Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • bestseller
  • promocja

Wiatr i Prawda. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 5. Część 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 lutego 2025
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wiatr i Prawda. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 5. Część 1 - ebook

Długo oczekiwana, wybuchowa kulminacja pierwszego łuku narracyjnego bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła – arcydzieła fantasy, które sprzedało się w nakładzie ponad dziesięciu milionów egzemplarzy.

Dalinar Kholin rzucił wyzwanie złemu bogu Odium, zaś uzgodniony przez nich pojedynek czempionów ma zadecydować o przyszłości Rosharu. Świetlistym Rycerzom zostało zaledwie dziesięć dni na przygotowania – a niespodziewane wstąpienie przebiegłego i bezwzględnego Taravangiana, który zajął miejsce poprzedniego Odium, wprowadziło chaos w ich planach.

Na całym świecie trwają walki – Adolin walczy w Azirze, Sigzil i Venli na Strzaskanych Równinach, a Jasnah w Thaylenah. Były skrytobójca Szeth musi zaś oczyścić swoją ojczyznę, Shinovar, z mrocznych wpływów jednego z Niestworzonych. Towarzyszy mu Kaladin, którego czeka nowe wyzwanie – pomóc Szethowi pokonać własne demony…

Kategoria: Katalog
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68240-95-5
Rozmiar pliku: 5,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA I PODZIĘKOWANIA

Witaj­cie w _Wie­trze i praw­dzie_, księ­dze pią­tej _Archi­wum Burzo­wego Świa­tła._ To śro­dek cyklu i koniec pierw­szego głów­nego łuku nar­ra­cyj­nego. Ozna­cza to, że męczy­łem się z tą książką bar­dziej niż z więk­szo­ścią pozo­sta­łych i przez ostat­nie cztery lata poświę­ca­łem jej dużą część myśli, pasji i wysił­ków. Jak do tej pory to naj­dłuż­sza powieść, jaką napi­sa­łem – i jedna z tych, któ­rym poświę­ci­łem naj­wię­cej czasu. (Pew­nie naj­wię­cej, jeśli zigno­ru­jemy pro­jekty, które odło­ży­łem na bok i wró­ci­łem do nich po latach). Mam nadzieję, że efekt odzwier­cie­dla wysi­łek!

Poni­żej znaj­dzie­cie wszyst­kich ludzi, któ­rzy pra­co­wali nad tą książką za kuli­sami w róż­nych aspek­tach. Tak wiele osób mi pomaga, że coraz bar­dziej przy­po­mina to napisy koń­cowe. Wciąż piszę każde słowo i jestem jedy­nym auto­rem ksią­żek, ale niech mnie… Dra­gon­steel jako firma stało się czymś nie­zwy­kłym. Choć przy więk­szo­ści moich ksią­żek trzy­mamy się zwy­czaj­nego har­mo­no­gramu wydaw­ni­czego, powie­ści ze świata Burzo­wego Świa­tła to raczej „wszy­scy na pokład” – niektó­rzy biorą nad­go­dziny, żeby zmie­ścić się w ter­mi­nach, a inni poświę­cają więk­szość dnia pracy, by książka została zre­da­go­wana, roz­re­kla­mo­wana i roz­pro­wa­dzona. Jeśli więc będzie­cie mieli kie­dyś oka­zję ich spo­tkać, uści­śnij­cie im ręce i podzię­kuj­cie.

A póź­niej usiądź­cie i baw­cie się dobrze. Nad­cho­dzi arcy­bu­rza.

Gra­ficy, któ­rzy pra­co­wali nad tą książką to: Michael Whe­lan, Donato Gian­cola, Miranda Meeks, Dan dos San­tos, Audrey Hotte, Kel­ley King, Petar Penev, Howard Lyon, Greg Call, Isaac Ste­wart, Ben McSwe­eney, Anna Ear­ley, Hay­ley Lazo.

W wydaw­nic­twie Tor Books: Devi Pil­lai, Ste­pha­nie Stein, Tessa Vil­la­nu­eva, Sanaa Ali Virani, Rafal Gibek, Peter Lutjen, Ale­xis Saarela, Lucille Ret­tino, Emily Mly­nek.

W wydaw­nic­twie Gol­lancz: Gil­lian Red­fe­arn, Bren­dan Dur­kin, Emad Akh­tar, Cait Davies, Jave­rya Iqbal.

Redak­cja i korekta: Terry McGarry, Chri­stina Mac­Do­nald, Hay­ley Jozwiak.

Nar­ra­to­rzy audio­bo­oka: Michael Kra­mer and Kate Reading. W Mac­mil­lan Audio: Steve Wagner.

W agen­cji JAB­ber­wocky Lite­rary Agency: Joshua Bil­mes, Susan Vela­squez, Chri­stina Zobel, Valen­tina Sainato, Brady McRey­nolds. W agen­cji Zeno Lite­rary Agency: John Ber­lyne.

W Dra­gon­steel: dyrek­tor ope­ra­cyjny Emily San­der­son. Dział bie­żą­cej dzia­łal­no­ści i kadr: wice­pre­zes Matt „Dla­czego zapi­su­jesz moje imię w taki spo­sób, Bran­do­nie?” Hatch, dyrek­tor do spraw dzia­łal­no­ści bie­żą­cej Jane Horne, Kath­leen Dor­sey San­der­son, Jer­rod Wal­ker, Bray­donn Moore, Makena Salu­one, Chri­stian Fair­banks, Becky Wil­son, Ethan Skar­stedt, dyrek­tor finan­sowy Emma Tan Sto­ker, Matt Hamp­ton.

Dział kre­atywny: wice­pre­zes Isaac SteƜart, Shawn Boy­les, Ben McSwe­eney, Jen­ni­fer Neal, Rachael Lynn Bucha­nan, Anna Ear­ley, Hay­ley Lazo, Pri­scilla Spen­cer.

Dział redak­cyjny: wice­pre­zes Zapra­sza­jący Peter Ahl­strom, dyrek­tor do spraw redak­cyjnych Kri­sty S. Gil­bert, dyrek­tor do spraw cią­gło­ści Karen Ahl­strom, Jen­nie Ste­vens, Bet­sey Ahl­strom, Emily Shaw Higham.

Dział gadże­tów, wyda­rzeń i odlo­to­wych swe­trów: wice­pre­zes Kara Ste­wart, dyrek­tor do spraw gadże­tów Chri­sti Jacob­sen, dyrek­tor do spraw wyda­rzeń i wspar­cia Kel­lyn Neu­mann, Lex Wil­l­hite, Richard Rubert, Dal­lin Hol­den, Ally Reep, Mem Grange, Brett Moore, Katy Ives, Joy Allen, Daniel Phipps, Michael Bate­man, Alex Lyon, Jacob Chri­sman, Camilla Waite, Quin­ton Mar­tin, Hol­lie Rubert, Gwen Hick­man, Isa­bel Chri­sman, Amanda But­ter­field, Logan Reep, Pablo Mooney.

Dział reklamy i mar­ke­tingu: wice­pre­zes Adam Horne, vel Ten Któ­remu Dedy­ko­wano Tę Książkę (hurra!), dyrek­tor mar­ke­tingu Jeremy Pal­mer, Octa­via Esca­milla Spi­ker, Tay­lor Hatch, Tayan Hatch, Donald Geo­rge Mustard III.

Dział nar­ra­cyjny: wice­pre­zes Dan Wells – jedyny czło­nek działu nar­ra­cyj­nego, poza jego uro­jo­nym przy­ja­cie­lem, Bobem Ban­dży­stą.

Moja grupa pisar­ska Tu Są Smoki: Kay­lynn ZoBell, Kath­leen Dor­sey San­der­son, Eric James Stone, Darci Stone, Alan Lay­ton, Jak Tam Ben? (Olsen), Ethan Skar­stedt, Karen Ahl­strom, Peter Ahl­strom, Emily San­der­son.

Eks­pertka w dzie­dzi­nie dyso­cja­cyj­nego zabu­rze­nia toż­sa­mo­ści: Britt Mar­tin. Eks­perci w dzie­dzi­nie woj­sko­wo­ści: Carl Fisk, John Fahey. Eks­pert w dzie­dzi­nie ampu­ta­cji i pro­te­tyki: Mat­thew Fox.

Arka­ni­ści: Eric Lake, Evgeni „Argent” Kiri­lov, Joshua „Jofwu” Har­key, David Beh­rens, Ian McNatt, Ben Mar­row.

Czy­tel­nicy beta: Aaron Ford, Ale­xis Hori­zon, Alice Arne­son, Alyx Hoge, Amit Shte­in­he­art, Aubree Pham, Austin Hus­sey, Bao Pham, Becca Rep­pert, Ben Mar­row, Billy Todd, Bob Kluttz, Bran­don Cole, Brian T. Hill, Brit­ton Roney, Chana Oshira Block, Chris Kluwe, Chris McGrath, Chri­stina Good­man, Chri­sto­pher „cha­pla­in­chris” Cot­tin­gham, Craig Hanks, Darci Cole, David Beh­rens, Deana Covel Whit­ney, Donita Orders, Drew McCaf­frey, Eliy­ahu Bere­lo­witz Levin, Eric Lake, Erika Kuta Mar­ler, Evgeni „Argent” Kiri­lov, Gary Sin­ger, Giu­lia Costan­tini, Glen Voge­laar, Ian McNatt, Jay­den King, Jen­ni­fer Pugh, Jes­sica Ash­craft, Jes­sie Lake, João Mene­zes Morais, Joe Ske­edle­bop Dear­deuff, Joelle Ruth Phil­lips, Jory „Jor Bram­karz” Phil­lips, Joshua Har­key, Kadie „Ene” Nytch, Kaly­ani Poluri, Kath­leen Bar­low, Dr. Kath­leen Hol­land, Ken­dra Wil­son, Kry­stl All­red, Kyle „Dork­si­der” Wil­son, Laura Heinis, Lau­ren McCaf­frey, Lau­ren „Mama Biza” Strach, Liliana Klein, Lin­nea Lind­strom, Lynd­sey Luther, Max Salz man, Mar­nie Peter­son, Matt Wiens, Megan Kanne, Mi’chelle Wal­ker, Paige Phil­lips, Paige Vest, Poonam Desai, Rachel Rada, Rah­keem Ball, Rahul Pan­tula, Richard Fife, Rob West, Rose­mary Wil­liams, Ross New­berry, Ryan Scott, Sam Baskin, Sarah Herr, Sarah Kane, Scott „Spydr” Webb, Sean Van­Black, Shan­non Nel­son, Shi­vam Bhatt, Siena „Lotos” Bucha­nan, Suzanne Musin, Tay­lor Cole, Ted Her­man, Tim Chal­le­ner, TJ McGrath, Trae Cooper, Zenef Mark Lind­berg.

Czy­tel­nicy gamma: Wielu z czy­tel­ni­ków beta plus Ari Kufer, Brian Magnant, Col­lin Abeln, Dale Wiens, Ellie Frato Swe­eney, Ling­ting „Bota­nica” Xu, Nisarg „Stri­fe­lo­ver” Shah, Phi­lip Vor­wal­ler, Ram Sho­ham, Spen­cer White, Valen­cia Kum­ley, Wil­liam Juan.1. Nieznany teren

_Powin­nam wie­dzieć, że jestem obser­wo­wana. Znaki były obecne przez całe moje życie._

_Ryce­rze Wia­tru i Prawdy_, s. 1

Kala­din czuł się dobrze.

Nie wspa­niale. Nie po tygo­dniach, pod­czas któ­rych ukry­wał się w zaję­tym mie­ście. Nie po tym, jak dopro­wa­dził się do fizycz­nego i emo­cjo­nal­nego wyczer­pa­nia. Nie po tym, co stało się z Teftem.

Stał przy oknie pierw­szego ranka mie­siąca. Słońce wpa­dało wokół niego do kom­naty, a podmu­chy wia­tru poru­szały jego wło­sami. Nie powi­nien czuć się dobrze. Tak, pomógł ochro­nić Uri­thiru – ale to zwy­cię­stwo miało bole­śnie wysoką cenę. Poza tym Dali­nar zawarł układ z wro­giem – za zale­d­wie dzie­sięć dni czem­pion Honoru i czem­pion Odium zade­cy­dują o losie całego Rosharu.

Skala tego była prze­ra­ża­jąca, a mimo to Kala­din ustą­pił ze sta­no­wi­ska przy­wódcy Wia­tro­wych. Wypo­wie­dział wła­ściwe Słowa, ale uświa­do­mił sobie, że same Słowa nie wystar­czą. Choć Burzowe Świa­tło natych­miast ule­czyło jego ciało, dusza potrze­bo­wała czasu. Gdyby więc doszło do bitwy, jego przy­ja­ciele musie­liby wal­czyć bez niego. A kiedy czem­pioni spo­tkają się za dzie­sięć dni – dzie­więć, bo pierw­szy już trwał – na szczy­cie Uri­thiru, Kala­din nie będzie w tym uczest­ni­czył.

To powinno zmie­nić go w prze­peł­niony nie­po­ko­jem kłę­bek ner­wów. Tym­cza­sem odchy­lił głowę i czu­jąc cie­pło słońca na skó­rze, przy­znał, że choć nie czuł się wspa­niale, pew­nego dnia to nastąpi.

Na razie mu to wystar­czyło.

Odwró­cił się i pod­szedł do szafy, po czym zaczął prze­glą­dać sterty codzien­nych ubrań, upra­nych i dostar­czo­nych tego ranka. Mia­sto zostało uwol­nione zale­d­wie przed dwoma dniami, a wkrótce miał się zade­cy­do­wać los świata, ale praczki z Uri­thiru nie próż­no­wały. Żadne z ubrań mu się nie spodo­bało i po chwili spoj­rzał na inną moż­li­wość – mun­dur przy­słany przez kwa­ter­mi­strza, by zastą­pił ten, który Kala­din znisz­czył w cza­sie walki. Ley­ten miał cały wie­szak w roz­mia­rze Kala­dina.

