- W empik go
Wielki Mur z Winnipeg i ja - ebook
Wielki Mur z Winnipeg i ja - ebook
Mistrzyni slow-burn romance powraca!
Najpopularniejsza książka autorki za granicą!
Vanessa Mazur jest przekonana, że podjęła słuszną decyzję. Nie powinna mieć absolutnie żadnych wątpliwości. W końcu bycie asystentką, a w praktyce służącą i kucharką, słynnego Aidena Gravesa miało być tylko tymczasowe. Facet znany na boisku jako Wielki Mur z Winnipeg jeszcze co prawda nie wie, co go czeka, ale Vanessa jest już pewna, że nie zostanie przy boku Aidena.
Są rzeczy, których Vanessa naprawdę nienawidzi w tej pracy, a najbardziej nie cierpi zmian planów. To frustruje ją do granic możliwości. I oczywiście sam humorzasty, gburowaty Aiden. Na szczęście już zaoszczędziła wystarczającą ilość pieniędzy, aby móc odejść.
Jednak kiedy mężczyzna przychodzi do niej i błaga, aby wróciła, Vanessa stwierdza, że wszystkiego mogła się spodziewać, ale nie tego. W końcu Wielki Mur z Winnipeg przez cały czas ich współpracy nie potrafił jej odpowiedzieć „Dzień dobry”, a nagle ośmiela się prosić ją o coś takiego.
Niestety ten facet nigdy nie spotkał się z odmową.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-120-7 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To miejsce śmierdzi jak pachy, pomyślałam, przechodząc obok maszyn na siłowni, w której Aiden trenował, odkąd wróciliśmy z Kolorado.
Siłownia mieściła się w dzielnicy magazynowej na przedmieściach Dallas, zawierała sprzęt niezbędny do podnoszenia wszelkich ciężarów, ćwiczeń plyometrycznych, kalisteniki, wzmacniania mięśni głębokich oraz trójboju siłowego. Sam budynek był nowy, choć niepozorny i łatwy do przeoczenia, chyba że wiedziało się, na co patrzeć. Siłownię otworzono jakieś trzy lata temu, a właściciel nie szczędził pieniędzy. Trenowali tu jedni z najlepszych sportowców na świecie z kilku dyscyplin, ale ja zwracałam uwagę tylko na jednego.
Od kiedy zaczęłam pracować z Aidenem, jego plan był tak konsekwentny, jak to tylko możliwe, nawet biorąc pod uwagę to, co miało miejsce w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Po zakończeniu sezonu futbolowego i pozyskaniu zgody na treningi Aiden pojechał do małego miasteczka w Kolorado, gdzie wynajął na dwa miesiące dom od byłej futbolowej gwiazdy. Ćwiczył tam pod okiem trenera ze szkoły średniej. Nie zapytałam go wprost, dlaczego zdecydował się akurat na to miejsce spośród wszystkich, w których spędzał czas, ale wnioskując z tego, co o nim wiedziałam, wybrał je, bo znajdowało się na uboczu. Aiden był jednym z najlepszych graczy w NFL, więc zawsze ktoś go o coś pytał, mówił mu, co ma robić, a przecież nie był najbardziej towarzyskim czy przyjaznym facetem.
Stanowił raczej typ samotnika, który był tak dobry w tym, co robił, że koncentrował na sobie całą uwagę, odkąd dostał powołanie do drużyny. Dowiedziałam się tego z niezliczonych artykułów, które przeczytałam, nim udostępniłam je na jego kontach w mediach społecznościowych, i z setek wywiadów z nim, które obejrzałam. Musiał się z tym mierzyć na drodze do bycia najlepszym – a tak określali go fani, a nawet ludzie, którzy nimi nie byli.
Przy takiej etyce pracy to żadna niespodzianka.
Po czasie spędzonym na pustkowiu – gdzie pojechałam z nim dwukrotnie, ponieważ najwyraźniej nie mógł żyć bez kucharki i gosposi – wróciliśmy samolotem do Dallas, a jego trener z liceum do Winnipeg. Następnie Aiden pracował nad innymi aspektami swojej kondycji z innym trenerem, aż Trzystu w lipcu powołało go na obóz treningowy.
Za kilka tygodni miały rozpocząć się oficjalne treningi, a szaleństwo związane z sezonem rozgrywek ligowych oraz występami najlepszych graczy zacznie się od nowa. Tym razem jednak nie będę w nim uczestniczyć. Nie będę musiała wstawać o czwartej ani jeździć po mieście jak szaleniec, załatwiając setki spraw, które pojawiały się nagle, gdy Aiden był zajęty.
W sierpniu tego roku zamiast zajmować się planowaniem posiłków w ramach dwóch treningów dziennie i przedsezonowych meczów, będę budzić się w swoim mieszkaniu o dowolnej porze, nie zawracając sobie głowy zaspokajaniem potrzeb innych osób, a tylko swoich własnych.
Jednak to czekało mnie dopiero w przyszłości, gdy nie będę zajęta szukaniem Aidena, mając jednocześnie pełne ręce.
Za maszynami do cardio i drzwiami wahadłowymi znajdowała się główna część siłowni o powierzchni niemal tysiąca metrów kwadratowych, a jej czerwono-czarny wystrój mienił mi się przed oczami. Połowa podłogi przypominała murawę na boisku, druga zaś została wyściełana cienkimi czarnymi matami i była przeznaczona do treningu siłowego. O szóstej rano znajdowało się tu zaledwie jakieś sześć osób. Połowa z nich wyglądała na futbolistów, reszta – na atletów.
Musiałam poszukać wzrokiem tego o największej sylwetce i dosłownie sekundę później dostrzegłam wielką głowę na sekcji z murawą, gdzie znajdowały się pięćsetkilowe opony. Tak, ważyły pół tony.
A ja miałam się za twardzielkę, gdy za jednym razem udało mi się wnieść wszystkie siatki z zakupami do mieszkania.
Kilka metrów dalej stał znajomy gość i obserwował poczynania Wielkiego Muru z Winnipeg. Znalazłam sobie więc miejsce na tyle daleko, by nie przeszkadzać, a zarazem na tyle blisko, by wykonać przyzwoite zdjęcie. Usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na skraju maty, prostopadle do Aidena oraz jego obecnego trenera, i wyjęłam cyfrową lustrzankę, którą kupił rok temu, gdy zasugerowałam, żeby to zrobił. Do moich obowiązków należało aktualizowanie profili w mediach społecznościowych i pobudzanie fanów do aktywności, a sponsorzy i kibice lubili niereżyserowane ujęcia z siłowni.
Nikt nie zwracał na mnie uwagi, gdy zajęłam miejsce. Wszyscy byli zbyt zajęci pracą, by się rozglądać. Wyjęłam aparat z torebki i czekałam na idealne ujęcie.
Przez wizjer twarz Aidena wydawała się mniejsza, a jego mięśnie nie tak wyraźnie zarysowane jak na żywo. Przez ostatnie dwa tygodnie ograniczał kalorie, pragnąc zrzucić przed rozpoczęciem sezonu z pięć kilo. Na jego ramionach pojawiły się prążki, gdy dźwigał masywną oponę od traktora. Kucał przed nią, przez co mięśnie jego łydek i ścięgna podkolanowe sprawiały wrażenie jeszcze większych niż zazwyczaj. Mogłam nawet zobaczyć zagłębienie pomiędzy mięśniami jego ud.
Obserwowałam również bicepsy i tricepsy, o których niektórzy ludzie myśleli, że osiągnęły swoje rozmiary dzięki sterydom. Wiedziałam jednak z doświadczenia, że ciało Aidena zasilała jedynie ogromnie kaloryczna dieta roślinna. Nie lubił nawet brać suplementów. Kiedy ostatnio zachorował, uparciuch odmówił przyjmowania przepisanych przez lekarza antybiotyków. Nie trudziłam się więc wykupem leków przeciwbólowych, jakie zalecono mu po operacji, co mogło tłumaczyć, dlaczego tak długo był zrzędliwy. Nawet nie wspomnę o jego niechęci do detergentów, konserwantów czy parabenów.
Sterydy? No błagam.
Pstryknęłam kilka fotek, próbując stworzyć dobre ujęcie. Fanki wariowały na punkcie zdjęć, które ukazywały moc tkwiącą w tym wspaniałym ciele. A kiedy miał na sobie obcisłe spodenki i się pochylał? „Już jestem w ciąży”, napisała jedna z dziewczyn pod umieszczoną w zeszłym tygodniu w sieci fotografią, na której robił przysiady. Prawie wyplułam wodę z ust, gdy to przeczytałam.
Po takich postach jego skrzynka e-mailowa pękała w szwach. Fanki dostawały to, czego chciały, a Aiden im to dawał. Na szczęście dla niego, pomiędzy semestrami na uczelni uczęszczałam na kurs fotografii, w nadziei, że w wakacje uda mi się złapać kilka zleceń na ślubach.
Opona w końcu zaczęła się przewracać. Na twarzy Aidena malował się grymas, pot spływał ze skroni na grubą, długą na pięć centymetrów bliznę, która biegła pionowo przy linii włosów, znikając w zaroście, jaki pojawił się na jego żuchwie w ciągu nocy. Ludzie rozmawiali o jego bliźnie, gdy sądzili, że nie słucham. Uważali, że dorobił się jej podczas studenckiej popijawy.
Ale wiedziałam, że było inaczej.
Przez wizjer widziałam, jak Aiden skrzywił się jeszcze bardziej, a stojący obok trener zaczął go mocniej motywować. Kilka razy wcisnęłam migawkę, tłumiąc senne ziewnięcie.
– Cześć – szepnął głos nieco zbyt blisko mojego ucha.
Zamarłam. Nie musiałam obracać głowy, by wiedzieć, kto podszedł. Tylko jedna osoba z otoczenia Aidena sprawiała, że włoski jeżyły mi się na karku.
I miejmy nadzieję, że to jeden z ostatnich razów, gdy go widzisz, powiedziałam sobie w duchu, pilnując, by się nie wzdrygnąć.
Miałam również przeczucie, że ujawnienie mojej niechęci do niego jedynie pogorszy całą sytuację, a nie zamierzałam mówić Aidenowi, że jego kolega z drużyny przyprawiał mnie o ciarki. Skoro nie powiedziałam Zacowi, który był moim przyjacielem, że Christian sprawia, iż czuję się niekomfortowo w jego towarzystwie, z pewnością nie wyjawię tego również osobie, która moim przyjacielem nie była. To jednak prawda. Zajmowałam się wyłącznie pracą, gdy pojawiałam się w otoczeniu Trzystu i starałam się być miła, a przynajmniej uprzejma w stosunku do ludzi, którzy byli dla mnie dobrzy. Trevor podczas rozmowy kwalifikacyjnej wbił mi do głowy, że nie może mnie być przy nich widać ani słychać. To wielkolud powinien być w centrum uwagi, a nie jakaś szalona asystentka, z czym całkowicie się zgadzałam.
Zdobyłam się na sztywny, wymuszony uśmiech, nawet jeśli nadal się do niego nie obróciłam. Nie opuściłam aparatu, gotowa do pstrykania fotek.
– Cześć, Christian. Jak się masz? – zapytałam przyjaznym tonem, do którego również musiałam się przyłożyć. Bez trudu zignorowałam seksowny wygląd faceta, którego zawieszono na kilka meczów w poprzednim sezonie za udział w bójce w klubie. Uznałam, że to wiele o nim mówiło, no bo kto zrobiłby coś tak idiotycznego? Zarabiał miliony rocznie. Tylko skończony kretyn naraziłby na szwank swoją karierę.
– Świetnie, gdy ty tu jesteś – odparł zbok.
Niemal jęknęłam. Dobrze wiedziałam, że trenował na tej samej siłowni co Aiden. Wątpiłam jednak, by mój szef w ogóle to zauważał czy się tym przejmował.
– Fotografujesz Gravesa? – zagadnął, siadając obok mnie na podłodze.
Przysunęłam wizjer do oka, mając nadzieję, iż zobaczy, że jestem zbyt zajęta, by rozmawiać.
– Tak. – A kogo miałabym fotografować? Kilka razy wcisnęłam migawkę, gdy Aidenowi udało się ponownie przewrócić oponę, po czym za każdym razem wracał do szerokiego przysiadu.
– A co u ciebie? Ile to już minęło, odkąd się ostatnio widzieliśmy?
– Wszystko dobrze. – Czy bezczelnie go spławiałam? Tak, ale po tym, co zrobił, nie potrafiłam wykrzesać z siebie więcej serdeczności. Poza tym cholernie dobrze wiedział, jak długo Aiden nie grał. Mój pracodawca był gwiazdą. Drużyna nieustannie kontaktowała się z nim, odkąd został kontuzjowany. Nie było więc mowy, aby Christian nie nadążał za postępami Aidena. Wydawało się nawet, że ilekroć włączałam Sports Channel, jakiś prezenter rozwodził się nad jego przyszłością.
Na ramieniu odczuwałam ciepło bijące z ciała mężczyzny.
– Graves dość szybko się pozbierał.
Przez wizjer zauważyłam, że Aiden patrzy gniewnie w moją stronę, gdy trener notuje coś na trzymanej podkładce.
Zastanawiałam się, czy wstać, czy raczej pomachać, ale Aiden podjął decyzję za mnie, mówiąc głośno:
– Możesz już wyjść.
Możesz…
Opuściłam aparat i spojrzałam na niego, poprawiając palcem wskazującym okulary. Przesłyszałam się, prawda?
– Co powiedziałeś? – zawołałam powoli, by dobrze mnie zrozumiał.
Nawet nie mrugnął, gdy powtórzył:
– Możesz już wyjść.
Możesz już wyjść.
Nadal się w niego wpatrywałam. Serce waliło mi jak oszalałe. Oddech przyspieszył.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć.
„Pokonaj je dobrocią”, mawiała mama Diany, gdy opowiadałam, że siostry uprzykrzają mi życie. Niekoniecznie stosowałam się do jej rady, kiedy miałam do czynienia z moją rodziną, ale nabrała ona sensu, gdy podrosłam i musiałam znosić humory innych.
Bycie grzecznym i uśmiechniętym zazwyczaj wkurza dupków o wiele bardziej niż chamska odpowiedź.
Czasami jednak mogą pomyśleć, że masz coś nie tak z głową, ale warto było ryzykować.
W tej jednak chwili opanowanie się, aby nie pokazać mu kolejnego faka, było trudniejsze niż zazwyczaj.
Czym innym było ignorowanie mnie, gdy próbowałam z nim żartować albo kiedy mówiłam „dzień dobry” czy „dobranoc”, a czym innym takie zachowanie wobec mnie na oczach innych ludzi. To znaczy normalnie nie był przytulanką, ale zazwyczaj też nie prezentował takiej gburowatości. A przynajmniej nie w miejscach publicznych, w których wspólne przebywanie należało do rzadkości.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Poradzę sobie.
Uniosłam brwi i uśmiechnęłam się do niego, jak gdyby nigdy nic, nawet jeśli kipiałam ze złości i zastanawiałam się, jak sprawić, by dostał biegunki.
– O co mu, kurwa, chodzi? – mruknął Christian pod nosem, gdy wkładałam aparat do futerału, a całość do torebki. Nie wiedziałam, czy mam pospiesznie wyjść, czy może zostać dłużej, żeby zrozumiał, iż chyba postradał zmysły, jeśli sądził, że wykonam polecenie, kiedy zwraca się do mnie w ten sposób.
Przypomniałam sobie jednak, że już nie muszę się przejmować jego humorami. Mogłam podejść do sprawy na chłodno i z dystansem. Mogłam poradzić sobie z nim, nie pozwalając, aby ubodły mnie jego słowa, ale żeby zawstydzić mnie na oczach innych? To była granica tego, co wybaczalne i akceptowalne.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć.
– Zawsze taki jest? – Christian wyrwał mnie z zamyślenia.
Wzruszyłam ramionami, byłam na tyle przytomna, by nie rozpętać kłótni przy kimś, kto był mi praktycznie obcy, szczególnie że człowiek ten nie znajdował się na liście osób, które w tej chwili wyciągnęłabym z płonącego budynku.
– To dobry szef – rzuciłam nijaki komplement, wstając. – Nie biorę tego do siebie. – Zazwyczaj. – I tak muszę już iść. Na razie – powiedziałam. Zarzuciłam pasek torebki na ramię i wzięłam siatkę termiczną z jedzeniem wielkoluda.
– Na pewno wkrótce się zobaczymy – wytknął nieco zbyt pogodnym i zbyt sztucznym tonem.
Skinęłam głową i zauważyłam, że Aiden klęka, patrząc na mnie z idealnie beznamiętnym wyrazem twarzy. Walcząc z niepokojem po tym, jak praktycznie kazał mi się stąd wynosić, podeszłam i stanęłam po drugiej stronie opony. Był spocony, koszulka przykleiła się do jego mięśni piersiowych jak druga, bledsza skóra. Wyraz twarz miał surowy, niemal znudzony, co zasadniczo stanowiło normę.
Starałam się uspokoić serce, jednak gdy na niego patrzyłam, odczuwałam mieszaninę zakłopotania, złości i, prawdę mówiąc, trochę bólu.
– Coś się stało? – zapytałam stanowczo, bębniąc palcami o torebkę z jego aparatem i moimi rzeczami w środku.
– Nie – odparł ostro, jakbym zapytała, czy chce na obiad coś z koperkiem.
Chrząknęłam i licząc w duchu do trzech, potarłam brzegiem dłoni o szew spodni.
– Na pewno?
– Dlaczego miałoby się coś stać?
Bo zachowujesz się jak wielki dupek, pomyślałam.
Jednak zanim zdołałam wymyślić inną odpowiedź, ciągnął:
– Nie płacę ci, żebyś tu siedziała i urządzała sobie pogaduszki.
O nie.
Pochylił górną część ciała, rozciągając mocno nogę.
– Przyniosłaś mi śniadanie?
Próbowałam być cierpliwa. Naprawdę. Przeważnie byłam mistrzynią opanowania. Nie było sensu mówić: „To moje”, gdy miało się trzy siostry, które nie szanowały cudzej własności, oraz młodszego braciszka. Nie trzeba dodawać, że niełatwo mnie zranić. Nie przywiązywałam wagi do dziewięćdziesięciu dziewięciu procent tego, co mówiło do mnie rodzeństwo, bo nigdy nie było to na poważnie.
Ale problem tkwił w tym, że Aiden nie był moim bratem. Nie był nawet przyjacielem.
Potrafiłam znieść naprawdę wiele, ale nie czułam się zobowiązana do odpuszczania mu.
W tej chwili uświadomiłam sobie jednak, że mam go gdzieś. Skończyłam. Kropka.
Może piekielnie bałam się rzucić pracę, ale wolałam zaryzykować niż zostać i obrażać się na kogoś, kto wcale nie był ode mnie lepszy.
Tylko spokojnie. Pomimo pary buchającej z uszu skupiłam się na zadanym pytaniu i odpowiedziałam hardo:
– Tak. – Uniosłam torebkę, by zobaczył ją, gdy się do niego zbliżyłam.
Mruknął.
O ile szanowałam go za determinację, skupienie i logikę, to czasami…
Uderzyło mnie, jak ślepy był na wszystko poza sportem. Przez cały czas, gdy dla niego pracowałam, nie zaszczycił mnie niczym prócz okazjonalnego „dziękuję” czy „było smaczne”. Jasne, wiedziałam, żeby nie oczekiwać od kogoś wdzięczności tylko dlatego, że tak nakazywało dobre wychowanie, ale mimo to było mi przykro. Potrafiłam na palcach jednej ręki zliczyć, ile razy się do mnie uśmiechnął czy zapytał, jak się czuję. Na jednej pieprzonej ręce. Byłam pracownicą wypełniającą swoje obowiązki, ale mógł to być dosłownie każdy i dla Aidena nie stanowiłoby to żadnej różnicy.
Dobrze się spisywałam, rzadko narzekałam, zawsze robiłam, co do mnie należało, nawet jeśli się z tym nie zgadzałam. Próbowałam być dla niego miła, droczyć się z nim, chociaż w ogóle go to nie obchodziło, ponieważ co to życie, gdy wszystko traktujesz zbyt poważnie?
A teraz praktycznie wyprosił mnie na oczach obcych ludzi.
– To wszystko? – Z zamyślenia wyrwał mnie jego szorstki głos. – Muszę dokończyć trening.
Ogarnęła mnie dziwna ulga. Czułam się… jakbym znów mogła oddychać. Stojąc przed nim, poczułam się po prostu dobrze.
– Tak, to wszystko, szefie. – Przełknęłam ślinę, posłałam mu wymuszony uśmiech i odeszłam z wysoko uniesioną głową, pamiętając o tym, że już z nim skończyłam. Na zawsze.
Co było z nim nie tak?
Wielokrotnie widziałam, gdy miał zły dzień. Jego kiepski humor nie był dla mnie niczym nowym, niczym, z powodu czego należało się obrażać. Nawet treningi z Trzystoma były dla niego bardzo poważną sprawą. Każdy błąd, który popełniał na boisku, stanowił cios prosto w duszę, a rana nie chciała się goić. W wywiadach wielokrotnie powtarzał, że zanim zaśnie, w kółko ogląda mecze.
Był nieznośny, gdy świeciło słońce i gdy padał deszcz. Jednak radziłam sobie ze zrzędą, która wybierała własne towarzystwo. Zazwyczaj piorunował mnie wzrokiem, może nawet lekko warczał.
To nic takiego. Nie rzucał rzeczami, nie wrzeszczał.
Ale chamskie zachowanie w miejscu publicznym? Mówienie w ten sposób? To dla niego nowość i zapewne właśnie dlatego tak źle to przyjęłam. Niekiedy najgorsze rzeczy, jakie tylko można było usłyszeć, wypowiadano spokojnym, uroczym głosem.
Wyszłam z siłowni rozkojarzona. Prowadząc, mamrotałam do siebie pod nosem. Dwadzieścia minut później wjechałam na zamknięte osiedle i jak zwykle zaparkowałam przy ulicy, przy której stał jego dom. Kiedy otworzyłam drzwi frontowe budynku, zorientowałam się, że coś jest nie tak z alarmem.
Nie pikał.
– Zac?! – krzyknęłam, jednocześnie sięgając do torebki po gaz pieprzowy i przechodząc przez kuchnię w kierunku drzwi do garażu, by sprawdzić, czy znajdę w nim jego auto.
Nie dotarłam jednak do celu.
Dostrzegłam, że z onyksowego blatu przy lodówce zwisają dwie długie, odziane w brązowe, skórzane kowbojki nogi. Nie musiałam unosić wzroku. Wiedziałam, co zobaczę: wytartą koszulkę, szczupłą, przystojną twarz oraz jasnobrązowe, częściowo ukryte pod czarnym, starym kapeluszem włosy.
Zachary James Travis siedział na blacie z torebką chipsów na kolanach. Mierzył ponad metr osiemdziesiąt i był drugim rozgrywającym w drużynie Trzystu z Dallas. Niegdyś gwiazda z Austin w Teksasie, przez ostatnie sześć lat kariery był raz za razem kontuzjowany. A przynajmniej tak twierdzili analitycy sportowi.
Jednak znałam go prywatnie i był inny. Mówił z wyraźnym południowym akcentem, nosił jedynie wygodne ciuchy, a swoim uśmiechem powalał kobiety na kolana. Był moim ziomkiem. Przyjacielem, w przeciwieństwie do jego współlokatora.
I nie widziałam go prawie od trzech miesięcy, odkąd wrócił do domu, gdy skończył się sezon meczowy.
Jednak w tej właśnie chwili nie odczuwałam tęsknoty.
– Niemal psiknęłam ci gazem w twarz! Myślałam, że wrócisz dopiero w przyszłym tygodniu – wysapałam, trzymając się za serce, w drugiej ręce nadal ściskając spray z gazem.
Opuścił buty na podłogę, więc w końcu uniosłam głowę i dostrzegłam, że stoi z otwartymi ramionami, szeroko się do mnie uśmiechając. Świeżo ogolony, opalony bardziej niż zwykle, a wnioskując po szybkim rzucie oka na jego brzuch, nawet nieco tęższy.
– Tęskniłem, maleńka.
Częściowo odsuwając chmurę burzową, jaka wisiała mi nad głową za sprawą kiepskiego nastroju Aidena, odwzajemniłam uśmiech.
– Co tu robisz?
– Stwierdziłem, że wcześniejszy powrót mnie nie zabije – wyjawił, okrążając kuchenną wyspę, by stanąć przede mną, górując nad moją stusiedemdziesięciocentymetrową sylwetką. Zanim którekolwiek z nas zdołało coś więcej powiedzieć, objął mnie mocno.
Odpowiedziałam tym samym.
– Jedyną osobą, która wkrótce może zostać zabita, jest sam wiesz kto. W ciągu kilku ostatnich miesięcy niemal kilkakrotnie go otrułam. – Zaciągnęłam się jego zapachem i niemal parsknęłam śmiechem, gdy wyczułam woń Old Spice.
– Wciąż żyje? – zapytał leniwie, choć poważnie.
Przypomniałam sobie o tym, co Aiden powiedział do mnie na siłowni, i się skrzywiłam.
– Ledwo.
Odsunęłam się i dostrzegłam, że uśmiech zniknął z twarzy Zaca. Zmrużył oczy, wpatrując się we mnie.
– Kiepsko wyglądasz, cukiereczku. Nie sypiasz za dobrze? – zapytał, wgapiając się w, jak przypuszczałam, worki pod moimi oczami.
Wzruszyłam ramionami, na których trzymał dłonie. Po co miałam kłamać?
– Niezbyt.
Wiedział, by mnie nie łajać. Po prostu pokręcił głową. Przez chwilę zastanawiałam się, jak Aiden zareagowałby na cztery czy pięć godzin snu, jakie najczęściej wyciskałam z nocy. Ściśle przestrzegał swojego harmonogramu wypoczynku, który zawierał od ośmiu do dziesięciu godzin drzemania. To również jeden z powodów, przez które nie miał przyjaciół. Myśl o Aidenie przypomniała mi o naszych ostatnich rozmowach oraz tym, że od dwóch tygodni nie zamieniłam słowa z Zakiem.
– W końcu mu powiedziałam – palnęłam.
Jego szczęka opadła, a mlecznoniebieskie oczy rozszerzyły się.
– Tak?