- W empik go
Widzew. Reaktywacja - ebook
Widzew. Reaktywacja - ebook
Widzew można ugiąć, ale nie można go złamać
Wypełniony po brzegi stadion, niezależnie od tego, czy drużyna gra w trzeciej lidze, czy z Legią Warszawa, fantastyczna atmosfera na trybunach, zespół kojarzony zarówno z wielkimi triumfami, jak i spektakularnymi upadkami. To właśnie Widzew Łódź – fenomen nie tylko sportowy, ale i socjologiczny. Klub z długą, dramatyczną historią, znaczoną mistrzostwami Polski, zwycięskimi bojami z Liverpoolem, Juventusem i Manchesterem City, po których RTS zyskał rzeszę wiernych fanów w całej Polsce. I budzący szacunek nawet u największych rywali.
Bartłomiej Stańdo w tej pełnej kibicowskiej pasji książce zawarł całe spektrum emocji, jakie towarzyszyły widzewiakom w ciągu ostatnich kilku lat; oddaje sprawiedliwość ludziom, bez których klub by się nie odrodził, odmalowuje euforię po awansach i potężne rozczarowanie po przegranych. Pisze o rzeszy fanatycznych kibiców w czerwono-biało-czerwonych barwach, ale nie unika też tematów najtrudniejszych: kłótni, konfliktów i skandali, których również przecież nie brakowało w tym okresie. Mowa tu o niezwykłej mobilizacji i jedności, by uratować klub, o triumfalnym pochodzie fanów po awansie do trzeciej ligi, o kolejnych rekordach karnetowych, ale i o nietrafionych inwestycjach, złych ruchach personalnych czy błędnych decyzjach w klubowych gabinetach. To historia bez cenzury – bo właśnie na taką opowieść zasługuje RTS.
Po upadku w 2015 roku, Widzew niczym mityczny feniks musiał odrodzić się z popiołów. W ciągu tych lat przeszedł drogę od czwartoligowych boisk po Ekstraklasę. Nie raz i nie dwa się w tym czasie potykał – sportowo i organizacyjnie. Ale zawsze się podnosił, jak tyle razy wcześniej w swojej historii. Bo jak głosi hasło w tunelu, którym piłkarze wychodzą na murawę: „Widzew jest niezniszczalny”.
Kategoria: | Sport i zabawa |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-926-9 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Awansujemy? – to pytanie krążyło mu po głowie, gdy został w nią uderzony. Za późno dostrzegł ubranego na czarno mężczyznę w kominiarce, który w biegu wymierzył mu cios. Adam Radwański padł na murawę. Nigdy więcej nie zagrał już w Widzewie.
To był dla niego udany sezon, w przeciwieństwie do właśnie zakończonego meczu. Najważniejszego. Zdawał sobie z tego sprawę. Spotkanie ze Zniczem Pruszków miało zdecydować o awansie Widzewa do pierwszej ligi. Od samego początku wraz z kolegami próbował sforsować bramkę rywali, ale starania gospodarzy wyglądały nieudolnie. Do tego zamiast strzelić gola, już w pierwszej połowie przegrywali.
Frustracja kibiców rosła. Im bliżej było końca, tym częściej odwracali wzrok od boiska i kierowali go w stronę smartfonów. Jakby większą wiarę pokładali w tym, że Resovia utrzyma remis w Katowicach, niż że ich drużyna zdoła odwrócić losy spotkania.
I mieli rację. Sędzia skończył mecz. „Wypierdalać!” – wykrzyczało kilka tysięcy gardeł. Zebrani na trybunach kibice dali w ten sposób do zrozumienia, że nie mają zamiaru świętować, nawet jeśli ostatecznie Widzew awansuje. A już na pewno nie z zawodnikami, przez których największe emocje przeżywali właśnie za pośrednictwem aplikacji z wynikami na żywo.
Wszystko wydarzyło się błyskawicznie. Skandal w ogólnopolskich mediach przykrył to, co działo się na boisku, choć trwał niespełna dwie minuty. Tyle wystarczyło, by wszyscy piłkarze, którzy ruszyli tradycyjnie podziękować kibicom po meczu, opuścili murawę.
W tym czasie kilkudziesięciu fanów postanowiło wcielić w życie zaintonowaną wcześniej przyśpiewkę: „Oddajcie barwy, pajace, oddajcie barwy!”. Część wbiegła na boisko, by ściągnąć koszulki z zawodników. Inni chcieli dołożyć z bliska własną wiązankę inwektyw. Dwóch przekroczyło ogrodzenie, ale przy tym wszelkie inne granice: prawa, dobrego smaku, widzewskości. Pierwszy uderzył wspomnianego Radwańskiego. Drugi wyrwał koszulkę Robertowi Prochownikowi. Za trykot „podziękował” młodemu piłkarzowi prawym sierpowym. Trafił.
Martyna Pajączek, ówczesna prezes Widzewa, obserwowała te sceny w towarzystwie prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej. Kilka godzin wcześniej obie przez telefon uzgadniały, czy można wykorzystać poluzowane przed momentem obostrzenia pandemiczne i wpuścić na mecz dwa razy więcej fanów, niż to było możliwe do tej pory. „To był dzień wolny od pracy, urzędy były zamknięte. Pani prezydent mogła nie odbierać, mogła mnie olać, ale zamiast tego pomogła. Jako gospodarz czuła, że to również jej święto, chciała w nim uczestniczyć” – wspomina Pajączek.
Po końcowym gwizdku nic nie zapowiadało święta. Wręcz przeciwnie. Stojąc w loży prezydenckiej, Pajączek próbowała dodzwonić się do Marcina Pipczyńskiego, kierownika zespołu. W tamtym momencie nie trzeba było być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że za chwilę może wydarzyć się coś złego. Pajączek chciała zawrócić piłkarzy do szatni. Nie zdążyła.
Dwieście kilometrów dalej wciąż trwał mecz rywali Widzewa do awansu. GKS Katowice w doliczonym czasie trafił w słupek, miał też rzut wolny blisko pola karnego, ostatecznie jednak gola nie strzelił. W wyścigu ślimaków o zaplecze Ekstraklasy zwyciężył ten z Łodzi.
Widzew dojechał do mety, jednocześnie wypadając z jednego z najostrzejszych zakrętów na drodze do odbudowy klubu. W jej trakcie zdarzały się momenty euforii i ogromnego rozczarowania. Nie brakowało bolesnych rozstań, nierzadko tajemniczych. Dlaczego odszedł pierwszy kapitan? Pierwszy trener? Pierwszy prezes? Co działo się za kulisami kolejnych przewrotów u władzy? Dlaczego dochodziło do zmian na wszystkich klubowych szczeblach? Powstawanie widzewskiego feniksa z popiołów to historia piękna, ale i pełna zagadek. Na jej starcie nie było niczego: piłek, piłkarzy, boiska, a przez jeden dzień nawet klubu. Wielu ludzi poświęciło mnóstwo czasu, zdrowia i pieniędzy, by mozolnie dokładać kolejne cegiełki do imponującej budowy. Ale po meczu ze Zniczem zaczęła się ona rozpadać na ich oczach. I to na wielu płaszczyznach.
Na płaszczyźnie sportowej – bo chociaż cel został zrealizowany, to styl gry nie dawał nadziei na lepsze jutro. Ówczesny awans Widzewa nie bez przyczyny nazywano przecież najbrzydszym w historii polskiej piłki nożnej. A trener, któremu udało się go osiągnąć, został niebawem zwolniony.
Finansowej – głównie z powodu pandemii COVID-19 i polityki lockdownów, ale nie tylko. Pomeczowy skandal zakończył wiele rozmów z potencjalnymi sponsorami. Jeden z nich miał zainwestować na tyle dużo, by reklamować się na przodzie meczowej koszulki.
Wizerunkowej – i to pomimo niezwykłej postawy fanów, którzy w czasie odwoływania meczów i zamykania stadionów nie odwrócili się od klubu i ponownie wykupili wszystkie karnety. Pomogli Widzewowi w trudnym momencie, ale zachowanie nielicznej grupy po meczu ze Zniczem sprawiło, że fenomen widzewskich kibiców zszedł na drugi plan.
„GKS zremisował, tym samym z drugiego miejsca awansowaliśmy do pierwszej ligi” – oznajmił zgromadzonym spiker Marcin Tarociński. W tym samym czasie pierwszoplanową rolę na murawie odgrywali już nie piłkarze, lecz policja. Funkcjonariusze w pełnym umundurowaniu ganiali się z ludźmi, którzy wbiegli na murawę, a zawodnicy schodzili do szatni. Bez koszulek, ze spuszczonymi głowami, w akompaniamencie potężnych gwizdów.
„Niektórzy się cieszą, niektórym jest po prostu wstyd” – relacjonował na antenie klubowej telewizji Arkadiusz Stolarek. Komentujący z nim to spotkanie Dariusz Postolski skwitował krótko: „Śmiech przez łzy”.
Płakała nie tylko dziewczyna Radwańskiego.