Wieczne przeznaczenie - ebook
Czy sny mogą być wspomnieniem dawnego życia — a może zapowiedzią przeznaczenia? Tuż przed trzydziestką Blanka zostaje wciągnięta w wir wydarzeń, które wykraczają poza granice rzeczywistości. Mroczne wizje, tajemniczy mężczyzna z przeszłości i miłość, która może okazać się zdradą — to dopiero początek. W Krainie Cieni rozgrywa się walka światła z ciemnością, a stawką jest nie tylko wolność, ale i dusza Blanki. Czy zdoła odkryć prawdę o sobie i ocalić światy, zanim będzie za późno?
| Kategoria: | Proza |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-479-4 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Noc spowiła świat ciszą, niemal nienaturalną, jakby cały świat wstrzymał oddech. Tylko wiatr, delikatnie muskał gałęzie drzew, a jego cichy szept brzmiał jak próbująca zataić jakieś tajemnice pieśń. W blasku księżyca, który zawisł nad lasem niczym czujne, niezmienne oko, w oddali słychać było donośny niemowlęcy płacz. W chacie, położonej samotnie na skraju polany, życie właśnie zmieniało swój bieg, stając się czymś zupełnie nowym, nieznanym, a zarazem nieodwracalnym.
Z mroku, wyłaniającego się zza pnia wysokiej sosny, wyszła postać. Był to mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu, a kaptur, głęboko nasunięty na twarz, sprawiał, że trudno było dostrzec jakiekolwiek szczegóły jego oblicza. Niezwykła obecność tej postaci zdawała się wtopić w otaczający ją las, jakby nie była z tego świata — ani ruch liści, ani zawirowania trawy nie zdradzały jego obecności. Stał nieruchomo, niczym cień, bacznie obserwując, jak w świetle słabego blasku świec matka tuli swoje nowonarodzone dzieci do piersi, dając im poczucie ciepła i bezpieczeństwa.
— Moje dziewczynki… — wyszeptała kobieta, a jej słowa, choć prawie niesłyszalne, odbiły się w duszy nieznajomego jak echo, które zdawało się docierać do najgłębszych zakamarków jego istnienia.
Mężczyzna uniósł rękę, w której migotał srebrny amulet, jego powierzchnia lśniła delikatnie, odbijając światło księżyca. Gdy jego palce drgnęły, głos, stary jak czas, a jednocześnie przenikający wprost przez serce, rozbrzmiał w powietrzu. Był to głos, jakby pełen wszystkich zmagań, jakie kiedykolwiek toczyła ludzka dusza. Cichy, ale niezwykle wyraźny, jakby pochodzący z odległej przyszłości, a może z przeszłości, która jeszcze nie nadeszła.
— Jedna z nich będzie światłem, które rozproszy mrok. Będzie mieczem i tarczą, potężną i niezłomną. Lecz zanim nadejdzie czas jej chwały, zazna zdrady, bólu i śmierci. Trzykrotnie upadnie, ale za każdym razem powstanie na nowo. Gdy popioły jej przeszłości staną się prochem, wybierze los świata. Na swej drodze spotka dwóch mężczyzn: jeden zrodzony ze światła, drugi z cienia. Wybór, który uczyni, zadecyduje o losach wszystkich światów. Łzy oraz krew kochanków staną się źródłem przemiany tej, która jest kluczem… Niech tak się stanie.
Słowa zniknęły w powietrzu, jakby nigdy ich nie było, rozpływając się w nicości. Mężczyzna wykonał krok w tył, a przestrzeń za nim zaczęła drgać, jakby powierzchnia wody po wrzuceniu kamienia. Wkrótce rozdarła się cicho, odsłaniając migoczący portal, który pulsował barwami niemożliwymi do opisania, zbyt obcymi dla ludzkich zmysłów. Nieznajomy obejrzał się po raz ostatni, a na jego ustach pojawił się cień smutnego uśmiechu — smutnego, ale również pełnego nadziei, jakby wiedział, że to, co miało się wydarzyć, nie mogło być inne. Po chwili, jak cień zniknął w tej samej ciemności, z której się wyłonił, a portal zamknął się cicho, pozostawiając po sobie jedynie uczucie, że coś nieuchwytnego właśnie się wydarzyło.Rozdział 1
Droga do pracy minęła Blance szybciej niż zwykle. Zanurzyła się w świecie książki, którą niedawno kupiła za pół ceny w swojej ulubionej kawiarnio-księgarni. Miejsce to było dla niej azylem — pachniało kawą i papierem, a drewniane półki piętrzyły się aż po sufit, uginając się pod ciężarem opowieści. Uwielbiała tam przesiadywać w weekendy, chłonąc atmosferę ciepłego światła i szeptów przewracanych kartek.
Teraz, siedząc w tramwaju, pozwalała, by wspomnienie tego miejsca otuliło ją jak miękki koc. Chłonęła zapach druku, przenosząc się myślami do innego świata.
Gdy wysiadła na przystanku, uderzyła ją fala ciepłego powietrza. Mimo wczesnej godziny słońce paliło już beton, a ona, z książką wciąż ściskaną w dłoni, ruszyła w stronę znajomego biurowca.
— Dzień dobry, pani Blanko! — usłyszała ciepły głos zaraz po przekroczeniu progu budynku.
Uśmiech pojawił się na jej twarzy automatycznie. Pan Krzysztof, portier, jak zwykle promieniał dobrym humorem.
— Dzień dobry, panie Krzysztofie — odpowiedziała, spoglądając na niego z sympatią. — Nie mam pojęcia, jak pan to robi, ale każdego ranka zaraża mnie pan pozytywną energią.
Starszy mężczyzna zaśmiał się serdecznie, jego zmarszczki pogłębiły się w rozbawieniu.
— A czy jest lepszy sposób na życie niż uśmiech? Nawet najmniejszy sprawia, że świat jest trochę jaśniejszy.
Blanka skinęła głową. Miało to w sobie coś prostego i prawdziwego.
— Ma pan absolutną rację — odpowiedziała z wdzięcznością i skierowała się w stronę windy.
Po chwili była już w biurze, przygotowując się do rozpoczęcia pracy. W powietrzu unosił się aromat świeżo zaparzonej kawy, a delikatny szum rozmów współpracowników i dźwięki klawiatur tworzyły znajome, codzienne tło. Początek tygodnia zapowiadał się nawet znośnie — poniedziałkowy poranek, choć dla wielu oznaczał mozolne wdrażanie się po weekendzie, dla niej stanowił nową okazję do działania.
Lubiła swoją pracę. Każdy dzień przynosił nowe wyzwania, które pozwalały jej czuć ekscytację i satysfakcję. Nie znosiła monotonii — była osobą pełną energii, nieustannie szukającą bodźców i adrenaliny. Można było powiedzieć, że kochała życie w każdej jego odsłonie. Zawsze uśmiechnięta, emanująca pozytywną energią, gotowa stawić czoła każdemu zadaniu. W pracy spełniała się w stu procentach. To było jej miejsce — przestrzeń, w której czuła, że żyje naprawdę. Oczywiście, zdarzały się ciężkie dni. Praca w spedycji potrafiła być wyczerpująca, a presja czasu nieubłaganie deptała po piętach. Minuty mijały jedna za drugą, a znalezienie ładunku powrotnego dla kierowcy bywało niczym wyścig z zegarem. Jednak Blanka uwielbiała ten dreszcz emocji. Ten moment, gdy w ostatniej chwili udawało się dopiąć transakcję, dając jej poczucie triumfu. Adrenalina napędzała ją do działania, sprawiała, że czuła, jak w jej żyłach pulsuje życie.
Firma, w której pracowała, była duża — zatrudniała ponad trzysta osób. Mimo swojej wielkości nie czuła się tu anonimowa. Od pierwszych dni nawiązała bliskie relacje z Dianą i Olkiem — dwojgiem ludzi, którzy z biegiem czasu stali się dla niej czymś więcej niż tylko kolegami z pracy. Byli jej opoką. W trudnych chwilach zawsze słyszała od nich pełne otuchy słowa: „Hej, no coś ty! Ty nie dasz rady?! Nonsens! My, a i owszem, ale ty?!”. To były te drobne gesty, które sprawiały, że wiedziała — nie jest sama. Zawsze mogli na siebie liczyć, wspierając się w momentach zawodowego impasu, gdy znalezienie transportu z punktu A do pnkt B wydawało się niemal niemożliwe. Gdy jedno z nich napotykało problem, pozostali natychmiast spieszyli z pomocą. Jednak ich więź nie kończyła się na biurowych korytarzach. Przyjaźń, która ich połączyła, wykraczała poza ściany korporacji. Razem planowali wakacje, wspólnie celebrowali wolne weekendy, a nawet spędzali czas świąteczny. Stali się dla siebie niemal jak rodzina — tą, którą wybiera się samemu. W ich relacji nie było miejsca na fałsz czy udawane uśmiechy. Byli dla siebie wsparciem, oparciem i radością w codziennym życiu. Dzięki nim praca stawała się czymś więcej niż tylko obowiązkiem — była częścią czegoś większego, miejscem, w którym czuła się spełniona i szczęśliwa. Blanka była osobą samotną. Nie miała rodziny. W wieku dwunastu lat straciła swoich rodziców w tragicznym wypadku samochodowym. Był środek lipca, żar lał się z nieba, a powietrze falowało nad rozgrzanym asfaltem. To miały być ich pierwsze wspólne wakacje poza granicami kraju — wymarzona podróż do słonecznej Toskanii. Ich samochód był zapakowany po brzegi, a w środku unosił się zapach świeżo upieczonych bułek i kawy w termosie. Wszyscy byli podekscytowani — przed nimi czekały dni pełne słońca, smaków i niezapomnianych widoków.
Los jednak miał inne plany.
Już na terenie Włoch, kiedy wspinali się stromą, wąską drogą pośród skalistych zboczy, zza zakrętu wyłoniła się ciężarówka. Jechała prosto na nich, pędząc jak niekontrolowany pocisk. Kierowca ciężarówki trąbił rozpaczliwie, ale dźwięk klaksonu został zagłuszony przez przeraźliwy pisk kół i ryk silnika. Hamulce zawiodły.
Ojciec Blanki próbował zjechać na pobocze, ale było już za późno. Ogłuszający huk wstrząsnął powietrzem, a ich samochód obróciło wokół własnej osi. Blanka czuła, jak świat wiruje, jak coś uderza ją w ramię, jak jej ciało jest szarpane w każdą stronę. Krzyki rodziców nagle urwały się. Potem zapadła cisza.
Kiedy odzyskała świadomość, czuła w ustach metaliczny posmak krwi i kurz wdzierający się do płuc. Samochód był nie do poznania — pogięta karoseria przypominała zgniecioną puszkę, a szkło z wybitych szyb rozsypało się niczym diamentowy pył na asfalcie. Powietrze było gęste od zapachu benzyny i spalenizny. Blanka nie słyszała nic poza własnym, urywanym oddechem. Stała pośrodku drogi, bez ruchu, bez myśli, z pustką w oczach. Ktoś szarpał ją za rękę, próbując odciągnąć, coś do niej mówił, ale ona nie reagowała. Wszystko działo się jak za mgłą. Migające światła karetek, strażacy rozcinający wrak, echo przerażonych krzyków… To wszystko było gdzieś daleko.
Ale jedną rzecz pamiętała bardzo dokładnie.
Twarz kierowcy ciężarówki.
Był ranny — krew sączyła się z jego czoła, spływała cienkimi strużkami po policzkach. Mimo to podszedł do niej chwiejnym krokiem i osunął się na kolana. Dyszał ciężko, a jego oczy — pełne bólu i rozpaczy — wbijały się w nią jak ostrza.
— Przepraszam… — wyszeptał. — Na Boga, przepraszam cię, dziecko… Proszę… Wybacz mi… — głos mu się załamał, a z jego gardła wyrwał się szloch.
Płakał.
A Blanka nie. Nie uroniła ani jednej łzy. Patrzyła na niego pustym wzrokiem, nie czując nic. Żadnego gniewu, żadnego żalu, żadnego bólu. Tylko pustkę. Często wracała myślami do tamtej chwili. Czy powinna wtedy coś powiedzieć? Czy powinna płakać? Była tylko małą, zagubioną dziewczynką, której świat rozsypał się na milion kawałków.
Lata później, mimo tych tragicznych wspomnień, postanowiła pracować w spedycji. Każdą trasę analizowała z drobiazgową dokładnością. Sprawdzała topografię terenu, unikała trudnych zakrętów i stromych podjazdów. W głębi serca wiedziała, że to nie była wina tamtego kierowcy. Zawiodły hamulce. I tak jak ona, on też był ofiarą. Nie chciała, by przez jej niedbałość ktoś jeszcze przeszedł przez piekło, jakie oni oboje przeżyli tamtego lipcowego dnia.
Po skończonej pracy Blanka udała się w kierunku przystanku tramwajowego.
— Jakie plany na wieczór? — zagadnął Olek, ledwo doganiając Blankę.
Jego włosy, choć krótkie, zawsze sterczały we wszystkie strony, jakby miały własną wolę. Blanka spojrzała na niego swoimi błękitnymi oczami i uśmiechnęła się szeroko.
— Dziś, mój drogi przyjacielu, będę się relaksować w zaciszu mojego małego mieszkanka.
— Hmm… Rozwiń bardziej swoją wypowiedź — wyszczerzył się chłopak.
— Nic godnego zbytniej uwagi — oznajmiła poważnym tonem, starając się zachować wyniosłość, ale kąciki jej ust mimowolnie uniosły się ku górze.
— Wyczuwam tu podteksty.
— Oświadczam, że żadnych podtekstów tu nie ma. Po prostu, kąpiel, wino i dobry film na Netflixie.
— I tyle? — zdziwił się Olek. — Kobieto, za niedługo kończysz trzydzieści lat. To wielkie wydarzenie!
— Żadne wydarzenie. Dzień jak co dzień — oznajmiła, wsiadając do tramwaju. — Poza tym do moich urodzin, a raczej do tego wieeelllkiegooo dnia, jak to ująłeś, pozostał jeszcze tydzień.
— Mam nadzieję, że w ciągu urlopu, który — przypominam — zaczyna się już jutro, będziesz mieć bardziej szalone plany niż kąpiel, wino i Netflix. — Olek zmarszczył czoło, robiąc minę, jakby właśnie usłyszał, że ktoś zamyka jego ulubiony klub.
Blanka uniosła brew. — Tak, tak, już widzę, jak moje życie zmienia się w imprezowe tornado pod twoim czujnym okiem.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo — zaśmiał się Olek. — Mamy plany z Dianą. I te plany obejmują też ciebie. — Wysunął wskazujący palec i pogroził jej z zawadiackim uśmiechem.
Blanka westchnęła ciężko. Wiedziała, że przekomarzanie się z Olkiem nie ma sensu. Miał w sobie upór osła i energię człowieka, który zamiast kawy pije czysty cukier.
— Dobrze. Zgadzam się — powiedziała, trzymając się asekuracyjnie poręczy.
— I to ja rozumiem! — wyszczerzył się wesoło Olek, po czym pospiesznie ruszył w stronę drzwi tramwaju.
— Pamiętaj! Jesteśmy w kontakcie i nie wywiniesz się! — rzucił przez ramię, wysiadając.
Resztę drogi powrotnej Blanka poświęciła lekturze. Między czytanymi wersami pojawiały się myśli dotyczące urodzin. Była wdzięczna Bogu, że ma tych dwoje ludzi w swoim życiu. Dzięki nim nie czuła się aż tak samotna. Każdy z nich miał swoje życie oraz rodzinę, a mimo tego zawsze znajdowali czas dla niej. Doceniała to z całego serca, ale nie mogli wypełnić pustki w jej sercu w stu procentach. Od kilku dni nosiła w sobie przeświadczenie, że jest niekompletna. Po powrocie do mieszkania dzień upłynął jej dość szybko. Krzątała się po kuchni, przygotowując przekąski oraz wino na seans filmowy. Potrzebowała chwili dla siebie. Wypełniła kieliszek winem do połowy, po czym udała się do łazienki, by zażyć gorącej kąpieli. Łazienka, jak na standardy małego blokowiska, była dość duża. Mieścił się w niej przestronny prysznic z przeszkleniami oraz wanna. Po całym dniu w pracy właśnie tego potrzebowała — gorącej, relaksującej kąpieli. Uwielbiała te błogie chwile, gdy jej ciało otulała ciepła woda niczym nagrzany kocyk. Czuła, jak mięśnie powoli się rozluźniają, a jej głowa opada na brzeg wanny.
Po dłuższej chwili, gdy jej skóra na palcach stała się pomarszczona, uznała, że to idealny moment, by wyjść z wanny. Piętnaście minut później leżała już w swojej miękkiej, pachnącej pościeli, oglądając Netflixa. Nie dotarła nawet do połowy filmu, gdy zasnęła.
_Obudziło ją ostre, jaskrawe światło, które z impetem wdzierało się do pomieszczenia przez otwór w ścianie przypominający okno. Czuła się tak, jakby ktoś brutalnie wyrwał ją ze snu, zmuszając do powrotu do rzeczywistości, której wcale nie chciała zaakceptować. W jej głowie pulsował ból — tępy, uporczywy, promieniujący od skroni aż po kark. Powieki miała ciężkie, jakby ktoś obciążył je ołowiem, a jej wzrok, mimo wysiłków, nie był w stanie skupić się na żadnym punkcie w pomieszczeniu. Wszystko wokół zdawało się rozmazane, zniekształcone, jak we śnie, który nie chciał się skończyć._
_— Gdzie ja jestem? — wymamrotała cicho, unosząc się nieco na łokciach._
_Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że leży na czymś, co ledwo przypominało łóżko. Szorstkie, nieprzyjemne w dotyku podłoże wbijało się w jej skórę. Kiedy odruchowo poruszyła palcami, poczuła pod nimi coś suchego i kłującego. Słoma. Chciała zerwać się na równe nogi, ale jej ciało stanowczo odmówiło posłuszeństwa._
_Powietrze było ciężkie, przesycone kurzem i ostrą wonią ziół. Zapach unosił się w całym pomieszczeniu, drażniąc jej nozdrza. Gdzie ona, do diabła, była? Otworzyła szerzej oczy i zaczęła bacznie przyglądać się otoczeniu. W kącie stał prosty, drewniany stół, a na nim porozrzucane były rośliny, których nie rozpoznawała. Ściany, zbite z surowych desek i pokryte warstwą gliny, wyglądały na stare i zmęczone czasem. Próbowała sobie przypomnieć, jak się tu znalazła, ale jej myśli były chaotyczne, jak rozsypane puzzle, których kawałki nijak do siebie nie pasowały._
_Poczuła, że gardło ma suche jak popiół. Musiała znaleźć coś do picia. Podparła się dłońmi i spróbowała wstać. W tym momencie ostry ból przeszył jej czaszkę jak lodowaty sztylet. Czuła, jak pulsuje w rytmie jej przyspieszonego serca. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, a świat zawirował. Nie zdążyła się nawet złapać czegoś stabilnego, gdy upadła z hukiem na kamienną podłogę. Przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, a zimna powierzchnia boleśnie przypomniała, że nie jest to żaden koszmar, tylko rzeczywistość. Oddychała ciężko, próbując zmusić się do uspokojenia._
_„Weź się w garść, Blanka” — pomyślała, zaciskając zęby. Powoli, podpierając się na rękach, dźwignęła się na nogi. Każdy ruch kosztował ją ogromny wysiłek. Czuła się, jakby przebiegła maraton, choć ledwo postawiła kilka kroków. W końcu udało jej się dotrzeć do drzwi. Z zewnątrz dobiegały przytłumione głosy, gwar ulicy i odległe ujadanie psa. Chwyciła klamkę i nacisnęła. Ku jej zaskoczeniu drzwi ustąpiły bez żadnego oporu._
_Gdy tylko się otworzyły, w jej oczy uderzył potężny strumień popołudniowego słońca. Zamrugała gwałtownie, próbując przyzwyczaić wzrok do jasności. Ledwie zdążyła zrobić krok, kiedy nagle poczuła czyjąś dłoń zaciskającą się mocno na jej przedramieniu._
_— Co ty do cholery robisz?! — usłyszała niski, chrypliwy głos tuż przy uchu. — Wracaj do środka! Nie mogą cię zobaczyć!_
_Syknęła z bólu, kiedy uścisk jeszcze bardziej się wzmocnił. Automatycznie próbowała się wyrwać, ale to tylko spotęgowało jej ból._
_— To boli! Puść mnie, do diabła! — wycedziła przez zęby, walcząc o odzyskanie kontroli nad sytuacją._
_Nieznajomy, jakby zaskoczony jej reakcją, lekko poluzował uścisk, ale nie puścił jej całkowicie._
_— Nie możesz tu stać. Wracaj do środka. Natychmiast — jego ton był twardy, ale było w nim coś jeszcze… Strach? Niepokój?_
_Zanim zdążyła zaprotestować, mężczyzna pociągnął ją z powrotem do środka i zamknął za nimi drzwi. Oparła się o ścianę, rozmasowując obolałe miejsce na ręce._
_— Możesz mi wytłumaczyć, co się dzieje?! — wybuchła, spoglądając na zarys jego sylwetki. Jego twarz pozostawała w cieniu, ale głos był wyraźny._
_— Nie teraz. Nie mogę ci wszystkiego wyjaśnić, ale musisz mi zaufać. Nikt nie może wiedzieć, że tu jesteś. To zbyt niebezpieczne._
_Jego słowa rozbrzmiewały w jej głowie niczym echo. Co to miało znaczyć? Kto nie może jej zobaczyć? Dlaczego? Serce waliło jej jak młotem, a głowa pulsowała coraz mocniej. Gdy próbowała zebrać myśli, nagle poczuła, jak kolejna fala bólu przetacza się przez jej czaszkę. Zatoczyła się do tyłu, łapiąc się pierwszego lepszego mebla — stołu, jak się okazało._
_— Cholera… — wyszeptała, czując narastające mdłości._
_Zaczęło jej się kręcić w głowie. Uczucie osłabienia ogarnęło całe jej ciało, jakby ktoś nagle odciął jej dopływ energii. Jej nogi się ugięły, a ostatnią rzeczą, jaką poczuła, był silny uścisk na jej ramionach, zanim zupełnie straciła przytomność i pogrążyła się w ciemności._Rozdział 2
Obudziła się zlana potem. Usiadła na łóżku gwałtownie zrywając z siebie kołdrę. Rozglądając się po pokoju, który był już cały skąpany w słońcu, stwierdziła, że musi być już wczesne popołudnie. Chwyciła gwałtownie telefon leżący na nakastniku i zamarła.
— Spałam czternaście godzin. — Zmartwiona wstała powoli z łóżka, czując ból nie tylko głowy, ale całego ciała. Zrzuciła to na karb zbyt długiego snu, uznając, że to musi być powód. Rozmasowując palcami skronie, udała się do kuchni po lek łagodzący odczuwane objawy.
Doskwierało jej tak duże pragnienie, że musiała wypić prawie pół dzbanka wody, by je ugasić. Kiedy skończyła poranną toaletę, ubrała się w beżowe dresy, stawiając na wygodę. Nie miała ochoty dziś nigdzie wychodzić. Zmęczenie nadal nie opuszczało jej ciała, a jej myśli wciąż krążyły wokół wydarzeń zeszłej nocy. By je ukoić, usiadła przy pianinie, zaczynając powoli rozmasowywać dłonie i palce przed grą. Miała nadzieję, że muzyka da jej chwilowe ukojenie, jak zawsze.
W jej głowie tliła się melodia, która uparcie nie dawała o sobie zapomnieć. Usiadła przy pianinie, starając się odtworzyć utwór, nadając mu namacalny charakter. Jej palce płynnie przeskakiwały z klawisza na klawisz. Gdy grała, czuła się wolna. Czuła, jak muzyka wlewa się w każdą komórkę ciała, wypełniając ją spokojem. Z każdym dźwiękiem zatracała się coraz bardziej w melodii, a kolejne uderzenie palca w klawisz przenosiło ją do wspomnień ze snu. Analizując je, stwierdziła, że tak naprawdę wszystko inne w tym śnie nie miało znaczenia, oprócz tej nieznajomej postaci. Starała się chociaż przez chwilę zobaczyć oczami wyobraźni jego twarz, ale… nic.
Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk telefonu. Dzwonił Olek.
— Byłem pewny, że nie odbierzesz telefonu.
— Dlaczego miałabym nie odebrać? — zdziwiła się Blanka, lekko kręcąc głową.
— Mówiłaś wczoraj, że masz jakieś plany związane z głęboką relaksacją. Byłem pewny, że dziś po tej „relaksacji” nie będziesz w stanie nawet unieść ręki, a co dopiero odebrać telefonu.
— Ty mnie chyba wczoraj nie słuchałeś, co? — Blanka uniosła brwi, zaskoczona. — Chłopie, może lepiej przekaż mi jakieś porady na temat życia, zamiast wyciągać wnioski na podstawie moich „relaksacyjnych” planów?
— Ależ oczywiście! — Olek brzmiał całkiem pewnie. — Cytuję: „kąpiel, wino, Netflix”. Brzmi to jak plan na wieczór, w którym nie ma miejsca na rozmowy telefoniczne.
— Olek, wiesz, co myślę o twojej wyobraźni, ale to nie to, co myślisz. Oświadczam, że byłam sama i nadal jestem sama w swoim mieszkaniu. — Blanka mówiła to najspokojniej, jak umiała, mając nadzieję, że w końcu chłopak przestanie się doszukiwać podtekstów za każdym razem, gdy mówi „relaks”.
— No to teraz złamałaś moje serce. Myślałem, że usłyszę jakąś pikantną opowieść, rodem z „50 twarzy Greya”. — W głosie Olka wyraźnie dało się usłyszeć rozczarowanie, co tylko rozbawiło Blankę.
— Olek, jesteś niesamowity. — Zaśmiała się głośno. — Uwielbiam w Tobie tę niepohamowaną bezpośredniość. Zawsze potrafisz wprawić człowieka w dobry nastrój.
— Zawsze do usług, madame. — Olek wyszczerzył się, choć brzmiał przy tym jak książę z bajki, który w rzeczywistości nie miał pojęcia, jak trzymać kieliszek z winem. — A tak poza tym to wszystko ok?
— Tak, wszystko ok. — Blanka odpowiedziała, choć jeszcze nie była do końca przekonana, dlaczego Olek o to pyta. — Dlaczego pytasz?
— No wiesz, kończysz trzydzieści lat, to swego rodzaju obciążenie psychiczne — Olek kontynuował swoją wypowiedź, a Blanka zaczęła się zastanawiać, czy on przypadkiem nie pomylił jej z kimś innym. — Rozumiem jak się czujesz. Ludzie wywierają na ciebie presję z powodu braku chłopaka, że to już odpowiedni czas, żeby się ustatkować, założyć rodzinę…
— Olek, do cholery, o czym ty mówisz? — Blanka weszła mu w słowo, czując, że rozmowa zmierza w zupełnie złą stronę. — Moje życie, moje zasady. Jeśli ludzie mają czas na plotkowanie, to niech sobie to robią. To, co ja robię, nie jest ich sprawą.
— Wiem, przepraszam. — Olek jęknął, czując, jak zbliża się do granicy totalnej porażki. — Dałem się podejść jak dziecko. Masz rację, to twoje życie i to ty decydujesz. Przepraszam, naprawdę.
Blanka wiedziała, że to nie były spostrzeżenia Olka, a raczej głupie plotki z pracy. On sam nie myślał tak, ale uznał, że lepiej poruszyć temat, zanim ona sama zacznie się zamartwiać.
— Nie musisz przepraszać — uśmiechnęła się. — Po prostu trzymaj się z dala od tych plotek, bo nie mają pojęcia, co gadają.
Rozmawiali jeszcze przez godzinę, śmiejąc się z całej tej sytuacji. Blanka wiedziała, że Olek miał dobre intencje. Mimo że jego sposób myślenia czasami przypominał zderzenie dwóch planet, zawsze traktował ją jak młodszą siostrę, której nigdy nie miał. To jej odpowiadało. Przy nim czuła się zawsze bezpieczna. Choć swoją posturą nie przypominał osiłka, nie bał się stanąć w jej obronie. Była wdzięczna, że mają siebie nawzajem.
Wieczór Blance upłynął dość szybko. Po kąpieli zatraciła się czytając książkę którą nie tak dawno wypożyczyła z kafejki na rogu ulicy. Straciła poczucie czasu. Z chwilą przeczytania ostatniej strony poczuła ukłucie niedosytu. Historia skończyła się w momencie kiedy najmniej się tego spodziewała. Obiecała sobie, że jutro z samego rana zajrzy do kafejki w poszukiwaniu drugiej części. Odkładając książkę na mały stoliczek, poczuła ogarniającą ją senność. Gdy przyłożyła głowę do poduszki, od razu zasnęła.
_Blanka leżała z zamkniętymi oczami, jej serce biło szybko, jakby próbując uwolnić się od niewidocznego ucisku, który ją trzymał. Czuła znajomą, szorstką fakturę pod palcami. Słoma. Ból w głowie pulsował, rozlewając się na całą czaszkę, jakby próbował wyrwać się na zewnątrz. Był dokładnie taki sam jak poprzednim razem, kiedy śniła. Gwałtownie uniosła powieki, czując, jak zawartość jej żołądka podchodzi jej do gardła. Wszystko wokół wiruje. Oddech przyspieszył, a ona, choć nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, podniosła się szybko, by powstrzymać nadciągające nudności. Krótkie wdechy, wydechy… miała nadzieję, że to minie._
_— Rumianek — usłyszała cichy, ale stanowczy głos. Zadrżała, wbijała wzrok w otaczający ją półmrok. Ból głowy zaczynał łagodnieć, a z każdą sekundą jej wzrok stawał się wyraźniejszy. Dopiero teraz dostrzegła mężczyznę siedzącego przy dębowym stole, ubranego w ciemne, dopasowane bryczesy. Jego ubranie, choć niepozorne, emanowało elegancją. Długa marynarka, obcisła w talii, sprawiała wrażenie jakby była uszyta przez najlepszego krawca w regionie. Czerwone pagony na ramionach błyszczały w słabym świetle, a szerokie mankiety były wykończone złotą nicią, co podkreślało jego muskularną sylwetkę. Całość dopełniały złote guziki, duże jak orzechy włoskie, oraz błyszcząca klamra pasa, która połyskiwała w blasku świecy._
_Blanka poczuła się nagle dziwnie, jakby miała do czynienia z kimś, kto nie do końca należał do jej świata. Coś w jego obecności było zmysłowego, zbyt intensywnego. Być może to elegancja jego stroju, a może coś, czego nie potrafiła nazwać._
_— Wody.- wychrypiła_
_Blanka spojrzała na niego, czując jak fala niepokoju przewija się przez jej ciało. Nieufność mieszała się z pragnieniem, które zaczynało powoli przygasać w jej umyśle. Zbyt dużo pytań, za mało odpowiedzi. Kiedy uniósł kubek, zauważyła, że nie patrzy na nią w sposób zwykły — to było coś głębszego, bardziej… osobistego._
_— Proponowałbym jednak napar z rumianku. Sądząc po wyrazie twojej twarzy, masz nudności. — Jego głos był spokojny, pełen pewności siebie, ale coś w nim… coś w nim ją przyciągało. Przełknęła ślinę, patrząc na niego, próbując dostrzec cokolwiek, co mogłoby jej pomóc zrozumieć, kim jest ten człowiek._
_— Spokojnie, to nie trucizna — dodał, uśmiechając się, jakby znał jej myśli. To tylko pogłębiło jej niepokój, ale pragnienie i męczące nudności wzięły górę nad rozsądkiem. Chwyciła krawędź łóżka, wstając, ale nogi się pod nią ugięły, a świat zaczął wirować. Zanim upadła na kamienną posadzkę, poczuła silne dłonie chwytające ją w pasie. Odruchowo chwyciła się jego marynarki. Chciała zyskać równowagę, ale jego bliskość była jak powiew gorącego wiatru, który przewracał jej zmysły._
_Serce waliło w piersi, a ona walczyła ze sobą, by nie ulec tej dziwnej fali przyciągania. Z bólem głowy, które zdawało się rozrywać jej umysł, czuła, jak napięcie rośnie w ciele._
_— Spokojnie. Trzymam cię. Oddychaj spokojnie. Wdech i wydech — powiedział cicho, jego głos stawał się niemal intymny. Blanka poczuła jego oddech, gorący i wyraźny przy jej uchu. Wewnątrz niej coś zadrżało. Jej skóra chłonęła ciepło jego ciała, przesiąkając przez grubą tkaninę marynarki. Dłonie na jej plecach, delikatnie przesuwające się w górę i w dół, działały na nią kojąco, ale równocześnie przyprawiały o niepokój. Nagle dolegliwości zaczęły ustępować, a ona odzyskiwała kontrolę nad ciałem, choć sama nie potrafiła zrozumieć, dlaczego tak bardzo jej zależało, by nie stracić tej bliskości._
_W końcu, ledwie co ochłonęła, podziękowała, wysuwając się z jego objęć. Chwyciła kubek i upiła łyk. Rumianek. Zbyt ciepły, zbyt spokojny, zbyt… znajomy._
_— Dziękuję, już mi lepiej — odparła, starając się ukryć zakłopotanie. Jednak mimo tego, że poczuła ulgę, coś w jej wnętrzu wciąż drżało. Niewypowiedziane słowa, niedopowiedzenia wisiły w powietrzu._
_— Cieszę się. Wkrótce wyruszymy — odpowiedział, jego ton nie zmieniając się, ale Blanka dostrzegła coś w jego oczach. To nie była jedynie uprzejmość. To było coś, co sugerowało, że między nimi działo się coś więcej, niż mogła zrozumieć._
_Chciała odpowiedzieć, ale jej myśli były jak rozbiegane konie. Gdzie, do cholery, oni zmierzają? Co się dzieje? Jednak nie miała czasu na pytania, bo już rozbrzmiał nowy rozkaz, nowa decyzja, coś, co wymagało od niej działania._
_— Do Vence — rzucił, podając jej czarny płaszcz. Przeszły ją dreszcze. Vence. Francja? A co ona, kurwa, wiedziała o Francji? O Vence? W końcu, cicho, z ledwie słyszalnym westchnieniem zapytała:_
_— Gdzie?_
_Aron, bo tak miał na imię, po raz pierwszy spojrzał jej prosto w oczy. W jego spojrzeniu były tysiące słów, które nie padły. Jednak głęboko w sercu czuła, że były tam odpowiedzi, które miały rozwiązać wszystkie pytania. Ale nie teraz. Jeszcze nie.._
_— Tak, zgadza się, Morana. Vence. Na Lazurowym Wybrzeżu. Tam będziemy bezpieczni._
_Bezpieczni? Bezpieczni? Jej serce, choć chwilowo uspokojone, znowu przyspieszyło. Czuła narastające napięcie, a jednocześnie… jego bliskość. I coś w nim sprawiało, że miała wrażenie, że w tej chwili jej świat się zdefiniował. Dziwne, ale prawdziwe._
_— Morana? — Blanka stała w osłupieniu nie wiedząc o czym on mówi. Niebezpieczeństwo? To jakiś nonsens. W dodatku nazwał ją imieniem Morana. Patrzyła na niego z wybałuszonymi oczami. Nieznajomy nagle ruszył w jej kierunku._
_— Morana, tak masz przecież na imię. — Złapał ją za rękę, czując jej delikatność pod palcami, po czym pociągnął ją za sobą w stronę drzwi. Zanim Blanka zdążyła cokolwiek powiedzieć, już siedziała w siodle, zmuszona do podążania za nim._
_Jechali przez całą noc. Zmierzch wkrótce ustąpił miejsca szarości świtu, a tylko cichy szum wiatru i stąpanie końskich kopyt przerywały ciszę. Blanka nie rozumiała, skąd wzięła się ta desperacka potrzeba ucieczki. Głowa pulsowała jej bólem, a ciało zaczynało odczuwać ból zmęczenia. Każdy krok wydawał się wyczerpywać ją coraz bardziej. Marzyła o gorącej kąpieli, o miękkiej pościeli, której zapach delikatnie otulałby ją niczym obietnica spokoju._
_Przy kolejnym postoju dla koni, Blanka nie wytrzymała. Zwróciła się do nieznajomego, chcąc przedłużyć odpoczynek. Czuła, że nie wytrzyma już dłużej w tej ciszy, która panowała pomiędzy nimi._
_— Może jeszcze chwilę? — poprosiła, odwracając wzrok, jakby wstydziła się tej prośby._
_On spojrzał na nią, jego oczy lśniły w mroku. Zauważył, jak rzucała mu ukradkowe spojrzenia, jakby próbowała zgłębić tajemnicę, którą on stwarzał wokół siebie._
_— Po prostu zapytaj. — Wypowiedział to bez cienia emocji, ale Blanka poczuła, jak jej serce przyspiesza. — Widzę, że chcesz o coś zapytać._
_— Słucham? — odpowiedziała, czując się jeszcze bardziej zmieszana. Czy rzeczywiście była tak oczywista?_
_— Widzę, że masz pytanie. — Dodał, nie patrząc na nią, a jego wzrok błądził po płomieniach ogniska. Ta hipnotyzująca gra ognia zdawała się go całkowicie pochłaniać. Blanka czuła, jak serce bije jej mocniej. Zaczynała się wstydzić własnych myśli. Znowu ten nieznajomy, wciąż nie wiedziała, jak ma się do niego zwracać. Nie mogła przecież zwracać się do niego jak do obcego skoro wychodzi na to, że on ja zna._
_W końcu, zaciągając się na odwagę, wyrzuciła z siebie pytanie, które od dawna kołatało jej w głowie:_
_— Jak do ciebie się zwracać? — zapytała, starając się, by jej głos zabrzmiał naturalnie._
_— „Mój wybawco” byłoby stosowne, ale może jednak pozostańmy przy Aronie. -Odpowiedział, patrząc na nią z powagą, którą trudno było rozszyfrować._
_Blanka nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Uśmiech zadrżał na jej twarzy, ale zaraz potem poczuła przypływ żalu do samej siebie. Znowu popełniła błąd. Niepotrzebnie wszystko skomplikowała. Aron zauważył jej zmieszanie i, choć nie zamierzał tego wyjaśniać, nie mógł powstrzymać się od śmiechu._
_— Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. — Zaśmiał się, wstając od ogniska i zgrabnie zmieniając temat. — Wystarczy Aron._
_— Jedźmy. Już odpoczęłam.-Blanka szybko wstała, otrzepując płaszcz z trawy, chcąc jak najszybciej przemknąć obok niego i uciec przed uczuciem zakłopotania, które ją ogarnęło. Ale jego ręce były szybsze. W jednej chwili złapał ją w pasie, przyciągając do siebie delikatnie._
_Czuła jego ciepło, bliskość, a serce jej zadrżało. Zadrżała nie tylko ona, ale i on. Zatrzymali się na moment, patrząc sobie w oczy. Przestrzeń między nimi zmniejszała się w sposób niemal nieuchwytny. Dzieliły ich tylko centymetry. Aron poczuł, jak po raz pierwszy od dawna ma ochotę zrobić coś, czego nie rozumie. Wiedział, że powinien coś powiedzieć by poczuła się lepiej, ale nie potrafił. Pochłonięty uczuciem bliskości jej ciała, nie mógł oderwać oczu od jej twarzy. Była smukła i oblana rumieńcem. Oczy w kolorze niebie wpatrywały się w każdy skrawek jego twarzy. Przez chwile miał ochotę podnieść rękę i zgarnąć z jej twarzy niesforny kosmyk czarnych włosów, który z lekkością opadał na jej zaróżowiony policzek. Szybko skarcił się w myślach za tą zuchwałość. Nie chciał jej przestraszyć. Pragnął być przy niej nawet jeśli nie mógł jej dotknąć. Patrząc na nią, chciał na chwilę zamknąć oczy, poczuć ten moment, nie myśleć o niczym innym._
_Blanka czuła, jak jej serce bije coraz mocniej, jakby miała zniknąć w tym uścisku. Cała jej istota domagała się tej chwili, tego uczucia bliskości, ale jednocześnie bała się, że coś w tej chwili może się zmienić. Co się z nią działo?_
_— Ruszajmy. — Wypuścił ciężko powietrze z płuc, starając się uwolnić siebie z tego zbyt mocnego, nieoczekiwanego uczucia. Odstąpił, uwalniając ją z objęć. Zaskoczył go ten gest. Jakby jego ręce nie chciały jej puścić._
_Już widniało gdy zbliżali się wąską ścieżką do głównej drogi prowadzącej do niewielkiej miejscowości. Widok miasteczka pojawił się przed ich oczami. Aron jechał z przodu, prowadząc ich przez wąskie uliczki, a Blanka nie mogła oderwać wzroku od jego sylwetki. Każdy jego ruch, każda gestykulacja wywoływała w niej niepokój, ale i tęsknotę, której nie rozumiała._
_Po dziesięciu minutach dotarli do kamiennej bramy wjazdowej o szerokości trzech metrów. Pośrodku malutkiego dziedzińca stała fontanna o kształcie kopuły. Z jej wnętrza leniwie przelewała się woda wprost do misy umieszczonej na kamiennej nodze. Po fasadach kamiennego muru piął się imponująco rozgałęziony bluszcz. Swoimi liśćmi nadawał wyjątkowy charakter całej konstrukcji. Blanka wjeżdżając na dziedziniec konno poczuła się niczym jak mała księżniczka która miała żyć długo i szczęśliwie wraz ze swoim księciem. Nie wiedziała jednak co naprawdę ją czeka w tym wyśnionym świecie._
_— Jesteśmy na miejscu, mała. — Uśmiech Arona, promienny i pełen ciepła, sprawił, że Blanka poczuła jakby serce jej stanęło. Podszedł powoli wyciągając przed siebie prawą dłoń w nadziei, że znów będzie mógł chociaż przez chwilę trzymać ją w ramionach. Blanka odruchowo wsunęła dłoń w wolną przestrzeń. Miała wrażenie jakby ich dłonie idealnie do siebie pasowały. Jakby były uformowane tylko dla siebie. Jego oczy… Zielone, jak dwa szmaragdy, pochłaniały ją w swoim blasku. W świetle dnia wyglądały jeszcze piękniej. Odbijało się w nich światło słoneczne, które powodowało wrażenie jakby w tych cudownych oczach były zamknięte wszystkie gwiazdy. Blanka czuła jak zsuwa się powoli z grzbietu konia a dłonie Arona mocniej zaciskają się na jej biodrach. Liczyła się tylko ta chwila. Oni razem, wpatrzeni w siebie. Opierając dłonie o jego silne ramiona czuła, że brakuje jej tchu._
_— Co się ze mną dzieje? — Zastanawiała się w myślach. Wszystko to wydawało się zbyt nierealne. A jednak, nie mogła tego ignorować.Nie znała go. Był wytworem jej wyobraźni a jednak gdzieś w środku coś czuła. Do cholery! Nie mogła. On nie istniał naprawdę. Wykreowany obraz zaczynał brać górę nad emocjami._
_— Marco!! — zawołał odchylając głowę do tyłu._
_— Marco!!! — po chwili z rezydencji wyszedł mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy sterczały w różnych kierunkach zdradzając, że lokaj musiał co dopiero wstać._
_— Czy pokoje są już przygotowane?_
_— Tak, proszę Pana. Wszystko jest gotowe._
_— Świetnie. Zapowiedz Anabell, że mamy gościa. Niech przyszykuje gorącą kąpiel oraz czyste ubrania.- mężczyzna uważnie słuchał rozkazów po czym zniknął w drzwiach frontowych budynku._
_Aron nie odrywał wzroku od Blanki. Na jego twarzy widniał szeroki uśmiech pełen tęsknoty i miłości. Z całych sił chciał zatrzymać ten monet. Nacieszyć się jej obecnością. Przez głowę przepływały mu milion myśli i każda dotyczyła jej. Nie mógł jej wyjawić całej prawdy. Jeszcze nie._Rozdział 4
Blanka utkwiła wzrok w przepływających po niebie chmurach, które leniwie sunęły za oknem. Ich biel kontrastowała z niepokojem, który rozlewał się w jej wnętrzu niczym gęsty, czarny atrament. Wciąż miała przed oczami obrazy z minionej nocy. Sen, który czuła pod skórą jak coś namacalnego, realnego.
Nie był to zwykły koszmar. Był zbyt wyraźny, zbyt intensywny, jakby nie pochodził z jej wyobraźni, a był czymś więcej — wspomnieniem.
W tym śnie nie była sobą. Stała się kimś innym. Czarownicą.
To absurdalne.
A jednak…
Ludzie, których widziała. Aron. Jego zielone, hipnotyzujące oczy, które zdawały się sięgać aż do samego jej wnętrza. Byli prawdziwi. Czuła to każdą komórką swojego ciała.
— Nonsens — mruknęła, potrząsając głową. — To tylko sen. Nie mogę pozwolić, by takie brednie zawładnęły moim umysłem.
Odrzuciła myśli, jakby wystarczyło to zrobić, by rozpłynęły się jak dym.
Wstała, dopiła chłodną już kawę i ruszyła do sypialni, by się przebrać. Wybrała lekką, zwiewną sukienkę w drobne, błękitne kwiaty. Związała włosy w niedbały kok, ale kilka niesfornych pasm wymknęło się i miękko opadło na jej ramiona.
Chciała zapomnieć.
Chciała, by dzisiejszy dzień był zwyczajny.
Ale nic już nie było zwyczajne.
Myśl o spacerze napawał ją dobrym humorem więc stwierdziła, że dziś odpuszcza sobie jazdę windą a stawia na schody. Po minucie już szła wolnym krokiem po zatłoczonym chodniku zmierzając w stronę parku. Blanka przysiadła na ławce naprzeciwko fontanny. Delikatny szum wody koił jej myśli. Odwróciła głowę ku słońcu by napawać się jego gorącymi promieniami. Lekki wiaterek muskał delikatnie odsłonięte ramiona i wplątywał się figlarnie w jej włosy uwalniając je po malutkim kosmyku z pod zaciśniętej gumki. Każda komórka jej ciała coraz bardziej się rozluźniła wprowadzając ją w stan błogiego relaksu.
Do momentu, gdy usłyszała głos.
„Morana, wróciłem… Wróciłem, Morana.”
Głos, spokojny, pozbawiony emocji, huczał jej w głowie niczym grzmot pioruna w trakcie burzy, przelewał się przez dźwięki otoczenia, drążył korytarze do wspomnień głęboko gdzieś utkwionych w jej podświadomości. Wspomnień, które paliły jej skórę żywym ogniem. Oczami wyobraźni zobaczyła palący się stos chrustu a w środku płomieni majaczyła sylwetka kobiety. Była przywiązana do grubego, drewnianego pala sznurami uniemożliwiając jej choćby najmniejszy ruch. Próbowała wytężyć swój wzrok by móc dostrzec nieszczęśnice, którą bezlitośnie trawiły płomienie.
Zamarła. Kobieta o kruczoczarnych włosach, teraz znacznie nadpalonych od ognia, to była ona, Marona, wprost z jej snu. Nie mogła oderwać oczu od samej siebie.
“Tyle czasu minęło….w końcu Cię odnalazłem, Morana.”
Echo tych słów wypełniło jej głowę jak dźwięk dzwonu bijącego na trwogę. Przelewało się przez nią, odbijając się od ścian jej świadomości.
Nagle wszystko wokół się zmieniło.
Niebo pociemniało, słońce zniknęło za gęstymi, burzowymi chmurami. Powietrze stało się ciężkie, przesycone zapachem dymu.
Czuła fizyczny ból na skórze. Jakby to ona sama, ta teraźniejsza Blanka, stała pośrodku drapieżnych, żarłocznych płomieni. Smród palonego ciała oraz włosów wypełnił jej nozdrza przywołując uczucie nudności. Marona ze snu patrzyła pustymi oczami wprost na Blankę. Jej ciało było w osiemdziesięciu procentach już strawione przez ogień. Blanka poczuła strach paraliżujący jej ciało, nie była w stanie się ruszyć.
“ Wróciłem, wróciłem, wróciłem….”
Głos odbijał się natarczywym echem w jej głowie. Nagle wizja się urwała. Blanka zerwała się z ławki czując jak jej skóra pali żywym ogniem. Chcąc ugasić ból, podbiegła do fontanny by się ochłodzić. Zanurzyła ręce w chłodnej wodzie czując jak jej skóra powoli odżywa lecz strach wywołany nagłą wizją nie mijał. Ruszyła wolnym krokiem w stronę drzew szukając cienia by ukoić nerwy lecz coś było nie tak. Z każdym krokiem miała nieodzowne wrażenie że ktoś ją obserwuje, ba, nawet podąża za nią. Czy to wszystko dzieje się naprawdę? Sama już nie wiedziała czy jej odczucia są realne czy może jej umysł płata jej figle.
Czy ktoś mnie śledzi?
Skręciła z głównej ścieżki i ruszyła szybkim krokiem między drzewa. Gdy oddaliła się już spory kawałek od ludzi spacerujących wzdłuż alejki, gwałtownie się obróciła by móc spojrzeć za siebie. Stała tak przez chwile lustrując spojrzeniem otoczenie lecz nikogo nie dostrzegła. Nikt za nią nie szedł, a mimo tego czuła czyjś wzrok na sobie. Przyspieszony oddech świadczył o tym, że zaczyna popadać w panikę. Wszystko w okół umilkło. Cisza się przedłużała, Blanka poczuła narastającą irytację. I ostry, bolesny skurcz lęku.
“ Wróciłem Morana.”
Co się z nią dzieje na litość Boską?!
Przez chwile czekała jeszcze w milczeniu, lecz w końcu strach wziął górę.
Nie mogła tego dłużej znieść.
Ruszyła biegiem.
Blanka leżała w głębokiej wannie, zanurzona po szyję w przyjemnie gorącej wodzie, otoczona wonną pianą. Po wydarzeniach z ostatnich dni odrobina luksusu jej się należała.
Grzejąc zmęczone ciało, zastanawiała się leniwie, jak szybko jej życie zmieniło się z prostego w tak zagwatmane i to z powodu dziwnych snów. Jeszcze niedawno po ciężkim dniu w pracy nie mogła się doczekać kiedy nadejdzie noc a ona będzie mogła zatopić się w objęciach relaksującego snu. To co teraz przeżywała w żadnym wypadku nie mogła nazwać “ relaksującym” snem. Czy czuła się przez to inna? Z pewnością. Mogła się założyć, że żaden człowiek na tym świecie nie miewa takich snów jak ona. A może jednak? Może istnieją jednostki takie jak ona. Może faktycznie nie jest jedyna. Nonsens.
Gdyby tak było po opowiedzeniu jej snu przyjaciołom na pewno by podzielili się swoimi doświadczeniami sennymi, jeśli można tak to ująć. Ale oni tylko patrzyli na nią z pewną dozą niepokoju. Wariuje? Może mają ją za popieprzoną wariatkę? Na pewno by jej powiedzieli. Myśli tłoczyły jej się w głowie uparcie analizując wydarzenia minionych dni. Przymknęła powieki i osunęła się niżej w wannie by woda mogła otulić całe ciało przyjemnym ciepłem. Przez chwile udało sie jej uzyskać przyjemna pustkę w głowie, jednak nie na długo. Jej oczom ukazała się twarz już dobrze znanego jej mężczyzny. Mężczyzny, który nie wiadomo jak wzbudzał w niej pewne uczucia. Jego błyszczące oczy w kolorze szmaragdowym spoglądały wprost na nią. Nie mogła oderwać oczu od jego tak idealnych rysów twarzy. Smukła twarz okalana zabłąkanymi, przy długimi kosmykami włosów wydawała się wprost idealna. Jego skóra mieniła się wyjątkowym blaskiem, tak jakby pod warstwą naskórka były umieszczone małe diamenciki odbijające światło słoneczne. Mogła przysiąc, że czuje w powietrzu jego zapach. Wyraźne nuty mięty, geranium oraz cedru mieszały się ze sobą komponując ten jeden, wyjątkowy zapach, który przywoływał na myśl tylko jedną osobę, Arona. Poczuła w sercu ucisk tęsknoty. Chciała jeszcze raz go ujrzeć i móc usłyszeć jego kojący głos. O Boże! To nie może być prawda. Czy ona…..się w nim….zakochała? Bzdura! To tylko zauroczenie. Chwila słabości, a ona pragnęła by nie mijała. Chciała zatracić się w tej chwili by chociaż przez chwilę poczuć się szczęśliwą.
Olek wraz z Dianą siedzieli w małym aczkolwiek przytulnym pomieszczeniu czekając na swoją rozmówczynię. W powietrzu unosił się delikatny aromat magnoli oraz bursztynu.
Na ścianach w odcieniu szarości piętrzyły się pułki na których były poukładane książki aż do samego sufitu. Do pokoju przez dwa średniej wielkości okna wpadało słoneczne światło oświetlając drewniany narożnik w kształcie litery U wypełniony dużą ilością bawełnianych poduszek. Pośrodku puchatego dywanu stała mała, dębowa ława.
Do pokoju weszła młoda kobieta trzymając na tyca trzy szklanki z zimnymi napojami. Była dość wysoka a jej długie białe włosy spływały swobodnie wzdłuż ramion. Promienie słoneczne odbijały się od nich powodując wrażenie jakby były wykonane ze śniegu.
— Żyjesz skromnie jak na osobę o twoim statusie.- powiedział Olek rozglądając się po pomieszczeniu.
— Mój statut, tu na ziemi, nie obowiązuje.- powiedziała dziewczyna stawiając delikatnie na ławie szklanki.
— Przeczytałaś je wszystkie? — spytał kierując wzrok na regały z książkami.
— Parę pominełam.- odpowiedziała siadając na przeciwko swych gości.- Ale chyba nie po to tu się spotkaliśmy by rozmawiać o książkach.
Asteria przyglądała się im uważnie, palcami delikatnie muskając brzeg swojej szklanki. Jej srebrne włosy lśniły w świetle wpadającym przez okno, a oczy — niepokojąco błękitne — zdawały się przenikać ich dusze na wylot.
— Więc zaczęła śnić — powiedziała w końcu, bardziej do siebie niż do nich.
Diana i Olek wymienili spojrzenia.
— Tak — potwierdziła Diana, poprawiając okulary. — To już nie są zwykłe sny. To wspomnienia.
Asteria westchnęła i oparła się na oparciu kanapy.
— Alyona… — zaczęła, ale Olek szybko jej przerwał.
— Jeszcze nie wybrała imienia. Jeszcze nie zdecydowała, po której stronie stanie.
Na twarzy Asterii pojawił się cień uśmiechu.
— Wasza w tym głowa, by wybrała odpowiednią.
Olek zacisnął pięści, czując wzbierającą frustrację.
— Nie damy rady sami! — warknął, podrywając się z miejsca. Stół zadrżał, a woda w szklankach zakołysała się niebezpiecznie.
Diana złapała go za rękę, ściągając go z powrotem na kanapę. Z jednej strony go rozumiała ale z drugiej nie mógł tak odzywać się do jednego z członków Rady Starszych. Asteria mimo swojego młodego wyglądu była dość wiekowym aniołem. Swoją rangą przewyższała archaniołów. Zasiadała w RADZIE STARSZYCH a to nie byle co. Do jej obowiązków należało rozliczanie dusz po śmierci ciała fizycznego za poczynione postępy. Jej aura duchowa miała kolor fioletowy. To ona stała najbliżej Najwyższego jak i inni zasiadający Radę Starszych.
Asteria nie poruszyła się ani o milimetr. Jej oczy, zimne jak lodowata woda, przeszywały go na wylot.
— Nie mogę bezpośrednio ingerować — powiedziała spokojnie. — Ona sama musi dokonać wyboru.
— Bezpośrednio? Czyli nie zupełnie nie możesz ale po średnio możesz.- skwitował Olek patrząc na Dianę szukając u niej poparcia.
Diana błagalnie spojrzała na Asterię. Ona widząc to tylko głośno westchnęła wypuszczając z siebie gwałtownie powietrze. Dostrzegała, że łączy ich bardzo silna więź z tą dziewczyną i że…..zależy im na niej.
— Dobrze. Pomogę wam ale….w pośredni sposób.- odchyliła się do tyłu opierając swoje smukłe ciało na oparciu kanapy.
Asteria lekko uniosła dłoń.
Olek zamilkł.
Zamknęła oczy i wciągnęła powietrze, jakby coś wyczuwała.
Chwila ciszy.
Napięcie, które zdawało się wypełniać całe pomieszczenie.
A potem…
Otworzyła oczy.
— Czuję jego energię. Jest blisko. Jest silniejszy.
Głos Asterii był cichy, ale ciężki od znaczenia.
Diana zadrżała.
Olek pobladł.
— Aiden, Nyxia… musicie być ostrożni.
Słysząc swoje prawdziwe imiona, zrozumieli jedno.
To dopiero początek.