- W empik go
White Agony - ebook
White Agony - ebook
Szósty tom serii ,,Hellish’’!
Drugi tom dylogii „Agony”, historii najmłodszego z braci Scott.
„Zlekceważyłem własne ostrzeżenie, ona pochłonęła całą moją duszę”.
Aiden po odkryciu prawdy, kto był zabójcą w Six, staje się jeszcze bardziej bezwzględny i nieczuły niż wcześniej. Aby stłumić poczucie winy, pogrąża się w mroku. Odpycha wszystkich znajdujących się w jego otoczeniu, nie zważając na to, czy kogoś zrani.
Jego brat został porwany i na temat jego zaginięcia wie jedynie tyle, że Esmeray może mieć coś z tym wspólnego. Chłopak tkwi w martwym punkcie, co jeszcze bardziej nasila jego gniew. Razem z Zane’em opuszczają Akademię Six i przenoszą się do Nowego Jorku, wierząc, że w tym mieście znajdą jakąkolwiek wskazówkę na temat Nicholasa.
Jednak sprawa zaginionego brata to niejedyna kwestia potęgująca jego obłęd. Aiden nie może zapomnieć o dziewczynie, którą skazał na śmierć. Chłopak niczego bardziej nie żałuje niż tego, że nie zadał jej ostatecznego ciosu osobiście.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-787-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wstępie chcę Cię tylko uświadomić, że White Agony jest książką dla starszego grona odbiorców. Sięgając po nią, musisz mieć na uwadze, że napotkasz w niej motywy dla dorosłych. Takie, które mogą wywołać w Tobie skrajne emocje. W książce znajdziesz m.in. opisy morderstw oraz gwałtów. Akty seksualne są mocniejsze i bardzo opisowe. Pojawia się w niej także motyw uzależnienia od narkotyków. Sceny zawarte w powieści mogą wywołać dyskomfort u wielu czytelników. Bohaterowie nie są dobrymi postaciami.
Jeśli jesteś wrażliwą osobą, która nie przepada za mrocznymi historiami, proszę, odłóż tę książkę.
Pamiętaj, że wszystko, co tu znajdziesz, to fikcja. Opisy walk czy miejsc to tylko wytwór wyobraźni autorki. Jeśli mimo tego ostrzeżenia chcesz zacząć czytać, zapraszam Cię do historii Aidena Scotta i Esmeray Moon…
Udanej podróży.„HELLISH”
Wielu z Was prosiło, bym wytłumaczyła kolejność serii „Hellish”. Uznałam, że może to Wam bardzo pomóc.
1. Hellish Heat (historia Nicholasa Scotta i Aurory Devis).
2. Hellish Desire (historia Nicholasa Scotta i Aurory Devis).
3. Hellish Souls (zakończenie historii Nicholasa Scotta i Aurory Devis).
4. Hidden Hearts (historia Zane’a Scotta i Silver Miles) – akcja dzieje się między drugim a trzecim tomem trylogii Nicholasa i Aurory. Zawiera wątki z Hellish Desire i Hellish Souls, jednak jest to odrębna historia, którą można czytać w dowolnej kolejności.
5. i 6. Dylogia „Agony” (historia Aidena Scotta i Esmeray Moon) – dzieje się po wydarzeniach z Hellish Souls, więc zawiera spojlery do całej trylogii. Pierwszy tom dylogii „Agony” ma tytuł Dark Agony, a drugi – White Agony.
7. The Golden One (historia Isaaca Warrena) – książka będzie opowiadać o wydarzeniach sprzed trylogii, które dotyczą jednego z jej głównych bohaterów.
Mam nadzieję, że teraz budowa serii stała się dla Was jaśniejsza.
Całusy.
WeronikaPLAYLISTA
David Kushner – Sweet Oblivion
David Kushner – Mr. Forgettable
Ashley Singh – Soul Tied
David Kushner – Skin and Bones
Tom Odell – Black Friday
Shaya Zamora – Unveil
David Kushner – Hero
David Kushner – Humankind
Shaya Zamora – Cigarette
Billie Eilish – WILDFLOWER
Isak Danielson – Broken
David Kushner – Dead Man
Billie Eilish – BLUE
Chance Peña – The Mountain Is You
Shaya Zamora – Sinner
Billie Eilish, Khalid – lovely
Camylio – trouble
Lana Del Rey – Born to Die
Sara Kays – Remember That Night?
Riley Pearce – Brave
Cleffy – Meet you at the Graveyard
The Neighbourhood – Afraid
Camylio – angel
Abe Parker – it is what it is
Lana Del Rey – Cherry
Elsa & Emilie – Ocean
Michael Schulte – Falling Apart
Isak Danielson – Power
Tate McRae – you broke me first
Kina – Get You The Moon
Pamiętaj, zło upomni się o swoje. Nikt nie przyjdzie Ci na ratunek. Zawróć, póki nie jest za późno, i nie daj się zwieść.
Ciemność prędzej czy później zbierze swoje żniwo.PROLOG
Esmeray
Krew skapywała z sufitu, ściany były umazane czerwienią, a na podłodze leżały martwe ciała. Cały dom spowijał mrok, a otaczająca mnie cisza sprawiała, że czułam się jak ryba w wodzie. Moje bose nogi pokrywała krew. Uniosłam wzrok i na końcu korytarza dostrzegłam mężczyznę. Nie drgnęłam, kiedy zerwał się do biegu, by mnie zabić. Jego dłonie zacisnęły się na mojej krtani, a ja się śmiałam. Zdezorientowanie, które zauważyłam na jego twarzy, było urocze, szczególnie gdy uświadomił sobie, że właśnie wbiłam w jego bebechy ostrze. Poluzował uścisk, a ja wyciągnęłam nóż i dźgnęłam go jeszcze raz, i znowu… Przestałam, dopiero kiedy upadł na podłogę. Przeskoczyłam nad ciałem, uważając, by nie poślizgnąć się na krwi.
To była rzeź.
Raz na dwa lata porywali zabójców z innych organizacji. Wrzucali ich do jednego domu, który był zaprojektowany tak, że nikt nie mógł z niego uciec. Żaden krzyk nie przebije się przez te mury, nikt nie przyjedzie tu z odsieczą. Nikt przede mną nie ucieknie. Oni wszyscy byli nieświadomi tego, że ja i mój brat znaliśmy każdy korytarz, każde pomieszczenie… Wiedzieliśmy, gdzie się ukrywają. Ich miny, kiedy orientowali się, że byliśmy wszędzie i nie mogli przed nami uciec, były bezcenne… Lubiłam, gdy uciekali jak przerażona zwierzyna.
Oni obserwowali tę rzeź na telewizorach w bezpiecznym miejscu. Delektowali się każdą sekundą, w trakcie której razem z bratem wykonywaliśmy brudną robotę, a ja zatracałam się w tym coraz bardziej. Posmak adrenaliny na czubku języka potrafił uzależnić, a jeszcze bardziej chwila, gdy ich oczy gasły. Byłam ostatnią osobą, którą widzieli… Umierali, patrząc na mnie. Ich ciała nigdy nie wróciły do rodzin, ludzie związani z moim ojcem bezcześcili ich zwłoki, wycinając im nienaruszone organy. Mogli je sprzedać na czarnym rynku.
Usłyszałam kroki i od razu się odwróciłam. Mężczyzna obserwował mnie z końca korytarza. Zacisnęłam palce wokół rękojeści noża i uniosłam wzrok na kamerę umieszczoną w rogu ściany. Miałam zapewnić im rozrywkę. Oblizałam wargi, gotowa na kolejną dawkę ekscytacji, gdy postać nagle się odezwała:
– Esmeray.
Zamrugałam i w jednej chwili wszystko stało się wyraźne. Jego głos, otaczające mnie ciała i zapach krwi, drażniący moje nozdrza. Czułam bicie swojego serca. Znów uniosłam wzrok na kamerę. On tam był, patrzył na mnie i czekał.
– Esme – odezwał się ponownie.
Kącik moich ust się uniósł, a spojrzenie powędrowało w stronę znanego mi głosu. Tego roku zaszła pewna zmiana, myśleli, że będę posłuszna. Umieszczając mnie w tym domu, zapomnieli o jednym… Wiedziałam, gdzie oni są.
Wyciągnęłam ostrze i ruszyłam w stronę mężczyzny.
– Uciekaj – wyszeptałam.
Nasze spojrzenia się skrzyżowały. Powoli się do niego zbliżałam, a on nadal stał w miejscu. Moje stopy zostawiały za sobą krwawe ślady. Zaśmiałam się, przystając naprzeciwko chłopaka.
– Uciekaj – powtórzyłam.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Aiden
Wdech i wydech. Wdech i…
– Nie no, to jest, kurwa, bez sensu. – Otworzyłem oczy, a kobieta o blond włosach uniosła na mnie wzrok. – To oddychanie nie ma sensu.
Nie sądziłem, że kiedykolwiek pojawię się w takim miejscu. W pięknym, beżowym gabinecie udekorowanym kolorowymi kwiatami. Wystarczyło przejść przez próg tego pokoju, by poczuć ich woń wymieszaną z nutą świeżości. Wszystko, co się tutaj znajdowało, było zaprzeczeniem mnie. Nie pasowałem do ani jednego kąta tego pomieszczenia. Siedząc na różowej sofie w otoczeniu różowo-fioletowych poduszek, wyglądałem jak czarna plama. A kobieta o jasnych blond włosach uśmiechała się lekko.
– Powtarzasz, że terapia jest bez sensu, odkąd tylko zawitałeś do mojego gabinetu. – Odłożyła beżowy notatnik na stolik kawowy i pochyliła się w moją stronę. – Nie musisz tu przychodzić, to jest twoja wolna wola.
– Bystra – mruknąłem pod nosem.
Nie musiałem długo czekać, aż kobieta zareaguje na moje słowa. Ciche parsknięcie wydobyło się z jej ust. Skrzyżowałem swoje spojrzenie z jej, które było cały czas utkwione we mnie.
– Dziękuję za komplement, Aidenie. – Kącik jej ust się uniósł. – Jednak jestem twoim lekarzem zarówno w gabinecie, jak i poza nim. – Założyła prawą nogę na lewe udo.
– Ile masz lat?
Zatrzepotała rzęsami, a na jej twarzy dostrzegłem zmieszanie. Po kobiecie nigdy nie było widać żadnej emocji, nawet jak się uśmiechała, wydawało się to puste, bez żadnego wyrazu.
– Ile razy chcesz przychodzić na terapię, którą uważasz za nieskuteczną? – Nie zdziwiłem się, że zignorowała moje pytanie. – Odpowiedz mi, a ja wtedy zrobię to samo.
Oparła się o beżową poduszkę, a jej biała koszulka z długimi rękawami delikatnie się podwinęła. Odsłoniła fragment tatuażu, który z tej odległości przypominał motyla. Poruszyła się, przez co materiał znów delikatnie się odwinął, ukazując tym samym kilka motyli. Były one malutkie, ale bardzo kobiece. Zamrugałem kilka razy, ponieważ właśnie uświadomiłem sobie, że wszystko było zachowane w tej samej estetyce. Miejsce, w którym pracowała, wydawało się przesiąknięte nią.
– Ruth to dość mocne imię jak na twoją estetykę.
– Estetykę? – parsknęła pod nosem. – Teraz chcesz rozmawiać o mnie?
Poprawiłem się na sofie, zakładając nogę w ten sam sposób co ona.
– Płacę ci za rozmowę ze mną, więc rozmawiaj, Ruth.
Znów się uśmiechnęła, a kilka kosmyków opadło na jej policzki. Cały czas ją obserwowałem.
– Blisko nam do rówieśników – odpowiedziała krótko i zdjęła nogę z kolana. – Co lubisz, Aidenie? – zapytała niespodziewanie.
