Wielkie miłości, romanse, zazdrości - ebook
Wielkie miłości, romanse, zazdrości - ebook
Czy wiesz, jak kochliwy był Tadeusz Kościuszko i jak nieszczęśliwie lokował swoje uczucia? Do czego posuwała się żona i muza Jana Matejki, by zmusić go do ulegania jej zadziwiającym zachciankom? Dlaczego w krakowskim klasztorze karmelitanek więziono nieszczęsną Barbarę Ubryk - rzecz, która mogłaby uchodzić za zwyczajną może w średniowieczu, lecz przecież nie w drugiej połowie XIX wieku! Upiorne problemy małżeńskie Henryka Sienkiewicza, głośny, paryski skandal z Marią Skłodowską - Curie w roli głównej i dziwna, a przecież urocza miłość Stanisława Wyspiańskiego do kobiety, którą jego przyjaciele nazywali straszną babą - wszystko to można znaleźć w najnowszej książce Andrzeja Zielińskiego. Szalone uczucia, nikczemne zdrady, skandale i prawdziwa miłość, tak dziwna, że budząca niedowierzanie, które towarzyszyły nam od zawsze, bywają szczególnie interesujące w przypadku ludzi nietuzinkowych. I takimi właśnie osobami zajął się autor w swojej najnowszej książce.
Andrzej Zieliński - dziennikarz i historyk, autor licznych książek poświęconych zagadkowym i kontrowersyjnym epizodom historii Polski, w tym bestsellerów: "Skandaliści w koronach, Sarmaci, katolicy, zwycięzcy" oraz "Żony, kochanki, damy, intrygantki".
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-737-6 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielkie uczucia, burzliwe miłości, intrygi, skandale i zdrady towarzyszyły naszym dziejom niemal od zarania. Często powodowały wielkie dramaty. Niekiedy skutkowały określonymi działaniami politycznymi czy społecznymi, stanowiły również silną inspirację do powstania wielkich dzieł artystycznych, muzycznych, malarskich i literackich.
Tak działo się przez wieki w Europie. Z tym samym zjawiskiem mieliśmy do czynienia też w Polsce. Może tylko mniej te sprawy interesowały naszych ludzi pióra, kronikarzy, będących przecież wyłącznie osobami duchownymi. Pierwsze pamiętniki, pisane przez osoby świeckie, łącznie z dziełem sławnego pamiętnikarza Jana Chryzostoma Paska, obejmowały swoimi zapisami przede wszystkim czyny bitewne, przebieg intryg dworskich albo wydarzeń politycznych, których inicjatorami bądź uczestnikami byli mężczyźni. Natomiast relacje pomiędzy mężczyzną a kobietą, wielkie miłości oraz wielkie dramaty z nich wynikające, a także ich opisy, niekiedy ze wszystkimi szczegółami, musiały czekać, aż skończy się XVII wiek.
Nawet pełen dramatyzmu głośny związek Zofii Opalińskiej ze Stanisławem Koniecpolskim został odnotowany bardzo zdawkowo. Tragiczne wydarzenia z alkowy w zamku w Brodach próbowano początkowo przemilczeć, nie dopuścić do ich ujawnienia, a potem zaś sugerować różne przyczyny śmierci hetmana. Wreszcie winą za tę śmierć usiłowano obarczyć aptekarza, wówczas ten, broniąc się przed zarzutem, publicznie powiedział o przedawkowaniu przez hetmana dostarczonej mikstury. Wyszła wtedy na jaw prawdziwa przyczyna śmierci Stanisława Koniecpolskiego. Można stwierdzić, że hetman ten miał naśladowców. Bo właśnie przyczyną zgonu multimagnata Stanisława Szczęsnego Potockiego, twórcy konfederacji targowickiej, było przecież „nałykanie się w nadmiarze cukierków, diabolinami zwanych, do sprawy lubieżnej pobudzających”. I zapewne nie był to ostatni, który przedawkował tego rodzaju środki.
Bezdyskusyjnie pierwszą zapisaną w Polsce historią tragicznego romansu była XI-wieczna Opowieść o Wałcerzu Udałym. Na następną trzeba było czekać ponad pięćset lat. Była to Transakcyja albo Opisanie całego życia jednej sieroty przez żałosne treny od tejże samej pisane roku 1685 autorstwa pierwszej polskiej poetki Anny Stanisławskiej. A burzliwych miłości, wielkich dramatów i miłosnych intryg w każdym stuleciu było w polskich dworach, zamkach i pałacach znacznie więcej, niż o nich dzisiaj wiemy. Zdani byliśmy na przekaz kronikarzy, czyli osób duchownych, których nie interesowały specjalnie konflikty damsko-męskie.
Polskim władcom i ich kobietom poświęciłem już książkę Żony, kochanki, damy, intrygantki. Ale wiadomo, że wielkie miłości i wielkie intrygi dotyczyły nie tylko tronu i łoża władców. Dlatego w tej książce bohaterkami i bohaterami zostały przede wszystkim osoby niekoronowane. Bo intrygi, skandale i porywy namiętności były udziałem nie tylko tych wielkich, ale również średnich i zupełnie malutkich.
W miarę upływu stuleci i w związku z rozwojem piśmiennictwa na ziemiach polskich, stwarzających możliwość ich zapisania, owe dramaty ujawniają się z pełną wyrazistością. Im bliżej czasów współczesnych, tym jest ich więcej. Może dotarły z arystokratycznych pałaców do dworków, kamienic, a nawet ciasnych mieszkań. Miejsce hetmanów, wojewodów, kasztelanów, hrabiów i książąt oraz ich córek i synów zajęli poeci, pisarze, artyści malarze, a nawet zakonnice… Na użytek tej książki wybrałem kilkanaście takich bulwersujących, tragicznych miłości, intryg i nienawiści, które w swoim czasie należały do najgłośniejszych.
Czy wielu z nas wie, jak kochliwy był Tadeusz Kościuszko, a przy tym jak nieszczęśliwie lokował swoje uczucia? Kogo swatali król Jan III i Marysieńka? Co napisał książę de Lauzun w swoich pamiętnikach? Dlaczego Barbara Ubryk oszalała w klasztorze? Kto nadużywał wody brzozowej? Czyje serce we flakonie z konserwującym płynem i komu zostało zapisane w testamencie jako dość szczególny prezent? Czego wymagała od Jana Matejki jego muza? Co miał robić z jajkami na twardo Henryk Sienkiewicz? Co było powodem pojedynków paryskich dziennikarzy?
Będę to wyjaśniał w tej książce.
Jako cezurę czasową postawiłem sobie odzyskanie niepodległości Polski w 1918 roku. Im bliżej bowiem współczesności, tym mniej bulwersują Polaków zdrady czy krótkotrwałe gwałtowne, na pokaz, miłości. Nawet intrygi są coraz bardziej toporne, pozbawione finezji sprzed lat. W role bohaterek i bohaterów wcieliły się obecnie nasze domorosłe celebrytki i tacyż celebryci. Wielkie dramaty, wielkie miłości czy intrygi skrojone są obecnie na ich miarę, czyli prezentują się nader mizernie, aby nie napisać prymitywnie.
Obecnie, gdy wszystko jest na pokaz i na sprzedaż, skala oraz rodzaj skandali obyczajowych i towarzyskich ulega gwałtownej dewaluacji i budzi co najwyżej politowanie. Sprowadzają się do wulgarnego, prymitywnego pytania: kto z kim i dlaczego? Mamy wtedy najczęściej do czynienia z publicznym praniem sypialnianych brudów. Jeśli powstają takie „dzieła” jak osławiony Nocnik, to można tylko zastanowić się nad brakiem kultury jego autora. O relacjach dotyczących przeżywania wielkich, twórczo inspirujących miłości, dramatyzmu rozstań i powrotów możemy od dawna zapomnieć.
Ale to właśnie celebryci stają się obecnie kreatorami wyobraźni znacznej części polskiego społeczeństwa, głównie czytelników tzw. kolorowej prasy. Nie stanowią jednak już żadnej inspiracji do powstania jakiegokolwiek dzieła artystycznego. Nikt nie poświęca im wspaniałych dzieł muzycznych, poematów (jeśli już, to chyba tylko monologów satyrycznych), sonetów ani powieści. Dla pań liczy się tylko tzw. ścianka, przy której można pozować fotoreporterom w coraz odważniejszych, czytaj skąpych, kreacjach, a dla panów ważne jest przybycie na jakąkolwiek towarzyską imprezę najnowszym modelem drogiego samochodu.
Chciałoby się powtórzyć w tym miejscu za Cyceronem: o tempora, o mores! (co za czasy, co za obyczaje).
Andrzej ZielińskiWSTĘP
Czy pierwszymi Piastami targały wichry namiętności? Czy przeżywali gwałtowne miłości? Żadna z polskich i zagranicznych kronik o niczym takim nie wspomina. Zważywszy jednak na to, że kronikarzami były osoby duchowne, trudno się dziwić. A innych źródeł informacji z tego okresu o romansach, zdradach i dramatach z udziałem władcy, wielmożów i prostych ludzi najzwyczajniej nie ma.
Brak takich zapisów wcale nie musi jednak oznaczać, że naszym przodkom obce były gorące i gwałtowne uczucia. Oczywiście powstają dzisiaj opowiadania i powieści, których autorki i autorzy próbują dostosować współczesny obraz intymnych kontaktów kobiet i mężczyzn do swojego wyobrażenia o tym, jak mogły one wyglądać w zamierzchłych czasach. Czy jest to jednak obraz prawdziwy? Wydaje mi się, że raczej może wzbudzać irytację, a niekiedy rozbawienie.
A to dlatego, że współczesna wyobraźnia nie liczy się z realiami epoki, które chcą owi autorzy, nie znając ich, opisać. No bo co zrobić na przykład z zapisem Galla Anonima, że „Mieszko przed nią (Dubrawą) siedmiu żon zażywał”. Czy posiadał harem? I jak on tych siedmiu żon „zażywał”? Każdej po kolei, czy też urządzał sobie z nimi zbiorowe orgie? A może dziwnym zbiegiem okoliczności owe żony jedna po drugiej po kilku latach, gdy znudziły się władcy, schodziły niespodziewanie z tego świata lub ginęły bez wieści, aby zwolnić miejsce w jego łożu dla następnej wybranki księcia. Jakież tu znakomite pole do popisu dla naszych historycznych „literatów”, którzy wiedzą najlepiej, co wtedy mówili, co robili, jak się zachowywali wobec siebie owi bohaterowie miłosnych dramatów.
Nie jest wykluczone, że już wtedy istniały jednak jakieś rygory obyczajowe stojące na straży ówczesnych małżeństw i obowiązujące nawet władców. Tego się już nigdy nie dowiemy. Zresztą nie wiemy nawet i również nigdy już się nie dowiemy, jak naprawdę wyglądała ceremonia zaślubin poganina Mieszka I z chrześcijanką Dubrawą, czy ich ślub – w dzisiejszym rozumieniu tej ceremonii – się odbył, a cóż dopiero mówić o przebiegu wcześniejszych, pogańskich, rytuałów weselnych praktykowanych wśród słowiańskich władców.
Ponieważ nie zachowały się na ten temat żadne wiarygodne informacje, bardzo łatwo bezkarnie popuścić wodze fantazji i dać przy tej okazji ujście niespełnionym literackim ambicjom, gdy opisuje się dzisiaj te wydarzenia. Chociaż zapewne zaślubiny najczęściej odbywały się tak jak w innych europejskich królestwach i księstwach przed przyjęciem chrześcijaństwa. Ale o tym również nie mamy zbyt wielu obszernych przekazów, tylko same wątpliwości.
Jedyny opis koronacji Bolesława Chrobrego, czego Stanisław Zakrzewski, autor Bolesława Chrobrego Wielkiego z 1925 roku, zresztą nigdy nie ukrywał, stanowił kompilację opisów podobnych uroczystości w Czechach, Niemczech i we Francji, w dodatku powstał… w XX wieku. Do czasu pojawienia się bowiem na dworze Bolesława Krzywoustego kronikarza Galla Anonima wszystkie informacje o tym, co działo się wcześniej w Polsce, znamy tylko ze szczątkowych danych odnotowanych przez zagranicznych kronikarzy, choćby Thietmara z Merseburga. Wiadomości o najstarszym okresie naszej historii, obejmującym wszystko, co zdarzyło się u nas w czasie poprzedzającym małżeństwo Mieszka I z Dubrawką, czerpiemy z niemieckich i czeskich kronik oraz ruskich latopisów, a nadmieniono w nich o Polsce gdzieś na marginesach wydarzeń w ich krajach. Należy od razu stwierdzić, że o żadnych wielkich wybuchach uczuć czy miłosnych intrygach na polskich ziemiach źródła te nie wspominają.
Prawdopodobnie zatem dziewczyna, na którą padło książęce oko, zostawała z miejsca wcielona do jego dworu, a w zależności od dobrego humoru władcy jej ojciec, a gdy ten już nie żył, to najstarszy z braci otrzymywał jakąś gratyfikację pieniężną lub funkcję wyznaczoną mu przez księcia. Jeśli zaś kandydatki na księżnę pochodziły z ościennego kraju, to ich drogę do łoża poprzedzały negocjacje dotyczące wysokości posagu oraz zakresu sojuszu politycznego i z reguły wsparcia zbrojnego. W obu wypadkach nieszczęsnych na ogół oblubienic nikt o zdanie nie pytał. O uczucia zresztą – tak samo nie. Stanowiły one jedynie pewien barwny element politycznego kontraktu.
Wybranki nie musiały kochać swoich mężów, ale powinny radośnie ich witać po każdej udanej wyprawie zbrojnej nawet przeciwko ich ojcu czy bratu. Powinny również urodzić im co najmniej jednego syna, następcę. A jeśli tego nie uczyniły, książę znajdował sobie następną kandydatkę do łoża. I tak aż do skutku.
Przyjęcie chrześcijaństwa przez Mieszka I początkowo niewiele zmieniło w obyczajowości małżeńskiej pierwszych Piastów. Bolesław Chrobry jedną po drugiej odesłał dwie oficjalnie poślubione żony, pierwszą nieznaną z imienia córkę Rydygada, margrabiego Miśni, bo była jego zdaniem brzydka. Drugą bezimienną odesłaną do domu była księżniczka węgierska, bo jeszcze na Węgrzech zaszła w przedślubną ciążę z bliżej nieznanym partnerem, czego następstwem stały się narodziny Bezpryma, oficjalnie pierworodnego syna Bolesława, wysłanego na zawsze do odległego klasztoru. Opisując usunięcie owych żon z książęcego łoża, kroniki milczą o ewentualnym rozwodzie kościelnym, czyli nasz władca mógł być w świetle dzisiaj obowiązującego prawa po prostu dwukrotnym bigamistą. Ale to jeszcze nie wszystko.
Z wyprawy na Ruś Kijowską tenże Bolesław, wówczas żonaty już z Odą, córką kolejnego margrabiego miśnieńskiego Ekkeharda, i oczekujący z nią potomka, przywiózł sobie jako nałożnicę nastoletnią księżniczkę Przedsławę. I dopiero wtedy można mówić o, przynajmniej jednostronnych, sygnałach uczuć ze strony polskiego księcia.
Sama zresztą wyprawa kijowska miała w podtekście coś z odwetu. Wcześniej wielki książę kijowski Jarosław Mądry odmówił bowiem naszemu księciu ręki właśnie tejże Przedsławy. Uczynił to w dodatku w sposób prześmiewczy. Dlatego oprócz ponownego wprowadzenia na tron wielkoksiążęcy swojego zięcia Świętopełka zwanego Okrutnym właśnie zdobycie młodziutkiej księżniczki było drugim celem tej wyprawy. Na próżno Jarosław Mądry chciał wymienić siostrę na córkę Bolesława Chrobrego, a żonę Świętopełka. Polski książę odmówił, chociaż wiedział, że tym samym wydaje wyrok śmierci na własną córkę. Nie powiodła się też Jarosławowi próba zbrojnego odbicia Przedsławy.
Co więcej, Bolesław, ten bardzo katolicki władca, tak energicznie zabiegający o własnych świętych i błogosławionych, wraz z Przedsławą wywiózł z Kijowa Anastazego Korsunianina, archiprezbitera przy cerkwi Dziesięcinnej Narodzenia Najświętszej Marii Panny, oraz nakazał wybudować na Ostrowie Lednickim dla swojej branki świątynię w obrządku wschodnim. Resztki tej cerkwi odnaleźli już archeologowie.
Z Przedsławą Bolesław Chrobry spłodził dwie córki i prawdopodobnie syna, który zmarł w dzieciństwie. Z Odą, legalną żoną, miał tylko jedną córkę Matyldę, poczętą – jak wspomniałem – jeszcze przed wyprawą kijowską. To najlepiej świadczy o tym, jak i gdzie lokował wtedy swoje uczucia ten władca.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że to książę Bolesław wydał bardzo restrykcyjne rozporządzenia w sprawie karania za cudzołóstwo i rozpustę. Niewiernym mężczyznom obcinano genitalia, a kobietom odcinano wargi sromowe i łechtaczki i wieszano na drzwiach ich domostw. Oczywiście dotyczyło to tylko książęcych poddanych. Sam książę był ponad wszelkim prawem.
Gall Anonim – opisujący wydarzenia pierwszego stulecia polskiej państwowości – nie próbował nawet wchodzić w sferę intymności związków naszych władców. Małżeństwo zawierane było wyłącznie z powodów politycznych. I nie wiemy, czy Mieszko I kochał Dubrawę, czy tylko jej „zażywał”. Nawet Emnilda, księżniczka ze słowiańskiego plemienia Milczan, trzecia żona Bolesława Chrobrego, o której z perspektywy wielu setek lat pisano, iż była w pełni uczuciowym wyborem naszego księcia, posłużyła mu przecież do bezkrwawego włączenia tego plemienia w skład swojego państwa.
W sporze historyków i kronikarzy na temat istnienia i panowania Bolesława Zapomnianego, trzeciego polskiego króla, pojawia się ulubiona podobno nałożnica jego ojca, Mieszka II, dla której wymyślono kilkaset lat później imię Dubrawki lub Dobrochny. To ona, a nie prawowita małżonka Rycheza, miała być matką naszego trzeciego króla. Do dzisiaj nie udało się jednak polskim historykom ustalić, bo zagraniczni kronikarze na jej temat milczeli, czy pojawiła się w łożu Mieszka II przed jego małżeństwem z Rychezą, czy też dopiero gdy był z nią w faktycznej separacji, co byłoby jednakże niemożliwe z uwagi na wcześniejszą kastrację tego króla. A poza tym czy w ogóle taka osoba na dworze Mieszka II kiedykolwiek rzeczywiście zaistniała?
W otoczeniu księcia Władysława Hermana przez wiele lat żyła Przecława prawdopodobnie z rodu Prawdziców. Była matką Zbigniewa, starszego syna księcia. Została nawet przez Władysława Hermana poślubiona według obrządku słowiańskiego. Kiedy jednak został on jedynym władcą państwa polskiego, uznał, że jego następcą powinien być syn zrodzony również z księżniczki, a związek ten powinien być zawarty w obrządku rzymskokatolickim. Z dnia na dzień odprawił zatem Przecławę i wysłał posłów do Pragi po księżniczkę Judytę Przemyślidkę, późniejszą matkę Bolesława Krzywoustego, córkę króla Wratysława II z pierwszego małżeństwa. Drugą żoną tego króla była Świętosława… rodzona siostra Władysława Hermana. O dalszych losach odprawionej z książęcego dworu Przecławy nic nie wiadomo.
Skoro tak niewiele jest danych o życiu uczuciowym pierwszych piastowskich władców, nic dziwnego, że jeszcze mniej mamy informacji o uczuciach ich poddanych. Z każdej udanej wojennej wyprawy sprowadzano tysiące jeńców obojga płci. Traktowano ich jak towar, który można było sprzedać albo zatrzymać do wykorzystania na miejscu. Po prostu stanowili łup wojenny na równi z zagarniętymi dobrami materialnymi.
Wielu z nich sprzedawano od razu jako niewolników żydowskim i arabskim kupcom. Resztę rozmieszczano w osadach i podgrodziach, głównie rzemieślników, rozdzielając przy tym bardzo często rodziny. Nikt sobie nie zawracał głowy, czy chodziło o małżeństwo, czy też o matkę z dziećmi. Czyniono tak powszechnie w całej Europie. Przebiegało to podobnie, by nie napisać identycznie, jak znany nam z literatury i filmów handel i wykorzystywanie czarnych afrykańskich niewolników w XVII i XVIII wieku.
Nowego zaś męża czy żonę przydzielano jeńcom wedle pańskiego uznania. Potem zmiana żon lub mężów w państwie, które dopiero co przyjęło chrześcijaństwo, była już raczej nie do pomyślenia. Natomiast seksualne kontakty pozamałżeńskie to i owszem. Wzorów mogących być usprawiedliwieniem takiego postępowania nie brakowało. W średniowieczu nikogo nie gorszyły przecież liczne konkubiny w otoczeniu duchownych i feudałów oraz ich nieślubne dzieci.
Normandzki książę Wilhelm I, zwany Zdobywcą, swojego mało zaszczytnego przydomku Bastard pozbył się dopiero po podboju Anglii. A przezwano go tak dlatego, że jego ojciec, książę Robert I Wspaniały, długo przetrzymywał na swoim dworze mieszczkę imieniem Herleva (niektóre źródła podają imię Arletta), z którą poza wspomnianym Wilhelmem miał córkę Adelajdę. Wiadomo jeszcze, iż po wielu latach książę Robert wydał ową Herlevę czy też Arlettę za mąż za Herluina de Conteville, jednego ze swoich wasali.
Do godności królewskiej doszedł w Portugalii Jan I Dobry, nieślubny syn króla Piotra zwanego Sprawiedliwym lub… Okrutnym. Był on owocem krótkotrwałego związku tego króla z Teresą Gille Lourenço. Pochodziła z Lizbony i była córką małżeństwa miejscowych kupców Lourença de Praza i Sanchy Martins. Jej późniejsze losy, a zwłaszcza kontakty zarówno z królem Piotrem, jak i ich wspólnym synem, nie są znane.
Skoro konkubinaty były akceptowane na królewskich dworach, tym bardziej tolerowano je wśród wysoko urodzonych poddanych. Normą obyczajową stawało się wydawanie królewskich nałożnic za dworzan, którym w zamian za małżeństwo z byłą królewską kochanką przyznawano urzędowe godności lub obdarowywano majątkami ziemskimi. Do perfekcji w Rzeczypospolitej opanowali to królowie August III Sas i Stanisław August Poniatowski, chociaż mieli już swoich poprzedników w takim dziele, na przykład królów Zygmunta Starego i Władysława IV…
Rozwój piśmiennictwa pozwolił na przybliżenie, czyli opisanie niektórych matrymonialnych i erotycznych problemów naszych władców. Pojawił się również pierwszy romans rycerski – Opowieść o Wałcerzu Udałym (bohater występuje także jako Walgierz Wdały). A później ciągle na marginesie innych wydarzeń kronikarze wspominali, bez szczegółowego drążenia tematu, o „małżeństwie” Kingi i Bolesława Wstydliwego, o rozpustnym życiu i gwałtownej śmierci z tego właśnie powodu Władysława Laskonogiego z ręki kuchennej służki, o publicznym oskarżeniu Leszka Czarnego przez żonę Gryzeldę o impotencję, o domniemanym zamordowaniu własnej żony przez księcia, a późniejszego króla Przemysła II, o erotycznych wyczynach księżnej Anny mazowieckiej, żony księcia Konrada III Rudego, czy też o alkowianych popisach w Polsce i za granicą królewicza, a następnie polskiego króla Kazimierza Wielkiego, jak również o prawdziwych przyczynach wygaśnięcia już w czwartym pokoleniu całej dynastii Jagiellonów…
Nie sposób również pominąć ochoczo przez naszych możnych przejmowanego z zachodniej Europy prawa pierwszej nocy, czyli obowiązku spędzenia nocy poślubnej każdej poddanki w łożu swojego pana feudalnego. O żadnych uczuciach, namiętnościach i intrygach akurat w takiej sytuacji nie mogło być mowy.
Lata oświecenia i późniejsze rokoka to właściwie czas dokonywania się prawdziwej rewolucji obyczajowej, podczas której do dobrego tonu, przede wszystkim wśród arystokracji, należało posiadanie kochanka lub kochanki, a najlepiej wielu, i to w dodatku zupełnie jawnie, bez najmniejszej próby kamuflażu. Jeśli z takich związków pojawiały się dzieci, bywały bardzo często przez współmałżonka oficjalnie uznawane i wychowywane jako własne. Nikogo to wówczas nie bulwersowało.
W miarę upływu lat przybywało pamiętników i wspomnień pisanych zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn. Romanse coraz częściej stawały się publiczną tajemnicą, zwłaszcza że osoby w nie zaangażowane nie kryły się z nimi, a co więcej – same je nagłaśniały. Wprawdzie na Annę Stanisławską spadły gromy za bezpruderyjne przedstawienie w słynnej Transakcyji… historii swoich trzech małżeństw i towarzyszących im uczuć autorki, ale ona przecież wyprzedziła jedynie o kilkadziesiąt lat pamiętniki króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, pełne znacznie pikantniejszych szczegółów, przy których Transakcyja… jawiła się jako niemal czytanka dla przedszkolaków, tak trudno doszukać się w niej owych bulwersujących wówczas opisów.
Tylko stale pamiętać należy, że owe kilkadziesiąt lat później oznaczało już zupełnie inne czasy, aby nie napisać zupełnie inną epokę, inną też moralność, inne obyczaje, a okres od połowy XVIII do połowy XIX wieku stał się w Europie czasem swoistej rywalizacji zarówno kobiet, jak i mężczyzn, w tym także wielu naszych rodaczek i rodaków, o to, kto więcej odnotuje alkowianych zdobyczy. O uczuciach na ogół nie było mowy. Z biografii bohaterek i bohaterów tej książki wyjąłem jedynie fragmenty, które dotyczyły ich sfery uczuciowej, głośnych romansów lub pogoni za miłosną satysfakcją, a także niespełnionych nadziei na wielką miłość.ZDRADA, NAMIĘTNOŚĆ I ZEMSTA
Oto pierwszy legendarny polski romans rycerski. Aż zastanawiające, że uznany został za naszą własną, polską legendę. Wszystko jest w nim przecież niejako całkowitym zaprzeczeniem polskości i polskiego rodowodu. Począwszy od imion bohaterów, aż po samą fabułę. Ma ten romans uniwersalny, by nie powiedzieć kosmopolityczny, charakter. Mógł się rzeczywiście zdarzyć w kraju Wiślan, ale z powodzeniem dałoby się go umieścić w każdym dowolnym zakątku Europy. W polskim wydaniu stanowi typową formę małżeńskiego trójkąta, z tą czwartą w tle, co nie było charakterystyczne wyłącznie dla naszego kraju.
Popatrzmy jednak na tę legendę okiem polskiego kronikarza, który chciał oczywiście jak najlepiej. W zachodniej Europie nie brakowało wtedy sławnych legend i eposów, których bohaterami byli już nie tylko królowie czy książęta, lecz także ich wasale, rycerze wyróżniający się jakimiś niecodziennymi umiejętnościami w bitwach lub w życiu codziennym, gotowi polec za swojego seniora, a niekiedy tzw. błędni rycerze wędrujący po świecie w poszukiwaniu przygód i miłości. Epos rycerski stawał się gatunkiem literackim coraz popularniejszym, życzliwie przyjmowanym w zamkach i pałacach.
Powstało zatem niejako społeczne zapotrzebowanie na opiewanie bohaterskich czynów i wydarzeń, ale z udziałem dzielnych rycerzy, królewskich lub książęcych wasali. Pojawili się więc w europejskich zamkach, dworach i miastach wędrowni pieśniarze, zwani minstrelami, skaldami lub trubadurami, opiewający rozmaite bohaterskie albo tragiczne dzieje rycerzy zmagających się z nieprzyjacielem, z potworami bądź innymi przeciwnościami losu, a bardzo często również dzieje ich tragicznych miłości, że przypomnę tylko te najbardziej chyba znane: Powieść o róży oraz Dzieje Tristana i Izoldy.
Zapewne trubadurzy z zachodniej Europy trafiali z tymi opowieściami także do Polski, a być może przywozili je też ze sobą cudzoziemscy osadnicy. Wobec rosnącej popularności tych historii i jako jej konsekwencja pojawiło się zapewne pytanie: dlaczego Polska nie mogłaby mieć swojego eposu rycerskiego, sławiącego czyny wielkiego polskiego wojownika, opisującego jego dramatyczne perypetie życiowe, zakończone sprawiedliwym wyrokiem boskim? Mieliśmy dotychczas wyłącznie samych dzielnych królów, natomiast o polskich legendarnych dzielnych rycerzach praktycznie aż do czasów Zawiszy Czarnego nikt nic nie wiedział. No to ich sobie sami stworzyliśmy. I tak powstała pierwsza nasza opowieść rycerska o Wałcerzu Udałym.
Zapisana ona została, w zbliżonej do obecnej formie, w XIII stuleciu w Kronice wielkopolskiej, po czym powtórzona przez Bartosza Paprockiego w XVI wieku w Herbach rycerstwa polskiego, chociaż istnieje także hipoteza głosząca, że pierwszym, który na ziemiach polskich zapisał ten romans rycerski, był anonimowy mnich benedyktyński z opactwa w Tyńcu. O pierwszeństwo dokonania tego zapisu ubiega się również XIII-wieczny kronikarz Andrzej z Żarnowa, co do którego jednak nie ma stuprocentowej pewności, czy w ogóle istniał, czy też sam stał się wytworem literackim, stworzonym przez Bartosza Paprockiego.
Warto zauważyć, że postać bohatera tego romansu znana była wcześniej w innych europejskich krajach. Krążył bowiem od dawna w zachodniej Europie niemal cykl opowieści o burgundzko-huńskim bohaterze imieniem Walter. Był poemat łaciński Waltherus, anglosaski Waldere, była również nordycka saga Halfs saga ok Halfsrekka, bardzo zbliżona treścią do opisanej w polskiej wersji małżeńskiej zdradzie i zemście.
Należy jeszcze dodać, że motyw Waltera i Helgundy występuje także w Pieśni o Nibelungach. Nawet odległa Islandia ma swoją własną sagę o Dytryku z Berg (Thidrekssaga), wzorowaną właśnie na przygodach bohatera dzieła mnicha Ekkeharda z St. Gallen. W Niemczech opowieść o dzielnym Walterze przewija się ponadto w opowieści o Biterolfie i Ditleipie. Elementy przygód tegoż Waltera odnaleźć można również we wczesnośredniowiecznej poezji austriackiej.
Co charakterystyczne, wszystkie te wersje kończyły się zawsze dla bohatera eposu i jego greckiej żony bardzo szczęśliwie. Nie wspominały one ani o tym trzecim, ani o małżeńskiej zdradzie i zabójstwie występnych kochanków. Żeby było jeszcze bardziej intrygująco, należy dodać, iż podobne wątki opowieści o Wałcerzu, Wisławie i Helgundzie odnaleźć można również na Rusi, w XIV-wiecznym podaniu o dzielnym rycerzu Iwanie Godninowiczu, jego adwersarzu Michajle Potyku i greckiej księżniczce, która także nie potrafiła wybrać pomiędzy dwoma rywalami.
W wersji obu polskich autorów legenda ta przedstawiała się właśnie tak:
Wałcerz, zwany również swojsko Udałym, czyli Wspaniałym, hrabia z Tyńca, służąc na wojnie albo po prostu przebywając bez żadnej ważniejszej przyczyny w obcych krajach, trafił na dwór władcy frankońskiego. Wkrótce został królewskim podczaszym, dzięki czemu uczestniczył w królewskich ucztach. Podczas jednej nich poznał córkę owego króla, królewnę Helgundę vel Hugelindę, vel Hegelindę. Spodobała mu się tak bardzo, że wieczorami śpiewał pod jej oknami serenady. Królewna także pokochała pięknego śpiewaka z dalekiej Polski. Młodzi długo skrywali swoją miłość, zwłaszcza iż o rękę Helgundy ubiegał się przebywający wówczas na królewskim dworze książę niemiecki Arinald. Nie mogąc pozbyć się tego natręta, zyskującego coraz większe poparcie jej ojca, królewna postanowiła uciec z ukochanym Wałcerzem do jego ojczyzny.
Plany ich przejrzał jednak książę Arinald i zastawił zasadzkę na Renie, przez który uciekinierzy musieli się przeprawić. Gdyby tylko zbiegowie się pojawili nad jego brzegiem, przewoźnicy mieli natychmiast zawiadomić księcia, postawić zaporową cenę za usługę i tak długo targować się o nią z Wałcerzem, aż zdążyłby przybyć oddział księcia Arinalda i schwytać uciekinierów. Ale Wałcerz, nie licząc się z kosztami, natychmiast zapłacił przewoźnikom żądaną przez nich grzywnę złota i niezwłocznie kazał się przewieźć na drugi brzeg. Przewoźnicy nie znaleźli już żadnego pretekstu, aby odmówić jego żądaniu.
Kiedy spóźniona informacja o przeprawieniu się polskiego hrabiego i frankońskiej królewny przez Ren dotarła do Arinalda, ten niezwłocznie sam wyruszył za nimi w pogoń. Wkrótce dogonił zbiegłą parę i wyzwał Wałcerza na śmiertelny pojedynek. Zwycięzca miał otrzymać księżniczkę. Dzielny polski hrabia naturalnie zabił w pojedynku niemieckiego księcia. Teraz już Wałcerz i jego ukochana Helgunda bez żadnych przeszkód szczęśliwie dotarli do Polski, do Tyńca.
W takim właśnie momencie dotarcia do ojczyzny i wesela szczęśliwej pary kończy się opowieść o dzielnym rycerzu Walterze z Akwitanii. Oryginalna opowieść brzmiała jednak nieco inaczej. Otóż Walter, posiadający także przydomek Mocny, był jednym z dwunastu zakładników króla Appui, Hermanaryka, na dworze Attyli władcy Hunów, który wówczas rezydował w Panonii. Imię Hermanaryk nosił w rzeczywistości król Gotów, pokonany przez Hunów, ale on po klęsce popełnił samobójstwo. Tam właśnie nasz dzielny rycerz poznał Helgundę, również zakładniczkę, córkę króla greckiego Iliasa. Młodzi pokochali się od pierwszego wejrzenia i ostatecznie postanowili razem uciec na dwór króla Francji.
Na wieść o ich ucieczce Attyla wysłał za nimi w pogoń Hagena, syna króla Aldriana, również zakładnika na swoim dworze, któremu dodał jedenastu innych zakładników wybranych ze swoich doborowych wojsk. Warto wiedzieć, że Hagenowi także podobała się grecka księżniczka. Kiedy ścigający dopędzili ich w okolicach Wagenstein, już na pograniczu Pfalzu i Alzacji, dzielny Walter zabił wszystkich jedenastu zakładników, co widząc, Hagen uciekł do lasu. Postanowił samotnie zasadzić się na zakochanych, zabić skrytobójczo Waltera i odprowadzić Helgundę na dwór Attyli, i tam – w nagrodę i za zgodą Attyli – ją poślubić.
Pojawił się zatem niespodziewanie na brzegu lasu, w momencie kiedy Walter i Helgunda właśnie ucztowali. Zaskoczony atakiem Hagena Walter nie zdążył nawet sięgnąć po oręż. Bronił się dzielnie kością z nogi dzika, którą właśnie obgryzał. Wreszcie ugodził nią Hagena w oko i zmusił do ucieczki. Nie ścigał jednak rannego przeciwnika. Młodzi bowiem po tym incydencie postanowili niezwłocznie udać się w dalszą drogę. Pokonali ją bez większych przeszkód i szczęśliwie dotarli na dwór francuskiego króla.
Wkrótce w miejscowości Langres odbyły się uroczystości weselne. Podobno uczestniczył w nich nawet sam Attyla ze swoją żoną, Helchą, który ostatecznie wspaniałomyślnie wybaczył młodym ich ucieczkę z jego dworu. Zaraz po ślubie młodzi udali się do Akwitanii, gdzie Walter objął władzę po swoim ojcu. Żyli tam, mimo licznych wypraw wojennych Waltera, bardzo długo i szczęśliwie. Tyle oficjalna wersja rozsławiana w Europie przez trubadurów.
Tymczasem powrócimy do polskiej opowieści. Otóż przyjazd Wałcerza i Helgundy do Tyńca stał się dopiero początkiem wielkiej tragedii godnej pióra samego Szekspira. Otóż Wałcerz otrzymał (zapewne od króla lub swego seniora) polecenie natychmiastowego ukrócenia gwałtów i okrucieństw popełnianych przez Wisława z Wiślicy, o którym opowiadano, że pochodził w prostej linii od króla Popiela, tego zjedzonego przez myszy. Wisław ciemiężył nie tylko prosty lud. Napadał i grabił również okoliczne dwory i zamki, zatem nasz dzielny Wałcerz wyprawił się na niego, pokonał go, pojmał i osadził u siebie w tynieckim lochu. Wszystko wskazywało na to, że Wisław jako więzień dokonał w tym lochu resztek swoich dni.
Jednakże wkrótce zwołana została przez króla kolejna wyprawa wojenna i hrabia Wałcerz otrzymał wezwanie do stawienia się na nią wraz ze swoimi wasalami. (Prawdopodobnie była to aluzja do długotrwałych wypraw wojennych króla Bolesława Śmiałego, podczas których dochodziło do masowych zdrad żon pozostawionych przez rycerzy samotnie w kraju, chociaż polski wątek tej legendy rozwija się przecież w czasach pogańskich). Jako lojalny królewski poddany Wałcerz bezzwłocznie stawił się na to wezwanie.
Osamotniona, nudząca się w zupełnie obcym dla niej kraju, Helgunda poskarżyła się pewnego razu służce na swą samotność, mówiąc, że „żyje ni to jako dziewka, ni to jako wdowa”. Ta zaś, użalając się nad jej losem, odpowiedziała, że w lochu przebywa więzień niezwykłej urody i warto go na noc wypuszczać dla łożnicowych krotochwili, a na dzień osadzać na powrót w więzieniu. Za namową służebnej Helgunda zainteresowała się pięknym więźniem tynieckiego lochu. Odwiedziła go w więzieniu i na jego widok zapomniała o przysiędze małżeńskiej. Osobiście uwolniła więźnia i razem pojechali do Wiślicy.
Wojna nie trwała jednak długo i prawowity małżonek niebawem powrócił do domu. Zastał opuszczony Tyniec, a od sług dowiedział się, co zaszło pomiędzy Helgundą a Wisławem. Natychmiast ze swoim oddziałem wyruszył do Wiślicy.
Zastał tam tylko Helgundę, Wisław wyjechał bowiem na polowanie. Występna żona z płaczem wyznała, że została przemocą porwana do Wiślicy przez tyrana, którego dla własnej rozpusty uwolniła z lochu jej bezwstydna służka. Obiecała mężowi pomoc w ujęciu okrutnika. Zaproponowała, aby Wałcerz wraz ze swoimi ludźmi oczekiwał na powrót Wisława zaczajony w jego komorze, aby potem mógł nagle zaskoczyć pana wiślickiego zamku, kiedy ten pojawi się we własnej komnacie. Jednakże gdy tylko Wałcerz i jego ludzie tam weszli, drzwi natychmiast zostały zaryglowane, a Helgunda wysłała niezwłocznie zaufanego sługę do Wisława z wieścią o pojawieniu się w zamku nieproszonych gości.
Wisław natychmiast przerwał polowanie i jak mógł najszybciej, powrócił do Wiślicy. Wszyscy przybyli z Wałcerzem jego ludzie zostali wybici co do nogi. On sam natomiast miał do końca swojego życia tkwić przykuty żelastwem do ściany komnaty, z której przez specjalnie wybite okno musiał oglądać codziennie baraszkującą w łożu występną i bezwstydną parę, co stanowić miało dla niego dodatkową torturę.
Tak upłynęło parę tygodni.
Pan na Wiślicy miał młodszą siostrę Ringę, w odróżnieniu od niego brzydką straszliwie. Jak twierdził Bartosz Paprocki: „żaden człowiek równy jej w zacności nie chciał do stanu małżeńskiego”. Tej to właśnie szpetnej siostrze, nie obawiając się z jej strony żadnej nielojalności, powierzył Wisław pilnowanie komnaty z przykutym do ściany Wałcerzem i karmienie jeńca. Nie spodziewał się jednak, że Ringa wkrótce zakocha się w nim bez pamięci i kiedy więzień obiecał jej małżeństwo w zamian za odzyskanie wolności, nie wahała się długo. Postanowiła nawet umożliwić Wałcerzowi dotarcie do jego miecza, jednakże pod warunkiem, że nie użyje go nigdy przeciwko Wisławowi. Więzień oczywiście złożył taką obietnicę.
Kiedy nadszedł wieczór i występna para udała się do łoża, życząc jak zwykle wcześniej pojmanemu miłych widoków, Ringa uwolniła ukochanego z więzów, informując jednocześnie, że jego miecz wisi od niedawna nad łożem Wisława i Helgundy. Dlatego starała się go namówić na natychmiastową ucieczkę i odłożenie zemsty na niewiernej żonie na później.
Dzielny Wałcerz nie chciał jednak o tym słyszeć. Choć bezbronny, wtargnął do komnaty sypialnej i zanim występna para się zorientowała, chwycił za swój miecz. Helgunda usiłowała zasłonić kochanka własnym nagim ciałem, ale zdradzony mąż bez wahania ugodził ją w samo serce w taki sposób, że ostrze miecza przebiło niewierną żonę i trafiło również w serce Wisława.
Widziała to wszystko szpetna Ringa, ale widać uznała, że brat jej zginął od przypadkowego ciosu, bo przecież wymierzony on był przede wszystkim w rozpustną grecką księżniczkę. Pozostawili więc dwa martwe ciała w łożnicy, zabrali wszystkie skarby z wiślickiego zamku i korzystając z osłony nocy, niezwłocznie udali się do Tyńca.
Ucieczką z Wiślicy pary nowych kochanków kończy się ostatecznie polska legenda o Wałcerzu Udałym i pięknej greckiej królewnie. W odróżnieniu od pierwowzoru opowieści nie dowiemy się nigdy, jak dalej potoczyły się losy dzielnego Wałcerza i jego szpetnej narzeczonej Ringi. Czy rycerz, zgodnie z przyrzeczeniem, ożenił się z nią? Czy doczekali się jakiegoś potomstwa? Czy ktoś pochował i gdzie parę bezwstydnych kochanków?
Zdaniem Bartosza Paprockiego Andrzej z Żarnowa miał twierdzić, iż na własne oczy widział w ruinach zamku w Wiślicy wyrzeźbioną głowę pięknej Helgundy. Jest to jednak informacja wysoce wątpliwa. Kto bowiem mógłby upamiętnić w kamieniu tę występną kobietę? I kiedy? Po jej śmierci? A poza tym należy pamiętać, że w 1135 roku Wiślicę najechał z Połowcami ruski książę Wołodar, który wymordował lub uprowadził mieszkańców oraz zniszczył całkowicie miasto wraz z zamkiem.
Andrzej z Żarnowa przebywał jakoby w tym grodzie przeszło sto lat po tej napaści. Być może widział wtedy wśród ruin jakąś resztkę rzeźby nagrobnej lub może ozdobę ze znacznie późniejszego zamkowego portalu w kształcie kobiecej głowy, co pozwoliło mu sądzić, że miał oto do czynienia właśnie z wyrzeźbioną podobizną pięknej Helgundy, uwiarygodniającą znakomicie wszystkie wydarzenia, jakie podobno rozegrały się tutaj przed wiekami.
Rzeźba ta nie zachowała się do naszych czasów.
Przede wszystkim jednak wyjaśnić należy kwestię imion bohaterów tych dramatycznych wydarzeń. Z Helgundą, lub innymi odmianami jej imienia, sprawa jest bardzo prosta. To przecież w końcu cudzoziemka i jej imię mogło brzmieć dowolnie w kraju nad Wisłą. Pierwszy problem wystąpił natomiast z imieniem owej szpetnej siostry Wisława, Ringi. Ta przecież powinna być rodowitą Słowianką pochodzącą, podobnie jak jej brat, z królewskiego rodu Popiela. Na próżno jednak szukać takiego imienia wśród imion słowiańskich. Natomiast w tzw. Eddzie skandynawskiej, czyli zbiorze pieśni skandynawskich skaldów, wymieniane jest kilkakrotnie imię Ringa. Nosiła je ziemska kochanka boga Odyna. Wiadomo zatem, skąd imię to pochodzi.
Dlatego w późniejszych wiekach próbowano w różnych polskich literackich wersjach tej legendy szpetną Ringę wyposażyć w bardziej słowiańsko brzmiące imię Marzena, a nawet całkowicie zmienić jej urodę – z porażającej brzydotą Ringi na piękną Marzenę.
Wreszcie sam Wałcerz. Jest to także imię obce Polakom, kojarzące się wyraźnie z Walterem. Może dlatego otrzymał dodatkowo bardziej swojsko brzmiący przydomek Udały, czyli Silny lub Mocny? Innymi słowy, nadany mu został spolszczony przydomek jego pierwowzoru. Walter przecież zwany był także Mocnym. Charakterystyczne jest przy tym, że nigdy w znanych polskich zapisach kronikarskich żadna z późniejszych postaci nie nosiła już imienia Wałcerz.
Pozornie bezdyskusyjny w swej słowiańskości wydaje się tylko Wisław. Ale i w jego wypadku pojawiają się pewne wątpliwości. Imię Wisław nie było znane w ówczesnej Polsce, zostało zapewne sztucznie stworzone na potrzeby tej opowieści od miejscowości Wiślica, choć też można doszukiwać się go wśród plemion połabskich. Poza tym w niektórych zapisach historii o Wałcerzu Udałym pojawia się inne imię władcy Wiślicy – Wisborg lub Wizymor. Są to także jak Ringa imiona skandynawskie. Czyżby Wiślicą rządzili jacyś władcy z normandzkim rodowodem? Czy jest to może ukłon w stronę hipotezy głoszącej, że gród ten, podobnie zresztą jak i Tyniec, założyli właśnie Normanowie, prawdopodobnie Duńczycy, a ściślej normandzki jarl Piotr zwany Duńczykiem, który pojawił się ze swoją drużyną w Małopolsce w końcu IX stulecia.
Pozostaje jeszcze ulokowanie tego eposu rycerskiego w czasie. Z pierwowzorem, czyli z eposem o Walterze z Akwitanii, zapisanym przez Ekkeharda, zakonnika klasztoru benedyktynów w St. Gallen, nie ma żadnych problemów. Czasy pobytu Attyli w Europie to piąte stulecie naszej ery. Panował on samodzielnie od roku 434 do 453. W latach czterdziestych V wieku stworzył w okolicach Tokaju na terenie dzisiejszych Węgier, a zatem w Panonii, centrum swojego państwa w Europie.
Skoro Attyla wraz z żoną mieli być uczestnikami zaślubin Waltera z grecką księżniczką Helgundą, to całe opisywane przez mnicha Ekkeharda, a u nas przetworzone przez Andrzeja z Żarnowa i Bartosza Paprockiego, wydarzenie musiało mieć miejsce gdzieś na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych piątego stulecia. A zatem w czasach, w których trudno przyjąć, ażeby między Odrą a Wisłą istniała już wtedy jakaś silna, zorganizowana państwowość. W dodatku mająca własnego króla.
Natomiast Wałcerz Udały, hrabia na Tyńcu, nie mógł być też wówczas hrabią. Takiego tytułu jeszcze na ziemiach polskich nie było. Można go na upartego tytułować kneziem lub komesem, czyli naczelnikiem, ale nie byłby rycerzem, lecz plemiennym władcą. Nadanie Wałcerzowi tytułu hrabiowskiego świadczy wyraźnie o zapożyczeniu tej legendy z zachodniego źródła.
Podobnie ma się sprawa z Tyńcem. Wprawdzie archeolodzy uznają, że jakaś osada w tym rejonie istniała podobno już w neolicie, niemniej jako obronny gród Wiślan Tyniec pojawił się w pierwszych dokumentach dopiero na przełomie IX i X wieku. Niemal identycznie przedstawia się także sprawa Wiślicy, w której według legendy rządzić miał piękny Wisław z rodu Popiela. Jako gród i prawdopodobna stolica kraju Wiślan wymieniana jest dopiero w wykazie Geografa Bawarskiego z IX wieku, prawie pięćset lat później. Dużo tych wątpliwości, ale przecież autorowi nie chodziło o wierne trzymanie się ówczesnych realiów, lecz o ubarwienie fabuły tego romansu.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
OD AUTORA
WSTĘP
ZDRADA, NAMIĘTNOŚĆ I ZEMSTA
BOGACTWO SZCZĘŚCIA NIE PRZYNIOSŁO
DOZGONNE ZAUROCZENIE
ZABÓJCZA KONFORTATYWA
Z KOLBUSZOWEJ NA CESARSKIE SALONY
AUTOBIOGRAFIA PIERWSZEJ POLSKIEJ POETKI
CARYCA KATARZYNA
WRÓBEL I SYNOGARLICE
PIĘKNA SKANDALISTKA
KOLEKCJONERKA MĘŻCZYZN I DZIEŁ SZTUKI
W RAMIONACH CARSKIEJ AGENTKI
MUZA POLSKIEGO ROMANTYZMU
TAJEMNICA CELI KARMELITANEK
JAŚ NIEWOLNIK I „ZAWIERUCHA”
JAK BYĆ KOCHANYM
CO MOŻE TEŚCIOWA
SKANDALISTKA – NOBLISTKA
PIETREK WYRZUCONA Z GROBU
BIBLIOGRAFIA