Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Wielki śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w tysiącach dowcipów i dykteryjek żydowskich - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
24 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wielki śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w tysiącach dowcipów i dykteryjek żydowskich - ebook

Jeden z największych na świecie zbiorów dowcipów żydowskich zebrany i opatrzony komentarzem przez wybitnego judaistę, tłumacza oraz poliglotę – Roberta Reuvena Stillera.

Któż jest bardziej uosobieniem dowcipu niżeli Żydzi? Między innymi przez to, że potrafią, jak żaden inny naród na świecie, pokpiwać i czasem nawet bezlitośnie drwić także z samych siebie. Choćby ta okoliczność jest świadectwem wyjątkowego poczucia dystansu oraz inteligencji, która i poza tym wyróżnia dowcip żydowski.

Jego dzieje obejmują kilka tysięcy lat.

Dużo więcej niż historia zbierania i publikacji tych dowcipów. To zaczęło się dopiero pod koniec XIX wieku.

Ale szczyt swój osiągnęła ta potężna i wzbierająca fala dopiero po drugiej wojnie światowej, kiedy żydostwo europejskie, będące głównym twórcą i nosicielem tej odmiany dowcipu, przypisywanego całemu narodowi, nagle i w większości przestało istnieć. Zderzyły się więc humor i tragedia, dwa zjawiska od wieków istniejące obok siebie i najściślej zrośnięte w dziejach tego ludu, jak żadnego innego narodu świata. Omal nie metafizycznych wymiarów nabiera fakt, że tak ogromny fenomen kulturowy, jak dowcip żydowski, w pełni dojrzał do poważnych badań i publikacji dopiero w kilkanaście lat po zagładzie wytwarzającej go formacji.

Robert Stiller

Kategoria: Komiks i Humor
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8143-887-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Z kwe­stii tal­mu­dycz­nych

Goj pyta się Żyda: „Dla­czego Żyd zawsze odpo­wiada pyta­niem na pyta­nie?” Żyd odpo­wiada mu: „A dla­czego Żyd nie ma odpo­wiadać pyta­niem na pyta­nie?”

Rabin wywo­dzi, że cokol­wiek Bóg stwo­rzył, stwo­rzył dosko­nale. Na to gar­bus: „A mnie?”

Rabin: „Jak na gar­ba­tego, to bar­dzo dobrze.”

W raju Ewa do Boga: „Panie, ja tego dłu­żej nie wytrzy­mam. Czuję się taka samotna… i mam już dość tych jabłek.”

Bóg podra­pał się w głowę.

„No dobrze… stwo­rzę ci męż­czy­znę.”

„A co to takiego?”

„Takie coś tro­chę nie­wy­da­rzo­nego. Ale duże i silne, cho­ciaż będziesz miała z nim prze­waż­nie kło­poty. Oszu­kuje. Kła­mie. Cią­gle stara się być naj­waż­niej­szy. Lubi polo­wać i zabi­jać. A naj­bar­dziej takie głu­poty jak bójki albo kopa­nie piłki. Więk­szo­ści spraw nie rozu­mie, ale uważa się za naj­mą­drzej­szego. Usi­łuje popsuć i znisz­czyć wszystko, co mu wpad­nie pod rękę. Ale będzie ci dotrzy­my­wał towa­rzy­stwa i cią­gle z tobą wypra­wiał takie rze­czy, od któ­rych rodzą się dzieci.”

Ewa iro­nicz­nie:

„To brzmi nawet obie­cu­jąco. Ale domy­ślam się, Panie, że ukry­wasz w tym jakiś haczyk. O co cho­dzi?”

„No… jeden waru­nek.”

„Już wyję­zycz się, Panie. Co za waru­nek?”

„Musisz zaspo­koić jego głu­pią pychę i nie przy­zna­wać się, że ty byłaś stwo­rzona wcze­śniej.”

Adam też skar­żył się Bogu na prze­śla­du­jące go w raju poczu­cie samot­no­ści. Bóg nie uświa­da­mia­jąc mu tego, co już stało się wcze­śniej, przy­mru­żył oko i zgo­dził się dać mu towa­rzyszkę, która będzie wierna, kocha­jąca, posłuszna, rozumna i dba­jąca wyłącz­nie o mał­żonka, w dodatku zaś wiecz­nie młoda i atrak­cyjna.

„Ale żeby miała te zalety, musi to być praw­dziwa kość z two­jej kości. Na przy­kład wyjęta z palca wska­zu­ją­cego.”

Na to Adam:

„Nie, dzię­kuję. A co mógł­bym dostać za żebro?”

Kiedy Bóg ukoń­czył stwa­rza­nie żywych istot, przy­po­mniał sobie, że ma jesz­cze dwie rze­czy do przy­dzie­le­nia. Jedna z nich pozwoli sikać na sto­jąco. Jak Adam to usły­szał, natych­miast zaczął się tego doma­gać. Bóg zwró­cił się do Ewy: „A ty jak sądzisz?”

„A niech ma!”

Więc dostał i od razu pobiegł naj­pierw pod­le­wać tym kwiatki, a potem wypi­sy­wać swe imię na pia­sku.

Bóg przy­glą­dał się temu wyro­zu­miale, po czym, wzru­szyw­szy ramio­nami, zwró­cił się do Ewy: „Więc dla cie­bie pozo­staje to dru­gie.”

„A niech będzie! Jak to się nazywa?”

„To się nazywa mózg.”

Jako namiętny węd­karz Hersz Fisz­man zasta­na­wia się: „Ale temu Noemu się powio­dło! Wyobra­żasz sobie, Ger­szon, jak on przez tyle czasu nic nie miał do roboty oprócz łowie­nia ryb?”

„Hm… wąt­pię. Prze­cież miał tylko dwa robaki.”

Gęste chmury kryją górę Synaj. Od czasu do czasu bar­dziej czer­nieją i dobiega z nich grzmot albo pio­run. Lud u pod­nóża Synaju z nie­po­ko­jem czeka na powrót Moj­że­sza.

Tak upły­nęła cała doba. Już wie­czór. Nie­po­kój rośnie.

Wresz­cie uci­chło. Z chmury wyła­nia się scho­dzący Moj­żesz.

„I co? I co?”

„Ludu mój! Mam dobre i złe wia­do­mo­ści. Dobra: utar­go­wa­łem liczbę przy­ka­zań z pięt­na­stu do dzie­się­ciu. Zła: jedno z nich to cią­gle zakaz cudzo­łó­stwa.”

„Ty wszystko wiesz, rebe. Wytłu­macz mi, dla­czego kromka chleba zawsze upad­nie na stronę posma­ro­waną masłem?”

„Skąd ci to przy­szło do głowy?”

„Bo tak musi być. Takie jest prawo.”

Nie­prze­ko­nany rabin pró­buje. Kromka spada aż spod sufitu na stronę nie­po­sma­ro­waną. „Widzisz? Nie ma takiego prawa. To musi być po pro­stu przy­pa­dek.”

„Ależ nie. Wia­domo, że jest takie prawo! Tylko posma­ro­wa­łeś, rebe, z nie­wła­ści­wej strony.”

W zapa­ro­wa­nej mykwie jeden klep­nął dru­giego w pośla­dek i dopiero się spo­strzegł. „Prze­pra­szam! Nie wie­dzia­łem, że to wy, rebe! Myśla­łem, że to mój przy­ja­ciel.”

„Nie szko­dzi. W tym miej­scu nie jestem rebe.”

Które miej­sce on miał na myśli?

Bóg prze­ja­wia spra­wie­dli­wość na każ­dym kroku. Jak ci zdech­nie koń, to go nie musisz kar­mić. Jak cię wezmą do woj­ska, to rodziny nie masz na karku. Jak masz nogę krót­szą, to drugą masz za to dłuż­szą.

I tak ze wszyst­kim.

A jak tego ci jesz­cze za mało, to może się zda­rzyć, że twój wół uro­dzi cielę. Podob­nież i tak bywało.

Rabi Lewi Jic­chak z Ber­dy­czowa tak powie­dział w Jom Kipur: „Boże, jeśli masz zamiar dać nam dobry i szczę­śliwy rok, napisz to i pod­pisz. A jeżeli to ma być znowu rok samych nie­szczęść, to ja się pytam, kto ci dał prawo naru­szać obo­wią­zu­jący w to święto zakaz pisa­nia?”

Żyd z Kocka przy­szedł do rabina w War­sza­wie ze skargą na Boga o to, że miał 10 tysięcy zło­tych i żonę, a Bóg zabrał mu naj­pierw pie­nią­dze, potem żonę. A powi­nien był zro­bić na odwrót.

„Bo wtedy ja, mając 10 tysięcy zło­tych, mógł­bym się po raz drugi oże­nić i wziąć także 10 tysięcy zło­tych w posagu. Po czym Bóg mógłby mi zabrać te 10 tysięcy zło­tych. Wów­czas ja miał­bym żonę i 10 tysięcy zło­tych i on też miałby moją pierw­szą żonę i dru­gie 10 tysięcy zło­tych.”

Zbity z tropu rabin powiada:

„Wygląda na to, że może­cie mieć rację. Ale dla­czego nie poszli­ście na skargę do wła­snego rabina w Kocku?”

„Bo nasz rabin w Kocku boi się Boga i mógłby jemu przy­znać rację. A podobno wy, rebe, nie boicie się Boga.”

Poeta hebraj­ski Chaim Bia­lik zapew­nił kie­dyś swego przy­ja­ciela: „Nie przej­muj się, żaden z nas nie pój­dzie do pie­kła. Ty dla­tego, że nie zasłu­ży­łeś, a ja dla­tego, że nie wie­rzę w pie­kło.”

Problem tal­mu­dyczny: dla­czego fur­man może mieć brodę czarną, białą, żółtą, brą­zową, ale ni­gdy zie­loną? I drugi: dla­czego konia zaprzęga się ogo­nem do wozu, a ni­gdy głową? Te dwa pro­blemy roz­wią­zuje się łącz­nie. Bo gdyby go zaprzę­gnięto głową do wozu i gdyby fur­man miał zie­lone włosy, koń mógłby sobie pomy­śleć, że jego włosy to trawa i pró­bo­wałby je zjeść.

Reb Szachne jest woź­nicą i zara­zem głę­bo­kim znawcą Tal­mudu. Aku­rat wie­zie kilku Żydów do Roz­wa­dowa, kiedy odpada koło. Reb Szachne się tym nie przej­muje:

„Poje­dziemy dalej.”

„Na czym?” nie­po­koją się pasa­że­ro­wie.

„Na _kal-wecho­mer_. Skoro może jechać rower, mający dwa koła, to tym bar­dziej może jechać wóz, mający trzy koła.”

Jadą dalej. Łamie się dru­gie koło.

„A teraz na czym poje­dziemy?” pytają Żydzi.

„Oczy­wi­ście na _ma-macinu_ z roweru. Jeżeli on może jechać na dwóch kołach, to wóz rów­nież.”

Tym razem jazda trwa bar­dzo krótko. Sły­chać trzask. Łamie się trze­cie koło.

„A teraz?”

„Teraz poje­dziemy znowu na _kal-wecho­mer_. Skoro sanie mogą jechać cał­kiem bez kół, to tym bar­dziej wóz na jed­nym kole.”

Koń tylko raz szarp­nął. Odła­mało się czwarte koło.

„A teraz?” pytają pasa­że­ro­wie.

„Oczy­wi­ście poje­dziemy dalej na _ma-macinu_. A czy sanie mają choć jedno koło?” powiada Reb Szachne.

_W sfor­ma­li­zo­wa­nej tech­nice rozu­mo­wa­nia tal­mu­dycz­nego_

_wyróż­nia się m.in. wnio­sek zwany_ kal-wecho­mer

_tj. z prze­słanki mniej­szej o więk­szym_

_oraz_ ma-macinu_, tj. wnio­sek przez ana­lo­gię._

Na rekla­mo­wym pla­ka­cie wid­nieje dżen­tel­men w słom­ko­wym kape­lu­szu i ręka­wicz­kach. „Słu­chaj, Elie­zer, coś tutaj nie w porządku. Jeżeli jest zima, to dla­czego on cho­dzi w słom­ko­wym kape­lu­szu? A jeżeli jest lato, po co mu ręka­wiczki?”

Elie­zer: „Ty głupi. Jak on cho­dzi w słom­ko­wym kape­lu­szu, to zna­czy, że jest lato. A ręka­wiczki on zało­żył dla­tego, że idzie zbie­rać pokrzywę dla świń.”

Problem eko­no­miczny: „Ludzie dostają kre­dyt, jak są bogaci i wła­ści­wie nie potrze­bują kre­dytu. A jak potrze­bują kre­dytu, bo są biedni, to go nie dostają. Czy nie powinno być na odwrót?”

„Ty głupi. Wtedy bogaci zamie­ni­liby się w żebra­ków.”

„I co z tego? Dosta­liby kre­dyt.”

Problem roz­wo­jowy: „Czy czło­wiek rośnie od góry, czy od dołu?”

„Oczy­wi­ście od góry. Jak żoł­nie­rze stoją w sze­regu, to są nie­równi od góry, a od dołu są tacy sami.”

„Nie­prawda! Rośnie się od dołu. Jak czło­wiek rośnie, to spodnie robią się za krót­kie u dołu, a nie u góry.”

„Czy her­bata robi się słodka od cukru, czy od mie­sza­nia?”

„Oczy­wi­ście od cukru.”

„Na pewno? A piłeś kie­dyś her­batę bez pomie­sza­nia?”

„No rze­czy­wi­ście… ale po co byłby cukier, gdyby wystar­czyło pomie­szać?”

„Żeby wie­dzieć, jak długo.”

Młody Żyd staje przed rabi­nem oskar­żony o to, że gdzie tylko ujrzy kawa­łek sło­niny, nie może się powstrzy­mać i musi go ugryźć, a także całuje każdą młodą gojkę, jaka mu wej­dzie w drogę.

„Bo ja nie­stety jestem wariat!” powiada mło­dzie­niec.

Na to rabin:

„Jak­byś ty cało­wał wie­przo­winę, a gryzł dziew­czyny, wtedy był­byś wariat. A tak jesteś cał­kiem w porządku!”

Trzej męż­czyźni spo­tkali na pustyni Boga i nie poznali go, ale przed­sta­wił im się jako potężny duch, który w uzna­niu ich pra­wo­ści może każ­demu speł­nić jedno życze­nie.

Pierw­szy popro­sił:

„Uczyń mnie dzie­sięć razy spryt­niej­szym.”

„Pro­szę bar­dzo. Już. Zado­wo­lony?”

Drugi: „A ja chcę być sto razy spryt­niej­szy.”

„Dla­czego nie? Odtąd jesteś Żydem.”

Trzeci: „A ja pra­gnę być tysiąc razy spryt­niej­szy.”

