Wianek z lawendy - ebook
Wianek z lawendy - ebook
Czy miłości trzeba szukać, czy wystarczy czekać, aż sama nas znajdzie?
Nika opiekuje się chorą matką i uważa, że jej szansa na szczęście przepadła dawno temu. Inka została zdradzona, ale nie zamierza poddać się tak łatwo. Jakub snuje swoje marzenia o związku idealnym.
Ścieżki trojga przyjaciół ze szkolnej ławy przetną się pewnego dnia - a ta odnaleziona po latach przyjaźń na swój sposób odmieni życie każdego z nich.
W Prowansji, krainie pachnącej lawendą, Nika znajdzie coś, czego się nie spodziewała. Życie ma dla niej więcej niż jedną niespodziankę.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-551-5 |
Rozmiar pliku: | 816 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jajecznica – odezwała się matka gderliwie.
– Oczywiście, będzie jajecznica – potwierdziła Nika, starając się przywołać na twarz coś w rodzaju uśmiechu.
Próbowała żywić mamę według wskazań lekarza, który zalecił, by podawać dużo warzyw. Niestety, ilekroć przygotowała coś innego, niż chora sobie zażyczyła, kończyło się to pluciem po całej kuchni. Jeśli rano pierwszym słowem matki był „boczek”, to na śniadanie musiał być boczek. Jeśli „jajecznica”, to jajecznica i już. Na szczęście mama miała dość wąski wachlarz upodobań i pomysłów.
Bywały dni, kiedy z Alicją Sorel rozmawiało się normalnie. Jej umysł opuszczała wtedy ta dziwna mgła – właśnie jako mgłę Nika wyobrażała sobie to, co zazwyczaj panowało w maminej głowie – i funkcjonowała niemal jak zdrowa osoba. Niekiedy nawet dyskutowała na tematy związane z życiem codziennym. O, na przykład wczoraj: Nika przyniosła ze sklepu koperek, a mama odezwała się ze swojego fotela:
– Nie wiem, na czym oni teraz te rośliny hodują. Kiedyś, jak się pęczek koperku wstawiło do wody, to stał parę dni. A teraz już po kilku godzinach woda robi się śmierdząca.
Nika przytaknęła z radością, bo każda taka trzeźwa, sensowna uwaga cieszyła ją niewymownie. Zaczęła rozmawiać z mamą o nawozach, o tym, że szklarniowe pomidory są bez smaku i że nie warto kupować nowalijek, bo są naszpikowane chemią. Wszystko było dobrze, aż nagle, zupełnie bez ostrzeżenia, matka wysyczała:
– Nie uda się pani mnie oszukać. Widziałam, jak pani wlewa truciznę do kubka z herbatą. Proszę mi podać telefon!
Takich właśnie sytuacji Nika lękała się najbardziej. Czuła się wtedy bezradna i zwyczajnie zaczynała się bać. Bała się matki, w której głosie brzmiała czysta nienawiść, mściwość i ta straszna obcość. Bała się tego, do czego mama jest zdolna, kiedy staje się taka agresywna. A najbardziej bała się, że mama umrze, zanim znów stanie się mamą – i pozostawi po sobie właśnie takie wspomnienie.
Ojca Nika prawie nie pamiętała. Jak to się mówi: „prawie robi wielką różnicę”. Gdyby nie pamiętała go wcale, pod pewnymi względami byłoby trudniej, ale też miałoby to swoje dobre strony. Na przykład nie pielęgnowałaby bolesnego wspomnienia o przystojnym, wysokim brunecie, który na dobranoc śpiewał jej po francusku, grając na gitarze i popijając białe wino. Nie celebrowałaby swoich urodzin tak, jak to robił tata: co roku kupując tyle makaroników, ile lat kończyła jego córeczka. Do pewnego wieku każdy makaronik musiał być w innym kolorze. Potem, kiedy była nastolatką, kolorów zabrakło i zaczęły się powtarzać.
Jean Sorel był Francuzem. Właściwie w trzech czwartych albo w pięciu siódmych Francuzem, a w tym pozostałym ułamku – Polakiem. Polką była jego babcia, którą zawiłe wojenne losy zaprowadziły z Syberii przez Iran właśnie do Francji. Ożenił się z nią Victor Sorel, lekarz z Awinionu, po czym zamieszkali w Paryżu, gdzie urodziło się ich czworo dzieci. Dalej następowała ta część rodzinnej historii, której Nika nie pamiętała albo może o której nikt jej nigdy nie opowiadał: zapewne codzienne, nudne życie, które jest przecież w gruncie rzeczy takie samo niezależnie od tego, czy toczy się w Paryżu, czy w Krakowie.
Kiedy potomstwo dorosło, a dziadek Niki przeszedł na emeryturę, zapragnął wrócić do ukochanej Prowansji. Troje starszych dzieci miało już swoje rodziny, tylko najmłodszy Jean przeprowadził się z rodzicami. Mieszkanko paryskie zostało sprzedane, a za niemałe pieniądze, jakie udało się na nim zarobić, kupiono dom z widokiem na łany lawendy. Oczywiście ani dziadek, ani babcia nie zajmowali się jej uprawą – należeli do miejscowej śmietanki towarzyskiej, a zresztą nie mieli już sił, aby pracować w polu. Lubili po prostu patrzeć na nią i wdychać jej woń – nie tylko w porze kwitnienia, bo nawet listki pachniały tak, że człowiek cały przesiąkał tym aromatem.
Do niedawna Nika znała zapach lawendy tylko z opowieści matki. Ojciec nie zdążył jej o nim opowiedzieć – kiedy miała sześć lat, rodzice się rozeszli, a zaledwie rok później przyszła wiadomość, że tata nie żyje.Doktor Jakub Borecki nie miał dla Bereniki dobrych wieści.
– Musisz zrozumieć, że to są zmiany nieodwracalne. Nigdy nie będzie lepiej – oznajmił, starając się łagodzić okrutny przekaz miękkim tonem głosu. – Jedyne, nad czym teraz można popracować, to żeby nie zrobiło się gorzej. Albo inaczej: żeby nie pogorszyło się za szybko. Bo pewnie w gruncie rzeczy już jest wystarczająco źle, prawda?
Jego twarz nosiła ślady zmęczenia. Nika znała go od lat. Wiedziała, że samotnie wychowuje syna – w każdym razie wychowywał (bo przecież nie miała pewności, czy sobie kogoś nie znalazł). Bardzo wcześnie został ojcem. Tą historią żyło całe liceum: jego dziewczyna, Zuzka, zaszła w ciążę rok przed maturą. Kuba zachował się, jak to się wtedy mówiło, „porządnie” – gdy tylko skończył osiemnaście lat, chciał się żenić. Niestety po porodzie Zuzia zmieniła zdanie. Odmówiła karmienia dziecka, nieszczególnie się nim interesowała i ostatecznie niemowlęciem zajęła się matka Kuby. Kiedy umarła, cały ciężar rodzicielstwa spoczął na barkach młodego ojca, wówczas świeżo upieczonego lekarza.
Berenika patrzyła teraz na niego i próbowała znaleźć podobieństwo do dawnego Jakuba. Niegdyś byli serdecznymi przyjaciółmi z jednej gimnazjalnej paczki, potem w liceum pozostawali wprawdzie w kontakcie, lecz ich relacja rozluźniła się nieco, ponieważ Nika wybrała klasę humanistyczną, a Jakub biologiczno-chemiczną. Podczas studiów spotkali się raptem kilka razy, zawsze przypadkiem. Kuba jako młody ojciec odpuścił sobie studenckie życie towarzyskie, zresztą na medycynie miał tyle nauki, że na zabawę rzadko wystarczało czasu. Przestał spotykać się z kimkolwiek, zajmował się wyłącznie studiowaniem i ewentualnie opieką nad synkiem.
Nika natomiast przeżywała studencką miłość. Od czasu do czasu docierały do niej strzępki informacji o Kubie i reszcie gimnazjalnego towarzystwa. Ten się rozwiódł, tamten zbankrutował, takie głupoty. Akurat o Jakubie mówiono bardzo rzadko.
Kilka dni temu odnalazła go, wyłącznie dzięki przypadkowi – po prostu zobaczyła szyld z jego nazwiskiem. Jakub Borecki, specjalista neurolog, gabinet prywatny. Może warto zasięgnąć opinii innego lekarza? – pomyślała wtedy. Zwłaszcza jeśli to dawny przyjaciel. Oczywiście zakładała, że może to być przypadkowa zbieżność nazwisk. Na szczęście nie była.
– Najgorsze są noce – powiedziała Nika, bo uświadomiła sobie, że Jakub czeka na jej reakcję. – Za dnia mama jeszcze jako tako funkcjonuje. Owszem, muszę ją mieć cały czas na oku, bo potrafi ni stąd, ni zowąd włączyć piekarnik albo lokówkę… Boję się, że się poparzy, że wysadzi mieszkanie w powietrze. Krótko mówiąc: ktoś musi jej pilnować. Ale noce są dla mnie koszmarem. Zamiast spać, jęczy, płacze, czasem krzyczy. Co godzinę, co dwie. Kiedy do niej przychodzę, okazuje się na przykład, że tylko chciała sprawdzić, czy ktoś jest w domu. Albo twierdzi, że poduszka jest mokra. A wcale nie jest.
– Musisz odpocząć. Mąż trochę ci pomaga?
– Nie wyszłam za mąż. Uwiązanie przy chorej nie sprzyja… No wiesz. Nie było czasu na randkowanie.
Jakub pokiwał głową.
– To trochę tak jak uwiązanie przy dziecku. A praca daje ci chwilę oddechu? – zapytał.
– Pracuję z domu. Kiedyś byłam zatrudniona w studiu graficznym, ale potem, właśnie ze względu na mamę, zostałam freelancerką.
– Ale czym konkretnie się zajmujesz?
– Jestem graficzką, ilustratorką – wyjaśniła. – Projektuję plakaty, banery, ulotki, wizytówki, zakładki, opakowania, trochę działam w reklamie, ale też robię animacje, grafikę do gier, okładki, ilustruję książki. Jak to mówią, pełen serwis.
– O, ciekawy zawód. Zawsze byłaś dobra w te klocki. Kiedyś narysowałaś taką świetną karykaturę Kalinowskiej, pamiętasz?
Roześmiali się oboje, choć była w tym śmiechu nuta nostalgii za czasami, kiedy jedynym ich problemem była wredna nauczycielka fizyki.
– Ale to niedobrze, że z domu – pociągnął Jakub. – Powinnaś wychodzić, żeby nabrać dystansu. Skoro nie do pracy, to choćby do kina, na kawę.
– Wychodzić – mruknęła Nika sarkastycznie. – Niby jak mam zostawić mamę? Raz zatrudniłam opiekunkę. Potem przez cztery dni był taki foch, że nie masz pojęcia. Mama wypluwała jedzenie, robiła w majtki… Bo to było jeszcze wtedy, kiedy nie zakładałam jej pieluch. Odgrywała się na mnie, była złośliwa. Mówię ci, koszmar.
– A teraz? Z kim została?
– Z Haliną. Pamiętasz Halinę?
– Tę twoją przyjaciółkę, na którą mówiłaś Inka?
– Właśnie tę. Nadal się przyjaźnimy. Mama ją toleruje, może nawet lubi. To chyba jedyna taka osoba poza mną.
– W takim razie pozostaje się cieszyć, że masz przynajmniej ją.
Niby Berenika spodziewała się, że Jakub nie powie jej nic odkrywczego na temat rokowań albo stanu zdrowia mamy. Odczuwała jednak potrzebę porozmawiania z kimś, kto zrozumie, na czym polega koszmar opieki nad starszą osobą z demencją. I może miała też jakiś cień nadziei, że młodszy lekarz spojrzy na sprawę jakoś inaczej, że zaproponuje jakieś innowacyjne metody leczenia. Tak trudno jej było pogodzić się z tym, że nie ma szans na poprawę stanu matki.
Choroba zaczęła się od cukrzycy – tak później powiedzieli lekarze. Pierwsze zwiastuny tego, że to nie tylko kwestia poziomu cukru we krwi i poziomu insuliny – że chory jest także mózg – pojawiły się jakieś piętnaście lat temu. Nika kończyła wtedy studia, żyła w świecie spotkań w przyjaciółmi, wyjazdów na Mazury i miłości. Spotykała się z Przemkiem, w którym była nieprzytomnie zakochana. Wierzyła, że to ten jeden jedyny, na całe życie.
Właściwie do pewnego stopnia miała rację: Przemek okazał się jedynym. Nigdy potem nie miała okazji się zakochać. Choroba mamy postępowała tak prędko i była tak dziwna, że zarówno przyjaciele, jak i ukochany – bardzo szybko zniknęli z jej życia.
Na przykład taka sytuacja: Nika i jej znajomi ze studiów siedzą po turecku na dywanie i dyskutują o filmie Pitbull, który właśnie wszedł na ekrany kin. Spierają się, czy w kinie powinno być tyle wulgaryzmów, czy taki brutalny realizm językowy jest naprawdę potrzebny. Nagle do pokoju wchodzi matka. Niesie deskę do krojenia z resztkami chleba.
– Co się stało, mamo?
– A nic, przyszłam nakarmić kury – odpowiada i sypie okruchy na dywan, pomiędzy siedzących studentów.
Innym razem, kiedy akurat Nikę odwiedził Przemek, mama rozebrała się i paradowała po mieszkaniu w fartuszku kuchennym nałożonym na gołe ciało, błyskając białymi pośladkami. Spłoszona i zakłopotana córka zwróciła jej uwagę, a w efekcie została obrzucona stekiem wyzwisk. W takich chwilach matka była nieprzewidywalna, nielogiczna, czasem wulgarna.
– Degeneracja pewnych obszarów mózgu to skutek cukrzycy – tłumaczyli wtedy lekarze wystraszonej Nice. – To nie jest prawdziwa Alicja Sorel.
Oczywiście, że nie. Prawdziwa Alicja Sorel była wykształconą, kulturalną, subtelną kobietą, tłumaczką z francuskiego, erudytką i miłośniczką muzyki. Fałszywa Alicja, w którą zamieniała się pod wpływem tych wszystkich niezrozumiałych dla Niki procesów degeneracyjnych, bywała do tej pierwszej Alicji dziwnie podobna – ale też z dnia na dzień stawała się kimś zupełnie innym, obcym.
Mama pierwszy raz trafiła do szpitala, kiedy straciła przytomność podczas porządkowania sukienek. Nika była wtedy na uczelni, już po obronie pracy, musiała załatwić jakieś sprawy papierkowe, aby móc odebrać dyplom. Żyła wówczas mrzonkami o przyszłości, zamierzała założyć bloga, aby promować własną markę. Marzyły jej się zamówienia od czasopism kobiecych i wydawców, ale doskonale wiedziała, że będzie trzeba cierpliwie, mozolnie budować swoje portfolio, wykonując również projekty dla biznesu i portali internetowych. Trudno, nie samą sztuką człowiek żyje. Była gotowa na wszelkie wyzwania i z nadzieją szła naprzód.
Choroba mamy na pozór nic nie zmieniła. Tyle że zrobiło się trudniej pod względem finansowym. O tym, aby matka nadal wykonywała przekłady, mowy być nie mogło. Nawet nie chodziło o to, że myliła języki i czasem połowę zdania wypowiadała po polsku, a resztę po francusku. Tak naprawdę znacznie poważniejszym problemem był fakt, że zapominała o zleceniach, nie wykonywała ich na czas, nie pamiętała twarzy ani nazwisk ludzi, którzy zamawiali u niej przekład; potrafiła też być w stosunku do nich nieprzyjemna, a sporadycznie nawet agresywna.
No więc tamtego dnia, kiedy pierwszy raz zabrało ją pogotowie, porządkowała zawartość szafy. Z jakiegoś powodu – i już to powinno zastanowić Nikę, zanim wyszła z domu – mama uznała, że warto wyciąć z niektórych sukienek kwiaty. Ponieważ jednak miewała czasem oryginalne pomysły, lubiła rękodzieło, a w wolnym czasie wiecznie coś dziergała, przyklejała albo malowała, córka zignorowała to dziwne zachowanie.
Kiedy Nika wróciła z uczelni, znalazła mamę na zakrwawionej stercie ubrań. W niektórych spódnicach i sukienkach rzeczywiście widniały dziury, a krew pochodziła z poranionych rąk. Później, siedząc na szpitalnym korytarzu, dziewczyna usłyszała opinię lekarza: „Bardzo dziwne, zupełnie jakby pacjentka chciała sobie wyciąć wnętrze dłoni”.
Przemek zniknął jakoś niepostrzeżenie. Spotykali się coraz rzadziej. Najpierw był zajęty szukaniem lokum, bo mieszkał w akademiku i po ukończeniu studiów musiał znaleźć sobie mieszkanie do wynajęcia. Nika nawet rozmyślała o tym, że mogliby wynajmować coś razem – albo on mógłby zamieszkać na jakiś czas u niej – ale choroba mamy zmieniła wszystko. Dziwne zachowania stopniowo się nasilały, nie można było być pewnym dnia ani godziny, kiedy wydarzy się kolejny wypadek. Przemek zaczął unikać odwiedzin u swojej dziewczyny, a potem również samych spotkań. Znajdował rozmaite preteksty, tylko nigdy nie powiedział wprost: przestałem cię kochać. Ale Nika czuła. Pewnego dnia zwyczajnie nie przyszedł na spotkanie w pizzerii, przysłał esemesa: „Coś mi wypadło”, ona nie odpisała – i w taki oto banalny sposób skończył się ich czteroletni związek, który miał trwać do końca życia.Droga Luizo!
W ostatnim liście pytałaś, co tam w pracy. Cóż, nie jest to pasmo sukcesów i niespecjalnie jest się czym chwalić. Ani w szpitalu, ani w gabinecie prywatnym nie odnoszę niestety spektakularnych zwycięstw.
Dlaczego? Ano dlatego, że większość moich pacjentów to ludzie nieuleczalnie chorzy, którym mogę jedynie ulżyć w cierpieniach; mają niewielkie szanse na wyleczenie. Nie zdawałem sobie z tego sprawy, kiedy wybierałem specjalizację. Gdybym mógł cofnąć czas, pewnie poszedłbym na położnictwo albo chirurgię plastyczną. Przynajmniej wtedy, jeśli nie na co dzień, to choć co jakiś czas byłbym świadkiem ogromnej radości pacjentów.
No więc skoro mowa o pracy, ostatnio odwiedziła mnie w gabinecie dawna znajoma. Sądziłem, że to przypadek, ale okazało się, że nie – zobaczyła moje nazwisko i reklamę gabinetu, a ponieważ ma matkę z demencją, umówiła się na wizytę. Odniosłem jednak wrażenie, że nie szukała u mnie porady lekarskiej; chciała po prostu się wygadać, aby nie oszaleć. Czasem samotność staje się tak bolesna, że człowiek obawia się o swoje zdrowie psychiczne. Znamy to, prawda? Cóż innego, jeśli nie samotność, sprawiło, że my dwoje zaczęliśmy ze sobą korespondować?
Dobrze było spotkać się z kimś z dawnych czasów, z tamtego okresu życia, kiedy miało się wielką wiarę w miłość oraz nadzieję, że przyszłość przyniesie jakieś cudowne zmiany. Byliśmy przekonani, że świat należy do nas, błędy można popełniać bezkarnie, a spełnienie marzeń to tylko kwestia czasu.
À propos błędów młodości: co nowego u Twojej córki? Czy nadal widuje się z tym „niewłaściwym kandydatem”? Zastanawiam się czasem, jaka byłaby moja reakcja, gdyby mój syn przyprowadził do domu kogoś, kto by mi się nie podobał. Nie mam na myśli jakichś konkretnych cech wyglądu, rozumiesz: czarne włosy czy blond, oczy niebieskie czy zielone, to nie ma znaczenia. Chodzi mi raczej na przykład o dziewczynę z irokezem albo kolczykami w brwiach i w nosie. Ewentualnie wytatuowaną od stóp do głów. Ostatecznie najpewniej zaakceptowałbym jego wybór, ale początki chyba nie byłyby łatwe.
Wiem, że ten dzień jest bliski, w końcu Marcel kończy już szesnaście lat. Ja, mając tyle, przeżywałem moją jedyną wielką miłość do Zuzanny, jego matki. Byłem absolutnie przekonany, że to uczucie przetrwa do końca życia.
Dlaczego człowiek w tym wieku, kiedy staje się najpodatniejszy na zakochiwanie i kiedy najmocniej buzują w nim hormony, jest zarazem tak ślepy i głuchy na ostrzeżenia starszych? Nazwijmy rzecz po imieniu – tak głupi?
Zresztą to już nawet nie chodzi o ostrzeżenia. Bo przecież sam mogłem przewidzieć, że Zuza nie stanie się kobietą, która chciałaby spędzić resztę życia u boku jednego faceta. Nawet kiedy byliśmy w sobie zakochani do nieprzytomności, lubiła błyszczeć w towarzystwie, stroić się, imponować wszystkim wokół, podobać się kolegom. Co mnie w niej właściwie fascynowało? Z pewnością nie tylko uroda. Może to, że była tak odmienna ode mnie? A może fakt, że zwróciła na mnie uwagę. Że wybrała właśnie mnie. Może przez to poczułem się lepszy, dowartościowany?
Czyżby gdzieś głęboko, na samym dnie każdego związku, każdej takiej relacji, leżała miłość własna? To smutne.
Kończę, Luizo. Napisz, proszę, jak tam z przeprowadzką. Czy wreszcie udało Ci się znaleźć wymarzony kraciasty fotel z podnóżkiem? Zazdroszczę Ci trochę; nie samej przeprowadzki, oczywiście, bo to huk roboty, ale tego nowego początku. Początki zawsze mają w sobie coś magicznego – tak jak nowa książka, którą się otwiera w nadziei, że nas pochłonie i pozwoli przeżyć coś, czego dotąd nie zaznaliśmy.
Pozdrawiam Cię i nieustająco liczę na spotkanie.
Jakub– Przecież nie namawiam cię od razu do zamążpójścia! – prychnęła Halina, zwana przez przyjaciółkę Inką. – Mówię tylko, że powinnaś nawiązywać nowe znajomości, w tym również z mężczyznami. Tymczasem ty wciąż nurzasz się w tym samym sosie!
– Dobrze mi w nim. Nie chcę innego sosu.
– Wiesz, o czym mówię.
– Nie, nie wiem! – Berenika straciła cierpliwość. – Co mi z tego, że nawiążę nowe relacje? Czy ty nie rozumiesz, że dla kogoś takiego jak ja nie istnieje opcja życia towarzyskiego? Nie mogę zostawić mamy na dłużej niż parę minut, to nie wchodzi w grę! Ty przecież nie zawsze możesz z nią posiedzieć, a ona nikogo innego nie toleruje!
– Moim zdaniem za szybko się poddałaś! Jedna opiekunka odpadła, druga, okej, ale może trzecia okazałaby się w porządku. A ty od razu spasowałaś.
– Nie masz pojęcia, co wyczyniała mama po każdej z tych prób.
Inka wstała i poszła do kuchni, by dolać sobie kawy. Przyjaźniła się z Bereniką od dzieciństwa i czuła się w jej mieszkaniu jak u siebie. Często zresztą tu nocowała, zwłaszcza odkąd rozstała się z mężem.
– Może jakaś studentka medycyny albo pielęgniarstwa chciałaby dorobić? – rzuciła, wracając z filiżanką. – Albo ktoś, kto wybiera się za granicę do pracy ze starszymi ludźmi. No wiesz, żeby sprawdzić, czy się nadaje. Czytałam, że w Niemczech jest sporo takich ofert. Dobrze płacą. Nawet sama o myślałam o takim wyjeździe.
– Ty?!
– A dlaczego nie? Choćbym harowała jak wół, nie zarobię na mieszkanie, pracując w szkole. Mam do końca życia wynajmować kawalerki?
– A te pieniądze ze sprzedaży waszego poprzedniego mieszkania…?
– Daj spokój! – Inka prychnęła. – Część się rozlazła, przecież musiałam się jakoś urządzić. To się łatwo mówi: wynajmuję mieszkanie. Ale chciałam je oswoić, rozumiesz? Mieć własne łóżko, a nie cudze. Nowe. Tamto małżeńskie by się nie zmieściło, zresztą nie chciałam w nim spać po tym, jak się dowiedziałam, co Krystian w nim wyrabiał…
Czasem Nika myślała, że w gruncie rzeczy nie trafiło jej się tak źle. Słuchając zwierzeń przyjaciółki, dochodziła do wniosku, że samotność i choroba bliskiej osoby nie jest najgorszym, co się może człowiekowi w życiu przydarzyć. Znacznie gorsze wydawało jej się to, co spotkało Inkę. Jej mąż po dziesięciu latach dość chłodnego, ale w gruncie rzeczy poprawnego małżeństwa odkrył, że kręci go seks grupowy. Raz i drugi napomknął żonie, że chciałby spróbować czegoś nowego, że mogliby pójść do klubu dla swingersów – ot tak, aby sprawdzić, jak to jest. Inka nie była zainteresowana. Nie uważała się za osobę pruderyjną, ale po prostu istniała granica, za którą kończyła się zabawa seksem, a zaczynała – według niej – perwersja.
Krystian jednak najwyraźniej nie zamierzał rezygnować, tyle że oprócz tego, iż odwiedził rzeczony klub, postanowił też zorganizować igraszki w ich mieszkaniu. Korzystając z tego, że Halina pojechała ze swoją klasą na wycieczkę szkolną, zaprosił chętną parę i jeszcze jedną panią. Szkopuł tkwił w tym, że pomyliły mu się dni. Był pewien, że żona wraca w niedzielę, tymczasem ona przyjechała w sobotę w nocy. Po cichu otworzyła drzwi i weszła na palcach, nie chcąc obudzić męża – należał do tych, co to wcześnie chodzą spać i wcześnie wstają.
W sypialni, ku jej zdumieniu, zapalone były obie nocne lampki, tyle że na abażury nałożono czerwoną bibułę. Łóżko pogrążone było w szkarłatnym półmroku i Halinka nie od razu zdołała wyodrębnić z tego, co ukazało się jej oczom, cztery pary nóg, damskie i męskie pośladki oraz całą resztę. Dyszące, splątane, błyszczące od potu i jakiegoś duszącego olejku ciała, z których jedno niewątpliwie należało do jej męża. Jeszcze długo potem tamten zapach budził u niej mdłości. Taki jakiś orientalny, egzotyczny. Nie umiała go nazwać.
Uciekła wtedy do Niki, bo gdzieżby indziej. Tak jak stała, z walizką pełną przepoconych ubrań, bo to była wycieczka w góry. Wpadła do mieszkania przyjaciółki jak wicher, rozpłakała się, a potem długo opowiadała, choć przecież niespecjalnie było o czym – ale ona musiała mówić, więc opisała całą scenę kilkakrotnie, aż wreszcie mama Niki odezwała się z drugiego pokoju nadspodziewanie przytomnie:
– To skurwysyn jest i tyle. A teraz dość gadania, dziewczynki, marsz spać.
Położyły się wtedy, ale żadna z nich nie zasnęła – Berenika rozmyślała o tym, co zrobiłaby w takiej sytuacji i jak trzeba przestawić meble, żeby Inka mogła u niej pomieszkać do czasu, aż poukłada swoje sprawy z Krystianem, a Halina raz po raz odtwarzała w pamięci wszystkie rozmowy z mężem na temat seksu. Doszukiwała się winy po swojej stronie, przypominała sobie, jak komunikował jej, jakie ma potrzeby, i wmawiała sobie, że może gdyby była bardziej otwarta, gdyby nie te jej głupie zahamowania… Bo przecież seks jest dla ludzi i jeśli obie strony znajdują w tym przyjemność, to i sado-maso, i przebieranki, i odgrywanie ról, i w ogóle… Wszystko jest dozwolone.
Rano wróciła do domu z solennym postanowieniem, że będzie walczyć o małżeństwo. Pójdą z Krystianem na terapię, ona może jakoś zdoła się otworzyć, on z kolei może zrozumie, że w życiu nie zawsze trzeba spełniać wszystkie zachcianki… Tym bardziej, że planowali dziecko. Czy w ogóle da się połączyć takie rzeczy: bycie rodzicem i jednocześnie organizowanie orgietek? Tak, terapia wydawała się koniecznością.
Nie było żadnej terapii. Krystian nie wydawał się skruszony – raczej zły, że dał się przyłapać.
– Gdybyś nie wróciła wcześniej, nic by się nie wydarzyło! – stwierdził opryskliwie.
W pierwszej chwili Halina chciała się usprawiedliwiać; wyjaśnić, że specjalnie tak zaplanowali tę wycieczkę, aby i dzieci, i nauczyciele mogli odespać, przygotować się na poniedziałek do szkoły. Dopiero po chwili dotarło do niej, kto tu tak naprawdę powinien się tłumaczyć.
– O czym ty w ogóle mówisz?! – zawołała z rozpaczą. – Krystian! Pieprzyłeś się w naszym łóżku z jakimiś obcymi ludźmi, a teraz nawet…
– Julia nie jest obca! – obruszył się, jakby naprawdę chodziło o to, czy ich wcześniej znał, czy nie znał. – Spotkałem ją wcześniej w klubie, tak jak ja przyszła tylko popatrzeć. Oboje chcieliśmy spróbować, a że ty nie chciałaś… Umówiliśmy się z tą drugą parą. Nie rozumiesz? To jest tylko seks. Tak jak joga albo inne ćwiczenia. Coś dla ciała. Jak ty chodziłaś na ten swój aerobik w wodzie, to ja nie pytałem z kim.
Wydawało się to kompletnie absurdalne i niemożliwe, ale dokładnie tak powiedział. Dokładnie tak myślał.