Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Wielka podróż psim zaprzęgiem - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
16 lutego 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielka podróż psim zaprzęgiem - ebook

Za największe osiągnięcie Knuda Rasmussena uważa się jego V Ekspedycję Thule (1921–1924), najdłuższą i najbardziej spektakularną ze względu na podróż, jaką Rasmussen oraz dwójka Inuitów: Qaavigarsuaq Miteqiem i Arnarulunnguak odbyli psimi zaprzęgami. Przejechali dystans 18 000 km od północno-zachodniej części Zatoki Hudsona, poprzez przejście Północno-Zachodnie, Alaskę aż po Czukotkę znajdującą się po zachodniej stronie Cieśniny Beringa. Podczas tej podróży Rasmussen odwiedzał wszystkie społeczności inuickie zamieszkujące wzdłuż północnych wybrzeży Ameryki oraz w głębi lądu, spisując ich mity i wierzenia oraz zbierając eksponaty etnograficzne dla Muzeum Narodowego w Kopenhadze. Dzięki świetnej znajomości języka, a także wiedzy o zwyczajach Inuitów z Grenlandii, Rasmussen zyskał zaufanie rozmówców, zwłaszcza szamanów – najbardziej szanowanych członków plemion. Rasmussen uczestniczył we wszystkich aspektach życia Inuitów, ale równocześnie rejestrował i interpretował rzeczywistość z dystansem antropologa.

Wielka podróż psim zaprzęgiem to fascynująca opowieść o zachwycie innością kulturową i jej głębokim zrozumieniu. Arktyka Rasmussena to nie lodowa pustynia ziejąca pustką i śmiercią, ale przestrzeń kipiąca życiem, posiadająca własną historię i kulturę, którym należy się szacunek.

Knud Rasmussen (1879–1933) – duński podróżnik, badacz Arktyki i etnograf. Syn duńskiego pastora oraz grenlandzkiej Inuitki. Dzięki przebywaniu wśród grenlandzkich towarzyszy zabaw w naturalny sposób opanował trudny język grenlandzki oraz technikę powożenia psim zaprzęgiem. Zorganizował szereg wypraw do nieskolonizowanego regionu Grenlandii Północnej. Dzięki spektakularnym ekspedycjom Rasmussen zyskał status duńskiego bohatera narodowego, a w życiu zawodowym zdobył uznanie jako badacz i pisarz, m.in. poprzez otrzymanie tytułu doktora honoris causa Uniwersytetu Kopenhaskiego w 1924 roku oraz Uniwersytetu w Edynburgu w 1927 roku. Był niekwestionowanym światowym autorytetem w kwestiach grenlandzkich. Zmarł niespodziewanie wskutek infekcji żołądkowej, której nabawił się podczas ostatniej ze swoich ekspedycji.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67022-93-4
Rozmiar pliku: 4,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do duńskiej młodzieży

Stara eskimoska legenda opowiada o dwóch mężczyznach, którzy postanowili objechać cały świat.

Żyli pełnią życia, pragnęli przygody i żaden cel nie wydawał im się zbyt odległy. Byli tak młodzi, że dopiero wzięli sobie żony. Wyruszyli w drogę wzdłuż wybrzeży, podzieliwszy się w taki sposób, że grupa jednego poszła w jedną stronę, a grupa drugiego w przeciwną i miały się ze sobą spotkać dopiero po okrążeniu ziemi.

Podróż zdawała się nie mieć końca. Latem płynęli skórzanymi łodziami, zimą przemieszczali się saniami. Mijały lata, urodziły im się dzieci, ale oni nie przerywali podróży, nie chcieli bowiem zrezygnować z obranego celu. Na koniec zestarzeli się, a ich dzieciom urodziły się dzieci.

Opowiada się, że obydwaj mężczyźni zabrali ze sobą w drogę duże, piękne czerpaki z rogów wołu piżmowego. Ponieważ podróżowali przez tak długi czas i tak często nabierali w nie wody z jezior i strumieni, na koniec z naczyń ostały się jedynie uchwyty.

Pewnego dnia, gdy każdej z grup udało się pokonać swoją połowę drogi dookoła ziemi, wreszcie się spotkały. Mężczyźni byli już starcami, których musiały prowadzić wnuczęta.

– Świat jest wielki! – stwierdzili. – Po drodze zestarzeliśmy się. Żyliśmy jednak pełnią życia i dążąc do celu, zdobyliśmy wiedzę i mądrość dla przyszłych pokoleń.

Przejmujące przesłanie tej starej eskimoskiej legendy, że należy pozostać wiernym swoim młodzieńczym ideałom, wywarło na mnie ogromne wrażenie, gdy jako jeszcze chłopiec usłyszałem ją po raz pierwszy.

Ujął mnie ten niezwykle silny i piękny obraz woli ludzkiej, ponieważ już wtedy nosiłem w sobie wielkie i sekretne marzenie, aby wyruszyć kiedyś w daleką podróż na północ od wszystkich ziem i poznać mieszkających tam Eskimosów. Udało mi się je spełnić podczas V Ekspedycji Thule wiodącej przez północne krańce Ameryki z Grenlandii nad Ocean Spokojny. Napisałem o tej wyprawie wiele popularnych i naukowych prac, ale w Wielkiej podróży psim zaprzęgiem pragnąłem przekazać jej skrócony opis, najważniejsze fakty dotyczące odwiedzanych miejsc i poznanych ludzi.

Doceniając znaczenie, jakie miało dla mnie – dorosłego mężczyzny – osiągnięcie celu, który wyznaczyłem sobie jako młodzieniec, dedykuję tę książkę duńskiej młodzieży.

Lindenow Fjord, 10 września 1932

Pierwsze spotkanie z ludźmi

Zatrzymałem na chwilę zaprzęg, żeby rozetrzeć zmarznięte policzki, gdy dobiegł mnie odgłos tak niespodziewany, że gwałtownie drgnąłem, a psy ogarnął niepokój. Nie było absolutnie żadnych wątpliwości, że panującą wokół ciszę zakłócił wystrzał! Obejrzałem się na Freuchena i „Bosmana” jadących kawałek drogi za mną. Może to oni dali mi sygnał, żebym zaczekał, bo pojawiły się problemy z saniami? Szybko ich zlokalizowałem: dwa małe punkciki daleko w tyle, poruszające się jednak z przyzwoitą prędkością – z pewnością to nie oni strzelali. Próbując zachować spokój, powoli usiadłem z powrotem na saniach, nie czyniąc żadnych nieprzemyślanych ruchów – wbrew temu, jak wyobrażałem sobie chwilę tuż przed pierwszym spotkaniem z kanadyjskimi Eskimosami.

Trzy–cztery kilometry przede mną jakaś czarna linia przełamywała białą monotonię skutego lodem fiordu. Czyżby była to długa, pozbawiona śniegu skała? Lornetka poszła w ruch! Dopiero teraz dojrzałem szereg psich zaprzęgów, które zatrzymały się, aby nas, przybywających z południa, obserwować. Jeden człowiek oddzielił się od reszty i zaczął biec przez lód ukośnie do kierunku, w którym podążałem.

Wiedziałem, że stoję przed jedną z najważniejszych chwil w swoim życiu. Właśnie tych ludzi dotyczyła moja podróż i bez względu na to, czy oddawane przez nich co pewien czas wystrzały albo ten mężczyzna biegnący z harpunem w dłoni oznaczały przyjaźń czy wrogość, moja niecierpliwość urosła do tak wielkich rozmiarów, że trudno mi było dotrzymać obietnicy złożonej towarzyszom podróży, iż ten, kto akurat znajdzie się na przodzie, zaczeka na pozostałych, aby to pierwsze spotkanie przeżyć wspólnie.

Bez chwili namysłu podniosłem się i dałem psom sygnał, by ruszyły, pokazując im pędzącego ku mnie mężczyznę. Uznały go natychmiast za biegnącą zwierzynę i z miejsca ruszyły galopem. A gdy w końcu go dopadły, oszalały zupełnie: wszystko, co wiązało się z tym człowiekiem, było dla nich obce – woń, noszony przez niego strój, a także dziwaczny taniec, jaki wykonywał, aby uniknąć ich dwunastu szeroko rozwartych paszczy.

– Spokój! – wykrzyknąłem i potężnym susem zeskoczyłem z sań, wpadając między psy i obejmując obcego. Na widok tej oznaki przyjaźni sfora natychmiast się wycofała i z wyraźnym zawodem podreptała za sanie.

Niczym błyskawica przemknęło mi przez głowę, że mężczyzna zrozumiał każde słowo, jakie do niego wykrzyczałem. Był rosły i dobrze zbudowany, jego twarz i długie włosy pokrywał szron, a w ustach lśniły duże białe zęby – śmiał się, nie mogąc złapać tchu po tak wielkich emocjach.

Moje pierwsze spotkanie z tymi nowymi ludźmi przebiegło zupełnie bez ładu i składu.

Kiedy reszta towarzyszy podjechała bliżej, ruszyliśmy ku wielkiej gromadzie ludzi z uwagą obserwujących nasze serdeczne powitanie.

Mężczyzna miał na imię Papik, czyli „Lotka”, a jego osiedle znajdowało się nad zatoką Lyon. Dużo więcej, póki co, się nie dowiedziałem, ponieważ nauczony doświadczeniem, pragnąłem zatrzymać psy, zanim zbliżymy się zanadto do nieznajomych. Wszyscy mężczyźni wyszli nam na spotkanie, przy saniach zostały tylko kobiety i dzieci wygodnie rozłożone na śniegu, zupełnie jakby odpoczywały na trawniku w jakiś piękny letni dzień. Kątem oka dostrzegłem, że wiele kobiet trzyma na kolanach półnagie niemowlęta i karmi je piersią. Słońce padało na ich ogorzałe, uśmiechnięte twarze i nagle trudno było mi pojąć, że panuje dokładnie ta sama pogoda, która zaledwie pół godziny wcześniej zmusiła mnie do rozcierania zmarzniętego nosa.

Byli to Akilinermiuci, ludzie z przeciwległego brzegu wielkiego morza, o których usłyszałem, kiedy jako kilkunastoletni młodzieniec zacząłem interesować się eskimoskimi legendami. Nie mogłem ich spotkać w bardziej malowniczych okolicznościach – cała karawana rozlokowała się pośród lodów: mężczyźni, kobiety i dzieci odziani w fantastyczne stroje wyglądali niczym żywe ilustracje osławionych mieszkańców głębi lądu, znanych z opowieści Grenlandczyków. Każdy skrawek ich ubioru uszyty był ze skóry reniferów o pięknym krótkowłosym futrze, upolowanych podczas pierwszych jesiennych wypraw łowieckich. Strój kobiet zdobiły wielkie futrzane kaptury, kurtki, wydłużone z przodu i z tyłu, luźno opadały na noszone pod nimi spodnie. Futra mężczyzn były idealnie skrojone do biegu – krótkie z przodu i z długimi ogonami. To wszystko tak bardzo różniło się od mód, z jakimi dotychczas miałem do czynienia, że miałem wrażenie, jakbym się przeniósł w zupełnie inny czas – czas legendarny z naprawdę odległej przeszłości, ale jednocześnie nowy, niosący ze sobą obietnicę poznania niezwykłych ludzi i zwyczajów.

Obozowisko Auy na lodzie nad zatoką Lyon. Igloo buduje się z wielkich bloków wyciętych z zasp śnieżnych. Domy często są ze sobą połączone, tworząc całe osiedle. Białe flagi powiewające nad dachami oznaczają, że mieszkają tam Eskimosi wyznający wiarę chrześcijańską. Płozy odwróconych sań „podkute” są lodem: odpowiednio uformowanym i zamarzniętym błotem.

Pośród tego ogromu wrażeń było jednak coś, co natychmiast sprawiło, że poczuliśmy się tak, jakbyśmy się znali od dawna, i nawiązaliśmy ze sobą więź – mianowicie język. Choć już wcześniej zdawałem sobie sprawę, że tutejsi mieszkańcy mówią tym samym językiem, nigdy bym nie przypuszczał, że różnica będzie aż tak niewielka i że od razu się zrozumiemy. Z tego powodu uznano nas za dalekich pobratymców z Ziemi Baffina.

Właśnie rozpoczęli żmudne pakowanie z zamiarem przeniesienia się do osiedli jesiennych w głębi lądu, za zatoką Lyon, ale ponieważ, podobnie jak inni Eskimosi, żyli chwilą, na razie porzucili wszelką myśl o podróży. Jedyna droga, jaką pokonali, prowadziła do piętrzących się w pobliżu kilku większych zasp nadających się do wzniesienia igloo, w których mieliśmy uczcić nasze pierwsze spotkanie.

Kiedy spotykasz nieznany lud, doznajesz uczucia identycznego z tym, gdy stąpasz po nowej ziemi – czekasz, aż stanie się coś, co wykracza poza codzienność. Nie inaczej było również w tym przypadku. Rzecz tak zwykła, jak zbudowanie igloo, czynność wykonywana przez nas wielokrotnie, wzbudziła nasze ogromne zdumienie: nigdy wcześniej nie widzieliśmy, aby w tak szybkim tempie wzniesiono dom ze śniegu. U Kap Yorków uznaje się to za pracę, do której potrzeba dwóch mężczyzn – pierwszy wycina śnieżne bloki i podaje drugiemu, który je ustawia. Tutaj natomiast wszystko odbywało się w inny sposób: mężczyzna usuwał nożem śnieg w miejscu według niego nadającym się na dom, po czym wykrajał bloki i bez pomocnika układał tam jeden na drugim. Budowa przebiegała w tak szybkim tempie, że wręcz oniemieliśmy ze zdumienia. W tym czasie jego żona wielką, dziwną szuflą, zaopatrzoną nie tylko w stylisko, lecz także w uchwyt tkwiący na samej łyżce, zaczęła obsypywać śniegiem wznoszący się coraz wyżej mur. Taki sypki śnieg likwiduje wszelkie nieszczelności i zapewnia ciepło mieszkańcom bez względu na panującą na zewnątrz temperaturę.

Sanie ekspedycji obładowane zebranymi eksponatami etnograficznymi: skórzanymi strojami, amuletami, narzędziami i kajakiem. Ekspedycja nabyła te rzeczy za igły, koraliki, śrut i kule oraz inne przedmioty codziennego użytku. Podczas gdy Eskimosi mieszkający na zachodzie dzięki handlowi futrami mają stały kontakt z cywilizacją i często są zamożni, wiele pozostałych plemion eskimoskich prawie zupełnie z białymi ludźmi się nie spotyka.

Zbudowanie trzech dużych igloo zajęło mniej niż trzy kwadranse. Prawie jednocześnie z ukończeniem wycinania ze śniegu legowisk zapalono lampę tranową, która szybko ogrzała wnętrze.

Każdy z nas wprowadził się do innej rodziny, aby uzyskać jak najwięcej informacji od naszych nowych przyjaciół i zaraz po doprowadzeniu odzieży do porządku ułożyliśmy się wszyscy na legowiskach. Nad wielkimi lampami tranowymi zaczęto gotować mięso z renifera, nasi gospodarze mieli także herbatę i mąkę, które kupili u białego człowieka mieszkającego nad zatoką Repulse, niedaleko obozowiska.

Ta wiadomość miała dla nas olbrzymie znaczenie, ponieważ otwierała się przed nami możliwość wysłania wiosną poczty do Danii.

Mój gospodarz o imieniu Pilakavsak był przyjaznym i sympatycznym mężczyzną, a jego żona Hauna krzątała się wokół, aby mnie jak najlepiej ugościć. Po niedługim czasie podała nam ugotowane mięso renifera i postawiła przed nami parujący imbryk z herbatą.

Podczas posiłku przekazali mi wiele cennych informacji o zaludnieniu tej okolicy. Okazało się, że prawie w każdym kierunku od naszej głównej kwatery znajdowały się osiedla ludzkie i chociaż ich mieszkańcy nie byli zbyt liczni, i tak nas one zaciekawiły, każde z osobna. Dzięki tej szczęśliwej okoliczności, że mówiliśmy językiem naszych gospodarzy, okazujących nam z tej racji zaufanie, mogliśmy także wypytać ich o kwestie związane z religią. Bardzo szybko uświadomiłem sobie, że ci ludzie, mimo herbaty, mąki i wkraczającej w ich świat kultury naczyń emaliowanych, zachowali pierwotny sposób myślenia i poglądy na życie.

Przed rozpoczęciem budowy igloo Eskimosi najpierw szukają zaspy z odpowiednio ugniecionym śniegiem. Następnie budowniczy staje w miejscu, gdzie chciałby postawić swój dom, i za pomocą specjalnego długiego noża wycina wielkie, regularne bloki śnieżne, z których buduje ściany i półki przeznaczone na legowiska. Gdy igloo jest gotowe, obsypuje się je sypkim śniegiem, by uszczelnić ściany i dzięki temu ocieplić wnętrze

Nagle ukazał się nam zupełnie nieznany, przeogromny obszar obfitujący w nowe wyzwania. Na razie chodziło jednak o to, by jak najszybciej wyruszyć w dalszą drogę i zrobiliśmy to już następnego dnia. Słońce wciąż jeszcze świeciło wysoko na niebie, kiedy 5 grudnia dotarliśmy do miejsca, gdzie według Eskimosów miał zamieszkiwać wcześniej wspomniany biały człowiek. Tuż przy ujściu małej zatoczki, za wysokimi lodowymi spiętrzeniami, dostrzegliśmy ciemny, niepozorny budynek otoczony całą kolonią igloo. Okazał się on najdalej położonym przedstawicielstwem słynnej Kompanii Zatoki Hudsona, jednej z najstarszych i największych kompanii handlowych na świecie. Skręciliśmy na drogę wyrąbaną w stromym moście lodowym i zajechaliśmy przed sam dom. Jeszcze nie wyhamowaliśmy, a już drzwi rozwarły się na oścież i stanął w nich zarządca stacji, kapitan Cleveland, zupełnie jakby od dawna wyczekiwał naszego przyjazdu. Zgotował nam prawdziwie serdeczne powitanie. Wiekowy kapitan okazał się równie szybkim, co znakomitym kucharzem i ledwo zdążyliśmy oporządzić sanie i nakarmić psy, a on już prowadził nas do środka ze słowami, że wszystko czeka naszykowane. Mesę wypełniał długi, szeroki stół uginający się od świeżych soczystych befsztyków z renifera, przyozdobionych najróżniejszymi odmianami ugotowanych suszonych owoców kalifornijskich.

Therkel Mathiassen, archeolog i geograf

Kaj Birket-Smith, etnograf i geograf

Peter Freuchen, przyrodnik i kartograf

Helge Bangsted, asystent naukowy

George Washington Cleveland był wielorybnikiem, którego trzydzieści lat wcześniej los rzucił na to wybrzeże. Ponieważ tak dobrze mieszkało mu się wśród Eskimosów, nigdy nie zdecydował się na powrót w rodzinne strony. Mimo to czuł się w dużo większym stopniu Amerykaninem, niż można by tego oczekiwać od człowieka żyjącego w tak wielkim odosobnieniu. Prawie natychmiast zaczął się przechwalać, że urodził się na tym samym wybrzeżu, do którego w swoim czasie dobił „Mayflower” z pierwszymi emigrantami z Anglii. Jego życie obfitowało w najróżniejsze przygody, o których opowiadał z niezwykłą fantazją. W zupełnie przypadkowej kolejności przedstawił nam wszystkie możliwe przejścia, jakie tylko mogły stać się udziałem tak starego pioniera jak on, i z tego wynikało, że ani katastrofa statku, ani głód, nieszczęścia czy przeciwności losu nie zdołały pozbawić go dobrego humoru.

Wciąż wiedzieliśmy bardzo niewiele na temat warunków panujących na odległych terenach arktycznej Kanady, ale podczas tej wizyty uzyskaliśmy mnóstwo informacji, które później bardzo się nam przydały. Dowiedzieliśmy się między innymi, że jeden ze szkunerów należących do Kompanii Zatoki Hudsona, dowodzony przez francuskojęzycznego Kanadyjczyka kapitana Jeana Berthie, zimował w okolicach Zatoki Wagera, w odległości pięciu dni jazdy na południe. Skoro istniała możliwość nadania zimą poczty do domu, postanowiliśmy natychmiast, że Freuchen uda się w dalszą podróż, aby zasięgnąć na ten temat informacji.

Faktoria Kompanii Zatoki Hudsona w Chesterfield. W oddali katolicki kościół, z którego prowadził swoją misję apostoł Eskimosów, ojciec Turquetil. Faktorię założono w 1912 roku i stanowi ona obecnie centrum handlu na obszarze między Iglulik i Barren Grounds.

Na tej szerokości geograficznej goście nie pojawiali się codziennie, dlatego kapitan Cleveland zapragnął uczcić nasze przybycie tańcami. Z tej okazji rozdano wszystkim kobietom pstrokatą bawełnianą tkaninę, z której w wielkim pośpiechu uszyły sobie suknie balowe. Pośrodku głównej izby kapitana Clevelanda stał bowiem wielki, gorący piec kaflowy o osobliwym kształcie pucharu przypominającego rozżarzony do czerwoności kwiat maku. Buchał z niego tak wielki żar, że kobiety w swoich ciepłych skórzanych strojach nie byłyby w stanie uczestniczyć w pląsach. Ten wieczór stał się dla nas niezapomnianym przeżyciem. Kiedy zabrzmiał gramofon, którego trzeszczące dźwięki praktycznie zawsze towarzyszą białemu człowiekowi w podróżach, Cleveland mimo swoich sześćdziesięciu lat rzucił się w wir zabawy, przyjmując rolę wodzireja w tańcach wielorybników, a Eskimosi pod jego okiem opanowali kroki w sposób doskonały. Późną nocą, gdy tańce z figurami i ciepło bijące od pieca całkowicie nas rozłożyły, przenieśliśmy się do igloo, którego przyjemny chłód przywrócił nas do życia. Byliśmy niezwykle ciekawi kraju i zamieszkujących go ludzi, nasza rozmowa postępowała jednak bardzo powoli, ponieważ nie znaliśmy miejscowych nazw i musieliśmy posługiwać się określeniami ze starych angielskich map – do momentu, aż otrzymaliśmy niespodziewane wsparcie.

Stary mężczyzna o długiej siwej brodzie i czerwonych przewianych wiatrem oczach ujawnił się nagle jako geograf całego plemienia. Wyciągnęliśmy papier i ołówek, a ten „dzikus” ku mojemu niepomiernemu zdumieniu bez wahania naszkicował linię wybrzeża o długości kilkuset mil, na odcinku od zatoki Repulse aż do Ziemi Baffina. Doznałem przedziwnego uczucia. Większość nazw, które zapisywałem – na przykład naujârmiut, pitorqermiut, iviangernat – była identyczna z używanymi w moich rodzinnych stronach na Grenlandii i mimo że przebywałem w obcym kraju, brzmiały one dla mnie znajomo. Czułem się niczym kopenhażanin rozmawiający o Charlottenlundzie, Klampenborgu czy Skodsborgu.

Nie miałem wątpliwości, że w tym miejscu czekało mnie wiele innych przeżyć, więc aby samemu je zainicjować, opowiedziałem kilka starych grenlandzkich legend. Okazało się, że wszyscy je tu znali i nie posiadali się ze zdumienia, że jakiś obcy, który dopiero co przybył do ich osiedla, bez namysłu potrafi je wyrecytować. Zdziwienie było tak wielkie, że igloo w mig zapełniło się ludźmi. Stary rysownik map, Ivaluardjuk, usadowił się obok mnie. Temat legend i starych pieśni wyjątkowo go pochłaniał. Ze swą długą brodą sam wyglądał jak postać z tych historii, a jego spokojny, ciepły głos brzmiał jak melodia opowieści. Był wśród zgromadzonych najstarszy, należał do najbardziej wiekowych członków plemienia. Kiedy zabierał głos, pozostali milkli. Opowiadał o swoim życiu i o starości. Od dawna już powinien żyć samotnie, właściwie od momentu, gdy wiele lat temu zmarła jego pierwsza żona – stał się wtedy wdowcem, którego nikt specjalnie nie poważał. Ożenił się jednak z przybraną córką i kupił sobie dziecko za jednego z posiadanych psów. W taki sposób tutejsi potrafili dopomóc sobie w życiu i uczynić swój los znośniejszym.

Zebrani namawiali go, aby zaśpiewał, a on nie dał się długo prosić. Usiadł nieco głębiej na legowisku, a jego młoda żona czystym głosem rozpoczęła pieśń. Od razu dołączyły do niej pozostałe kobiety, których monotonny śpiew, to wznoszący się aż do okrzyku, to zniżający do cichego szeptu, niósł recytowaną przez Ivaluardjuka pieśń ułożoną przez niego jako wspomnienie młodości:

Komary i zimno, te plagi nigdy nie chadzają razem.

Kładę się tutaj na lodzie, kładę się na śniegu i lodzie,

a moje zęby szczękają.

To jestem ja, aja – aja – ja.

Czy to wspomnienia z czasów,

Z czasów, gdy bzyczą komary,

Z czasów, gdy zimno pęta ruch, czyni myśl otępiałą,

Podczas gdy wyciągam kończyny na lodzie –

To jestem ja, aja – aja – ja.

Aj! Lecz pieśni mają własną siłę, a ja szukam słów.

Aj! Szukam i patrzę, o czym tu zaśpiewać.

Ren o szerokim porożu!

Z całej siły cisnąłem oszczep miotaczem

i broń przeszyła wklęsłość miednicy,

trząsł się z powodu rany, aż osunął się i znieruchomiał.

Aj! Lecz pieśni mają własną siłę, a ja szukam słów.

Oto pieśń, oto wspomnienie.

I śpiewam tylko ja.

W taki sposób przebiegło nasze pierwsze spotkanie z ludźmi. Zaledwie po jednym dniu postoju, 7 grudnia, pożegnaliśmy z „Bosmanem” naszych nowych przyjaciół, podczas gdy Freuchen według wcześniejszych ustaleń udał się do Zatoki Wagera. W drodze powrotnej w pobliżu zatoki Haviland napotkaliśmy stare ślady po saniach i postanowiliśmy za nimi podążyć, z nadzieją spotkania kolejnych nowych ludzi.

------------------------------------------------------------------------

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: