- W empik go
Wieczornice. Tom 2 - ebook
Wieczornice. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 312 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIECZORNICE.
Powiastki, Charaktery, Życiorysy I Podróże,
ZEBRANE przez
Lucyana Siemieńskiego.
TOM DRUGI.
WILNO. Nakładem i drukiem Józefa Zawadzkiego.
1854.
Pozwolono drukować, z obowiązkiem złożenia w Komitecie Cenzury prawem oznaczonej liczby exemplarzy. Wilno, 7 Października 1853 roku.
Cenzor Paweł Kukolnik.
PRÓBA POŚWIĘCENIA SIĘ Z MIŁOŚCI.
I.
Nieznajomy – Jasnowidząca – Trucizna.
NIE WIERZE W poświęcenie się z miłości – zawyrokował stanowczym tonem brodaty i łysy brunet, uchodzący za wyrocznię filozoficzną na milę w około – albowiem bardzo naturalnie, nie jakaś wyższa, bezinteresowna myśl, ale chęć osiągnienia tego co sic pragnie, powoduje rozkochanym.
– Przepraszam, me o tem tu mowa,– przerwał młody akademik.– Pan tylko pojmujesz miłosne zabiegi, a nie poświęcenie się.
– Zapewne – gdyż z końcem tych, wchodzi się w zakres powinności, a gdzie jest powinność tam nie ma poświęcenia się.
– Powinność, zimna, pańszczyźniana powinność, nigdy nie zastąpi miłości, i dla tego najściślejsze pełnienie powinności oparte na przekonaniu i rozumię, żadną miarą nie może się zmierzyć z uczuciem wolnem od wyrozumowania. We wszystkich wiekach umiano cenić ten rodzaj ofiary; u Greków żona poświęca się za męża; ofiarą życia własnego jego życie okupuje.
Stary major, który się tej rozmowie, paląc cygaro, przysłuchiwał, uśmiechnął się i przerwał: zwyczajnie grecka bajeczka!
– Jak to bajeczka? – Zawołał z oburzeniem akademik.
– Bajeczka – powtórzył z zimną krwią major – i na dowód, zamożna bardzo kochać i nie poświęcić życia, i znowu nie kochać i życie poświęcić, opowiem wam jeden wypadek, którego sara byłem nie tylko naocznym świadkiem, ale i aktorem. Lecz nim zacznę, tę wam daję przestrogę moi filozofowie, że próżno się wysilacie podciągnąć rzeczy ludzkiego serca pod o – gólne jakie systema; na uczucie Joremki me uleje; ho ono jak meteor jaki, coraz w innym kształcie, z innej strony, i w odmiennym blasku pojawia się na ziemi. Wy mi powiecie taki lub owaki aforyzm, a ja żywym przykładem dowiodę, że inaczej jest w życiu, a inaczej w teoryi.
– Ależ nam nie chodzi o to jak jest – przerwał filozof, ale jak być powinno.
– Rozumiem, rozumiem – odparł major – i dla tego właśnie, że ten tak, ów inaczej tłómaczy subie owe powinno, mamy rozmaitość, różnobarwność życia i owe nie obrachowane, nie odgadnione wyskoki natury ludzkiej.– Ależ jak widzę sam zapędzam się W nic nieznaczące ogólniki; jeżeli was nie nudzę….
– I owszem, i owszem prosimy majora – zawołali wszyscy – obiecałeś nam opowiedzieć prawdziwy wypadek.
– I dotrzymam odrzekł major – poprawiając w kominku i zapalając świeże cygaro. –Słuchajmy! słuchajmy!
– Wspomniałem ci nie raz – mówił major obracając się do mnie – o przyjacielu moim i twojego ojca, panu Januszu Granowskim. Był to człek nadzwyczaj przyjemny, wielkiej słodyczy charakteru i uczuć wzniosłych, stosunki nasze były zawsze najściślejsze. Janusz odziedziczywszy tak znakomite imie po przodkach, był ostatnim ze swego rodu, chociaż mylnie Wielądek i inni pisarze herbarzów twierdzą, że ostatni Granowski poległ w bitwie. Nie wiedzieli oni, że ów młody bohater zostawił tajemnie zaślubioną żonę, z której miał syna Janusza. Ale mniejsza o rodowody, zwłaszcza dziś, kiedy nam się zdaje, że tylko człowieka cenimy podług jego wewnętrznej wartości; luboć na nieszczęście; ta wewnętrzność musi być dobrze napełniona workami talarów, inaczej świat bardzo trudno i nie prędko poznaje się na niej. Janusz tedy był ostatnim szczepem swego rodu, co nie mało czyniło go zajmującym, chociaż natura obdarzyła go niepospolitą urodą, wybornemi skłonnościami duszy, a sztuka wychowaniem i nauką rzadką między paniczami wielkiego majątku i imienia. Jedne tylko miał wadę, jeżeli to wadą nazwać można; oto, litewska jego główka, przepełniona była tak żywą, tak przesadzoną wyobraźnią, że częstokroć obawiać się należało przewagi jej nad zdrowym rozsądkiem. Wychowany na wsi sród wieśniaczek przesądnych, które go od kolebki usypiały bajkami o duchach i czarach, poźniej, w szkołach wileńskich kształcony w żywiole romantycznym rozbudzającym do najwyższej potęgi młodociane duchy, nie dziw, że przy wrodzonej skłonności do poezyjnego mistycyzmu, więcej żył w świecie ideałów i duchów, niż w rzeczywistym. Ten sam popęd pociągnął go do zagłębienia się w tajemnice magnetyzmu; czytał w tej mierze wiele, doświadczał cokolwiek, przypuszczał i marzył najwięcej; w zwyczajnym świecie widział tylko stosunki magnetyczne, sympatyje i antypatyje; wynajdywał potęgi ukryte i nadprzyrodzone; słuchał przeczuć, wróżb, niepojętych ostrzeżeń; zgoła wyłącznie dał się opanować wpływowi tej nauki, tak blisko stykającej się z urojeniem i szarlatanią. Mimo tego, a może nawet i dla.
tego samego Janusz był rzadkim i nieporównanym w swoim sposobie. Rozmowa z nim nigdy bie nosiła, piętna czczości i płaskości, okraszała ją jakaś rzewność, jakby wyrazy z pod serca płynęły; a gdy się zapalił, miała moc i ogień, który się drugim udzielał. Dodajcie do tego humor zawsze jednostajny, serce tkliwe i dla przyjaźni wylane, a zrobicie sobie wyobrażenie
0 tym rzadkim młodzieńcu, z którym mię najściślejsze związki łączyły przez lat wiele.
Trzeba wam wiedzieć, że Janusz starał się i był prawie zaręczony z panną Heleną Gasztołdówną, ośmnastoletnią osobą, sierotą po matce, a wychowaną przez ojca, który ją kochał zapamiętale i dogadzał wszystkim jej kaprysom. Miłość Janusza odpowiadała zupełnie jego exaltowanemu usposobieniu, i w rzeczy samej Helena mogła była zawrócić głowę mniej nawet romansową. Nie będę wam opisywał ślicznych kruczych włosów, oczu ognistych, płci śnieżnej, bo tego we wszystkich książkach pełno, a wreście jakież słowa potrafiłyby odmalować tę żywość ruchów oblicza oddawającego wiernie naj rozmaitsze kaprysy, któremi Helena umiała i dręczyć i uszczęśliwiać mego poczciwego Janusza. Kochali się na zabój jak dwoje dzieci, a że nio nie przeszkadzało ich związkowi, przeto wesele miało się odprawić za kilka miesięcy.
Jednakże, im bardziej się zbliżała upragniona chwila, tem widoczniej uderzał mię w Helenie jakiś ubytek wesołej i pustej żywości, co się nie zgadzało z przyrodzonem jej usposobieniem. Często widywałem ją zamyśloną, często tak przenikający wzrok topiła w twarzy Janusza jakby chciała przejrzyć go do dna; to znowu taka tęskna żałość, a razem namiętność, grały w jej spojrzeniu, żem nie umiał innej nadać temu przyczyny, jak tylko, że Janusz wkrótce miał odjechać do Wilna w celu porobienia przygotowań do wesela, i że ten kilkunastodniowy rozdział wzniecał w jej sercu obawę.
Z tego powodu, gdy jednego wieczora na przechadzce w ogrodzie, podawszy jej ramię, uczyniłem uwagę nad zmianą uderzającą w jej humorze, odpowiedziała mi z mocnym przyciskiem.
– Czy pan pewnym jesteś, że Janusz mię kocha?
Chciałem odpowiedzieć, lecz ona pochwyciła prędko.
– O kocha mię, wiem, że mię kocha, jak pospolicie kochać umieją mężczyźni!… Kocha mie, bo imie moje, majątek, wychowanie odpowiada wszelkim przyzwoitościom przyjętym w naszym świecie – kocha mię może i dla tego żem nie szpetna…. A jednak serce kobiece więcej warte niż urodzenie, majątek, lub piękność ciała…. Miłość kobiety jest samem poświęceniem się, miłość mężczyzny czystym egoizmem – Jeżeli pani pozwolisz na wyjątek od reguły ogólnej – odpowiedziałem – tedy Janusz zupełne ma do niego prawo…. Znam go otyłe, że mógłbym dać gardło.
– Piękna mi rękojma!– zawołała śmiejąc się.– Darujesz pan, ale zastosuję do niego gminne przysłowie: cygan swojemi dziećmi się świadczy. Wszyscyście tacy sami; są między wami lepsi i gorsi, ale żaden w wysokości uczuć, żaden w poświęceniu się, w wyrzeczeniu się, nie może iść w porównanie z kobietą.
– Przekonasz się pani! odrzekłem, gdy w tem ojciec jej z Januszem przeszkodzili nam dalszej rozmowy.
Helena żartowała jeszcze cokolwiek, poczem zapadła w głęboką zadumę.
W kilka dni potem, Janusz wybrał się do Wilna i wziął mię z sobą.
Przybywszy do lej stolicy Litwy, postrzegłem niebawem, że mój przyjaciel dziwny miał obyczaj; oto co wieczór, o godzinie dziesiątej zwykł był posyłać pocałunek księżycowi. Gdym sobie zażartował z tej dziwnej czułości dla trabanta naszej kuli, Janusz wyznał z całą szczerotą, lubo nie bez pewnego zawstydzenia, że dat słowo Helenie uiszczać się z tego czułego obowiązku.
– O tej bowiem godzinie – dodał – Helena również patrzy na niebo, i myśli nasze łączą się związkiem sympatycznym, mimo dzielącej nas przestrzeni.
Nie mogłem nie roześmiać się w duchu.
– Szczęście to wielkie – rzekłem – kochać się tak poetycznie…. Tylko nienajlepszy wybor zrobiliście z tego planety, którego postać rogata złą wróżbą jest dla kochanków.
Na taki mój dowcip Janusz mocno się rozgniewał i nie prędko się udobruchał.
Mimo niecierpliwości mego przyjaciela w pokończeniu interesów, pobyt nasz w Wilnie przedłużał się nad zakres. Nie mając co robić po wieczorach, weszliśmy do jednej kawiarni dla zabicia czasu, gdzie zastaliśmy kilka osób grających w szachy, Janusz uchodził za wybornego gracza i z wielką uwagą przypatrywał się partyi zaczętej między dwoma przeciwnikami. Mnie zaś nie tyle gra zajmowała, ile jeden z grających. Był to mężczyzna w podeszłym wieku, ale silny i czerstwy. Rysy twarzy charakterystyczne nosiły wyraz uderzający, a oczy ocienione czarnemi i dużemi brwiami, taki rzucały połysk, że trudno było wytrzymać ich spojrzenia. Zresztą nieznajomy ten zdał się być zajętym i roztargnionym; Janusz szczególniej zwracał jego uwagę; co sprawiało, iż widocznie psuł sobie grę i coraz słabiej opierał się natarciom przeciwnika.
– Otóż i koniec z panem! zawołał nań przeciwnik.
I zrobił skok, nad którym dawno myślał. –Przy panu niezawodna wygrana wtrącił Janusz.
Nieznajomy uśmiechnął się z wymownym wyrazem i rzekł:
– Skwapliwie pan sądzisz.
– Poczem posunął pieszkiem, i w trzech pociągach zamatował przeciwnika.
Janusz osłupiał. Nieznajomy wziął kapelusz, przyjaźnie go pożegnał i wyszedł z kawiarni. Prawie jednocześnie wyszliśmy za nim.
– To nadzwyczajny człowiek! mówił mi Janusz z uniesieniem.
– Wybornie gra w szachy, odrzekłem ozięble. Przechodziliśmy się po placu nio nie mówiąc do siebie. Aż też i godzina umówionych pocałunków nadeszła; księżyc w całej okazałości błyszczał swą tarczą, na tle ciemno-lazurowem. Janusz spojrzał na zegarek, stanął, wlepił oczy w gwiazdę powiernicę, i posłał jej zwykły pocałunek. Bliskie krząkanie i odgłos kroków były powodem, że się nagle obrócił, i ujrzał nieznajomego zwycięzcę w szachy; czem zmieszany, już się miał do odwrotu, kiedy nieznajomy zbliżył się skwapliwie i wziął go za rękę. W tem poruszeniu, i w wyrazie twarzy bardzo oryginalnej, było cóś tak poważnego tak wyższego, jakby rozkaz, któremu Janusz mimowolnie musiał uledz.
– Dla czego pan nie czekasz na odpowiedź? zapytał podnosząc palec na księżyc.
– Na odpowiedź? odrzekł Janusz ze zdziwieniem.
Nie rozumiem pana.
– Chwileczkę cierpliwości! mówił nieznajomy z pewną wyższą powagą; a silnie ściskając rękę mego przyjaciela, przytknął mu drugą do serca i nieruchome spojrzenie utopił w księżycu.– Oto ją pan masz: "Dla sympatyi dwóch dusz kochających się wzajemnie, nie ma przestrzeni; równie jak dla miłości nie ma miary czasu. Zachowaj sobie pan te wyrazy w pamięci, a przekonasz się, żem dobrze przeczytał.
Szczęśliwyś młodzieńcze! Kiedyś umiał tak potężne obudzić uczucie.
To powiedziawszy, odszedł. Janusz pozostał w osłupieniu.
– Rzecz niepojęta!– powtarzał pół głosem.
– Bawi się twoim kosztem – rzekłem. Lecz uwagi mej nie słyszał; wyobraźnia jego szybowała w nadziemskiej sferze.
We dwa dni potem, gdym z rana wszedł do jego pokoju, zastałem go, jak ubrany do połowy siedział na łóżku, z czołem utopionem w dłoniach. Na kolanach miał list otwarty; domyśliłem się, że w nim była przyczyna tak głębokich rozmyślań.
– Co to ci jest Januszu? zapytałem z niespokojnością.
Ocknął się, zadrżał i odrzekł słabym głosem:
– Pamiętasz te wyrazy, które mi powiedział onegdaj wieczór ów nieznajomy?
– Pamiętam piąte przez dziesiąte. Cóś tam prawił o sympatyi, o przestrzeni, o miłości: zwyczajne banialuki i ogólniki sentymentalne.
– Czytaj!–rzekł, nie zważając na moją u wagę i podał mi list. Odebrał go przez pocztę; poznałem rękę Heleny. Pisała w nim po większej części o ich wieczornych rozmowach za pośrednictwem księżyca i w rzeczy samej z niemałem zdziwieniem przeczytałem te wyrazy: „Dziś wieczór wpatrując się o umówionej godzinie w milczącego i bladego posłańca naszych myśli, musiałam w duchu uwierzyć, że: Dla sympatyi dwóch dusz kochających się wzajemnie nie ma przestrzeni, równie jak dla miłości nie ma miary czasu.”
– Cóż ty na to?– zagadł Janusz widząc, żem oniemiał–jakżeż to wytłumaczysz?
– Ni tak ni owak, gdyż boję się pomylić w zdaniu; odparłem. Z tem wszystkiem traf jest nadzwyczajny.
Nasz nieznajomy ma wielki dar zgadywania.
W niedowierzaniu obracałem pieczęć na wszystkie strony i przekonałem się, że była nienaruszoną. Zresztą list musiał być pisany wkrótce po spotkaniu się z nieznajomym, który żadnym sposobem wiedzieć o nim nie mogł.
Koniec końców zdarzenie to odnosiłem do owych rzadkich i bajecznych trafów, jakie zachodzą w loteryi lub w kartach. Innego rozwiązania tej zagadki nie umiałem znaleźć. Janusz wstrząsał tylko głową i ściskał ramionami, – „Kto chce wszystkiego rozumem dochodzić, „I umrze, a nie będzie umiał w to ugodzić.”
powiedział Kochanowski, ja toż samo powtarzam.
Na takie dictum trudno było co wyszukać, więc dałem mu pokój. Sam nie wiem kiedy, jak i gdzie widywał się z owym nieznajomym; to pewna jednak, iż w mojej nieobecności schadzali się i częste miewali pogadanki.
Zimne moje uwagi i niedowiarstwo odstręczały Janusza, więc też unikał mię i tem swobodniej oddawał się ulubionym marzeniom. Jednakże pewnego wieczora wziął mię pod rękę i rzekł:
– Czy chcesz mi towarzyszyć? –Dokąd? zapytałem.
– Na Pohulankę. Mam się zejść z pewną osobą i radbym abyś był świadkiem osobliwszych doświadczeń.
– Oho! rozumiem; zapewne ów czarnoksiężnik pokaże nam jakie figle. Zgoda, służę ci; ja na to, jak na lato.
Podwójnym krokiem udaliśmy się na przedmieście zwane Pohulanką.
Wieczór był przepyszny. Upał dzienny pomieszał się z wilgotnym chłodem spadającej rosy; a niebo gęsto śkliło się gwiazdami. Na ustroniu stała grupa odwiecznych lip; wśród nich przeglądał bialutki dworek, do którego prowadziła wązka uliczka z bujnych krzaków, bzów i akacyi. Wszedłszy w ten chodnik zdawało nam się, że na całe obejście nie ma żywej duszy; lecz zaledwie stanęliśmy przed fórtką, kiedy nieznajomy zjawił się przed nami i dał znak ręką, abyśmy szli za nim. Ciemność była do koła, że i oczy wykól, jednak postać naszego przewodnika olbrzymia, rysowała się na tle tych cieni, i przysiągłby.m był wtedy, że z ócz widziałem, jak mu wyskakiwały iskry.– Przebywszy po omacku jakiś przedsionek, wprowadzeni zostaliśmy do obszernej i wysokiej izby z oknami u góry.
głosem:
– Cieszy mię, że panów tu widzę. Jestem dziś w usposobieniu i dotrzymam com przyrzekł.– A pan? zapytał Janusza.
– Gotów jestem na jogo rozkazy.–-Przebąknął zapytany.
Pomiarkowałem, że w głosie mego przyjaciela przebijało głębokie wzruszenie.
– Módl się, miej nadzieję…. i nic niemów.
Odpowiedział uroczyście nieznajomy; poczem schyliwszy głowo niby skupiając ducha w głębi, podniósł ją i spojrzał na księżyc przeciskający się przez szyby.
– Nadeszła godzina! dodał z cicha; proszę za mną.