Opuściłem spojrzenie i wbiłem je w swoje dłonie. Na chwilę nastała cisza, która wydawała się trwać i trwać… Szczerze zastanawiałem się nad odpowiedzią. Wymusiłem na niej rozmowę, nie mogłem się więc teraz wycofać, bo w ten sposób okazałbym słabość. Cały czas szukałem odpowiedzi. Przeszukałem swój umysł, by znaleźć w nim cokolwiek. Im dłużej zagłębiałem się w sobie, tym bardziej uświadamiałem sobie, że już nic we mnie nie zostało. Nie miałem nic, co mógłbym lubić. Nie smakowały mi fajki, choć kiedyś lubiłem smak nikotyny. Alkohol stał się dla mnie nijaki, a seks… nie był taki sam.
– Nic – odparłem, unosząc ponownie wzrok.
Ruth zmarszczyła brwi, a jej twarz wyglądała na beznamiętną.
– Nic już nie lubię.
Cisza bardzo często towarzyszyła mi w tym miejscu. Brak odpowiedzi ze strony kobiety mnie nie zaskoczył.
– A mi się wydaje, że coś lubisz.
Uniosłem delikatnie brew, mając nadzieję, że tym gestem zachęcę ją do rozwinięcia.
– Wiesz, dlaczego większość ludzi przychodzi na terapię? Dlatego, że widzą w sobie problem i chcą sobie pomóc, a ty tego nie chcesz. Rozmowa z kimś sprawia ci trudności, a szczególnie otworzenie się na mnie. Nie mogę ci pomóc, bo nic o tobie jako o moim pacjencie nie wiem. – Nie odrywałem wzroku od jej twarzy, z każdym słowem marszczyła coraz bardziej brwi. – Ty lubisz ból, a te spotkania mają ci o nim przypominać.
Zacisnąłem mocniej szczęki i wziąłem głęboki wdech. Uczucie, które paliło mnie od środka, nie minęło od półtora miesiąca. Te spotkania to przykrywka, która miała skutecznie zamydlić oczy mojemu bratu i Aurorze. Wiele razy podczas naszych rozmów sugerowali, żebym udał się do psychologa, i wiedziałem, że nie odpuszczą. To był cudowny powrót do przeszłości. Zrobiłem to z nadzieją, że znów poczuję ten sam ból co kilkanaście lat temu. I na pierwszym spotkaniu właśnie tak się stało, ale na kolejnych… nie czułem totalnie nic.
– Czyli jesteś dobra – odparłem krótko.
– A ty jesteś bardzo trudny w obyciu. – Jej twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. – Przepraszam, nie powinnam…
– Zgadzam się, jestem trudny w obyciu – przerwałem jej. – Przychodzę tutaj, żeby mieć dobrą wymówkę, więc odpowiadając na twoje pytanie, jeszcze długo będę przychodził na terapię, którą uważam za nieskuteczną.
Rozległ się dźwięk oznaczający koniec spotkania. Ruth zawsze nastawiała budzik, aby melodia zasygnalizowała nam, kiedy mijała ustalona godzina. Wstałem z sofy i chwyciłem kurtkę. Nie pożegnałem się z kobietą, ale kiedy wychodziłem z jej gabinetu, nasze spojrzenia się na chwilę skrzyżowały. To był ułamek sekundy, który powiedział mi więcej, niż mógłbym się spodziewać.
Podmuch powietrza uderzył w moją twarz, kiedy opuściłem budynek. Wyciągnąłem z kieszeni spodni paczkę papierosów, wsunąłem jedną fajkę między wargi, po czym ją odpaliłem. Nowy Jork… Nienawidziłem tego miasta i na moje nieszczęście tu utknąłem. Spotkania z terapeutką okazały się moją jedyną ucieczką, choć wcześniej sądziłem, że będą karą. Pierwsze zaciągnięcie się używką i…
Kurwa. Rozległ się dźwięk telefonu. Gdy go wyciągnąłem, a na ekranie ujrzałem imię swojego brata, zaciągnąłem się używką kolejny raz.
– Jak terapia?
– Właśnie palę, zaraz wsiadam do samochodu i wracam. – Nie odpowiedziałem na jego pytanie.
– Aiden…
– Wiem, nie pytałeś o to, ale mam to w chuju. Dzwonisz zawsze po to samo, Zane. Nic się nie zmieniło, nie wyszedłem z jej gabinetu odmieniony. Nadal jestem tym samym Aidenem, tym, którego nienawidzicie. – Ponownie zaciągnąłem się fajką.
– To po co tam chodzisz?
– Po to, żebyście się ode mnie odpierdolili.
Po tych słowach rozłączyłem się i wyłączyłem telefon. Ta krótka rozmowa z bratem sprawiła, że krew w moich żyłach zaczęła się gotować. Zgasiłem papierosa butem i ruszyłem w stronę auta. Czarny mercedes niczym się nie wyróżniał na tle innych samochodów, a właśnie to było dla mnie ważne. Szukałem swojego brata, wchodziłem w kręgi ludzi, którzy od lat na mnie polowali. Nie mogłem się rzucać w oczy, choć bardzo tego chciałem. Wsiadłem za kierownicę i ruszyłem od razu w stronę hotelu. Odkąd to wszystko się wydarzyło, przyleciałem tu, ale dlaczego? Nie wiedziałem. Zadawałem sobie wiele pytań, na które odpowiedzi nie znałem.
Dlaczego nie działałem bardziej w kwestii morderstw? Dlaczego umknęło mi coś tak istotnego jak to, że ona była za to wszystko odpowiedzialna? Dlaczego moje zachowania i działania okazały się tak irracjonalne i niepasujące do mnie? Dlaczego to wszystko się stało, a ja niczego nie zauważyłem… Było tak wiele luk, tak wiele nieścisłości, tak… Kurwa, to wydawało się niedorzeczne i nierealne. Zawsze przewidywałem ruchy innych i nie dopuszczałem do takich sytuacji, a jednak… To, że Nicholas zniknął, też wydawało się dziwne. Nie trzymałem się z nim blisko, ale wiedziałem, że nie dałby się tak łatwo podejść. Był świetnym zabójcą, miał cholernie dobre umiejętności. Nic tu nie grało. Wszystko wydawało się niedorzeczne, a mnie doprowadzało to do kurwicy.
Zaparkowałem pod hotelem i ruszyłem do wejścia, wtedy ktoś mocno uderzył mnie ramieniem. Zderzyłem się z czyjąś sylwetką, a gdy uniosłem wzrok, dostrzegłem mężczyznę. Skinął mi głową i odparł:
– Przepraszam.
Zmarszczyłem brwi, kiedy do moich uszu dotarł jego akcent.
– Znamy się? – zapytałem.
Miał okulary przeciwsłoneczne, a na jego ustach zauważyłem bliznę, która ciągnęła się wyżej w stronę oka. Miałem wrażenie, jakbym już kiedyś go spotkał, a nawet znał.
– Jeszcze nie – odpowiedział. – Miłego dnia.
Minął mnie, a ja stałem chwilę w bezruchu, próbując dopasować jego głos do kogoś znajomego. Miałem w głowie kompletną pustkę. Dopiero po jakichś dwóch minutach zmusiłem nogi do ruchu. Od razu po przekroczeniu progu hotelowego pokoju wyczułem, że ktoś w nim jest. Dodatkową kartę miała Aurora, byłem pewien, że to ją tu zastanę. Pokój był duży, miał salon z małym aneksem kuchennym, sypialnię i łazienkę. Musiał mi zastąpić „dom”. Zamknąłem za sobą drzwi, a kiedy wszedłem w głąb pomieszczenia, dostrzegłem brunetkę siedzącą na beżowej kanapie, z nogami podciągniętymi do brody. Z dnia na dzień wyglądała coraz gorzej, powoli uchodziło z niej życie przez to, że jego nadal nie było. Miłość dla mnie nie istniała, nie wierzyłem w nią ani w to, że mógłbym kiedyś kogoś pokochać. Jednakże wiedziałem, że dla innych istniała.
Zrobiłem krok, a jej spojrzenie wylądowało na mnie. Przekrwione spojówki, szara cera, ból. To ostatnie wyraźnie dostrzegłem na jej twarzy.
– Cześć – wyszeptała, próbując się uśmiechnąć. – Jak minął ci poranek?
– Gdyby Zane mnie nie wkurwił, to byłby dobry dzień. – Usiadłem obok niej. – Spałaś?
Nie odpowiedziała, a brak odpowiedzi to też odpowiedź.
– Rozmawiałaś może z Darcym? – próbowałem zmienić tor rozmowy. Miałem świadomość tego, że jej dzieci utrzymywały ją na powierzchni. – Twoi bracia zajmują się twoimi synami. Jesteś pewna, że…
– Gabriel i Mateo to idealni wujkowie – wtrąciła się. – Ezra ma obsesję na punkcie Riaza.
– Nie lubię twojego ojca, ale on nie pozwoli ich skrzywdzić.
Aurora parsknęła, a pojedyncza łza spłynęła po jej policzku. Odwróciła się w moją stronę, siedziała teraz po turecku, a dłonie opuściła wzdłuż ciała.
– Mój ojciec zabił moją matkę, Aiden. Sprawił, że moje życie stało się piekłem. Oddanie mu moich dzieci było dla mnie niewyobrażalnie trudne. Ufam Gabrielowi. Wiem, że gdyby coś groziło moim dzieciom, zabiłby każdego, nawet Ezrę.
Ja nie byłem tego taki pewien. Nie wiedziałem, czy mężczyzna zabiłby swojego narzeczonego dla dzieci Aurory. Wiem, że ja bym to zrobił, Zane też, a szczególnie Nicholas. Wypatroszyłbym osobę, która dotknęłaby którekolwiek z dzieci moich braci.
– Zane się do ciebie odzywał? – zmieniła temat.
– Jeśli masz na myśli jego kontrolę rodzicielską, to tak.
– Martwi…
– Martwi się o mnie, taaa… – Przewróciłem oczami. – To nie jest braterska troska, wjebał mnie w jeszcze większe gówno.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nikt z nich nie wiedział o tym, co wydarzyło się lata temu, i nie miałem zamiaru tego zmieniać. Jeśli poznaliby prawdę, nie daliby mi spokoju, w dodatku cały czas usprawiedliwialiby moje zachowanie. A moja przeszłość nie miała wpływu na to, co robiłem i jakie decyzje podejmowałem. Byłem taki, bo chciałem taki być.
– To po co chodzisz na terapię?
Kolejna… Cudownie.
– By pokazać wam, jak głupie i bezcelowe to jest. Oczywiście dla mnie, wiem, że wielu innym osobom pomaga. – Wstałem i podszedłem do barku. – Auroro, jestem zabójcą, terapia to dla mnie jebana abstrakcja.
Chwyciłem butelkę wódki i ruszyłem w stronę kuchni. Nalałem alkoholu do szklanki, a potem, patrząc na dziewczynę, wypiłem całą jej zawartość. Bez żadnego skrzywienia, nie poczułem nawet palenia w gardle.
– Wiesz, co robię po terapii? – spytałem, ponownie napełniając szklankę. – Wracam tu, rozmawiam z wami, po czym stąd wychodzę. Szukam ludzi, którzy mogą wiedzieć coś o Nicholasie, i zabijam. Podcinam gardła skurwielom i świetnie się przy tym bawię.
Dostrzegłem, jak jej szczęki się zacisnęły, a spojrzenie stało się pełne współczucia. Szybko opróżniłem kolejną szklankę wódki, a moje dłonie automatycznie chwyciły butelkę, by zapełnić ją po raz trzeci. Zanim zdążyłem przyłożyć szkło do ust, dziewczyna wstała z kanapy i szybko mi ją wyrwała.
– Nie.
– Co „nie”? – parsknąłem.
– Nie skończysz jako alkoholik. Nie pozwolę na to. – Jej smukłe palce zaciskały się na szklance. – Nie chcę cię znaleźć martwego, rozumiesz?
Chciało mi się śmiać, ale tylko dlatego, że to było cholernie żałosne. Oni wszyscy byli tak bardzo żałośni. Powoli stawało się to dla mnie nudne. Zadowalanie ich i udawanie, że mógłbym być inny. W oczach Aurory widziałem, że ona wierzyła w moje odkupienie. Nie byłem żadnym z moich braci, byłem od nich gorszy. I nie zamierzałem okłamywać samego siebie, że mogę być dobry. Miałem krew na rękach, miałem najebane we łbie, a dla takich osób jak ja nie było ratunku.
Pochyliłem się w jej stronę i chwyciłem jej nadgarstek. Wódka wylała się ze szklanki, oblewając nasze ręce. Zaciskałem palce na skórze dziewczyny coraz mocniej, chciałem, by poczuła ból. Pragnąłem wzbudzić w niej przerażenie.
– To nie alkohol mnie zabije. Sam to zrobię.
– Aiden…
– Jesteście, kurwa, żałośni – wycedziłem wkurwiony. – Za każdym razem, jak próbuję z wami normalnie porozmawiać, zaczynacie sprowadzać rozmowę na inny tor. Usprawiedliwiacie swoje zachowania troską, ale wszyscy doskonale wiemy, że tu nie chodzi o troskę. Wy się mnie boicie. Boicie się tego, że któregoś dnia nie zapanuję nad sobą.
Zacisnąłem mocniej palce, przez co dziewczyna upuściła szklankę na podłogę, prosto pod swoje bose stopy. Chciała odskoczyć, ale nadal ją trzymałem.
– To boli – wydusiła, a w jej oczach wezbrały łzy. – Aiden…
– Tak? – Przyciągnąłem ją do siebie. – Co dokładnie cię boli, Auroro? Dłoń, stopy czy…
– Ty – odpowiedziała zduszonym głosem. – To twój widok przynosi mi ból.
Puściłem jej nadgarstek wraz z usłyszanymi słowami. Cofnąłem się, a moje plecy zderzyły się ze ścianą. Nie kontrolowałem siebie i tego, co się ze mną działo. Raz byłem „normalny”, a raz… taki. Tysiące sprzecznych emocji rozrywało mój umysł.
– Nie byłeś taki, kiedy ona tu była.
W jednej chwili coś we mnie przeskoczyło. Kolejny raz. Zacisnąłem szczęki tak mocno, że moje zęby o siebie zazgrzytały. Zacząłem głęboko oddychać, a złość opanowała moje ciało. Nie czułem upojenia alkoholowego, a jedynie gniew, który rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Tak się działo za każdym pieprzonym razem, kiedy o niej myślałem. Przypominałem sobie to, jak zaciskałem palce na jej szyi. Tak mało brakowało, żebym ją zabił już tamtego dnia. Ale nie mogłem… Nie potrafiłem zabić. Pierwszy raz w swoim życiu nie mogłem tego zrobić. A to sprawiło, że stałem się kimś gorszym.
– Wiem, że w jakimś stopniu byłeś przy niej szczęśliwy. To dziwnie brzmi, ale…
– Zamknij się.
– Ona cię rozumiała. Żadne z nas nie potrafi ci pomóc, bo ty nie potrzebujesz nas, tylko jej.
Słowa wypływające z ust Aurory brzmiały dla mnie abstrakcyjnie. To nie było szczęście. Ona była czymś gorszym.
– Jeśli tak wyglądało szczęście, cieszę się, że pogrzebałem je głęboko pod ziemią.
Nie dałem jej odpowiedzieć, wyszedłem z pokoju, a na korytarzu minąłem się z Zane’em i Silver. W ich spojrzeniach dostrzegłem złość. W to też miałem wyjebane. Jedyne, co mnie gryzło, to to, że Aurora była rozpierdolona psychicznie, a ja jej nie oszczędziłem. Chciałem ją jeszcze bardziej złamać, a to oznaczało, że zszedłem na ścieżkę, z której nie było powrotu.
Gniew, który rozlewał się w każdym zakamarku mojego ciała, zniewolił mnie i nie pozwalał mi się wydostać. Nie potrafiłem nad sobą zapanować, a każdy oddech sprawiał mi niewyobrażalną trudność. Wyszedłem z pokoju hotelowego jak kompletny tchórz, ale zrobiłem to dla jej dobra. Ściskając nadgarstek Aurory, chciałem go połamać, a gdy zobaczyłem w jej oczach łzy spowodowane bólem i strachem, zapragnąłem więcej… Nie znałem litości wobec swoich bliskich, co oznaczało, że stanowiłem dla nich zagrożenie.
Dla siebie byłem ogromnym niebezpieczeństwem, a dla innych… wyrokiem śmierci.
Wycofując się, zadbałem o ich bezpieczeństwo. Powtarzałem to sobie w głowie jak pieprzoną mantrę. Mój telefon milczał, nie dobijali się do mnie, nie próbowali mnie zawrócić. Wiedzieli, że jeśli odchodzę, to trzeba pozwolić mi to zrobić. Mnie nie można było przy sobie zatrzymać, bo gdyby ktoś spróbował to zrobić, staranowałbym go i ruszył dalej. Czasem, patrząc w swoje odbicie, widziałem zło w czystej postaci, a czasem osobę, której wcale nie znałem.
Teraz nie poznawałem samego siebie. Stałem się jeszcze gorszą wersją, której nie potrafiłem zrozumieć. Nikt mnie nie poznawał, byłem kimś obcym we własnym ciele.
Moja agonia nie rozpoczęła się w dniu, w którym ją poznałem. Zaczęła się wraz z dniem, gdy podpisałem wyrok jej śmierci.ROZDZIAŁ DRUGI
Aiden
Rozrywający ból w czaszce wybudził mnie ze snu, a raczej z agonii. Z każdą sekundą docierało do mnie, gdzie byłem i co się stało. To wydarzyło się kolejny raz. Powoli podniosłem się z trawy, chociaż moje nogi ledwo mnie utrzymywały. Opuściłem spojrzenie na swoje dłonie, które były brudne od ziemi i zaschniętej krwi. Nie wiedziałem, gdzie dokładnie się znajdowałem, ale otaczający mnie las świadczył o tym, że wyjechałem poza Nowy Jork. Odwróciłem się, chcąc znaleźć ścieżkę, ale mój wzrok napotkał co innego.
Dół. Wykopany grób.
Nie było w nim nikogo, bo on był przeznaczony dla mnie. Wykopałem go własnymi rękoma, licząc na to, że w końcu się w nim znajdę. Co za ironia losu, znów się nie udało. Wsunąłem dłoń do kieszeni spodni w poszukiwaniu papierosów, ale pod palcami wyczułem coś innego. Nie musiałem wyciągać woreczka, by wiedzieć, że znów odleciałem. W mojej głowie rozbrzmiały słowa Aurory. Cały czas je słyszałem, głowa nie bolała mnie przez to, że się naćpałem, to te słowa nękały mój umysł. Nie byłeś taki, kiedy ona tu była. Byłem. Nic się w tym względzie nie zmieniło. Jedyna różnica polegała na tym, że wtedy nie byłem sam. Z myśli wyrwał mnie telefon, który nagle zaczął wibrować w mojej kieszeni. Świetnie… Nawet go nie wyłączyłem. Wyciągnąłem urządzenie, a po dostrzeżeniu, kto dzwoni, odebrałem.
– O, żyjesz – rozległ się głos Isaaca.
– Też mnie to zdziwiło.
W słuchawce nastała cisza, ale Warren nie mógł długo wytrzymać.
– To zabrzmiało, jakbyś…
– Mam zjazd, więc mów szybko – mruknąłem i zacząłem rozmasowywać skronie.
– A ja mam mały problem i potrzebuję twojego portfela.
Zamrugałem na te słowa i zmusiłem się do ruchu. Zacząłem iść przed siebie. Z każdą sekundą rozpoznawałem miejsce, w którym się znajdowałem. Wydawało mi się, że przyszedłem ze wschodniej strony…
– Po co ci mój portfel?
– Gdzie ty, kurwa, jesteś? Słyszę cię, jakbyś był na jakimś zadupiu.
– Po chuj ci mój portfel, Warren?
– Okradli mnie.
Co, kurwa?
– Co, kurwa? – powtórzyłem słowa, o których przed chwilą pomyślałem. – Kto cię okradł?
– To kolejny problem, bo nie pamiętam.
W moim umyśle panował chaos, a Isaac… on był cały czas sobą. Nie miał pojęcia, że przed chwilą stałem nad grobem, który sam dla siebie wykopałem. Zrobiłem to gołymi rękoma, będąc na skraju. Nie wiedział, że kilka minut wcześniej pragnąłem tam umrzeć. Zwracał się do mnie tak jak zawsze.
– Weź od Aurory kartę od mojego pokoju. Portfel co prawda mam ze sobą, ale jakaś gotówka powinna być na wierzchu.
– Tu nie chodzi o pieniądze.
– A o co? – Byłem coraz bardziej zdezorientowany.
– W twoim portfelu są moje dokumenty.
– Dlaczego twoje dokumenty są w moim portfelu? I dlaczego o tym nie wiem? A co najważniejsze, kiedy je tam włożyłeś?
Wziąłem głęboki wdech, próbując uspokoić złość, która powoli zaczynała rozlewać się po moim ciele. Szybko dawałem wyprowadzić się z równowagi. Od zawsze byłem narwany, ale udawało mi się to kontrolować. Teraz nie znałem czegoś takiego jak samokontrola. Owładnęła mnie furia.
– Wsadziłem je tam, bo obawiałem się, że zgubię swój portfel. – Ja pierdolę. – Nie pamiętam, kiedy je tam zostawiłem, ale myślałem, że sam się zorientujesz.
– Świetnie, Isaac.
– To za ile wrócisz?
Nie chciałem wracać. Nie powinienem wracać. Moje miejsce nie było przy nich.
– Jak będę, to zadzwonię.
Warren chciał coś jeszcze powiedzieć, ale zakończyłem połączenie, a telefon schowałem do kieszeni. Z każdym krokiem ból w mojej klatce piersiowej się pogłębiał i zaczynał promieniować. Czułem go wszędzie… Przesiąkł aż do kości.
Nie wiem, ile szedłem, ale gdy dostrzegłem swój samochód, odetchnąłem z ulgą. Miałem kurewsko dużo szczęścia, że przypomniałem sobie drogę do tamtego miejsca. Wsiadłem do samochodu i zacząłem się wpatrywać w punkt przed sobą.
– Przepraszam – wyszeptałem, mając nadzieję, że ojciec choć na chwilę na mnie spojrzy. – Tak bardzo przepraszam.
Opuściłem wzrok na swoje ręce, które były całe we krwi. Zabiłem… Ja zabiłem. Próbowałem się nie trząść. Nie mogłem pozwolić, by dostrzegł moje przerażenie. Uczyłem się i szkoliłem do tego…
– Sprzątnij ją i upewnij się, że nikt nie będzie pytał. – Ojciec wydał polecenie jednemu ze swoich ludzi.
Mężczyzna od razu podszedł do kobiety, chwycił ją za ręce i zaczął ciągnąć po podłodze. Ciało zostawiało ze sobą smugi, a ja wpatrywałem się w nie oszołomiony. Zawartość mojego żołądka się przewracała, a wymiociny podchodziły mi do gardła. Czułem pieczenie pod powiekami i mrowienie w każdym fragmencie ciała. Uniosłem spojrzenie na ojca, który patrzył prosto na mnie. Zawiodłem go, kolejny raz… Byłem…
– Zawsze wiedziałem, że to ty wybierzesz tę drogę – odezwał się, a ja przełknąłem nerwowo ślinę. – Zane jest do tego za delikatny, ale ty… – Chwycił moją dłoń. – Będą się ciebie bali, Aiden. Na sam dźwięk twojego imienia te gnidy będą truchleć.
Stałem i wpatrywałem się w ojca, chciałem zapamiętać każde słowo, które wypowiadał.
– Czyli będę zły? – zapytałem, próbując zatuszować swój drżący głos.
Tata nie odpowiedział od razu, ale uśmiech na jego twarzy wystarczył.
– Będziesz odważny, silny, szanowany. Będziesz największy w historii naszej organizacji. Jesteś kimś więcej. Zawsze były ci pisane rzeczy, których wielu ludzi nie miałoby odwagi zrobić.
Słuchałem go uważnie, nadal trzęsąc się z przerażenia. Walczyłem z całych sił, by to przed nim ukryć. Nie chciałem stracić jego uwagi, czułem się zauważony. Czułem się lepszy od Zane’a… W końcu to ja byłem na pierwszym planie. To okazało się łatwiejsze, niż myślałem.
– Zaatakowała cię, tak?
Skinąłem głową, ale nie powiedziałem wszystkiego. Prawdziwy mężczyzna umie dochować tajemnic. To jedna z zasad Six. Umiejętność milczenia była najtrudniejsza dla wielu uczniów i członków organizacji. Zapragnąłem być najlepszy. We wszystkim.
– Najważniejszą zasadą organizacji jest to, że nie zabijamy cywilów. Ona nie była celem, Aiden, i za to trafia się do…
– Czyśćca – przerwałem ojcu.
Zmarszczki na jego czole się uwydatniły. Uniósł brwi, a kącik jego ust delikatnie drgnął. Na twarzy wymalowała się satysfakcja. Duma, a może… też przerażenie?
– Ale cię zaatakowała? – powtórzył pytanie.
– Tak.
Znów pokiwał głową, a jego usta zacisnęły się w wąską linię.
– Broniłeś się, synu. Jeżeli chodzi o obronę własną, to taka zasada nie istnieje. Zawsze wybierz siebie. – Wbił palec w moją pierś. – Siebie, nie zważając na to, kogo będziesz musiał zabić.
Zacząłem powtarzać w myślach słowa ojca. Wiedziałem, co powinienem zrobić.
Wibracja telefonu wyrwała mnie z myśli. Zamrugałem i powoli wsunąłem dłoń do kieszeni spodni. Wyciągnąłem komórkę, a na ekranie od razu pojawiła się treść wiadomości.
Isaac: Ile można na ciebie czekać? Sukienki kupujesz po drodze?
Wziąłem głęboki wdech i rzuciłem telefon na siedzenie pasażera. Odpaliłem samochód i już po kilku minutach znalazłem się na głównej drodze. Dociskałem nogę do gazu, a drzewa rozmywały się za szybami. Warren był jedyną osobą, która potrafiła wyciągnąć każdego z nas z największej dziury. Bo ja dosłownie niedawno chciałem się w jednej znaleźć. Niemetaforycznie. Z głośników cicho płynęła melodia, a ja czułem w każdym zakątku swojego ciała ból. Próbował mnie spętać. Moja walka o kontrolę nad własnym ciałem i umysłem trwała od lat. Właśnie dlatego zadawałem sobie ból, wtedy zapominałem o tym, co poprawne, a co nie.
Kiedy zatrzymałem się pod hotelem, do samochodu podszedł Isaac. Otworzył drzwi i od razu usiadł na fotelu. Na szczęście zdążyłem zabrać telefon, zanim by mi go zgniótł. Blondyn zlustrował mnie wzrokiem.
– Wyglądasz, jakbyś chciał umrzeć – skwitował, obrzucając mnie kolejnym spojrzeniem. – Nie mamy dużo czasu!
Westchnąłem i przymknąłem na chwilę powieki.
– Wiemy, gdzie jest Nicholas.
Natychmiast otworzyłem oczy i bez zawahania wyjechałem na drogę.
– Mów, dokąd jechać.
– Stary klub Jamesa.
Odpuściłem gaz i popatrzyłem na chłopaka. Ten jebany chuj nawet martwy uprzykrzał nam życie. Ojciec nie kłamał, mówiąc, że o działaniach Scottów pamięta się przez wieki, a ich posunięcia mają wpływ na przyszłe pokolenia. Wiedziałem, że moi bracia zrobią wszystko, by ich dzieci to nie dosięgło. Ja miałem świadomość, że przed tym nie da się uciec. Nasze nazwisko było zbyt wielkim brzemieniem.
– Nawet martwy jest wkurwiający – mruknąłem i dodałem gazu.
– On to taka teściowa – rzucił Isaac. – No wiesz, że nawet po śmierci prześladuje swojego zięcia.
Nie odpowiedziałem, ale kącik moich ust samoistnie się uniósł. Warren to widział i pewnie teraz jego pierś rozpierała duma. Doprowadzenie mnie do takiego gestu było rzadkie. Ale nie mogłem okłamywać samego siebie, Isaac potrafił rozbawić nawet takiego sztywniaka jak ja.
Dojechaliśmy pod klub mojego martwego – ale nadal wkurwiającego – wuja. Większość miejsc po nim sprzątnęliśmy, ale na nasze nieszczęście niektóre lokale przepisał na swoich najbliższych ludzi. Nie mieliśmy do nich żadnego prawa, więc nadal prowadzili je ci, którzy dla niego pracowali, choć on sam już nie żył. Smród po Jamesie ciągnął się za nami do dziś, a jeszcze teraz musiałem wejść do miejsca, gdzie każdy chciał mnie zabić. Z Warrenem u boku.
Pierwszy z samochodu wysiadł Isaac. Jeden z ludzi, który stał przed wejściem, nie widział mnie. Byłem w szoku, że Warren wystąpił przede mnie. Do dziś przeżywał to, jak złamał Dareenowi nos. W okolicy, w której się znajdowaliśmy, mieszkali bogacze i jednocześnie największy margines społeczny. Facet zaczął intensywnie wymachiwać rękoma, a ja powoli zbliżałem się w ich kierunku.
– Pokaż bilet. – Chrapliwy głos mężczyzny rozniósł się echem. – A jeśli go nie masz, to zawijaj się stąd.
– Bilet? Odkąd tu potrzebny jest bilet? – Isaac nie ustępował.
Kątem oka zauważyłem, że facet odgarnia dłonią marynarkę, by pokazać Warrenowi kaburę z pistoletem. Nudziarze. Strzelanie było dla słabeuszy, którzy obawiali się, że odebranie życia może stać się zbyt personalne. Wielu by nie przeżyło poczucia winy. Zawsze zadawałem śmierć z bliska, chciałem czuć, jak z moich ofiar uchodzi życie.
– Nie radzę wyciągać broni – oznajmił Isaac. – To może źle się skończyć.
Facet odepchnął Warrena, przez co ten wpadł na mnie. Szybko przyłożyłem dłoń do jego pleców, by go przytrzymać. Otrzepał się i zrobił krok w stronę mężczyzny.
– I co mi zrobisz, chłopczyku? – zakpił ochroniarz, a ja poczułem, jak krew zaczęła się we mnie gotować.
Sprowokuj mnie. Zrób to.
– Ja nic – odpowiedział Isaac.
To brzmiało dla mnie jak zaproszenie. Mój przyjaciel przedstawił mnie idealnie, jakby ktoś przywołał moją złość. Wyłoniłem się zza niego i uśmiechnąłem sztucznie w stronę faceta.
– Ale ja tak.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie na mnie, by zorientować się, kim jestem. Jednak zanim zdążył wyciągnąć pistolet, zamachnąłem się i przyjebałem mu prosto w szczękę. Zatoczył się kilka kroków do tyłu, a ja chwyciłem go za kołnierz koszuli i popchnąłem na ścianę. Pociągnąłem go i z całych sił odepchnąłem, a jego głowa zderzyła się z betonem. Isaac w tym czasie podszedł do drzwi, podczas gdy ja wyciągnąłem broń z kabury mężczyzny i przystawiłem ją do jego głowy.
– Scott – warknął, opluwając mnie swoją krwią.
Przewróciłem oczami, a ręką, którą przed chwilą przykładałem pistolet do jego czoła, przetarłem swoją twarz z jego juchy. Takie gnidy nie miały w sobie krztyny kultury. Wsunąłem pistolet zza pasek spodni i wyciągnąłem z tylnej kieszeni nóż. Facet cały czas się wyrywał, ale łokieć wbity w jego gardło skutecznie go blokował. Pomachałem mu ostrzem przed twarzą, a następnie wbiłem mu je w udo. Ryk, który wydobył się z jego ust, miał stanowić ostrzeżenie dla innych. Obróciłem go w stronę wejścia, a kiedy znalazł się przed schodami, mocno go popchnąłem. Spadł na sam dół i zatrzymał się na czarnym dywanie. Mężczyzna, który siedział na środku sali, uniósł na mnie wzrok. W jednej chwili wszystkie lufy skierowały się we mnie.
– Aiden Scott. – Do moich uszu dobiegł dobrze mi znany, niski tembr głosu. – Szukałem cię!
– I dalej byś mnie szukał. – Zacząłem schodzić po schodach. – Niech opuszczą spluwy. Przecież wiesz, że nie lubię broni palnej.
Damon Tracey. Skurwiel, który kręcił się wokół mojego brata kilka lat temu. Chciał się znaleźć blisko Aurory tylko dlatego, że był przyjacielem Jamesa. Szybko zareagowałem, a nasze spotkanie nie należało do przyjemnych. Od tamtego dnia na mnie polował. Spojrzałem w kierunku pięciu ludzi, którzy opuścili bronie.
– Gdzie jest mój brat? – spytałem, nadal się do niego zbliżając. – Podobno coś wiesz.
– Który? – Zaśmiał się, ale ja nie miałem ochoty na jego gierki. – Ten, który będzie zaraz martwy, czy ten, który rżnie tę sierotkę?
Wyciągnąłem broń, którą oni tak bardzo uwielbiali, i strzeliłem do jednego z jego ludzi. Trafiłem go w dłoń. Rozległ się kolejny krzyk, który powinien uświadomić Damonowi, że nie zawaham się nawet na sekundę.
– Strzelasz? – Zrobił krok w moją stronę.
– Sprawdzałem, czy nadal potrafię to robić z zamkniętymi oczami.
– Co dostanę za tę informację? – Szturchnął mnie, a następnie wsunął między wargi fajkę. – Nie jestem tani, Aiden.
Wzruszyłem ramionami i powiodłem wzrokiem po wszystkich mężczyznach w tym pomieszczeniu. Isaac został na zewnątrz, a tu było ich zbyt mało, by mnie zatrzymać.
– Twoja głowa jest cenna, Damon.
– Jednak nikt nie odważył się po nią przyjść. – Uśmiechnął się zwycięsko.
Pozwalałem mu myśleć, że jest nade mną, choć w głębi duszy zapewne wiedział, że byłem jego największym koszmarem.
– A jednak jestem. – Rozłożyłem ramiona i wskazałem na niego ostrzem.
– Zabijając mnie, nie dowiesz się niczego o Nicholasie.
Miałem tego świadomość, ale gdy rozejrzałem się po klubie, wiedziałem, że złamanie jego ludzi będzie banalnie proste.
– Oni zapewne coś wiedzą. – Kiwnąłem głową w ich kierunku.
Tracey zmrużył powieki, a to stanowiło dla mnie wystarczającą odpowiedź. Wiedzieli. To kolejny dowód na to, że był słaby. Zdradził się mową oczu. A jego ludzie zdradzą go, prędzej czy później.
– Zadaj sobie jedno pytanie, Damon. – Zrobiłem krok w jego stronę. – Jak bardzo cenisz sobie swoje życie?
Wraz z moimi słowami w klubie zgasło światło… Isaac się spisał. Wyciągnąłem drugi nóż i wziąłem głęboki wdech. Albo się wahasz, albo jesteś martwy. Wrzaski roznosiły się echem po pomieszczeniu, a ja czułem krew spływającą po mojej twarzy i dłoniach. Zaciągnąłem się dobrze mi znanym zapachem i wysunąłem ostrze z czyjegoś gardła. Dziś nie umrę, ale jutro – kto wie…