Widok na Rzym - ebook
Widok na Rzym - ebook
Amerykanka Laurel Forrester przyjechała do Rzymu, by poznać narzeczonego swojej matki. Spotkanie z nim skończyło się dla Laurel dramatycznym przeżyciem. Zdołała jednak uciec od natręta i windą dojechać do penthouse’u, gdzie ku jej zdumieniu czeka na nią Cristiano Ferrero, właściciel hotelu, najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziała…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4421-3 |
Rozmiar pliku: | 851 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Laurel Forrester wystrzeliła z pokoju hotelowego niczym kula z pistoletu i natychmiast popędziła w stronę windy, sapiąc przy tym głośno i potykając się w szpilkach, do których zupełnie nie była przyzwyczajona. To matka upierała się, by założyła wysokie obcasy…
Za sobą słyszała otwierane gwałtownym szarpnięciem drzwi i odgłosy ciężkich kroków.
– Wracaj tu, ty głupia, mała…!
Laurel, piszcząc histerycznie, przyśpieszyła kroku, na tyle, na ile było to możliwe, i błyskawicznie pokonała zakręt, za którym czarne lśniące drzwi windy połyskiwały na horyzoncie jak wrota do wolności.
– Poczekaj no, ty… niech no tylko…!
Postanowiła pozostać głucha na groźby Rica Bavassa i trzęsącą się dłonią wcisnęła guzik.
Wtedy zza rogu wytoczył się wielki Bavasso. Zrobił to nadzwyczaj sprawnie jak na dżentelmena pod sześćdziesiątkę. Laurel kątem oka widziała krople krwi na jego szczupłym policzku w miejscu, gdzie podrapała go, wybiegając z apartamentu.
Wolała nawet nie myśleć, co zrobi, jeśli drzwi windy nie otworzą się na czas. Na pewno będzie uciekać! Na dół! Krzycząc i wrzeszcząc, byleby się uratować przed silnym i rozwścieczonym Bavassem!
Winda jednak nie zawiodła i wskoczyła do niej błyskawicznie, wciskając przy okazji wszystkie guziki. Oby tylko jak najdalej od piekła, w którym się znalazła, od Bavassa i jego żądań dotyczących tego, za co ponoć zapłacił, a co podobno obiecała mu… jej matka!
Laurel nie zamierzała się jednak nad tym zastanawiać akurat teraz. Nie mogła sobie pozwolić na taki luksus, walczyła przecież o przetrwanie. W obsesyjnym tempie wciskając po tysiąckroć guzik zamykający drzwi, wpatrywała się w zbliżającego się Bavassa z triumfalnym uśmiechem na złowrogim obliczu, na jego przekrzywiony krawat i krzywo zapięty smoking.
– Mam cię, ty mała dziwko!
Gdy wyciągnął rękę, by nie dopuścić do zamknięcia drzwi, bez namysłu zerwała z nogi but i wycelowała nim prosto w dłoń napastnika. Ostry, cienki obcas ugodził Bavassa, który odskoczył, wydając z siebie okrzyk wściekłego zaskoczenia. Drzwi zdążyły się jednak zamknąć i winda ruszyła w górę, być może ratując zdrowie lub życie Laurel, która zaczęła głośno szlochać, nie mogąc dłużej pohamować ani panicznego strachu, ani poczucia ogromnej ulgi, w związku z tym, co się stało i co na szczęście nie – ale było tak blisko… Poczuła, że uginają się pod nią nogi i przykucnęła na podłodze windy, przyciągając do siebie kolana i kuląc głowę w ramionach… O mały włos!
Niestety jej pech jeszcze się nie skończył, musiała przecież wydostać się jakoś z tego przeklętego hotelu i w ogóle z Rzymu. A Bavasso miał u siebie w apartamencie jej torebkę! I zawsze towarzyszyli mu ponurzy goryle, których widziała, gdy grał w bakarata, jak stali nad nim, jakby tylko czekali na okazję… którą chwilowo stała się ona sama.
Co właściwie zrobi Bavasso? Przez dwa dni tej niedawnej znajomości początkowo był szarmancki i czarujący, choć bezspornie poświęcał jej więcej uwagi, niż powinien, biorąc pod uwagę fakt, że podobno był oficjalnym obiektem westchnień jej matki. Potem okazał się arogancki i przekonany o tym, że zasługuje na specjalne traktowanie. Jakby się mu coś należało… A co teraz z mamą? Czy jest bezpieczna? Czy Bavasso nie zagrozi także jej? A może… Elizabeth jest częścią tej ponurej historii, jak to sugerował? „Wyciągam rękę wyłącznie po to, co obiecała mi twoja matka!” – powiedział. Jeżeli to prawda, Bavasso nigdy tak tego nie zostawi!
Ale przecież mama… nie sprzedałaby chyba własnej córki, jak sprzedaje się krowy na targu? Zresztą… wszystko już jedno, ten dzień stał się po prostu trudny do zniesienia. Nie powinna była w ogóle zgodzić się na przyjazd do Rzymu, wiedząc, że ma tu do odegrania konkretną rolę, jeśli ma dostać to, czego chce. A jednak zgodziła się. Bo uznała, że warto zaryzykować. Jeszcze jeden raz i w końcu będzie wolna. Tyle że nie jest, i tym bardziej nie czuje się teraz wolna.
Drzwi windy nareszcie się otworzyły. Uniosła głowę, jakby podświadomie wypatrując Bavassa. Ale nie. Za drzwiami ujrzała coś, co przypominało czyjś prywatny apartament. Bardzo elegancki i przestronny. Co najmniej dwukrotnie większy od tego, z którego właśnie uciekła.
Podniosła się z trudem, obciągając rąbek kusej błyszczącej sukienki ze srebrnej satyny, która zresztą również, jak i szpilki, została wybrana przez matkę. „Bavasso lubi patrzeć na śliczne młode kobiety w rozkwicie, nie jakieś zaniedbane szare myszy, który na dyskotekach podpierają ściany! To bardzo wykwintny i wybredny mężczyzna, Laurel!”. Niestety, Laurel dopiero teraz zrozumiała jednoznaczny komunikat matki…
Na razie wiedziała, że musi natychmiast wysiąść z windy, bo inaczej zjedzie na dół, wprost w objęcia Bavassa i jego zbirów. Ostrożnie więc postawiła nogę na czarnej marmurowej posadzce i rozejrzała się wokół. Znajdowała się w niesamowitym pomieszczeniu, na szczycie budynku, które miało okna od podłogi do sufitu we wszystkich czterech ścianach. Dawało to oszałamiający widok na Wieczne Miasto Rzym nocą.
W wielkim pokoju znajdowały się liczne kanapy z czarnej skóry, a jedyne oświetlenie stanowiły malutkie lampki nocne. Dlatego pewnie Laurel dopiero po dłuższej chwili uświadomiła sobie, że nie jest sama. Nieopodal stał mężczyzna w czarnych spodniach, grafitowej koszuli, z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami i intensywnie szarymi oczami. Emanowała zeń niebezpieczna moc.
Laurel wstrzymała oddech. Sparaliżowało ją uczucie strachu, pomieszanego z ulgą, a wszystko jakby pod wpływem nagłego olśnienia… Czy to mógłby być…?!
– Witaj, Laurel – odezwał się nieznajomy władczym, a jednocześnie niesamowicie zmysłowym tonem.
Nadal nie mogła przezwyciężyć zdumienia, choć wiedziała już, że to musi być on!
– Cristiano… – wyszeptała w końcu, cała się trzęsąc, nie wiadomo, czy bardziej z wrażenia, czy z powodu niedawnych przeżyć. – Dzięki Bogu…
Przypatrywał się badawczo jej potarganej i naderwanej sukience.
– Sprawy wymknęły się odrobinę spod kontroli?
Zaczerwieniła się. Mówiąc obiektywnie, kreacja od samego początku była nieprzyzwoicie skąpa, a jeśli dodać do tego oderwane ramiączko i ewidentny brak stanika… To zdecydowanie nie mogło zrobić dobrego wrażenia na jej starszym przybranym bracie.
Postanowiła wziąć się w garść.
– Nie wiedziałam nawet, że tu jesteś!
– Nie?
– Oczywiście, że nie… – obruszyła się, dopiero teraz zauważając jego chłodny, oceniający ton i drwiące spojrzenie.
Po chwili uświadomiła sobie dokładnie moment, w którym widzieli się po raz ostatni: dziesięć lat temu, kiedy była głupiutką czternastolatką, a on dość dojrzałym jak na swój wiek dwudziestotrzylatkiem… Próbowała wtedy w ramach nastoletniego popisywania się na siłę uwiesić się na nim czy usiąść mu na kolanach…
– Co więcej, nawet nie wiem, gdzie jestem – przyznała.
– To mój prywatny penthouse, na szczycie „La Sirena”.
– O! – Ale jakim cudem można się tu dostać, wcisnąwszy guzik w ogólnodostępnej hotelowej windzie? – Bardzo się cieszę, że się tu znalazłam, naprawdę bardzo.
– Nie wątpię.
W jego głosie i oczach było niezmiennie coś drwiącego, coś, czego nie mogła zrozumieć. Czyżby po takiej przerwie odnosił się do jej idiotycznego zachowania sprzed lat? Głupiego podlotka, który usiłował go nieudolnie pocałować i został całkowicie spacyfikowany? Niemożliwe, żeby Cristiano zapamiętał taki epizod na dekadę.
– Czy pozwolisz mi się odświeżyć? – zapytała. – Czuję się…
Brudna. Po prostu brudna. Ale nie musisz o tym wiedzieć, i bez tego patrzysz na mnie jednoznacznie… Wiem, że mam na sobie kusą, zdzirowatą kieckę, ale i tak nie masz prawa mnie oceniać wyłącznie po stroju. Chociaż, może po tym, co wyczyniałam tu dziś wieczorem…
– Czuj się jak u siebie w domu. W łazience znajdziesz wszystko, co się może przydać.
– Dziękuję – odparła odrobinę zbyt wyniosłym tonem, starając się w ten sposób pokryć zmieszanie i poczucie winy. Gdyby mogła wybrać sobie okoliczności, w których po latach ma się spotkać ponownie z przybranym bratem, kiedyś tak bardzo ją fascynującym, na pewno byłoby to ostatnie miejsce i sytuacja, jakie potrafiłaby wymyślić.
Co powodowało drwinę i chłód w jego głosie i spojrzeniu? Czy tylko jej strój? Tak naprawdę nic bliższego ich nigdy nie łączyło. Jej matka była żoną jego ojca przez trzy lata, i przez ten czas przybrane rodzeństwo spotkało się dwa razy. Pierwszym razem, tuż po ślubie, Cristiano przyjechał i pokłócił się wściekle ze swym ojcem Lorenzem, a następnie uciekł z domu jak oparzony. Drugim razem przyjechał do domu po długim czasie, a ona po dziewczęcemu starała się zrobić na nim wrażenie.
Pół roku później Lorenzo Ferrero rozwiódł się z matką i obie musiały pokornie wrócić do Illinois. Aby sfinansować przesadny styl życia mamy, miały wyłącznie niewielką szkatułkę biżuterii, bo Ferrero zadbał o niemożliwą do zakwestionowania intercyzę, na co Elizabeth istotnie sobie zasłużyła swą miłością do wydawania wszelkich pieniędzy…
Teraz, gdy Cristiano stał nieruchomo, zapatrzony w nią, wyraz jego oczu był dla niej nieprzenikniony. Sama też zresztą nie wiedziała, czego właściwie oczekuje po tym człowieku. Nigdy dotąd nie okazał żadnego zainteresowania jej osobą, pod żadnym względem, czy to rodzinnym, czy jakimkolwiek innym. Byli dla siebie prawie całkowicie obcymi ludźmi.
No może ona dla niego… Bo on dla niej, szczerze mówiąc, nie. Z jakiegoś powodu, lub też z czystej ciekawości, od lat śledziła jego losy i wyczyny w portalach społecznościowych i artykułach dostępnych na plotkarskich stronach. Zawsze fascynował ją ten tajemniczy osobnik, przez parę lat oficjalnie należący do jej najbliższej rodziny. Może ta fascynacja wzięła się z odrzucenia i zignorowania dziewczęcych zalotów, kiedy z dziecka przemieniała się powoli i nieuchronnie w młodą kobietę?
To, że nagle znalazła się w jego prywatnym penthousie, kompletnie ją zdumiało, ale gdyby się na moment skupiła, uświadomiłaby sobie przecież, że wie, że hotel La Sirena, gdzie planowały się z matką spotkać z Bavassem, został wybrany z powodu nieanonimowego właściciela. Może po prostu wyparła możliwość realnego spotkania z Cristianem?
Wtedy brat uśmiechnął się do niej, lecz nie było w tym uśmiechu ani krzty ciepła czy humoru.
– Mówiłaś, że chcesz się odświeżyć… – przypomniał obojętnie.
– Tak… – potwierdziła odruchowo.
A więc zauważył, że się w niego wpatrywała. Trudno jednak byłoby nie patrzeć na kogoś tak przystojnego i pociągającego. Mało tego, trudno powstrzymać wyobraźnię… i nie zbudzić uśpionych dotąd pragnień i tęsknot.
Cristiano wyglądał zupełnie tak samo jak dziesięć lat temu. Zadziornie uniesiona głowa, krzaczaste brwi, zmysłowe usta, niesamowicie umięśniona, seksowna sylwetka. Może był tylko jeszcze bardziej pewny siebie. Nic dziwnego, przez te dziesięć lat dorobił się sam fortuny w nieruchomościach, kasynach i branży hotelarskiej dla klienteli z najwyższej półki. Oczywiście, według mediów, zaliczył też tysiące kochanek, hollywoodzkich aktorek i europejskich top modelek, którymi bawił się po parę tygodni jak zabawkami.
Laurel z perspektywy tak wielu lat wydawało się niewiarygodne, że ośmieliła się wtedy zainteresować nieopierzoną, nastoletnią sobą kogoś takiego… z samego świecznika. Jeszcze teraz wprawiało ją to w zażenowanie. Ale przecież Cristiano naprawdę nie pamiętałby sceny z zamierzchłej przeszłości… mimo że odpędził ją wtedy niczym natrętną muchę.
Ale nie czas teraz wspominać. Bo brat zobaczy na jej twarzy jeszcze większe upokorzenie, a przez tę głupią sukienkę i tak zobaczył już za dużo.
– Jeszcze raz dzięki – wymamrotała pośpiesznie i zawróciła do holu.
Cristiano odprowadził wzrokiem Laurel, która przypominała mu wypłoszonego królika. Ale bardzo seksownego królika i, jak na jego gust, zdecydowanie zbyt skąpo odzianego, i w dodatku w jednym bucie… Irytowało go, że zrobiła na nim wrażenie. Zwłaszcza że miał okazję się przekonać, z kim ma do czynienia. Gdy dziś wieczorem zobaczył ją zmierzającą kokieteryjnym krokiem w stronę La Sirena, ubraną jak prostytutka i uwieszoną na ramieniu starszego, znanego mu mężczyzny, który przyprawiał go o dreszcze, przeżył szok. Po raz ostatni widzieli się przed dziesięcioma laty. Oczywiście wyglądała wtedy dużo dziecinniej, ale i tak dzisiaj natychmiast ją rozpoznał.
Zdumienie szybko przerodziło się w głębokie rozczarowanie. Jednak gdyby się nad tym zastanowić, od dawna wiedział, że Laurel będzie kiedyś taka jak jej matka. Tchórzliwa, amoralna naciągaczka, łapiąca każdą nadarzającą się okazję. Pokazała mu już zresztą, na co ją stać, dziesięć lat temu. Jak mawiają: niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Właśnie dlatego od zawsze z determinacją odcinał się od swego ojca. Bo nie chciał nigdy popełnić jego błędów. Nie zamierzał w nieskończoność uganiać się za żałosną ułudą szczęśliwego życia do grobowej deski. Ani dawać się dla tej ułudy wykorzystywać, upokarzać… W imię czego? Złudnej emocji, która naprawdę nie istniała, lub lepiej: istnieć nie powinna, zwanej miłością?
Teraz, zamyślony, podszedł do okna. Co też może przynieść przyszłość jemu… Laurel? Widział ją w kasynie, uwieszoną na ramieniu Bavassa, jej żenujące próby flirtowania, zbyt oczywiste… Zdecydowanie nie była dobrą aktorką. Stary Bavasso wziął to zachowanie za dobrą monetę i zażądał więcej. A Cristiano z jakiegoś powodu nie potrafił przez resztę wieczoru nie patrzyć na podgląd kamer ochrony w swoim apartamencie. Może dlatego, że łączyła ich przeszłość? Że wiedział tyle o jej matce, że wolał nie dopuścić do tego, by naciągnęła któregoś z jego stałych klientów, nawet tych nielubianych, jak Rico Bavasso? A może jeszcze z jakichś innych powodów?
Obserwował więc ze zgrozą, jak Laurel wychodzi z kasyna w towarzystwie Rica, a właściwie to on wyprowadza ją za rękę, sztucznie uśmiechniętą. Właśnie ten uśmiech trafił go w samo serce, organ, którego posiadania tak bardzo się wstydził. Nie widział oczywiście, co zaszło w samym apartamencie hotelowym – choć z łatwością mógł się tego domyślić – ale ujrzał ją potem uciekającą w stronę windy, jakby ją goniło stado wściekłych psów, a w zasadzie jeden – lubieżny i napastliwy. Nieważne, o co grała. Najważniejsze, że jednak postanowiła z tej gry przed końcem zrezygnować. A Cristiano wierzył, że każda kobieta ma prawo na każdym etapie zmienić zdanie i powiedzieć „nie”, co jednak nie zmieniało jego ogólnej opinii o Laurel Forrester.
Na podglądzie widział, jak rozpaczliwie wciska wszystkie guziki w windzie. Ten wiodący do jego penthouse’u także. Rzecz jasna, ten guzik na co dzień był zablokowany, nie otwierał drzwi, lecz można to było skorygować jednym ruchem na klawiaturze. Cristiano wykonał ten ruch i Laurel pojechał prosto do niego.
I teraz tu była.
Pozostawało pytanie, co zamierzał zrobić z tym nieplanowanym faktem?
Koloseum przyciągało wzrok swym niesamowitym światłem niczym wielka latarnia morska. Widok na Rzym nocą nie miał sobie równych… Cristiano sprowadził do siebie Laurel bez zastanowienia, bo potrzebowała ratunku, a on był człowiekiem honoru. Lecz na tym się kończyło jego poczucie honoru. Bo teraz, z ponownie zablokowanymi drzwiami windy, Laurel będzie potrzebowała ratunku… wyłącznie przed nim.ROZDZIAŁ DRUGI
Laurel zajrzała do pierwszego pokoju po lewej stronie, okazałej sypialni z przyległą łazienką, a potem przeszła na palcach po białym dywanie z grubego włókna aż do dużego małżeńskiego łoża usytuowanego na podeście, na którym leżała czarna, satynowa pomięta kołdra. To tu sypiał Cristiano, a ona wyczuwała ślady jego obecności w każdym eleganckim zakamarku pokoju. Czuła też jego zapach – wodę po goleniu o intensywnym aromacie i coś jeszcze, coś nieskończenie bardziej męskiego, co wdzierało się w jej zmysły i rozniecało fajerwerki, choć z całej siły chciała to stłumić.
Jej wzrok przykuły proste, jawiące się wręcz surowo elementy tworzące atmosferę pokoju: łóżko, biurko i widok. Żadnych osobistych przedmiotów ani pamiątek, żadnych fotografii, zero jakichkolwiek drobiazgów. Nawet książek. Nie było też żadnych oznak obecności kobiety, więc może trafiła na moment pomiędzy kochankami. Ale dlaczego ją to w ogóle obchodziło? Z niesmakiem zawróciła w stronę łazienki i zamknęła drzwi na klucz.
Łazienka wyglądała niemalże tak samo surowo jak sypialnia i prawie dorównywała jej rozmiarem.
Olbrzymia, czarna, marmurowa, zatopiona w podłodze wanna ze złotymi kranami, oddzielny ogromny prysznic, większy od jej całej sypialni w domu, i podwójne umywalki. Nie mogła też nie zauważyć ciepła wydobywającego się z podłogi pokrytej kamiennymi płytami. Nagle wydarzenia ostatnich godzin ponownie wróciły do niej z ogromną siłą i sprawiły, że głośno westchnęła.
Niekończący się wieczór w kasynie, gdzie Rico, grając w bakarata, rzucał jej pożądliwe spojrzenia, które ona uznała za wytwory własnej wyobraźni. Przecież nie mogło być inaczej. To jej matka podobała się Bavassowi i to ona powiedziała niedawno, że ma nadzieję na zaręczynowy pierścionek. Więc taka musiała być prawda. Jedynym powodem, dla którego się z nim spotkała, było to, że chciała dać matce swoje błogosławieństwo.
Czyż nie tak?
A potem ten moment, gdy Bavasso poprosił ją, by poszli na górę. Rzuciła matce gorączkowe spojrzenie. Elizabeth uśmiechnęła się i powiedziała, że za chwilę dołączy do nich, by uczcić tę chwilę szampanem. Laurel uwierzyła matce. Jakżeby inaczej? Była jej matką i chociaż w przeszłości zdarzało jej się robić rzeczy zupełnie nie na miejscu, to przecież nie mogłaby zrobić czegoś takiego!
Laurel zamknęła oczy, jakby próbowała odeprzeć ogarniający ją ból zdrady. Chociaż zdrada nie wydawała się tu właściwym słowem, ponieważ Elizabeth nie obiecywała w zamian niczego oprócz pewnej korzyści finansowej, której Laurel tak bardzo potrzebowała i była gotowa ją wziąć. W czymże w tym momencie miała się okazać lepsza od matki, kobiety, która zawsze polowała na mężczyzn, by sfinansowali jej rozrzutny styl życia?
Wzięła głęboki oddech, otworzyła oczy i zrzuciła z siebie satynową sukienkę, która opadła miękko u jej stóp. Nagle Laurel owładnęło silne poczucie winy, jakby ból fizyczny czy atak choroby. Coś ścisnęło ją w żołądku i w gardle. Jednym kopniakiem posłała poniżający strój w róg pokoju.
Ale to nie wystarczyło – nadal widziała tę przeklętą kieckę, pomiętą stertę srebra. Wydając cichy okrzyk, pochwyciła ją i pociągnęła. Cienki materiał rozdarł się z łatwością. Kilka sekund później z sukni pozostały jedynie jasne połyskujące wstążki, które wepchnęła do kosza na śmieci.
Zaraz potem uświadomiła sobie, że zrobiła coś wybitnie niemądrego – zniszczyła swoje jedyne ubranie… Czyżby los chciał, żeby stanęła przed Cristianem jedynie w koronkowych stringach? Oczywiście to na pewno zostałoby dobrze przez niego przyjęte…
Zrezygnowana westchnęła przeciągle i skierowała się w stronę prysznica. W tej chwili najbardziej ze wszystkiego pragnęła się umyć i zetrzeć z siebie zapach drogiej mdłej wody kolońskiej, którą Rico Bavasso miał na sobie. To było teraz ważniejsze niż wszelkie rozważania, co dalej zrobić czy co na siebie włożyć.
Po chwili znalazła się pod silnymi strumieniami prysznica, pozwalając wodzie zawładnąć całym ciałem i obmyć wszelkie żale i smutki… gdyby tylko było to możliwe. Nigdy nie powinna się godzić na plany matki ani sprzedać własnej duszy za marną obietnicę, której teraz Elizabeth może nawet nie dotrzymać. A jeśli nie dotrzyma…
Serce Laurel nagle zamarło. To nie było w porządku, że chciała tak niewiele, tak bardzo się starała, by teraz, być może, nic nie dostać w zamian. Widziała jednak, że płacz ani lament nie mają już sensu. Dokonała swoich wyborów. Nie zawsze dobrych. Niektóre z nich okazały się skrajnie złe. Jakimś sposobem musiała teraz ocalić, co się da, z pobojowiska ostatnich godzin.
Została w łazience możliwie jak najdłużej. Najpierw pod kojącym strumieniem wody, a potem rozczesując włosy. Szczęśliwie na drzwiach wisiał gruby granatowy szlafrok frotte. Zawinęła się w niego, wdzięczna, że okrywa ją od stóp po szyję. Potrzebowała zbroi, choćby tak kruchej jak ta.
Potrzebowała też czasu, by obmyślić jakiś plan i przedstawić go Cristianowi. Na nieszczęście jej opcje i środki były skrajnie ograniczone.
Torebkę zostawiła w pokoju Bavassa, a w niej pieniądze, prawo jazdy i klucz do pokoju hotelowego. Tyle chociaż dobrego, że paszport pozostał w sejfie obskurnego pensjonatu, gdzie zatrzymały się z matką. Ale jak niby miałaby się tam dostać? A jeśli Bavasso nadal na nią czyha?
Wtedy wzięła głęboki oddech i zdecydowała, że pora już wypić piwo, którego nawarzyła. Po pierwsze więc stanąć twarzą w twarz z Cristianem. Wizja ta przyprawiała ją o mdłości, choć z drugiej strony czuła niespodziewany dreszczyk emocji. Nie mogła się doczekać, by znów zobaczyć brata, czy nawet się z nim posprzeczać, chociaż powinna to być ostatnia wyczekiwana przez nią rzecz.
Uczucie ulgi po ocaleniu – wprawdzie przypadkowym – ze szpon Rica Bavassa powoli się rozpływało, a w jego miejsce wdzierała się mało komfortowa świadomość, że pomiędzy Cristianem a nią, a także pomiędzy jego ojcem i jej matką panował stan wrogości i braku sympatii. Gorzki rozwód przekreślił wszelkie rodzinne spotkania. A jeśli brat pamiętał jej dziewczęce zadurzenie, to na pewno nie wspominał go z czułością. Nie ulega jednak wątpliwości, że teraz jej pomógł – kobiecie w oczywisty sposób znajdującej się w sytuacji zagrożenia i w potrzebie. Nieważne jak chłodny i nieprzystępny, to jednak – taką miała nadzieję – jest człowiekiem honoru.
Nie mając już nic więcej do stracenia, Laurel skierowała się w stronę salonu. Cristiano siedział wyciągnięty na jednej z sof. Swe muskularne nogi opierał na szklano-chromowym stoliku do kawy. W ręku trzymał najnowocześniejszy z możliwych smartfon, na którym przeglądał wiadomości. Gdy weszła do pokoju, wsunął go do kieszeni i wstał, pełen elegancji, ogłady i dobrych manier.
– Już lepiej? – zapytał nieco szyderczo.
– Tak, dziękuję. Twój prysznic jest fantastyczny – odparła cienkim i niepewnym głosem, bardziej dziewczęcym niż kobiecym.
Po chwili jednak wyprostowała się. Choć Cristiano był w stanie sprawić, że wewnątrz czuła się jak galareta – nie dawało się nie ulec wrażeniu, jakie wywierał, a nawet więcej, nie można było nie dać się oślepić mężczyźnie, który emanował tak obezwładniającą seksualnością – to jednak nadal kontrolowała rozmowę.
– Muszę poprosić cię o przysługę.
Cristiano w ogóle nie wyglądał na zaskoczonego.
– Tak? – zapytał zgoła łagodnym tonem, choć pod powierzchnią tej niewinności pulsowało coś złowieszczego, sprawiając, że Laurel miała się na baczności jeszcze bardziej niż przedtem.
– Czy mógłbyś posłać kogoś, być może z twojego personelu, do mojego pensjonatu? Potrzebuję swoich rzeczy, ubrań i paszportu. – Mówiąc to, podniosła nieco brodę, by śmiało zmierzyć się z jego szyderczym, srebrzystym intensywnym spojrzeniem. – Zamierzam opuścić Rzym najszybciej, jak to możliwe.
Podniósł głowę.
– A zatem sprawy potoczyły się nie tak, jak chciałaś?
Trudno było nie zauważyć nuty kpiny w jego głosie. Poczuła, jak płoną jej policzki. Jednak nie spuściła wzroku.
– Nie.
– Ale tyle chyba już wiesz? Rico Bavasso nie lubi, gdy psuje mu się szyki – dodał po chwili, którą – mówiąc wprost – poświęcił na badanie jej wzrokiem, inspekcję tak dogłębną, że Laurel miała wrażenie, że widzi nawet to, co skrywa obszerny szlafrok.
– Owszem, tyle to nawet ja odgadłam i właśnie dlatego zamierzam stąd wyjechać.
– I sądzisz, że będzie to takie proste?
Nagle ogarnął ją niepokój i poczuła, jak coś znów ściska ją w środku.
– Co masz na myśli?
– Bavasso to potężny i bardzo nieprzyjemny typ – odparł bez emocji. – Źle wybrałaś ofiarę, bella.
Wlepiła w niego zdumiony wzrok. To jedno słowo rozbrzmiewało w jej uszach: ofiara. A więc Cristiano uważa ją za oszustkę. Być może za kogoś tylko oczko wyżej niż prostytutka. W sumie nie powinna się tym przejmować, a może nawet dziwić. Przecież cały wieczór zachowywała się mniej więcej tak, jakby właśnie była oszustką, chociaż nigdy nie chciała, by sprawy potoczyły się w ten sposób. Wstyd działał jak gorące żelazo, przypalał jej sumienie i duszę. Dlaczego okazała się tak głupia, a może tak zdesperowana?
A jeśli chodzi o Bavassa i to, że jest potężny, a zarazem raczej nieprzyjemny, to w tym momencie najmniej potrzebowała potwierdzenia tych oczywistych faktów.
– On nie jest moją ofiarą ani żadnym celem – odpowiedziała. Cristiano oczywiście zrobił minę niedowiarka. – Nie masz prawa mnie osądzać!
Naskoczyła na niego, jakby na chwilę puściły jej nerwy. Bo przecież on akurat najmniej zasługiwał na gniew, ale nikogo innego nie miała pod ręką. A do tego, szczerze mówiąc, w takim momencie oczekiwała choćby odrobiny współczucia i wsparcia.
– Co w związku z tym powinnam według ciebie zrobić? – dodała po chwili.
– Ukryj się i przeczekaj jakiś czas – oświadczył bez emocji, jakby w ogóle go to nie dotyczyło. I właśnie tak dokładnie było. Być może ona w ciągu ostatnich dziesięciu lat istotnie śledziła go w internecie, nawet jeśli tylko na pół gwizdka, ale zdecydowanie wątpiła, by on poświęcił jej choćby jedną myśl. Zdumiało ją na dzień dobry, że w ogóle pamiętał jej imię.
– Ukryj się – powtórzyła jak echo. To jej teraz brakowało wiary. – Ciekawe jak? I gdzie? Moja torba została w jego apartamencie, a reszta moich rzeczy w pensjonacie… – Gwałtownie wciągnęła powietrze. – Proszę, wyślij kogoś, by je przyniósł. To taka drobna przysługa.
– Drobna przysługa? A ja mam olbrzymie wątpliwości, czy powinienem wpakować kogokolwiek z mojego personelu w tak nieprzewidywalną sytuację, bella.
– Nie nazywaj mnie tak – burknęła.
Dobrze wiedziała, że nie chciał jej urazić, choć zabrzmiało to jak drwina, której nie mogła znieść, bo czuła się już dostatecznie obnażona, a cała ta sytuacja sprawiała, że dodatkowo była bezbronna.
– Niby dlaczego? – rzucił jej wyzwanie, a jego głos przybrał łagodną, uwodzicielską barwę. – Jesteś niesamowicie piękna, więc co najwyżej stwierdzam fakt. – Zawiesił na niej pieszczotliwe spojrzenie, jakby chcąc ją zmusić do jakiejkolwiek reakcji. Ogarnęła ją fala ciepła i szybko przemieściła się w dół ciała. Najbardziej zdradziecka i dyskomfortowa fala, której istnienie tak bardzo pragnęła zanegować…
– Dlaczego to według ciebie jest takie trudne? – upierała się przy swoim, udając, że jego sztuczki w ogóle na nią nie działają, a całe jej ciało nie płonie.
– Dlatego, że Bavasso jest nieprzyjemnym facetem i zemści się na każdym, kto przyczyni się do pokrzyżowania jego planów. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że jego ochroniarz będzie czekał w pensjonacie. Jeśli ktokolwiek zjawi się i poprosi o klucz do twojego pokoju, będzie o tym wiedział.
