Wierne serca - ebook
Wierne serca - ebook
Calista Gianopoulous jest w szoku, kiedy na pogrzebie jej ojca zjawia się jej były kochanek Lukas Kalanos. Była pewna, że Lukas przebywa w więzieniu. Nie wie, że został skazany na podstawie fałszywych zeznań jej ojca, które udało się obalić. Teraz Lukas zamierza się odegrać na niej i na jej rodzinie. Nie wie jednak, że Calista urodziła jego dziecko…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4277-6 |
Rozmiar pliku: | 802 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Nie chcemy tu żadnych kłopotów, Kalanos.
– Kłopotów, Yiannis? – Lukas powoli powiódł wzrokiem po spoconej twarzy mężczyzny w średnim wieku, który bardzo się starał groźnie wyglądać. – Dlaczego myślisz, że mógłbym wam narobić jakichś kłopotów?
– Posłuchaj, Kalanos, to pogrzeb mojego ojca. Tylko tyle chciałem powiedzieć. To pora, żeby oddać cześć zmarłemu.
– Oddać „cześć”? – wycedził Lukas. - Cieszę się, że mi o tym przypomniałeś. Pewnie dlatego jest tu tylu ludzi. – Rzucił drwiące spojrzenie na prawie pusty cmentarz. – Masa osób chce oddać cześć temu wielkiemu człowiekowi.
– To po prostu rodzinny pogrzeb. A twoja obecność jest tu zbyteczna.
– Ach tak? No to straszna szkoda.
W rzeczywistości Lukas nie chciał tu być. Nie był jeszcze gotów asystować przy pochówku tego podłego człowieka, który praktycznie zabił jego ojca – zupełnie jakby wbił nóż w jego serce – i którego machlojki sprawiły, że Lukasa niesłusznie skazano na więzienie.
Spędził cztery i pół roku w jednym z najcięższych zakładów karnych w Atenach. Miał mnóstwo czasu, by szczegółowo przeanalizować zdradę, którą Arystoteles Gianopoulous popełnił wobec niego i, co gorsza, wobec jego ojca. Przez te lata wściekłość rosła w nim, aż wypełniła go całego. Nie był już człowiekiem z krwi i kości, ale kimś twardym i zimnym, wykutym z lawy nienawiści.
Miał cztery i pół roku, by zaplanować zemstę.
I wszystko na nic.
Ponieważ obiekt jego nienawiści zmarł tego samego dnia, którego Lukas został zwolniony z więzienia. Jakby celowo mu się wymknął.
Teraz Lukas patrzył, jak trumna powoli opuszcza się w ziemię. Dźwięczny głos kapłana, intonujący ostatnie błogosławieństwo, wypełnił powietrze. Zimne spojrzenie Kalanosa wędrowało po odzianych w czerń żałobnikach. W każdego z nich wpatrywał się na tyle długo, by jego nieprzystępna obecność została przez niego zauważona i przeniosła jego uwagę z nieboszczyka na kogoś bardzo żywego.
Obok niego nerwowo wiercił się Yiannis Gianopoulous, co chwila posyłając mu spojrzenia spode łba. Ale syn Arystotelesa z drugiego małżeństwa nie interesował Lukasa. Był tu też brat Yiannisa, Christos, oraz kilku starych biznesowych wspólników Arystotelesa, jego były prawnik i jedna z przyjaciółek, dyskretnie ocierająca oczy. Nieco z boku stali Petros i Dorcas, ostatni wierni pracownicy Arystotelesa.
Grupa pokręconych indywiduów zebranych na greckiej wyspie pod skwarem południowego słońca, by pogrzebać mężczyznę, który bez wątpienia zdołał im wszystkim zniszczyć życie – w taki czy inny sposób. Nikt z nich nie interesował Lukasa.
Nikt, poza jedną osobą.
Wreszcie pozwolił swoim oczom spocząć na niej. Młoda, filigranowa kobieta stała z pochyloną głową, trzymając w dłoni białą lilię. Calista Gianopoulous. Callie. Córka trzeciej żony Arystotelesa, jego najmłodsze dziecko i jedyna córka. Jedyna dobra rzecz, jaką zrobił Arystoteles. W ten sposób myślał o niej Lukas, dopóki go nie zdradziła – ona również. Callie odegrała w jego upadku najpodlejszą rolę.
Spoglądając na nią, Lukas przez chwilę napawał się jej dyskomfortem. Chociaż miała na twarzy woalkę, zdawało mu się, że widzi błysk przerażenia w jej zielonych oczach. Na jego widok zachwiała się lekko i jeszcze bardziej pochyliła nad grobem.
Spójrz na mnie, Calisto.
Chciał zobaczyć jej wstyd i poczuć, jak odbija się od twardego muru jego pogardy.
Ale Calista z uporem wpatrywała się w grób, wyglądała tak, jakby była gotowa wskoczyć do niego za swoim zmarłym ojcem, gdyby dzięki temu mogła uciec przed Lukasem. Ale ona mu się nie wywinie. Nie ucieknie przed jego zemstą.
Lukas patrzył na nią zmrużonymi oczami. Kiedyś myślał, że ją zna. Jakże się mylił. Przez lata wspólnie spędzali wakacje na wyspie Thalassa, kupionej do spółki przez ich ojców po tym, jak G&K Shipping zarobiło pierwszy milion. Był to symbol ich sukcesu i trwałej przyjaźni.
Lukas, starszy od Calisty o osiem lat, wspomniał samotne dziecko, którego rodzice się rozwiedli, ledwie wyszło z pieluch. Jej matka zabrała ją z powrotem do ojczystej Anglii, ale w każde wakacje wysyłała samą do Thalassy. Calista snuła się za przyrodnimi braćmi, jeśli akurat przebywali w okazałej rezydencji Gianopoulousów.
Snuła się także za Lukasem, szukając go po tej stronie wyspy, która należała do jego rodziny, uporczywie sadowiąc się na jego łodzi, gdy płynął łowić ryby, lub wspinając się po skałach, by obserwować, jak nurkuje w krystalicznie czystych turkusowych wodach.
Później ta dziewczynka zmieniła się w nieco dziwaczną nastolatkę. Ukrywając swoją rudą, kręconą czuprynę pod słomkowym kapeluszem, ukradkiem spoglądała na Lukasa zza grubych tomów książkowych bestsellerów i rumieniła się po czubki włosów, gdy ją na tym przyłapał.
Callie, Calista… w wieku osiemnastu lat przeobraziła się w olśniewającą młodą kobietę. I zwabiła go do łóżka, choć, technicznie rzecz biorąc, nie dotarli aż tak daleko. Bliżej była salonowa sofa.
Lukas wiedział wtedy, że nie powinni tego robić. Ale Callie zachowywała się zbyt kusząco, by się jej oprzeć. Zaskoczyła go i zaszczyciła, wybierając go na tego, który odebrał jej dziewictwo. Ale przede wszystkim go oszukała.
A on zamierzał jej się teraz odpłacić.
Calista poczuła, jak ziemia chwieje się pod jej stopami, a obraz trumny z ciałem ojca zamazuje się za czarną koronkową woalką.
Tylko nie Lukas – nie tutaj, nie teraz. Ale z nikim nie mogła pomylić mężczyzny znajdującego się po przeciwnej stronie grobu. Był bardziej barczysty, niż pamiętała, a jego umięśniony tors był silniejszy, twardszy i bardziej imponujący. Wypełniał dobrze skrojony ciemny garnitur jak stal wlana do doskonałej formy. Stał tam z rękoma skrzyżowanymi na piersi, mocno zapierając się o ziemię i wyraźnie demonstrując, że nigdzie się nie wybiera.
Wszystko to Calista zarejestrowała w przebłysku paniki, po czym spuściła oczy na grób.
To się nie mogło dziać naprawdę.
Lukas Kalanos był w więzieniu – wszyscy o tym wiedzieli. Odsiadywał długi wyrok za udział w haniebnym przemycie i handlu bronią, w który wciągnął go jego ojciec, Stavros, będący zarazem biznesowym partnerem jej ojca.
Niemoralność tego przedsięwzięcia napawała Calistę wstrętem. Fakt, że stało się ono przyczyną bankructwa jej ojca i finansowej ruiny jej rodu, był jedynie drugorzędną sprawą. W wieku dwudziestu trzech lat Calista zdążyła już doświadczyć wielkiego bogactwa i wielkich przeciwności losu. I wiedziała, co woli.
Właśnie dlatego pięć lat temu odeszła, odwracając się od skażonego greckiego dziedzictwa. Chciała żyć z dala od upadku rodzinnej firmy, od kłótni i awantur braci, od ataków wściekłości ojca i jego alkoholowych depresji.
Ale przede wszystkim odeszła od Lukasa Kalanosa – mężczyzny, który odebrał jej dziewictwo i złamał serce. I który zostawił ją z czymś, co nieustannie jej o tym przypominało.
Na myśl o małej córeczce Calista poczuła, że jej wargi zaczynają drżeć. Zostawiła Effie w Londynie pod opieką swojej przyjaciółki, Magdy, z którą razem studiowała pielęgniarstwo. Callie zamierzała tu zostać najwyżej kilka dni, aby razem z braćmi uporządkować sprawy ojca, podpisać dokumenty, a następnie uciec z tej wyspy raz na zawsze.
Ale nagle ucieczka z Thalassy stała się – ze względu na groźną, mroczną postać Lukasa Kalanosa – jeszcze bardziej palącą kwestią.
Ceremonia pochówku dobiegała końca. Po ostatniej modlitwie żałobnicy rzucili kwiaty i ziemię na wierzch trumny, charakterystyczny dźwięk przyprawił Calistę o dreszcze.
– Z pewnością nie jest ci zimno. – Władczo przytrzymał ją za łokieć. – Czyżby to była wzruszająca demonstracja żalu?
Mówił bezbłędnie po angielsku, chociaż Calista znała grecki na tyle dobrze, by się z nim porozumieć. Nie zwalniając uścisku, odwrócił ją tak, by musiała stanąć z nim twarzą w twarz.
– Jeśli tak, to chyba nie muszę ci mówić, że jest to zupełnie nie na miejscu.
– Lukas, proszę… – Calista przygotowała się, by napotkać jego palące spojrzenie, ale jej kolana niemal ugięły się na jego widok.
Niesforne ciemne loki zniknęły na rzecz krótko przyciętej fryzury, która wyostrzała jego przystojne rysy, podkreślając stanowczą linię ocienionej zarostem szczęki i ostre płaszczyzny policzków. Ale jego oczy były takie jak dawniej – tak ciemnobrązowe, że niemal czarne, zapierające dech w piersiach.
– Jestem tu, by pochować mojego ojca, a nie po to, żeby słuchać twoich obelg.
– Och, uwierz mi, agapi mou, w temacie obelg nie wiedziałbym nawet, od czego zacząć. Całe życie zajęłoby mi choćby powierzchowne odmalowanie mojej odrazy wobec tego człowieka.
Calista zmarszczyła brwi. Jej ojciec nie był ideałem – nie miała co do tego złudzeń. Arystoteles bardzo źle traktował jej matkę i miał szereg romansów, które wywołały u Diany załamanie nerwowe. To z kolei doprowadziło ją do przypadkowego przedawkowania. Calista nigdy mu tego nie wybaczyła.
Ale nadal był jej ojcem – jedynym, jakiego miała.
– Byłabym ci wdzięczna, gdybyś nie mówił tak obraźliwie o moim ojcu. – Jej głos zadrżał niepokojąco. - Zresztą akurat ty nie masz prawa nikogo osądzać.
– Ja, Calisto? – Ciemne brwi uniosły się w udawanym zaskoczeniu. – A to niby dlaczego?
– Dobrze wiesz, dlaczego.
– O tak. Z powodu ohydnej zbrodni, którą popełniłem. To jest coś, o czym chcę z tobą porozmawiać.
– Cóż, ja nie chcę z tobą rozmawiać. Ani o tym, ani o niczym innym.
A zwłaszcza o niczym innym.
Dreszcz trwogi przeszył jej kręgosłup na samą myśl o tym, do czego mogłaby ich doprowadzić ta rozmowa. Bóg jeden wie, jak zareaguje Lukas, gdy dowie się, że ma córkę.
Calista nigdy nie zamierzała trzymać Effie w tajemnicy przed ojcem – przynajmniej nie na początku. Była w piątym miesiącu ciąży, gdy wreszcie zdała sobie z tego sprawę, przekonana, że to stres odpowiada za mdłości, brak miesiączki i zmęczenie. Ponieważ nikt nie zachodzi w ciążę podczas pierwszego razu, nieprawdaż?
Z pewnością stres, którego doświadczała, zdruzgotałby nawet najsilniejszego ducha. Miała dość zmartwień, jeszcze zanim się dowiedziała, że spodziewa się dziecka Lukasa. Najpierw nagła śmierć Stavrosa, a potem cały ten skandal związany z przemytem broni i załamanie interesów rodzinnej firmy spedycyjnej. Na końcu zaś okropne odkrycie, że Lukas był w to zamieszany.
Zanim poszła do lekarza, Lukas już czekał na proces za swoją zbrodnię. Gdy rozpoczął się poród, miesiąc wcześniej, niż powinien, gdy samotna i przerażona Calista wydawała na świat dziecko, odbywała się rozprawa, a sędzia uznawał Lukasa winnym i skazywał na osiem lat więzienia.
Pierwszy krzyk Effie wybrzmiał dokładnie w chwili, gdy sędzia wypowiedział te brzemienne w skutki słowa: „Proszę wyprowadzić skazanego”.
Tego dnia – w dniu narodzin córki – Calista zdecydowała, że poczeka z informowaniem Lukasa o istnieniu Effie, dopóki ten nie wyjdzie z więzienia. Osiem lat wydawało jej się dość długim czasem, by ona i Effie ułożyły sobie życie w Wielkiej Brytanii. Dlatego dobrze skrywała swój sekret.
Nie powiedziała o tym nikomu – nawet swojemu ojcu – z obawy, że jeśli Arystoteles pozna prawdę, rozejdzie się ona wśród jej greckiej rodziny i dotrze do Lukasa. Ale jeśli miała być szczera, był jeszcze jeden powód, dla którego nie chciała, by jej ojciec o tym wiedział.
Próbowałby przejąć kontrolę, zarówno nad Calistą, jak i nad swoją wnuczką. Zbyt wiele trudu kosztowało ją zbudowanie niezależnego życia, by mu na to pozwolić. Po prostu niemówienie mu o Effie było najłatwiejszym rozwiązaniem.
Arystoteles nigdy się nie dowiedział, że ma wnuczkę. Ale Lukas… musiał się dowiedzieć, że jest ojcem. Miał do tego prawo. Ale jeszcze nie teraz. Nie, zanim Calista zdoła na to przygotować siebie i Effie.
– Calisto, ludzie już wracają. – Zwrócił jej uwagę Yiannis. – Wypada z nimi porozmawiać.
– Wracają, tak szybko? – zadrwił Lukas – Nie będzie stypy? Okazji, by powspominać tego wielkiego człowieka?
– Statek czeka, by odwieźć wszystkich z powrotem na kontynent. I radzę ci się z nimi zabrać.
Lukas roześmiał się szorstko.
– Zabawne, ja radziłbym ci to samo.
– Sprowadziłeś na nas ruinę i hańbę, Kalanos, ale Thalassa to jedyne dobro, które mój ojciec zdołał ochronić. Już niedługo pożegnasz się ze swoją połową wyspy.
– Naprawdę?
– Tak. Zamierzamy złożyć pozew i domagać się połowy wyspy jako rekompensaty za krzywdy, które ty i twój ojciec nam wyrządziliście. Nasi prawnicy są pewni, że wygramy tę sprawę. – Yannis z trudem utrzymywał hardy ton głosu.
– My?
– Mój brat i ja. I Calista, oczywiście.
Na dźwięk jej imienia Lukas obrócił się, by posłać Caliście spojrzenie pełne takiej odrazy, że aż ją zemdliło. Nie miała pojęcia, o czym mówił Yiannis. Nigdy nie zgodziła się składać pozwu o odszkodowanie. Nie chciała mieć nic wspólnego z Thalassą. I z pewnością nie zamierzała walczyć z Lukasem o jego połowę.
– Cóż, powodzenia. – Lukas odwrócił się, najwyraźniej znudzony tematem. – Chociaż właściwie to nie… – Obracając się z powrotem, groźnie przyjrzał się Yiannisowi. – Właściwie możecie się tego dowiedzieć tu i teraz. Wyspa Thalassa należy teraz do mnie. Cała.
– Tak, jasne – dołączył do nich Christo, stając między Yiannisem a Lukasem. – Masz nas za idiotów, Kalanos? To wierutne kłamstwo.
– Obawiam się, że nie. – Lukas strzepnął z rękawa swojego nieskazitelnego garnituru drobinkę kurzu. – Dziwię się tylko, że prawnicy nic wam o tym nie powiedzieli. Już jakiś czas temu udało mi się zdobyć „waszą” część wyspy.
Twarz Christosa spurpurowiała, ale to Yiannis przemówił.
– To nie może być prawda. Arystoteles nigdy by ci jej nie sprzedał.
– Nie musiał. Kiedy on i mój ojciec kupili tę wyspę, zarejestrowali ją na nazwiska swoich żon. Ten wzruszający gest miał im pozwolić obejść system podatkowy… Moja połowa przeszła na mnie po śmierci mojej matki. Żeby zdobyć drugą połowę, wystarczyło wytropić pierwszą żonę Arystotelesa i złożyć jej propozycję nie do odrzucenia. Trudno wyrazić, jak bardzo była mi wdzięczna. Zwłaszcza że dotąd nie miała pojęcia, że jest właścicielką tego majątku.
– Ale przecież od lat byłeś w więzieniu. Niby jak mogłeś to zrobić?
– Zdziwiłbyś się. Okazuje się, że można tam nawiązać sporo cennych kontaktów. – Lukas uniósł czarną brew. – Znam teraz ludzi, którym można zlecić każde zadanie. Naprawdę każde.
Yiannis wyraźnie zbladł. W przypływie desperacji obrócił się do Calisty, ale ona tylko lekko wzruszyła ramionami. Nie wiedziała, kto jest właścicielem wyspy.
W międzyczasie Christos wzniósł pięści w żałosnym pokazie agresji.
– Nie przestraszysz mnie, Kalanos. Bez problemu położę cię na łopatki.
– Podobno chcieliście zdążyć na statek? – Lukas rzucił mu lodowate spojrzenie.
Christos postąpił krok do przodu, ale Yiannis złapał go za ramię i odciągnął, by nie wpakował się w prawdziwe kłopoty. Gdy się obracał, jego stopy zaplątały się w zieloną plandekę pokrywającą świeżą ziemię wokół grobu. Obaj bracia potknęli się i niebezpiecznie zachwiali nad samą mogiłą. W ostatniej chwili zdołali się wyprostować.
– To nie jest nasze ostatnie słowo, Kalanos! – krzyknął przez ramię Christos, podczas gdy Yiannis pośpiesznie ciągnął go dalej, manewrując między zarośniętymi grobami. – Zapłacisz nam za to.
Calista patrzyła zaskoczona, jak jej przyrodni bracia znikają. Czy nie planowali spędzić kilku nocy na wyspie, żeby przejrzeć papiery ojca i posortować jego rzeczy? Najwyraźniej było to już nieaktualne. Nie zdawali się też przejmować, że zostawiają ją samą na pastwę Lukasa. Cóż, każdy sobie rzepkę skrobie…
Ale to oznaczało, że nie było już nic, co mogłoby ją tu zatrzymać.
Zdając sobie sprawę, że nadal ściska w dłoni lilię, podeszła do grobu i upuściła ją do niego, szepcząc słowa cichego pożegnania. Czuła gulę w gardle. Nie tylko ze względu na ojca – jej relacja z nim zawsze była bolesna. Calista miała świadomość, że żegna się nie tylko z Arystotelesem, ale także z Thalassą, ze swoim dzieciństwem, ze swoim greckim dziedzictwem. Był to koniec pewnej ery.
Obróciła się, by odejść, i natychmiast wpadła na Lukasa. Poprawiając pasek torby na ramieniu, spróbowała przejść obok niego.
– Przepraszam, ale muszę już iść.
– A właściwie to dokąd?
– Oczywiście odpływam z wyspy razem z innymi. Nie ma sensu dłużej się tu zatrzymywać.
– Och, ależ jest. – Lukas błyskawicznie zacisnął dłoń na jej nadgarstku i przyciągnął ją do swojej szerokiej piersi. – Ty, agape, nigdzie nie idziesz.
Calista wzdrygnęła się, fala strachu dotarła aż do jej rdzenia. Co dziwne, nie było to całkowicie nieprzyjemne uczucie.
– Co przez to rozumiesz?
– Właśnie to, co mówię. Między nami są pewne niedokończone sprawy. A ty nie opuścisz Thalassy, dopóki ci nie pozwolę.
– Więc co masz zamiar zrobić? Uwięzić mnie tutaj?
– Jeśli to będzie konieczne, to tak.
– Nie bądź śmieszny. – Nadała głosowi stanowczy ton, zdecydowana przeciwstawić się temu nowemu, przerażającemu Lukasowi. Odsuwając się, spojrzała znacząco na swój nadgarstek, aż wreszcie go puścił. - Zresztą, co to za „niedokończone sprawy”? O ile mi wiadomo, nie mamy o czym rozmawiać.
Wypowiadając to rażące kłamstwo, wbiła sobie paznokcie w dłonie. Ale nie mogła teraz rozmawiać o Effie. Gdyby Lukas dowiedział się o córce, jej świat runąłby w drobny mak.
– Tylko mi nie mów, że zapomniałaś, Calisto. Bo ja z pewnością nie zapomniałem. – Ciemne, bardzo ciemne oczy spoglądały na nią z góry, błyszcząc znacząco. - Powiedzmy tylko, że przez te wszystkie lata pozostawał ze mną obraz tego, jak leżysz półnaga na mojej sofie, z nogami owiniętymi wokół moich pleców. Prawdopodobnie przywoływałem go więcej razy, niż powinienem. Taki wpływ ma na człowieka więzienie. Trzeba znajdować przyjemności tam, gdzie się da.
Callie zarumieniła się po korzonki włosów, ciesząc się, że czarna woalka wciąż częściowo zasłania jej twarz. Dopóki Lukas delikatnie, niemal z nabożnością nie uniósł koronki i nie zarzucił woalki na tył jej głowy. Przez jedną dziwaczną chwilę pomyślała, że zamierza ją pocałować, jakby była jakąś czarną oblubienicą.
– No, proszę, tak lepiej.
Patrzył na nią, pochłaniając ją wzrokiem. Wstrzymała oddech. Każda naładowana testosteronem sekunda zdawała się dłuższa od poprzedniej. Czuła, jak jej skóra cierpnie pod jego badawczym spojrzeniem.
– Zapomniałem, jaka jesteś piękna, Calisto.
Zdławiony oddech, który wydobył się z jej gardła, przypominał westchnienie. Nie spodziewała się komplementu – nie po tych złośliwościach i aluzyjnych groźbach.
– Trudno mi wyrazić, jak bardzo czekam na to, by odnowić naszą zażyłość. Czekam na to od prawie pięciu lat.
– Jeśli sobie wyobrażasz, że znowu pójdę z tobą do łóżka, to bardzo się mylisz.
– Do łóżka… czy na sofę… Może być też przy cmentarnym murze przed grobem twojego ojca, jeśli chcesz. Jest mi wszystko jedno. Pragnę cię, Calisto. I powinienem cię ostrzec: kiedy czegoś pragnę, zrobię wszystko, żeby to zdobyć.