- W empik go
Widziałam cuda - ebook
Widziałam cuda - ebook
Niekiedy nasze doświadczenie, wiedza i nauka mówią, że nic już nie możemy zrobić, że wyczerpane zostały wszelkie możliwości. Tymczasem nasze zmysły – wzrok, słuch i dotyk – informują nas o czymś zupełnie odmiennym… Człowiek był umierający, a widzimy go żywym; zdjęcia rentgenowskie pokazują nogę krótszą o kilka centymetrów, a my widzimy ją takiej samej długości jak druga, zdrowa kończyna; poparzony ciężko chłopiec stracił niemal całą skórę na twarzy, a trzeciego dnia sam zdejmuje sobie opatrunki, pokazując zdrowe, bez żadnych blizn oblicze; mózg młodego sportowca został nieodwracalnie uszkodzony, trzy czwarte kory mózgowej zostało zalane krwią w wyniku upadku z dużej wysokości i badania dowodzą jednoznacznie, że do niedalekiego końca życia będzie „rośliną”, a chłopak dziewiątego dnia budzi się i wychodzi ze szpitala o własnych siłach, w pełni sprawny umysłowo…
Widziałam cuda! Dotykałam osób, które zostały uzdrowione w niewytłumaczalny sposób – całkowicie, natychmiastowo i bez nawrotów choroby. O tym jest ta książka.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8127-172-1 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cud to sytuacja graniczna – stan, w którym zatrzymujemy się ze zdumieniem, stwierdzając, że obserwowane wydarzenie przekracza nasze pojmowanie świata. Jest to rodzaj szoku, wprowadzającego w inną, rządzącą się nieznanymi nam prawami rzeczywistość. Od absolutnego: „nie, to niemożliwe!” przechodzimy do zaskakującego: „tak, to się dzieje naprawdę!”, choć nie możemy znaleźć ani udowodnić połączenia pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami.
Niekiedy nasze doświadczenie, wiedza i nauka mówią, że nic już nie możemy zrobić, wyczerpane zostały wszelkie możliwości. Tymczasem nasze zmysły –wzrok, słuch i dotyk – informują nas o czymś zupełnie odmiennym… Człowiek był umierający, a widzimy go żywym; zdjęcia rentgenowskie pokazują nogę krótszą o kilka centymetrów, a my widzimy ją takiej samej długości jak druga, zdrowa kończyna; poparzony ciężko chłopiec stracił niemal całą skórę na twarzy, a trzeciego dnia sam zdejmuje sobie opatrunki, pokazując zdrowe, bez żadnych blizn oblicze; mózg młodego sportowca został nieodwracalnie uszkodzony,trzy czwarte kory mózgowej zostało zalane krwią w wyniku upadku z dużej wysokości i badania dowodzą jednoznacznie, że do niedalekiego końca życia będzie „rośliną”, a chłopak dziewiątego dnia budzi się i wychodzi ze szpitala o własnych siłach, w pełni sprawny umysłowo…
Widziałam cuda. Dotykałam osób, które zostały uzdrowione w niewytłumaczalny sposób – całkowicie, natychmiastowo i bez powrotu choroby.
Część spotkanych przeze mnie cudów dokonywała się na skutek uporczywej modlitwy, na przykład nowenny odmawianej za umierającą osobę. Są takie, które odbyły się poprzez dotyk innej osoby, później uznanej przez Kościół katolicki za świętą. Moim ulubionym cudem jest uzdrowienie rażonego śmiertelnym napięciem elektrycznym chłopaka, dzięki dotykowi osoby od dawna nieżyjącej i według Kościoła katolickiego będącej w niebie, a więc dotyk osoby, która nie należy do naszego fizycznego świata.
Obserwuję też cuda powstałe dzięki mocy zawartej w naturze przez Jej Stwórcę – wracają do zdrowia osoby uznane przez medycynę akademicką za nieuleczalne. Dotarłam wreszcie do osoby, która została uzdrowiona za pośrednictwem telewizji – w trakcie oglądania beatyfikacji papieża Jana Pawła II. Nieoperacyjny tętniak mózgu, stwierdzony przez kilku lekarzy i dokładnie opisany zdjęciami przekrojowymi mózgu, znikł w ciągu jednej nocy… Kiedy siedziałam z uzdrowioną i jej rodziną przy stole w niewielki domu pod San José, dotarła do mnie po raz kolejny zdumiewająca prawda: jest rzeczywistość obejmująca cały znany nam świat, w której nie ma rzeczy niemożliwych.
To inny świat, jednak niemal na wyciągnięcie ręki, i choć niewiele możemy powiedzieć na temat rządzących nim praw, jedno wiem na pewno: przepełnia go niewyobrażalne dobro i niczym nieograniczona Miłość, która przemienia nasz świat, chociaż nie zawsze tak, jak sobie to wyobrażamy.
BISKUP WIESŁAW ŚPIEWAK, ur. w 1963 r. w Krakowie, od 1990 r. zmartwychwstaniec, od 2015 r. biskup diecezji Hamilton na Bermudach.
W latach 1990–1992 pełnił funkcję wicerektora Niższego Seminarium Duchownego Zmartwychwstańców w Poznaniu. Jednocześnie był sekretarzem prowincjalnym i duszpasterzem powołań w Warszawie i Krakowie. Kontynuował studia z teologii duchowości na Papieskim Uniwersytecie Salezjańskim w Rzymie. Od 1996 do 1997 r. był dyrektorem centrum duszpasterstwa powołań w Mszanie Górnej.
Od 1997 r. pełnił różne funkcje w kurii generalnej zmartwychwstańców w Rzymie. Od 1998 do 2014 r. był postulatorem generalnym Zgromadzenia Księży Zmartwychwstańców, odpowiedzialnym za procesy kanonizacyjne.
W latach 1998–2003 był proboszczem parafii św. Marii Magdaleny w Capranica Prenestina, w podrzymskiej diecezji Palestrina.
W latach 2010–2015 był przełożonym polskiej prowincji zmartwychwstańców, pełniąc ten urząd przez dwie kadencje. Od r. 2013 był członkiem zarządu Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce.
W 2015 r. papież Franciszek mianował go biskupem diecezji Hamilton na Bermudach.DOTYKANIE NIEBA
Rozmowa z księdzem biskupem Wiesławem Śpiewakiem, postulatorem generalnym Zgromadzenia Księży Zmartwychwstańców w Rzymie.
Chcę zapytać Księdza Biskupa o prawdę o cudach – cudach, które dzieją się dziś. Uporządkujmy najpierw wiedzę. Proszę powiedzieć, do jakich kategorii należy cud.
Cud przynależy do kategorii wiary. Mówiąc o cudzie, mówimy o czymś, co jest nadprzyrodzone. W kategoriach przyrodzoności możemy mówić o czymś nadzwyczajnym, czego nie da się wyjaśnić, ale nie myślimy wówczas o cudzie jako takim. W przypadku cudu, który jest zatwierdzony w procesie beatyfikacji czy kanonizacji – jeżeli jest to na przykład uzdrowienie – stwierdzenie, czy jest to cud, czy też nie, nie jest zadaniem lekarzy, lecz teologów.
Możemy mieć do czynienia z przypadkami, które z punktu widzenia naturalnego są niewyjaśnialne, ale jeżeli ktoś nie będzie chciał spojrzeć na to wydarzenie oczyma wiary, to nie nazwie tego cudem!
Może na przykład się zdarzyć, że komuś odrośnie ręka, ale jeżeli lekarz nie będzie na to patrzył jako na cud, nie będzie chciał uznać interwencji siły wyższej, to może powiedzieć: „po prostu zatrzymał się proces ewolucji, ale później po prostu ruszył, nie umiemy powiedzieć dlaczego”. Możemy wówczas zapytać: dlaczego proces ewolucji „ruszył” właśnie w tym momencie?
Od osób biegłych w danej dziedzinie – w przypadku uzdrowień są to lekarze odpowiedniej specjalizacji – nie wymaga się stwierdzenia: „tak, to jest cud”. Wyobraźmy sobie sytuację: jest jakieś wydarzenie, o którym krążą wieści, że było cudem. Gdyby postulator zajmujący się tą sprawą zadał lekarzowi pytanie: „Panie doktorze, czy to jest cud?”, to byłby to poważny błąd postulatorski. Nie do lekarza należy orzeczenie o cudzie. Cud jest kategorią teologiczną i jest wyłącznie sprawą teologów.
Powiedzmy więc jasno, co nazywamy cudem. Czy są jakieś kryteria, którymi można się kierować w jego postrzeganiu?
Cud to wydarzenie, którego nie da się wytłumaczyć w świetle najlepszej współczesnej wiedzy. Jest to działanie, które idzie pod prąd normalnego biegu natury. Jeśli mamy do czynienia z chorobą, która według naszej wiedzy powinna się rozwijać w określony sposób, mieć kolejne nieodwracalne etapy, jednak tak nie jest – następuje zakłócenie jej naturalnego biegu, działanie „contra naturam”, czyli przeciwko naturalnemu biegowi wypadków – to jest to sytuacja, której nie da się opisać, wytłumaczyć w sposób medyczny.
Jeśli chodzi o cuda do beatyfikacji czy kanonizacji, one zwykle dotyczą sfery medycznej. Tutaj najłatwiej jest nam zobaczyć, odkryć działanie, które w przestrzeni wiary interpretujemy jako działanie, konkretną interwencję Pana Boga. Jeśli wierzymy, że Pan Bóg stworzył naturę, i nadal jej pewien konkretny bieg, to zadziałać przeciwko naturze, zmienić jej naturalny bieg może tylko Ten, Który tę naturę powołał do istnienia. Dlatego – w przestrzeni wiary – interpretujemy to działanie jako konkretną interwencję Pana Boga w rzeczywistość świata stworzonego.
Czy Ksiądz Biskup, pełniąc funkcję rzymskiego postulatora do spraw kanonizacyjnych, zajmował się konkretnymi cudami?
Tak, w przypadku błogosławionej Matki Celiny Borzęckiej miałem możliwość prowadzić proces o stwierdzenie domniemanego cudu. Zajmowałem się nim już na etapie Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych.
Każdy proces beatyfikacyjny ma dwa etapy: diecezjalny – prowadzony w diecezji, z której pochodzi kandydat na ołtarze – i watykański, czyli postępowanie, które toczy się w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, w Kurii Rzymskiej.
Na czym to praktycznie polega?
Zanim dokumentacja na temat domniemanego cudu, na przykład z Krakowa, dotrze do Rzymu, musi zostać sporządzona w samym Krakowie. Pierwszy etap jest nazywany „dochodzeniem diecezjalnym” – zbieraniem dokumentacji na temat danego wydarzenia w diecezji. Stwierdzenia „domniemany cud” używamy tak długo, aż Ojciec Święty nie zatwierdzi danego wydarzenia jako cud.
Czy przeprowadza się regularne dochodzenie, ze wszystkimi świadkami, dokumentami?
Przeprowadza się, jeśli to wydarzenie – powiedzmy ogólnie „łaska otrzymana przez kogoś” – nie jest łaską zwyczajną, tylko zdaniem tej osoby i innych świadków coś zupełnie nienaturalnego. Jak to trafnie opisał tato Andrzeja Mecherzyńskiego-Wiktora: „po dziewięciu dniach na oddziale intensywnej terapii, normalnie, jeżeli się wychodzi, to na salę szpitalną, na dalsze leczenie, a jeżeli opuszcza się szpital bezpośrednio z OIOM-u, to tylko do kostnicy”. Tymczasem jego syn, Andrzej, bezpośrednio z intensywnej terapii, gdzie trafił w śpiączce ze stwierdzeniem nieodwracalnego uszkodzenia mózgu, wyszedł bezpośrednio do domu!
To jest właśnie to zakłócenie naturalnego biegu wydarzeń. Mamy do czynienia z osobą, której ta łaska dotyczyła, jak i ze świadkami, z osobami, które widziały to na własne oczy. Jeżeli przy tej okazji – co jest bardzo ważne – odbywały się prośby o wstawiennictwo kogoś…
No właśnie, o to chciałam zapytać: czy ktoś musi się modlić w tej sprawie?
Oczywiście! Musi temu wydarzeniu towarzyszyć przyzywanie Bożej interwencji, wołanie do Boga, aby zechciał w swoim miłosierdziu i dobroci zadziałać w danej potrzebie. Wówczas trzeba się przyjrzeć, czy była to biogram separate noindent bezpośrednio do Pana Boga, czy na przykład przez pośrednictwo Matki Bożej czy jakiegoś świętego lub błogosławionego.
Według teologii katolickiej, święci to osoby będące w niebie, które przebywają z Bogiem. Mówiąc kolokwialnie, taki święty, „będąc na kawie” u Pana Boga, może powiedzieć: Panie Boże, Krzysiek prosi mnie o pomoc dla jego córeczki. Czy mógłbyś jej wyświadczyć swoją łaskę?
To niezwykle uproszczone i obrazowe opowiadanie o wstawiennictwie świętych, ale są takie sytuacje, w których niektórzy z nas, mając osobisty kult do osób, które nie są jeszcze beatyfikowane albo kanonizowane – tak było w Polsce, gdy Jan Paweł II nie był jeszcze ogłoszony świętym – otaczają je prywatnym kultem. W sytuacjach szczególnych, chwilach próby czy ciężkiej choroby przyzywa się pomocy tych osób, do których mamy nabożeństwo, o których jesteśmy wewnętrznie przeświadczeni, że należą do grona świętych, mimo że Kościół tego jeszcze oficjalnie nie ogłosił, i jeśli rzeczywiście dokonało się coś niezwykłego pod wpływem tej modlitwy, to teologowie rozpatrują, czy ten domniemamy cud miał związek z przyzywaniem wstawiennictwa danej osoby.
Wydaje się całkowicie naturalne, że w trudnych chwilach liczymy „na znajomości”. Nie wyobrażam sobie, by ktoś, kto dostanie się do nieba pozostawał tam bezrobotny, obojętny na nas…
Dokładnie tak. Kiedy mówimy o rzeczywistości Pana Boga, posługujemy się przecież naszymi ludzkimi pojęciami. Wiara jest podstawą do podejmowania tego tematu, bo musimy wierzyć, że osoba zmarła, która była nam bliska, teraz przebywa z Panem Bogiem. Tylko wtedy możemy przedstawiać jej nasze prośby i prosić o pomoc. Dlatego właśnie przy beatyfikacjach i kanonizacjach wymagany jest cud – potwierdzenie, że ta osoba jest w Chwale Nieba, że ma możliwość orędownictwa. Cud jest Bożym potwierdzeniem tego, że ta osoba naprawdę przebywa w Bożej obecności.
Czyli cud, to jakby dotyk nieba?
Tak. Wejście nieba w ludzką rzeczywistość!
Dotyk nieba, który wymaga szczegółowej dokumentacji?
Tak. Najpierw jest etap diecezjalny – szczegółowa dokumentacja medyczna wydarzenia, które ktoś uznał za niezwykłe. Nim do tego dojdzie, sprawa powinna trafić do najbliższego księdza. Ten, jako pierwsza instytucja kościelna, która na koniec orzeka czy wydarzenie można uznać za cud, poznaje okoliczności i świadków. Na podstawie tej wiedzy kapłan może nadać bieg sprawie, przekazać ją do kurii. W historii Andrzeja, którą w Rzymie prowadziłem, jego mama, zaraz po wypadku, pobiegła z prośbą o modlitwę do zmartwychwstanek, z którymi od lat się znała. Ciekawostką było, że założycielka zgromadzenia, Matka Celina Borzęcka, była jej dość bliską krewną. Informacja o wypadku piętnastoletniego Andrzeja dotarła do matki generalnej i od tej chwili nastąpił „zmasowany atak na niebo”… Siostry w wielu domach na świecie rozpoczęły nowennę o wybudzenie nastolatka, o zdrowie dla niego. W dziewiątym – ostatnim dniu nowenny – Andrzej nie tylko się wybudził ze śpiączki, ale całkowicie odzyskał sprawność i wprost z intensywnej terapii… wyszedł do domu!
Ktoś uznał, że to cud?
Oczywiście rodzice i siostry od początku byli przekonani, że to było cudowne wydarzenie, jednak temat ten nabrał rozgłosu dopiero dwa lata później, w 2001 roku, podczas uroczystości przeniesienia doczesnych szczątków Matki Założycielki do sarkofagu w kościele św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach, gdzie miały być dostępne do kultu prywatnego. Na tę uroczystość siostry zaprosiły wówczas rodzinę Założycielki, czyli rodziców Andrzeja, państwa Mecherzyńskich-Wiktorów. Był wówczas obecny również ksiądz profesor Stanisław Ryłko, kapłan wyznaczony przez biskupa, który dbał o zachowanie wszelkich norm kanonicznych obowiązujących w przypadku tego typu wydarzeń, obecnie kardynał prezbiter w Rzymie. Ksiądz Ryłko przy tej okazji zapytał siostry, czy nie mają jakichś świadectw łask otrzymanych przez pośrednictwo Matki Celiny Borzęckiej. Siostry opowiedziały mu o wypadku Andrzeja, o nowennie w jego intencji i niezwykłym wyzdrowieniu chłopaka.
Tak zaczęło się śledztwo w sprawie cudu…?
Zaczęło się gromadzenie świadectw osób, które towarzyszyły wydarzeniu, następnie świadectw medycznych. Mając ten podstawowy materiał, można zgłosić się do biskupa miejsca z prośbą o rozpoczęcie dochodzenia w tej sprawie. To się nazywa suplex libellus, czyli oficjalna prośba postulatora skierowana do biskupa o rozpoczęcie procesu.
Ksiądz biskup ustanawia wtedy „detektywa” w sprawie cudu?
Trochę tak to wygląda… Ksiądz biskup ustanawia trybunał biskupi.
Kto zasiada w trybunale?
Trzy osoby. Po pierwsze – delegat biskupi, czyli przewodniczący trybunału. Drugą osobą jest promotor sprawiedliwości, który ma czuwać, by zachowane były wszelkie procedury przewidziane przez prawo kanoniczne odnoszące się do tego typu przypadków. Równocześnie pełni on funkcję nazywaną kiedyś advocatus diaboli, czyli ma doprowadzić do wyjaśnienia wszelkich niejasności lub trudności występujących w danym wypadku. Trzecia osoba trybunału to notariusz. Spisuje on wszelkie zeznania składane przed trybunałem i przechowuje dokumenty. Proces diecezjalny zaczyna się uroczystą sesją, na której omawia się zebraną dokumentację i planuje dalszy bieg procesu.
Czy lekarze badający konkretny przypadek muszą być osobami wierzącymi?
Absolutnie nie. Lekarze wystawiający opinię medyczną muszą spełnić jeden jedyny warunek – być specjalistami z właściwej dziedziny medycyny. Jeśli to było uzdrowienie z choroby nowotworowej, to musi w to być onkolog – źle byłoby, gdyby decydująca była opinia… ortopedy. W przypadku Andrzeja był to neurochirurg i laryngolog, ponieważ po upadku z wysokości doznał mocnego uderzenia głową i uszkodzenia także struktury słuchowej.
Byli to ci sami medycy, którzy leczyli Andrzeja po wypadku?
Nie, to niezależni specjaliści. Oczywiście dokumentacja medyczna i zeznania lekarzy uczestniczących bezpośrednio w leczeniu muszą być zebrane i przedstawione trybunałowi.
Są pewne podstawowe kryteria, które muszą być spełnione, aby uzdrowienie było uznane za cud, a więc: trzeba poddać analizie diagnozę medyczną, następnie terapię, potem tak zwaną prognozę medyczną, w końcu dokładnie przeanalizować sposób odzyskania zdrowia – uzdrowienie musi być trwałe, kompletne, całkowite. Te wszystkie warunki muszą być spełnione, aby można było mówić o cudownym wydarzeniu.
Dlaczego opinia lekarzy jest ważna? Przecież cud to kategoria duchowa, a nie medyczna…
Ekspertyza medyczna jest niezbędna. To właśnie lekarze specjaliści – na podstawie swojej wiedzy i doświadczenia medycznego – mogą stwierdzić, czy gwałtowność tego wyzdrowienia i całkowitość powrotu do zdrowia z punktu widzenia nauk medycznych jest niezrozumiała, tak bardzo niezrozumiała, że nie potrafią tego wytłumaczyć.
W przypadku Andrzeja, pan profesor Miodoński, specjalista laryngolog, stwierdził, że w całej swojej długiej karierze medycznej nie spotkał się z przypadkiem, by tego typu ciężkie uszkodzenie „naprawiłoby się” w sposób tak szybki i kompletny, właściwie – natychmiastowy. Wiedza medyczna, jaką mamy dzisiaj – bo tylko na niej możemy bazować – nie stanowi wyjaśnienia dla takiego przypadku.
Kiedy lekarze specjaliści dokonają tej oceny, dokumentacja zostaje przekazana następnym trzem lekarzom, którzy razem z poprzednimi dwoma tworzą tak zwaną konsultę medyczną. Odbywa się posiedzenie z udziałem prefekta i sekretarza do spraw konkretnego cudu, w trakcie którego trwa dyskusja na temat danego przypadku. Posiedzenie kończy się głosowaniem – pięciu medyków głosuje, czy są za stwierdzeniem, że danego uzdrowienia nie da się wytłumaczyć, czy są przeciw.
Czy muszą być jednomyślni?
Wystarczy, że większość będzie „za”. W przypadku Andrzeja było pięć głosów pozytywnych. Jeżeli przeważają głosy przeciwne, aby się upewnić, występuje się o dodatkową dokumentację, a nawet zbadanie wydarzenia jeszcze raz.
Czyli sprawa cudownego wydarzenia badana jest tak dokładnie i na tylu poziomach, że nie da się „oszukać” rzeczywistości?
Człowiek jest istotą zmyślną, ale przy tego typu procedurze prawdopodobieństwo jakiegoś oszustwa jest bardzo niewielkie…
W naszych poszukiwaniach prawdy na temat cudu jesteśmy na etapie, że pięciu lekarzy mówi „tak”. Co dzieje się dalej? Czy papież już podpisuje dekret o cudzie?
Nie od razu. Dokumentacja trafia do komisji teologicznej. To do niej należy orzeczenie, czy można mówić o cudzie w kategoriach teologicznych. Dokumentację analizują teologowie konsultorzy. Sprawdzają, czy wzywanie wstawiennictwa kandydata na ołtarze było ewidentne, czy istnieje korelacja pomiędzy uzdrowieniem a wzywaniem wstawiennictwa. Każdy z nich musi wystawić opinię. Na koniec również oni głosują. Teologów jest siedmiu, a ich głosy muszą się rozłożyć co najmniej cztery do trzech „za” cudem. Jeśli tak jest, powstaje opracowanie Relatio et vota – sprawozdanie komisji teologicznej, które trafia do dziewięciu biskupów i kardynałów będących konsultorami kongregacji. Po zapoznaniu się z bogatą dokumentacją również oni głosują. Jeśli są zgodni, powstaje relacja, która trafia na biurko Ojca Świętego. Do niego należy zatwierdzenie cudu. Jeśli papież powie „tak”, otwiera się droga do beatyfikacji kandydata na ołtarze.
Czy może się zdarzyć, że Ojciec Święty nie zatwierdzi cudu?
Oczywiście.
Księże Biskupie, czy musimy wierzyć w cuda?
Odpowiem tak: człowiek wierzący musi zakładać możliwość zaistnienia cudu – chociaż wierzymy niezależnie od tego, czy cuda się zdarzają czy nie. Jeżeli wierzymy, że Pan Bóg jest Wszechmogący, to musimy pozwolić Jemu działać, objawiać moc Bożą, a przy tym odwrócić naturalny bieg rzeczy.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej