- W empik go
Wielka wygrana - ebook
Wielka wygrana - ebook
Grupa przyjaciół po skończeniu studiów mieszka i pracuje w małym mieście. Ich przyjaźń, kiedyś tak mocna, zaczyna się chwiać. Tymon i Borys, krytycy systemu, spierają się z Leonem, który uważa ich za nieudaczników. Sebastian stara się podtrzymać dawną zażyłość. Przyjaciele mają partnerki o różnych ambicjach i charakterach, co dodatkowo gmatwa stosunki między nimi. Wielka wygrana na loterii rodziców Sebastiana zmienia życie wszystkich, ale świat nie staje się rajem. Książka dla osób pełnoletnich.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8351-279-2 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kawiarnia Bajka była pusta w to słotne, ciemne, chociaż jeszcze wczesne wrześniowe popołudnie. Bufetowa o gęstych włosach ufarbowanych na rudo i podpiętych w kok parzyła dla nich kawę i odkrawała dwa kawałki sernika z brzoskwinią i kruchą bezą.
Natalia była nauczycielką nauczania początkowego i zwykle koło pierwszej była już wolna. Tymon pracował w urzędzie miasta jako informatyk i przebywał na przepustce z domu wariatów, co oznaczało urlop.
Kiedy posmakowali kawy, która była gorąca i mocna, i skosztowali sernika, który był puszysty i słodki, Tymon zaczął wykład. Natalia nie przepadała za jego emfatycznym sposobem mówienia. Zamiast w treść słów wsłuchiwała się w egzaltowaną intonację Tymona, z tym jego kogucim podnoszeniem głosu i przyspieszaniem pod koniec zdania, przez co brzmiał jak zaperzony nastolatek.
— Ziemia wysycha. Już drugi rok z rzędu lato było suche i gorące.
Natalia tęskniła za suchym i gorącym latem. Siedzieli przy oknie, za oknem padał deszcz, było chłodno i już tak bardzo jesiennie, mimo że lato jeszcze się formalnie nie skończyło. Myślała o Sebastianie, który mówił spokojnie i umiał interesująco milczeć.
— Wiem, o czym myślisz — powiedział Tymon.
On teraz też spoglądał w okno. Samochody jechały wolno, jeden za drugim. Na wąskich uliczkach przy rynku zawsze był tłok. Jechały ostrożnie. Obniżenia, pęknięcia i wyrwy w asfalcie pokrywały kałuże o różnej głębokości. Piesi mężczyźni z czarnymi parasolami, których czerń została wymyta, piesze kobiety z kolorowymi parasolami, których kolory wyblakły, szli szybko, odskakując pod poszarzałe i pokryte liszajem sadzy ściany kamienic, kiedy samochód wjeżdżał w basen ciemnej wody.
— Z tym że trzeba odróżnić pogodę od klimatu. Teraz leje, ale ziemia i tak wysycha. Nasz kraj jeszcze za naszego życia zamieni się w step. A potem w pustynię.
Rewanżystowski tembr jego głosu dawał do zrozumienia, że Tymon byłby zawiedziony, gdyby tak się nie stało. Natalia odnosiła wrażenie, że obrońcy ziemi i klimatu, zapewne z powodu frustracji, że nikt nic nie robi, stawali się coraz bardziej źli na ludzkość za to, co wyprawia, a nie mogąc ludzkości sami ukarać, oczekiwali, że zrobi to natura i da ludziom nauczkę. Trzepnie ich po łapach i postawi w kącie. To przypominało sekty religijne, których członkowie oburzeni tym, że większość ludzi żyje w grzechu i ma w nosie przykazania, czekali z utęsknieniem na apokalipsę, koniec świata i Armagedon, który po pierwsze udowodni, że to oni mieli rację, a po drugie udzieli niedowiarkom i grzesznikom surowej lekcji.
— Pewnie się zastanawiasz dlaczego, skoro średnia opadów pozostaje na tym samym poziomie.
Natalia nie zastanawiała się, z jakiego powodu kraj zamieni się w step a potem w pustynię mimo normalnych opadów, właściwie nawet nie chciała wiedzieć, ale poczuła się w obowiązku pokazać zainteresowanie.
— Dlaczego?
— Dlatego że temperatura rośnie — odpowiedział Tymon zadowolony z możliwości logicznego wyjaśnienia paradoksu. — Przy wyższej temperaturze parowanie jest większe, co sprawia, że przy jednakowych opadach ziemia stopniowo traci wodę. Wysychają bagna, jeziora i rzeki. Obniża się poziom wód gruntowych, co powoduje wymieranie drzew. Gleba zamienia się w spękaną nagrzaną skorupę. I jeżeli spadnie deszcz, to od razu wyparuje, nie zdąży wsiąknąć. Zresztą mówimy tylko o średniej opadów, że pozostanie taka sama, ale równie ważne jest, jak pada, a nie tylko ile. Powiedzmy, że do tej pory w ciągu dwóch letnich miesięcy mieliśmy dziesięć dni deszczowych. No to teraz w ciągu dwóch letnich miesięcy będzie tylko jeden dzień deszczowy, ale spadnie tyle samo deszczu, co w tamte dziesięć dni. Czy z tej samej ilości deszczu będzie taka sama korzyść?
Tymon podniósł pytająco głos i czekał, zupełnie jak nauczyciel, który sprawdza, czy uczeń uważa i potrafi wyciągnąć logiczny wniosek.
— Nie będzie? — Natalia, którą trochę bawiła ta sytuacja, odpowiedziała z pytającą intonacją, tak jak to często robią uczniowie, nawet wtedy, kiedy są pewni odpowiedzi, ale nie chcą wyjść na kujonów.
— Oczywiście że nie! Z takiego deszczu nie będzie żadnej korzyści, tylko straty, bo spowoduje powódź. I właśnie takie opcje zafunduje nam ocieplenie klimatu. Susza albo powódź. Co nie znaczy, że będziemy mieli w sprawie wyboru coś do powiedzenia. Jeszcze dwadzieścia lat i już o niczym nie będziemy decydować.
— Ja i tak wolę długie lato niż długą zimę, nawet tak łagodną jak zeszłego roku.
— Muszę cię rozczarować. Globalne ocieplenie nie spowoduje, że zimą dni będą dłuższe i mniej deszczowe. Zmiana klimatu nie poprawi tego, czego nie lubimy. Zmiana klimatu tylko zepsuje to, co lubimy.
— Marzę o tym, żeby w czasie ferii zimowych wyjechać na południe. Ale z kim? Za pensję nauczycielską?
— Znowu muszę cię rozczarować. Niedługo wyjazd na południe, nawet w środku naszej zimy, wypadnie z zestawu opcji. Chyba że chcesz się usmażyć albo powirować w tornadzie. Wiesz, że tornado potrafi unieść krowę jak piórko?
Natalia nic na to nie powiedziała. Tymon był dobry w rozczarowywaniu, również wtedy, kiedy siedzieli w kawiarni Bajka. Niezależnie od jego intencji, wzmianka o krowie Natalię ubodła, ponieważ ostatnio utyła. Niedużo, ale jednak utyła. A zawsze była taka szczupła i lekka jak piórko. Może to śmieszne, kiedy dwudziestoośmiolatka używa słowa „zawsze”, mówiąc o swoim życiu. Z drugiej strony, kiedy miała osiemnaście lat, dwudziestoośmioletnie kobiety to były dla niej stare lampucery. Co wtedy myślała o paniach w takim wieku jak bufetowa? W ogóle o nich nie myślała. Nawet ich nie zauważała. Starsi ludzie byli dla niej przezroczyści jak duchy.
Tymon już zabierał się do tego, by kontynuować proroctwo klimatycznej zagłady, kiedy w jego telefonie rozległ się gong powiadomienia. Natalia wiedziała, że Tymon teraz wsiąknie w swojego smartfona, a ona będzie mogła w milczeniu patrzeć na szary deszcz, pić brązową kawę, jeść żółty sernik i myśleć o niebieskich migdałach. I nie martwić się tym, że przybrała w biodrach.
Lubiła tak sobie posiedzieć albo postać w jednym miejscu. Człowiek zauważa dziwne rzeczy, jeśli się przez chwilę nie rusza i nie robi nic innego, tylko patrzy. Na przykład wczoraj po południu, siedząc na balkonie mieszkania, które Natalia dzieliła z matką w dość już podupadłym bloku, obserwowała młodego mężczyznę. Wyglądał na zdrowego fizycznie i normalnego umysłowo. Miał na sobie dżinsy luźne w kroku, ale z obcisłymi nogawkami i tiszert z wielkim nadrukiem, aby można było przeczytać z daleka. Mężczyzna wsiadł do dużego terenowego samochodu i odjechał. Po dziesięciu minutach wrócił z czterema butelkami piwa w plastikowej torebce. Pojechał do sklepiku na sąsiedniej ulicy wielkim autem z napędem na cztery koła po cztery piwa.
Widziała nastolatka idącego wzdłuż żywopłotu. Nagle wyciągnął rękę, zerwał listek, zgniótł go w dłoni i po kilku krokach wyrzucił. Po co to zrobił? Gdyby go zapytała, nie wiedziałby. Nie wiedziałby nawet, że to zrobił. Tymon by pewnie powiedział, że tak samo jest z ludzkością. Niszczy planetę machinalnie i nawet nie wie, że to robi.
Obserwowała młodą kobietę, chyba w tym samym wieku co Natalia, z jeszcze bardziej obskurnego bloku naprzeciwko, która wychodziła przed drzwi wejściowe swojej klatki schodowej i tam w pozycji kucznej paliła papierosa i piła kawę z białej filiżanki. Nawet zimą, wtedy narzucała na siebie kurtkę, i nawet w deszcz, bo nad drzwiami był blaszany daszek. Ktoś nie pozwalał jej palić w domu. Właściciel mieszkania, partner, mąż? A może sama nie chciała? Dym z papierosów wchodzi w dywany, zasłony, obrusy, narzuty, koce. W mieszkaniach palaczy cuchnie.
Gong, który przerwał Tymonowi, zaanonsował jedno z mniej więcej pięćdziesięciu powiadomień o czymś nieistotnym, jakie Tymon otrzymywał codziennie. Tym razem była to wiadomość, która namawiała go do testowania za darmo aparatu słuchowego.
Tymon mógł te wszystkie niepotrzebne powiadomienia wyłączyć, ale nie zrobił tego, bo nie potrafił bez nich żyć. Godzina bez sygnału z telefonu była nie do zniesienia. Tymon nie umiał się skupić, brakowało mu tego ciągłego, regularnego odciągania uwagi od tego, co akurat robił, cokolwiek to było. Nawet w trakcie seksu, zwłaszcza gdy gra wstępna się przedłużała, ukradkiem sprawdzał telefon. Podczas stosunku a tergo zdarzało mu się odruchowo sięgnąć po smartfona, kiedy usłyszał dźwięk powiadomienia. Kiedy przez dłuższy czas nie pojawiało się żadne powiadomienie, na przykład o mailu, o polubieniu, o poście, o komentarzu, o udostępnieniu, nowym memie czy newsie, choćby nawet o spamie, który właśnie nadszedł, Tymona dopadał niepokój. Nerwowo dotykał ekranu, pukał w niego, głaskał go i szturchał, upewniając się, czy telefon żyje, czy aby nie umarł. Tymon zdawał sobie z tego wszystkiego sprawę. Widywał artykuły psychologów, którzy radzili, jak sobie radzić z krótkim zakresem uwagi, ale nie miał cierpliwości, żeby je czytać. Były za długie.
— To jest dobre!
Po zapoznaniu się z nieważną rzeczą, o jakiej pilnie powiadomiło go urządzenie, Tymon przy okazji przewinął newsy i przeskanował nagłówki artykułów. Zawsze tak robił. Jak już dotknął ekranu, to musiał go przez minutę lub dwie pogłaskać. Był tam między innymi artykuł z następującym wprowadzeniem: penis może zaskoczyć, im mniejszy na starcie, tym większa erekcja. Wstęp był zilustrowany zdjęciem kobiety, która unosi ręce w geście triumfalnej radości, jakby wygrała sukienkę na loterii. Znał to zdjęcie. Wykorzystywano je do innych artykułów o seksie. Ale Tymon najbardziej lubił fotografie aktorek i piosenkarek z podpisem: „Ona już tak nie wygląda”.
— Co?
Natalia oderwała wzrok od mokrej szyby i spojrzała na Tymona.
— „Żebraczki pokłóciły się na placu Świętego Piotra w Watykanie. Podczas bójki wypadły im garby”.
Bufetowa podniosła głowę znad bufetu i popatrzyła w ich stronę, kiedy się głośno roześmieli. Słaby uśmiech, który się czaił w zmarszczkach wokół uszminkowanych na czerwono ust i w kurzych łapkach odchodzących od kącików uczernionych tuszem oczu, zniknął ze sfatygowanej, przesadnie opalonej twarzy, na której malowała się teraz złamana niechęcią obojętność.
Natalia śmiała się jeszcze wtedy, kiedy Tymon już przestał i zaczął przewijać ekran w poszukiwaniu czegoś nowego. Wprawdzie on nie umiał się delektować zabawną sytuacją zbyt długo, w każdym razie nie tak długo jak ona, jednak poczucie humoru było cechą, jaka ratowała Tymona w oczach Natalii.
News sam w sobie był śmieszny, ale Natalia doceniała zabawność kulturowego kontekstu. Watykan, papież, pielgrzymi, żebracy, jeszcze dodać do tego biczujących się pokutników i sprzedaż odpustów, całe to średniowiecze tak dobrze odnajdywało się w nowoczesnym świecie technologii cyfrowej. Natalia nie zdziwiłaby się za bardzo, gdyby nagłe pozbycie się garbów przez ubogie, pobożne kobiety jakiś kościelny organ, kongregacja wiary i objawień, czy jak to się u nich nazywa, uznała za cud.
Natalia była religijna aż do trzeciej klasy szkoły podstawowej, kiedy szła do pierwszej komunii. Być może pozostałaby religijna dłużej, gdyby nie lekcje religii w szkole. Nad tablicą wisiał na poczesnym miejscu, w samym środku, wielki krzyż. Po prawej stronie, ale trochę niżej, nie tak wysoko jak krzyż, zawieszone było godło, które było mniejsze od krzyża. Po lewej stronie krzyża, na tej samej wysokości co godło, znajdował się dorównujący godłu rozmiarami obraz Matki Boskiej Częstochowskiej w złoconych ramach. Obok Matki Boskiej, ale nieco niżej i trochę mniejszy, wisiał portret papieża Jana Pawła Drugiego. Obok papieża, ale znów nieco niżej i trochę mniejszy, widniał wizerunek świętego Maksymiliana Kolbego. Dekoracji dopełniał wiszący na gwoździu drewniany różaniec.
Natalia sobie to wszystko przypominała, te uzasadnienia prawd wiary, rozbudowane argumenty teologiczne. Jakie to było wyrafinowane, piękne, logiczne, wprawiające w zachwyt rozum i przepełniające serce miłością. Nic tylko paść na twarz albo co najmniej uklęknąć i zapłakać ze wzruszenia. Tak jak z tymi teoriami ekonomicznymi i socjologicznymi, o których opowiadał jej Tymon. Wszystko było tak dobrze przemyślane, spójne, uzasadnione, że człowiek gotów był uwierzyć, że zwiększanie produkcji i konsumpcji prowadzi do powszechnego i ciągle rosnącego dobrobytu i nieskończonego szczęścia ludzkości na wiecznie kwitnącej Ziemi. Nic tylko nagrodzić Noblem i skłonić głowę przed potęgą ludzkiego umysłu.
W starszych klasach Natalia uznała, że religia w ogóle, jako taka, jest takim samym nonsensem, jakim były lekcje religii w szkole. Była dobrą uczennicą, dużo czytała i nie mogła przejść do porządku dziennego nad wydanym w dwudziestym pierwszym wieku podręcznikiem do nauki religii, w którym powtarzano dziewiętnastowieczne argumenty przeciw teorii ewolucji, wszystkie fałszywe i dawno temu obalone przez naukę. Poszła jeszcze, już zupełnie bez wiary, do bierzmowania, bo mama ją przekonywała, że bierzmowanie będzie potrzebne do ślubu kościelnego. W razie czego, gdyby chciała taki ślub w przyszłości wziąć. Co jej szkodzi? Natalia jednak żadnego ślubu jak dotąd nie brała, ani cywilnego, ani kościelnego, i na żaden ślub, mimo upływających lat, raczej się nie zanosiło.
Tata w sprawie bierzmowania pozostawał neutralny, ale Natalia podejrzewała, że gdyby powiedziała, że nie chce, bo to nie ma sensu, toby jej przytaknął. Tym bardziej że tata nie chodził do kościoła, w odróżnieniu od matki, która była religijna. Religijność matki przejawiała się głównie chodzeniem w niedzielę na mszę. Właściwie nie głównie, ale wyłącznie tym jej religijność się uwidaczniała, ponieważ Natalia nie zauważyła, żeby życie matki poza tym jednym zwyczajem w czymkolwiek różniło się od życia tych, którzy do kościoła nie uczęszczali.
Popatrzyła na Tymona, który dalej popychał palcem przelatujące mu przed oczami ekrany.
— Co tam jeszcze znalazłeś?
— Jest tu taki portal, na który zaglądam. Wiesz, co mnie w nim wkurza?
— Nie mam pojęcia.
— To, że na górze strony jest artykuł o ekologii. Zielone miasta, ścieżki rowerowe, zakaz wjazdu samochodów, odzyskiwanie przestrzeni publicznej dla ludzi. Te rzeczy.
— To chyba dobrze?
— Oczywiście. Ale co jest na dole?
— Nie wiem. Co jest na dole?
Natalia skończyła sernik i dopiła kawę do dna. Tymon zjadł swój sernik ledwo do połowy i nie dopił kawy. Porzucona, niespełniona, zdążyła wystygnąć. Czy to kwestia tego, że zawsze mu coś przerywało, czy on we wszystkim był taki połowiczny?
— Na dole tej samej strony masz porady, jakiego SUV-a miejskiego najlepiej kupić i świetną wiadomość, że spadają ceny paliw. Można jeździć, ile dusza zapragnie.
— Nie wszyscy są ekologami.
Natalia reagowała ostrożnie, nie wiedziała, do czego Tymon zmierza.
— Ale w tym samym portalu? Na tej samej stronie?
— Pewnie chcą być dla wszystkich.
— I to jest właśnie definicja kurestwa!
Natalia czuła się nieswojo, kiedy Tymon zaczynał jej różne sprawy namiętnie tłumaczyć. Męskie wyjaśnianie. Nie miała nic przeciwko różnym męskim cechom, ale akurat męskie wyjaśnianie jej nie pociągało, zwłaszcza kiedy się faceci przy tym za bardzo podniecali.
— Powiem ci, o co w tym chodzi. To jest skutek kapitalizmu. Zmerkantylizowanie wszystkich i wszystkiego. System nawet spanie i oddychanie monetyzuje. Chodzi o to, żeby klikali, i miłośnicy natury, i miłośnicy SUV-ów, bo wtedy więcej reklam się sprzeda.
Natalia pomyślała, że gdyby ona założyła stronę internetową, to też by chciała, żeby jak najwięcej użytkowników ją klikało. Kiedyś myślała o tym, żeby założyć stronę albo kanał wideo, w którym uczyłaby rodziców, jak uczyć dzieci i jak je wychowywać. Pracowała z maluchami od paru lat i przekonała się, jak źle wychowane i nienauczone niczego są dzieci, które przychodzą do szkoły. Nawet nie o to chodzi, że rodzicom nie zależało. Widziała mamy i tatusiów, którzy przyprowadzali swoje dzieci na zajęcia z szachów i języka obcego. Czekając na swoje pociechy, grali na smartfonie w infantylne gry i przeglądali plotki. Raz chciała podejść i powiedzieć: może by państwo też się zapisali na szachy i francuski? To by było jeszcze korzystniejsze dla państwa dzieci.
Tylko czy znalazłoby się dość subskrybentów, żeby zarobić na reklamie? Ilu rodziców chciałoby się uczyć, jak wychowywać dzieci, czego je uczyć? Czyby im się opłacało? Dzieci tak szybko dorastają.
Potrzeba pomocy rodzicom na pewno istniała. Natalia miała do czynienia z dziećmi, które przypominały przypadek Kaspara Hausera. Znały tylko kilka słów, nie potrafiły używać rąk. Na pytania reagowały płaczem. Tak jakby przez większość życia przebywały w ciasnej, ciemnej celi ze słomianym posłaniem, z tą jedynie różnicą, że zamiast drewnianego konika miały do zabawy smartfon albo tablet. I tak jak Kaspar Hauser nie chciał tknąć niczego oprócz chleba i wody, tak one jadły tylko chipsy i piły coca-colę.
Poza nieopłacalnością przedsięwzięcia Natalia obawiała się także reakcji hejterów i trolli, którzy by ją hejtowali za to, że sama nie ma męża ani dzieci, a poucza innych. Szewc bez butów chodzi i tak dalej.
Skąd się tyle tych trolli i hejterów brało w internecie? To wciąż było dla Natalii zagadką. Musiało być tam coś, co sprawiało, że się roiły, jakaś pożywka. Musiało być tam pod dostatkiem czegoś, dzięki czemu trolle i hejterzy mnożyli się jak karaluchy w brudnym pomieszczeniu.
— Ja rozumiem ludzi.
Natalia się uśmiechnęła. Raczej do siebie niż do Tymona.
Tymon kończył socjologię, ale nie było pracy dla socjologa, toteż Tymon zrobił trzy semestry podyplomowych studiów pedagogicznych z dziedziny wiedza o społeczeństwie i uczył tego przedmiotu w szkole podstawowej, a ponieważ miał za mało godzin do etatu, musiał jeszcze zrobić trzy semestry edukacji dla bezpieczeństwa, i dopełniał etat, ucząc tego przedmiotu w szkole zawodowej. Jeździł w tę i z powrotem swoim rozklekotanym volkswagenem, który budził śmiech uczniów. Oczywiście plan lekcji ułożony był tak, że Tymon miał codziennie po dwa, trzy puste okienka, które wypełniał, gapiąc się w mały ekran smartfona. Po trzech latach uciekł ze szkoły, zrobił kursy komputerowe i został informatykiem w urzędzie miasta. Zarobki w samorządzie były równie marne jak w szkolnictwie, ale Tymon był zadowolony ze zmiany. Odpowiadało mu to, że na swoim stanowisku nie miał za dużo do czynienia z ludźmi, osobliwie takimi tępymi i chamskimi ludźmi jak uczniowie szkoły zawodowej, których w rozmowach ze znajomymi nazywał bydłem, a którzy wyrastali potem na członków klasy robotniczej, której Tymon gotów był bronić przed kapitalistami.
Natalia nie umiała odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Tymonowi miałoby zależeć na klasie robotniczej. Może były jakieś szlachetne pobudki, ale podejrzewała, że jest w tym raczej niechęć do tych, którzy się wzbogacili. Natalia nie zazdrościła ludziom bogatym i nie żywiła do nich żalu. Pewnie, chciałaby mieć ich pieniądze, ale nie chciałaby mieć ich życia. Nie umiała sobie wyobrazić życia poświęconego na bogacenie się. Chyba nawet nie miała ku temu zdolności, nigdy nie próbowała się bogacić, ale raczej byłoby trudno. Nie znała osobiście żadnego multimilionera, jednak z tego, co widziała, słyszała i czytała, wnosiła, że bogacenie się to ciężkie i nieprzyjemne zajęcie. To, że Natalia nie będzie multimilionerką, było dla niej tak oczywiste jak to, że nie będzie hydraulikiem ani górnikiem, bez względu na to ile zarabiają.
— Cała sprawa zasadza się na tym, że każdy lubi sobie poczytać przy śniadaniu o ekologii, czystym powietrzu, ratowaniu świata, ale potem chce sobie pojechać gdzieś samochodem. Człowiek lubi sobie poczytać o ścieżkach rowerowych, nawet lubi czasem pojeździć rowerem, ale jeszcze bardziej kręci go to, żeby kupić nowego SUV-a i powozić się po mieście. Jedno drugiego nie wyklucza, jak na tym kurewskim portalu. Ludzka psychika to zdzira.
Natalia zastanawia się, czy tym stwierdzeniem Tymon chce jej zaimponować, jako byłej studentce psychologii, czy się z nią drażni. Podejrzewała, że Tymon czasem mówi coś nie dlatego, że tak myśli albo ma jakiś konkretny cel, tylko po prostu chce sprawdzić, jak to brzmi. A jak to brzmi w jego uszach, było ważniejsze, niż jak to brzmi w uszach słuchaczy.
— Zauważyłaś, jak system planowo i celowo zabija wstyd?
— Co masz na myśli?
— Wolno się nie wstydzić tego, że się nie czytało żadnej książki noblistki.
Natalia czytała, nie miała się czym żenować.
— A ty czytałeś?
— Chodzi o przykład. Wolno się nie wstydzić, że się nie wie, gdzie jest Portugalia, kiedy była druga wojna światowa, w którym wieku odkryto Amerykę. Wolno się nie wstydzić mówienia, że szczepionki są zabójcze.
— Dlaczego twoim zdaniem system zabija wstyd? Po co?
— Bo chce zamienić ludzi w świnie. System mówi: bądź jak świnia, nie wstydź się, świnie są fajne. Żryj, bekaj, sraj, walaj się w błocie. System mówi: bądź sobą. Dla kupy ludzi bycie sobą oznacza bycie świnią.
— Ale co system ma z tego? Czemu ludzie mają być jak świnie?
— Dla kapitalizmu świnia jest idealnym konsumentem. Żyje po to, żeby konsumować. Przez całe życie tylko żre. Jednocześnie świnia jest idealnym produktem. Można ją całą wykorzystać, sprzedać wszystko, włącznie z uszami, racicami i szczeciną. Dwa w jednym.
— Skąd tyle wiesz o systemie? Dostrzegasz go wszędzie.
— Mam dystans. Jestem na zewnątrz. Większość ludzi jest częścią systemu, dlatego go nie widzi. Stoją tak blisko ekranu, że widzą tylko pojedyncze piksele. Podoba im się, jak piksele koło nich mają coraz ładniejsze barwy. Kupują dom, kupują samochód, lecą samolotem na Kanary. Ale jak się popatrzy z daleka na całość obrazu, to widać katastrofę.
Natalia poczuła, że będzie musiała skorzystać z toalety. Musiała zdecydować, czy pójść tutaj, co wiązało się tą niedogodnością, że trzeba by podejść do nadąsanej bufetowej, poprosić o klucz do przybytku i spędzić tam parę minut. Jakoś zawsze się takich sytuacji wstydziła. Oczywiście nikt jej nie mógł w toalecie widzieć, ale krępowało ją już to, że ktoś wie, co ona tam robi. Może lepiej będzie zakończyć tête-à-tête z Tymonem i załatwić się w domu.
— Zauważyłaś, co się dzieje, jak kupisz książkę przez internet?
Natalia kupowała książki przez internet, ale niczego nie zauważyła.
— Przez następny miesiąc będą ci wstawiać reklamy tej książki gdzie popadnie, obojętnie, jaką stronę otworzysz, dopóki nie wyczyścisz cookies.
— Czego?
— Ciasteczek.
Natalia była zakłopotana. Lubiła ciasteczka, ale starała się ograniczać. Czy Tymon zauważył? Aż tak utyła?
— Ciasteczka trzeba usuwać — wyjaśnił Tymon.
Mimo woli Natalia popatrzyła na swój pusty talerzyk, na którym pozostały tylko okruchy po serniku z kruchą bezą i brzoskwiniami.
— Ciasteczka trzeba regularnie kasować. Reklamodawcy będę ci oczywiście wpierać, że to dla twojego dobra, bo ciasteczka pozwalają na dostosowanie reklam do twoich zainteresowań i nawyków. Ale ja ci powiem, że właśnie takie reklamy pod ciebie są najgorsze, najtrudniej się je omija. Łatwiej jest ignorować reklamy przypadkowe, takie, co nie mają z tobą nic wspólnego. Pokażę ci kiedyś, jak się usuwa ciasteczka.
— Będę ci wdzięczna.
Natalia mogła się zgodzić na usuwanie takich ciasteczek.
— A co powiesz na reklamy luksusowych samochodów w telewizji?
Natalia zupełnie nie wiedziała, co powiedzieć na reklamy luksusowych samochodów w telewizji. Myślała o tym, żeby już zakończyć rozmowę. Nie miała rodzeństwa, ale wyobrażała sobie, że taniec z własnym bratem musi wyglądać tak jak rozmowa z Tymonem.
— Reklamy samochodów, na których kupno stać może parę tysięcy ludzi, oglądają miliony telewidzów. Czy to się klei?
Natalia jakoś do tej pory nie zastanawiała się, czy to się klei i wcale nie było jej pilno, żeby się dowiedzieć.
— Z jednej strony nie, ale z drugiej tak! Bo ci ludzie, których nigdy nie będzie stać na luksusowe towary, zawsze będą chcieli je kupić. I tak będą się szarpać, tak będą się natężać, i tak będą ciągnąć jak muły ten wóz z kapitalistami, i będą napinać i naginać karki, żeby dosięgnąć majtającą im przed nosem marchewkę na kiju. W końcu kupią inny produkt, tańszy, za pożyczkę, którą będą spłacać, harując jak woły, co też jest dobre dla rynku. To jest tak, jakby pokazać facetowi piękną kobietę i zapytać, czy chce się z nią pieprzyć. On nigdy nie będzie się z nią pieprzyć, ale polezie do klopa zrobić sobie dobrze. Po czym stwierdzi, że kapitalizm nie jest taki zły.
Tymon niepotrzebnie wspomniał o pójściu do klopa.
— We współczesnym kapitalizmie nawet nie wiadomo, co sprzedaje co i kto sprzedaje kogo. Może to nie film, aplikacja i samochód są sprzedawane.
— A co? — Natalię stać już było tylko na krótkie pytania.
— Ludzie. Ludzie są sprzedawani i kupowani. Ich życie. Oglądasz serial, a serial ogląda ciebie. Tylko że ty z tego gówno masz, a system ma ciebie.
Natalia powiedziała, że może pójść do domu pieszo, ma parasol, jej blok jest blisko, to parę kroków. Tymon naciskał, że ją podrzuci.2 Tymon je kotlety z kurzych piersi
Tymon przyjechał do domu w porze obiadowej. Obiad w jego domu jadano wpół do czwartej ze względu na ojca. Ojciec Tymona pracował w miejskim przedsiębiorstwie gospodarki komunalnej, był zastępcą dyrektora do spraw technicznych. Zaczynał pracę o siódmej rano, kończył o trzeciej po południu i dokładnie kwadrans po trzeciej wchodził do domu, nigdy się nie spóźniał na obiad. Pracował tyle, ile musiał, ani odrobiny więcej, i odliczał lata do emerytury. Zostało mu jeszcze pięć.
Ich dom wybudowany był w czasach, kiedy dziadek i babcia jeszcze żyli, dlatego w piwnicy znajdowało się coś w rodzaju dodatkowego mieszkania, w którym mieli mieszkać dziadkowie, gdyby pożyli dłużej. Jeszcze w liceum na dole rozgościł się Tymon. Miał tam różne rzeczy, w zależności od tego, czym się akurat pasjonował. Grywalnię gier wideo, siłownię, studio muzyczne z gitarą elektryczną i akustyczną, pracownię komputerową.
Dom domagał się remontu. Trzeba by go ocieplić, na nowo otynkować. Najgorsze, że instalacja wodno-kanalizacyjna nadawała się do wymiany. Rury, kaloryfery. Ile razy Tymon o tym słyszał, oddając matce na utrzymanie część swojej pensji, tyle razy życzył ojcu, żeby wreszcie wygrał w tego lotka, eurojacka, ekstra szansę, super premię czy w co on tam grał.
Matka Tymona była na wcześniejszej emeryturze i dorabiała na pół etatu w sklepie z odzieżą damską. Pracowała od dziewiątej rano do pierwszej po południu. W wyjątkowych wypadkach, kiedy potrzebna była zamiana, od pierwszej po południu do piątej wieczorem. Wtedy przygotowywała wcześniej obiad do odgrzania. Sklep z odzieżą damską ulokowany był w jednej z ulic w pobliżu rynku i matka dojeżdżała tam autobusem miejskim, który niedaleko ich domu miał pętlę. Ojciec chodził do roboty pieszo, przedsiębiorstwo gospodarki komunalnej miało siedzibę o kwadrans drogi od ich domu.
Dom stał na obrzeżu miasta, kilkadziesiąt lat temu był to teren wiejski, dziadkowie Tymona mieszkali w starym wiejskim domu i mieli za młodu pole i ogród. Kiedy matka Tymona wyszła za ojca, ten mały, stary domek został rozebrany, na jego miejscu zbudowano obecny. Na czas budowy rodzice mieszkali z Tymonem w wynajętym mieszkaniu, dziadek i babcia w zaadaptowanym budynku gospodarczym. Dziadek umarł zaraz po zakończeniu budowy nowego domu, nie zdążył się nim nacieszyć, a babcia kilka lat później, kiedy Tymon zaczynał liceum. Rodzice sprzedali pole, ogród został i był rajem i azylem ojca.
Jedli kotlety z kurzych piersi z ziemniakami ugniecionymi z masłem i śmietaną i posypanymi nacią pietruszki. Dojadali do tego ogórki kiszone. Zarówno ziemniaki, jak i ogórki pochodziły z ogrodu ojca. Tak samo pietruszka. Ogórki matka kisiła w domu. Z koprem, czosnkiem, kawałkiem chrzanu. Wszystko zebrane w ogrodzie ojca, który właściwie był ich wspólnym ogrodem, ale myślało się o nim, a niekiedy nawet mówiło, jako o ogrodzie ojca.
Tymon i ojciec jedli w milczeniu. Byli głodni, obiad był smaczny. Matka opowiadała o pracy.
— Szef mówi, że jest ze mnie zadowolony. Ja żadnej klientce nie przepuszczę. Doradzę, namówię, pokażę coś innego, jak nie pasuje. Jedna klientka, taka starsza kobieta, powiedziała, że teraz wszędzie młode dziewczyny w sklepach, tylko tutaj ktoś normalny obsługuje.
Pili piwo z lokalnego browaru, gorzkie, z dużą ilością goryczki i ekstraktu, mętnawe, bo niefiltrowane. Ojciec nie lubił mocno schłodzonego, Tymon brał zawsze z lodówki.
— Do kasy fiskalnej szef każe wbijać co trzecią transakcję.
— Zgłoszę Sebastianowi — powiedział Tymon, biorąc drugiego kotleta. — Pracuje w urzędzie skarbowym.
— Mówiłeś, że w dziale przestępstw i wykroczeń skarbowych? — zapytał ojciec.
— Już nie. Teraz go przenieśli do działu podatków od spadków i darowizn. W tamtym poprzednim dziale był jedyną osobą, która cokolwiek ogarniała. Jest prawnikiem. Mówilem wam, że dwa razy zdawał na aplikację sędziowską, ale się nie dostał. Parę punktów mu zabrakło.
— Po co go przenieśli?
— Przysłali nowego naczelnika, a ten na chybił trafił poprzesuwał ludzi z działu do działu i powymieniał kierowników.
— Nowa władza tak robi. Żeby ludzie niczego nie byli pewni. Żeby nie znali dnia ani godziny. Wtedy łatwiej się nimi rządzi. Chcą się przypodobać, nadskakują. Człowiek ze strachu zrobi wszystko. Albo ze strachu nic nie zrobi.
— Zrobił się chaos, mają zaległości. Rozmawiałem z Sebastianem. Jest jeszcze gorzej, niż było, a przedtem nie było ciekawie.
— Władzy nie zmienia się po to, żeby było lepiej. Tylko po to, żeby inni rządzili.
— Fajny chłopak ten Sebastian — wtrącila się matka. — Ma już narzeczoną? Będzie się żenił?
— Nic mi o tym nie wiadomo.
— Musicie się brać. Na co czekacie?
— Na nic nie czekamy. A ty lepiej uważaj z tymi paragonami. Wysyłają kontrolerów ze skarbówki.
— Ja wiem, ale wszyscy tak robią, inaczej by szef nie wyszedł na swoje. Raz się nacięliśmy. Jedna klientka przymierzała spódnicę i bluzkę. Wszystko leżało jak ulał. Ale ona kupiła tylko bluzkę. Na drugi dzień przychodzi do sklepu i mówi, że zapłaciła wczoraj za bluzkę i spódnicę, a zapakowałam jej tylko bluzkę. Ja jej mówię, że to jest niemożliwe, bo ja dobrze pamiętam, że pani tylko bluzkę kupiła, a spódnicę, owszem, pani przymierzała, ale nie kupiła, pamiętam bardzo dobrze, bo to było krótko przed zamknięciem sklepu. Jeszcze się bałam, że nie zdążę na autobus. A ta baba, ona w cukierni sprzedaje, mówi, że gdzie jest wpis do kasy? No, gdzie? Ja wiem, że wy nie wpisujecie do kasy. I ona mówi, że nas podkabluje, załatwi nas na cacy. Szef musiał jej zanieść tą spódnicę, żeby była cicho. Tak że cwaniacy się zdarzają.
Ojciec nalał za dużo piwa do szklanki, było słabiej schłodzone niż Tymona i mocniej się pieniło, część piany wylala się na stół.
— Zostaw, ja to wytrę — matka wstała i wytarła piwo ze stołu. Jedli w kuchni, stół kuchenny był pokryty ceratą, a nie obrusem. Matka usiadła i opowiadała dalej.
— Raz dwie dziewczyny wzięły cztery pary dżinsów do przymiarki, ale jak wyszły zza kotary, to oddały trzy. Jedna para w torbie. Od razu się zorientowałam, ja znam takie numery. Ale nie upilnujesz, jak jest więcej ludzi, a jeszcze specjalnie tłok robią, dlatego daję najwyżej dwie bluzki do przymierzania. A nie, żeby brała jedna z drugą trzy albo cztery. Jak pani nie może się zdecydować, to większy wybór pani nie pomoże.
— Jak w pracy? — Tymon zapytał ojca.
— Wiesz, co za ludzie pracują w urzędzie miasta. Jak się z nimi współpracuje.
— Wiem.
— Ludzie marudzą. To oglądają, tamto oglądają, a może to, a może tamto, no nie wiem. Jak ja słyszę to ich „no nie wiem”, to aż mnie trzęsie. A jaką miałam wczoraj klientkę, mówiłam wam? Przyszła z mężem. Podobała jej się taka narzutka welurowa i kostiumik z żakardu i nie mogła się zdecydować. No to jej mąż pyta: a ile by było za obie rzeczy? Mówię pięćset pięćdziesiąt, bo tyle by razem wychodziło. No to on pyta, czy ja tu jestem szefowa, bo on ze sprzedawczyniami nie gada, tylko z szefową. Mówię, że właściwie to jestem tak jakby w tej chwili szefowa, ale o co chodzi? No to on mówi: daję pięćset i bierzemy obie. Zgoda? Mówię chwileczkę i dzwonię się spytać szefa, czy można opuścić, no można, bo jak biorą dwie rzeczy, to i tak się opłaca przy tej marży. I taką granatową sukienkę jej chciałam jeszcze wtrynić, bo widziałam, że się jej podoba, ale mężowi się nie podobała i on mówi, że w tej sukience nigdzie z nią nie pójdzie. To ona nawet nie przymierzała.
— Pozmywam — Tymon zaofiarował się, kiedy skończyli.
Miał urlop. Ojciec poszedł uciąć sobie poobiednią drzemkę. Zawsze spał po obiedzie, zanim wyszedł do ogrodu, gdzie spędzał czas do wieczora, jeśli nie padało.
— Gdzie ty do zmywania. Ja pozmywam. — Matka ścierką wyganiała go z kuchni. — Lepiej idź gdzieś, spotykaj się z ludźmi, poznaj dziewczynę. Samemu w życiu smutno, ja bym chciała bawić wnuka.
Tymon poszedł do swojej pracowni. Podziałał na fejsbuku, odwiedził grupę ciekawych stronek, potem grał w Wiedźmina i God of War. Skończył późno. Następnego dnia nie musiał iść do roboty. Gdyby musiał, też by skończył późno.3 Natalia je zupę pomidorową
Po powrocie do domu Natalia zjadła wodnistą zupę pomidorową z rozgotowanym makaronem. Na deser była babka o smaku i konsystencji piasku. Matka gotowała gorzej od Natalii, ale niestety robiła to częściej, bo była w domu. Gospodyni domowa, która nie umie piec ani gotować. Nic dziwnego, że ojciec miał dość, więc wziął i umarł. Normalny obiad i smaczne ciasto jadły tylko w weekendy, kiedy Natalia przejmowała obowiązki kuchenne. Nie miała nic przeciwko temu. Lubiła krzątać się w kuchni. Gdyby jeszcze mogła gotować dla kogoś, kogo kocha.
Matka Natalii, jak większość ludzi, którzy nie mają istotnych powodów, by się uskarżać, wciąż na wszystko narzekała. W młodości pracowała na poczcie, ale krótko, tylko do czasu, aż urodziła Natalię. Wtedy postanowiła porzucić wspaniale zapowiadającą się karierę i poświęcić się dziecku. Ojciec Natalii zarabiał wprawdzie nieźle jako inżynier zatrudniony w wodociągach miejskich, ale i tak im się nie przelewało.
Natalia była na pierwszym roku studiów psychologicznych, kiedy ojciec umarł na atak serca. Bardzo mocno jego śmierć przeżyła. Nie mogła się pozbierać. Zawaliła dwa egzaminy, a potem, zdołowana, zmieniła kierunek na łatwiejszy, przeniosła się na pedagogikę. Nie zapomniała jednak całkiem o psychologii. Rozważała studia zaoczne, jeżeli nie pełne, to może skrócone podyplomowe. Do dzisiaj się nie zdecydowała. Kwestia czasu, kwestia finansów. Czytała jednak książki z tej dziedziny. A jeśli nie czytała, to trzymała na półce. Pokaż mi, jakie książki masz na półce, a powiem ci, kim jesteś. Albo kim chciałbyś być. A raczej kim kiedyś chciałeś być, lecz nigdy nie będziesz.
Ojciec był jej bliższy niż matka. Nawet jako dziecko jego bardziej kochała. Matka prawie nigdy jej nie przytulała, nie całowała. Tata częściej okazywał jej miłość. Przy tacie naprawdę czuła, że jest kochana. Mieli podobne charaktery, temperament, poczucie humoru. Kochała go jako nastolatka, uwielbiała, kiedy wkroczyła w dorosłość. Matka zawsze traktowała Natalię jak dorosłą, nawet wtedy, gdy Natalia miała siedem, osiem lat. Pod pretekstem uczenia córki samodzielności powierzała Natalii takie zadania, za jakie dzisiaj groziłby jej sąd rodzinny.
Sporo o tym myślała. Pewnie chodziło o to, że matki, które za słabo kochają swoje dzieci, traktują je jak dorosłe. Za to matki, które za mocno kochają, traktują swoje dorosłe córki, a zwłaszcza synów, jak dzieci.
Pamiętała, jak w odpowiedzi na śmierć taty matka uciekła w chorobę. Po prostu się wyłączyła. Stawienie czoła życiu pozostawiła Natalii. Załatwienie wszystkich uciążliwych spraw spadło na nią. I jeszcze ci zatroskani krewni i sąsiedzi, tłumaczący Natalii, że musi się teraz nieszczęśliwą matką zaopiekować, musi jej pomagać, ponieważ owdowiała. A kto miał się o Natalię troszczyć? Kto miał osieroconą Natalię wspierać? Kto miał ją pocieszać po stracie ojca, którego, była tego pewna, kochała mocniej niż matka?
Od czasu śmierci ojca przeżyła jeszcze parę pogrzebów i zawsze było jej bardziej żal umarłych niż zrozpaczonej rodziny. Nawet gdy zmarli umarli szybko i bezboleśnie. Jej tata umarł, siedząc w fotelu z gazetą w ręce. Nawet nie wypadła mu na podłogę. Natalia od tamtej pory ma wstręt do gazet. Nie bierze ich do ręki. Tak jakby to gazeta zabiła ojca. Może nie zabiła, ale była ostatnią rzeczą, jakiej dotykał, jaką trzymał w dłoniach, jakiej poświęcił uwagę.
Natalia skończyła studia pedagogiczne ze specjalnością edukacja wczesnoszkolna, wróciła do rodzinnego miasta i podjęła pracę w szkole podstawowej. Była to zwykła, przeciętna podstawówka. W szkole Natalii uczniowie nie wieszali się z powodu czwórki, nie brali xanaxu. Uczyła dzieci w klasach od pierwszej do trzeciej, najwdzięczniejszy wiek, kiedy dzieci są jeszcze dziećmi.
Jak często matka jej wypominała, że nie poznała nikogo w czasie studiów w dużym mieście i tam nie została i nie ułożyła sobie lepiej życia. Dodając zaraz, że ona biedna zostałaby tu samotna, bo najgorsza na świecie jest ta samotność. Ale czego się nie robi dla dobra dziecka. Przecież jakoś by sobie tu sama poradziła.
Nie w tym rzecz, że matka była samotniczką z natury i nienawidziła towarzystwa innych ludzi. Ona po prostu była egoistką. Inni ludzie byli dobrzy, o ile mogli jej się do czegoś przydać i w niczym jej nie przeszkadzali. Jeżeli nie, to lepiej, żeby ich nie było. Wybierała samotność nie dlatego, że ją lubiła, ale dlatego, że towarzystwo było jeszcze gorsze, szczególnie takie towarzystwo, które wymagało czegoś od niej. Matka alergicznie reagowała na ludzi, którzy czegoś potrzebowali i czegoś od niej chcieli. Dotyczyło to zarówno obcych, jak i bliskich jej osób, co było przyczyną jej ciągłego dyskomfortu. Z jednej strony matka chętnie by się Natalii z mieszkania pozbyła, obie działały sobie na nerwy. Z drugiej strony Natalia była pożyteczna i matka często się córką wyręczała.
Natalia musiała chodzić do apteki i rejestrować matkę do lekarza, kiedy ta źle się czuła. Natalii obowiązkiem było szukać i umawiać fachowców do napraw i remontów. Natalia poświęcała całą sobotę, kiedy był już najwyższy czas porządnie wysprzątać mieszkanie, czego matka nienawidziła.
Natalia pozmywała po obiedzie. Przestało padać. Wiatr rozgonił chmury, przejaśniło się. Matka szykowała się do wyjścia.
— Gdzie się wybierasz?
— Na cmentarz. Już dwa dni nie byłam. Zobaczę, co ten wiatr tam nawyczyniał.
Najsmutniejszym okresem roku była Gwiazdka. Natalia straciła serce do archaicznych tradycji, powtarzalnych rytuałów, obrzędów, pustych gestów, obżarstwa i opilstwa. Zawieszanie głupkowatych ozdóbek na ściętych niepotrzebnie żywych drzewkach. O, jak pięknie, jak nastrojowo, jak ładnie pachnie, prawie jak w lesie. Ale zamiast iść do lasu, wycina się drzewko i ustawia w domu. Masowe zamęczanie i zabijanie karpi, pstrągów, sandaczy, łososi, śledzi, węgorzy, sumów i co tam jeszcze uda się złapać i pozbawić życia. Żeby tylko objeść się rybą na wieczerzę wigilijną. Przecież post, tradycja. Te góry jedzenia. Dwanaście postnych dań, każdego trzeba spróbować, choćby żołądek miał pęknąć. Nie jedz, bo to na święta. Jedz, bo się zepsuje. Jedno dodatkowe nakrycie przy stole dla niespodziewanego gościa, który nigdy nie przychodzi i bardzo dobrze robi, boby go nikt nie wpuścił. Dzielenie się opłatkiem bez smaku, który nic nie kosztuje, jedyna rzecz, jaką ludzie lubią się podzielić oprócz nieszczęścia. Te wspaniałe życzenia, które i tak się nie spełnią, w każdym razie nie na życzenie. Powtarzane co roku ciągle te same piosenki i pastorałki. Orgia zakupów.
W zeszłym roku, jak co roku, Natalia spędziła Gwiazdkę z matką. Jakby to wyglądało, żeby w wigilijny wieczór siedziała sama? Taki rodzinny czas. Spełniła córczyny obowiązek. Kupiła i ustroiła choinkę, ugotowała barszcz czerwony z buraczków na własnoręcznie zrobionym zakwasie, własnymi palcami ulepiła do niego uszka z grzybami, które sama pozbierała jesienią w lesie i ususzyła nad kaloryferem, usmażyła kawałek karpia dla matki i pstrąga dla siebie. Przełamała się z matką opłatkiem i złożyła jej życzenia. Zdrowia, zdrowia i jeszcze raz zdrowia. Po czym dała jej prezent. Jak było do przewidzenia, matka nie pomyślała o żadnym drobiazgu dla córki. Tyle miała na głowie. I taką niską rentę.
Słuchając po raz setny pięknej kolędy, która przestała być piękna i stała się szumem tła, Natalia dawała sobie słowo, że następnym razem będzie inaczej. Pójdzie albo wyjedzie gdzieś z Leną i Borysem. Lubiła ich, byli inni. Z Tymonem? Raczej nie. Na pewno nie. Z Sebastianem… Och, z Sebastianem.8 Koniec oblewania
Sebastian i Natalia wychodzą na taras. Nocne powietrze pachnie zwiędłymi liśćmi i rosą, która osiada na trawie. Jest ciepło jak na październik. Równie dobrze mógłby to być sierpień. Rozmawiają o pracy i o domu. Siadają na szerokiej huśtawce wymoszczonej poduchami. Milkną i huśtają się wolno. Przez wilgoć przeświecają gwiazdy. Na szosie za polem widać światła samochodów.
Lena dołącza do Natalii i Sebastiana. Huśtawka na tarasie jest szeroka, przesuwają się, żeby zrobić miejsce. Natalia mówi o jesiennych liściach. Najpiękniejsze są, kiedy umierają. Zapachy i barwy października. Ma dwadzieścia osiem lat i już czuje, że jej życie przemija.
— Kolory! Barwy życia! — Lena pociąga drinka ze szklanki. Jest trochę pijana. Nie za bardzo. Bywało gorzej. Albo lepiej. Zależy, jak się na to patrzy. — Zmieszaj te wszystkie piękne kolory i co się stanie? Co z tego będzie? Każdy dzień z osobna ma barwę. Czarną albo szarą. Czasem białą, czasem żółtą. Czerwoną, zieloną, niebieską. A potem patrzysz i te dni ci się mieszają, wszystko się zlewa. Twoje życie ma kolor błota zmieszanego z gównem. Jakby pijany malarz naszczał na paletę.
Lena zapala papierosa. Tradycyjnego, z tytoniem. Nie elektronicznego. Wapowała jakiś czas temu, papierosy elektroniczne zachwalano jako mniej szkodliwe, a przede wszystkim bardziej ekologiczne. Potem przeczytała, że wydzielająca się z nich para jest jeszcze gorsza dla zdrowia niż dym, zawiera jakiś zabójczy czynnik czy coś, więc wróciła do zwykłych papierosów.
— Typowe! — mówi Lena po zaciągnięciu się dymem.
— Co typowe? — pyta Natalia.
— Faceci rozmawiają o polityce, o rządzeniu, kłócą się o system. A my? Gadamy o dzieciach, o domu, ekspresie do kawy.
— Rozmawiamy o życiu — dopowiada Natalia.
— O pierdołach. Tak długo, jak będziemy gadać o pierdołach, tak długo będziemy zmuszone wychodzić za mąż za buców. Kobiety nie są głupsze od mężczyzn! — W głosie Leny pobrzmiewa zapowiedź przyszłej rozpaczy. Czepia się słomki, która nie może unieść ciężaru jej nadziei i beznadziei. Przez chwilę siedzą bez słowa.
— Oczywiście że kobiety nie są głupsze od mężczyzn — odzywa się Natalia. — Ale to nie znaczy, że są mądre. Są tak samo głupie jak mężczyźni.
— To twoja wersja równouprawnienia?
Robi się chłodno. Natalia i Sebastian nie mają kurtek, oprócz tego przeszkadza im dym z papierosa Leny. Wracają do salonu. Przy stole toczy się nowy spór.
— Czemu się czepiają? Co my mieliśmy wspólnego z holokaustem? Chyba tylko za koklusz, zagładę dinozaurów i wybuch drugiej wojny światowej nie jesteśmy odpowiedzialni. No, co? Może tak samo odpowiadamy za zagładę dinozaurów? — Z nich wszystkich Leon wypił najwięcej, ma w czubie, ale dzielnie się trzyma. Jest wprawiony, w jego branży nie wylewa się za kołnierz. Pije się na zebraniach, szkoleniach, polowaniach. Nigdzie indziej słowo pracoholik nie ma tak adekwatnego zastosowania.
— Oczywiście że nie. — Borys cały czas starał się dotrzymać kroku Leonowi. — My ratowaliśmy dinozaury. Z narażeniem życia ukrywaliśmy dinozaury przed asteroidą.
— Słuchaj, Borys. Jak masz słabą głowę, to nie pij.
— To ty masz słabą głowę, jak wierzysz w bohaterską przeszłość. — Borys sięga po butelkę. — Wielcy herosi naszej heroicznej przeszłości. Nieustraszeni trzej muszkieterowie: Patos, Bigos i Polmos.
— Najlepszy ten ostatni! — śmieje się Tymon, któremu Borys napełnia kieliszek. — Ale wszyscy równie mocni w gębie.
— Słyszałam, że dinozaury były głupie — mówi Paulina. — Miały małe mózgi.
Tak jak ty, Borys dodaje w myśli.
— Dzięki temu panowały na ziemi przez trzysta milionów lat — mówi Sebastian. — Gdyby były tak inteligentne jak ludzie, toby po paru tysiącach lat doprowadziły do katastrofy ekologicznej i wymarły.
— Jest jeden rodzaj dinozaurów, który przetrwał — uściśla Leon. — Ptaki.
— A wiecie, że ptak narobił mi na głowę? — Sara się wtrąca. — Babcia mi mówiła, że to na szczęście, więc kupiłam totolotka.
— I co? — pyta Tymon.
— Gówno! Nic nie wygrałam! — Sara śmieje się z własnej anegdoty tak głośno, jakby wypiła co najmniej tyle co Lena, chociaż wcale nie piła, bo miała prowadzić.
Ciekawe, jaka ona jest, jak się nawali, zastanawia się Borys. Dobrze, że nie piła, myśli Leon. Nie tylko dlatego, że będzie prowadzić, dzięki czemu on mógł sobie golnąć. Leon nie lubi, jak Sara pije. Za dużo wtedy gada. Jak już zaczyna, to nie umie przestać. A jak się upija, to robi się ciężka jak zdechła łania. Jest zgrabna jak łania, tyłek, piersi, to fakt, jest ładna, ale jak się upije, to staje się ciężka i bezwładna jak ustrzelona łania.
— Słyszałeś o szmalcownikach, Leon?
— Czarne owce się zdarzają.
— Czytałam książkę o miasteczkach na wschodzie, gdzie po wkroczeniu Niemców miejscowi wypędzali, okradali i mordowali swoich żydowskich sąsiadów — mówi Natalia. — W ten czy inny sposób w zbrodnie zaangażowana była większość lokalnej społeczności. To był reprezentatywny przekrój całego społeczeństwa, nie czarne owce. Kobiety, mężczyźni, rolnicy, robotnicy, rzemieślnicy, inteligencja z burmistrzem, księdzem i nauczycielem włącznie. Autor dotarł do świadków tych wydarzeń, do ich dzieci i wnuków.
— I wszyscy mu się chętnie zwierzali, tak?
— Z początku nie. Pytali: czy pan na pewno nasz? A on im odpowiadał, że na pewno, bo jego dziadek mordował Żydów.
Przez chwilę nikt nic nie mówi. Sebastian patrzy na Natalię.
Oblewanie nowego domu Adriana i Pauliny dobiega końca. Lena i Borys chcą wracać pieszo, tak jak przyszli, ale Adrian nie pozwala, są zbyt pijani. Dzwoni po taksówkę, która ich odwiezie. Sebastian mówi, że chce się przejść, Natalia też. Sebastian ją odprowadzi. Tymon zabierze się taryfą z Leną i Borysem. Leon i Sara zostaną jeszcze chwilę, ale też się właściwie zwijają.
— A to znacie? Spotyka się admirał czeski z admirałem węgierskim…
Wychodząc Sebastian i Natalia słyszą początek kawału opowiadanego przez Leona, ale potem uśmiechnięta Paulina zamyka za nimi drzwi.
Idą drogą. Kiedyś zrobią tu asfalt, na razie jest to droga gruntowa. Wieje lekki wiatr. Z topoli spadają liście o słodkim, tęsknym zapachu. Nocne powietrze nad polami ma lekko cierpki smak.12 Adam patrzy na chorą mamę i myśli o systemie
Za dużo tego było. Książek, filmów, czasopism, muzyki, fotografii, obrazów. Był podminowany, sfrustrowany, rozdrażniony jak Tantal. Czasami chciał przyswoić to wszystko, a czasami się dławił i miał ochotę wszystko wypluć. Chciał wtedy leżeć w ciszy, nic nie czytać, nic nie oglądać, niczego nie słuchać. Zamknąć się w mniszej celi i patrzeć w gęstniejący mrok za oknem, nie zapalać światła. Bieg czasu sprawiał, że wszystko było za blisko, tuż obok, na wyciągnięcie ręki, jutro, pojutrze. Potrzebował większych odstępów czasu. Większych odstępów czasu od spraw i osób.
Jego matka była chora. Ile jej życia zostało. Ojciec nie nadawał się do opieki nad nią. Był niecierpliwy, egoistyczny, przyzwyczajony do swojego rytmu dnia, który choroba matki zakłóciła.
Przez długie lata małżeństwa matka niczego ojca nie nauczyła. Nie umiał gotować, robić zakupów, porządnie sprzątać. Adam był w tym od niego lepszy, pomagał Idze. Ojciec należał do tego pokolenia mężczyzn, które nie pomagało w domu. Dopiero teraz, po osiemdziesiątce, kiedy matka zachorowała, musiał się tego uczyć i było to dla niego już zbyt trudne.
W piątkowe wieczory chodzili z Igą do kina. Unikali słabszych filmów, nawet nie dlatego, że były słabe, ale dlatego że wtedy kino było pełne, a oni nie lubili głośnego śmiechu w chwilach prymitywnego humoru sytuacyjnego, nie lubili rechotu w reakcji na wulgarne żarty i nie lubili tępej ciszy w rzadkich momentach inteligentnego humoru i subtelniejszych żartów słownych. Nie lubili szumu, szelestu, szeptów, komentarzy, smrodu popcornu, potu, perfum. Czasami mieli ochotę na lekką komedię, ale tylko dobre i poważne filmy gwarantowały komfort oglądania przy pustawej sali.
Adam nie umiał znajdować rozrywki w komediach i serialach, ponieważ miał trudności z wyłączaniem myślenia. Kultura rozrywkowa cieszyła i dawała przyjemność tylko wtedy, kiedy się wyłączało myślenie. Popularność bezmyślnych filmów i seriali była dla Adama dowodem na to, że większość ludzi nie miała z wyłączaniem myślenia żadnego problemu. Adam podejrzewał, że większość ludzi miała myślenie wyłączone na stałe. Był to u nich stan domyślny.