zasadzie wszystko, czego mi potrzeba.

Znów trochę zabolało. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że byłem nawet w połowie tak użyteczny jak stary, śmierdzący pryk bez dwóch palców, który — w dodatku — zdawał się mieć nieźle nasrane w garze. W końcu to tylko ja — prawdziwy festiwal porażek i tabor beznadziei. Nie skomentowałem jednak i przełknąłem tę gorycz w milczeniu, a potem postanowiłem zmienić temat.

— To co teraz zamierzamy?

— Jedziemy wyciągnąć Willa z małych kłopotów.

— Kłopotów? Zamierzasz wyjaśnić, czy nasza umowa o milczenie tego nie przewiduje? — Charly popatrzył na mnie spode łba. — Zastanawiam się po prostu, czy to znowu ty wciągnąłeś go w jakiś syf, czy tym razem on ciebie?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: