- W empik go
Wielcy ludzie w anegdocie - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2010
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Wielcy ludzie w anegdocie - ebook
Książka to zbiór świetnych anegdot o wybitnych postaciach światowych i polskich. Przyjęto w niej układ alfabetyczny w prezentowaniu bohaterów anegdot. Na końcu zamieszczono notki biograficzne o występujących w anegdotach postaciach.
Kategoria: | Inne |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7628-008-0 |
Rozmiar pliku: | 646 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A
Wybitnego polityka ateńskiego Alcybiadesa zapytał jeden z przyjaciół:
– Powiedz mi, czemu zadajesz się z heterą Leisą, skoro wiadomo, że ona cię wcale nie kocha?
– Mój drogi – odparł Alcybiades – wino i ryby także mnie nie kochają, a jednak mi smakują.
*
Pewien amator zaproponował mistrzowi świata Aleksandrowi Alechinowi rozegranie towarzyskiej partii. Champion wyraził zgodę, a kiedy ustawiono figury, zdjął sobie z szachownicy wieżę. Jego partner oburzył się:
– Jak pan może dawać mi fory, skoro pan mnie nie zna!
– Właśnie dlatego – uprzejmie wyjaśnił Alechin.
*
Car Aleksander I Romanow otrzymał raz od biednego jeszcze wtedy poety Cheaplera tomik poezji z dedykacją. Podziękował mu w ten sposób, że kazał związać setkę banknotów storublowych na kształt książki i – umieściwszy na karcie tytułowej napis: „Poezje Aleksandra I” – posłał ją Cheaplerowi. Nazajutrz poeta odpisał:
„Poezje te podobały mi się tak bardzo, że pragnąłbym czym prędzej przeczytać tom drugi”.
Po kilku dniach otrzymał to, o co prosił, jednakowoż na końcu przesyłki od cara znalazły się słowa:
„Koniec tomu drugiego i ostatniego”.
*
Kiedy 4 kwietnia 1886 roku Dymitr Karakozow dokonał w Petersburgu nieudanego zamachu na życie cara Aleksandra II, ten w pierwszym porywie wykrzyknął do pojmanego:
– Ty Polak?
– Nie – odparł Karakozow.
– To za co? – zapytał zdumiony car.
*
W roku 1963 do Stanów przybył z oficjalną wizytą cesarz Etiopii, Hajle Sellasje. Do recepcji z jednego z hoteli w Filadelfii, w którym zatrzymał się jego cesarska mość, podszedł pewnego dnia młody i elegancki Murzyn. Mężczyzna ten wyraził życzenie złożenia wizyty dostojnemu gościowi z Etiopii.
– Dlaczego chce się pan zobaczyć z cesarzem? – zapytał jeden z członków ochrony.
– Chciałbym sobie zrobić z nim wspólną fotografię – odparł zagadnięty.
– Czy sądzi pan – zapytał ponownie ktoś z cesarskiej świty – że to będzie dla pana dobra reklama?
– Nie – odpowiedział ów elegancki Murzyn – ja uważam, że to będzie dobra reklama dla cesarza.
Tym nieco bezczelnym młodym człowiekiem był Cassius Marcellus Clay, późniejszy zawodowy mistrz świata wszechwag, znany szerzej jako Muhammad Ali.
*
Pewnego dnia Muhammad Ali leciał samolotem do Nowego Jorku. Stewardesa poprosiła go o zapięcie pasów.
– Superman nigdy nie zapina pasów – powiedział bokserski mistrz świata.
– Przede wszystkim to Superman nie potrzebuje samolotu – odrzekła dowcipna stewardesa.
*
Przed meczem o mistrzostwo świata z Muhammadem Alim pretendent do tytułu, Chuck Wepner, powiedział do swej żony:
– Włóż najbardziej seksowną bieliznę, jaką masz, bo dziś w nocy będziesz spała z mistrzem wagi ciężkiej.
Niestety, w ostatniej, piętnastej rundzie pojedynku Wepner był już tak porozbijany, że arbiter odesłał go do narożnika.
– I co, mam iść teraz do szatni Alego? – zapytała go małżonka, kiedy obłożony woreczkami z lodem lizał swoje rany w szatni.
*
Jan Christian Andersen ubierał się bardzo niedbale. Pewnego razu jakiś złośliwiec zapytał:
– Ten żałosny przedmiot na pańskiej głowie nazywa pan kapeluszem?
Wielki baśniopisarz nie dał się wyprowadzić z równowagi i spokojnie odpowiedział:
– A ten żałosny przedmiot pod pańskim kapeluszem nazywa pan głową?
*
Pameli Anderson zarzucano wielokrotnie fakt, że poddała się operacji powiększenia piersi. Któregoś dnia zdenerwowana aktorka wypaliła:
– To prawda, mam silikonowy biust, a połowa Hollywood zrobiła sobie sztuczne twarze.
Leżąc w szpitalu, szwedzka aktorka Bibi Andersson poskarżyła się lekarzowi, że nie może zasnąć.
– Niech pani liczy do stu – poradził jej lekarz.
Aktorka zaczęła liczyć:
– Jeden, dwa, siedem, cztery…
– Nie potrafi pani liczyć normalnie?
– Co, bez suflera?
*
Wielka dama polskiej sceny teatralnej, Nina Andrycz, nagrywała przed laty spektakl dla teatru telewizji, w którym kreowała główną rolę w Pani Bovary Gustawa Flauberta. Rola ta wymagała aż sześciokrotnej zmiany kostiumu. Nie chcąc tracić czasu na wędrówki do odległej garderoby, artystka wygospodarowała sobie miejsce na przebieranie w kącie studia.
Przy kolejnej zmianie sukni spadła nagle prowizoryczna zasłonka służąca za parawan i pani Nina ukazała się w stroju Ewy. Przerażona garderobiana zdołała krzyknąć do stojącego obok dyżurnego strażaka:
– Proszę się natychmiast odwrócić! Pani Nina jest naga!
– Mowy nie ma – odpowiedział z kamienną twarzą strażak. – Ja jestem tu służbowo!
*
– Jaką kobietę najbezpieczniej pojąć za żonę? – zapytano kiedyś Arystotelesa.
– Doprawdy nie wiem – odpowiedział mędrzec. – Gdy poślubisz piękną, będzie cię zdradzać; brzydka z kolei nie będzie ci się podobać. Z ubogą czeka cię nędza, bogata zapanuje nad tobą, głupia cię nie zrozumie, a mądra zlekceważy. Najlepiej więc w ogóle się nie żenić.
*
August II Mocny słynął ze swej siły fizycznej. Będąc pewnego razu w podróży, zajechał do przydrożnej kuźni, żeby mu kowal podkuł konia. Kiedy podkowa została już zrobiona, król wziął ją do ręki, złamał i odrzuciwszy na bok, powiedział:
– Kiepska!
Kiedy przyszło do płacenia, wręczył jednak kowalowi całego talara, co na owe czasy było sumą dosyć znaczną. Kowal wziął monetę, złamał ją w palcach i rzuciwszy królowi pod nogi, rzekł:
– Kiepska!
Podobno zaskoczony August dał dowcipnemu kowalowi jeszcze kilka talarów.
*
Król August II Mocny jechał przez Podlasie. Miejscowi wieśniacy nie mogli takiej okazji przeoczyć, nigdy przecież monarchy nie widzieli. Tymczasem August, zmęczony, zasnął w kącie karety, a w oknie powozu pojawiła się głowa wyglądającego buldoga.
– Jaki ten Najjaśniejszy Pan do psa podobny – skomentował jeden z widzów.B
Jan Sebastian Bach był dość niezaradny i zawsze we wszystkim wyręczał się żoną. Gdy zmarła, zakrył twarz dłońmi i siedział zaszlochany, niezdolny do niczego.
Wkrótce przybył jeden z przyjaciół, który obiecał zająć się pogrzebem i wspomniał delikatnie, że na pochówek potrzebne będą pieniądze. Wtedy Bach odpowiedział:
– W tej sprawie musisz zwrócić się do mojej żony.
*
Podczas przeprowadzania wywiadu pewien dziennikarz zwrócił się do Leszka Balcerowicza:
– Ludzie mówią, że dla pana człowiek nic nie znaczy. Troszczy się pan tylko o budżet.
– Niech mówią! – powiedział Balcerowicz – Budżet na tym nie ucierpi.
*
Sławny pisarz francuski, Honoré de Balzac, przez większą część życia tonął w długach. Pewnego razu molestował go jeden z wierzycieli:
– Panie Balzac, ja już dłużej czekać nie myślę! Proszę o natychmiastowy zwrot pożyczonej kwoty! Jutro muszę zapłacić palący dług!
– Co pan sobie właściwie wyobraża! – oburzył się pisarz. – Pan robi długi, a ja mam je płacić?
*
Pewna wdowa zwierzyła się Balzakowi, że za tydzień wychodzi po raz trzeci za mąż.
– A któż jest tym szczęśliwcem? – zapytał.
– Fabrykant win – pochwaliła się kobieta.
– No tak – mruknął pisarz. – Ci znają się najlepiej na starych rocznikach.
*
Po wypiciu kilku kieliszków absyntu Balzac opuszczał bar. Kelner wybiegł za nim i woła:
– Mistrzu, pan zapomniał zapłacić!
– Wiem, drogi przyjacielu, ja właśnie piję po to, żeby zapomnieć.
*
Balzac zapytał kiedyś swego wydawcę, czy ten wierzy w wędrówkę dusz.
– Oczywiście, drogi mistrzu – odparł zapytany. – Wiem na przykład, że już kiedyś byłem osłem…
– Niemożliwe! Kiedy to było?
– Wtedy, kiedy pożyczyłem panu pieniądze na podróż do Genewy, których mi pan do dziś nie zwrócił.
*
Artur Barciś, aktor grający w serialu komediowym Miodowe lata rolę kanalarza, czekał kiedyś na pociąg na warszawskim Dworcu Centralnym. W pewnym momencie podszedł do niego bardzo mile uśmiechający się pan i powiedział:
– Witam kolegę po fachu.
Barciś nie miał pamięci do twarzy, ale był przekonany, że na pewno gdzieś już spotkał tego aktora. Nie potrafił jednak sobie przypomnieć, kiedy, w jakich okolicznościach i gdzie. Udając, że oczywiście go pamięta, przywitał się i spytał:
– A w jakim teatrze pan teraz występuje?
– Ale ja nie pracuję w teatrze, tylko w kanale – odpowiedział zdumiony „kolega po fachu”.
*
Francuska gwiazda filmowa Brigitte Bardot, wielka miłośniczka zwierząt i obrończyni ich praw, otrzymała kiedyś list od dominikanina M.D. Bouyera:
– Przechodzisz z rąk do rąk, z łóżka do łóżka, przysięgasz wierność na całe życie, a po roku zmieniasz zdanie i od czasu do czasu ronisz łzy nad losem zwierząt. Droga Brigitte! Niezależnie od tego, czy w Niego wierzysz, czy nie, Bóg wybaczy ci krzywdy, jakie nam wyrządzasz.
*
Pewien dziennikarz zapytał kiedyś Brigitte Bardot, czy wstydzi się rozebrać przed lekarzem.
– A dlaczego miałabym się wstydzić? – odparła aktorka. – Przecież lekarz to też mężczyzna.
*
Brigitte Bardot pojawiła się pewnego razu w kostiumie bikini na plaży, gdzie obowiązywały kostiumy jednoczęściowe.
– Proszę pani – zwrócił jej uwagę funkcjonariusz. – W tym miejscu można się opalać tylko w jednoczęściowym stroju.
– Nie ma problemu – uśmiechnęła się francuska gwiazda. – Którą część mam więc zdjąć, górę czy dół?
*
Grażyna Barszczewska grała kiedyś chorą na stwardnienie rozsiane wiolonczelistkę w sztuce Solo na dwa głosy w krakowskim Teatrze STU. Partnerujący jej Edward Dziewoński pomylił w pewnym momencie nazwę potrzebnego chorej leku, pepryzyny.
– Ależ to powinna być peporyzyna! – rozległ się jakiś oburzony głos z widowni, należący zapewne do lekarza bądź aptekarza.
Na sali zapanowała cisza, na szczęście pani Grażyna błyskawicznie wybrnęła z sytuacji, krzycząc:
– To ty, okazuje się, źle mnie leczysz!
*
Joanna Bartel zapytała kiedyś kokieteryjnie swojego niemieckiego męża, Lutza:
– Kochasz mnie?
– Tak – usłyszała odpowiedź.
– A dlaczego właściwie mnie kochasz? – dociekała dalej.
– Bo mi nie filcujesz moich kaszmirowych swetrów – wyjaśnił Lutz.
*
Król Stefan Batory, jak wiadomo, nie znał języka polskiego, natomiast świetnie mówił po łacinie. Pewnego razu zagadnął arcybiskupa lwowskiego:
– Jakże ty, księże, zostałeś biskupem w Kościele łacińskim, kiedy mało co umiesz po łacinie?
– Tak jak Wasza Królewska Mość królem w Polsce, choć po polsku nie umiesz – odpowiedział arcybiskup.
*
Zapytano kiedyś Warrena Beatty, jaka jest najlepsza pora na zawarcie związku małżeńskiego.
– Południe – odparł aktor.
– Dlaczego południe? – zdziwił się pytający.
– Bo jeżeli związek nie zostanie jednak zawarty, to wówczas jeszcze nie cały dzień będzie stracony…
*
Ludwig van Beethoven miał dwóch braci. Jednemu z nich, Johannowi, udało się dzięki sprytowi i obrotności zdobyć dość spory majątek. Kupiwszy posiadłość ziemską, która zapewniała mu – jak sądził – wysoki status społeczny, podpisał kartkę z życzeniami do Ludwiga w sposób następujący: „Johann van Beethoven, właściciel dóbr”.
Wkrótce otrzymał podziękowania wraz z podpisem: „Ludwig van Beethoven, właściciel rozumu”.
*
Ludwig van Beethoven, po wysłuchaniu kilku utworów odegranych na fortepianie przez pewnego młodego pianistę mającego doskonałe mniemanie o swoich zdolnościach muzycznych, rzekł:
– Szanowny panie, musi pan jeszcze bardzo długo grać, zanim pan zrozumie, że grać pan nie potrafi.
*
– Mistrzu, czy pan był chory? – zapytał van Beethovena znajomy. – Tak dawno pana nie widziałem.
– Ja nie – odpowiedział kompozytor – lecz moje buty. A ponieważ posiadam tylko jedną parę, dlatego w czasie ich kuracji siedziałem w domu.
*
Ludwig van Beethoven odwiedził pewną kobietę. Podczas wizyty zdjął marynarkę i zasiadł do fortepianu. Zaledwie zdążył zagrać kilka taktów, marynarka upadła na podłogę. Podniósł ją syn pani domu i zaczął czyścić szczotką. W pewnej chwili kompozytor wstał i chwyciwszy swe okrycie, rzekł:
– Chłopcze, skoro już czyścisz jak gram, to przynajmniej czyść do taktu!
*
Beethoven został pewnego razu zaproszony do konserwatorium, by wydać opinię o grze jakiegoś pianisty. Gdy młody człowiek zakończył swój popis, Beethoven westchnął głęboko i powiedział:
– Tak, zawsze mówiłem, że słonie to bardzo niebezpieczne zwierzęta.
– Ależ mistrzu – zawołał zdumiony pianista – co wspólnego mają słonie z muzyką?
– Słonie dostarczają kłów, z których robi się klawisze do fortepianów – wyjaśnił kompozytor.
*
Gdy Ludwig van Beethoven był u szczytu sławy, pewna dama zapytała go, dlaczego się nie żeni. Kompozytor odpowiedział:
– Droga pani, jestem taki brzydki, że żadna kobieta nie wyraziła dotąd chęci zostania moją żoną. A gdyby nawet znalazła się taka, to i tak nie ożeniłbym się z nią, bo nie lubię kobiet o złym guście.
*
Van Beethoven i Goethe udali się pewnego razu na wspólną przechadzkę. Niestety, wszędzie napotykali innych spacerowiczów, którzy kłaniali im się z wielkim szacunkiem, przeszkadzając jednak w rozmowie. W końcu zniecierpliwiony Goethe mruknął:
– Jakież to męczące. Nigdzie nie mogę schronić się przed tymi honorami.
– Ależ proszę się tak nie denerwować – odpowiedział z uśmiechem Beethoven. – Bardzo możliwe, że te honory przeznaczone są dla mnie.
*
Na uroczystość odsłonięcia pomnika Ludwika van Beethovena w Bonn w roku 1845 przybyła między innymi królowa angielska, Wiktoria oraz król pruski, Wilhelm IV.
Kiedy wśród śpiewów i muzyki ściągnięto z pomnika zasłonę, król wybuchnął wielkim śmiechem, gdyż wielki kompozytor był odwrócony do królewskiej pary… tylną częścią ciała. Aby uratować to fatalne niedopatrzenie, jeden z organizatorów podszedł szybko do gości i powiedział:
– Dostojni goście! Wiadomo powszechnie, że Beethoven był wielkim muzykiem, ale wiadomo i to, że był jeszcze większym grubianinem, co okazał nawet po śmierci…
*
Kardynał Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, słynął zawsze z technicznego antytalentu; zrobienie zwykłego prawa jazdy na przykład nigdy nie przyszło mu nawet do głowy. Na jednym z bawarskich „festów” jako gość honorowy miał otwierać beczkę piwa.
– O nie, niech to zrobi ktoś inny – rozległ się w pewnym momencie czyjś przerażony głos. – Jak Ratzinger otworzy, zostanie nam połowa!
*
Sfrustrowany po pełnym napięć dniu znakomity aktor Ludwik Benoit wpadł do Klubu Aktora. Podszedł do baru, przy którym beztrosko drzemał przewieszony przez blat mężczyzna. Młody człowiek był kompletnie pijany, ale na jego twarzy malował się wyraz takiej błogości, że aktor, spojrzawszy nań, westchnął i poprosił bez wahania:
– Panie barman, dla mnie to samo!
*
Znana malarka i ilustratorka Maja Berezowska dostała ataku wyrostka robaczkowego. Przed operacją pyta lekarza:
– Panie doktorze, czy ten szew będzie widoczny?
– O, to już zależy tylko od pani.
*
Młody, początkujący kompozytor prezentował pewnego razu swe utwory przed Hectorem Berliozem.
– Będę z panem zupełnie szczery – powiedział Berlioz po wysłuchaniu. – Nie ma pan za grosz talentu. Radzę obrać sobie jakiś inny zawód.
Zrozpaczony i załamany młody człowiek oddalił się bez słowa.
– Niech pan zaczeka – dobiegł go głos Berlioza, gdy był już na schodach. – Muszę jeszcze dodać, że kiedy byłem w pańskim wieku, powiedziano mi mniej więcej to samo.
*
Pewnego niezbyt zdolnego młodego wirtuoza poproszono o wpisanie się do albumu pamiątkowego. Nie wiedząc, co napisać, skorzystał z obecności Hectora Berlioza i zapytał:
– Mistrzu! Co krótkiego wpisać do albumu mojej wielbicielce?
– Najlepiej wpisz pan swój repertuar – poradził kompozytor.
*
Na koncercie muzyki Berlioza wykonano między innymi marsz żałobny. Był on jednak tak długi, że znudzona publiczność zaczęła w końcu ziewać. Wreszcie siedzący obok kompozytora jeden z jego przyjaciół zapytał Berlioza delikatnie:
– Mistrzu, daleko jeszcze do cmentarza?
*
– Mistrzu, czy rzeczywiście stosuje się pan w życiu do tych wszystkich zasad, które głosi pan w swoich książkach? – zapytał kiedyś Tristana Bernarda jego szewc.
– A czy pan nosi wszystkie buty i pantofle, które pan uszyje? – odpowiedział pytaniem na pytanie pisarz.
*
Tristan Bernard rozmawiał ze swym głęboko wierzącym przyjacielem o wskrzeszeniu Łazarza.
– Musisz jednak przyznać – powiedział przyjaciel – że obecnie nie mogłoby się zdarzyć, by umarły wstał z grobu.
– Oczywiście – odparł Bernard. – Od tego czasu medycyna zrobiła tak wielkie postępy…
*
Na pewnym przyjęciu Rotschild zwrócił się do Tristana Bernarda:
– Mówiono mi, że jest pan bardzo zabawny. Czy zechciałby mnie pan zabawić?
– Ja zaś słyszałem, że pan jest bardzo bogaty. Czy zechciałby pan podarować mi 500 000 000 franków?
*
Do Tristana Bernarda zadzwonił kiedyś dyrektor banku:
– Ogromnie mi przykro, ale muszę pana powiadomić, że pańskie konto w naszym banku jest ujemne i wynosi minus dwanaście tysięcy franków.
– A jakie było moje konto w ubiegłym miesiącu?
– Miał pan u nas dwadzieścia tysięcy franków.
– No widzi pan. Kiedy pan był mi winien pieniądze, ja nie niepokoiłem pana telefonami.
*
Na przyjęciu poruszano temat nieba i piekła. Pewna pani zwróciła się do Tristana Bernarda:
– A dlaczego pan nie zabiera głosu w dyskusji?
– Proszę mi wybaczyć, ale jestem zmuszony koniecznością: mam przyjaciół po obu stronach.
*
Przyjaciel zaproponował Tristanowi Bernardowi przejażdżkę samochodem. Nie będąc jednakże najlepszym kierowcą, uderzył w przydrożne drzewo. Widząc, że szczęśliwie nikt nie został ranny, pisarz ze spokojem zwrócił się do przyjaciela:
– Powiedz mi, mój drogi, w jaki sposób zatrzymujesz samochód, jeżeli na drodze nie ma drzew?
*
Tristan Bernard zaprosił kiedyś księżniczkę Ilonę na spacer.
– Bardzo jestem panu wdzięczna – powiedziała zalotnie młoda księżniczka. – Jednakże, jak panu wiadomo, ostrożność jest matką mądrości.
– Ma pani rację, ale mimo to została matką.
*
Tristan Bernard jadł kiedyś obiad na Riwierze w jednej z najdroższych restauracji. Kiedy kelner przyniósł mu rachunek, Bernard zapłacił i kazał wezwać właściciela restauracji. Ten zjawił się natychmiast. Bernard zapytał:
– Pan jest właścicielem tej restauracji?
– Tak, ja.
– W takim razie niech pan mnie mocno uściska, bo już nigdy mnie pan tu nie zobaczy.
*
Do pracowni znanego z roztargnienia Tristana Bernarda wpadł wczesnym rankiem jego sekretarz i ogromnie wzburzony zawołał:
– Niesłychane! Poranna prasa doniosła o pańskiej śmierci!
– Proszę posłać kwiaty – odparł Bernard, nie odrywając się od pracy.
*
Będąc pewnego razu w towarzystwie znanego przemysłowca, Tristan Bernard zaproponował mu dla odprężenia grę w golfa.
– Nie, dziękuję – odparł zagadnięty. – Raz już grałem, ale mi się nie spodobało.
– To może napijemy się whisky? – zapytał pisarz.
– Nie, dziękuję – padła odpowiedź – raz już piłem i mi nie smakowało.
– A może zapalimy cygaro?
– Nie, dziękuję, raz już paliłem i wcale mi nie przypadło do gustu.
W tym momencie do gabinetu przemysłowca wszedł jego syn i powiedział:
– Tato, mama czeka już na dole.
– To mój syn, Marc – pochwalił się przedsiębiorca.
– Niech zgadnę – uśmiechnął się Bernard. – Z pewnością jedynak.
*
Pewien młody malarz zapytał raz Tristana Bernarda, co sądzi o jego ostatnim obrazie.
– Bardzo dobra technika – pochwalił go pisarz.
– I nic więcej nie może pan o nim powiedzieć? – nalegał malarz. – A wie pan na przykład, że wczoraj sprzedałem go za 500 franków?!
– A, to już prawdziwa sztuka!
*
Tristan Bernard poszedł kiedyś z żoną do teatru obejrzeć sztukę napisaną przez jego przyjaciela. Sztuka była tak nudna, że po pierwszym akcie Bernard podniósł się z miejsca i skierował ku drzwiom.
– Nie wychodź teraz – syczy żona. – Przysłano nam zaproszenia i choćby przez grzeczność powinniśmy zostać do końca.
– Dobrze – odpowiada pisarz, ale w połowie drugiego aktu znowu kieruje się do wyjścia.
– Dokąd znowu idziesz? – szepce żona.
– Do kasy. Chcę kupić bilet, żeby móc opuścić teatr jak każdy normalny widz.
*
– Mistrzu, jak się panu podobają moje nowe wiersze? – zapytał Tristana Bernarda pewien młody poeta.
– Są wśród nich dwa takie, których z pewnością nie mógłby napisać ani Goethe, ani Byron.
– Pan mi schlebia – zaczerwienił się poeta. – A dlaczego oni nie mogliby tego napisać?
– Bo jeden wiersz jest o radiu, a drugi o kinie…
*
Bankier pokazuje Tristanowi Bernardowi kolekcję obrazów. Wskazując na swój portret naturalnej wielkości, namalowany przez modnego artystę, zwraca się do swego znakomitego gościa:
– Jak go pan znajduje?
– Niezły, tylko poza nienaturalna.
– Dlaczego?
– Bo pan trzyma rękę we własnej kieszeni.
*
W czasie swego pobytu w Warszawie sławna aktorka Sarah Bernhardt spotkała na przyjęciu u Ludwikostwa Grossmanów gwiazdę sceny polskiej, Helenę Modrzejewską. W pewnym momencie gospodarz zwrócił się do pani Heleny z następującą prośbą:
– Nasz gość z Paryża nigdy nie słyszał piękna dźwięku naszej mowy. Czy może być lepsza okazja, niż wysłuchanie pani recytacji?
Po wysłuchaniu jej, gdy przebrzmiały ostatnie słowa, Sarah Bernhardt z zachwytem podziękowała swej znakomitej koleżance.
– Tak bardzo podoba się pani polska mowa? – zapytał ją nieco później jeden z gości.
– Bardzo. Zupełnie jak gdyby ktoś gryzł zębami szkło.
*
Sarah Bernhardt zapytała swoją koleżankę po fachu:
– Madame, jak się uszminkować na starą kobietę?
– Całkiem prosto, madame – odrzekła koleżanka – wystarczy tylko lekko zetrzeć puder.
*
Hanka Bielicka odwiedziła kiedyś w Chicago klub polonijny „Polonez”. Widząc, że barmanka wita ją z daleka promiennym uśmiechem, zapytała przymilnie:
– Zdaje się, że mnie poznajesz, dziecinko?
– Ależ oczywiście – usłyszała w odpowiedzi. – Pani jest ta Ćwiklińska albo Bielicka, bo któraś z was nie żyje!
*
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że szybkość, z jaką wyrzucała z siebie słowa Hanka Bielicka, mogła konkurować z karabinem maszynowym. Nieodżałowany importer polskich artystów zza oceanu, Jan Wojewódka, zwany również z racji swego rozmachu „Jasiem Ryzykantem”, poprosił kiedyś panią Hankę:
– Hanuchno, błagam cię, mów wolniej, bo w swoim monologu jesteś już przy piątym dowcipie, a publiczność śmieje się dopiero z pierwszego.
*
Hanka Bielicka grała kiedyś w Ich czworo Gabrieli Zapolskiej. Do roli córeczki przyjęto młodą dziewczynę, kompletną amatorkę. W pewnym momencie pani Hanka zauważyła, że panience spod peruczki wytoczyła się kropla krwi. W antrakcie spytała ją o powód zranienia. Okazało się, że jest ono wynikiem niewłaściwego przyszpilenia peruki do nastoletniej główki.
– No to czemu nie reagowałaś? – zapytała ze zdziwieniem Bielicka.
– Myślałam – odrzekło dziewczę z powagą – że artyści muszą cierpieć.
*
Zmontowawszy silną grupę artystyczną, Hanka Bielicka ruszyła z koncertami za ocean. Artystka była szefową i gospodynią programu zarazem. Było wspaniale, ale kiedyś w długiej trasie zepsuło się w mikrobusie ogrzewanie. Marznący artyści sięgnęli po wypróbowany w takich sytuacjach środek. Od fotela do fotela zaczęła krążyć sporych rozmiarów butelka ognistej wody.
– Kto kupił tę wódkę? – rozległ się w pewnym momencie głośny wrzask szefowej.
W autobusiku zaległa martwa cisza.
– Ja! – tyleż desperacko, co buńczucznie wykrzyknął Roman Kłosowski, człowiek wielkiej cywilnej odwagi.
– No to niech ci Bóg da zdrowie – rozległo się z fotela szefowej.
*
Kierownik działu kulturalnego tygodnika „Polityka”, Zdzisław Pietrasik, zapytał redaktora naczelnego Jana Bijaka, do jakiej rubryki dać wiadomość o przyznaniu Jerzemu Putramentowi nagrody literackiej.
– Daj pan do kroniki „nieszczęśliwe wypadki” – krótko odpowiedział redaktor Bijak.
*
Na jednym ze spotkań z publicznością pewien pan skarżył się Jerzemu Bińczyckiemu, że jego syn podobny jest do Tomaszka Niechcica z Nocy i dni, którego filmowym ojcem był właśnie Bińczycki.
– Niech mi pan powie – zapytał w końcu – jak to było z Tomaszkiem? Wyrósł ostatecznie na uczciwego człowieka, czy nie?
– Niestety, nie wiem – odparł Bińczycki – bo widzi pan, ja już w dwunastym odcinku umieram.
*
Otto von Bismarck, późniejszy kanclerz zjednoczonego cesarstwa niemieckiego, po zdaniu w roku 1835 egzaminu z prawa, został aplikantem w sądzie miejskim w Berlinie. Pewnego razu natrafił na bardzo aroganckiego świadka. Wybuchowy z natury Bismarck zaczął na niego krzyczeć:
– Milczeć, albo każę was natychmiast wyrzucić!
W tym akurat momencie na salę wszedł sędzia i poklepawszy aplikanta po ramieniu, rzekł uspokajająco:
– No, no, spokojnie, panie kolego… Przecież to jednak moja rzecz wyrzucać za drzwi.
Kiedy świadek nabrał w związku z tym pewności i znowu zaczął się zachowywać bezczelnie, Bismarck ryknął:
– Milczeć! Bo każę was przez sędziego wyrzucić!
*
Po odejściu z zespołu 2 + 1 Elżbiety Dmoch, jej miejsce zajęła Urszula Blaszyńska. Starała się nie zmieniać interpretacji starych szlagierów, śpiewała zatem podobnie do niegdysiejszej wokalistki, lecz na tym właściwie podobieństwo obu pań się kończyło. No, może tylko kolor włosów miały nieco zbliżony.
Po jednym z koncertów do pani Urszuli, do jej garderoby wkroczył jegomość z bukietem kwiatów oraz wyrazami wdzięczności:
– Nic się pani nie zmieniła przez te lata, pani Elu – powiedział. – Głos taki świeży i ciągle świetnie pani wygląda!
– Ależ ja nie jestem panią Elą – zaprotestowała Blaszyńska.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś bezpośrednia – zdziwił się jegomość. – Ale żeby tak bez żadnych ceregieli przejść na ty. Elu, to takie rzadkie wśród artystów!
*
W czasie pobytu w Szwecji fizyk duński, laureat Nagrody Nobla, Niels Bohr, wyszedł ze swoimi przyjaciółmi na dworzec, naprzeciw bratu. Na dworcu kupił dla wszystkich peronówki (bilety upoważniające przed laty do wstępu na peron) i wielce zachwycił się sposobem ich sprzedaży.
– U nas, w Danii, są elektryczne automaty biletowe – powiedział. – A tu, zanim wrzuci się monetę, trzeba wejść na małą platformę. W ten sposób automat uruchamia się siłą ciężkości, nie zużywając drogiej energii elektrycznej.
Kiedy jednak Bohr z przyjaciółmi podszedł do wejścia na peron, kontroler nie wpuścił ich.
– To nie są peronówki – wyjaśnił. – To bilety wagi automatycznej.
*
Pewien młody fizyk, znalazłszy się w pracowni Nielsa Bohra, zauważył przybitą nad drzwiami podkowę:
– Czyżby pan był przesądny, panie profesorze? – zapytał ze zdumieniem.
– Nic podobnego – wyjaśnił pośpiesznie wielki uczony.
– Słyszałem tylko, że to przynosi szczęście nawet wtedy, kiedy człowiek w te głupstwa nie wierzy.
*
W czasie swych studiów w Getyndze Niels Bohr źle przygotował się do jakiegoś kolokwium i referat wypadł bardzo słabo. Jednak nie stracił rezonu, skończył wykład i z uśmiechem powiedział:
– Tyle tu wysłuchałem kiepskich referatów, że proszę uważać mój dzisiejszy za zemstę.
*
Na zebraniu warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich pewien pisarz został przez kolegów niemiłosiernie skrytykowany. Rozżalony poszedł do kawiarni związkowej, gdzie natknął się na Tadeusza Borowskiego.
– Co teraz piszesz, Stasiu? – zapytał Borowski.
– Gówno! – odparł zagadnięty.
– To wiem – kiwnął głową Borowski. – Ale pod jakim tytułem?
*
Olga Boznańska, polska malarka impresjonistka, zgłosiła się do lekarza, narzekając na silny rozstrój nerwowy. Lekarz zalecił jej dietę, unikanie podniet, picia alkoholu i palenia.
– Niech pani również trzyma się z daleka od osób, które działają pani na nerwy – dodał na koniec. – I proszę zgłosić się za dwa tygodnie.
Minął miesiąc, lecz artystka nie pojawiła się. W końcu lekarz spotkał ją przypadkowo i pyta:
– Dlaczego pani nie przyszła?
– Przecież miałam trzymać się z daleka od ludzi, którzy działają mi na nerwy.
*
Wracając kiedyś ze spaceru, Johannes Brahms i towarzyszący mu przyjaciel zatrzymali się przed domem kompozytora.
– Tutaj po twojej śmierci – powiedział przyjaciel – zostanie umieszczona tablica…
– A jakże, a jakże – przerwał mu Brahms. – Z napisem: Mieszkanie do wynajęcia.
*
Brahms zapytany kiedyś, w jaki sposób udaje mu się tworzyć tak natchnioną i pełną uczucia muzykę, odrzekł:
– To proste. Wydawcy taką właśnie muzykę u mnie zamawiają.
*
Johannes Brahms był nie tylko twórcą sonat i rapsodii, ale także wytrawnym smakoszem. Pewnego razu zaczepił go na ulicy przyjaciel:
– Dokąd się tak spieszysz?
– Do domu. Mam gęś na kolację…
– Oby tylko nie było zbyt wielu biesiadników!
– Bez obawy – odpowiedział Brahms. – Będzie nas tylko dwoje: gęś i ja.
*
Max Bruch zagrał pewnego razu Brahmsowi swój najnowszy utwór. Gdy skończył, czekał w napięciu na opinię kompozytora, który po chwili milczenia powiedział:
– Powiedz no mi pan, skąd pan ma ten piękny papier nutowy?
*
Brahms bywał bardzo złośliwy. Będąc kiedyś na przyjęciu, cały wieczór docinał wszystkim obecnym. Żegnając się z panią domu, powiedział:
– Do widzenia, droga pani! Jeżeli zapomniałem kogoś z obecnych tu obrazić, to proszę o wybaczenie.
*
Johannes Brahms wyjątkowo nie lubił sztucznie i pretensjonalnie zachowujących się wielbicieli. Kiedyś spotkał jednego z nich w winiarni. Chcąc przerwać potok pochlebstw, którymi zasypywał go adorator, poczęstował go cygarem.
– Mistrzu! Dziękuję, ale ja tego cygara nie wypalę, lecz schowam je na pamiątkę – zawołał uradowany wielbiciel.
– W takim razie oddaj pan to cygaro – mruknął Brahms. – Dam panu gorsze.
*
Przez pewien okres swej twórczości Brahms komponował najczęściej utwory przepełnione smutkiem.
– Publiczność chciałaby usłyszeć w końcu coś wesołego – zwrócił mu uwagę wydawca.
Po jakimś czasie Brahms odwiedził go ponownie i rzucił mu na biurko nową kantatę. Wydawca spojrzał na pierwszą stronę. Nosiła tytuł „Radośnie układam się do grobu”.
*
Pewnego razu Brahms wybrał się do restauracji i zażądał najlepszego wina. Spełniając życzenie znakomitego gościa, gospodarz przyniósł mu trunek, dodając:
– To wino przewyższa wszystkie inne gatunki, tak jak muzyka Brahmsa przewyższa każdą inną muzykę.
– W takim razie – odrzekł kompozytor – niech pan zabierze to wino i przyniesie mi butelkę Beethovena.
*
Pewnego razu Władysław Broniewski wszedł do sklepu spożywczego i poprosił o kilogram śledzi. Ekspedientka położyła je na wadze, zainkasowała pieniądze i wyraźnie czekała, aż klient weźmie ryby bez opakowania.
– Proszę mi je zawinąć w papier – poprosił poeta.
– Śledzi nie zawijamy – wyjaśniła pani sklepowa. – Co to, nie wie pan, że mamy obecnie przejściowe trudności z papierem?
– Wobec tego poproszę o książkę zażaleń.
Ekspedientka podała ją bez wahania, wiedząc, że cokolwiek klient napisze, nie będzie to miało najmniejszego znaczenia.
– A pisz se pan, pisz – dodała z przekąsem.
Tymczasem Broniewski, nie namyślając się wiele, wyrwał z zeszytu kilka kartek, zawinął w nie śledzie i nim zaskoczona sprzedawczyni zdołała wykrztusić słowo – wyszedł ze sklepu.
*
Kazimierz Brusikiewicz wpadł kiedyś do teatralnego bufetu mocno podekscytowany, wymachując trzymaną w ręku gazetą – organem najważniejszej partii. Szarpnął za ramię stojącego w kolejce po sałatkę Romana Kłosowskiego, podstawił mu gazetę pod nos i puknął palcem w wybrany artykuł, krzycząc:
– Masz, czytaj natychmiast!
Zaintrygowany Kłosowski włożył okulary i z podnieceniem, które mu się udzieliło, począł uważnie studiować podsunięty tekst. Okazał się on długą, nudną, pełną komunałów recenzją jakiegoś plenum omawiającego stan i perspektywy rozwoju naszego rolnictwa. Skończywszy lekturę, niczego nie rozumiejąc, spojrzał nieżyczliwie na kolegę po fachu i zapytał:
– Co mi tu dałeś za g…?
– O co ci chodzi, niewdzięczniku? – krzyknął Brusikiewicz. – W życiu byś tego nie przeczytał!
*
Jan Brzechwa wziął udział w spotkaniu autorskim w świetlicy jednego z zakładów pracy w Jeleniej Górze.
Za ostatnim rzędem stał stół pingpongowy. W połowie wieczoru dwóch młodzieńców zaczęło grać w ping-ponga. Piłeczka stukała tak głośno, że Brzechwa musiał przerwać czytanie.
– Bardzo przepraszam, czy ja panom nie przeszkadzam? – spytał poirytowany.
– Nie, nie, skąd – uspokoili go młodzieńcy. – My nie słuchamy.
*
W wiedeńskiej kawiarni Café Central do stałych bywalców obok Lwa Trockiego należał również Mikołaj Bucharin, który tak dalece zaangażował się w program sowieckiej rewolucji, że niemalże doprowadził się do załamania nerwowego. W stanie silnej depresji zwrócił się o poradę do lekarza. Ten zalecił mu towarzystwo kobiety.
Po jakimś czasie lekarz spotkał Bucharina i zapytał o wynik kuracji.
– Wspaniała! – odpowiedział entuzjastycznie Bucharin. – Całymi nocami dyskutowaliśmy o kapitalistycznej teorii Róży Luksemburg…
*
Richard Burton opowiadał znajomym taką oto historię:
– Kiedy byłem młody, ojciec powtarzał mi: „Pamiętaj, nie chodź nigdy do teatrzyków rewiowych. Mógłbyś tam zobaczyć rzeczy, których nie powinieneś widzieć”. Tak mnie tym zaintrygował, że przy pierwszej okazji poszedłem do takiego teatrzyku. I rzeczywiście zobaczyłem coś, czego nie powinienem był widzieć. Mianowicie – ojca.
*
– Czy lubi pan całować dzieci? – zapytano kiedyś Richarda Burtona.
– Oczywiście – odpowiedział aktor. – Zwłaszcza siedemnastoletnie dziewczyny.
*
Pod koniec życia Richarda Burtona dziennikarka zapytała go:
– Czy zdarzyło się panu kochać w kobietach starszych od siebie?
– Ależ nie ma kobiet starszych ode mnie!
*
Pewien młody kompozytor poprosił Hansa von Bülowa o przejrzenie swojej kompozycji i szczerą ocenę. Na to Bülow:
– A ja bym wolał, żebyśmy nadal mogli zostać dobrymi przyjaciółmi.
*
Na krótko przed rozpoczęciem koncertu Hans von Bülow spieszył się do swojej garderoby. Na zakręcie schodów zderzył się ze schodzącym z góry obcym mężczyzną.
– Osioł! Kretyn! – krzyknął do niego nieznajomy.
– Bardzo mi miło, Hans von Bülow – odwzajemnił prezentację kompozytor.
*
Lord George Byron bardzo nie lubił szarych oczu. Przy każdej okazji ostrzegał znajomych, by nie wierzyli ludziom o takich oczach, są bowiem źli i bez serca.
– Ależ milordzie, pan sam ma przecież szare oczy.
– Toteż lepiej, aby wszyscy mający ze mną do czynienia wiedzieli, na co się narażają – odparł Byron.
*
Byron był niestety kulawy i bardzo z tego powodu cierpiał. Nawet najmniejsza wzmianka o jego kalectwie doprowadzała go do wściekłości. Razu pewnego księżna Devonshire, która miała lekkiego zeza, zapytała poetę złośliwie:
– Jak tam idzie, milordzie?
– Jak pani widzi – odgryzł się Byron.C
Tajemniczy alchemik, jasnowidz, hipnotyzer i lekarz, Alessandro Cagliostro (Giuseppe Balsamo) twierdził, że urodził się jeszcze przed potopem, że osobiście rozmawiał z Mojżeszem i studiował pod kierunkiem samego Sokratesa, a swoje listy datował na rok 550 p.n.e. Raz zapytano jego służącego, czy to prawda, że jego pan ma ponad trzysta lat.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – odparł. – Jestem jego służącym zaledwie od stu lat.
*
Żona znakomitego pięściarza francuskiego, zawodowego mistrza świata kategorii półciężkiej, Georges’a Carpentiera, chciała sobie zamówić portret u pewnego malarza. Kiedy usłyszała cenę, powiedziała:
– Całkiem sporo pan sobie życzy za upiększanie twarzy innych ludzi.
– To nic w porównaniu z tym, ile małżonek szanownej pani kasuje za demolowanie tych twarzy – odparł portrecista.
*
Kiedy Georges Carpentier przybył w pierwszych dniach czerwca 1921 roku do Ameryki na walkę z Jackiem Dempseyem, witany był przez liczne rzesze zwolenników i jeszcze liczniejsze zastępy wielbicielek zachwycających się jego zgrabną sylwetką i filmową urodą. Dziennikarze obstąpili go wokoło, ale Georges nie za bardzo chciał z nimi rozmawiać. Wspólnie z trenerem i promotorem pojedynku postanowili, że jego pobyt w Stanach otaczać będzie ścisła tajemnica, mająca w założeniu jeszcze bardziej pobudzić ciekawość gawiedzi. Reprezentujący Carpentiera w Ameryce Jack Curley, mówiący oczywiście po francusku, zapytał go w imieniu żurnalistów, co chciałby chłopcom powiedzieć.
– Powiedz im, niech nie zawracają głowy – rzekł Carpentier, pewny, że i tak nikt nie zrozumie dźwięcznej mowy francuskiej.
– Georges mówi, że jest bardzo szczęśliwy, będąc znowu w Stanach Zjednoczonych – przetłumaczył Curley.
Carpentier (do Curleya): – Spław tę całą bandę jak najszybciej. Mam ważne spotkanie o 19.30.
Curley: – Georges mówi, że jest zaszczycony możliwością walki z Dempseyem o mistrzostwo wszechwag.
Carpentier (do Curleya): – Starczy już tego gadania, zbieramy się stąd.
Curley: – Georges cieszy się ze spotkania z wami i życzy wszystkiego najlepszego.
Historyjka przedostała się do wiadomości publicznej dzięki dziennikarzowi „New York Timesa”, który niespodziewanie dla wszystkich biegle władał językiem francuskim.
*
Światowej sławy tenor Enrico Caruso stawiał pierwsze kroki na scenie jednej z małych oper. Gdy został już zaangażowany, podszedł do niego tenor tego teatru i powiedział drwiącym głosem:
– Bardzo mi przyjemnie powitać kolegę, ale właściwie drugi tenor jest nam zupełnie niepotrzebny.
Wybitnego polityka ateńskiego Alcybiadesa zapytał jeden z przyjaciół:
– Powiedz mi, czemu zadajesz się z heterą Leisą, skoro wiadomo, że ona cię wcale nie kocha?
– Mój drogi – odparł Alcybiades – wino i ryby także mnie nie kochają, a jednak mi smakują.
*
Pewien amator zaproponował mistrzowi świata Aleksandrowi Alechinowi rozegranie towarzyskiej partii. Champion wyraził zgodę, a kiedy ustawiono figury, zdjął sobie z szachownicy wieżę. Jego partner oburzył się:
– Jak pan może dawać mi fory, skoro pan mnie nie zna!
– Właśnie dlatego – uprzejmie wyjaśnił Alechin.
*
Car Aleksander I Romanow otrzymał raz od biednego jeszcze wtedy poety Cheaplera tomik poezji z dedykacją. Podziękował mu w ten sposób, że kazał związać setkę banknotów storublowych na kształt książki i – umieściwszy na karcie tytułowej napis: „Poezje Aleksandra I” – posłał ją Cheaplerowi. Nazajutrz poeta odpisał:
„Poezje te podobały mi się tak bardzo, że pragnąłbym czym prędzej przeczytać tom drugi”.
Po kilku dniach otrzymał to, o co prosił, jednakowoż na końcu przesyłki od cara znalazły się słowa:
„Koniec tomu drugiego i ostatniego”.
*
Kiedy 4 kwietnia 1886 roku Dymitr Karakozow dokonał w Petersburgu nieudanego zamachu na życie cara Aleksandra II, ten w pierwszym porywie wykrzyknął do pojmanego:
– Ty Polak?
– Nie – odparł Karakozow.
– To za co? – zapytał zdumiony car.
*
W roku 1963 do Stanów przybył z oficjalną wizytą cesarz Etiopii, Hajle Sellasje. Do recepcji z jednego z hoteli w Filadelfii, w którym zatrzymał się jego cesarska mość, podszedł pewnego dnia młody i elegancki Murzyn. Mężczyzna ten wyraził życzenie złożenia wizyty dostojnemu gościowi z Etiopii.
– Dlaczego chce się pan zobaczyć z cesarzem? – zapytał jeden z członków ochrony.
– Chciałbym sobie zrobić z nim wspólną fotografię – odparł zagadnięty.
– Czy sądzi pan – zapytał ponownie ktoś z cesarskiej świty – że to będzie dla pana dobra reklama?
– Nie – odpowiedział ów elegancki Murzyn – ja uważam, że to będzie dobra reklama dla cesarza.
Tym nieco bezczelnym młodym człowiekiem był Cassius Marcellus Clay, późniejszy zawodowy mistrz świata wszechwag, znany szerzej jako Muhammad Ali.
*
Pewnego dnia Muhammad Ali leciał samolotem do Nowego Jorku. Stewardesa poprosiła go o zapięcie pasów.
– Superman nigdy nie zapina pasów – powiedział bokserski mistrz świata.
– Przede wszystkim to Superman nie potrzebuje samolotu – odrzekła dowcipna stewardesa.
*
Przed meczem o mistrzostwo świata z Muhammadem Alim pretendent do tytułu, Chuck Wepner, powiedział do swej żony:
– Włóż najbardziej seksowną bieliznę, jaką masz, bo dziś w nocy będziesz spała z mistrzem wagi ciężkiej.
Niestety, w ostatniej, piętnastej rundzie pojedynku Wepner był już tak porozbijany, że arbiter odesłał go do narożnika.
– I co, mam iść teraz do szatni Alego? – zapytała go małżonka, kiedy obłożony woreczkami z lodem lizał swoje rany w szatni.
*
Jan Christian Andersen ubierał się bardzo niedbale. Pewnego razu jakiś złośliwiec zapytał:
– Ten żałosny przedmiot na pańskiej głowie nazywa pan kapeluszem?
Wielki baśniopisarz nie dał się wyprowadzić z równowagi i spokojnie odpowiedział:
– A ten żałosny przedmiot pod pańskim kapeluszem nazywa pan głową?
*
Pameli Anderson zarzucano wielokrotnie fakt, że poddała się operacji powiększenia piersi. Któregoś dnia zdenerwowana aktorka wypaliła:
– To prawda, mam silikonowy biust, a połowa Hollywood zrobiła sobie sztuczne twarze.
Leżąc w szpitalu, szwedzka aktorka Bibi Andersson poskarżyła się lekarzowi, że nie może zasnąć.
– Niech pani liczy do stu – poradził jej lekarz.
Aktorka zaczęła liczyć:
– Jeden, dwa, siedem, cztery…
– Nie potrafi pani liczyć normalnie?
– Co, bez suflera?
*
Wielka dama polskiej sceny teatralnej, Nina Andrycz, nagrywała przed laty spektakl dla teatru telewizji, w którym kreowała główną rolę w Pani Bovary Gustawa Flauberta. Rola ta wymagała aż sześciokrotnej zmiany kostiumu. Nie chcąc tracić czasu na wędrówki do odległej garderoby, artystka wygospodarowała sobie miejsce na przebieranie w kącie studia.
Przy kolejnej zmianie sukni spadła nagle prowizoryczna zasłonka służąca za parawan i pani Nina ukazała się w stroju Ewy. Przerażona garderobiana zdołała krzyknąć do stojącego obok dyżurnego strażaka:
– Proszę się natychmiast odwrócić! Pani Nina jest naga!
– Mowy nie ma – odpowiedział z kamienną twarzą strażak. – Ja jestem tu służbowo!
*
– Jaką kobietę najbezpieczniej pojąć za żonę? – zapytano kiedyś Arystotelesa.
– Doprawdy nie wiem – odpowiedział mędrzec. – Gdy poślubisz piękną, będzie cię zdradzać; brzydka z kolei nie będzie ci się podobać. Z ubogą czeka cię nędza, bogata zapanuje nad tobą, głupia cię nie zrozumie, a mądra zlekceważy. Najlepiej więc w ogóle się nie żenić.
*
August II Mocny słynął ze swej siły fizycznej. Będąc pewnego razu w podróży, zajechał do przydrożnej kuźni, żeby mu kowal podkuł konia. Kiedy podkowa została już zrobiona, król wziął ją do ręki, złamał i odrzuciwszy na bok, powiedział:
– Kiepska!
Kiedy przyszło do płacenia, wręczył jednak kowalowi całego talara, co na owe czasy było sumą dosyć znaczną. Kowal wziął monetę, złamał ją w palcach i rzuciwszy królowi pod nogi, rzekł:
– Kiepska!
Podobno zaskoczony August dał dowcipnemu kowalowi jeszcze kilka talarów.
*
Król August II Mocny jechał przez Podlasie. Miejscowi wieśniacy nie mogli takiej okazji przeoczyć, nigdy przecież monarchy nie widzieli. Tymczasem August, zmęczony, zasnął w kącie karety, a w oknie powozu pojawiła się głowa wyglądającego buldoga.
– Jaki ten Najjaśniejszy Pan do psa podobny – skomentował jeden z widzów.B
Jan Sebastian Bach był dość niezaradny i zawsze we wszystkim wyręczał się żoną. Gdy zmarła, zakrył twarz dłońmi i siedział zaszlochany, niezdolny do niczego.
Wkrótce przybył jeden z przyjaciół, który obiecał zająć się pogrzebem i wspomniał delikatnie, że na pochówek potrzebne będą pieniądze. Wtedy Bach odpowiedział:
– W tej sprawie musisz zwrócić się do mojej żony.
*
Podczas przeprowadzania wywiadu pewien dziennikarz zwrócił się do Leszka Balcerowicza:
– Ludzie mówią, że dla pana człowiek nic nie znaczy. Troszczy się pan tylko o budżet.
– Niech mówią! – powiedział Balcerowicz – Budżet na tym nie ucierpi.
*
Sławny pisarz francuski, Honoré de Balzac, przez większą część życia tonął w długach. Pewnego razu molestował go jeden z wierzycieli:
– Panie Balzac, ja już dłużej czekać nie myślę! Proszę o natychmiastowy zwrot pożyczonej kwoty! Jutro muszę zapłacić palący dług!
– Co pan sobie właściwie wyobraża! – oburzył się pisarz. – Pan robi długi, a ja mam je płacić?
*
Pewna wdowa zwierzyła się Balzakowi, że za tydzień wychodzi po raz trzeci za mąż.
– A któż jest tym szczęśliwcem? – zapytał.
– Fabrykant win – pochwaliła się kobieta.
– No tak – mruknął pisarz. – Ci znają się najlepiej na starych rocznikach.
*
Po wypiciu kilku kieliszków absyntu Balzac opuszczał bar. Kelner wybiegł za nim i woła:
– Mistrzu, pan zapomniał zapłacić!
– Wiem, drogi przyjacielu, ja właśnie piję po to, żeby zapomnieć.
*
Balzac zapytał kiedyś swego wydawcę, czy ten wierzy w wędrówkę dusz.
– Oczywiście, drogi mistrzu – odparł zapytany. – Wiem na przykład, że już kiedyś byłem osłem…
– Niemożliwe! Kiedy to było?
– Wtedy, kiedy pożyczyłem panu pieniądze na podróż do Genewy, których mi pan do dziś nie zwrócił.
*
Artur Barciś, aktor grający w serialu komediowym Miodowe lata rolę kanalarza, czekał kiedyś na pociąg na warszawskim Dworcu Centralnym. W pewnym momencie podszedł do niego bardzo mile uśmiechający się pan i powiedział:
– Witam kolegę po fachu.
Barciś nie miał pamięci do twarzy, ale był przekonany, że na pewno gdzieś już spotkał tego aktora. Nie potrafił jednak sobie przypomnieć, kiedy, w jakich okolicznościach i gdzie. Udając, że oczywiście go pamięta, przywitał się i spytał:
– A w jakim teatrze pan teraz występuje?
– Ale ja nie pracuję w teatrze, tylko w kanale – odpowiedział zdumiony „kolega po fachu”.
*
Francuska gwiazda filmowa Brigitte Bardot, wielka miłośniczka zwierząt i obrończyni ich praw, otrzymała kiedyś list od dominikanina M.D. Bouyera:
– Przechodzisz z rąk do rąk, z łóżka do łóżka, przysięgasz wierność na całe życie, a po roku zmieniasz zdanie i od czasu do czasu ronisz łzy nad losem zwierząt. Droga Brigitte! Niezależnie od tego, czy w Niego wierzysz, czy nie, Bóg wybaczy ci krzywdy, jakie nam wyrządzasz.
*
Pewien dziennikarz zapytał kiedyś Brigitte Bardot, czy wstydzi się rozebrać przed lekarzem.
– A dlaczego miałabym się wstydzić? – odparła aktorka. – Przecież lekarz to też mężczyzna.
*
Brigitte Bardot pojawiła się pewnego razu w kostiumie bikini na plaży, gdzie obowiązywały kostiumy jednoczęściowe.
– Proszę pani – zwrócił jej uwagę funkcjonariusz. – W tym miejscu można się opalać tylko w jednoczęściowym stroju.
– Nie ma problemu – uśmiechnęła się francuska gwiazda. – Którą część mam więc zdjąć, górę czy dół?
*
Grażyna Barszczewska grała kiedyś chorą na stwardnienie rozsiane wiolonczelistkę w sztuce Solo na dwa głosy w krakowskim Teatrze STU. Partnerujący jej Edward Dziewoński pomylił w pewnym momencie nazwę potrzebnego chorej leku, pepryzyny.
– Ależ to powinna być peporyzyna! – rozległ się jakiś oburzony głos z widowni, należący zapewne do lekarza bądź aptekarza.
Na sali zapanowała cisza, na szczęście pani Grażyna błyskawicznie wybrnęła z sytuacji, krzycząc:
– To ty, okazuje się, źle mnie leczysz!
*
Joanna Bartel zapytała kiedyś kokieteryjnie swojego niemieckiego męża, Lutza:
– Kochasz mnie?
– Tak – usłyszała odpowiedź.
– A dlaczego właściwie mnie kochasz? – dociekała dalej.
– Bo mi nie filcujesz moich kaszmirowych swetrów – wyjaśnił Lutz.
*
Król Stefan Batory, jak wiadomo, nie znał języka polskiego, natomiast świetnie mówił po łacinie. Pewnego razu zagadnął arcybiskupa lwowskiego:
– Jakże ty, księże, zostałeś biskupem w Kościele łacińskim, kiedy mało co umiesz po łacinie?
– Tak jak Wasza Królewska Mość królem w Polsce, choć po polsku nie umiesz – odpowiedział arcybiskup.
*
Zapytano kiedyś Warrena Beatty, jaka jest najlepsza pora na zawarcie związku małżeńskiego.
– Południe – odparł aktor.
– Dlaczego południe? – zdziwił się pytający.
– Bo jeżeli związek nie zostanie jednak zawarty, to wówczas jeszcze nie cały dzień będzie stracony…
*
Ludwig van Beethoven miał dwóch braci. Jednemu z nich, Johannowi, udało się dzięki sprytowi i obrotności zdobyć dość spory majątek. Kupiwszy posiadłość ziemską, która zapewniała mu – jak sądził – wysoki status społeczny, podpisał kartkę z życzeniami do Ludwiga w sposób następujący: „Johann van Beethoven, właściciel dóbr”.
Wkrótce otrzymał podziękowania wraz z podpisem: „Ludwig van Beethoven, właściciel rozumu”.
*
Ludwig van Beethoven, po wysłuchaniu kilku utworów odegranych na fortepianie przez pewnego młodego pianistę mającego doskonałe mniemanie o swoich zdolnościach muzycznych, rzekł:
– Szanowny panie, musi pan jeszcze bardzo długo grać, zanim pan zrozumie, że grać pan nie potrafi.
*
– Mistrzu, czy pan był chory? – zapytał van Beethovena znajomy. – Tak dawno pana nie widziałem.
– Ja nie – odpowiedział kompozytor – lecz moje buty. A ponieważ posiadam tylko jedną parę, dlatego w czasie ich kuracji siedziałem w domu.
*
Ludwig van Beethoven odwiedził pewną kobietę. Podczas wizyty zdjął marynarkę i zasiadł do fortepianu. Zaledwie zdążył zagrać kilka taktów, marynarka upadła na podłogę. Podniósł ją syn pani domu i zaczął czyścić szczotką. W pewnej chwili kompozytor wstał i chwyciwszy swe okrycie, rzekł:
– Chłopcze, skoro już czyścisz jak gram, to przynajmniej czyść do taktu!
*
Beethoven został pewnego razu zaproszony do konserwatorium, by wydać opinię o grze jakiegoś pianisty. Gdy młody człowiek zakończył swój popis, Beethoven westchnął głęboko i powiedział:
– Tak, zawsze mówiłem, że słonie to bardzo niebezpieczne zwierzęta.
– Ależ mistrzu – zawołał zdumiony pianista – co wspólnego mają słonie z muzyką?
– Słonie dostarczają kłów, z których robi się klawisze do fortepianów – wyjaśnił kompozytor.
*
Gdy Ludwig van Beethoven był u szczytu sławy, pewna dama zapytała go, dlaczego się nie żeni. Kompozytor odpowiedział:
– Droga pani, jestem taki brzydki, że żadna kobieta nie wyraziła dotąd chęci zostania moją żoną. A gdyby nawet znalazła się taka, to i tak nie ożeniłbym się z nią, bo nie lubię kobiet o złym guście.
*
Van Beethoven i Goethe udali się pewnego razu na wspólną przechadzkę. Niestety, wszędzie napotykali innych spacerowiczów, którzy kłaniali im się z wielkim szacunkiem, przeszkadzając jednak w rozmowie. W końcu zniecierpliwiony Goethe mruknął:
– Jakież to męczące. Nigdzie nie mogę schronić się przed tymi honorami.
– Ależ proszę się tak nie denerwować – odpowiedział z uśmiechem Beethoven. – Bardzo możliwe, że te honory przeznaczone są dla mnie.
*
Na uroczystość odsłonięcia pomnika Ludwika van Beethovena w Bonn w roku 1845 przybyła między innymi królowa angielska, Wiktoria oraz król pruski, Wilhelm IV.
Kiedy wśród śpiewów i muzyki ściągnięto z pomnika zasłonę, król wybuchnął wielkim śmiechem, gdyż wielki kompozytor był odwrócony do królewskiej pary… tylną częścią ciała. Aby uratować to fatalne niedopatrzenie, jeden z organizatorów podszedł szybko do gości i powiedział:
– Dostojni goście! Wiadomo powszechnie, że Beethoven był wielkim muzykiem, ale wiadomo i to, że był jeszcze większym grubianinem, co okazał nawet po śmierci…
*
Kardynał Joseph Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, słynął zawsze z technicznego antytalentu; zrobienie zwykłego prawa jazdy na przykład nigdy nie przyszło mu nawet do głowy. Na jednym z bawarskich „festów” jako gość honorowy miał otwierać beczkę piwa.
– O nie, niech to zrobi ktoś inny – rozległ się w pewnym momencie czyjś przerażony głos. – Jak Ratzinger otworzy, zostanie nam połowa!
*
Sfrustrowany po pełnym napięć dniu znakomity aktor Ludwik Benoit wpadł do Klubu Aktora. Podszedł do baru, przy którym beztrosko drzemał przewieszony przez blat mężczyzna. Młody człowiek był kompletnie pijany, ale na jego twarzy malował się wyraz takiej błogości, że aktor, spojrzawszy nań, westchnął i poprosił bez wahania:
– Panie barman, dla mnie to samo!
*
Znana malarka i ilustratorka Maja Berezowska dostała ataku wyrostka robaczkowego. Przed operacją pyta lekarza:
– Panie doktorze, czy ten szew będzie widoczny?
– O, to już zależy tylko od pani.
*
Młody, początkujący kompozytor prezentował pewnego razu swe utwory przed Hectorem Berliozem.
– Będę z panem zupełnie szczery – powiedział Berlioz po wysłuchaniu. – Nie ma pan za grosz talentu. Radzę obrać sobie jakiś inny zawód.
Zrozpaczony i załamany młody człowiek oddalił się bez słowa.
– Niech pan zaczeka – dobiegł go głos Berlioza, gdy był już na schodach. – Muszę jeszcze dodać, że kiedy byłem w pańskim wieku, powiedziano mi mniej więcej to samo.
*
Pewnego niezbyt zdolnego młodego wirtuoza poproszono o wpisanie się do albumu pamiątkowego. Nie wiedząc, co napisać, skorzystał z obecności Hectora Berlioza i zapytał:
– Mistrzu! Co krótkiego wpisać do albumu mojej wielbicielce?
– Najlepiej wpisz pan swój repertuar – poradził kompozytor.
*
Na koncercie muzyki Berlioza wykonano między innymi marsz żałobny. Był on jednak tak długi, że znudzona publiczność zaczęła w końcu ziewać. Wreszcie siedzący obok kompozytora jeden z jego przyjaciół zapytał Berlioza delikatnie:
– Mistrzu, daleko jeszcze do cmentarza?
*
– Mistrzu, czy rzeczywiście stosuje się pan w życiu do tych wszystkich zasad, które głosi pan w swoich książkach? – zapytał kiedyś Tristana Bernarda jego szewc.
– A czy pan nosi wszystkie buty i pantofle, które pan uszyje? – odpowiedział pytaniem na pytanie pisarz.
*
Tristan Bernard rozmawiał ze swym głęboko wierzącym przyjacielem o wskrzeszeniu Łazarza.
– Musisz jednak przyznać – powiedział przyjaciel – że obecnie nie mogłoby się zdarzyć, by umarły wstał z grobu.
– Oczywiście – odparł Bernard. – Od tego czasu medycyna zrobiła tak wielkie postępy…
*
Na pewnym przyjęciu Rotschild zwrócił się do Tristana Bernarda:
– Mówiono mi, że jest pan bardzo zabawny. Czy zechciałby mnie pan zabawić?
– Ja zaś słyszałem, że pan jest bardzo bogaty. Czy zechciałby pan podarować mi 500 000 000 franków?
*
Do Tristana Bernarda zadzwonił kiedyś dyrektor banku:
– Ogromnie mi przykro, ale muszę pana powiadomić, że pańskie konto w naszym banku jest ujemne i wynosi minus dwanaście tysięcy franków.
– A jakie było moje konto w ubiegłym miesiącu?
– Miał pan u nas dwadzieścia tysięcy franków.
– No widzi pan. Kiedy pan był mi winien pieniądze, ja nie niepokoiłem pana telefonami.
*
Na przyjęciu poruszano temat nieba i piekła. Pewna pani zwróciła się do Tristana Bernarda:
– A dlaczego pan nie zabiera głosu w dyskusji?
– Proszę mi wybaczyć, ale jestem zmuszony koniecznością: mam przyjaciół po obu stronach.
*
Przyjaciel zaproponował Tristanowi Bernardowi przejażdżkę samochodem. Nie będąc jednakże najlepszym kierowcą, uderzył w przydrożne drzewo. Widząc, że szczęśliwie nikt nie został ranny, pisarz ze spokojem zwrócił się do przyjaciela:
– Powiedz mi, mój drogi, w jaki sposób zatrzymujesz samochód, jeżeli na drodze nie ma drzew?
*
Tristan Bernard zaprosił kiedyś księżniczkę Ilonę na spacer.
– Bardzo jestem panu wdzięczna – powiedziała zalotnie młoda księżniczka. – Jednakże, jak panu wiadomo, ostrożność jest matką mądrości.
– Ma pani rację, ale mimo to została matką.
*
Tristan Bernard jadł kiedyś obiad na Riwierze w jednej z najdroższych restauracji. Kiedy kelner przyniósł mu rachunek, Bernard zapłacił i kazał wezwać właściciela restauracji. Ten zjawił się natychmiast. Bernard zapytał:
– Pan jest właścicielem tej restauracji?
– Tak, ja.
– W takim razie niech pan mnie mocno uściska, bo już nigdy mnie pan tu nie zobaczy.
*
Do pracowni znanego z roztargnienia Tristana Bernarda wpadł wczesnym rankiem jego sekretarz i ogromnie wzburzony zawołał:
– Niesłychane! Poranna prasa doniosła o pańskiej śmierci!
– Proszę posłać kwiaty – odparł Bernard, nie odrywając się od pracy.
*
Będąc pewnego razu w towarzystwie znanego przemysłowca, Tristan Bernard zaproponował mu dla odprężenia grę w golfa.
– Nie, dziękuję – odparł zagadnięty. – Raz już grałem, ale mi się nie spodobało.
– To może napijemy się whisky? – zapytał pisarz.
– Nie, dziękuję – padła odpowiedź – raz już piłem i mi nie smakowało.
– A może zapalimy cygaro?
– Nie, dziękuję, raz już paliłem i wcale mi nie przypadło do gustu.
W tym momencie do gabinetu przemysłowca wszedł jego syn i powiedział:
– Tato, mama czeka już na dole.
– To mój syn, Marc – pochwalił się przedsiębiorca.
– Niech zgadnę – uśmiechnął się Bernard. – Z pewnością jedynak.
*
Pewien młody malarz zapytał raz Tristana Bernarda, co sądzi o jego ostatnim obrazie.
– Bardzo dobra technika – pochwalił go pisarz.
– I nic więcej nie może pan o nim powiedzieć? – nalegał malarz. – A wie pan na przykład, że wczoraj sprzedałem go za 500 franków?!
– A, to już prawdziwa sztuka!
*
Tristan Bernard poszedł kiedyś z żoną do teatru obejrzeć sztukę napisaną przez jego przyjaciela. Sztuka była tak nudna, że po pierwszym akcie Bernard podniósł się z miejsca i skierował ku drzwiom.
– Nie wychodź teraz – syczy żona. – Przysłano nam zaproszenia i choćby przez grzeczność powinniśmy zostać do końca.
– Dobrze – odpowiada pisarz, ale w połowie drugiego aktu znowu kieruje się do wyjścia.
– Dokąd znowu idziesz? – szepce żona.
– Do kasy. Chcę kupić bilet, żeby móc opuścić teatr jak każdy normalny widz.
*
– Mistrzu, jak się panu podobają moje nowe wiersze? – zapytał Tristana Bernarda pewien młody poeta.
– Są wśród nich dwa takie, których z pewnością nie mógłby napisać ani Goethe, ani Byron.
– Pan mi schlebia – zaczerwienił się poeta. – A dlaczego oni nie mogliby tego napisać?
– Bo jeden wiersz jest o radiu, a drugi o kinie…
*
Bankier pokazuje Tristanowi Bernardowi kolekcję obrazów. Wskazując na swój portret naturalnej wielkości, namalowany przez modnego artystę, zwraca się do swego znakomitego gościa:
– Jak go pan znajduje?
– Niezły, tylko poza nienaturalna.
– Dlaczego?
– Bo pan trzyma rękę we własnej kieszeni.
*
W czasie swego pobytu w Warszawie sławna aktorka Sarah Bernhardt spotkała na przyjęciu u Ludwikostwa Grossmanów gwiazdę sceny polskiej, Helenę Modrzejewską. W pewnym momencie gospodarz zwrócił się do pani Heleny z następującą prośbą:
– Nasz gość z Paryża nigdy nie słyszał piękna dźwięku naszej mowy. Czy może być lepsza okazja, niż wysłuchanie pani recytacji?
Po wysłuchaniu jej, gdy przebrzmiały ostatnie słowa, Sarah Bernhardt z zachwytem podziękowała swej znakomitej koleżance.
– Tak bardzo podoba się pani polska mowa? – zapytał ją nieco później jeden z gości.
– Bardzo. Zupełnie jak gdyby ktoś gryzł zębami szkło.
*
Sarah Bernhardt zapytała swoją koleżankę po fachu:
– Madame, jak się uszminkować na starą kobietę?
– Całkiem prosto, madame – odrzekła koleżanka – wystarczy tylko lekko zetrzeć puder.
*
Hanka Bielicka odwiedziła kiedyś w Chicago klub polonijny „Polonez”. Widząc, że barmanka wita ją z daleka promiennym uśmiechem, zapytała przymilnie:
– Zdaje się, że mnie poznajesz, dziecinko?
– Ależ oczywiście – usłyszała w odpowiedzi. – Pani jest ta Ćwiklińska albo Bielicka, bo któraś z was nie żyje!
*
Nie jest dla nikogo tajemnicą, że szybkość, z jaką wyrzucała z siebie słowa Hanka Bielicka, mogła konkurować z karabinem maszynowym. Nieodżałowany importer polskich artystów zza oceanu, Jan Wojewódka, zwany również z racji swego rozmachu „Jasiem Ryzykantem”, poprosił kiedyś panią Hankę:
– Hanuchno, błagam cię, mów wolniej, bo w swoim monologu jesteś już przy piątym dowcipie, a publiczność śmieje się dopiero z pierwszego.
*
Hanka Bielicka grała kiedyś w Ich czworo Gabrieli Zapolskiej. Do roli córeczki przyjęto młodą dziewczynę, kompletną amatorkę. W pewnym momencie pani Hanka zauważyła, że panience spod peruczki wytoczyła się kropla krwi. W antrakcie spytała ją o powód zranienia. Okazało się, że jest ono wynikiem niewłaściwego przyszpilenia peruki do nastoletniej główki.
– No to czemu nie reagowałaś? – zapytała ze zdziwieniem Bielicka.
– Myślałam – odrzekło dziewczę z powagą – że artyści muszą cierpieć.
*
Zmontowawszy silną grupę artystyczną, Hanka Bielicka ruszyła z koncertami za ocean. Artystka była szefową i gospodynią programu zarazem. Było wspaniale, ale kiedyś w długiej trasie zepsuło się w mikrobusie ogrzewanie. Marznący artyści sięgnęli po wypróbowany w takich sytuacjach środek. Od fotela do fotela zaczęła krążyć sporych rozmiarów butelka ognistej wody.
– Kto kupił tę wódkę? – rozległ się w pewnym momencie głośny wrzask szefowej.
W autobusiku zaległa martwa cisza.
– Ja! – tyleż desperacko, co buńczucznie wykrzyknął Roman Kłosowski, człowiek wielkiej cywilnej odwagi.
– No to niech ci Bóg da zdrowie – rozległo się z fotela szefowej.
*
Kierownik działu kulturalnego tygodnika „Polityka”, Zdzisław Pietrasik, zapytał redaktora naczelnego Jana Bijaka, do jakiej rubryki dać wiadomość o przyznaniu Jerzemu Putramentowi nagrody literackiej.
– Daj pan do kroniki „nieszczęśliwe wypadki” – krótko odpowiedział redaktor Bijak.
*
Na jednym ze spotkań z publicznością pewien pan skarżył się Jerzemu Bińczyckiemu, że jego syn podobny jest do Tomaszka Niechcica z Nocy i dni, którego filmowym ojcem był właśnie Bińczycki.
– Niech mi pan powie – zapytał w końcu – jak to było z Tomaszkiem? Wyrósł ostatecznie na uczciwego człowieka, czy nie?
– Niestety, nie wiem – odparł Bińczycki – bo widzi pan, ja już w dwunastym odcinku umieram.
*
Otto von Bismarck, późniejszy kanclerz zjednoczonego cesarstwa niemieckiego, po zdaniu w roku 1835 egzaminu z prawa, został aplikantem w sądzie miejskim w Berlinie. Pewnego razu natrafił na bardzo aroganckiego świadka. Wybuchowy z natury Bismarck zaczął na niego krzyczeć:
– Milczeć, albo każę was natychmiast wyrzucić!
W tym akurat momencie na salę wszedł sędzia i poklepawszy aplikanta po ramieniu, rzekł uspokajająco:
– No, no, spokojnie, panie kolego… Przecież to jednak moja rzecz wyrzucać za drzwi.
Kiedy świadek nabrał w związku z tym pewności i znowu zaczął się zachowywać bezczelnie, Bismarck ryknął:
– Milczeć! Bo każę was przez sędziego wyrzucić!
*
Po odejściu z zespołu 2 + 1 Elżbiety Dmoch, jej miejsce zajęła Urszula Blaszyńska. Starała się nie zmieniać interpretacji starych szlagierów, śpiewała zatem podobnie do niegdysiejszej wokalistki, lecz na tym właściwie podobieństwo obu pań się kończyło. No, może tylko kolor włosów miały nieco zbliżony.
Po jednym z koncertów do pani Urszuli, do jej garderoby wkroczył jegomość z bukietem kwiatów oraz wyrazami wdzięczności:
– Nic się pani nie zmieniła przez te lata, pani Elu – powiedział. – Głos taki świeży i ciągle świetnie pani wygląda!
– Ależ ja nie jestem panią Elą – zaprotestowała Blaszyńska.
– Zawsze wiedziałem, że jesteś bezpośrednia – zdziwił się jegomość. – Ale żeby tak bez żadnych ceregieli przejść na ty. Elu, to takie rzadkie wśród artystów!
*
W czasie pobytu w Szwecji fizyk duński, laureat Nagrody Nobla, Niels Bohr, wyszedł ze swoimi przyjaciółmi na dworzec, naprzeciw bratu. Na dworcu kupił dla wszystkich peronówki (bilety upoważniające przed laty do wstępu na peron) i wielce zachwycił się sposobem ich sprzedaży.
– U nas, w Danii, są elektryczne automaty biletowe – powiedział. – A tu, zanim wrzuci się monetę, trzeba wejść na małą platformę. W ten sposób automat uruchamia się siłą ciężkości, nie zużywając drogiej energii elektrycznej.
Kiedy jednak Bohr z przyjaciółmi podszedł do wejścia na peron, kontroler nie wpuścił ich.
– To nie są peronówki – wyjaśnił. – To bilety wagi automatycznej.
*
Pewien młody fizyk, znalazłszy się w pracowni Nielsa Bohra, zauważył przybitą nad drzwiami podkowę:
– Czyżby pan był przesądny, panie profesorze? – zapytał ze zdumieniem.
– Nic podobnego – wyjaśnił pośpiesznie wielki uczony.
– Słyszałem tylko, że to przynosi szczęście nawet wtedy, kiedy człowiek w te głupstwa nie wierzy.
*
W czasie swych studiów w Getyndze Niels Bohr źle przygotował się do jakiegoś kolokwium i referat wypadł bardzo słabo. Jednak nie stracił rezonu, skończył wykład i z uśmiechem powiedział:
– Tyle tu wysłuchałem kiepskich referatów, że proszę uważać mój dzisiejszy za zemstę.
*
Na zebraniu warszawskiego oddziału Związku Literatów Polskich pewien pisarz został przez kolegów niemiłosiernie skrytykowany. Rozżalony poszedł do kawiarni związkowej, gdzie natknął się na Tadeusza Borowskiego.
– Co teraz piszesz, Stasiu? – zapytał Borowski.
– Gówno! – odparł zagadnięty.
– To wiem – kiwnął głową Borowski. – Ale pod jakim tytułem?
*
Olga Boznańska, polska malarka impresjonistka, zgłosiła się do lekarza, narzekając na silny rozstrój nerwowy. Lekarz zalecił jej dietę, unikanie podniet, picia alkoholu i palenia.
– Niech pani również trzyma się z daleka od osób, które działają pani na nerwy – dodał na koniec. – I proszę zgłosić się za dwa tygodnie.
Minął miesiąc, lecz artystka nie pojawiła się. W końcu lekarz spotkał ją przypadkowo i pyta:
– Dlaczego pani nie przyszła?
– Przecież miałam trzymać się z daleka od ludzi, którzy działają mi na nerwy.
*
Wracając kiedyś ze spaceru, Johannes Brahms i towarzyszący mu przyjaciel zatrzymali się przed domem kompozytora.
– Tutaj po twojej śmierci – powiedział przyjaciel – zostanie umieszczona tablica…
– A jakże, a jakże – przerwał mu Brahms. – Z napisem: Mieszkanie do wynajęcia.
*
Brahms zapytany kiedyś, w jaki sposób udaje mu się tworzyć tak natchnioną i pełną uczucia muzykę, odrzekł:
– To proste. Wydawcy taką właśnie muzykę u mnie zamawiają.
*
Johannes Brahms był nie tylko twórcą sonat i rapsodii, ale także wytrawnym smakoszem. Pewnego razu zaczepił go na ulicy przyjaciel:
– Dokąd się tak spieszysz?
– Do domu. Mam gęś na kolację…
– Oby tylko nie było zbyt wielu biesiadników!
– Bez obawy – odpowiedział Brahms. – Będzie nas tylko dwoje: gęś i ja.
*
Max Bruch zagrał pewnego razu Brahmsowi swój najnowszy utwór. Gdy skończył, czekał w napięciu na opinię kompozytora, który po chwili milczenia powiedział:
– Powiedz no mi pan, skąd pan ma ten piękny papier nutowy?
*
Brahms bywał bardzo złośliwy. Będąc kiedyś na przyjęciu, cały wieczór docinał wszystkim obecnym. Żegnając się z panią domu, powiedział:
– Do widzenia, droga pani! Jeżeli zapomniałem kogoś z obecnych tu obrazić, to proszę o wybaczenie.
*
Johannes Brahms wyjątkowo nie lubił sztucznie i pretensjonalnie zachowujących się wielbicieli. Kiedyś spotkał jednego z nich w winiarni. Chcąc przerwać potok pochlebstw, którymi zasypywał go adorator, poczęstował go cygarem.
– Mistrzu! Dziękuję, ale ja tego cygara nie wypalę, lecz schowam je na pamiątkę – zawołał uradowany wielbiciel.
– W takim razie oddaj pan to cygaro – mruknął Brahms. – Dam panu gorsze.
*
Przez pewien okres swej twórczości Brahms komponował najczęściej utwory przepełnione smutkiem.
– Publiczność chciałaby usłyszeć w końcu coś wesołego – zwrócił mu uwagę wydawca.
Po jakimś czasie Brahms odwiedził go ponownie i rzucił mu na biurko nową kantatę. Wydawca spojrzał na pierwszą stronę. Nosiła tytuł „Radośnie układam się do grobu”.
*
Pewnego razu Brahms wybrał się do restauracji i zażądał najlepszego wina. Spełniając życzenie znakomitego gościa, gospodarz przyniósł mu trunek, dodając:
– To wino przewyższa wszystkie inne gatunki, tak jak muzyka Brahmsa przewyższa każdą inną muzykę.
– W takim razie – odrzekł kompozytor – niech pan zabierze to wino i przyniesie mi butelkę Beethovena.
*
Pewnego razu Władysław Broniewski wszedł do sklepu spożywczego i poprosił o kilogram śledzi. Ekspedientka położyła je na wadze, zainkasowała pieniądze i wyraźnie czekała, aż klient weźmie ryby bez opakowania.
– Proszę mi je zawinąć w papier – poprosił poeta.
– Śledzi nie zawijamy – wyjaśniła pani sklepowa. – Co to, nie wie pan, że mamy obecnie przejściowe trudności z papierem?
– Wobec tego poproszę o książkę zażaleń.
Ekspedientka podała ją bez wahania, wiedząc, że cokolwiek klient napisze, nie będzie to miało najmniejszego znaczenia.
– A pisz se pan, pisz – dodała z przekąsem.
Tymczasem Broniewski, nie namyślając się wiele, wyrwał z zeszytu kilka kartek, zawinął w nie śledzie i nim zaskoczona sprzedawczyni zdołała wykrztusić słowo – wyszedł ze sklepu.
*
Kazimierz Brusikiewicz wpadł kiedyś do teatralnego bufetu mocno podekscytowany, wymachując trzymaną w ręku gazetą – organem najważniejszej partii. Szarpnął za ramię stojącego w kolejce po sałatkę Romana Kłosowskiego, podstawił mu gazetę pod nos i puknął palcem w wybrany artykuł, krzycząc:
– Masz, czytaj natychmiast!
Zaintrygowany Kłosowski włożył okulary i z podnieceniem, które mu się udzieliło, począł uważnie studiować podsunięty tekst. Okazał się on długą, nudną, pełną komunałów recenzją jakiegoś plenum omawiającego stan i perspektywy rozwoju naszego rolnictwa. Skończywszy lekturę, niczego nie rozumiejąc, spojrzał nieżyczliwie na kolegę po fachu i zapytał:
– Co mi tu dałeś za g…?
– O co ci chodzi, niewdzięczniku? – krzyknął Brusikiewicz. – W życiu byś tego nie przeczytał!
*
Jan Brzechwa wziął udział w spotkaniu autorskim w świetlicy jednego z zakładów pracy w Jeleniej Górze.
Za ostatnim rzędem stał stół pingpongowy. W połowie wieczoru dwóch młodzieńców zaczęło grać w ping-ponga. Piłeczka stukała tak głośno, że Brzechwa musiał przerwać czytanie.
– Bardzo przepraszam, czy ja panom nie przeszkadzam? – spytał poirytowany.
– Nie, nie, skąd – uspokoili go młodzieńcy. – My nie słuchamy.
*
W wiedeńskiej kawiarni Café Central do stałych bywalców obok Lwa Trockiego należał również Mikołaj Bucharin, który tak dalece zaangażował się w program sowieckiej rewolucji, że niemalże doprowadził się do załamania nerwowego. W stanie silnej depresji zwrócił się o poradę do lekarza. Ten zalecił mu towarzystwo kobiety.
Po jakimś czasie lekarz spotkał Bucharina i zapytał o wynik kuracji.
– Wspaniała! – odpowiedział entuzjastycznie Bucharin. – Całymi nocami dyskutowaliśmy o kapitalistycznej teorii Róży Luksemburg…
*
Richard Burton opowiadał znajomym taką oto historię:
– Kiedy byłem młody, ojciec powtarzał mi: „Pamiętaj, nie chodź nigdy do teatrzyków rewiowych. Mógłbyś tam zobaczyć rzeczy, których nie powinieneś widzieć”. Tak mnie tym zaintrygował, że przy pierwszej okazji poszedłem do takiego teatrzyku. I rzeczywiście zobaczyłem coś, czego nie powinienem był widzieć. Mianowicie – ojca.
*
– Czy lubi pan całować dzieci? – zapytano kiedyś Richarda Burtona.
– Oczywiście – odpowiedział aktor. – Zwłaszcza siedemnastoletnie dziewczyny.
*
Pod koniec życia Richarda Burtona dziennikarka zapytała go:
– Czy zdarzyło się panu kochać w kobietach starszych od siebie?
– Ależ nie ma kobiet starszych ode mnie!
*
Pewien młody kompozytor poprosił Hansa von Bülowa o przejrzenie swojej kompozycji i szczerą ocenę. Na to Bülow:
– A ja bym wolał, żebyśmy nadal mogli zostać dobrymi przyjaciółmi.
*
Na krótko przed rozpoczęciem koncertu Hans von Bülow spieszył się do swojej garderoby. Na zakręcie schodów zderzył się ze schodzącym z góry obcym mężczyzną.
– Osioł! Kretyn! – krzyknął do niego nieznajomy.
– Bardzo mi miło, Hans von Bülow – odwzajemnił prezentację kompozytor.
*
Lord George Byron bardzo nie lubił szarych oczu. Przy każdej okazji ostrzegał znajomych, by nie wierzyli ludziom o takich oczach, są bowiem źli i bez serca.
– Ależ milordzie, pan sam ma przecież szare oczy.
– Toteż lepiej, aby wszyscy mający ze mną do czynienia wiedzieli, na co się narażają – odparł Byron.
*
Byron był niestety kulawy i bardzo z tego powodu cierpiał. Nawet najmniejsza wzmianka o jego kalectwie doprowadzała go do wściekłości. Razu pewnego księżna Devonshire, która miała lekkiego zeza, zapytała poetę złośliwie:
– Jak tam idzie, milordzie?
– Jak pani widzi – odgryzł się Byron.C
Tajemniczy alchemik, jasnowidz, hipnotyzer i lekarz, Alessandro Cagliostro (Giuseppe Balsamo) twierdził, że urodził się jeszcze przed potopem, że osobiście rozmawiał z Mojżeszem i studiował pod kierunkiem samego Sokratesa, a swoje listy datował na rok 550 p.n.e. Raz zapytano jego służącego, czy to prawda, że jego pan ma ponad trzysta lat.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie – odparł. – Jestem jego służącym zaledwie od stu lat.
*
Żona znakomitego pięściarza francuskiego, zawodowego mistrza świata kategorii półciężkiej, Georges’a Carpentiera, chciała sobie zamówić portret u pewnego malarza. Kiedy usłyszała cenę, powiedziała:
– Całkiem sporo pan sobie życzy za upiększanie twarzy innych ludzi.
– To nic w porównaniu z tym, ile małżonek szanownej pani kasuje za demolowanie tych twarzy – odparł portrecista.
*
Kiedy Georges Carpentier przybył w pierwszych dniach czerwca 1921 roku do Ameryki na walkę z Jackiem Dempseyem, witany był przez liczne rzesze zwolenników i jeszcze liczniejsze zastępy wielbicielek zachwycających się jego zgrabną sylwetką i filmową urodą. Dziennikarze obstąpili go wokoło, ale Georges nie za bardzo chciał z nimi rozmawiać. Wspólnie z trenerem i promotorem pojedynku postanowili, że jego pobyt w Stanach otaczać będzie ścisła tajemnica, mająca w założeniu jeszcze bardziej pobudzić ciekawość gawiedzi. Reprezentujący Carpentiera w Ameryce Jack Curley, mówiący oczywiście po francusku, zapytał go w imieniu żurnalistów, co chciałby chłopcom powiedzieć.
– Powiedz im, niech nie zawracają głowy – rzekł Carpentier, pewny, że i tak nikt nie zrozumie dźwięcznej mowy francuskiej.
– Georges mówi, że jest bardzo szczęśliwy, będąc znowu w Stanach Zjednoczonych – przetłumaczył Curley.
Carpentier (do Curleya): – Spław tę całą bandę jak najszybciej. Mam ważne spotkanie o 19.30.
Curley: – Georges mówi, że jest zaszczycony możliwością walki z Dempseyem o mistrzostwo wszechwag.
Carpentier (do Curleya): – Starczy już tego gadania, zbieramy się stąd.
Curley: – Georges cieszy się ze spotkania z wami i życzy wszystkiego najlepszego.
Historyjka przedostała się do wiadomości publicznej dzięki dziennikarzowi „New York Timesa”, który niespodziewanie dla wszystkich biegle władał językiem francuskim.
*
Światowej sławy tenor Enrico Caruso stawiał pierwsze kroki na scenie jednej z małych oper. Gdy został już zaangażowany, podszedł do niego tenor tego teatru i powiedział drwiącym głosem:
– Bardzo mi przyjemnie powitać kolegę, ale właściwie drugi tenor jest nam zupełnie niepotrzebny.
więcej..