Poprzed­niego wie­czoru, po pogrze­bie Tefta, Kala­din na próbę przy­mo­co­wał mun­dur do ściany za pomocą Wią­za­nia. Uri­thiru się prze­bu­dziło, miało wła­snego Kowala Więzi, przez co wszystko… wyglą­dało ina­czej. Jego Wią­za­nia zwy­kle wytrzy­my­wały naj­wy­żej dzie­sięć minut – to jed­nak wciąż trwało, po upły­wie dobrych dzie­się­ciu godzin.

Syl zaj­rzała do jego kom­naty – wsu­nęła głowę obok wiszą­cej zasłony – zupeł­nie nie zwra­ca­jąc przy tym uwagi na jego pry­wat­ność. Dziś była wiel­ko­ści czło­wieka i miała na sobie havah zamiast zwy­cza­jo­wej dziew­czę­cej sukienki. Nie­dawno nauczyła się nada­wać kolor swoim ubra­niom, w tym przy­padku były to ciem­niej­sze odcie­nie nie­bie­skiego z dodat­kiem jaskra­wo­fio­le­to­wych haftów wokół ręka­wów.

Kiedy Kala­din zapiął ostatni guzik na wyso­kim koł­nie­rzu kurtki mun­du­ro­wej, Syl pod­bie­gła i sta­nęła za nim. Następ­nie unio­sła się mniej wię­cej stopę nad zie­mią, by spoj­rzeć mu ponad ramie­niem i przyj­rzeć się jego odbi­ciu w lustrze.

– Nie możesz dowol­nie zmie­niać roz­miaru? – spy­tał, popra­wia­jąc man­kiety.

– W roz­sąd­nych gra­ni­cach.

– Czy­jego roz­sądku?

– Nie mam poję­cia. Raz pró­bo­wa­łam stać się wielka jak góra. Wyma­gało to dużo chrzą­ka­nia i myśle­nia jak skały. Naprawdę wiel­kie skały. Naj­więk­szym, co mi się udało, była bar­dzo mała góra… na tyle mała, że zmie­ści­łaby się w tej kom­na­cie, a jej szczyt ocie­rałby się o sufit.

– To zna­czy, że mogła­byś być dość wysoka, by góro­wać nade mną. Dla­czego zwy­kle jesteś niż­sza?

– Wydaje mi się to wła­ściwe.

– W ten spo­sób wyja­śniasz nie­mal wszystko.

– Tak! – Szturch­nęła go. Led­wie to poczuł. Nawet tej wiel­ko­ści, w Kra­inie Mate­rii była nie­mal nie­ma­te­rialna. – Mun­dur? Myśla­łam, że już nie będziesz ich nosił.

Zawa­hał się, po czym obcią­gnął kurtkę, by wygła­dzić zagnie­ce­nia na bokach.

– Wydaje mi się to wła­ściwe – przy­znał, patrząc w oczy jej odbi­ciu.

Uśmiech­nęła się. A on, niech go burza, nie mógł się powstrzy­mać i odpo­wie­dział tym samym.

– Ktoś ma dobry dzień. – Znów go szturch­nęła.

– Zadzi­wia­jąco. Bio­rąc pod uwagę wszystko.

– Przy­naj­mniej wojna pra­wie się skoń­czyła. Jesz­cze jedna walka. Dzie­więć dni.

Prawda. Jeśli Dali­nar zwy­cięży, Odium zgo­dził się wyco­fać z Ale­th­karu i Her­dazu – choć miał zacho­wać inne zie­mie, nad któ­rymi pano­wał, jak Iri i Jah Keved. Jeśli Odium zwy­cięży, musieli oddać wro­gowi Ale­th­kar i Her­daz. Ale była też wyż­sza cena. Gdyby Dali­nar prze­grał, musiałby dołą­czyć do Odium, stać się Sto­pio­nym i pomóc w pod­boju cosmere. Kala­din chciał wie­rzyć, że Świe­tli­ści nie podążą za nim, ale nie był pewien. Tak wielu ludzi tęsk­niło za wojną, nawet bez wpły­wów Nie­stwo­rzo­nego. Na burze, on też to czuł.

– Syl. – Spo­chmur­niał. – Jestem pewien, że zgi­nie jesz­cze wię­cej ludzi. Może takich, któ­rzy są dla mnie ważni, a mnie nie będzie tutaj, by im pomóc. Dali­nar będzie musiał wybrać kogoś innego jako swo­jego czem­piona i…

– Kala­di­nie Burzą Bło­go­sła­wiony. – Wznio­sła się wyżej w powie­trze i zało­żyła ręce na piersi. Choć miała na sobie modną havah, jej roz­pusz­czone nie­bie­sko białe włosy swo­bod­nie uno­siły się i falo­wały na wie­trze. Na… nie­ist­nie­ją­cym wie­trze. – Ani mi się waż wpę­dzić się w żało­sny nastrój.

– Albo co?

– Albo będę robiła głu­pie miny – zagrzmiała. – Jak tylko ja potra­fię.

– One nie są głu­pie. – Zadrżał.

– Są prze­za­bawne.

– Ostat­nim razem spra­wi­łaś, że z czoła wyro­sła ci macka.

– Naczelny komizm.

– A póź­niej mnie nią spo­licz­ko­wa­łaś.

– Ude­rza­jąca puenta. To prze­cież oczy­wi­ste. Na świe­cie jest tylu ludzi, a ja wybra­łam takiego, który nie rozu­mie wyra­fi­no­wa­nego dow­cipu.

Spoj­rzał jej w oczy, a jej uśmiech wciąż był burzowo zaraź­liwy.

– Rze­czy­wi­ście czuję cie­pło na myśl, że w końcu zro­zu­mia­łem kilka rze­czy. Zrzu­ci­łem cię­żar z bar­ków i wysze­dłem z cie­nia. Wiem, że ciem­ność powróci, ale myślę… myślę, że będę pamię­tał lepiej niż wcze­śniej.

– Pamię­tał o czym?

Przy­wią­zał się do góry i uno­sił, aż popa­trzył jej pro­sto w oczy.

– Że takie dni też ist­nieją.

Poki­wała głową.

– Żałuję, że nie mogę poka­zać tego Teftowi. Czuję jego stratę jak ranę we wła­snym ciele, Syl.

– Wiem – powie­działa łagod­nie.

Gdyby była ludzką przy­ja­ciółką, mogłaby zapro­po­no­wać przy­tu­le­nie. Wyda­wało się jed­nak, że Syl nie rozu­miała fizycz­no­ści tak jak ludzie, choć tam, gdzie się uro­dziła – w Cie­nio­mo­rzu, Kra­inie Umy­słu – miała mate­rialne ciało. Wyczu­wał, że nie spę­dzała dużo czasu po tam­tej stro­nie. Ta kra­ina jej paso­wała.

Kala­din opadł na zie­mię i pod­szedł znów do okna, by poczuć pro­mie­nie słońca. Na zewnątrz widział pokryte śnie­giem szczyty gór. Wiatr niósł świeżą woń czy­stego, rześ­kiego powie­trza, jak rów­nież stadko wia­tro­spre­nów. W tym te, które two­rzyły jego pan­cerz i go okrą­żały. Trzy­mały się bli­sko, na wypa­dek gdyby były potrzebne.

Na burze, w tak krót­kim cza­sie prze­żył tak wiele. Czuł echo gniewu, który pochło­nął go nie­mal cał­ko­wi­cie po śmierci Tefta. I jesz­cze gor­sze uczu­cie pustki, kiedy spa­dał…

Mroczne dni.

Ale dni takie jak ten też ist­niały.

A on zamie­rzał o tym pamię­tać.

Spreny jego zbroi wypa­dły ze śmie­chem przez okno, ale wiatr pozo­stał, bawiąc się jego wło­sami. Póź­niej się uspo­koił, na­dal wiał w jego stronę, ale nie był już roz­ba­wiony, bar­dziej… pełen namy­słu. Przez całe życie wiatr mu towa­rzy­szył. Znał go tak, jak znał mia­steczko, w któ­rym się uro­dził, albo swoją rodzinę. Był zna­jomy.

_Kala­di­nie…_

Pod­sko­czył i spoj­rzał na Syl, która krą­żyła po kom­na­cie, na poły tań­cząc, na poły spa­ce­ru­jąc, z zamknię­tymi oczami – jakby poru­szała się w rytm nie­sły­szal­nej melo­dii.

– Syl… – ode­zwał się. – Wypo­wie­dzia­łaś moje imię?

– Hę? – Otwo­rzyła oczy.

_Kala­di­nie…_

Na burze. Znowu.

_Potrze­buję two­jej pomocy. Tak mi przy­kro… że pro­szę cię o wię­cej…_

Kala­din odwró­cił się do Syl.

– Powiedz mi, że to sły­szysz.

– Czuję… – Prze­chy­liła głowę. – Coś czuję. Na wie­trze.

– To do mnie mówi. – Uniósł dłoń do głowy.

_Nad­cho­dzi burza, Kala­di­nie_, szep­tał wiatr. _Naj­gor­sza burza… Przy­kro mi…_

Znik­nęło.

– Co sły­sza­łeś? – spy­tała Syl.

– Ostrze­że­nie. – Zmarsz­czył czoło. – Syl, czy wiatr… jest żywy?

– Wszystko jest żywe.

Wyj­rzał na zewnątrz, cze­ka­jąc na powrót głosu. Nie zro­bił tego. Był jedy­nie rześki wiatr – choć teraz nie wyda­wał się spo­kojny.

Teraz spra­wiał wra­że­nie, jakby na coś cze­kał.

***

Shal­lan została na szczy­cie Nie­prze­mi­ja­ją­cej Pra­wo­ści, wiel­kiej for­tecy honor­spre­nów, roz­my­śla­jąc o wszyst­kich ludziach, któ­rymi była. Spo­so­bie, w jaki się zmie­niała, zależ­nie od per­spek­tywy.

Zaiste, w życiu cho­dziło głów­nie o per­spek­tywę.

Jak ta dziwna kon­struk­cja – pusty, pro­sto­kątny blok wysoki na setki stóp i domi­nu­jący nad kra­jo­bra­zem Cie­nio­mo­rza. Ludzie – spreny – żyli na wewnętrz­nej stro­nie murów i cho­dzili po nich, igno­ru­jąc kon­wen­cję cią­że­nia. Patrze­nie z góry wzdłuż jed­nej z wewnętrz­nych ścian mogło dopro­wa­dzić do mdło­ści, o ile nie zmie­niło się per­spek­tywy. O ile nie prze­ko­nało się samego sie­bie, że cho­dze­nie w górę i w dół po tej ścia­nie to coś nor­mal­nego. To, czy ktoś był silny, czy słaby, zwy­kle nie było przed­mio­tem debaty, ale jeśli samo cią­że­nie mogło być dys­ku­syjne…

Odwró­ciła się od serca Nie­prze­mi­ja­ją­cej Pra­wo­ści i ruszyła wzdłuż szczytu ściany. Spo­glą­dała na zewnątrz na Cie­nio­mo­rze – falu­jący ocean pacior­ków z jed­nej strony, poszar­pane obsy­dia­nowe wyżyny – poro­śnięte kry­sta­licz­nymi drze­wami – z dru­giej. Na ścia­nie obok niej jesz­cze bar­dziej onie­śmie­la­jący widok – dwa spreny z gło­wami z geo­me­trycz­nych linii, każdy w sza­cie ze zbyt sztyw­nego, błysz­czą­cego czar­nego mate­riału.

Dwa spreny.

Zwią­zała się z dwoma. Z jed­nym w dzie­ciń­stwie. Z dru­gim w doro­sło­ści. Skrzyw­dziła pierw­szego i stłu­miła to wspo­mnie­nie.

Shal­lan uklę­kła przed Testa­ment, jej pierw­szym spre­nem. Zagad­kowa sie­działa odwró­cona ple­cami do kamien­nej balu­strady. Linie i wzór, które two­rzyły jej głowę, były powy­krzy­wiane jak poła­mane gałązki. W środku były podra­pane i szorst­kie, jakby ktoś zaata­ko­wał je nożem. Co bar­dziej cha­rak­te­ry­styczne, jej wzór nie­mal znie­ru­cho­miał.

Głowa sto­ją­cego obok Wzoru pul­so­wała w oży­wio­nym ryt­mie – nie­ustan­nie się poru­szała, two­rząc nowe geo­me­tryczne sym­bole. Porów­ny­wa­nie tej dwójki łamało serce Shal­lan. Ona zro­biła to Testa­ment, kiedy odrzu­ciła więź po tym, jak wyko­rzy­stała Ostrze Odpry­sku, by zabić matkę.

Testa­ment wycią­gnęła dłoń o dłu­gich pal­cach, a Shal­lan przy­jęła ją z bólem. Uścisk był deli­katny, ale Shal­lan odnio­sła wra­że­nie, że Testa­ment nie miała wię­cej siły. Reago­wała na bycie mar­two­oką ina­czej niż Maya, która stała w pobliżu z Ado­li­nem i Kele­kiem. Maya, choć mar­two­oka, zawsze wyda­wała się silna fizycz­nie. Naj­wy­raź­niej spreny zała­my­wały się w różny spo­sób. Zupeł­nie jak ludzie.

Testa­ment ści­snęła dłoń Shal­lan, a nie­mrawe poru­sze­nia jej linii niczego nie zdra­dzały.

– Dla­czego? – spy­tała Shal­lan. – Dla­czego nie czu­jesz do mnie nie­na­wi­ści?

Wzór poło­żył dłoń na ramie­niu Shal­lan.

– Oboje wie­dzie­li­śmy, że ponowne zwią­za­nie się z ludźmi ozna­cza nie­bez­pie­czeń­stwo, ofiarę.

– Skrzyw­dzi­łam ją.

– A jed­nak tu jesteś. Sto­isz wypro­sto­wana. Umiesz pano­wać nad Mocami. Możesz ochro­nić ten świat.

– Powinna mnie nie­na­wi­dzić – szep­nęła Shal­lan. – Ale w spo­so­bie, w jaki trzyma mnie za rękę, nie ma zło­ści. Ani osądu w tym, że trzyma się bli­sko nas.

– Bo ofiara była coś warta, Shal­lan – powie­dział Wzór z nie­ty­pową dla sie­bie rezerwą. – Udało się. W końcu doszłaś do sie­bie, pora­dzi­łaś sobie lepiej. Wciąż tu jestem. I, jak warto zauwa­żyć, nie jestem nawet odro­binę mar­twy! W ogóle nie myślę, że mnie zabi­jesz, Shal­lan! Cie­szy mnie to.

– Czy mogę ją uzdro­wić? Może gdy­bym… gdy­bym znów się z nią zwią­zała?

– Myślę, po roz­mo­wie z Kele­kiem… – zaczął Wzór. – Myślę, że wciąż jesteś z nią zwią­zana.

– Ale… – Shal­lan obej­rzała się na niego przez ramię. – Zerwa­łam więź. A to dopro­wa­dziło do tego.

– Nie­które zerwa­nia są nie­chlujne. Cię­cie ostrym nożem jest czy­ste, cię­cie tępym jest poszar­pane. Twoje zerwa­nie, do któ­rego dopro­wa­dzi­łaś jako dziecko bez peł­nej Inten­cji, jest poszar­pane. W pew­nym sen­sie tak jest jesz­cze gorzej, ale to zna­czy, że pozo­stał mię­dzy wami pewien Zwią­zek.

– Czyli…

– Czyli nie. Nie sądzę, by powtórne wypo­wie­dze­nie Słów ją uzdro­wiło. – Wzór jego głowy poru­szał się nieco wol­niej, jakby roz­wa­żał coś głę­bo­kiego. – Te liczby są… zbi­ja­jące z tropu, Shal­lan. Dziw­nie irra­cjo­nalne, w sekwen­cji, któ­rej nie poj­muję. To zna­czy… to zna­czy, że poru­szamy się po nie­zna­nym tere­nie. Lep­sza meta­fora dla cie­bie. Tak. Nie­znany teren. W dale­kiej prze­szło­ści mar­two­ocy nie ist­nieli.

Tego się dowie­dzieli, czę­ściowo, od honor­spre­nów i Mai. Mar­two­ocy – wszy­scy poza Testa­ment – byli zwią­zani ze sta­ro­żyt­nymi Świe­tli­stymi przed Odstęp­stwem. Razem odrzu­cili przy­sięgi, ludzie i spreny. Myśleli, że dopro­wa­dzi to do bole­snego, ale moż­li­wego do prze­ży­cia roz­sta­nia. Tym­cza­sem coś poszło bar­dzo nie tak.

Efek­tem byli mar­two­ocy. Wyja­śnie­nie mogło wią­zać się z Kele­kiem, tą wła­śnie osobą, w celu zabi­cia któ­rej Shal­lan została wysłana do Nie­prze­mi­ja­ją­cej Pra­wo­ści. Ści­snęła dłoń Testa­ment.

– Pomogę ci – szep­nęła. – Za wszelką cenę.

Testa­ment nie odpo­wie­działa, ale Shal­lan pochy­liła się i objęła Zagad­kową. Szaty Wzoru zawsze robiły wra­że­nie twar­dych, ale te nale­żące do Testa­ment ugi­nały się jak tka­nina.

– Dzię­kuję. Za to, że przy­szłaś do mnie, kiedy byłam dziec­kiem. Dzię­kuję, że mnie ochro­ni­łaś. Na­dal nie pamię­tam wszyst­kiego, ale dzię­kuję.

Zagad­kowa powoli, ale celowo oto­czyła Shal­lan ramio­nami i uści­snęła ją.

– Odpocz­nij. – Shal­lan otarła oczy i wstała. – Ja coś wymy­ślę.2. Zrobić kolejny krok

_Wiatr pozna­łam z początku jako dziecko, w cza­sach zanim pozna­łam marze­nia. Po cóż dzie­ciom marze­nia lub aspi­ra­cje? One żyją i kochają życie, które jest._

_Ryce­rze Wia­tru i Prawdy_, s. 3

Syl w końcu wyszła z kom­naty Kala­dina do miesz­ka­nia jego rodziny. On sam stał w pro­mie­niach słońca i na wie­trze, bo czemu nie? Świa­tło było tu nie­ustan­nie odna­wiane, a trzy­ma­nie nowego Świa­tła wieży nie popy­chało go do dzia­ła­nia jak Burzowe Świa­tło. Wręcz prze­ciw­nie, trzy­ma­nie go… uspo­ka­jało.

Mimo to, kiedy ze środka dobiegł hałas, Kala­din pod­sko­czył, a wokół niego poja­wiły się wstrzą­so­spreny, jak pęka­jące żółte trój­kąty. Jed­nakże kiedy dotarł do drzwi, oka­zało się, że to tylko jego młod­szy bra­ci­szek, Oro­den, kla­skał. Kala­din uspo­koił bijące szybko serce. Od nie­dawna prze­sad­nie reago­wał na gło­śne dźwięki – rów­nież takie, które po zasta­no­wie­niu nie ozna­czały żad­nego zagro­że­nia.

Wiatr nie powie­dział nic wię­cej, więc Kala­din wyszedł powoli do naj­więk­szej kom­naty, gdzie Oro­den bawił się kloc­kami. Syl dołą­czyła do niego. Choć mogła uczy­nić się nie­wi­dzialną, rzadko robiła to w obec­no­ści jego rodziny. W rze­czy samej, poprzed­niego wie­czoru usta­lili nową zasadę – kiedy jej ubra­nie miało kolo­rowe akcenty, jak fio­let na ręka­wach, zna­czyło to, że jest widzialna dla innych. Kiedy było w cało­ści jasno­nie­bie­skie, tylko on ją widział.

– Gaga­din! – Chłop­czyk poka­zał na niego. – Ty potrze­buje locki!

W tym przy­padku „ty” ozna­czało samego Oro­dena – który zauwa­żył, że wszy­scy zwra­cali się do niego „ty”. Kala­din uśmiech­nął się i za pomocą Świa­tła spra­wił, że klocki zaczęły uno­sić się w powie­trzu. Syl skur­czyła się i prze­ska­ki­wała w powie­trzu z klocka na klo­cek, a Oro­den pró­bo­wał w nie tra­fić.

Co ja robię? – pomy­ślał Kala­din. Zbliża się walka o losy świata, mój naj­lep­szy przy­ja­ciel nie żyje, a ja bawię się kloc­kami z młod­szym bra­tem?

W odpo­wie­dzi w jego wnę­trzu ode­zwał się zna­jomy głos.

_Przyj­mij to, Kal. Korzy­staj z tego. Nie umar­łem po to, żebyś ty mógł roz­czu­lać się nad sobą jak mokry Rogo­żerca bez brzy­twy._

W prze­ci­wień­stwie do wia­tru to nie było nic mistycz­nego. Po pro­stu… cóż, Kala­din znał Tefta wystar­cza­jąco długo, by móc prze­wi­dzieć, co powie­działby męż­czy­zna. Nawet po śmierci dobry sier­żant znał swoje zada­nie – popy­chać ofi­ce­rów we wła­ści­wym kie­runku.

– Fyl! – Oro­den wska­zał Syl. – Fyl, pokreć fie!

Chło­piec zaczął się krę­cić, a ona dołą­czyła, wiru­jąc wokół niego. W powie­trzu poja­wiły się śmie­cho­spreny, jak sre­brzy­ste rybki. To była kolejna zmiana w wieży – spreny były wszę­dzie i poka­zy­wały się o wiele czę­ściej.

Kala­din usiadł na pod­ło­dze wokół uno­szą­cych się kloc­ków i poczuł się zmu­szony, by roz­wa­żyć swoją rolę. Nie zosta­nie czem­pio­nem Dali­nara i nie był już przy­wódcą mostu czwar­tego. Na waż­nych spo­tka­niach zastą­pił go Sig­zil.

Kim więc był?

_Jesteś…_ – rzekł cicho ten sam głos. _Jesteś tym, czego potrze­buję…_

Natych­miast stał się czujny. Nie, nie wyobra­ził sobie tego.

Do środka weszła jego matka. Włosy upięła pod chustką, jak to zawsze robiła w Pale­ni­sku. Usia­dła obok niego, sprze­dała mu kuk­sańca i podała miskę z goto­wa­nym lawi­so­wym ziar­nem z pikant­nym mię­sem kraba. Kala­din posłusz­nie zaczął jeść. Jeśli ist­niała grupa bar­dziej wyma­ga­jąca niż sier­żanci, to były nią matki. Kiedy był młod­szy, taka uwaga wzbu­dzała jego zaże­no­wa­nie. Po latach, w cza­sie któ­rych oby­wał się bez niej, odkrył, że odro­bina mat­ko­wa­nia mu nie prze­szka­dza.

– Jak się czu­jesz? – spy­tała Hesina.

– Dobrze – odparł, prze­ły­ka­jąc lawis.

Wpa­trzyła się w niego.

– Naprawdę. Nie wspa­niale. Dobrze. Mar­twię się tym, co nad­cho­dzi.

Obok nich prze­le­ciał klo­cek, cią­gnąc za sobą Wie­żowe Świa­tło. Hesina ostroż­nie postu­kała w niego pal­cem, a wtedy pofru­nął przez kom­natę, wiru­jąc jed­no­cze­śnie.

– Czy one nie powinny… spaść?

– W końcu, może? – Wzru­szył ramio­nami. – Navani zro­biła coś dziw­nego z tym miej­scem. Jest cie­pło, ciśnie­nie się wyrów­nało i całe miej­sce jest… napeł­nione. Jak kula.

Z otwo­rów w ścia­nach na roz­kaz wypły­wała woda, a jej tem­pe­ra­turę można było zmie­niać gestem. Nagle te wszyst­kie dziwne zagłę­bie­nia i puste sadzawki w wieży nabrały sensu – nie miały urzą­dzeń kie­ru­ją­cych, bo uru­cha­miało się je, mówiąc albo doty­ka­jąc kamie­nia.

Syl wiro­wała z Oro­de­nem, aż chłopcu zakrę­ciło się w gło­wie, i zosta­wiła mu kilka kloc­ków dla odwró­ce­nia uwagi. Znów uro­sła i padła na plecy obok Kala­dina i Hesiny, a jej twarz pokry­wało coś, co naśla­do­wało pot. Kala­din dostrzegł nowy szcze­gół – jej havah nie miała dłu­giego rękawa okry­wa­ją­cego bez­pieczną dłoń, za to spren nosiła ręka­wiczkę – albo nadała swo­jej bez­piecz­nej dłoni biały odcień i fak­turę. Nie było to niczym dziw­nym, ostat­nimi czasy Navani zawsze nosiła ręka­wiczkę, żeby móc korzy­stać z obu rąk. Zasko­czyło go jed­nak, że Syl ją miała. Wcze­śniej nie zwra­cała na to uwagi.

– Jak to moż­liwe, że mali ludzie nie tracą sił? – spy­tała Syl. – Skąd się bie­rze ich ener­gia?

– To jedna z wiel­kich tajem­nic cosmere – odparła Hesina. – Jeśli myślisz, że teraz jest trudno, szkoda, że nie widzia­łaś Kala.

– Oooch. – Syl prze­krę­ciła się na brzuch i spoj­rzała na Hesinę sze­roko otwar­tymi oczyma, a dłu­gie nie­bie­sko białe włosy opa­dały wokół jej twa­rzy.

Żadna ludzka kobieta nie zacho­wy­wa­łaby się tak… swo­bod­nie w havah. Obci­słe suk­nie nie były do końca ofi­cjalne, ale też ich krój nie zachę­cał do prze­wa­la­nia się po ziemi na bosaka. Ale Syl była Syl.

– Zawsty­dza­jące histo­ryjki z dzie­ciń­stwa? – spy­tała spren. – Dalej! Mów, póki ma pełne usta, a nie będzie mógł ci prze­rwać!

– Nie prze­sta­wał się ruszać. – Hesina pochy­liła się. – Aż w końcu wie­czo­rem padał i zasy­piał, dając nam kilka krót­kich godzin odpo­czynku. Każ­dego wie­czoru musia­łam śpie­wać jego ulu­bioną pio­senkę, a Lirin musiał go gonić… a on umiał wyczuć, jeśli Lirin się nie przy­kła­dał, i mówił mu, co o tym sądzi. To było naprawdę uro­cze, patrzeć, jak Lirina beszta trzy­la­tek.

– Mogłam się domy­ślić, że Kala­din jako dziecko był tyra­nem.

– Dzieci czę­sto takie są. Przyj­mują tylko jedną odpo­wiedź na każde pyta­nie, bo niu­anse są trudne i dez­orien­tu­jące.

– Pew­nie. – Kala­din zebrał resztę lawisu z miski. – Dzieci. To świa­to­po­gląd, któ­rego ofiarą, rzecz jasna, padają wyłącz­nie dzieci, ni­gdy reszta z nas.

Matka objęła go jedną ręką wokół ramion. Tego rodzaju uścisk jakby nie­chęt­nie świad­czył o tym, że Kala­din nie jest już małym chłop­cem.

– Nie chciał­byś cza­sami, żeby świat był prost­szym miej­scem? – spy­tała go Hesina. – Żeby łatwe odpo­wie­dzi z dzie­ciń­stwa były w rze­czy­wi­sto­ści wła­ści­wymi odpo­wie­dziami?

– Już nie. Bo myślę, że łatwe odpo­wie­dzi by mnie ska­zały. Wła­ści­wie ska­załyby wszyst­kich.

Te słowa spra­wiły, że matka się roz­pro­mie­niła, choć nie była to trudna odpo­wiedź. Póź­niej w jej oczach poja­wił się psotny błysk. O, na burze. Co zamie­rzała powie­dzieć teraz?

– Masz przy­ja­ciółkę sprena. Czy zada­łeś jej kie­dy­kol­wiek nie­zmier­nie ważne pyta­nie, które zawsze zada­wa­łeś, kiedy byłeś mały?

Wes­tchnął i przy­go­to­wał się.

– A jakie niby, matko?

– Łaj­no­spreny. – Sprze­dała mu kuk­sańca. – Fascy­no­wał cię ten pomysł.

– To był Tien! – sprze­ci­wił się Kala­din. – Nie ja.

Hesina popa­trzyła na niego zna­cząco. Matki. Miały zbyt dobrą pamięć. Wokół niego poja­wiły się wsty­do­spreny, jak czer­wone i białe płatki. Tylko kilka, ale wciąż.

– W porządku. Może i byłem… zain­try­go­wany. – Spoj­rzał na Syl, która wpa­try­wała się w nich sze­roko otwar­tymi oczami. – Mia­łaś oka­zję… poznać jakieś?

– Łaj­no­spreny – powtó­rzyła mono­ton­nym gło­sem. – Zada­jesz takie pyta­nie jedy­nej żyją­cej Córce Burz, zasad­ni­czo księż­niczce w ludz­kim rozu­mie­niu. Ile kupy mogę znać?

– Pro­szę, możemy poroz­ma­wiać o czymś innym? – spy­tał Kala­din.

Nie­stety oka­zało się, że Oro­den ich słu­chał. Pokle­pał Kala­dina po kola­nie.

– Już dobrze, Gaga­din – powie­dział uspo­ka­ja­jąco. – Kupka idzie do noc­niczka. Weź coś dobrego!

To spra­wiło, że Syl roze­śmiała się na całe gar­dło i znów prze­wró­ciła na plecy. Kala­din posłał Hesi­nie spoj­rze­nie kapi­tana – to, które spra­wiało, że wszy­scy żoł­nie­rze ble­dli. Matki jed­nak igno­ro­wały łań­cuch dowo­dze­nia. Kala­dina oca­liło więc jedy­nie poja­wie­nie się ojca, który sta­nął w drzwiach z wiel­kim pli­kiem doku­men­tów pod pachą. Hesina pode­szła, by mu pomóc.

– Roz­kład namio­tów medycz­nych Dali­nara i ich obecne pro­ce­dury – wyja­śnił Lirin.

– „Dali­nara”, co? – powtó­rzyła. – Kilka spo­tkań i mówisz po imie­niu o naj­po­tęż­niej­szym czło­wieku na świe­cie?

– Postawa chło­paka jest zaraź­liwa.

– Jestem pewna, że nie ma to zupeł­nie nic wspól­nego z jego wycho­wa­niem. Zało­żymy za to, że cztery lata w woj­sku jakimś cudem skło­niły go, by zacho­wy­wać się tak swo­bod­nie w obec­no­ści jasno­okich.

– No tak…

Lirin i Hesina popa­trzyli na syna.

Oczy Kala­dina były ostat­nio jasno­nie­bie­skie, ni­gdy nie wra­cały do natu­ral­nego ciem­nego brązu. Nie poma­gał fakt, że choć sie­dział, uno­sił się cal nad zie­mią. Powie­trze było wygod­niej­sze od kamie­nia.

Rodzice roz­ło­żyli kartki na bla­cie z boku kom­naty.

– To jest chaos – stwier­dził Lirin. – Cały jego sys­tem opieki medycz­nej trzeba odbu­do­wać od pod­staw… zaczy­na­jąc od nauki popraw­nego odka­ża­nia. Naj­wy­raź­niej wielu z jego naj­lep­szych medy­ków polo­wych zgi­nęło.

– Wielu z jego naj­lep­szych we wszyst­kim zgi­nęło. – Hesina prze­su­wała wzro­kiem po kart­kach.

Nawet nie macie poję­cia, pomy­ślał Kala­din. Spoj­rzał na Syl, która prze­su­nęła się, żeby być bli­żej niego. Wciąż była wiel­ko­ści czło­wieka. Oro­den znów bie­gał za kloc­kami, a Kala­din…

Cóż, mimo napię­cia roz­ko­szo­wał się tym. Rodziną. Spo­ko­jem. Syl. Od tak dawna bie­gał od kata­strofy do kata­strofy, że zupeł­nie zapo­mniał, jaka to radość. Nawet jedze­nie potrawki z mostem czwar­tym – cenne chwile odpo­czynku – było jak haust powie­trza, kiedy tonął. Ale oto był. W spo­czynku. Patrzył, jak bra­ci­szek się bawi, sie­dział obok Syl, słu­chał roz­mowy rodzi­ców. Na burze, to był sza­lony wyścig. Udało mu się prze­trwać.

I to nie była jego wina, że tak się stało.

Syl oparła głowę – choć nie­ma­te­rialną – o jego ramię i patrzyła na uno­szące się klocki. To było dziwne zacho­wa­nie z jej strony, tak samo zresztą, jak przy­bra­nie wiel­ko­ści czło­wieka.

– Skąd ludzki roz­miar? – spy­tał ją.

– Kiedy byli­śmy w Cie­nio­mo­rzu, wszy­scy trak­to­wali mnie ina­czej. Czu­łam się… bar­dziej jak osoba. Mniej jak siła natury. Odkry­łam, że brak mi tego.

– Czy ja trak­tuję cię ina­czej, kiedy jesteś mała?

– Odro­binę.

– Chcesz, żebym się zmie­nił?

– Chcę, żeby rze­czy się zmie­niły, a jed­no­cze­śnie pozo­stały takie same. – Spoj­rzała na niego i pew­nie dostrze­gła, że zupeł­nie zbiło go to z tropu. Uśmiech­nęła się sze­roko. – Wystar­czy, jeśli powiem, że chcia­ła­bym utrud­nić nie­któ­rym igno­ro­wa­nie mnie.

– Czy bycie takiej wiel­ko­ści jest dla cie­bie trud­niej­sze?

– Ow­szem. Ale uzna­łam, że chcę pod­jąć ten wysi­łek. – Pokrę­ciła głową, a wtedy jej włosy się zako­ły­sały. – Nie poda­waj w wąt­pli­wość woli potęż­nej księż­niczki spre­nów, Kala­di­nie Burzą Bło­go­sła­wiony. Moje kaprysy są rów­nie nie­po­jęte jak wiel­ko­duszne.

– Przed chwilą powie­dzia­łaś, że chcia­ła­byś być trak­to­wana jak osoba! Nie jak siła natury.

– Nie. Chcę decy­do­wać, kiedy będę trak­to­wana jak osoba. To nie wyklu­cza tego, że jed­no­cze­śnie chcę, by odda­wano mi sto­sowną cześć. – Uśmiech­nęła się prze­bieg le. – Zasta­na­wiam się nad róż­nymi rze­czami, do któ­rych zmu­szę Luna­mora. Jeśli kie­dyś jesz­cze go spot kamy.

Kala­din chciał ją pocie­szyć, ale tak naprawdę nie miał poję­cia, czy jesz­cze zoba­czą Skałę. To był inny rodzaj bólu, wyraź­nie różny od straty Tefta, różny od straty Moasha – a raczej męż­czy­zny, za któ­rego go kie­dyś uwa­żali.

To spra­wiło, że powró­cił myślami do sytu­acji, jak rów­nież dziw­nych ostrze­żeń szep­ta­nych przez wiatr. Ode­zwał się.

– Ojcze, jak wygląda w tej chwili sytu­acja bitewna? Zostało dzie­sięć dni. Można by sądzić, że wszy­scy po pro­stu odpoczną i prze­cze­kają je?

– Nie­stety, nie – odparł Lirin. – Ostrze­żono mnie, że mam się spo­dzie­wać licz­nych ofiar w ciągu następ­nych kilku dni, bo Dali­nar prze­wi­duje, że walki będą trwały do samego końca… wła­ści­wie oba­wia się, że wróg może napie­rać jesz­cze bar­dziej, by zdo­być Niczyje Wzgó­rza i Kra­iny Lodu. Naj­wy­raź­niej zgod­nie z umową, cokol­wiek będzie w rękach każ­dej ze stron, kiedy nadej­dzie ter­min… to zacho­wają.

Na burze. Kala­din to sobie wyobra­żał – zacięte walki o nie­ważne, nie­za­miesz­kane zie­mie – ale takie, które obie ze stron i tak chciały zacho­wać. Serce mu krwa­wiło na myśl o żoł­nier­zach, któ­rzy zginą w ciągu dzie­wię­ciu dni, zanim to wszystko się skoń­czy.

– Czy to ta burza? – szep­nął.

Syl spoj­rzała na niego, marsz­cząc czoło. Ale on nie mówił do niej.

_Nie…_ – odparł głos. _Gorzej…_

Gorzej. Zadrżał.

_Pro­szę…_ – powie­dział wiatr. _Pomóż…_

– Nie wiem, czy potra­fię pomóc – szep­nął Kala­din i zwie­sił głowę. – Ja… nie wiem, czy coś jesz­cze we mnie zostało do odda­nia.

_Rozu­miem. Jeśli możesz, przyjdź do mnie._

– Dokąd?

_Posłu­chaj Kowala Więzi…_

Zmarsz­czył czoło. Poprzed­niego dnia Dali­nar wspo­mniał, że ma dla Kala­dina zada­nie w Shi­no­va­rze, zwią­zane z Herol­dem Ishim i „dziw­nym towa­rzy­stwem”. Kala­din już zde­cy­do­wał, że wyru­szy. Moż­liwe więc, że mógł pomóc.

_Przyjdź do mnie_, powtó­rzył wiatr. _Pro­szę…_

Tej nocy zapo­wie­dziano arcy­bu­rzę, a Kala­din zamie­rzał wyko­rzy­stać ją – i Burzowe Świa­tło, które dawała – by udać się do Shi­no­varu. Dali­nar obie­cał mu jed­nak wię­cej szcze­gó­łów przed wyru­sze­niem. Dla­tego Kala­din ode­tchnął głę­boko, wstał i się prze­cią­gnął.

Cudow­nie było spę­dzić czas z rodziną. Przy­po­mnieć sobie ten spo­kój. Ale choć był znu­żony, cze­kała na niego praca.

– Przy­kro mi – powie­dział do rodzi­ców. – Muszę odejść. Dali­nar chce, żebym spró­bo­wał odna­leźć Ishiego, który naj­wy­raź­niej osza­lał. Co nie jest niczym zaska­ku­ją­cym, jeśli wziąć pod uwagę, jak się mają Taln i Ash.

Matka popa­trzyła na niego dziw­nie, a on dopiero po chwili zorien­to­wał się, że to ze względu na poufały spo­sób, w jaki mówił o Herol­dach – posta­ciach, któ­rym na całym świe­cie odda­wano cześć i o któ­rych opo­wia­dano legendy. Nie znał zbyt dobrze żad­nego z nich, ale uży­wa­nie ich imion w taki spo­sób wyda­wało mu się natu­ralne. Prze­stał sza­no­wać ludzi, któ­rych nie znał, w dniu, kiedy Ama­ram go napięt­no­wał.

Bóg czy król. Jeśli chcieli jego sza­cunku, mogli na niego zapra­co­wać.

– Synu.

Lirin odwró­cił się od stert papie­rów. Wypo­wie­dział to słowo w taki spo­sób, że Kala­din w duchu nasta­wił się na wykład.

Nie był więc przy­go­to­wany, kiedy Lirin pod­szedł i objął go. Nie­zgrab­nie, bo oka­zy­wa­nie uczuć w taki spo­sób nie było dla niego natu­ralne. Gest ten jed­nak prze­ka­zy­wał emo­cje, z któ­rych wypo­wie­dze­niem na głos miał pro­blemy. Że się mylił. Że Kala­din być może potrze­bo­wał odna­leźć wła­sną drogę.

Dla­tego Kala­din rów­nież go objął i pozwo­lił, by zawi­ro­wały wokół nich rado­ścio­spreny – jak nie­bie­skie liście.

– Żałuję, że nie mam dla cie­bie ojcow­skich rad, ale rozu­miesz życie lepiej ode mnie – stwier­dził Lirin. – Pew­nie więc ruszaj i bądź sobą. Chroń. Ja… kocham cię.

– Uwa­żaj na sie­bie – dodała matka i znów objęła go z boku. – Wróć do nas.

Ski­nął jej głową i spoj­rzał na Syl. Prze­brała się z havah w mun­dur mostu czwar­tego, z bia­łymi i gra­na­to­wymi lamów­kami, a włosy zebrała w kucyk, jaki zwy­kle nosiła Lyn. Robiło to dziwne wra­że­nie – spra­wiało, że wyglą­dała na star­szą. Ni­gdy tak naprawdę nie była dzie­cinna, mimo cza­sami psot­nej natury – a jej wybraną posta­cią była zawsze kobieta, młoda, lecz doro­sła. Cza­sami dziew­częca, ale ni­gdy dziew­czynka. W mun­durze, z upię­tymi wło­sami – i tą ręka­wiczką na bez­piecz­nej dłoni – wyda­wała się doj­rzal­sza.

Nad­szedł czas, by odejść. Kala­din po raz ostatni przy­tu­lił bra­ciszka i wyszedł na spo­tka­nie prze­zna­cze­nia, a czuł się przy tym, jakby po raz pierw­szy od lat pano­wał nad sytu­acją. Zde­cy­do­wał, że zrobi kolejny krok, a nie został popchnięty naprzód przez impet lub kry­zys.

I choć, kiedy się obu­dził, czuł się dobrze, ta wie­dza – to poczu­cie spraw­czo­ści – to było wspa­niałe uczu­cie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: