Wieczna Świadomość - ebook
Wieczna Świadomość - ebook
W 2001 roku kardiolog PIM van LOMMEL opublikował w renomowanym piśmie „The Lancet” wyniki swoich ośmioletnich badań nad doświadczeniem śmierci klinicznej (DŚK) u 344 pacjentów, którzy przeżyli w szpitalu zatrzymanie akcji serca. Okazało się, ze 62 osoby przeżyły doświadczenie śmierci klinicznej. Artykuł stał się sensacją światową. Nie można odtąd ignorować zjawiska doświadczenia śmierci klinicznej. Występuje ono częściej, niż myślano, i nie da się sprowadzić do fantazji, psychozy lub objawów niedotlenienia. Doświadczenie śmierci klinicznej znacząco zmienia dalsze życie ludzi. W książce Wieczna świadomość autor próbuje wyjaśnić krok po kroku, jak może dochodzić do tak niezwykłych przeżyć. Przytacza wiele historii i przykładów.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7884-894-3 |
Rozmiar pliku: | 5,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Śmierć kliniczna i życie potem
To jest test, za pomocą którego można się przekonać, czy twoje zadanie na ziemi zostało wypełnione: jeśli żyjesz, to znaczy, że masz jeszcze coś do zrobienia.
Richard Bach, pisarz
Najpierw pragnę przytoczyć typowy opis przypadku śmierci klinicznej i trudnego procesu zaakceptowania tego faktu, który nastąpił po tym przeżyciu. W tym wypadku powodem śmierci klinicznej były poważne komplikacje podczas porodu.
„Dwudziestego trzeciego września 1978 roku poczułam pierwsze skurcze porodowe. Byłam w dziewiątym miesiącu ciąży, jak się potem okazało, z naszą drugą córeczką. Cała ciąża przebiegała normalnie. Po pewnym czasie, kiedy skurcze się nasiliły, ja, mój mąż i położna pojechaliśmy do szpitala. Zaprowadzono mnie do sali porodowej. Położna regularnie osłuchiwała mój brzuch za pomocą wielkiej, drewnianej trąbki. Przekłuto mi błony płodowe. Na sali zrobiło się bardzo cicho. Wszyscy chodzili w kółko i porozumiewali się szeptem. Na moje pytanie, co się stało, ani ja, ani mój mąż nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Skurcze ustąpiły, ale czułam się świetnie. Tymczasem zjawił się ginekolog i więcej pielęgniarek. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Powiedzieli mi, że mam przeć. Nie czuję skurczów! Nie mogę przeć. Słyszę szczękanie narzędzi: szczypiec, nożyczek, miseczek, widzę opatrunki. Mąż zemdlał, wyniesiono go z sali i ułożono w przejściu.
Nagle zauważyłam, że patrzę z góry na kobietę leżącą na łóżku, z nogami szeroko rozstawionymi i umieszczonymi na podpórkach. Widzę panikę wśród lekarzy i pielęgniarek, mnóstwo krwi na łóżku i na podłodze. Widzę, jak duże dłonie silnie naciskają na brzuch kobiety i rodzi się dziecko. Natychmiast zabierają je do innego pomieszczenia. Pielęgniarki są przygnębione. Wszyscy na coś czekają. Moja głowa twardo uderza o łóżko, kiedy szybkim ruchem wyciągają spode mnie poduszkę. Znowu duże zamieszanie. Lecę jak strzała przez ciemny tunel. Ogarnia mnie uczucie potężnego spokoju i szczęścia. Czuję się ogromnie szczęśliwa, zadowolona, spokojna i rozluźniona. Słyszę przepiękną muzykę. Widzę łąkę ze ślicznymi kwiatami we wszystkich możliwych kolorach. W oddali dostrzegam piękne, jasne, ciepłe światło. Muszę tam iść. Widzę istotę w jasnych szatach. Czeka na mnie i wyciąga rękę. Czuję, że oczekuje mnie z ciepłem i miłością. Trzymając się za ręce, idziemy w kierunku ciepłego światła. Nagle puszcza moją dłoń i odwraca się ode mnie. Czuję, że coś wsysa mnie z powrotem. Muszę wracać. Czuję, jak pielęgniarka mocno uderza mnie w policzki i woła.
Po pewnym czasie (?) zdaję sobie sprawę z tego, gdzie jestem, i wiem, że to z moim dzieckiem stało się coś niedobrego. Nasza córeczka nie żyje. Jak ten powrót do życia boli! Jak bardzo chciałabym wrócić do... no właśnie, gdzie. Życie toczy się dalej.
Przyczyną mojej śmierci klinicznej było silne krwawienie okołoporodowe. Personel nie zauważył, czy też niedostatecznie zwrócił uwagę na krwawienie w czasie porodu. Prawdopodobnie wszyscy skupili się na samym porodzie. Dopiero w ostatnim momencie podjęto odpowiednie środki, wyciągnięto poduszkę spod mojej głowy, przeprowadzono transfuzję krwi i... Nie widziałam tego wszystkiego, bo w tym czasie przebywałam w rajskiej krainie szczęśliwości.
Powrót z tego pięknego świata, z tego doświadczenia, do normalnego świata był zimny, nieprzyjemny i przede wszystkim pozbawiony miłości. Pielęgniarka, której próbowałam opowiedzieć, jak piękne rzeczy widziałam, pozbyła się mnie uwagą, że wkrótce dostanę lekarstwa, zasnę głęboko i zapomnę o tym wszystkim. Zapomnę? O tym? Wcale tego nie chciałam. Ja chciałam tam właśnie wrócić. Ginekolog uspokajał mnie, że jestem jeszcze młoda, że jeszcze będę mogła rodzić dzieci, że muszę żyć dalej i nie myśleć o przeszłości.
Przestałam opowiadać o tym, co przeżyłam. Trudno znaleźć słowa mogące opisać moje doświadczenie, nic nie potrafiło tego oddać. Ale co dalej? Komu mogłam w takim razie tę historię opowiedzieć? Co się ze mną działo? Oszalałam?
Jedynie mojemu partnerowi do znudzenia powtarzałam tę historię. Słuchał, pytał, ale sam też nie za bardzo wiedział, czego doświadczyłam, co mam z tym zrobić, jak coś takiego się nazywa i czy tylko ja jedna przeżyłam taką przygodę. Do dzisiaj jestem mu bardzo wdzięczna, że potrafił tak słuchać. To przeżycie nie miało wpływu na stosunki między nami. Teraz wiem, że to bardzo cenna rzecz taka bezwarunkowa miłość. Czułam się tak, jakbym była jedyną osobą, która uległa takiemu doświadczeniu. Na tym świecie nikt mnie nie pytał o to przeżycie, nikt nie chciał o tym nic wiedzieć. W moim przypadku było to tym boleśniejsze, że oczekiwałam narodzin dziecka, a musiałam się zmierzyć z jego śmiercią. Już sam ten fakt jest dla wielu szokiem, a tym bardziej moje przeżycia, które dla wielu wydawałyby się niewiarygodne.
Żyłam w tym czasie jak robot. Dbałam o męża, opiekowałam się córeczką, ale myślami byłam gdzie indziej. Przy moich przeżyciach. W jaki sposób można tam wrócić? Gdzie można usłyszeć taką niebiańską muzykę, zobaczyć takie kolory, kwiaty, światło, doświadczyć takiej bezwarunkowej miłości? Czy oszalałam? Co się ze mną dzieje?
W pracy magisterskiej umieszczam ważną radę dla pracowników służby zdrowia: „Gdybym wtedy otrzymała jeden procent porad, które są teraz dostępne w książkach i artykułach na temat doświadczenia śmierci klinicznej, byłabym niezmiernie wdzięczna!”. W 1978 roku służba zdrowia była widocznie niedostatecznie poinformowana o takich doświadczeniach. Oprócz ginekologa, pielęgniarek i położnej nikt się ze mną nie kontaktował. Lekarz domowy nie przyszedł mnie odwiedzić ani po porodzie, ani w następnych tygodniach. Nie chciał rozmawiać ze mną. Czyżby zakładał, że wszystko jest w porządku? Ja również nie poszłam do niego, bo co mu miałam powiedzieć? Doszłam do wniosku, że to doświadczenie nie jest normalne i że lepiej milczeć. Kontrola u ginekologa przebiegała normalnie. Fizjologicznie wszystko było w porządku. Poza tym nikt o nic nie pytał.
A ja milczałam.
Przez lata żyłam w milczeniu i poszukiwałam. Kiedy w końcu znalazłam w bibliotece książkę, w której znajdował się opis doświadczenia śmierci klinicznej, nie chciało mi się wierzyć, że ja coś takiego przeżyłam. To niemożliwe! Nie ufałam samej sobie. Bardzo powoli zaczęłam zdawać sobie sprawę z tego, co przeżyłam, że to prawda. Starałam się ją zaakceptować. Nie było to proste. W ciągu wielu lat rozwinęłam w sobie strategię ucieczki od tego tematu. Uciekałam od uczuć, od siebie. Starałam się coraz więcej pracować, fanatycznie uprawiałam jogging (jakże symboliczne!). Uciekałam od siebie i tego doświadczenia. Początkowo życie płynęło normalnie, przynajmniej według reguł tego świata. Czasami stałam nawet na podium zwycięzcy z kwiatami w rękach, ale to nie były kwiaty, których szukałam. Miałam coraz więcej trudności w zaakceptowaniu zdania innych. Byłam w konflikcie ze sobą, między tym, co czułam, a tym, co wiedziałam. Życie stawało się coraz trudniejsze.
Ciało zaczęło protestować. Byłam zestresowana, przepracowana, spalona. Wpadłam w depresję. Terapię prowadził psycholog homeopata. To nie był przypadek! To była pierwsza osoba, która z uwagą mnie wysłuchała. Nie zdziwił się, pozwolił mi wszystko opowiedzieć i przyjął to normalnie. Minęło jednak dwadzieścia lat od przeżycia doświadczenia śmierci klinicznej. Poradził mi zająć się tym doświadczeniem – narysować, opisać. Dzięki niemu i razem z nim odbyłam inspirującą podróż w głąb siebie. Pogodziłam się z sobą i zaakceptowałam moje przeżycie. Zrozumiałam, że nie oszalałam, ale zmieniłam się pod wpływem tego doświadczenia. Dlatego całkowicie zniknął strach przed śmiercią. To była ogromna różnica w porównaniu z latami przed tym przeżyciem. Wtedy bardzo bałam się śmierci i często o tym myślałam. Przez to przeżycie mam trudności z pojęciem czasu. Wcale się nim nie przejmuję, a przedtem żyłam z zegarkiem w ręku. Świat rzeczy materialnych stał się dla mnie nieważny. Liczy się tylko bezwarunkowa miłość. I miałam ją w osobie mojego męża, chociaż czytałam jakieś badania, że ludzie nie potrafią jej przeżywać. Mnie nikt nie chce wierzyć! Po tym przeżyciu czuję się czasami czarną owcą wśród ludzi. Na wakacjach wciąż poszukuję krajobrazów, kolorów i kwiatów, które wtedy widziałam. Nie lubię kłótni, chcę otaczać się spokojem. Nie potrafię się sprzeczać.
Teraz, po tej terapii i podróży w głąb siebie, cieszę się, że przeżyłam doświadczenie śmierci klinicznej. To było piękne przeżycie, dało mi spokój, pozwoliło odnaleźć siebie, w końcu zaakceptować to przeżycie. Dobrze mi żyć z tym doświadczeniem. Widzę świat w lepszych kolorach, cieszę się życiem. Moje uczucia i myśli są ważne, nie oszalałam, nie jestem dziwaczką. Pozwalają mi odnaleźć się w chaotycznym świecie, bronić własnego zdania. Uważam, że moim zadaniem jest szerzenie wiedzy o doświadczeniu śmierci klinicznej, szczególnie wśród pracowników służby zdrowia. Mój miniwywiad wśród lekarzy miejscowości, w której mieszkam, udowodnił, że do tej pory nie wiedzą, jak obchodzić się z pacjentem, który coś takiego przeżył.
Najważniejsze jest to, że mogę być taka, jaka jestem, razem z moimi przeżyciami. Jestem tym, kim jestem: ani mniej, ani więcej. I to dobrze”.
E.M.