„Pro­szę bar­dzo. Już wiesz, co się z tobą zro­biło? A widzisz! Odtąd jesteś kobietą.”

„Rabi, dla­czego czło­wiek się od wódki upija?”

„Tal­mud uczy, że po pra­wej stro­nie ciała znaj­dują się dobre popędy, a złe po lewej. Więc jak w brzu­chu jest wódka, ona się tam burzy i te złe i dobre popędy mie­szają się. I wtedy czło­wiek jest pijany.”

„To dla­czego nie robi się to samo, kiedy czło­wiek ma w brzu­chu na przy­kład wodę?”

„Ty głupi! A sły­sza­łeś, żeby czło­wiek upił się wodą?”

Dwaj wygło­dzeni stu­denci w jeszy­wie roz­trzą­sają, czy chle­bem można się upić. Pro­szony o roz­strzy­gnię­cie gabaj radzi, aby roz­strzy­gnęli to doświad­czal­nie, i daje im kilka gro­szy na boche­nek chleba. Po jego zje­dze­niu jeden pyta dru­giego:

„No i co? Upi­łeś się tym chle­bem?”

„Jak by ci to powie­dzieć? Pijany to ja może nie jestem… Ale jakoś tak dziw­nie powe­se­la­łem.”

Ucznio­wie zwró­cili uwagę, że rabi Israel Salan­ter obmywa ręce zale­d­wie odro­biną wody. Na ich pyta­nie odpo­wie­dział: „Widzie­li­ście, jak dyszą z wysiłku dziew­częta, dźwi­ga­jące z rzeki po dwa kubły tej wody na koń­cach nosi­deł? Poboż­ność wymaga umy­cia rąk przed posił­kiem, ale dla­czego ich kosz­tem?”

Co robi pobożny Żyd przed wypi­ciem her­baty?

„Otwiera usta.”

Wieczór z począt­kiem święta Jom Kipur, kiedy cho­dzi o wyba­cze­nie grze­chów. Stary Żyd spo­gląda w niebo i wzdy­cha:

„Panie, nad­staw ucha. To ja, kra­wiec Jan­kiel. Men­del z naszej wsi to uczciwy rzeź­nik i dobry czło­wiek, a tak biedny, że cza­sami nie ma nawet kawałka mięsa na sza­bat. Tak samo i szewc Moj­sze, a matka mu wła­śnie umiera w męczar­niach. A nauczy­ciel Awrom nawet nie ma porząd­nego ubra­nia i grozi mu śle­pota. Więc ja w ten święty wie­czór cie­bie zapy­tam, Panie: czy to spra­wie­dliwe? Bo ja uwa­żam, że cał­kiem niespra­wie­dliwe. Więc jeżeli w to wiel­kie święto Jom Kipur ty nam bez gada­nia prze­ba­czysz, to może i my tobie też prze­ba­czymy.”

Rabi zasta­na­wia się: „Czy ktoś ukradł mi oku­lary? Nie. Bo gdyby potrze­bo­wał czy­tać, to miałby wła­sne, a gdyby nie potrze­bo­wał, to by ich nie ukradł. A może ukradł je, żeby sprze­dać? Nie. Bo gdyby je chciał sprze­dać takiemu, co potrze­buje czy­tać, tam­ten miałby wła­sne, a gdyby takiemu, co nie potrze­buje, to by ich nie kupił. Stąd wnio­sek: zabrał je ktoś potrze­bu­jący oku­la­rów i mający je, lecz nie­mo­gący ich zna­leźć. A dla­czego nie może zna­leźć? Bo stu­dia go tak pochło­nęły, że pod­su­nął je sobie na czoło i w roz­tar­gnie­niu zapo­mniał, więc zabrał moje. A może to nawet ja sam i wobec tego mam je na czole? Rze­czy­wi­ście!”

Innym razem: „Gdzie moje oku­lary? Na stole ich nie ma, na kre­den­sie też, nie ma ich na książce, nie ma na łóżku… Ale skąd ja wiem, że ich tam nie ma? Bo widzę. A jak mogę widzieć? Prze­cież bez oku­la­rów bym nie widział! Więc muszę je mieć na nosie. Rze­czy­wi­ście!”

„Rebe, pan ma jeden trze­wik czarny, a drugi brą­zowy.”

„Rze­czy­wi­ście!”

Po chwili zasta­no­wie­nia:

„A naj­bar­dziej mnie dziwi, że w domu mam drugą parę trze­wi­ków i też jeden czarny, a drugi brą­zowy!”

Stary Żyd na­dal pod­pi­suje się + + + +. Oczy­wi­ście nie ma to nic wspól­nego z chrze­ści­jań­stwem.

„A co zna­czy ten czwarty krzy­żyk?”

„On zna­czy: Dr phil. h.c.”

U Litwa­ków pano­wał zwy­czaj, że uprane koszule prze­cho­wy­wało się zło­żone na lewą stronę. Jed­nak roz­tar­gniony rabin wciąż zapo­mina je odwró­cić przy ubie­ra­niu się, więc żona w końcu kła­dzie mu po kąpieli koszulę zło­żoną już na prawą stronę. Tym­cza­sem on aku­rat tego dnia, ubie­ra­jąc się, prze­wró­cił koszulę na odwrotną stronę.

„Ty gapo! Prze­cież ja tę koszulę już odwró­ci­łam!”

Na to rabin po głę­bo­kim namy­śle: „Cud! Ty odwró­ci­łaś koszulę, ja odwró­ci­łem, a koszula wciąż nie jest odwró­cona.”

Poucza­jąca opo­wieść: Ubogi drwal zna­lazł w lesie nie­mowlę. Jak je wykar­mić? Pomo­dlił się do Boga i oto stał się cud: drwa­lowi piersi uro­sły i już mógł nakar­mić nie­mow­laka.

„Rabi, mnie się to nie podoba. Żeby męż­czy­zna miał piersi? A nie byłoby pro­ściej, żeby Bóg poło­żył przy tym dziecku sakiewkę z pie­niędzmi, za które drwal mógłby wykar­mić to dziecko?”

„Ty głupi! A dla­czego Bóg miałby od razu wykła­dać gotówkę, skoro wystar­czy cud?”

Na Poku­ciu była strasz­liwa susza. Rabin z Otyni pole­cił szu­kać win­nych i rze­czy­wi­ście na kir­ku­cie przy­ła­pano dwoje cudzo­ło­żą­cych, kawa­lera z mężatką. Tłum wykrzy­kuje:

„Wyba­to­żyć ich! Przy­wią­zać nago do słupa!”

A nawet: „Uka­mie­no­wać!”

Na to rabin: „Zostaw­cie ich w spo­koju. Mogą się jesz­cze przy­dać. Kto wie, jakie klę­ski mogą nastą­pić w przy­szłym roku?”

Jeżeli się bar­dzo uważ­nie przyj­rzeć, to należy się w końcu liczyć z moż­li­wo­ścią, że wszystko się okaże trefne.

_W reli­gij­nych naka­zach juda­izmu_

_koszerne zna­czy dozwo­lone,_

_a trefne to zabro­nione._

Przy­jezdny Żyd dzi­wił się, dla­czego boż­nica w pew­nej gmi­nie jest taka malutka. „Prze­cież nie wej­dzie do niej cała gmina!”

Miej­scowy sza­mes wyja­śnił: „Gdyby weszła do niej cała gmina, to by oczy­wi­ście nie weszła. Ale ponie­waż cała gmina tu ni­gdy nie wcho­dzi, więc zawsze wcho­dzi.”

Londyn w 1914 roku. Żydzi z Pol­ski zasta­na­wiają się, czy wybuch­nie wojna. Jeden z nich powiada: „Ja się nie boję. Są zawsze dwie moż­li­wo­ści. Albo wojna nie wybuch­nie, to dobrze. Albo wybuch­nie, to są dwie moż­li­wo­ści. Albo wojna ogra­ni­czy się do sąsia­dów Nie­miec, to dobrze. Albo się roz­sze­rzy, to są dwie moż­li­wo­ści. Albo Anglia nie zosta­nie w nią wcią­gnięta, to dobrze. Albo zosta­nie wcią­gnięta, to są dwie moż­li­wo­ści. Albo będą brać tylko ochot­ni­ków, to dobrze. Albo ogło­szą powszechną mobi­li­za­cję, to są dwie moż­li­wo­ści. Albo uda mi się wykrę­cić, to dobrze. Albo mi się nie uda, tfu! Ale wtedy są dwie moż­li­wo­ści. Albo mnie uznają za nie­zdol­nego do służby woj­sko­wej, to dobrze. Albo mnie wezmą, cho­lera na cie­bie! Ale wtedy są dwie moż­li­wo­ści. Albo zostanę w Anglii, to dobrze. Albo wyślą mnie na front, nie­do­brze! Ale wtedy są dwie moż­li­wo­ści. Albo skie­rują mnie do Czer­wo­nego Krzyża, to dobrze. Albo każą mi strze­lać, wtedy będą dwie moż­li­wo­ści. Albo ja tra­fię Niemca, to dobrze. Albo Nie­miec trafi mnie, Boże ucho­waj! Ale wtedy będą dwie moż­li­wo­ści. Albo zostanę tylko leciutko ranny, to dobrze. Albo zostanę ciężko ranny, oj wej! Ale wtedy są dwie moż­li­wo­ści. Albo mnie wyle­czą, to dobrze. Albo umrę, a czy umarły potrze­buje się bać?

Ale gdzie to jest napi­sane, że mam zgi­nąć?”

_Zda­rzały się wzmianki zali­cza­jące ten dow­cip_

_do pod­staw żydow­skiego poj­mo­wa­nia rze­czy­wi­sto­ści._

_Z tym zaś wiąże się inny wariant_

_z dodat­kową puentą:_

Czy umarły potrze­buje się bać?

Wtedy albo pój­dziesz do nieba, to dobrze. Albo na odwrót. Jak do nieba, to pyta­nie: co będziesz tam robić? W każ­dym razie nie twoje zmar­twie­nie. A jak na odwrót, no! to czeka cię tyle spo­tkań ze wszyst­kimi faj­nymi ludźmi, jakich zna­łeś albo nie zna­łeś, albo wręcz nie sły­sza­łeś o nich, że nie będziesz miał czasu się mar­twić.

„Rabi, jestem osioł. Jak temu zara­dzić?”

„Skoro już o tym wiesz, to zna­czy, że wcale nie jesteś osioł.”

„Więc dla­czego ludzie tak mówią?”

„Aa! Jeżeli o tym wiesz tylko dla­tego, że ludzie tak mówią, to zna­czy, że jesteś osioł i na to już nie ma rady.”

Dwaj stu­denci roz­ma­wiają sobie w jeszy­wie.

„Jeżeli goj żre solo­nego śle­dzia, to poja­wia się pięć pro­ble­mów. Pierw­szy: goj naj­pierw moczy śle­dzia, a potem wypija tę wodę. Drugi: obdziera go ze skóry i zjada tę skórę. Trzeci: kroi śle­dzia na małe dzwonka i pakuje do gęby po kilka naraz. Następ­nie czwarty: daje dru­giemu gojowi łyk­nąć wódki ze swo­jej flaszki, a sam łyka z flaszki tam­tego. I wresz­cie piąty: łapie go za kudły, a ten drugi goj też łapie za kudły pierw­szego. Otóż i pięć pro­ble­mów.”

„Błąd. Nie pięć, ale pięt­na­ście pro­ble­mów.”

„Dla­czego pięt­na­ście?”

„A widzia­łeś, żeby goj pożarł mniej niż trzy śle­dzie naraz?”

Wcze­snym ran­kiem kupiec wybrał się do sąsied­niego mia­sta po towar. Po dro­dze napa­dli go zbóje i obra­bo­wali z prze­zna­czo­nych na to pie­nię­dzy. Poszko­do­wany zwró­cił się do rabina:

„Rebe, ojco­wie uczą, że kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje. Uczy­ni­łem tak i zosta­łem obra­bo­wany. Czy nauka ta jest nie­praw­dziwa?”

Rabi odparł:

„Uświa­dom sobie, że zbóje wstali jesz­cze wcze­śniej.”

Z listu męża do żony:

„Ryfka, życie moje, bądź tak dobra przy­słać mi twoje pan­to­fle. Oczy­wi­ście mam na myśli moje, a nie twoje pan­to­fle. Ale jak­bym napi­sał: moje pan­to­fle, to byś pomy­ślała, że potrzebne mi są twoje pan­to­fle. A kiedy napi­szę: twoje pan­to­fle, to prze­czy­tasz: twoje pan­to­fle i dopiero wtedy zro­zu­miesz pra­wi­dłowo, że cho­dzi o moje pan­to­fle, czyli te, o któ­rych ty byś powie­działa: twoje pan­to­fle. I wtedy przy­ślesz mi moje pan­to­fle. Więc przy­ślij mi twoje pan­to­fle.”

Właści­cielka skle­piku prosi swo­jego uczo­nego męża, zaję­tego stu­dio­wa­niem Tal­mudu, żeby ją chwi­lowo zastą­pił w skle­pie. Wraca i widzi, że dwaj Kozacy ładują zawar­tość pó­łek do worka, a jej mąż tylko się przy­gląda i wcale nie reaguje. Żydówka naro­biła wrza­sku, ode­brała Koza­kom łup i prze­pę­dziw­szy ich, zwraca się do męża: „Ty cie­mięgo, dla­czego nie krzy­cza­łeś?”

„A co tu było krzy­czeć?” pyta zdzi­wiony mąż. „Jakby na przy­kład rabin przy­szedł rabo­wać, to byłby powód do rej­wa­chu. Ale że Kozacy rabują? To prze­cież nor­malne.”

Na dro­dze leży zwa­lony pień. Nad­jeż­dżają Żydzi i zaczy­nają dys­ku­to­wać, co na to pora­dzić. Z kolei pod­jeż­dża wozem krzepki chłop, chwyta zagra­dza­jący drogę pień i odsuwa go na bok. Szłojme z pogardą zwraca się do Jan­kiela:

„Siłą! Wielka mi sztuka.”

„Czy to prawda, że cha­zan Rosen­stock w Ode­ssie zara­bia na śpie­wa­niu dwa­dzie­ścia tysięcy rubli rocz­nie?”

„Prawda. Tylko że Rosen­stock mieszka nie w Ode­ssie, ale w Jeka­te­ry­no­sła­wiu. I nie śpiewa, tylko han­dluje drew­nem. I nie zara­bia, tylko traci dwa­dzie­ścia tysięcy rubli rocz­nie.”

„Reb Kop­pel umarł. Idziesz na jego pogrzeb?”

„Po co miał­bym iść? A czy on przyj­dzie na mój pogrzeb?”

Problem eko­no­miczny: „Poczta sprze­daje zna­czek o nomi­nale 60 gro­szy za 60 gro­szy. A gdzie jej zysk?” Chwila zasta­no­wie­nia. „Już wiem! List wyma­ga­jący znaczka za 60 gro­szy nie może prze­kra­czać okre­ślo­nej wagi. Ale czę­sto listy są lżej­sze. Na tym polega zysk!”

Przed wej­ściem do banku w Peters­burgu stoi war­tow­nik.

„Czy to nie lek­ko­myśl­ność, żeby takiej masy pie­nię­dzy pil­no­wał tylko jeden war­tow­nik?”

„Nie. Prze­cież do skarbca i tak nie da się wejść.”

„Więc po co war­tow­nik?”

„Bo jak tu stoi, to nie może gdzie indziej kraść.”

Żyd stoi przed sądem za sprze­daż fał­szo­wa­nego wina. Zeznaje rze­czo­znawca. Żyd się broni: „Panie sędzio, czy pan zna się na che­mii?”

„Nie. Jestem praw­ni­kiem.”

„A czy pan rze­czo­znawca zna się na pra­wie?”

„Nie. Jestem che­mi­kiem.”

„A ode mnie, bied­nego Żydka, wymaga się, abym się rów­no­cze­śnie znał i na pra­wie, i na che­mii?”

Czym się różni Pan Bóg od pol­skiego Żyda?

Tym, że Pan Bóg wie wszystko, a pol­ski Żyd wie wszystko, tylko że jesz­cze lepiej.

Wielu rabi­nów sądzi, że zło ludz­kie wynika tylko z głu­poty. Podług innych Bóg w spra­wie­dli­wo­ści swej dia­błu też przy­znał nie­ja­kie prawa, choć nie­wiel­kie, do gatunku, który tylko po to ist­nieje. Do tych nale­żący Waj­zuś Sad­ko­wer poczy­tał sobie Marksa i posta­no­wił zła­mać wszyst­kie nakazy Tory. W prze­ko­na­niu, że już to uczy­nił, poszedł do rabina, żeby się tym pochwa­lić. Rabin wysłu­chał go i rzekł:

„Zapo­mnia­łeś o jed­nym. To zakaz samo­bój­stwa. Radził­bym ci nad­ro­bić to zanie­dba­nie.”

Którejś nocy Adam wyjąt­kowo późno wró­cił do domu. Co wtedy zro­biła Ewa? Poli­czyła mu żebra.

Dlaczego Bóg stwo­rzył naj­pierw męż­czy­znę, a dopiero póź­niej kobietę? Bo chciał unik­nąć dora­dza­nia mu, jak byłoby lepiej wyko­nać tego męż­czy­znę, niż on to robi.

Adam do swej mał­żonki:

„Mie­li­śmy śliwki, poma­rań­cze, banany, gra­naty, ana­nasy, figi, arbuzy, grejp­fruty, nek­ta­rynki, brzo­skwi­nie, gruszki, wino­grona… to nie, ty koniecz­nie musia­łaś mieć jabłko.”

„Mojsze, co ma do roboty litera P w imie­niu Haman?”

„Prze­cież w imie­niu Haman nie ma litery P.”

„Jak to nie ma?”

„A co ma do roboty litera P w imie­niu Haman?”

„Wła­śnie się pytam.”

Ucznio­wie posta­no­wili spraw­dzić mądrość pew­nego tal­mu­dy­sty, pod­stęp­nie upi­ja­jąc go i pozo­sta­wia­jąc na cmen­ta­rzu_._ Obu­dziw­szy się, popa­trzył wokół i rzekł: „Jeżeli jestem żywy, to co ja tutaj robię? Jeżeli jestem umarły, to dla­czego mi się chce siu­siu?”

_Do pod­sta­wo­wych funk­cji orto­dok­syj­nego rabina_

_należy udzie­la­nie odpo­wie­dzi na pyta­nia_

_w spra­wach rytu­ału._

Pewien rabin tra­fił do gminy wyróż­nia­ją­cej się obo­jęt­no­ścią na sprawy reli­gijne. Któ­re­goś dnia na zaba­wie, urzą­dzo­nej na cele dobro­czynne, do rabina pod­cho­dzi miej­scowy Żyd, kła­nia się i zadaje pyta­nie:

„Rebe, czy mogę popro­sić do tańca pań­ską mał­żonkę?”

Na to rabin z entu­zja­zmem:

„Naresz­cie! Po dwu­dzie­stu latach jakieś pyta­nie!”

Spędziw­szy dłu­gie lata w Soro­kach, rabin wypo­wiada umowę i posta­na­wia prze­nieść się gdzie indziej.

Miej­scowi Żydzi zbie­gają się do niego z pyta­niem:

„Dla­czego rebe chce wyje­chać?”

„Ponie­waż to jest pierw­sze pyta­nie, z jakim zwró­cono się do mnie od dwu­dzie­stu lat, jakie tu spę­dzi­łem.”

Rabin wypo­wie­dział umowę. Gdy wyjeż­dża, całe mia­steczko odpro­wa­dza go do szczytu naj­bliż­szego wzgó­rza. Tam rabin ogląda się po raz ostatni i wzdy­cha:

„Jakie to piękne mia­sto!”

„Rebe, dotych­czas cią­gle je prze­kli­na­li­ście. A teraz, jak wyjeż­dża­cie, nagle wam się tak spodo­bało?”

„Bo was tam chwi­lowo nie ma.”

Pobożny Żyd zna­lazł się na wyso­kiej skale nad­mor­skiej, jak to bywa na wybrze­żach fran­cu­skich, w cza­sie ogrom­nego przy­pływu. Odma­wia popo­łu­dniową modli­twę, a woda już mu obmywa kostki. Dają mu znaki z prze­pły­wa­ją­cego aku­rat statku. On je igno­ruje i modli się dalej, a woda mu się pod­nosi do kolan. Prze­pływa drugi sta­tek, nawo­łują go, wciąż na próżno. Trzeci sta­tek poja­wia się, kiedy przy­pływ mu się­gnął po szyję. Okrzyki. Wciąż to samo. Do ust. Bul bul bul! i uto­nął.

W nie­bie zwraca się do Boga. „Prze­cież byłem w trak­cie modłów ku two­jej chwale! A ty mi pozwo­li­łeś uto­nąć.”

„Może ci nie wysy­ła­łem na pomoc trzech stat­ków? A ty ośmie­lasz się teraz mieć do mnie pre­ten­sje.”

Rabin sie­dzi zapa­trzony w prze­strzeń i medy­tuje.

Ucznio­wie pytają szep­tem jedni dru­gich: „Co się stało?”

„Sza… Nic się nie stało… On roz­waża.”

Po kilku godzi­nach ktoś ośmiela się go czo­ło­bit­nie zapy­tać, nad czym tak medy­tuje. Rabin powraca z wolna do rze­czy­wi­sto­ści i uro­czy­ście oznaj­mia:

„Wła­śnie prze­my­śla­łem, że gdyby wziąć wszyst­kie drzewa, jakie są na świe­cie, i zro­bić z nich jedno olbrzy­mie drzewo; a potem zebrać wszyst­kie wody, jakie są na świe­cie, i zro­bić z nich jedną wielką sadzawkę; i wziąć wszyst­kie topory, jakie są na świe­cie, i uczy­nić z nich jeden ogromny topór; i tym wiel­kim topo­rem, uczy­nio­nym ze wszyst­kich topo­rów, zrą­bać to wiel­kie drzewo, uczy­nione ze wszyst­kich drzew, i żeby ono wpa­dło do tej wiel­kiej sadzawki, uczy­nionej ze wszyst­kich wód na świe­cie: oj, jaki to byłby plusk!”

Rabin wystę­puje do gminy o pod­wyż­sze­nie mu pen­sji.

Prze­wod­ni­czący odzywa się z wyrzu­tem:

„Jak może taki święty, mądry i udu­cho­wiony czło­wiek być takim łap­czy­wym na pie­nią­dze?”

„A pan uwa­żasz, że ziem­skie roz­ko­sze są tylko dla głup­ców i bez­boż­ni­ków?”

Żyd w mia­steczku na Kre­sach Wschod­nich pro­wa­dzi za rączkę chłop­czyka. Drugi pyta: „Co to za dziecko?”

„To cudowne dziecko.”

„Dla­czego cudowne?”

„Bo ma już trzy latka i jesz­cze nie nauczyło się ani jed­nego roz­działu z Tal­mudu.”

Dwaj kiwają się nad Tal­mu­dem. Jeden czyta pół­gło­sem: „Mędrzec grze­szy sie­dem razy dzien­nie.”

„Oj, chwa­li­pięta!”

Bóg prze­ka­zuje Moj­że­szowi prawa na górze Synaj.

„Zro­zu­mia­łeś? Więc zapa­mię­taj sobie, Moj­sze, że nie należy goto­wać koź­lę­cia w mleku jego matki.”

Moj­żesz:

„Aha! Nie wolno ich łącz­nie spo­ży­wać. Tak?”

Bóg: „Nie. Mówię tylko, żeby ich razem nie goto­wać.”

Moj­żesz:

„To zna­czy, że po spo­ży­ciu jakie­go­kol­wiek mięsa należy odcze­kać sześć godzin, aż zosta­nie cał­ko­wi­cie stra­wione, zanim czło­wiek się napije mleka. Żeby się nie spo­tkały w żołądku. Czy tak?”

Bóg: „Nie. Cho­dzi wyłącz­nie o to, żeby mięsa koź­lę­cia nie goto­wać w mleku jego matki. To zna­czy tej kozy. Już zro­zu­mia­łeś?”

Moj­żesz:

„Aha! Wybacz mi, Boże, tę głu­potę, jeżeli nie rozu­miem. To zna­czy, że trzeba mieć dwa kom­plety wszyst­kich naczyń i sztuć­ców, jak rów­nież osobny zlew i osobną lodówkę, jedne do każ­dego mięsa, a inne do mleka i wszel­kich potraw mlecz­nych albo zawie­ra­ją­cych mleko. A jakby je czło­wiek raz pomy­lił w uży­ciu, to trzeba je znisz­czyć, żeby ni­gdy wię­cej nie zostały do niczego użyte. Czy tak?”

Na to Bóg:

„Moj­sze, ja już nie mam do cie­bie siły. Ty sobie wymy­ślaj i rób, co tylko zechcesz.”

_W biblij­nej_ Księ­dze Wyj­ścia _23, 19 napi­sano:_

Nie będziesz goto­wał koź­lę­cia w mleku jego matki.

_Rabi­nacki juda­izm wypro­wa­dził z tego całą górę absur­dal­nych_

_i cał­ko­wi­cie zmy­ślo­nych zaka­zów doty­czą­cych wszel­kiego mleka i mięsa._

Dlaczego Jitro, teść Moj­że­sza, ma w Biblii sie­dem róż­nych imion? Bo miał sie­dem córek i wyda­nie każ­dej z nich za mąż dopro­wa­dzało go do ban­kruc­twa. Musiał więc za każ­dym razem zakła­dać nowy inte­res pod zmie­nio­nym imie­niem.

_Sprawa tych imion jest skom­pli­ko­wana_

_i dys­ku­syjna. Naj­bar­dziej znane z nich to Reuel,_

_a w pol­skich prze­kła­dach Jetro i Jesse._

Żona do męża: „Chaim, nasz rabi powiada, że lada chwila przyj­dzie Mesjasz. To będziemy zmu­szeni wszystko zosta­wić i ruszyć do Izra­ela, wła­śnie teraz, jak ty masz dobrą posadę.”

„Nie przej­muj się, Ryfka. Bóg nas oca­lił od Hamana i od Fara­ona, to uchroni nas i od Mesja­sza.”

Mojsze dobija się w nocy do okna swego sąsiada.

„Czego ty mnie budzisz?”

„Bo pomy­śla­łem sobie coś bar­dzo waż­nego. Powie­dziano, że jak nadej­dzie Mesjasz, to grzesz­nicy pójdą po moście z żelaza i on się pod nimi zała­mie, a spra­wie­dliwi po moście z papieru i on to wytrzyma. To ja wła­śnie dosze­dłem do wnio­sku i chcia­łem ci powie­dzieć, że jed­nak bez­piecz­niej będzie iść po żela­znym moście.”

Biedak przy­szedł do rabina i kazano mu cze­kać dwie godziny, ponie­waż był u niego bogacz. Wresz­cie został przy­jęty i odpra­wiony z dat­kiem po dwóch minu­tach.

Poczuł się tym dotknięty. „Rebe, dla­czego ty jemu poświę­ci­łeś dwie godziny, a mnie zała­twiasz przez dwie minuty?”

„Bo po dwóch minu­tach stwier­dzi­łem, że jesteś żebra­kiem, a dwóch godzin potrze­bo­wa­łem, aby stwier­dzić, że on też jest żebra­kiem.”

Nie daj­cie się nabrać na to, że humor jest śmieszny. Żar­tuje się tylko z tego, co jest poważne.

Rabin dowia­duje się, że w jego gmi­nie umarł młody czło­wiek, zdrowy i w pełni sił.

„A na co umarł?”

„Z głodu.”

„Żyd ni­gdy nie umiera z głodu! Dla­czego nie przy­szedł do mnie?”

„Bo się wsty­dził.”

„To umarł z dumy, a nie z głodu! Żyd nie umiera z głodu.”

Żydówka zapy­tuje rabina: czy wolno zarżnąć kurę mającą pisklęta?

„Wolno.”

„Ale wtedy kur­częta wyzdy­chają.”

Rabin dra­pie się w bodę. Wresz­cie oznaj­mia: „To poważna sprawa! Ale przyjdź jutro. Bóg pomoże mi zna­leźć odpo­wiedź.” Wer­tuje przez całą noc Tal­mud. Nie znaj­duje.

Naza­jutrz pyta­jąca wpada z okrzy­kiem: „Rebe! Dzi­siaj w nocy lis pożarł mi kurę i kur­częta.”

„No widzisz? Mówi­łem: Bóg da odpo­wiedź.”

„Jak to jest, rabi, że ty masz przy­po­wieść na wytłu­ma­cze­nie każ­dego pro­blemu, z jakim by się do cie­bie nie zwró­cić?”

„Ja ci to wytłu­ma­czę.

Jeden wielki obszar­nik na Podolu, objeż­dża­jąc swoje posia­dło­ści, zoba­czył na ścia­nie sto­doły kil­ka­na­ście kółek nary­so­wa­nych kredą i w środku każ­dego z nich wystrze­lony otwór. Więc kazał swoim ludziom zna­leźć tego nad­zwy­czaj­nego strzelca, bo taki mu się na pewno przyda i on by mu dobrze zapła­cił.

I przy­pro­wa­dzili mu żydow­skiego kraw­czyka, który cały trząsł się ze stra­chu. „Czy to ty wystrze­la­łeś?”

„Tak, panie. Ale nie mia­łem nic złego na myśli.”

„Jakim cudem z cie­bie taki wyborny strze­lec? Pój­dziesz do mnie na służbę? Ja ci dobrze zapłacę.”

„Kiedy ja w ogóle nie umiem strze­lać. Tylko tak strze­la­łem sobie i ryso­wa­łem kółko wokół dziurki.”

Rabi zakoń­czył: „I ja wła­śnie tak robię. Cho­wam w pamięci każdą cie­kaw­szą histo­ryjkę. A potem już trafi się jakiś pasu­jący do niej morał. Tylko tyle trzeba zro­zu­mieć.”

Diabeł skarży się Bogu. „Panie, po co ty mnie stwo­rzy­łeś? Nic nie mam do roboty. Nudzę się i tyle.”

„A kto ma zachę­cać ludz­kość do zła? Okaż tro­chę pomy­sło­wo­ści! Po to ist­nie­jesz, aby to stwo­rze­nie spraw­dzać i róż­ni­co­wać. Jed­nych na zba­wie­nie, a dru­gich na potę­pie­nie.”

„I mnie rów­nież po to?”

„Oczy­wi­ście! Prze­cież ich po to stwo­rzy­łem, aby roz­strzy­gali, czy wynik­nie z tego dobro, czy zło. Czy wolą prze­kleń­stwo ist­nie­nia, czy bło­go­sła­wień­stwo. Czy chcą być prze­klęci, czy bło­go­sła­wieni. Czy i któ­rzy z nich zechcą wspiąć się na szczyty, czy spaść na dno. Ażeby mogli sami wybrać, czy chcą ist­nieć, czy zgi­nąć. A cie­bie stwo­rzy­łem wła­śnie po to, aże­byś im poma­gał w doko­ny­wa­niu wyboru.

Zły duch wzru­szył ramio­nami.

„Oni mają tyle pomy­słów, tak pilni są w czy­nie­niu zła, że ja nie mam kiedy i nie mam czego spra­wić w tym kie­runku! Zanim ja pal­cem kiwnę, oni już sami wymy­ślą i popeł­nią każde zło, na jakie mnie nawet nie star­czy­łoby wyobraźni.”

Mosze ben Maj­mon, czyli wielki filo­zof Maimo­ni­des, w dziele swym spre­cy­zo­wał: „Cud nie może być dowo­dem na coś nie­moż­li­wego. Może on być tylko potwier­dze­niem tego, co moż­liwe.”O głup­cach z Chełma

Żydówka w Cheł­mie przy­szła do rabina.

„Rebe! Mój synek ma zatwar­dze­nie. Co ja mam robić?”

„Ty odma­wiaj psalmy.”

Poszła. Za dwa dni ta sama Żydówka przy­biega z kolej­nym pro­ble­mem: „Rebe! Mój synek teraz ma roz­wol­nie­nie. Dzień i noc nie prze­staje. Co ja mam robić?”

„Ty odma­wiaj psalmy.”

„Prze­cież od psal­mów to robi się sraczka!”

„Gdzie ty idziesz z toboł­kiem, Icek?”

„Idę jechać sie­dzieć.”

W efek­cie prze­py­ty­wa­nia przez zna­jomka oka­zało się, że idą­cego ska­zano na odsiadkę za długi, ale ponie­waż w Cheł­mie nie ma wię­zie­nia, musi udać się w tym celu do więk­szego mia­sta.

_W tra­dy­cji ludo­wej Chełm to przy­sło­wiowe mia­sto głup­ców._

_Cho­dzi tu o miej­sco­wość leżącą na wschód_

_od Lublina i na pół­noc od Zamo­ścia, któ­rej lud­ność była nie­gdyś po więk­szej czę­ści żydow­ska._

Sied­miu chełm­skich mędr­ców roz­wa­żało, dla­czego krowa nie lata.

Kiedy wycho­dzili z syna­gogi, prze­la­tu­jący pta­szek naro­bił jed­nemu z nich na głowę. Mędrzec wykrzyk­nął:

„Otóż i odpo­wiedź! Bóg jej nam udzie­lił w dobroci swo­jej, widząc, że pyta­nie to nas prze­ra­sta.”

Głupota miesz­kań­ców Chełma stała się sławna dzięki temu, że mia­sto leży na wzgó­rzu, pod któ­rym pły­nie rzeka.

Mówiono więc o nich:

„To głupcy! W dół noszą puste wia­dra, a do góry pełne!”

Bogaczka z Chełma roz­ka­zuje słu­żą­cej:

„Idź do rzeź­nika Fajwla i zobacz, czy ma cie­lęce nogi.”

Słu­żąca wraca:

„Nie mogłam zoba­czyć. On miał buty pra­wie do kolan, a nad butami spodnie. Powie­dział, że ich nie zdej­mie.”

Za daw­nych cza­sów pewien moż­no­władca wpadł na pomysł urzą­dze­nia dys­puty mię­dzy pra­wo­sław­nym popem i rabi­nem, zapo­wia­da­jąc, że pierw­szy, który nie potrafi odpo­wie­dzieć na pyta­nie swego prze­ciw­nika, zosta­nie skró­cony o głowę. Gdy roze­szły się o tym wie­ści, pro­sty fur­man z Chełma zgło­sił się z goto­wo­ścią, że wyrę­czy rabina w dys­pu­cie. Zastrzegł tylko, że on pierw­szy zada pyta­nie. Ze względu na głu­potę prze­ciw­nika pop nic nie miał prze­ciwko temu.

Fur­man zadał pierw­sze pyta­nie:

„Co zna­czy: _ejneni jodea_?”

Otrza­skany z języ­kiem hebraj­skim pop odpo­wie­dział zgod­nie z prawdą: „Nie wiem.” I ucięto mu głowę.

Rabin pyta zwy­cięzcę, skąd wpadł na taki pomysł? Fur­man wyja­śnia: „Kilka lat temu zada­łem to samo pyta­nie naszemu rabi­nowi w Cheł­mie i tak samo mi odrzekł. Więc pomy­śla­łem sobie, że skoro nawet on nie wie­dział, to pop tym bar­dziej nie będzie wie­dział.”

Co to jest: sie­dzi na dachu, pieje, a nie kogut?

Wia­domo: wariat.

Inna zagadka. Co to jest? ma płe­twy i lata nad domem?

Wia­domo: zwa­rio­wana ryba.

Dla miesz­kań­ców Chełma jed­nym z przed­mio­tów dumy był rabi Lemach ben Lesz­ni­cer, do któ­rego zgła­szali się z nęka­ją­cymi pro­ble­mami.

Oto nie­które z ich pytań i odpo­wie­dzi rabina:

Dla­czego pies macha ogo­nem? „Bo jest sil­niej­szy. W prze­ciw­nym razie ogon machałby psem.”

Dla­czego włosy na gło­wie prę­dzej siwieją niż na bro­dzie? „Ponie­waż są o dwa­dzie­ścia lat star­sze.”

Dla­czego morze jest takie słone? „Bo żyje w nim ogromna ilość solo­nych śle­dzi.”

Wresz­cie pro­blem, z któ­rym ludzie myślący nie mogli się upo­rać od wielu poko­leń. Rabi Lemach roz­wią­zał go w mgnie­niu oka: dla­czego pies jak sika, to pod­nosi jedną z tyl­nych nóg? „Przed tysią­cami lat pies sta­nął pod drze­wem, aby się odlać. Nagle roz­pę­tała się burza i pio­run oba­lił drzewo, zabi­ja­jąc bied­nego psa. Od tej pory psy liczą się z tą moż­li­wo­ścią i na wszelki wypa­dek pod­no­szą jedną nogę, aby w razie czego pod­trzy­mać upa­da­jące drzewo.”

Zapy­tano miesz­kańca Chełma o godzinę.

„Trzy kwa­dranse.”

„Na którą?”

„Nie wiem. Duża wska­zówka mi odpa­dła.”

W dro­dze na sza­bat rabin kupił rybę i zapo­mniał ją wyjąć z kie­szeni. W cza­sie nabo­żeń­stwa ryba wysko­czyła i chla­snęła go w twarz. Jak można zro­bić coś podob­nego? Obu­rzeni miesz­kańcy Chełma zwo­łali pośpieszny sąd i ska­zali rybę na śmierć przez wrzu­ce­nie do rzeki.

Lejzer idzie spać. Włazi pod koł­drę, układa się obok żony, wysta­wia nogi. Patrzy. Coś się nie zga­dza.

„To moje nogi. To są Ryfki nogi. A to czyje nogi?”

Liczy ponow­nie.

„To są moje nogi. To Ryfki nogi. A to czyje nogi?”

Wciąż o jedne za dużo.

Wycho­dzi z łóżka i jesz­cze raz bie­rze się do licze­nia. „To są moje nogi. A to Ryfki nogi. Wszystko w porządku.”

Talmu­dy­sta wybrał się na targ. Żona leżąca w łóżku po nie­daw­nym poro­dzie kazała mu kupić mleczną kozę. A ponie­waż się na tym nie znał, wyli­czyła mu kil­ka­dzie­siąt jej wła­ści­wo­ści, takich jak mocne i zdrowe zęby, poły­skliwa sierść, pełne wymię itd. Talmu­dy­sta wszystko to utrwa­lił w swo­jej wyćwi­czo­nej pamięci.

Zna­jąc jego dokład­ność, żona dodała:

„Gdyby jakiś tam, no, jeden szcze­gół się nie zga­dzał, też nie będzie nie­szczę­ścia.”

Mąż wraca dum­nie z targu. Żona wydaje okrzyk:

„Ależ to cap!”

„Prze­cież powie­dzia­łaś, że jeden szcze­gół może się nie zga­dzać. I oprócz wymie­nia wszystko się zga­dza.”

Przy­szła kozia zaraza i cap zdechł.

Tal­mu­dy­sta zasta­na­wia się: „To cie­kawe. Jak doić, to był cap. A jak zdech­nąć, to koza.”

Sławny kawa­larz Motke Cha­bad przy­je­chał z Wilna i oświad­czył, że gmina musi przy­znać mu zasi­łek. Bo w prze­ciw­nym razie osią­dzie tu na dłu­żej i zosta­nie kape­lusz­ni­kiem.

„I co z tego?”

„Bo ja mam takie szczę­ście, że wtedy wszyst­kie dzieci w Cheł­mie będą się rodziły bez głów.”

Dwóch Żydów chełm­skich uma­wia się na ważne spo­tka­nie w inte­re­sach. „Więc jeste­śmy umó­wieni na jutro?”

„Zgoda.”

„A gdzie?”

„Obo­jętne. Gdzie zechcesz.”

„No dobrze. O któ­rej godzi­nie?”

„Wszystko mi jedno.”

„W porządku. Tylko się nie spóź­nij.”

Jeden z miesz­kań­ców Chełma wyczy­tał w psal­mie 116: „Pan strzeże głup­ków.” Posta­no­wił to spraw­dzić i wysko­czył przez okno. Leżąc z poła­ma­nymi nogami stęka do zbie­ga­ją­cych się:

„Zawsze wie­dzia­łem, że nie jestem głupi. Ale do dzi­siej­szego dnia nie wie­dzia­łem, że jestem aż _taki_ mądry.”

Gedalje z Chełma pisze list.

Awrom dziwi się: „Dla­czego takimi dużymi lite­rami?”

„Bo mój wujek jest głu­chy.”

Ponie­waż głupi umieją się tylko roz­mna­żać, więc powięk­sza­nie się lud­no­ści Chełma spra­wiło wresz­cie, że i cmen­tarz wypa­dało powięk­szyć. Ale do jakich roz­mia­rów? Rada miej­ska pod­jęła uchwałę, że dla zba­da­nia tego wszy­scy żywi miesz­kańcy mają w usta­lo­nym dniu poło­żyć się na tere­nie cmen­tarza z przy­le­gło­ściami.

„Rebe, co ja mam robić? Łobuzy wciąż bie­gają za mną i prze­zy­wają mnie: _Ty ober cho­chem!_ Ty mędrzec!”

Rabin po głęb­szym zasta­no­wie­niu się:

„A przy­łóż kamie­niem.”

„A jak prze­zy­wają mnie w łaźni? Tam kamie­nie są takie gorące, że nie da się wziąć do ręki.”

„To przy­łóż wia­drem.”

„A w syna­go­dze?”

„To daj w łeb lich­ta­rzem.”

Pouczony cmoka z zachwytu. „Rebe, jak­bym ja miał taki mini­ste­rialny łeb, to był­bym od was jesz­cze mądrzej­szy i nie musiał­bym nawet przy­cho­dzić po radę.”

Do Hir­sza w Cheł­mie przy­szedł list. W koper­cie była pusta biała kartka. Obej­rzaw­szy ją dokład­nie, Hirsz doszedł do wnio­sku: „To pew­nie od mojego brata. Bo my się gnie­wamy.”

„Dlaczego tu w Cheł­mie, bochenki chleba są mniej­sze niż u nas?”

„Bo wy chyba bie­rze­cie wię­cej cia­sta.”

Dwaj z Chełma pędzili na targ wspól­nego cie­laka.

„Widzisz tę żabę, Szłojme? Jeżeli ty zjesz ją żyw­cem, to cały ten cie­lak będzie twój.”

Umowa stoi. Szłojme zjadł żabę.

Idą dalej. Po namy­śle Szłojme doszedł do wnio­sku, że Froim brzydko z nim postą­pił. Ale poja­wiła się druga żaba.

„Froim, widzisz tę żabę? Jeżeli ty zjesz ją żyw­cem, to ja ci zwrócę tę połowę cie­laka.”

Fro­imowi zro­biło się żal. Zjadł żabę.

Idą w mil­cze­niu dalej.

Po dłuż­szym cza­sie Froim zwraca się do wspól­nika:

„Szłojme, po co myśmy jedli tę żabę?”

Cukier­berg z Chełma wybiera się w podróż. Aby niczego nie zapo­mnieć w hotelu, spi­suje wszyst­kie swoje rze­czy.

Na końcu pisze:

„I ja sam leżę w łóżku.”

Rano spraw­dza wszystko według listy. Wresz­cie patrzy na łóżko i widzi, że jest puste. Co się stało? Zasta­na­wia się: „Może mnie ktoś ukradł? Może wpa­dłem pod łóżko?”

Wlazł pod łóżko.

„W porządku! Jestem pod łóż­kiem.”

Do Chełma przy­szedł list infor­mu­jący Bin­ja­mina, że ojciec jego nie żyje. Syn pokrę­cił głową z nie­do­wie­rza­niem.

„To jakieś oszu­stwo.”

„Dla­czego tak uwa­żasz?” spy­tała żona.

„Bo nie widzę jego pod­pisu.”

Berł i Szmerł kupili do spółki baryłkę wódki i ruszyli z nią w obchód po oko­li­cach, usta­liw­szy, że będą sprze­da­wać po kie­liszku i tylko za gotówkę. Po dro­dze Szmerł odczuł pra­gnie­nie i powiada:

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: