- bestseller
- promocja
Wiatr i Prawda. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 5. Część 1 - ebook
Wiatr i Prawda. Seria Archiwum Burzowego Światła. Tom 5. Część 1 - ebook
Długo oczekiwana, wybuchowa kulminacja pierwszego łuku narracyjnego bestsellerowego Archiwum Burzowego Światła – arcydzieła fantasy, które sprzedało się w nakładzie ponad dziesięciu milionów egzemplarzy.
Dalinar Kholin rzucił wyzwanie złemu bogu Odium, zaś uzgodniony przez nich pojedynek czempionów ma zadecydować o przyszłości Rosharu. Świetlistym Rycerzom zostało zaledwie dziesięć dni na przygotowania – a niespodziewane wstąpienie przebiegłego i bezwzględnego Taravangiana, który zajął miejsce poprzedniego Odium, wprowadziło chaos w ich planach.
Na całym świecie trwają walki – Adolin walczy w Azirze, Sigzil i Venli na Strzaskanych Równinach, a Jasnah w Thaylenah. Były skrytobójca Szeth musi zaś oczyścić swoją ojczyznę, Shinovar, z mrocznych wpływów jednego z Niestworzonych. Towarzyszy mu Kaladin, którego czeka nowe wyzwanie – pomóc Szethowi pokonać własne demony…
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68240-95-5 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Witajcie w _Wietrze i prawdzie_, księdze piątej _Archiwum Burzowego Światła._ To środek cyklu i koniec pierwszego głównego łuku narracyjnego. Oznacza to, że męczyłem się z tą książką bardziej niż z większością pozostałych i przez ostatnie cztery lata poświęcałem jej dużą część myśli, pasji i wysiłków. Jak do tej pory to najdłuższa powieść, jaką napisałem – i jedna z tych, którym poświęciłem najwięcej czasu. (Pewnie najwięcej, jeśli zignorujemy projekty, które odłożyłem na bok i wróciłem do nich po latach). Mam nadzieję, że efekt odzwierciedla wysiłek!
Poniżej znajdziecie wszystkich ludzi, którzy pracowali nad tą książką za kulisami w różnych aspektach. Tak wiele osób mi pomaga, że coraz bardziej przypomina to napisy końcowe. Wciąż piszę każde słowo i jestem jedynym autorem książek, ale niech mnie… Dragonsteel jako firma stało się czymś niezwykłym. Choć przy większości moich książek trzymamy się zwyczajnego harmonogramu wydawniczego, powieści ze świata Burzowego Światła to raczej „wszyscy na pokład” – niektórzy biorą nadgodziny, żeby zmieścić się w terminach, a inni poświęcają większość dnia pracy, by książka została zredagowana, rozreklamowana i rozprowadzona. Jeśli więc będziecie mieli kiedyś okazję ich spotkać, uściśnijcie im ręce i podziękujcie.
A później usiądźcie i bawcie się dobrze. Nadchodzi arcyburza.
Graficy, którzy pracowali nad tą książką to: Michael Whelan, Donato Giancola, Miranda Meeks, Dan dos Santos, Audrey Hotte, Kelley King, Petar Penev, Howard Lyon, Greg Call, Isaac Stewart, Ben McSweeney, Anna Earley, Hayley Lazo.
W wydawnictwie Tor Books: Devi Pillai, Stephanie Stein, Tessa Villanueva, Sanaa Ali Virani, Rafal Gibek, Peter Lutjen, Alexis Saarela, Lucille Rettino, Emily Mlynek.
W wydawnictwie Gollancz: Gillian Redfearn, Brendan Durkin, Emad Akhtar, Cait Davies, Javerya Iqbal.
Redakcja i korekta: Terry McGarry, Christina MacDonald, Hayley Jozwiak.
Narratorzy audiobooka: Michael Kramer and Kate Reading. W Macmillan Audio: Steve Wagner.
W agencji JABberwocky Literary Agency: Joshua Bilmes, Susan Velasquez, Christina Zobel, Valentina Sainato, Brady McReynolds. W agencji Zeno Literary Agency: John Berlyne.
W Dragonsteel: dyrektor operacyjny Emily Sanderson. Dział bieżącej działalności i kadr: wiceprezes Matt „Dlaczego zapisujesz moje imię w taki sposób, Brandonie?” Hatch, dyrektor do spraw działalności bieżącej Jane Horne, Kathleen Dorsey Sanderson, Jerrod Walker, Braydonn Moore, Makena Saluone, Christian Fairbanks, Becky Wilson, Ethan Skarstedt, dyrektor finansowy Emma Tan Stoker, Matt Hampton.
Dział kreatywny: wiceprezes Isaac SteƜart, Shawn Boyles, Ben McSweeney, Jennifer Neal, Rachael Lynn Buchanan, Anna Earley, Hayley Lazo, Priscilla Spencer.
Dział redakcyjny: wiceprezes Zapraszający Peter Ahlstrom, dyrektor do spraw redakcyjnych Kristy S. Gilbert, dyrektor do spraw ciągłości Karen Ahlstrom, Jennie Stevens, Betsey Ahlstrom, Emily Shaw Higham.
Dział gadżetów, wydarzeń i odlotowych swetrów: wiceprezes Kara Stewart, dyrektor do spraw gadżetów Christi Jacobsen, dyrektor do spraw wydarzeń i wsparcia Kellyn Neumann, Lex Willhite, Richard Rubert, Dallin Holden, Ally Reep, Mem Grange, Brett Moore, Katy Ives, Joy Allen, Daniel Phipps, Michael Bateman, Alex Lyon, Jacob Chrisman, Camilla Waite, Quinton Martin, Hollie Rubert, Gwen Hickman, Isabel Chrisman, Amanda Butterfield, Logan Reep, Pablo Mooney.
Dział reklamy i marketingu: wiceprezes Adam Horne, vel Ten Któremu Dedykowano Tę Książkę (hurra!), dyrektor marketingu Jeremy Palmer, Octavia Escamilla Spiker, Taylor Hatch, Tayan Hatch, Donald George Mustard III.
Dział narracyjny: wiceprezes Dan Wells – jedyny członek działu narracyjnego, poza jego urojonym przyjacielem, Bobem Bandżystą.
Moja grupa pisarska Tu Są Smoki: Kaylynn ZoBell, Kathleen Dorsey Sanderson, Eric James Stone, Darci Stone, Alan Layton, Jak Tam Ben? (Olsen), Ethan Skarstedt, Karen Ahlstrom, Peter Ahlstrom, Emily Sanderson.
Ekspertka w dziedzinie dysocjacyjnego zaburzenia tożsamości: Britt Martin. Eksperci w dziedzinie wojskowości: Carl Fisk, John Fahey. Ekspert w dziedzinie amputacji i protetyki: Matthew Fox.
Arkaniści: Eric Lake, Evgeni „Argent” Kirilov, Joshua „Jofwu” Harkey, David Behrens, Ian McNatt, Ben Marrow.
Czytelnicy beta: Aaron Ford, Alexis Horizon, Alice Arneson, Alyx Hoge, Amit Shteinheart, Aubree Pham, Austin Hussey, Bao Pham, Becca Reppert, Ben Marrow, Billy Todd, Bob Kluttz, Brandon Cole, Brian T. Hill, Britton Roney, Chana Oshira Block, Chris Kluwe, Chris McGrath, Christina Goodman, Christopher „chaplainchris” Cottingham, Craig Hanks, Darci Cole, David Behrens, Deana Covel Whitney, Donita Orders, Drew McCaffrey, Eliyahu Berelowitz Levin, Eric Lake, Erika Kuta Marler, Evgeni „Argent” Kirilov, Gary Singer, Giulia Costantini, Glen Vogelaar, Ian McNatt, Jayden King, Jennifer Pugh, Jessica Ashcraft, Jessie Lake, João Menezes Morais, Joe Skeedlebop Deardeuff, Joelle Ruth Phillips, Jory „Jor Bramkarz” Phillips, Joshua Harkey, Kadie „Ene” Nytch, Kalyani Poluri, Kathleen Barlow, Dr. Kathleen Holland, Kendra Wilson, Krystl Allred, Kyle „Dorksider” Wilson, Laura Heinis, Lauren McCaffrey, Lauren „Mama Biza” Strach, Liliana Klein, Linnea Lindstrom, Lyndsey Luther, Max Salz man, Marnie Peterson, Matt Wiens, Megan Kanne, Mi’chelle Walker, Paige Phillips, Paige Vest, Poonam Desai, Rachel Rada, Rahkeem Ball, Rahul Pantula, Richard Fife, Rob West, Rosemary Williams, Ross Newberry, Ryan Scott, Sam Baskin, Sarah Herr, Sarah Kane, Scott „Spydr” Webb, Sean VanBlack, Shannon Nelson, Shivam Bhatt, Siena „Lotos” Buchanan, Suzanne Musin, Taylor Cole, Ted Herman, Tim Challener, TJ McGrath, Trae Cooper, Zenef Mark Lindberg.
Czytelnicy gamma: Wielu z czytelników beta plus Ari Kufer, Brian Magnant, Collin Abeln, Dale Wiens, Ellie Frato Sweeney, Lingting „Botanica” Xu, Nisarg „Strifelover” Shah, Philip Vorwaller, Ram Shoham, Spencer White, Valencia Kumley, William Juan.1. Nieznany teren
_Powinnam wiedzieć, że jestem obserwowana. Znaki były obecne przez całe moje życie._
_Rycerze Wiatru i Prawdy_, s. 1
Kaladin czuł się dobrze.
Nie wspaniale. Nie po tygodniach, podczas których ukrywał się w zajętym mieście. Nie po tym, jak doprowadził się do fizycznego i emocjonalnego wyczerpania. Nie po tym, co stało się z Teftem.
Stał przy oknie pierwszego ranka miesiąca. Słońce wpadało wokół niego do komnaty, a podmuchy wiatru poruszały jego włosami. Nie powinien czuć się dobrze. Tak, pomógł ochronić Urithiru – ale to zwycięstwo miało boleśnie wysoką cenę. Poza tym Dalinar zawarł układ z wrogiem – za zaledwie dziesięć dni czempion Honoru i czempion Odium zadecydują o losie całego Rosharu.
Skala tego była przerażająca, a mimo to Kaladin ustąpił ze stanowiska przywódcy Wiatrowych. Wypowiedział właściwe Słowa, ale uświadomił sobie, że same Słowa nie wystarczą. Choć Burzowe Światło natychmiast uleczyło jego ciało, dusza potrzebowała czasu. Gdyby więc doszło do bitwy, jego przyjaciele musieliby walczyć bez niego. A kiedy czempioni spotkają się za dziesięć dni – dziewięć, bo pierwszy już trwał – na szczycie Urithiru, Kaladin nie będzie w tym uczestniczył.
To powinno zmienić go w przepełniony niepokojem kłębek nerwów. Tymczasem odchylił głowę i czując ciepło słońca na skórze, przyznał, że choć nie czuł się wspaniale, pewnego dnia to nastąpi.
Na razie mu to wystarczyło.
Odwrócił się i podszedł do szafy, po czym zaczął przeglądać sterty codziennych ubrań, upranych i dostarczonych tego ranka. Miasto zostało uwolnione zaledwie przed dwoma dniami, a wkrótce miał się zadecydować los świata, ale praczki z Urithiru nie próżnowały. Żadne z ubrań mu się nie spodobało i po chwili spojrzał na inną możliwość – mundur przysłany przez kwatermistrza, by zastąpił ten, który Kaladin zniszczył w czasie walki. Leyten miał cały wieszak w rozmiarze Kaladina.
Poprzedniego wieczoru, po pogrzebie Tefta, Kaladin na próbę przymocował mundur do ściany za pomocą Wiązania. Urithiru się przebudziło, miało własnego Kowala Więzi, przez co wszystko… wyglądało inaczej. Jego Wiązania zwykle wytrzymywały najwyżej dziesięć minut – to jednak wciąż trwało, po upływie dobrych dziesięciu godzin.
Syl zajrzała do jego komnaty – wsunęła głowę obok wiszącej zasłony – zupełnie nie zwracając przy tym uwagi na jego prywatność. Dziś była wielkości człowieka i miała na sobie havah zamiast zwyczajowej dziewczęcej sukienki. Niedawno nauczyła się nadawać kolor swoim ubraniom, w tym przypadku były to ciemniejsze odcienie niebieskiego z dodatkiem jaskrawofioletowych haftów wokół rękawów.
Kiedy Kaladin zapiął ostatni guzik na wysokim kołnierzu kurtki mundurowej, Syl podbiegła i stanęła za nim. Następnie uniosła się mniej więcej stopę nad ziemią, by spojrzeć mu ponad ramieniem i przyjrzeć się jego odbiciu w lustrze.
– Nie możesz dowolnie zmieniać rozmiaru? – spytał, poprawiając mankiety.
– W rozsądnych granicach.
– Czyjego rozsądku?
– Nie mam pojęcia. Raz próbowałam stać się wielka jak góra. Wymagało to dużo chrząkania i myślenia jak skały. Naprawdę wielkie skały. Największym, co mi się udało, była bardzo mała góra… na tyle mała, że zmieściłaby się w tej komnacie, a jej szczyt ocierałby się o sufit.
– To znaczy, że mogłabyś być dość wysoka, by górować nade mną. Dlaczego zwykle jesteś niższa?
– Wydaje mi się to właściwe.
– W ten sposób wyjaśniasz niemal wszystko.
– Tak! – Szturchnęła go. Ledwie to poczuł. Nawet tej wielkości, w Krainie Materii była niemal niematerialna. – Mundur? Myślałam, że już nie będziesz ich nosił.
Zawahał się, po czym obciągnął kurtkę, by wygładzić zagniecenia na bokach.
– Wydaje mi się to właściwe – przyznał, patrząc w oczy jej odbiciu.
Uśmiechnęła się. A on, niech go burza, nie mógł się powstrzymać i odpowiedział tym samym.
– Ktoś ma dobry dzień. – Znów go szturchnęła.
– Zadziwiająco. Biorąc pod uwagę wszystko.
– Przynajmniej wojna prawie się skończyła. Jeszcze jedna walka. Dziewięć dni.
Prawda. Jeśli Dalinar zwycięży, Odium zgodził się wycofać z Alethkaru i Herdazu – choć miał zachować inne ziemie, nad którymi panował, jak Iri i Jah Keved. Jeśli Odium zwycięży, musieli oddać wrogowi Alethkar i Herdaz. Ale była też wyższa cena. Gdyby Dalinar przegrał, musiałby dołączyć do Odium, stać się Stopionym i pomóc w podboju cosmere. Kaladin chciał wierzyć, że Świetliści nie podążą za nim, ale nie był pewien. Tak wielu ludzi tęskniło za wojną, nawet bez wpływów Niestworzonego. Na burze, on też to czuł.
– Syl. – Spochmurniał. – Jestem pewien, że zginie jeszcze więcej ludzi. Może takich, którzy są dla mnie ważni, a mnie nie będzie tutaj, by im pomóc. Dalinar będzie musiał wybrać kogoś innego jako swojego czempiona i…
– Kaladinie Burzą Błogosławiony. – Wzniosła się wyżej w powietrze i założyła ręce na piersi. Choć miała na sobie modną havah, jej rozpuszczone niebiesko białe włosy swobodnie unosiły się i falowały na wietrze. Na… nieistniejącym wietrze. – Ani mi się waż wpędzić się w żałosny nastrój.
– Albo co?
– Albo będę robiła głupie miny – zagrzmiała. – Jak tylko ja potrafię.
– One nie są głupie. – Zadrżał.
– Są przezabawne.
– Ostatnim razem sprawiłaś, że z czoła wyrosła ci macka.
– Naczelny komizm.
– A później mnie nią spoliczkowałaś.
– Uderzająca puenta. To przecież oczywiste. Na świecie jest tylu ludzi, a ja wybrałam takiego, który nie rozumie wyrafinowanego dowcipu.
Spojrzał jej w oczy, a jej uśmiech wciąż był burzowo zaraźliwy.
– Rzeczywiście czuję ciepło na myśl, że w końcu zrozumiałem kilka rzeczy. Zrzuciłem ciężar z barków i wyszedłem z cienia. Wiem, że ciemność powróci, ale myślę… myślę, że będę pamiętał lepiej niż wcześniej.
– Pamiętał o czym?
Przywiązał się do góry i unosił, aż popatrzył jej prosto w oczy.
– Że takie dni też istnieją.
Pokiwała głową.
– Żałuję, że nie mogę pokazać tego Teftowi. Czuję jego stratę jak ranę we własnym ciele, Syl.
– Wiem – powiedziała łagodnie.
Gdyby była ludzką przyjaciółką, mogłaby zaproponować przytulenie. Wydawało się jednak, że Syl nie rozumiała fizyczności tak jak ludzie, choć tam, gdzie się urodziła – w Cieniomorzu, Krainie Umysłu – miała materialne ciało. Wyczuwał, że nie spędzała dużo czasu po tamtej stronie. Ta kraina jej pasowała.
Kaladin opadł na ziemię i podszedł znów do okna, by poczuć promienie słońca. Na zewnątrz widział pokryte śniegiem szczyty gór. Wiatr niósł świeżą woń czystego, rześkiego powietrza, jak również stadko wiatrosprenów. W tym te, które tworzyły jego pancerz i go okrążały. Trzymały się blisko, na wypadek gdyby były potrzebne.
Na burze, w tak krótkim czasie przeżył tak wiele. Czuł echo gniewu, który pochłonął go niemal całkowicie po śmierci Tefta. I jeszcze gorsze uczucie pustki, kiedy spadał…
Mroczne dni.
Ale dni takie jak ten też istniały.
A on zamierzał o tym pamiętać.
Spreny jego zbroi wypadły ze śmiechem przez okno, ale wiatr pozostał, bawiąc się jego włosami. Później się uspokoił, nadal wiał w jego stronę, ale nie był już rozbawiony, bardziej… pełen namysłu. Przez całe życie wiatr mu towarzyszył. Znał go tak, jak znał miasteczko, w którym się urodził, albo swoją rodzinę. Był znajomy.
_Kaladinie…_
Podskoczył i spojrzał na Syl, która krążyła po komnacie, na poły tańcząc, na poły spacerując, z zamkniętymi oczami – jakby poruszała się w rytm niesłyszalnej melodii.
– Syl… – odezwał się. – Wypowiedziałaś moje imię?
– Hę? – Otworzyła oczy.
_Kaladinie…_
Na burze. Znowu.
_Potrzebuję twojej pomocy. Tak mi przykro… że proszę cię o więcej…_
Kaladin odwrócił się do Syl.
– Powiedz mi, że to słyszysz.
– Czuję… – Przechyliła głowę. – Coś czuję. Na wietrze.
– To do mnie mówi. – Uniósł dłoń do głowy.
_Nadchodzi burza, Kaladinie_, szeptał wiatr. _Najgorsza burza… Przykro mi…_
Zniknęło.
– Co słyszałeś? – spytała Syl.
– Ostrzeżenie. – Zmarszczył czoło. – Syl, czy wiatr… jest żywy?
– Wszystko jest żywe.
Wyjrzał na zewnątrz, czekając na powrót głosu. Nie zrobił tego. Był jedynie rześki wiatr – choć teraz nie wydawał się spokojny.
Teraz sprawiał wrażenie, jakby na coś czekał.
***
Shallan została na szczycie Nieprzemijającej Prawości, wielkiej fortecy honorsprenów, rozmyślając o wszystkich ludziach, którymi była. Sposobie, w jaki się zmieniała, zależnie od perspektywy.
Zaiste, w życiu chodziło głównie o perspektywę.
Jak ta dziwna konstrukcja – pusty, prostokątny blok wysoki na setki stóp i dominujący nad krajobrazem Cieniomorza. Ludzie – spreny – żyli na wewnętrznej stronie murów i chodzili po nich, ignorując konwencję ciążenia. Patrzenie z góry wzdłuż jednej z wewnętrznych ścian mogło doprowadzić do mdłości, o ile nie zmieniło się perspektywy. O ile nie przekonało się samego siebie, że chodzenie w górę i w dół po tej ścianie to coś normalnego. To, czy ktoś był silny, czy słaby, zwykle nie było przedmiotem debaty, ale jeśli samo ciążenie mogło być dyskusyjne…
Odwróciła się od serca Nieprzemijającej Prawości i ruszyła wzdłuż szczytu ściany. Spoglądała na zewnątrz na Cieniomorze – falujący ocean paciorków z jednej strony, poszarpane obsydianowe wyżyny – porośnięte krystalicznymi drzewami – z drugiej. Na ścianie obok niej jeszcze bardziej onieśmielający widok – dwa spreny z głowami z geometrycznych linii, każdy w szacie ze zbyt sztywnego, błyszczącego czarnego materiału.
Dwa spreny.
Związała się z dwoma. Z jednym w dzieciństwie. Z drugim w dorosłości. Skrzywdziła pierwszego i stłumiła to wspomnienie.
Shallan uklękła przed Testament, jej pierwszym sprenem. Zagadkowa siedziała odwrócona plecami do kamiennej balustrady. Linie i wzór, które tworzyły jej głowę, były powykrzywiane jak połamane gałązki. W środku były podrapane i szorstkie, jakby ktoś zaatakował je nożem. Co bardziej charakterystyczne, jej wzór niemal znieruchomiał.
Głowa stojącego obok Wzoru pulsowała w ożywionym rytmie – nieustannie się poruszała, tworząc nowe geometryczne symbole. Porównywanie tej dwójki łamało serce Shallan. Ona zrobiła to Testament, kiedy odrzuciła więź po tym, jak wykorzystała Ostrze Odprysku, by zabić matkę.
Testament wyciągnęła dłoń o długich palcach, a Shallan przyjęła ją z bólem. Uścisk był delikatny, ale Shallan odniosła wrażenie, że Testament nie miała więcej siły. Reagowała na bycie martwooką inaczej niż Maya, która stała w pobliżu z Adolinem i Kelekiem. Maya, choć martwooka, zawsze wydawała się silna fizycznie. Najwyraźniej spreny załamywały się w różny sposób. Zupełnie jak ludzie.
Testament ścisnęła dłoń Shallan, a niemrawe poruszenia jej linii niczego nie zdradzały.
– Dlaczego? – spytała Shallan. – Dlaczego nie czujesz do mnie nienawiści?
Wzór położył dłoń na ramieniu Shallan.
– Oboje wiedzieliśmy, że ponowne związanie się z ludźmi oznacza niebezpieczeństwo, ofiarę.
– Skrzywdziłam ją.
– A jednak tu jesteś. Stoisz wyprostowana. Umiesz panować nad Mocami. Możesz ochronić ten świat.
– Powinna mnie nienawidzić – szepnęła Shallan. – Ale w sposobie, w jaki trzyma mnie za rękę, nie ma złości. Ani osądu w tym, że trzyma się blisko nas.
– Bo ofiara była coś warta, Shallan – powiedział Wzór z nietypową dla siebie rezerwą. – Udało się. W końcu doszłaś do siebie, poradziłaś sobie lepiej. Wciąż tu jestem. I, jak warto zauważyć, nie jestem nawet odrobinę martwy! W ogóle nie myślę, że mnie zabijesz, Shallan! Cieszy mnie to.
– Czy mogę ją uzdrowić? Może gdybym… gdybym znów się z nią związała?
– Myślę, po rozmowie z Kelekiem… – zaczął Wzór. – Myślę, że wciąż jesteś z nią związana.
– Ale… – Shallan obejrzała się na niego przez ramię. – Zerwałam więź. A to doprowadziło do tego.
– Niektóre zerwania są niechlujne. Cięcie ostrym nożem jest czyste, cięcie tępym jest poszarpane. Twoje zerwanie, do którego doprowadziłaś jako dziecko bez pełnej Intencji, jest poszarpane. W pewnym sensie tak jest jeszcze gorzej, ale to znaczy, że pozostał między wami pewien Związek.
– Czyli…
– Czyli nie. Nie sądzę, by powtórne wypowiedzenie Słów ją uzdrowiło. – Wzór jego głowy poruszał się nieco wolniej, jakby rozważał coś głębokiego. – Te liczby są… zbijające z tropu, Shallan. Dziwnie irracjonalne, w sekwencji, której nie pojmuję. To znaczy… to znaczy, że poruszamy się po nieznanym terenie. Lepsza metafora dla ciebie. Tak. Nieznany teren. W dalekiej przeszłości martwoocy nie istnieli.
Tego się dowiedzieli, częściowo, od honorsprenów i Mai. Martwoocy – wszyscy poza Testament – byli związani ze starożytnymi Świetlistymi przed Odstępstwem. Razem odrzucili przysięgi, ludzie i spreny. Myśleli, że doprowadzi to do bolesnego, ale możliwego do przeżycia rozstania. Tymczasem coś poszło bardzo nie tak.
Efektem byli martwoocy. Wyjaśnienie mogło wiązać się z Kelekiem, tą właśnie osobą, w celu zabicia której Shallan została wysłana do Nieprzemijającej Prawości. Ścisnęła dłoń Testament.
– Pomogę ci – szepnęła. – Za wszelką cenę.
Testament nie odpowiedziała, ale Shallan pochyliła się i objęła Zagadkową. Szaty Wzoru zawsze robiły wrażenie twardych, ale te należące do Testament uginały się jak tkanina.
– Dziękuję. Za to, że przyszłaś do mnie, kiedy byłam dzieckiem. Dziękuję, że mnie ochroniłaś. Nadal nie pamiętam wszystkiego, ale dziękuję.
Zagadkowa powoli, ale celowo otoczyła Shallan ramionami i uścisnęła ją.
– Odpocznij. – Shallan otarła oczy i wstała. – Ja coś wymyślę.2. Zrobić kolejny krok
_Wiatr poznałam z początku jako dziecko, w czasach zanim poznałam marzenia. Po cóż dzieciom marzenia lub aspiracje? One żyją i kochają życie, które jest._
_Rycerze Wiatru i Prawdy_, s. 3
Syl w końcu wyszła z komnaty Kaladina do mieszkania jego rodziny. On sam stał w promieniach słońca i na wietrze, bo czemu nie? Światło było tu nieustannie odnawiane, a trzymanie nowego Światła wieży nie popychało go do działania jak Burzowe Światło. Wręcz przeciwnie, trzymanie go… uspokajało.
Mimo to, kiedy ze środka dobiegł hałas, Kaladin podskoczył, a wokół niego pojawiły się wstrząsospreny, jak pękające żółte trójkąty. Jednakże kiedy dotarł do drzwi, okazało się, że to tylko jego młodszy braciszek, Oroden, klaskał. Kaladin uspokoił bijące szybko serce. Od niedawna przesadnie reagował na głośne dźwięki – również takie, które po zastanowieniu nie oznaczały żadnego zagrożenia.
Wiatr nie powiedział nic więcej, więc Kaladin wyszedł powoli do największej komnaty, gdzie Oroden bawił się klockami. Syl dołączyła do niego. Choć mogła uczynić się niewidzialną, rzadko robiła to w obecności jego rodziny. W rzeczy samej, poprzedniego wieczoru ustalili nową zasadę – kiedy jej ubranie miało kolorowe akcenty, jak fiolet na rękawach, znaczyło to, że jest widzialna dla innych. Kiedy było w całości jasnoniebieskie, tylko on ją widział.
– Gagadin! – Chłopczyk pokazał na niego. – Ty potrzebuje locki!
W tym przypadku „ty” oznaczało samego Orodena – który zauważył, że wszyscy zwracali się do niego „ty”. Kaladin uśmiechnął się i za pomocą Światła sprawił, że klocki zaczęły unosić się w powietrzu. Syl skurczyła się i przeskakiwała w powietrzu z klocka na klocek, a Oroden próbował w nie trafić.
Co ja robię? – pomyślał Kaladin. Zbliża się walka o losy świata, mój najlepszy przyjaciel nie żyje, a ja bawię się klockami z młodszym bratem?
W odpowiedzi w jego wnętrzu odezwał się znajomy głos.
_Przyjmij to, Kal. Korzystaj z tego. Nie umarłem po to, żebyś ty mógł rozczulać się nad sobą jak mokry Rogożerca bez brzytwy._
W przeciwieństwie do wiatru to nie było nic mistycznego. Po prostu… cóż, Kaladin znał Tefta wystarczająco długo, by móc przewidzieć, co powiedziałby mężczyzna. Nawet po śmierci dobry sierżant znał swoje zadanie – popychać oficerów we właściwym kierunku.
– Fyl! – Oroden wskazał Syl. – Fyl, pokreć fie!
Chłopiec zaczął się kręcić, a ona dołączyła, wirując wokół niego. W powietrzu pojawiły się śmiechospreny, jak srebrzyste rybki. To była kolejna zmiana w wieży – spreny były wszędzie i pokazywały się o wiele częściej.
Kaladin usiadł na podłodze wokół unoszących się klocków i poczuł się zmuszony, by rozważyć swoją rolę. Nie zostanie czempionem Dalinara i nie był już przywódcą mostu czwartego. Na ważnych spotkaniach zastąpił go Sigzil.
Kim więc był?
_Jesteś…_ – rzekł cicho ten sam głos. _Jesteś tym, czego potrzebuję…_
Natychmiast stał się czujny. Nie, nie wyobraził sobie tego.
Do środka weszła jego matka. Włosy upięła pod chustką, jak to zawsze robiła w Palenisku. Usiadła obok niego, sprzedała mu kuksańca i podała miskę z gotowanym lawisowym ziarnem z pikantnym mięsem kraba. Kaladin posłusznie zaczął jeść. Jeśli istniała grupa bardziej wymagająca niż sierżanci, to były nią matki. Kiedy był młodszy, taka uwaga wzbudzała jego zażenowanie. Po latach, w czasie których obywał się bez niej, odkrył, że odrobina matkowania mu nie przeszkadza.
– Jak się czujesz? – spytała Hesina.
– Dobrze – odparł, przełykając lawis.
Wpatrzyła się w niego.
– Naprawdę. Nie wspaniale. Dobrze. Martwię się tym, co nadchodzi.
Obok nich przeleciał klocek, ciągnąc za sobą Wieżowe Światło. Hesina ostrożnie postukała w niego palcem, a wtedy pofrunął przez komnatę, wirując jednocześnie.
– Czy one nie powinny… spaść?
– W końcu, może? – Wzruszył ramionami. – Navani zrobiła coś dziwnego z tym miejscem. Jest ciepło, ciśnienie się wyrównało i całe miejsce jest… napełnione. Jak kula.
Z otworów w ścianach na rozkaz wypływała woda, a jej temperaturę można było zmieniać gestem. Nagle te wszystkie dziwne zagłębienia i puste sadzawki w wieży nabrały sensu – nie miały urządzeń kierujących, bo uruchamiało się je, mówiąc albo dotykając kamienia.
Syl wirowała z Orodenem, aż chłopcu zakręciło się w głowie, i zostawiła mu kilka klocków dla odwrócenia uwagi. Znów urosła i padła na plecy obok Kaladina i Hesiny, a jej twarz pokrywało coś, co naśladowało pot. Kaladin dostrzegł nowy szczegół – jej havah nie miała długiego rękawa okrywającego bezpieczną dłoń, za to spren nosiła rękawiczkę – albo nadała swojej bezpiecznej dłoni biały odcień i fakturę. Nie było to niczym dziwnym, ostatnimi czasy Navani zawsze nosiła rękawiczkę, żeby móc korzystać z obu rąk. Zaskoczyło go jednak, że Syl ją miała. Wcześniej nie zwracała na to uwagi.
– Jak to możliwe, że mali ludzie nie tracą sił? – spytała Syl. – Skąd się bierze ich energia?
– To jedna z wielkich tajemnic cosmere – odparła Hesina. – Jeśli myślisz, że teraz jest trudno, szkoda, że nie widziałaś Kala.
– Oooch. – Syl przekręciła się na brzuch i spojrzała na Hesinę szeroko otwartymi oczyma, a długie niebiesko białe włosy opadały wokół jej twarzy.
Żadna ludzka kobieta nie zachowywałaby się tak… swobodnie w havah. Obcisłe suknie nie były do końca oficjalne, ale też ich krój nie zachęcał do przewalania się po ziemi na bosaka. Ale Syl była Syl.
– Zawstydzające historyjki z dzieciństwa? – spytała spren. – Dalej! Mów, póki ma pełne usta, a nie będzie mógł ci przerwać!
– Nie przestawał się ruszać. – Hesina pochyliła się. – Aż w końcu wieczorem padał i zasypiał, dając nam kilka krótkich godzin odpoczynku. Każdego wieczoru musiałam śpiewać jego ulubioną piosenkę, a Lirin musiał go gonić… a on umiał wyczuć, jeśli Lirin się nie przykładał, i mówił mu, co o tym sądzi. To było naprawdę urocze, patrzeć, jak Lirina beszta trzylatek.
– Mogłam się domyślić, że Kaladin jako dziecko był tyranem.
– Dzieci często takie są. Przyjmują tylko jedną odpowiedź na każde pytanie, bo niuanse są trudne i dezorientujące.
– Pewnie. – Kaladin zebrał resztę lawisu z miski. – Dzieci. To światopogląd, którego ofiarą, rzecz jasna, padają wyłącznie dzieci, nigdy reszta z nas.
Matka objęła go jedną ręką wokół ramion. Tego rodzaju uścisk jakby niechętnie świadczył o tym, że Kaladin nie jest już małym chłopcem.
– Nie chciałbyś czasami, żeby świat był prostszym miejscem? – spytała go Hesina. – Żeby łatwe odpowiedzi z dzieciństwa były w rzeczywistości właściwymi odpowiedziami?
– Już nie. Bo myślę, że łatwe odpowiedzi by mnie skazały. Właściwie skazałyby wszystkich.
Te słowa sprawiły, że matka się rozpromieniła, choć nie była to trudna odpowiedź. Później w jej oczach pojawił się psotny błysk. O, na burze. Co zamierzała powiedzieć teraz?
– Masz przyjaciółkę sprena. Czy zadałeś jej kiedykolwiek niezmiernie ważne pytanie, które zawsze zadawałeś, kiedy byłeś mały?
Westchnął i przygotował się.
– A jakie niby, matko?
– Łajnospreny. – Sprzedała mu kuksańca. – Fascynował cię ten pomysł.
– To był Tien! – sprzeciwił się Kaladin. – Nie ja.
Hesina popatrzyła na niego znacząco. Matki. Miały zbyt dobrą pamięć. Wokół niego pojawiły się wstydospreny, jak czerwone i białe płatki. Tylko kilka, ale wciąż.
– W porządku. Może i byłem… zaintrygowany. – Spojrzał na Syl, która wpatrywała się w nich szeroko otwartymi oczami. – Miałaś okazję… poznać jakieś?
– Łajnospreny – powtórzyła monotonnym głosem. – Zadajesz takie pytanie jedynej żyjącej Córce Burz, zasadniczo księżniczce w ludzkim rozumieniu. Ile kupy mogę znać?
– Proszę, możemy porozmawiać o czymś innym? – spytał Kaladin.
Niestety okazało się, że Oroden ich słuchał. Poklepał Kaladina po kolanie.
– Już dobrze, Gagadin – powiedział uspokajająco. – Kupka idzie do nocniczka. Weź coś dobrego!
To sprawiło, że Syl roześmiała się na całe gardło i znów przewróciła na plecy. Kaladin posłał Hesinie spojrzenie kapitana – to, które sprawiało, że wszyscy żołnierze bledli. Matki jednak ignorowały łańcuch dowodzenia. Kaladina ocaliło więc jedynie pojawienie się ojca, który stanął w drzwiach z wielkim plikiem dokumentów pod pachą. Hesina podeszła, by mu pomóc.
– Rozkład namiotów medycznych Dalinara i ich obecne procedury – wyjaśnił Lirin.
– „Dalinara”, co? – powtórzyła. – Kilka spotkań i mówisz po imieniu o najpotężniejszym człowieku na świecie?
– Postawa chłopaka jest zaraźliwa.
– Jestem pewna, że nie ma to zupełnie nic wspólnego z jego wychowaniem. Założymy za to, że cztery lata w wojsku jakimś cudem skłoniły go, by zachowywać się tak swobodnie w obecności jasnookich.
– No tak…
Lirin i Hesina popatrzyli na syna.
Oczy Kaladina były ostatnio jasnoniebieskie, nigdy nie wracały do naturalnego ciemnego brązu. Nie pomagał fakt, że choć siedział, unosił się cal nad ziemią. Powietrze było wygodniejsze od kamienia.
Rodzice rozłożyli kartki na blacie z boku komnaty.
– To jest chaos – stwierdził Lirin. – Cały jego system opieki medycznej trzeba odbudować od podstaw… zaczynając od nauki poprawnego odkażania. Najwyraźniej wielu z jego najlepszych medyków polowych zginęło.
– Wielu z jego najlepszych we wszystkim zginęło. – Hesina przesuwała wzrokiem po kartkach.
Nawet nie macie pojęcia, pomyślał Kaladin. Spojrzał na Syl, która przesunęła się, żeby być bliżej niego. Wciąż była wielkości człowieka. Oroden znów biegał za klockami, a Kaladin…
Cóż, mimo napięcia rozkoszował się tym. Rodziną. Spokojem. Syl. Od tak dawna biegał od katastrofy do katastrofy, że zupełnie zapomniał, jaka to radość. Nawet jedzenie potrawki z mostem czwartym – cenne chwile odpoczynku – było jak haust powietrza, kiedy tonął. Ale oto był. W spoczynku. Patrzył, jak braciszek się bawi, siedział obok Syl, słuchał rozmowy rodziców. Na burze, to był szalony wyścig. Udało mu się przetrwać.
I to nie była jego wina, że tak się stało.
Syl oparła głowę – choć niematerialną – o jego ramię i patrzyła na unoszące się klocki. To było dziwne zachowanie z jej strony, tak samo zresztą, jak przybranie wielkości człowieka.
– Skąd ludzki rozmiar? – spytał ją.
– Kiedy byliśmy w Cieniomorzu, wszyscy traktowali mnie inaczej. Czułam się… bardziej jak osoba. Mniej jak siła natury. Odkryłam, że brak mi tego.
– Czy ja traktuję cię inaczej, kiedy jesteś mała?
– Odrobinę.
– Chcesz, żebym się zmienił?
– Chcę, żeby rzeczy się zmieniły, a jednocześnie pozostały takie same. – Spojrzała na niego i pewnie dostrzegła, że zupełnie zbiło go to z tropu. Uśmiechnęła się szeroko. – Wystarczy, jeśli powiem, że chciałabym utrudnić niektórym ignorowanie mnie.
– Czy bycie takiej wielkości jest dla ciebie trudniejsze?
– Owszem. Ale uznałam, że chcę podjąć ten wysiłek. – Pokręciła głową, a wtedy jej włosy się zakołysały. – Nie podawaj w wątpliwość woli potężnej księżniczki sprenów, Kaladinie Burzą Błogosławiony. Moje kaprysy są równie niepojęte jak wielkoduszne.
– Przed chwilą powiedziałaś, że chciałabyś być traktowana jak osoba! Nie jak siła natury.
– Nie. Chcę decydować, kiedy będę traktowana jak osoba. To nie wyklucza tego, że jednocześnie chcę, by oddawano mi stosowną cześć. – Uśmiechnęła się przebieg le. – Zastanawiam się nad różnymi rzeczami, do których zmuszę Lunamora. Jeśli kiedyś jeszcze go spot kamy.
Kaladin chciał ją pocieszyć, ale tak naprawdę nie miał pojęcia, czy jeszcze zobaczą Skałę. To był inny rodzaj bólu, wyraźnie różny od straty Tefta, różny od straty Moasha – a raczej mężczyzny, za którego go kiedyś uważali.
To sprawiło, że powrócił myślami do sytuacji, jak również dziwnych ostrzeżeń szeptanych przez wiatr. Odezwał się.
– Ojcze, jak wygląda w tej chwili sytuacja bitewna? Zostało dziesięć dni. Można by sądzić, że wszyscy po prostu odpoczną i przeczekają je?
– Niestety, nie – odparł Lirin. – Ostrzeżono mnie, że mam się spodziewać licznych ofiar w ciągu następnych kilku dni, bo Dalinar przewiduje, że walki będą trwały do samego końca… właściwie obawia się, że wróg może napierać jeszcze bardziej, by zdobyć Niczyje Wzgórza i Krainy Lodu. Najwyraźniej zgodnie z umową, cokolwiek będzie w rękach każdej ze stron, kiedy nadejdzie termin… to zachowają.
Na burze. Kaladin to sobie wyobrażał – zacięte walki o nieważne, niezamieszkane ziemie – ale takie, które obie ze stron i tak chciały zachować. Serce mu krwawiło na myśl o żołnierzach, którzy zginą w ciągu dziewięciu dni, zanim to wszystko się skończy.
– Czy to ta burza? – szepnął.
Syl spojrzała na niego, marszcząc czoło. Ale on nie mówił do niej.
_Nie…_ – odparł głos. _Gorzej…_
Gorzej. Zadrżał.
_Proszę…_ – powiedział wiatr. _Pomóż…_
– Nie wiem, czy potrafię pomóc – szepnął Kaladin i zwiesił głowę. – Ja… nie wiem, czy coś jeszcze we mnie zostało do oddania.
_Rozumiem. Jeśli możesz, przyjdź do mnie._
– Dokąd?
_Posłuchaj Kowala Więzi…_
Zmarszczył czoło. Poprzedniego dnia Dalinar wspomniał, że ma dla Kaladina zadanie w Shinovarze, związane z Heroldem Ishim i „dziwnym towarzystwem”. Kaladin już zdecydował, że wyruszy. Możliwe więc, że mógł pomóc.
_Przyjdź do mnie_, powtórzył wiatr. _Proszę…_
Tej nocy zapowiedziano arcyburzę, a Kaladin zamierzał wykorzystać ją – i Burzowe Światło, które dawała – by udać się do Shinovaru. Dalinar obiecał mu jednak więcej szczegółów przed wyruszeniem. Dlatego Kaladin odetchnął głęboko, wstał i się przeciągnął.
Cudownie było spędzić czas z rodziną. Przypomnieć sobie ten spokój. Ale choć był znużony, czekała na niego praca.
– Przykro mi – powiedział do rodziców. – Muszę odejść. Dalinar chce, żebym spróbował odnaleźć Ishiego, który najwyraźniej oszalał. Co nie jest niczym zaskakującym, jeśli wziąć pod uwagę, jak się mają Taln i Ash.
Matka popatrzyła na niego dziwnie, a on dopiero po chwili zorientował się, że to ze względu na poufały sposób, w jaki mówił o Heroldach – postaciach, którym na całym świecie oddawano cześć i o których opowiadano legendy. Nie znał zbyt dobrze żadnego z nich, ale używanie ich imion w taki sposób wydawało mu się naturalne. Przestał szanować ludzi, których nie znał, w dniu, kiedy Amaram go napiętnował.
Bóg czy król. Jeśli chcieli jego szacunku, mogli na niego zapracować.
– Synu.
Lirin odwrócił się od stert papierów. Wypowiedział to słowo w taki sposób, że Kaladin w duchu nastawił się na wykład.
Nie był więc przygotowany, kiedy Lirin podszedł i objął go. Niezgrabnie, bo okazywanie uczuć w taki sposób nie było dla niego naturalne. Gest ten jednak przekazywał emocje, z których wypowiedzeniem na głos miał problemy. Że się mylił. Że Kaladin być może potrzebował odnaleźć własną drogę.
Dlatego Kaladin również go objął i pozwolił, by zawirowały wokół nich radościospreny – jak niebieskie liście.
– Żałuję, że nie mam dla ciebie ojcowskich rad, ale rozumiesz życie lepiej ode mnie – stwierdził Lirin. – Pewnie więc ruszaj i bądź sobą. Chroń. Ja… kocham cię.
– Uważaj na siebie – dodała matka i znów objęła go z boku. – Wróć do nas.
Skinął jej głową i spojrzał na Syl. Przebrała się z havah w mundur mostu czwartego, z białymi i granatowymi lamówkami, a włosy zebrała w kucyk, jaki zwykle nosiła Lyn. Robiło to dziwne wrażenie – sprawiało, że wyglądała na starszą. Nigdy tak naprawdę nie była dziecinna, mimo czasami psotnej natury – a jej wybraną postacią była zawsze kobieta, młoda, lecz dorosła. Czasami dziewczęca, ale nigdy dziewczynka. W mundurze, z upiętymi włosami – i tą rękawiczką na bezpiecznej dłoni – wydawała się dojrzalsza.
Nadszedł czas, by odejść. Kaladin po raz ostatni przytulił braciszka i wyszedł na spotkanie przeznaczenia, a czuł się przy tym, jakby po raz pierwszy od lat panował nad sytuacją. Zdecydował, że zrobi kolejny krok, a nie został popchnięty naprzód przez impet lub kryzys.
I choć, kiedy się obudził, czuł się dobrze, ta wiedza – to poczucie sprawczości – to było wspaniałe uczucie.