Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wiara, nadzieja i krwawa łaźnia - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Data wydania:
20 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiara, nadzieja i krwawa łaźnia - ebook

W szesnastu bolesnych i szczerych rozmowach przeprowadzonych przez Seána O'Hagana staje przed nami inny Nick Cave niż ten, którego nagrania, koncerty, wideoklipy, powieści i zapiski uwielbiamy. Ukazuje się nam nie tyle jako artysta, ile jako zwykły człowiek – ze swoją kruchością, napadami zwątpienia, rozpaczy, furii i euforii. Gigant, który tak samo jak my musi wydobyć drzazgi z duszy i ciała, tak samo traci wiarę i ją odzyskuje, który każdego dnia przeżywa na nowo walkę i stratę. Zapuszczamy się w krainę końca świata i nadziei-mimo-wszystko. Poznajemy scenografię jedynego w swoim rodzaju pokoju pracy – świata wewnętrznego człowieka, który przeszedł niejedną męczarnię. Po zamknięciu książki będziemy mieć wrażenie, że wiemy więcej także o sobie samych.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67249-56-0
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Taka pi­ęk­na wol­no­ść

.

Seán O’Ha­gan: Dziw­ne, że w ogó­le się zgo­dzi­łeś, zwa­żyw­szy na to, że od daw­na nie udzie­lasz wy­wia­dów.

Nick Cave: A kto jesz­cze w ogó­le lubi wy­wia­dy? Wy­wia­dy, ogól­nie rzecz bio­rąc, są do dupy. Se­rio. Zja­da­ją cię. Nie cier­pię ich. Sama idea ma w so­bie coś upo­ka­rza­jące­go: wy­pu­ści­łeś nową pły­tę, film albo ksi­ążkę i trze­ba to sprze­dać. Po krót­kim cza­sie nuży cię two­ja wła­sna opo­wie­ść. W któ­ry­mś mo­men­cie zda­łem so­bie spra­wę, że ten ro­dzaj wy­wia­du ni­cze­go mi wła­ści­wie nie daje. Prze­ciw­nie, coś mi za­bie­ra i mu­szę po nim do­jść do sie­bie. Wy­gląda­ło to tak, jak­bym znów szu­kał sa­me­go sie­bie, więc pięć czy sze­ść lat temu w ogó­le zre­zy­gno­wa­łem z wy­wia­dów.

W ta­kim ra­zie jak od­bie­rasz to na­sze przed­si­ęw­zi­ęcie?

Sam nie wiem. Lu­bię roz­ma­wiać, dys­ku­to­wać z lu­dźmi. A my prze­cież wie­le razy pro­wa­dzi­li­śmy ta­siem­co­we roz­mo­wy, więc kie­dy pod­su­nąłeś mi ten po­my­sł, za­cie­ka­wił mnie, chcia­łem zo­ba­czyć, do­kąd nas za­pro­wa­dzi. Za­czy­na­my?

Kie­dy roz­ma­wia­li­śmy w mar­cu (2020), pan­de­mia wła­śnie prze­rwa­ła two­ją świa­to­wą tra­sę. Ale mu­szę przy­znać, że za­re­ago­wa­łeś z fi­lo­zo­ficz­nym spo­ko­jem.

Fak­tycz­nie, to był szcze­gól­ny mo­ment. Kie­dy co­vid ude­rzył i Brian, mój me­na­dżer, po­wie­dział, że nie je­dzie­my w tra­sę, po­czu­łem w środ­ku dziw­ną pust­kę, jak­by podło­ga za­rwa­ła mi się pod no­ga­mi. Wszy­scy wło­ży­li­śmy masę ro­bo­ty w to, jak po­ka­zać nasz al­bum Gho­ste­en na kon­cer­cie, od­by­wa­li­śmy pró­by z chór­kiem dzie­si­ęciu wo­ka­li­stów i stwo­rzy­li­śmy na po­trze­by tego kon­cer­tu spe­cjal­ne, świet­ne wi­zu­ali­za­cje. Kosz­to­wa­ło nas to masę pra­cy, wy­si­łku umy­sło­we­go i for­sy. Kie­dy więc do­ta­rło do mnie, że nic z tego, z po­cząt­ku by­łem prze­ra­żo­ny. Do­tknęło mnie to do ży­we­go, bo je­stem kon­cer­to­wym zwie­rzęciem. Se­rio.

Dzi­siaj, a mó­wię to z na­le­ży­tą ostro­żno­ścią, bo ro­zu­miem roz­cza­ro­wa­nie na­szych fa­nów, mu­szę przy­znać, że ten eg­zy­sten­cjal­ny do­łek trwał ja­kieś pół go­dzi­ny. Pa­mi­ętam, by­łem w biu­rze mo­je­go me­na­dże­ra i my­śla­łem z lek­kim po­czu­ciem winy: „Kur­wa, szlag tra­fił tra­sę, i to pew­nie na cały rok”. I na­gle po­ja­wi­ło się uczu­cie ulgi, jak­by prze­pły­nęła prze­ze mnie fala eu­fo­rii, wi­ęcej – zu­pe­łnie sza­lo­nej ener­gii.

Nowy po­czątek?

Tak, i to w pe­łni praw­dzi­wy. Taka iro­nia: po­czu­cie mocy w bez­sil­no­ści. Nie cho­dzi o to, co mo­żna zro­bić, ale o to, cze­go mo­żna nie zro­bić. Tra­fi­ło do mnie na­gle, że po pro­stu po­sie­dzę w domu z moją żoną Su­sie, i to było nie­zwy­kłe, bo nasz zwi­ązek za­wsze prze­bie­gał w ryt­mie mo­ich wy­jaz­dów i przy­jaz­dów. Na­gle oka­za­ło się, że mogę być z dzie­ćmi albo po pro­stu czy­tać so­bie ksi­ążkę w fo­te­lu na bal­ko­nie. Po­czu­łem, jak­bym do­stał od ko­goś pra­wo do tego, żeby być, a nie pra­co­wać.

Kie­dy to wszyst­ko ci­ągnęło się nie­mi­ło­sier­nie, po­ja­wi­ło się pew­nie po­czu­cie, że czas wy­pa­dł z ram, dni wlo­kły się po­dob­ne do sie­bie. Tak to od­bie­ra­łeś?

Tak, ina­czej od­bie­ra­łem czas. Nie po­wi­nie­nem chy­ba tak mó­wić, ale na­praw­dę po­do­ba­ła mi się ta dziw­na wol­no­ść, na swój spo­sób. Faj­nie było wsta­wać rano, mieć przed sobą cały dzień, nie żeby ro­bić coś szcze­gól­ne­go, ale po pro­stu ist­nieć. Nikt nie dzwo­nił, te­le­fon mil­czał i bar­dzo szyb­ko dni sta­ły się cu­dow­nie po­dob­ne do sie­bie. Pra­wie tak, jak­bym stał się znów ćpu­nem, pe­wien ry­tu­ał, ru­ty­na, przy­zwy­cza­je­nie. Oczy­wi­ście wszyst­ko to mó­wię, pa­mi­ęta­jąc, że na­sza po­przed­nia tra­sa, kie­dy ogry­wa­li­śmy Ske­le­ton Tree, była jed­nym z naj­lep­szych mo­men­tów mo­je­go ży­cia za­wo­do­we­go: to do­świad­cze­nie by­cia co wie­czór na sce­nie z sza­lo­ną ener­gią pu­blicz­no­ści. Nie da się wy­ra­zić tego nie­zwy­kłe­go po­czu­cia wi­ęzi. Ono zmie­nia ży­cie. A wła­ści­wie nie – ono ży­cie ra­tu­je! Ale było to też do­świad­cze­nie fi­zycz­nie i umy­sło­wo ka­to­rżni­cze. Kie­dy więc nowa tra­sa zo­sta­ła od­wo­ła­na, ulga za­stąpi­ła po­cząt­ko­we roz­cza­ro­wa­nie, a z nią przy­szło po­czu­cie no­we­go po­cząt­ku i no­wych mo­żli­wo­ści. Mó­wię o tym z wy­rzu­tem su­mie­nia, bo wiem, jak wie­lu lu­dziom pan­de­mia znisz­czy­ła ży­cie.

Z na­szych roz­mów wte­dy wy­ni­ka­ło, że lock­down będzie cza­sem re­flek­sji.

Czu­łem to in­stynk­tow­nie. Pa­mi­ętam, że wy­stępo­wa­nie on­li­ne, kie­dy się sie­dzi w kuch­ni albo w wan­nie, w pi­ża­mie, wszyst­ko to, co nie­któ­rzy ar­ty­ści wów­czas ro­bi­li, wszyst­kie te ki­czo­wa­te i osten­ta­cyj­ne ma­ni­fe­sta­cje em­pa­tii, nie wy­da­wa­ły mi się wła­ści­we. Był to ra­czej mo­ment, w któ­rym trze­ba było zna­le­źć się w sa­mym środ­ku tego, co się dzie­je, i po­my­śleć. Wy­da­wa­ło mi się, że świat udzie­lił mi su­ro­wej lek­cji. To co­vi­do­we lato było okre­sem szcze­gól­nej re­flek­sji. Nie za­pom­nę, jak sie­dzia­łem na bal­ko­nie, chło­nąc ksi­ążki, pi­sząc masę no­wych tek­stów, od­po­wia­da­jąc na py­ta­nia itd. Było cie­ka­wie, choć gdzieś w tyle gło­wy gro­źnie szu­miał nie­po­kój i lęk.

Przy­po­mi­nam so­bie, że gdy roz­ma­wia­li­śmy na sa­mym po­cząt­ku pan­de­mii, po­wie­dzia­łeś: „Nie upie­kło się nam tym ra­zem”.

Pa­mi­ętam, chy­ba wła­śnie prze­czy­ta­łem coś, co uzmy­sło­wi­ło mi całą moc tego wi­ru­sa i to, jak moc­no je­ste­śmy wszy­scy po­dat­ni na nie­go i jak bar­dzo spo­łe­cze­ństwo nie jest przy­go­to­wa­ne na tego ro­dza­ju wy­zwa­nie. Obaj by­li­śmy prze­stra­sze­ni tym nie­wi­dzial­nym „czy­mś” cza­jącym się za drzwia­mi. Wszy­scy byli prze­ra­że­ni. Wy­gląda­ło to tak, jak­by wła­śnie na­stał ko­niec cza­sów, a świat za­spał na to zda­rze­nie. Mia­łem ta­kie po­czu­cie, jak­by nie­za­le­żnie od tego, jaka była hi­sto­ria na­sze­go ży­cia, pew­na nie­wi­dzial­na ręka wy­szar­pa­ła w niej wiel­ką dziu­rę.

Sko­ro tak, to spy­tam o po­my­sł nie­ci­ągłej, prze­rwa­nej opo­wie­ści, o któ­rym mó­wi­łeś kie­dyś w zwi­ąz­ku ze swy­mi pie­śnia­mi: jak to się sta­ło, że te­ma­tycz­nie i zna­cze­nio­wo two­je now­sze pie­śni są znacz­nie mniej oczy­wi­ste, bar­dziej ulot­ne?

No wła­śnie. Moje utwo­ry sta­ły się bar­dziej, z bra­ku lep­sze­go sło­wa, abs­trak­cyj­ne, to zna­czy mniej pod­po­rząd­ko­wa­ne tra­dy­cyj­nej nar­ra­cji. W któ­ry­mś mo­men­cie po­czu­łem się zmęczo­ny pi­sa­niem pie­śni w trze­ciej oso­bie, opo­wia­da­jących ja­kąś hi­sto­rię, któ­ra mia­ła swój po­czątek, a po­tem grzecz­nie bie­gła ku ko­ńco­wi. Ta for­ma za­częła mi się wy­da­wać po­dej­rza­na. Tro­chę nie­uczci­we było to ci­ągłe na­rzu­ca­nie słu­cha­czom ta­kich opo­wie­ści. Krył się w tym ro­dzaj ty­ra­nii. Jak­bym cho­wał się za tymi uła­dzo­ny­mi, sta­ran­nie wy­piesz­czo­ny­mi utwo­ra­mi, po­nie­waż ba­łem się tego, co się we mnie go­to­wa­ło. Chcia­łem więc za­cząć pi­sać pie­śni praw­dziw­sze, od­da­jące to, cze­go do­świad­cza­łem.

A cze­go do­świad­cza­łeś ostat­nio?

Było to do­świad­cze­nie ze­rwa­nia ze wszyst­kim, co dzia­ło się do tej pory, pew­nie ta­kie, ja­kie­go do­zna­wa­li też inni przede mną. Ale z mo­je­go punk­tu wi­dze­nia dal­sze ży­cie nie ja­wi­ło się już jako upo­rząd­ko­wa­na opo­wie­ść. Ta for­ma stra­ci­ła sens. Ar­thur zma­rł i wszyst­ko się zmie­ni­ło. To do­zna­nie gwa­łtow­ne­go prze­rwa­nia, po­czu­cie za­kłó­co­ne­go ży­cia, prze­nik­nęło wszyst­ko. Kie­dy te­raz roz­ma­wia­my, trud­no mi wra­cać do tam­tych wy­da­rzeń, ale trze­ba o nich mó­wić, bo stra­ta syna okre­śla to, czym je­stem.

Ca­łko­wi­cie się z tym zga­dzam. Opo­wie­dze­nie pro­stej hi­sto­rii w pie­śni, na­wet je­śli to hi­sto­ria dra­ma­tycz­na, jest więc dla cie­bie mniej istot­ne?

Tak, cho­ciaż nie po­rzu­ci­łem pie­śni o wy­so­kim stop­niu zo­bra­zo­wa­nia; cho­dzi o to, że te­raz sama li­nia opo­wie­ści jest bar­dziej za­wi­ła, po­kręco­na, oka­le­czo­na – for­ma sama w so­bie sta­je się trau­ma­tycz­na. Mu­zy­ka sta­no­wi od­bi­cie mo­je­go spo­so­bu pa­trze­nia na świat. Za­tem utwo­ry na mo­ich kil­ku ostat­nich

pły­tach są ci­ągle nar­ra­cyj­ne, ale te opo­wie­ści prze­pusz­czo­no przez ma­szyn­kę do mie­le­nia mi­ęsa. Gho­ste­en wci­ąż opo­wia­da, i to wiel­ką opo­wie­ść o stra­cie i tęsk­no­cie, ale to opo­wie­ść jak­by ro­ze­rwa­na na ka­wa­łki.

Z pew­no­ścią to inny ro­dzaj opo­wie­ści, bar­dziej am­bit­ny, może na­wet kon­cep­tu­al­ny.

Tak. Bar­dzo ró­żni się od in­nych mo­ich opo­wie­ści. Nie ma w tych pie­śniach ni­cze­go „li­nio­we­go”. Zmie­nia się ich kie­ru­nek, po­ja­wia­ją się szcze­li­ny i wy­rwy, może na­wet te pie­śni roz­pa­da­ją się na two­ich oczach. Ist­nie­ją na wła­sny, oso­bli­wy spo­sób.

Wy­czu­wam, że część two­ich fa­nów nie prze­pa­da za tymi zmia­na­mi.

Tak, na pew­no znaj­dzie się spo­ro nie­za­do­wo­lo­nych star­szych fa­nów, któ­rzy chcie­li­by, że­bym zno­wu za­czął pi­sać „praw­dzi­we” pie­śni, ale nie sądzę, by to się mia­ło szyb­ko wy­da­rzyć. Fak­tycz­nie, no­stal­gicz­na chęć słu­cha­nia star­szych pie­śni snu­je się za nami jak sta­ry, sen­ny pies. Chy­ba dla­te­go, że Bad Se­eds gra­ją już tak dłu­go i prze­cho­dzi­li przez tyle zmian, że wie­lu lu­dzi przy­wi­ąza­ło się sza­le­nie do tej prze­szło­ści, a wła­ści­wie – do wła­snej prze­szło­ści, do tak zwa­nych sta­rych, do­brych cza­sów. Za­tem sam po­my­sł in­nej mu­zy­ki wy­da­je im się zdra­dą. W pew­nym stop­niu ro­zu­miem to, ale nie mo­żna po­zwo­lić, by no­stal­gia czy sen­ty­men­ty na­szych wier­nych fa­nów po­wstrzy­my­wa­ły roz­wój ze­spo­łu. Szczęśli­wie wie­lu lu­dzi chęt­nie to­wa­rzy­szy nam w na­szej pod­ró­ży, by do­świad­czać nie­wy­gód i nie­bez­pie­cze­ństw, ja­kie wi­ążą się z tym, że pró­bu­je się cze­goś no­we­go.

Dla mnie dzi­siaj Push the Sky Away z roku 2013 za­po­wia­da to, co mia­ły przy­nie­ść ta­kie pie­śni o lu­źniej­szej, mniej li­ne­ar­nej struk­tu­rze, jak „Higgs Bo­son Blu­es” i „Ju­bi­lee Stre­et”. Zgo­dzi­łbyś się z tym?

To wa­żne, bo wła­śnie wte­dy za­częli­śmy pi­sać na­szą mu­zy­kę wspól­nie z War­re­nem. Z ar­ty­stycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia było to dla mnie jak trzęsie­nie zie­mi, coś, cze­go ni­g­dy się nie spo­dzie­wa­łem – na­gle mam part­ne­ra, z któ­rym wspól­nie two­rzę i z któ­rym łączy mnie po­czu­cie głębo­kie­go po­ro­zu­mie­nia. Czu­łem, że je­stem już znu­żo­ny tra­dy­cyj­nym spo­so­bem dzia­ła­nia – pi­szę pie­śń i daję ją ze­spo­ło­wi. A tu na­gle na­stępu­je grun­tow­na zmia­na.

Czy mo­gli­by­śmy po­roz­ma­wiać o tym, jak prze­bie­ga­ła pra­ca nad Gho­ste­en, cho­dzi mi o re­la­cję mi­ędzy tobą a War­re­nem?

Za­sad­ni­cza zmia­na po­le­ga­ła na tym, że War­ren i ja głów­nie im­pro­wi­zo­wa­li­śmy. Gra­łem na for­te­pia­nie i śpie­wa­łem, a War­ren zaj­mo­wał się elek­tro­ni­ką, lo­opa­mi, skrzyp­ca­mi, syn­te­za­to­rem, i ża­den z nas nie wie­dział, do­kąd to nas za­pro­wa­dzi. Za­nu­rza­li­śmy się w tych dźwi­ękach, a emo­cje i to, jak ro­zu­mie­li­śmy się jako wspó­łtwór­cy, pro­wa­dzi­ły nas ku cze­muś no­we­mu. Ca­ły­mi dnia­mi po pro­stu gra­li­śmy bez prze­rwy. Po­tem prze­słu­chi­wa­li­śmy cały ma­te­riał i wy­bie­ra­li­śmy to, co wy­da­wa­ło się cie­ka­we. Cza­sa­mi była to le­d­wie mi­nu­ta na­gra­nia albo po­je­dyn­czy wers. Na­stęp­nie bu­do­wa­li­śmy pie­śń z tych pi­ęk­nych okru­chów. Przy­po­mi­na­ło to pra­cę nad ko­la­ża­mi, ro­dzaj mu­zycz­ne­go asam­bla­żu. I tak po­wsta­wa­ły ko­lej­ne pie­śni.

Wy­gląda to na kom­plet­ny spon­tan.

Nie, nie. Nie je­ste­śmy dwo­ma fa­ce­ta­mi, któ­rzy nie wie­dzą, cze­go chcą. Ro­zu­mie­my się do­sko­na­le, a poza tym pra­cu­je­my ra­zem od dwu­dzie­stu pi­ęciu lat. Cho­dzi­ło o uwa­żną im­pro­wi­za­cję, o im­pro­wi­za­cję sku­pio­ną.

„Sku­pio­ną” – to zna­czy me­dy­ta­cyj­ną? Czy może prze­my­śla­ną?

Cho­dzi mi o dzia­ła­nie in­tu­icyj­ne, ale też prze­my­śla­ne, o ile te dwie rze­czy da się sen­sow­nie po­łączyć. Gdy pi­szę tek­sty, chcę pod­kre­ślić, że ni­g­dy nie za­czy­nam od zera. Prze­my­ślaw­szy so­lid­nie całe za­mie­rze­nie, wcho­dzę do stu­dia. Mam wie­le po­my­słów i no­ta­tek, na­wia­sem mó­wi­ąc, nie­two­rzących ca­ło­ści. Trze­ba jed­nak po­wie­dzieć, że za­wsze jest coś, co na­zwa­łbym li­rycz­nym kon­tek­stem: pew­ne spa­ja­jące wszyst­ko te­ma­ty, któ­re zaj­mu­ją mnie w cza­sie po­prze­dza­jącym we­jście do stu­dia. Taki ro­dzaj pra­cy daje ci po­czu­cie wol­no­ści.

Wy­ja­śnij­my – nie im­pro­wi­zu­jesz tak, jak im­pro­wi­zu­je jazz­man po­dej­mu­jący ja­kąś me­lo­dię lub te­mat?

Nie, cho­dzi o to, by skom­po­no­wać pie­śń dro­gą nie­bez­piecz­ne­go pro­ce­su im­pro­wi­za­cji, na­tra­fić na wła­ści­wą for­mę po­przez swo­iste mu­zycz­ne awan­tur­nic­two. My­ślę, że sta­ra­my się uchwy­cić pie­śń, ko­rzy­sta­jąc z łączącej nas nie­wie­dzy czy nie­pew­no­ści; to za­sad­ni­cza spra­wa.

Wy­obra­żam so­bie, że w nie­od­po­wied­nich rękach pro­ces ten może przy­nie­ść ża­ło­sne re­zul­ta­ty?

I tak się dzie­je w wi­ęk­szo­ści przy­pad­ków. Ale po­trzeb­ne ci tyl­ko dzie­si­ęć pie­śni, dzie­si­ęć pi­ęk­nych, za­pie­ra­jących dech w pier­si pie­śni, aby stwo­rzyć al­bum. Mu­sisz za­tem być cier­pli­wy i wy­pa­try­wać uwa­żnie tych mo­men­tów ma­łych cu­dów ukry­tych w co­dzien­nym świe­cie. Jed­nym z nad­zwy­czaj­nych ta­len­tów War­re­na jest to, że po­tra­fi wy­sły­szeć mo­żli­wo­ści kry­jące się w tym, co nie­go­to­we, co jesz­cze znaj­du­je się w po­wi­ja­kach. Jest w tym wprost nie­zwy­kły. Sły­szy rze­czy w zu­pe­łnie wy­jąt­ko­wy spo­sób. Jed­nym z po­wo­dów na­szej wspó­łpra­cy jest to, że ja po­tra­fię do­strzec, jak sło­wa osnu­wa­ją się wo­kół su­ro­wych dźwi­ęków, po­tra­fię je wi­ązać ze sobą, nada­wać im sens. Jak­bym wi­dział tę pie­śń i dzi­ęki temu mógł jej nadać bo­ga­tą tre­ść, któ­rą opo­wia­dam.

Pra­cu­jąc w ten spo­sób, spędzasz dłu­gie go­dzi­ny w stu­diu i skru­pu­lat­nie opra­co­wu­jesz tekst?

Nie, ni­g­dy się tak nie dzie­je. Pra­cu­ję nad tek­sta­mi w domu, to za­bie­ra wie­le cza­su, my­ślę o nich spo­ro, sta­ra­jąc się za­dbać o wła­ści­wą for­mę. W stu­diu na­to­miast prze­obra­żam się w rze­źni­ka, któ­ry z za­do­wo­le­niem obe­tnie ka­wał do­tych­czas ce­nio­ne­go tek­stu. To tak, jak­by tek­sty tra­ci­ły kon­kret­ną war­to­ść i sta­wa­ły się przed­mio­ta­mi do za­ba­wy: roz­kła­dam je na części i skła­dam po­now­nie w in­nej po­sta­ci. Je­stem szczęśli­wy, że te­raz mogę trak­to­wać moje tek­sty z taką bez­względ­no­ścią.

Mu­szę przy­znać, że – jak na au­to­ra tek­stów – to od­wa­żny, by nie rzec: bez­tro­ski, spo­sób dzia­ła­nia.

Cóż, im­pro­wi­za­cja to akt szcze­gól­nej wra­żli­wo­ści. Ale jest ta­kże dro­gą do twór­czej wol­no­ści, sza­lo­nej przy­go­dy, w któ­rej to, co sta­no­wi praw­dzi­wą war­to­ść, często ro­dzi się z mu­zycz­nych po­my­łek. Na­sza im­pro­wi­za­cja rzad­ko bywa har­mo­nij­na. Często jest spo­rem o prze­wa­gę, ale na­gle wszyst­ko na mo­ment wpa­da we wła­ści­we miej­sce – tro­chę przy­po­mi­na to kłó­cących się ko­chan­ków!

Ró­żni­cie się chy­ba tem­pe­ra­men­ta­mi.

Tak, ale zwy­kle się do­ga­du­je­my, cho­ciaż pa­trzy­my na świat z ró­żnych punk­tów wi­dze­nia. Byle dro­biazg po­tra­fi dać mi się we zna­ki i tra­cę za­pał do ja­kie­goś utwo­ru, a War­ren za­wsze sta­ra się zo­ba­czyć ca­ło­ść spra­wy. Dzia­ła bar­dziej in­stynk­tow­nie niż ja. Szyb­ciej do­strze­ga pi­ęk­no, a to wiel­ki dar. Ale mu­sisz też pa­mi­ętać, że War­ren nie przej­mu­je się tek­sta­mi tak jak ja. Bar­dziej zaj­mu­ją go emo­cje, brzmie­nie i mu­zy­ka. Le­d­wie za­cznie­my, a on po­tra­fi po­wie­dzieć: „To jest, kur­wa, fan­ta­stycz­ne!”, pod­czas gdy mnie da­le­ko do ta­kiej pew­no­ści. Dużo dłu­żej od nie­go pra­cu­ję nad pie­śnią i ta ró­żni­ca bu­du­je mi­ędzy nami szcze­gól­ną dy­na­mi­kę.

Bio­rąc pod uwa­gę to, że tak bar­dzo za­le­ży ci na wła­ści­wym po­rząd­ku słów, czy mylę się, gdy po­dej­rze­wam, że taki pro­ces roz­rzu­ca­nia i de­mon­to­wa­nia, z pew­no­ścią da­jący wie­le swo­bo­dy, może nie spraw­dzić się w pew­nych ga­tun­kach pie­śni, na przy­kład w bal­la­dach?

Na pew­no nie zda­łby eg­za­mi­nu w tek­stach ta­kich, ja­kie pi­sze Hal Da­vid.

A może też nie zda­łby eg­za­mi­nu w przy­pad­ku nie­któ­rych two­ich utwo­rów?

Nie, ale wy­da­łem po­nad dwa­dzie­ścia al­bu­mów i nie mogę da­lej ro­bić tego sa­me­go. Przy­naj­mniej raz na ja­kiś czas trze­ba we­jść do świa­ta ta­jem­ni­cy, zna­le­źć się w cie­niu wiel­kie­go i gro­źne­go obło­ku ar­ty­stycz­nej nie­wie­dzy. Twór­czy im­puls jest dla mnie for­mą zdu­mie­nia, źró­dłem nie­po­ko­ju i roz­dźwi­ęku. Nad­gry­za wszyst­kie two­je do­tych­cza­so­we praw­dy, dzia­ła prze­ciw­ko temu, co do tej pory wy­da­wa­ło się wła­ści­we. To on pro­wa­dzi cię tam, gdzie chce, a nie od­wrot­nie. To nie ty je­steś tym, któ­ry pro­wa­dzi.

Ta­kie mia­łem wra­że­nie, słu­cha­jąc po raz pierw­szy al­bu­mu Gho­ste­en. Nie wiem, cze­go się spo­dzie­wa­łem, ale na pew­no mnie to za­sko­czy­ło.

Cie­szy mnie to. Pra­co­wa­li­śmy nad tą pły­tą nie­zwy­kle in­ten­syw­nie, w spo­sób nie do ko­ńca dla nas zro­zu­mia­ły. By­li­śmy w stu­diu nie­sa­mo­wi­cie skon­cen­tro­wa­ni, co dało się wy­czuć w at­mos­fe­rze. Wszyst­ko to było dziw­ne i nie­po­ko­jące. Nie wiem na­wet, czy po­tra­fię ja­sno o tym mó­wić, ale osta­tecz­nie wiel­kie pi­ęk­no Gho­ste­en po­le­ga na tej de­li­kat­nej, sub­tel­nej kon­tro­li, jaką War­ren i ja spra­wo­wa­li­śmy nie tyl­ko nad pie­śnia­mi, ale też nad na­szym zdro­wiem psy­chicz­nym.

Daje się to usły­szeć na pły­cie, i to do­brze.

War­ren prze­cho­dził przez szcze­gól­ny okres w swym ży­ciu, zma­gał się z wła­sny­mi pro­ble­ma­mi, a ja pró­bo­wa­łem, sam nie wiem, na­wi­ązać kon­takt ze zma­rły­mi. Tak bym to chy­ba okre­ślił. Dziw­ny czas na­wie­dza­ny przez du­chy, my ci­ągle w stu­diu, pra­ca, pró­ba za­śni­ęcia, znów pra­ca, znów sta­ra­nie, by za­snąć, i z ca­łe­go tego za­mie­sza­nia zro­dzi­ła się ta oso­bli­wa, pi­ęk­na, bło­go­sła­wio­na mu­zy­ka.

Czu­je się w niej głębo­ką du­cho­wo­ść. Wznio­sły, nie­mal pa­te­tycz­ny ton.

Je­stem pew­ny, że du­chy krąży­ły wo­kół nas w po­wie­trzu. Wie­dzia­łem, że pra­cu­je­my nad czy­mś po­tężnym i po­ru­sza­jącym, a ta­kże ory­gi­nal­nym. Tego by­łem pe­wien. Na­to­miast Ske­le­ton Tree stra­cił na zna­cze­niu, na­wet kie­dy prze­słu­chi­wa­li­śmy w stu­diu jego osta­tecz­ną wer­sję. Dzia­ło się to wszyst­ko zbyt bli­sko śmier­ci mo­je­go syna, aby mnie po­ru­szyć albo skło­nić do trze­źwe­go spoj­rze­nia.

To zro­zu­mia­łe.

Tak, i co cie­ka­we – jesz­cze dzi­siaj słu­cham Gho­ste­en z na­bo­żnym po­dzi­wem.

Sko­ro Gho­ste­en ró­żnił się tak bar­dzo od po­przed­nich al­bu­mów, to czy nie oba­wia­łeś się, jak zo­sta­nie przy­jęty?

Ni­g­dy nie wiesz, jak lu­dzie za­re­agu­ją, ale chy­ba spo­dzie­wa­łem się bar­dzo ró­żnych re­ak­cji. By­łem w tra­sie, kie­dy uka­zał się pi­ęk­nie opra­co­wa­ny gra­ficz­nie zwia­stun pły­ty na YouTu­bie. Pa­mi­ętam pierw­sze ko­men­ta­rze. Nie wiem, co sam my­śla­łem, ale te uwa­gi były bar­dzo kry­tycz­ne! Na­praw­dę fa­tal­ne –

„To gów­no!” i na­pis „Nick Cave R.I.P.”, i emo­ti­kon wy­mio­tów. Po­my­śla­łem, że pły­ta wpad­nie w pie­przo­ną czar­ną dziu­rę. Bar­dzo to było przy­kre. A po­tem po­ja­wi­ły się pierw­sze re­cen­zje i fala się od­wró­ci­ła. Tak jak­by lu­dzie zmie­nia­li zda­nie w mia­rę, jak słu­cha­li tej pły­ty, i co­raz bar­dziej do nich prze­ma­wia­ła. I tak już zo­sta­ło. Ogól­nie rzecz bio­rąc, zo­sta­ła do­brze przy­jęta.

Trud­no opi­sać aurę tej pły­ty bez ucie­ka­nia się do ta­kich słów, jak „nie­zwy­kło­ść, „ra­do­ść”, „bło­go­ść”, cho­ciaż zda­je się, że nie są one w sta­nie od­dać wszyst­kich jej wa­lo­rów.

Naj­bar­dziej emo­cjo­nu­jące dla mnie jako au­to­ra tek­stów było to, że im­pro­wi­zu­jąc w stu­diu, zna­la­złem wer­sy, któ­re ni­g­dy nie przy­szły­by mi do gło­wy, gdy­bym sie­dział u sie­bie, za biur­kiem. To było bar­dzo pi­ęk­ne.

Daj mi przy­kład ta­kie­go wer­su, któ­ry nie mó­głby po­wstać ina­czej.

Naj­bar­dziej oczy­wi­stym przy­kła­dem jest wers: „A ja cię ko­cham”, któ­ry me­lo­re­cy­tu­ję wie­lo­krot­nie w pie­śni „Spin­ning Song”, a po nim na­stępu­ją sło­wa: „Po­kój na­sta­nie”. Ni­g­dy nie za­pi­sa­łbym tego na kart­ce pa­pie­ru, a to chy­ba mój ulu­bio­ny frag­ment ca­łej pły­ty. Bez im­pro­wi­za­cji w stu­diu te wer­sy ni­g­dy by nie po­wsta­ły. Za nic w świe­cie. Nie zna­la­złbym dla nich od­po­wied­nie­go miej­sca, a na­wet gdy­by tak się sta­ło, to nie mia­łbym od­wa­gi ani prze­ko­na­nia, by je za­śpie­wać. Są nie­spo­dzie­wa­ne i su­ro­we.

Brzmią też jak du­cho­wa wi­zja.

Cóż, naj­pierw mia­łem po­my­sł, by cały al­bum opie­rał się na se­kwen­cji ta­kich eks­ta­tycz­nych ob­ra­zów. Ja­wił mi się jako se­ria po­łączo­nych ze sobą wi­zji. Wła­ści­wie ja ten al­bum zo­ba­czy­łem.

To zna­czy, że mia­łeś po pro­stu wi­zję ca­ło­ści?

Ci­ągle po­ja­wiał mi się przed ocza­mi ob­raz mężczy­zny na pla­ży, wo­kół któ­re­go bie­ga­ją prze­ra­żo­ne zwie­rzęta; wzgó­rza pło­nęły, ry­czące zwie­rzęta bie­ga­ły w tę i we w tę, mor­skie stwo­rze­nia wy­ska­ki­wa­ły z oce­anu, a gru­pa dzie­ci wzno­si­ła się ku sło­ńcu w spi­ral­nym po­cho­dzie. Gwa­łtow­na, wci­ąż na­wie­dza­jąca mnie ha­lu­cy­na­cja, po części hor­ror, po części za­chwyt, utkwi­ła mi na do­bre w wy­obra­źni. Le­ża­łem w nocy w łó­żku i te ob­ra­zy prze­wi­ja­ły mi się przed ocza­mi.

Jesz­cze za­nim za­cząłeś pi­sać te pie­śni?

Być może mia­łem już kil­ka szki­ców, ale na pew­no jesz­cze da­le­ko było do chwi­li roz­po­częcia pra­cy nad pły­tą. Na­pi­sa­łem o tym dłu­gi, pe­łen opi­sów list do mo­je­go bra­ta Tima, z któ­rym zwy­kle nie roz­ma­wiam o spra­wach twór­czych. Bar­dzo mnie to wszyst­ko eks­cy­to­wa­ło. Wy­zna­łem bra­tu, że zo­ba­czy­łem ten al­bum i że jego źró­dłem będzie ob­raz pło­nących dzi­kich zwie­rząt, mio­ta­jących się po pla­ży, w głębi mo­rza na­to­miast czai się mrocz­na siła, tro­chę dziec­ko, tro­chę le­wia­tan, a nad tym wszyst­kim dzie­ci wzno­szą się ku sło­ńcu. Od­pi­sał, że go to roz­ba­wi­ło, a pew­nie miał na my­śli nie tyl­ko ten ob­raz, ale całe to sza­lo­ne za­mie­rze­nie.

Za­tem w stu­diu sta­ra­łeś się ra­czej opi­sać czy może przy­wo­łać te ha­lu­cy­na­cje?

Ob­ra­zy dały po­czątek wszyst­kie­mu i przez cały czas sku­pia­ły moją uwa­gę.

Cie­ka­we, że za­czy­na­łeś od ob­ra­zów, a nie od słów, od tego, co wi­zu­al­ne, a nie od tego, co za­pi­sa­ne.

Zda­je się, że ostat­nio po­je­dyn­czy, roz­świe­tlo­ny ob­raz ma wi­ęk­szą siłę niż sama opo­wie­ść. Pul­su­jący ży­ciem po­je­dyn­czy ob­raz wy­obra­ża ser­ce nie tyl­ko jed­nej, ale na­wet kil­ku pie­śni.

Gdy pie­śni obu­do­wu­ją się wo­kół ta­kie­go jed­ne­go głów­ne­go ob­ra­zu, to po­zwa­la ci jako au­to­ro­wi tek­stów ukie­run­ko­wać słu­cha­cza?

Sko­ro o tym mó­wi­my, to dla mnie po­wta­rza­jący się ob­raz lub se­ria ob­ra­zów, któ­re prze­wi­ja­ją się w pie­śniach, zmie­nia­jąc zna­cze­nie w za­le­żno­ści od kon­tek­stu, jest głów­ną przy­czy­ną tego, że al­bum ma taką nie­zwy­kłą, nie­sa­mo­wi­tą aurę. To pra­wie jak od­czu­cie déjà vu, ci­ągłe roz­ra­sta­nie się ja­kie­goś za­mie­rze­nia. Pie­śni jak­by roz­ma­wia­ły ze sobą. W przy­pad­ku Gho­ste­en naj­bar­dziej cho­dzi­ło mi o wy­wo­ła­nie chwi­li, na któ­rą spo­gląda­my z wie­lu punk­tów wi­dze­nia. Ale chy­ba nie ca­łkiem się to uda­ło.

O jaką chwi­lę cho­dzi?

Sam nie wiem. Może cho­dzi o to, że za pły­tą stał je­den im­puls, a pie­śni są tyl­ko jego ró­żny­mi prze­ja­wa­mi. Sądzę, że Gho­ste­en jest wła­ści­wie epic­ką opo­wie­ścią wy­ra­sta­jącą z ta­kie­go jed­ne­go mo­men­tu, któ­ry trud­no opi­sać. To wi­zjo­ner­ska, du­cho­wa de­kla­ra­cja, któ­rą zro­dzi­ła wy­jąt­ko­wa chwi­la.

Ro­zu­miem więc, że cho­dzi ra­czej o je­den z tych zwy­kłych mo­men­tów ży­cio­wych, a nie ża­den mo­ment ob­ja­wie­nia?

Tak. I wy­da­je mi się, że ten głów­ny ob­raz jest sta­tycz­ny – wers, o któ­rym my­ślę, w „Spin­ning Song”, wy­gląda tak: „A ty przy ku­chen­nym sto­le sie­dzisz i słu­chasz ra­dia”. Ten wers nie jest szcze­gól­nie ude­rza­jący jako ob­raz, ale mnie wy­da­je się czy­mś jak naj­dal­szym od co­dzien­no­ści, bo tak za­pa­mi­ęta­łem Su­sie wte­dy, kie­dy za­dzwo­nił te­le­fon z wia­do­mo­ścią, że nasz syn zma­rł. Za­tem sam ob­raz jest ca­łkiem zwy­czaj­ny, ale dla mnie ma wa­lor pra­wie trans­cen­dent­ny, po­nie­waż tak wła­śnie za­pa­mi­ęta­łem żonę w tym dra­ma­tycz­nym mo­men­cie. W isto­cie Gho­ste­en wy­ra­sta z tej chwi­li po­ko­ju, uspo­ko­je­nia, pro­sto­ty po­prze­dza­jącej mo­ment, w któ­rym wszyst­ko le­gło w gru­zach.

Te­raz na­gle wszyst­ko ukła­da się w ca­ło­ść.

Pew­nie mo­żna tak po­wie­dzieć, cho­ciaż trud­no to wy­ja­śnić.

Na­tra­fiam w Gho­ste­en na wer­sy, gdzie ob­ra­zo­wa­nie jest tak żywe, jak­by bra­ło się ze snu czy ha­lu­cy­na­cji. Spra­wia to wra­że­nie, jak­byś chciał dać ujście nie­świa­do­mym my­ślom czy ob­ra­zom sen­nym. A może zy­sku­jesz do­stęp do in­nych pi­ęter nie­świa­do­me­go?

Cie­szę się, że o tym mó­wi­my, bo wszyst­kie te spra­wy sta­no­wią dla mnie ta­jem­ni­cę, ale te­raz są ta­kże isto­tą mo­jej pra­cy jako au­to­ra pie­śni. Jak wiesz, wszyst­kie te sza­lo­ne i żywe ob­ra­zy na­wie­dza­ły mnie na dłu­go, za­nim za­cząłem pra­cę nad Gho­ste­en. Po­tem, kie­dy pi­sa­łem w domu, po­ja­wi­ły się inne, bar­dziej kon­kret­ne wi­zje: fa­cet ja­dący au­tem, gdy wo­kół wszyst­ko się pali; piór­ko uno­szące się na wie­trze; ho­tel w No­wym Or­le­anie, gdzie zo­sta­ły po­częte na­sze dzie­ci; Je­zus w ob­jęciach Mat­ki; le­wia­tan w głębi mo­rza. Wszyst­kie te ob­ra­zy wza­jem­nie się przy­wo­ły­wa­ły, gdy pi­sa­łem. Gdy­byś przej­rzał moje no­tat­ki, na­tra­fi­łbyś na te same po­wta­rza­jące się, wy­ra­zi­ste sy­tu­acje: ofia­ra wy­pad­ku dro­go­we­go po­wsta­je z ka­łu­ży wła­snej krwi, trzy nie­dźwie­dzie, mat­ka pio­rąca dzie­ci­ęce ubra­nia. To rama ca­łe­go al­bu­mu. Wci­ąż po­wra­ca­ją, a wraz z nimi wędrow­ny duch, Gho­ste­en, idzie od jed­ne­go do dru­gie­go ob­ra­zu, z pie­śni do pie­śni. Jest jak nić, któ­ra je łączy i ze­spa­la. Dla mnie Gho­ste­en to świat, w któ­rym Ar­thur mó­głby na­dal żyć.

Cho­dzi ci o to, że w tych miej­scach przy­wo­łu­jesz jego du­cha?

Cóż, sądzę, że Gho­ste­en, za­rów­no tekst, jak i mu­zy­ka, to wy­obra­żo­ne miej­sce, gdzie duch Ar­thu­ra zna­la­złby spo­kój i schro­nie­nie. Wszyst­ko to jest kru­che i nie­pew­ne, lecz dla mnie oso­bi­ście duch Ar­thu­ra żyje w tym al­bu­mie. I nie jest to tyl­ko me­ta­fo­ra, prze­ciw­nie – na­da­ję temu sens ca­łkiem do­słow­ny. Już to kie­dyś pró­bo­wa­łem po­wie­dzieć: wy­czu­wam obec­no­ść du­cha syna w tych pie­śniach.

A więc to coś wi­ęcej niż tyl­ko dzie­ło wy­obra­źni.

Z pew­no­ścią. Trze­ba to ro­zu­mieć do­słow­nie. Ale to tyl­ko do­mnie­ma­nie i ła­two je pod­dać kry­ty­ce. Sam nie wiem, trud­no mi o tym mó­wić.

To zro­zu­mia­łe. Dla mnie „Sun Fo­rest” i „Hol­ly­wo­od” to wła­ści­wie pie­śni ro­dem ze snu.

Tak, tak może to wy­glądać, ale nie sądzę, żeby były sur­re­ali­stycz­ne, co fra­za „pie­śni ro­dem ze snu” na­tych­miast su­ge­ru­je. Ka­żdy, na­wet naj­bar­dziej nie­kom­plet­ny ob­raz, któ­ry zna­la­zł się w pie­śniach, ma swo­je kon­kret­ne zna­cze­nie. Jako ca­ło­ść wszyst­ko to two­rzy zbiór ob­ra­zów ści­śle ze sobą zwi­ąza­nych, tak by mo­gły utwo­rzyć „stre­fę tego, co nie­mo­żli­we”. Dla­te­go tak wa­żne jest dla mnie to, by ka­żdy ob­raz nió­sł zna­cze­nie.

A więc wers czy cała pie­śń mogą od­sło­nić swo­je zna­cze­nie po cza­sie?

Tak. I nie jest to po­de­jście typu „naj­pierw zna­cze­nie, po­tem ob­raz”. Te­raz często jest od­wrot­nie. Zda­rza się, że śpie­wam wers, któ­ry wcze­śniej na­pi­sa­łem, i na­gle do­strze­gam, o co w nim cho­dzi. Coś w ro­dza­ju: „Okay! To o tym śpie­wam”, choć to nie zna­czy, że od­gór­nie przy­pi­sa­łem mu ja­kieś zna­cze­nie. Było ono tam za­wsze i cze­ka­ło na mo­ment, w któ­rym będzie mo­gło się od­sło­nić.

Wie­rzysz, że wers może kie­dyś od­sło­nić swo­je zna­cze­nie?

Wła­śnie.

Częściej niż wte­dy, gdy na­gry­wasz pie­śń, któ­rej sko­ńczo­ną wer­sję wcze­śniej za­pi­sa­łeś?

Znacz­nie częściej. Za­jęło mi wie­le cza­su, za­nim na­bra­łem za­ufa­nia do tego ro­dza­ju po­sta­wy. Wy­ma­ga ona głębo­kiej uf­no­ści w sto­sun­ku do wer­su lub ob­ra­zu – jak­bym ska­kał bez wa­ha­nia w ja­kieś wy­obra­żo­ne kró­le­stwo. Mam na­dzie­ję, że ob­raz za­pro­wa­dzi mnie gdzieś, gdzie będzie bar­dziej praw­dzi­wy niż do­słow­nie ro­zu­mia­ny wers. To kwe­stia wia­ry. Co cie­ka­we, gdy za­pi­su­ję sło­wa­mi wers, to, co było pier­wot­nie ob­ra­zem, samą czyn­no­ść tego za­pi­sy­wa­nia od­czu­wam jako coś fi­zycz­ne­go. To, że moje cia­ło re­agu­je na ów wers, świad­czy o tym, że ma on wiel­kie zna­cze­nie.

Za­tem mo­żna po­wie­dzieć, że mu­sisz zro­zu­mieć owo głęb­sze zna­cze­nie da­ne­go wer­su tek­stu lub pie­śni, za­nim wy­pu­ścisz go w świat.

Tak, bo ina­czej fa­łszy­wy, po­zba­wio­ny zna­cze­nia wers do­pad­nie cię, gdy będziesz go śpie­wał. Za­wsze wte­dy, sto­jąc na sce­nie, my­ślę so­bie: „Zno­wu ten ku­rew­ski wers!”. To uczu­cie po­dob­ne do tego, ja­kie masz, gdy pod­wędzisz ko­muś fra­zę, co wszyst­kim nam się zda­rza. Albo no­tu­jesz so­bie czy­jś tekst, bo jest faj­ny, i wpro­wa­dzasz go do swo­jej pie­śni. My­ślisz so­bie: „zmie­nię go pó­źniej”, ale to ni­g­dy nie na­stępu­je, więc za ka­żdym ra­zem, gdy wy­ko­nu­jesz tę pie­śń, ata­ku­je cię ona par­ty­zanc­ko! To cho­ler­nie zbi­ja z pan­ta­ły­ku. Nie mam zbyt dużo ta­kich pie­śni, ale są i wi­szą nade mną jak klątwa.

Da­łbyś przy­kład choć jed­nej pie­śni z ta­kim wer­sem?

Niech po­my­ślę. Na al­bu­mie Gho­ste­en w pie­śni „Fi­re­flies” pa­da­ją sło­wa: „nie­bo jest pe­łne roz­bły­sków świa­tła”. Naj­pierw na­pi­sa­łem „nie­bo jest pe­łne ran, z któ­rych świa­tło wy­cie­ka”. Cho­ler­nie mi się to po­do­ba­ło, ale coś mnie w tym wer­sie męczy­ło, aż zda­łem so­bie spra­wę, że ści­ągnąłem go z wier­sza „Ni­ght Sky with Exit Wo­unds” cu­dow­ne­go wiet­nam­skie­go po­ety Oce­ana Vu­on­ga. Po­my­śla­łem, że to cho­ler­nie do­bra po­ezja i pew­nie mi to uj­dzie na su­cho, ale za­częło mnie to męczyć i nie­po­ko­ić. No i w ostat­niej chwi­li zmie­ni­łem tę li­nij­kę. Au­to­rzy pie­śni ci­ągle, świa­do­mie lub nie, za­po­ży­cza­ją się u in­nych au­to­rów, ale trze­ba za­cho­wać czuj­no­ść. Je­śli prze­pu­ści się taką rzecz, to może ona na za­wsze zmie­nić twój sto­su­nek do utwo­ru. Już za­wsze będzie w nim fa­łsz.

Do­my­ślam się, że kie­dy im­pro­wi­zu­jesz, stwa­rzasz prze­strzeń dla nie­zli­czo­nych, cu­dow­nie pi­ęk­nych mo­żli­wo­ści.

Tak. Wy­da­je mi się, że moje naj­lep­sze po­my­sły to przy­pad­ki za­cho­dzące w kon­tek­stach, nad któ­ry­mi pa­nu­ję. Mo­żna je na­zwać przy­pad­ka­mi kon­tro­lo­wa­ny­mi. Idzie o to, by do­kład­nie wie­dzieć, co się robi, a jed­no­cze­śnie po­zwo­lić, by zda­rza­ły się rze­czy nie­ocze­ki­wa­ne. Oczy­wi­ście wa­żne jest, by wszyst­ko było przy­go­to­wa­ne, ale trze­ba ta­kże przyj­mo­wać to, co przy­cho­dzi nie­spo­dzie­wa­nie.

Sko­ro tak, to czy trud­no jest trzy­mać się pier­wot­ne­go im­pul­su, ob­ra­zu?

Nie ma szans, by spra­wo­wać pe­łną kon­tro­lę nad two­rze­niem w trak­cie im­pro­wi­za­cji w stu­diu. Wręcz prze­ciw­nie: trze­ba nie­ja­ko pod­dać się i po­zwo­lić się pro­wa­dzić przez nie­ja­sne żąda­nia, któ­re sta­wia pie­śń. To, co jest tak po­bu­dza­jące, to wła­śnie ta nie­wie­dza i ten brak wła­dzy; tu kry­je się dla mnie całe pi­ęk­no. Taka otwar­to­ść spra­wia, że je­steś dro­gą dla cze­goś ma­gicz­ne­go, cze­goś oży­wia­jące­go i ożyw­cze­go. Aby ta­kie ma­gicz­ne „coś” mo­gło za­ist­nieć, trze­ba mu przy­go­to­wać miej­sce, upo­rząd­ko­wać ele­men­ty. Rzecz nie w tym, że dwóch go­ści nie wie, co robi, gdy coś tam so­bie wy­gry­wa­ją. Łączy mnie z War­re­nem ro­dzaj głębo­kie­go po­ro­zu­mie­nia, do­brze po­zna­li­śmy se­kre­ty mu­zy­ki im­pro­wi­zo­wa­nej i wie­rzy­my w to, że ten pro­ces pro­wa­dzi nas we wła­ści­we miej­sce.

Wy­da­je się, że przy bra­ku li­ne­ar­nej opo­wie­ści i wiel­kiej roli ob­ra­zo­wa­nia, na­wet ale­go­ry­zo­wa­nia, pie­śni mu­szą oka­zać się nie­uchwyt­nie wie­lo­znacz­ne.

Tak, ale nie jest to z mo­jej stro­ny żad­na świa­do­ma de­cy­zja, aby uczy­nić pie­śń trud­ną czy szcze­gól­nie wy­ma­ga­jącą. Gho­ste­en jest al­bu­mem dość zło­żo­nym, jed­nak nie sądzę, by za­wie­rał trud­ne tek­sty. Ob­ra­zy są ja­sne i wy­ra­zi­ste. Wczo­raj wie­czo­rem czy­ta­łem Ste­vie Smith, po­et­kę, któ­rą lu­bię naj­bar­dziej i do któ­rej wra­cam przez wszyst­kie te lata. Na pew­nym po­zio­mie jej wier­sze są bar­dzo pro­ste, nie­mal dzie­ci­ęce, ale często zda­rza mi się nie wie­dzieć, do­kąd ona mnie pro­wa­dzi. Jest w tym coś ta­jem­ni­cze­go, co przy­ci­ąga mnie do jej głębo­ko po­ru­sza­jących wier­szy. To coś ude­rza­jące­go, tym bar­dziej że kry­ją się w tej po­ezji nuty gnie­wu. Jako czy­tel­nik je­steś o krok przed zna­cze­niem, a le­piej po­wie­dzieć – o krok przed ja­kąkol­wiek wie­dzą.

„O krok przed ja­kąkol­wiek wie­dzą” – brzmi nie­źle.

To zna­czy przed tym, za­nim po­wiesz: „już wiem”; mnie też się to po­do­ba. Mam na­dzie­ję, że słu­cha­jąc mo­ich pie­śni, lu­dzie na­tra­fią na wers, któ­ry wzbu­dzi w nich od­dźwi­ęk; rzecz roz­gry­wa się na po­zio­mie du­cha, gdzie wszel­kie wy­ja­śnie­nia za­wo­dzą. Czu­ję, że mo­żli­wo­ść na­wi­ąza­nia głębo­kiej, in­stynk­tow­nej, ta­jem­ni­czej wi­ęzi z da­nym tek­stem moc­niej od­dzia­łu­je na psy­chi­kę od­bior­cy. Wte­dy pie­śń łączy się ze słu­cha­czem w zu­pe­łnie inny spo­sób, tak jak­by au­tor i słu­chacz ra­zem na­tknęli się na nią. Jest w tym po­czu­cie wspól­ne­go od­kry­wa­nia cze­goś no­we­go, któ­re stwa­rza ten wznio­sły i za­ska­ku­jący zwi­ązek mi­ędzy ar­ty­stą a od­bior­cą. Przy­naj­mniej taką mam na­dzie­ję.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------Pi­ęt­na­ście lat se­rii „Roz­mo­wy”

Mag­da­le­na Ry­bak
Roz­biór­ka

Sta­ni­sław Be­reś, Ka­ta­rzy­na Ba­to­ro­wicz-Wo­ło­wiec
Wo­ja­czek wie­lo­krot­ny

Ja­ro­sław Bo­ro­wiec
sza­re świa­tło.
Roz­mo­wy z Kry­sty­ną Mi­ło­będz­ką i An­drze­jem Fal­kie­wi­czem

An­drzej So­snow­ski
Trop w trop

Piotr Som­mer
Uciecz­ka w bok

Jo­an­na Ro­szak
W czte­ry stro­ny na­raz. Por­tre­ty Kar­po­wi­cza

Piotr Som­mer
Za­pi­sy roz­mów. Wy­wia­dy z po­eta­mi bry­tyj­ski­mi

Boh­dan Za­du­ra
Kla­syk na lu­zie

Ta­de­usz Ró­że­wicz
Wbrew so­bie

Ry­szard Kry­nic­ki
Gdy­bym wie­dział
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: