Więcej niż możesz zjeść - ebook
Więcej niż możesz zjeść - ebook
"Więcej niż możesz zjeść" to zbiór publikowanych przez Dorotę Masłowską w magazynie Zwierciadło w latach 2011-2013 tekstów o jedzeniu. Tekstów, które jednak mocno odbiegają od tradycyjnego pojęcia rubryki kulinarnej, jeśli go wręcz jawnie nie przedrzeźniają.
Zilustrowane przez wybitnego rysownika Macieja Sieńczyka, przewrotne w formie i treści, nie uchylają się od szerszej refleksji socjo- i antropologicznej.
Dorota Masłowska o swojej książce:
„Wszyscy wiedzą, że piszę książki, że nagrywam płyty, a mało kto domyśla się, że w wolnym czasie również trochę jem. O tym nieujawnianym dotąd fakcie pisałam do magazynu "Zwierciadło" felietony; przez 2 lata prowadziłam tam rodzaj rubryki spożywczej, w którym z właściwą sobie swadą opisywałam jedzone jedzenie.
Te grubymi nićmi szyte refleksje kulinarne stanowiły jednak wyłącznie pretekst dla rozważań szerszych: chwalenia się zagranicznymi podróżami, opisywania potknięć moralnych znajomych, czy ujawniania drastycznych szczegółów ze swoich operacji plastycznych. Dziś opatrzone genialnymi ilustracjami Macieja Sieńczyka ze wzruszeniem kieruję do rąk czytelnika”.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7392-544-1 |
Rozmiar pliku: | 4,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim podam Państwu świetny przepis, kilka słów wstępu. Mimo nazwiska o charakterze spożywczym mogę respondentom wcale nie kojarzyć się z kuchnią i pewnie trudno będzie mi wytłumaczyć, skąd pomysł pisania o jedzeniu.
Sympatycy części mojej twórczości bardziej radykalnej, której bohaterowie nigdy nie jedzą, bo to dla nich zbyt pozytywne, mogą być skonsternowani. A umiarkowani sympatycy oraz radykalni przeciwnicy – jeszcze bardziej.
Rzeczywiście, wiele lat zajmowałam postawę fundamentalistycznie akuchenną, jako rzeźbę w niczym klasyfikując wszystkie czynności związane z obróbką żywności trwające dłużej niż kupno kebaba. Towarzyszyło temu tyleż oryginalne, co silne przekonanie, że jedząc chleb z serem, doprowadzę kiedyś do ostatecznego załamania się zbrodniczego systemu konsumpcyjnych ułud zmysłowych. Oczywiście może zająć mi to parę, no, może parę tysięcy lat, ale efekt jest murowany.
Czyż nie jest jednak ze strony życia litościwie, że weryfikuje ono nasze młodzieńcze rojenia często brutalnie, ale nigdy do końca bezzasadnie? Mnie – co dość banalne – resocjalizowały pod kątem spożywczym podróże. To one na przestrzeni lat otworzyły łomem konieczności moje zamknięte na kulinaria serce.
Lubię barwność i wielowymiarowość świata przejawiającą się w posiłku, mnogość wątków, które spotykają się podczas krojenia melona z Ekwadoru na desce z Chin i gryzieniu go polskimi ustami w Niemczech. Lubię, kiedy przy stole rzeczywistość zagęszcza się jak w soczewce i przez ubiory biesiadników, muzykę z radia, dźwięk strojącej się orkiestry czy szum z zepsutego telewizora, wystrój stołu lub całkowity jego brak, zapach wnętrza lub rozwiewanie włosów przez wiatr tworzy życie.
Lubię, kiedy dziwny samolotowo-hotelowy rollercoaster porywa mnie z knajpy, w której każda potrawa jest ulubionym lunchem Roberta De Niro albo czymś, co Scarlett Johansson zawsze zamawia na deser, wprost do jednego z nowojorskich McDonaldów pełnego wielkich kobiet z wieżami włosów upchniętymi w siatki, gdzie wyrzuca mnie na podartą dermę siedzenia z kubkiem lichej kawy. Toaleta wygląda jak scenografia do Nie wchodźcie nigdy do toalet w McDonaldzie II, czubki kosmicznych koków majaczą wciąż za górami chickenwingsów, apokaliptyczny, rytmiczny łomotoszczęk (okazujący się dźwiękiem roztrzęsionego fortepianu, na którym człowiek w smokingu wygrywa na antresoli dziki jazz) (to wszystko w McDonaldzie, tak!) brzmi jeszcze w uszach, podczas gdy ja już dawno w teatralnym bufecie w Jekaterynburgu jem barszcz zabielony majonezem. Albo, tak jak ostatnio, siedzę w wypucowanej na niedzielę kuchni Kamili, mojej koleżanki ze wsi, gdzie zapijam piwem malinowym Angor sałatkę z kapusty z jej ogródka.
I à propos tej właśnie sałatki – długo myślałam nad pierwszym przepisem, potrawą, smakiem, w którego weku zamknę tegoroczne lato spędzone nad polskim morzem.
Do głowy cisnęły mi się banały nadmorskiej gastronomii: smażony na złoto dorsz lub miruna, gofry tonące w girlandach śmietan i frużelin, lody soprano o infantylnym smaku mrożonego mleka w proszku albo wulgarne specjały polowo-kiełbasiano-grochowe. Myślałam o brutalnej taniej kawie ze skondensowanym mlekiem i pozbawionej nazwy herbacie przypominającej brud. Rozważałam grillowane jabłka i upieczone w prodiżu z kruszonką mączne gruszki ze ściętej przez nas gruszy, zjedzone na dworze z małymi plackami w ciemny, zimny poranek. Potem zaczęłam zastanawiać się, czy przypadkiem smakiem tego lata nie była wielce kontrowersyjna cytrynówka, która pod silnym landrynkowym aromatem cytryn kryła okrutną woń gazika po szczepieniu na tężec, a którą najlepiej spożywać przy ogniskach, patrząc w cekiny gwiazd utknięte w pierzastych chmurach.
Aż, eureka, przypomniałam sobie te dwa proste przepisy. Gdy zrobi się zimno, ciemno, brudno i nudno, z jesionek w korytarzu – kap, kap – turlać się będą krople deszczu, a cichy jęk kaloryferów, ambient odległych telewizorów, zawodzenia tramwajów i dym papierosowy z sąsiedniego balkonu, na którym sąsiad melancholijnie wpatruje się w światła miasta, odbierze resztki nadziei, że to po prostu chłodny, deszczowy dzień wakacji, warto choćby w wyobraźni zrobić te dwie proste potrawy, by przypomnieć sobie letni czas.
SAŁATKA Z KAPUSTY KAMILI
SKŁADNIKI:
GARŚĆ RUKOLI
KILO SUSZONYCH POMIDORÓW Z INDYJSKIMI RYBKAMI HUSEILI
KILKA WYMOCZONYCH W BURGUNDZIE ŻURAWIN
ŻARWIASTY PIEPRZ
DO TEGO:
JEDNA WIEŚ POLSKA W KLIMACIE UMIARKOWANYM
JEDEN DOŚĆ CIEPŁY WIECZÓR Z MAŁYM, SIĄPIĄCYM DESZCZEM
GRILL
JEDEN GROŹNY PIES, KILKA ROZPĘDZONYCH CIĘŻARÓWEK
JEDEN PŁOT Z SIATKI 10 METRÓW
JEDNO KUZYNOSTWO
(NAJLEPIEJ KUZYN Z ŻONĄ) PLUS JEDEN MĄŻ
DROBNO KROJONA SAŁATKA Z KAPUSTY Z OGRÓDKA Z KOPERKIEM
PIWO MALINOWE ANGOR
DLA OZDOBY: PARĘ MUCH, BŁOTO NA PODŁODZE
(ŚWIEŻO PRZYNIESIONE)
PRZYGOTOWANIE:
Rukoli, suszonych pomidorów, żurawin i żarwiastego pieprzu nie kupować, bo nie ma gdzie i też nie są do niczego potrzebne. Należy przebywać na wsi w porze letniej i przyjść do Kamili na grilla.
Kuzynostwo należy ułożyć w dużym pokoju w świeżo wykrochmalonej pościeli, męża w sypialni, tak by cichutko chrapali w tle (około czterdziestu minut). Należy usiąść z Kamilą przy czyściutkim stole, rozrzuciwszy uprzednio trochę błota wokół swoich kaloszy na wypucowanej posadzce. Ciężarówki powinny jechać nieco zbyt szybko i ktoś pijany powinien jeszcze wracać z sąsiedniej wsi, tak żeby w ciemności pies szczekał i żeby w kuchni było co chwilę słychać, jak rzuca się o siatkę.
Wtedy należy pić sobie z Kamilą piwo malinowe Angor przy miłej rozmowie o życiu (około godziny), czekając, aż krzyknie „a wyście nie próbowali jeszcze moją kapustę!”. Należy zjeść pyszną kapustę z brązowego talerzyka arcoroc, przy serdecznych zachętach gospodyni (ty jedzkaj, jedzkaj). Po czym należy zostać przez nią poczęstowanym trzecim tego wieczoru kawałkiem miodownika i nie mając prawa odmówić, zjeść go i wytoczyć się za furtkę zmieszanym i szczęśliwym, ile dobroci i profitów spotyka nas zupełnie bezzasadnie, ot tak po prostu, w nagrodę za to, że jesteśmy.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------