– Ale czy ty lub ktokolwiek inny nie może załatwić tego dyskretnie?
Zmrużył oczy.
– Być może ty nie masz problemu, żeby niewinną osobę wystawić na takie niebezpieczeństwo, ale ja mam.
Laurel zachwiała się na nogach, bo po raz kolejny zdała sobie sprawę, w jakie kłopoty udało jej się wpakować. Poczuła, że nogi robią jej się jak z waty. Podeszła do sofy po przeciwnej stronie, niż siedział Cristiano, i osunęła się na nią bezsilnie.
– To co mam teraz zrobić? – wyszeptała, bardziej do siebie niż do niego. Skryła głowę w dłoniach i zamknęła oczy. – I co teraz?
Cristiano stłumił w sobie przypływ współczucia. Widok Laurel siedzącej z głową w dłoniach, wodospad złotobrązowych włosów okalających twarz, szlafrok w połowie rozpięty, odsłaniający szczupłe opalone uda… Jaki mężczyzna potrafiłby się temu oprzeć? Nie był to jednak najlepszy moment na tego rodzaju emocje. Nie omieszkał jednak zauważyć, że i Laurel na niego reagowała, choć bardzo się starała to ukryć. Nie wiadomo z jakiego powodu, nie chciała, żeby zauważył, jak na nią działa. Z drugiej strony w żaden sposób nie dawała do zrozumienia, że chce zostać, a więc o co jej właściwie chodziło?
– Odpowiedź jest chyba dosyć oczywista – zauważył, podchodząc do okna, by popatrzeć na widok nocnego nieba nad Rzymem. – Zostaniesz tutaj.
Zerknął na Laurel przez ramię. Podniosła głowę, w jej jasnych oczach – niebieskich jak zalane słońcem Morze Egejskie – odmalowało się autentyczne przerażenie. Mokre loki zwisały wokół twarzy o kształcie serca, a jej szlafrok – a tak naprawdę jego szlafrok! – ześlizgnął się z jednego ramienia, odkrywając fragment doskonałej sylwetki.
– Mam zostać tutaj? – Zmarszczyła brwi z komiczną miną zdradzającą zmieszanie i ogromną dozę podejrzliwości. W dość niejasny sposób zinterpretowała wszystko na jego korzyść. Ale dlaczego? Nie ulega wątpliwości, że tego właśnie chciała. Na to miała nadzieję. A Cristiano był o wiele lepszym rozwiązaniem niż Bavasso. Czyżby sądziła, że opór jakimś sposobem pozwoli jej zapunktować u niego albo – niech niebo ma go w swojej opiece – zdobyć zaufanie?
Ależ on nie ufał nikomu, a zwłaszcza kobietom, a na pewno kobiecie takiej jak Laurel Forrester!
– Tak – uciął krótko nieco zniecierpliwiony. – Zostaniesz tu.
– Jak długo?
– Tak długo, jak będzie trzeba. – Zamilkł na chwilę, by po raz kolejny omieść ją wzrokiem. Szlafrok nieco rozchylony na piersiach odkrywał zacieniony rowek pomiędzy nimi. Oczami wyobraźni widział zarys słodkich kształtnych krągłości. – Tak długo, jak ja będę chciał, żebyś została – doprecyzował.
Wtedy gwałtownie wciągnęła powietrze, a na twarz wystąpiły jej rumieńce. Wyglądała na oburzoną.
– Nie musisz udawać aż tak zdziwionej – odparł przeciągle.
– A niby dlaczego nie miałabym się dziwić? To zabrzmiało prawie jakbym…
– Jakbyś co? – zagaił aksamitnym głosem.
Przygryzła wargę i spojrzała w inną stronę.
– Nic.
O mały włos, a by się roześmiał. Nie umiała ocenić swojej siły. Była do bólu czytelna, co bardzo go bawiło. Może nie do końca, bo nienawidził tych głupich gierek. Wszystkie jego relacje z kobietami opierały się na uczciwości i dyskrecji oraz na tych samych zasadach, co dobry zdrowy biznes: od jasnej umowy po oczekiwane zakończenie transakcji. Tym razem nie miało być inaczej, ale postanowił, że przez jakiś czas będzie pobłażliwy i zrobi dla jej przyjemności to, czego ona się spodziewa… żeby zobaczyć, co usiłuje osiągnąć. Co dokładnie chciał sam tym zyskać? I ile?
– A więc… jak długo to potrwa? – zapytała, prostując się i owijając szlafrokiem po samą szyję – dokładnie tak, jak zrobiłaby oburzona dziewica – Bo nawet nie mam tu żadnych ubrań…
– Co najwyżej dzień, może dwa. Do tego czasu Bavasso bez wątpienia wyjedzie. – Znów zawiesił na niej badawcze spojrzenie. – Jeśli zaś chodzi o ubrania, to nie jestem do końca pewny, czy będą potrzebne… – Wzięła gwałtowny oddech, a on się roześmiał. – Nie denerwuj się, bella. To tylko żart! – W pewnym sensie… – Zorganizuję ci jakieś ubrania.
– Dziękuję – odparła sztywnym głosem i odwróciła wzrok.
Cristiano oparł się ramieniem o okno sięgające od podłogi do sufitu i przez dłuższą chwilę wręcz egzaminował ją wzrokiem. Szczenięce krągłości nastolatki rozpłynęły się zupełnie, ustępując miejsca apetycznym kształtom. Była szczupła, na granicy filigranowości, ale jej nogi zdawały się bezkresne i doskonałe, a włosy przypominały kaskadę kolorów, od kasztanowo-brązowych, poprzez płowy pomarańcz, aż po czyste złoto. Fryzjer musiał ją kosztować fortunę.
– A tak z ciekawości, gdzie teraz mieszkasz? Bo najwyraźniej nie w Rzymie.
Zanim odpowiedziała, rzuciła mu szybkie, podejrzliwe spojrzenie.
– W Illinois.
– Illinois… – był wyraźnie zaskoczony, chociaż wiedział, że Laurel i jej matka były Amerykankami. Jego ojciec poderwał Elizabeth Forrester w kasynie trzeciej kategorii w Miami i poślubił zaledwie cztery dni później.
– W Chicago? – Spodziewał się raczej Los Angeles albo Nowego Yorku, czyli gdzieś, gdzie mogłaby się pokazywać i być podziwianą, i gdzie umiałaby znaleźć sponsora.
– Nie, w małym miasteczku, o którym na pewno nigdy nie słyszałeś – odparła stłumionym głosem. – Czy… czy zamierzasz w końcu zamówić te ubrania?
– Jesteś niezwykle wymagająca jak na kobietę, która nie ma nic do zaoferowania w zamian… Chyba że jest wprost przeciwnie? – Celowo pozwolił sobie na nutę podtekstu w głosie i obserwował, jak w reakcji rozszerzają jej się źrenice. To było takie łatwe.
– Mam do zaoferowania moją wdzięczność – odgryzła mu się i odwróciła wzrok, by na niego nie patrzeć.
– Okej. Pozostaje już tylko jedno pytanie, w jaki sposób może zostać ona wyrażona? – Zabawa jej uczuciami sprawiała mu przyjemność, tak samo jak widok unoszących się i opadających piersi, za każdym razem, gdy rozdrażniona brała gwałtowny oddech. Różowy rumieniec przemknął przez jej dekolt. Miała rozkoszną skórę, kremową, a miejscami różową. Nie mógł się doczekać, by jej dotknąć. Posmakować…
– Sądziłam, że zwykłe „dziękuję” wystarczy. – Nagle zerwała się z sofy i jeszcze mocniej owinęła się olbrzymim szlafrokiem. – Nie rozumiem cię, Cristiano. Godzinę temu zostałam zaatakowana. Dlaczego teraz bawisz się ze mną w taki sposób? Czy bycie okrutnym sprawia ci przyjemność?
To go wyraźnie poirytowało.
– Co nazywasz okrucieństwem? – Zrobił krok w jej stronę, dostrzegając niebezpieczne złote iskry w oczach. – Jak niby, bella, bawię się z tobą?
– Dobrze wiesz. – Nie patrzyła w jego stronę, oddychała szybko i nierówno. Nie chciała powiedzieć tego głośno. Przyznać się. A Cristiano uświadomił sobie, jak bardzo by chciał, żeby to właśnie zrobiła…
– Tak naprawdę to nie wiem. Potrzebuję, żebyś mnie oświeciła.
Wciągnęła powietrze, jakby ktoś ją torturował, i za wszelką cenę unikała jego wzroku.
– Dobrze, niech będzie. To, co mówisz, brzmi prawie tak, jakbyś chciał… jakbyś się spodziewał po mnie… że coś się pomiędzy nami zdarzy.
– Coś już się między nami dzieje, bella… – odparł czule. – Nie czujesz tego? – On z pewnością czuł: rosnące napięcie, podwyższoną świadomość jej obecności i każdego jej oddechu, każdego połysku skóry i tego, jak coś się w nim zaciska za każdym razem, gdy Laurel oblizuje wargi…
– Chcę wrócić do domu… – powiedziała cicho. – To nie mój świat. To nie moje miejsce.
– Wcześniej dzisiejszego wieczoru zachowywałaś się zupełnie inaczej.
W końcu spojrzała w jego stronę z przerażeniem i bólem w oczach.
– A więc widziałeś…?
– Widziałem wszystko. Ciebie w kasynie z Rikiem Bavassem, praktycznie siedzącą mu bez przerwy na kolanach, śmiejącą się z jego żartów, pozwalającą się obmacywać na oczach matki. Zdaje się, że dobrze cię wyszkoliła.
Pokręciła głową tak gwałtownie, że aż podskoczyły loki.
– To nie tak!
– Dokładnie tak i dobrze o tym wiesz – odparł stalowym głosem. – Nie wiem tylko, dlaczego teraz zachowujesz się jak oburzona dziewica?
Tego było najwidoczniej już za wiele, bo Laurel wydała z siebie dziwny okrzyk, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę windy. Cristiano obserwował z ponurym rozbawieniem, jak naciska guzik.
– Zamierzasz zjechać do hallu, by stanąć twarzą w twarz z Rikiem Bavassem i jego ochroniarzami? Do tego w moim szlafroku? To nie jest taktyka, którą ja osobiście bym ci polecał, bo źle się dla ciebie skończy. Nawet bardzo.
– Zaryzykuję – odparła, cała spięta i drżąca, ciągnąc szlafrok po ziemi.
– A zatem podejmujesz duże ryzyko.
– I to, które wolę.
Jej gierki stawały się coraz bardziej męczące. Co, u diabła, chciała tym zyskać? Wzbudziła już jego zainteresowanie. Zgrywanie osoby niedostępnej, żeby prowokować, albo udawanie urażonego niewiniątka, było na dłuższą metę bezcelowe i irytujące.
– Ale ja nie – powiedział leniwie. – Winda jest zablokowana, bella. Nigdzie nie pójdziesz. Dopóki ja się nie zgodzę!