Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość
  • promocja

Wiersze chicagowskie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Seria:
Format:
EPUB
Data wydania:
11 listopada 2025
2436 pkt
punktów Virtualo

Wiersze chicagowskie - ebook

Tom, który sto lat temu stał się hymnem Ameryki robotników, marzycieli i ludzi ulicy. Książka, z której wyrosła cała późniejsza poezja społeczna i która rozpoczęła rewolucję języka potrafiącego mówić „my” bez patosu i propagandy. Carl Sandburg, syn szwedzkich imigrantów, reporter i poeta, stworzył monumentalny portret miasta – Ameryki przemysłowej, pełnej nierówności i gniewu, ale też współczucia. Wiersze te, pisane z hałasu fabryk i szeptu jeziora Michigan, pachną smarem i chlebem, a wśród nich błyszczy fraza o Wielkim Bogu Kciuków, której nie powstydziliby się najwięksi surrealiści. Sandburg wrzucał w poezję dynamit społecznych emocji, wierząc, że słowo może jeszcze coś ocalić. Dziś, gdy świat znów pęka wzdłuż tych samych linii podziału, jego głos brzmi wyjątkowo aktualnie. W serii „This Is Not America” książka w kapitalnym przekładzie Jacka Dehnela pokazuje Amerykę od środka – nie z pomników, lecz z tłumu.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Spis treści

Przedmowa tłumacza (Jacek Dehnel)
I. Wiersze chicagowskie
Chicago
Szkic
Masy
Zagubiona
Port
Co powiedzą
Wrota fabryki
Tramwaj na Halsted Street
Most na Clark Street
Przechodnie
Idący człowiek Rodina
Metro
Łopaciarz
Pożegnanie wozaka
Handlarz ryb
Statek wycieczkowy
Szczęście
Kopacze
Na czarnej liście
Cmentarz Graceland
Dziecię Rzymian
Prawo do żałoby
Mag
Cebulowe dni
Przesunięcia demograficzne
Kaleka
Ogrodzenie
Anna Imroth
Dziewczyny pracujące
Mamie
Tożsamość
Kumulacje
Do pewnych majstrów
Chamfort
Rezerwacja
Miniony
Zaułek na tyłach
Moneta
Dynamiciarz
Tragarz lodu
Jack
Współobywatele
Czarnuch
Dwaj sąsiedzi
Styl
Beacheyowi, 1912
Spod ronda kapelusza
Na jednym oddechu
Kąpiel
Spiże
Wydmy
W drodze
Gotów, by zabić
Współczesnemu bajerantowi
Drapacz chmur
II. Garstki
Mgła
Kałuża
Jan Kubelík
Wybieraj
Purpura
Reflektor
Pływ
Krewny
Białe ramiona
Straty
Śluby
III. Wiersze wojenne (1914–1915)
Zabójcy
Wśród czerwonych karabinów
Żelazo
Mamrotanie w szpitalu polowym
Statystyka
Walka
Chorągiewki
A oni są posłuszni
Paszcza
Ocalone
Wojny
IV. Droga i k r e s
Droga i kres
Wybory
Chorągiewki
Aztecka maska
Momus
Odpowiedź
Do umarłego
Pod
Sfinks
Kim jestem?
Nasza modlitwa dziękczynna
V. Mg ły i ogn isk a
W oknie
Pod żniwnym księżycem
Wielkie polowanie
Monotonia
Radość
Koszula
Azteczka
Dwoje
Podwórko
Na falochronie
Maska
Perłowa mgła
Śpiewałem
Rewia
Czerwiec
Nokturn w opustoszałej cegielni
Hortensje
Temat w tonacji żółtej
Między dwoma wzgórzami
Ostatnie odpowiedzi
Okno
Młode morze
Kości
Kumple
Dziecko
Maki
Dziecięcy księżyc
Margaret
VI. Cienie
Wiersze napisane w nocnym tramwaju
I. Gąski
II. Zużyte
III. Dom
Wiele znaczy
Sprzedajna
Podwórko przy Harrison Street
Zbrukana gołębica
U Jungheimera
Znikła
VII. Inne dni (1900–1910)
Marzenia o zmierzchu
Doki
Cały dzień
Czekając
Z brzegu
Wyżyny w maju
Dziewczyna ze snów
Parobczak
Broadway
Stara baba
Południowa godzina
Lumpy
Pod słupem telefonicznym
Jam jest lud i motłoch
Rząd
Języki
Listy do nieżyjących imagistów
Owce
Rudy syn
Mgła
Śmieciarz
Srebrne gwoździe
Cyganka
Przypisy

Kategoria: Poezja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68310-63-4
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA TŁUMACZA

I

Pierwszego Sandburga ściągnąłem z półki w rodzinnym domu. Wydany w 1971 roku, w początkach dekady gierkowskiej prosperity, stał między innymi żółtymi grzbietami „serii celofanowej” PIW-u. Poeta niby amerykański, ale socjalistyczny, więc pewnie łatwo było przekonać cenzorów, że opowie Polakom następującą historię: w naszym amerykańskim kapitalizmie proletariat taki tłamszony, a u was, proszę, chłop i robotnik wspólnie decydują o kształcie ludowej ojczyzny. Literatura to wszelako zabawka niebezpieczna: już pod koniec dekady wiersze Sandburga odzyskały w Polsce cały swój wybuchowy potencjał.

Drugiego znalazłem w sierpniu 2012 roku w nowojorskim Strandzie: solidny, blisko ośmiusetstronicowy tom _The Complete Poems of Carl Sandburg_ z 1970 roku; zanim trafił na półkę antykwariatu, zdążył stracić nieciekawą obwolutę ze zdjęciem autora, a płócienna oprawa z wytłoczonym podpisem poety i złocone litery na grzbiecie sprawiały wrażenie, że to książka raczej z międzywojnia niż z szalonych sewentisów. Od tego właśnie tomiszcza zaczęła się moja wieloletnia przygoda z przekładaniem Sandburga i oferowaniem go kolejnym wydawcom. Oraz ze stoickim przyjmowaniem ich odmów.

*

Kiedy w Stanach mówiłem, że Carl Sandburg to jeden z moich ulubionych poetów, spotykałem się zazwyczaj z wymownymi spojrzeniami, jak ktoś, kto przyszedł na przyjęcie w crocsach, „bo przecież są takie wygodne”, albo obwieścił w towarzystwie, że najbardziej lubi wino z kartonu. Rzadko zresztą szła za tym jakakolwiek dyskusja; upadek niegdysiejszego poetyckiego bożyszcza był oczywisty i nie wymagał argumentacji. Ostatecznie Liberace też święcił triumfy, a przecież dziś nikt rozsądny nie słucha go na serio, a wyłącznie kampowo. Jeśli pojawiały się jakieś komentarze, to z reguły przeciąganie przez zęby, że to kiepski epigon Walta Whitmana, a jego poezja się „zestarzała”. W podobny sposób zareagowałbym może, gdyby jakiś Amerykanin powiedział mi, że z polskiej poezji najwyżej ceni Stachurę.

Raz tylko zdarzyło mi się wysłuchać bardzo ciekawego wywodu o tym, że Amerykanie po wojnie mieli serdecznie dość poezji politycznej, bo kojarzyła im się z dydaktyzującym Sandburgiem, i dopiero poeci polscy – Miłosz, Herbert, Barańczak, Różewicz – pokazali im, że poezja polityczna może brzmieć zupełnie inaczej, nie wiecowo, zachodzić od strony języka, od strony filozofii, słowem: być równocześnie poezją wysublimowaną.

Ale cóż, skoro przyszło mi stanąć przed czytelnikami w crocsach, to w crocsach stoję, inaczej nie mogę.

*

Pierwszy przyznam, że Sandburg jest poetą nierównym. Wisława Szymborska mówiła, że publikuje mało, bo ma w domu kosz na śmieci. Sandburg zapewne też miał, ale go nie używał. Pisał mnóstwo: poezję, artykuły, prozę, książeczki dla dzieci, poważne biografie, autobiografie, eseje o fotografii, recenzje filmowe¹, nie mówiąc już o zbieraniu i opracowywaniu pieśni folkowych. I jest to, niestety, ogród nieplewiony.

Kiedy po wielu latach starań Artur Burszta z Biura Literackiego powrócił do mojego pomysłu wydania Sandburga, myślałem albo o wyborze dwustu tekstów poetyckich, albo o całości _Wierszy chicagowskich_. Wybór prezentowałby pewnie poetę z lepszej (choć niekoniecznie prawdziwszej) strony. Mam jednak szczególną skłonność do tłumaczenia tomów jako pewnych zaplanowanych całości – o ile dana książka faktycznie jest spójnym projektem, a nie pojemnikiem na urobek poetycki. _Wiersze chicagowskie_ z pewnością do takich projektów należą. Nie znaczy to, że nie trafiają się tu wiersze słabe albo wprost złe (jak „Dziewczyna ze snów” czy „Między dwoma wzgórzami”), ale jest to książka przemyślana, zakomponowana i monumentalna. Zaczyna się po prostu jak wielkie chicagowskie oratorium i pędzi galopem przez takie wiersze, że trudno sobie wyobrazić, jak mogły powstać w 1916 roku.

Żeby ustawić to w rodzimej perspektywie: u nas wtedy nie ma jeszcze Skamandrytów, w tym samym roku ukazują się: przestarzała, z ducha XIX-wieczna _Księga ubogich_ Kasprowicza, _Siew doli_ Staffa, starosłowiańska ballada _Ilja Muromiec_ Langego, a Kazimierz Przerwa-Tetmajer niestrudzenie chłoszcze martwego konika młodopolszczyzny i pseudowyspiańszczyzny w _Cieniach_. Jeden tylko Leśmian ratuje ten smutny krajobraz, ale ma za sobą jedynie debiut, zasadniczo zignorowany i przez krytyków, i przez czytelników.

_Wiersze chicagowskie_ na tym tle rozbłyskują jak coś przywiezionego z innej rzeczywistości wehikułem czasu, jakby na błotnistym placyku gubernialnego miasta wylądowała nagle kapsuła z całym XX wiekiem, z jego splendorem i grozą. Sandburg wrzuca tam nie tylko zaangażowane społecznie teksty, które pełny rezonans uzyskają dopiero półtorej dekady później, w dobie Wielkiego Kryzysu, ale też zaskakujące frazy – jak tę o Wielkim Bogu Kciuków – których nie powstydziliby się surrealiści.

Dlatego zależało mi na tym, żeby ten niezwykły poetycki fajerwerk trafił do polszczyzny po raz pierwszy w całości – bo nawet jeśli jest niepozbawiony wad czy potknięć, to stanowi imponujące osiągnięcie.

II

Dziś, kiedy po dekadach polityki państwa opiekuńczego Szwecja jest jednym z najbogatszych i najlepszych do życia krajów na świecie, trudno sobie wyobrazić, że zanim to nastąpiło, była jednym z europejskich pariasów. Od połowy XIX stulecia do lat dwudziestych XX wieku bieda (szczególnie wielki głód z lat sześćdziesiątych XIX wieku) i przeludnienie napędzały emigrację: populacja kraju wzrosła z 3,5 do 6 milionów, ale równocześnie w tym okresie do USA wyjechało aż półtora miliona Szwedów (z czego wróciła raptem jedna piąta). Farmer ze Smalandii, podobnie jak nasz góral, rusińska chłopka czy rosyjski Żyd, wyjeżdżał nie za sprawą życiowych ambicji, ale faktycznie „za chlebem”; pozostanie na miejscu mogło się skończyć śmiercią głodową. Tymczasem po wojnie secesyjnej Ameryka potrzebowała rąk do pracy i oferowała osiedleńcom za półdarmo ogromne tereny Midwestu: tak oto strumień Szwedów popłynął do Illinois, Iowy, Minnesoty i Wisconsin.

Wśród tej masy imigrantów była para, która osiedliła się w Galesburg, dziesięciotysięcznym miasteczku w zachodnim Illinois: na wpół niepiśmienny August Sandberg został pomocnikiem kowala na kolei², jego żona Clara pracowała w hotelu. Szóstego stycznia 1878 roku urodził się ich najstarszy syn, Carl³, potem sześcioro kolejnych dzieci.

Mały Charlie Sandburg⁴ dobrze sobie radzi w szkole, garnie się do książek, ale w wieku lat trzynastu zostaje zmuszony do pójścia do pracy i dorzucania się do rodzinnego budżetu. Przez kolejne lata rozwozi mleko i zatrudnia się w hotelu w Kolorado, jest portierem u fryzjera, murarzem, parobkiem w Kansas i ładowaczem węgla w Nebrasce⁵; jako ochotnik w wojnie amerykańsko-hiszpańskiej nie trafia wprawdzie na front, ale dociera do Kuby i Puerto Rico. Czuje, że poznał świat, jednak brakuje mu wykształcenia, więc – dzięki programowi wsparcia dla weteranów – spędza cztery lata w Lombard College w rodzinnym Galesburgu, równolegle zarabiając na życie jako strażak.

Szkoły wprawdzie nie kończy, ale zaczyna pisać.

*

Wspomniane wcześniej, wydane już po śmierci poety _Wiersze wszystkie Carla Sandburga (wydanie przejrzane i rozszerzone)_ rozpoczynają się oczywiście od debiutanckich _Wierszy chicagowskich_ z roku 1916. Ale nie jest prawdą, że to debiut.

Sandburg – jeszcze jako Charles – zaczyna od publikowania dość miernych tomików sentymentalnej poezyi. Debiutuje zbiorkiem _In Reckless Ecstasy_ (_W niebacznej ekstazie_, 1904)⁶ – pojawia się tam wiele wykrzykników, apostrof, a nawet hołd złożony szwedzkiemu królowi-żołnierzowi Karolowi XII (osobliwy w ustach późniejszego pacyfisty); dzień całuje noc na pożegnanie, a noc zapala na niebie wysadzane klejnotami świece; są też straszne rymowane wierszydła, w których Przyjemność siada u boku Młodości i proponuje, żeby zabić Czas, a potem Czas jednak wygrywa z Młodością, którą zostawia wyłysiałą, bezzębną i bladą (któż się mógł tego spodziewać?). Zaraz potem wychodzi tomik aforyzmów i mądrości _Incidentals_ (_Drobiazgi_), a w 1908 roku zostają opublikowane kolejne wiersze – _Plaint of a Rose_ (_Plankt róży_). Są to niewielkie książeczki, drukowane w małej oficynie Asgard Press przez jednego z profesorów college’u, do którego uczęszczał Carl – a zarazem jego kolegę z miejscowego stowarzyszenia literackiego „Klub biednych pisarzy”, który kupił maszynę drukarską tylko po to, żeby wydawać skromne dziełka

swoje i kolegi. Nawet jeśli tu i tam da się wydłubać z tych tekstów kawałeczki późniejszego Sandburga, to nic nie zapowiada późniejszej wielkości.

Co zatem sprawia, że nieudolny parnasista przepoczwarza się pod czterdziestkę (_Wiersze chicagowskie_ ukazują się, kiedy ma 38 lat) w pełnokrwistego poetę? Społeczne zaangażowanie. Sandburg przenosi się do Milwaukee, gdzie pracuje jako dziennikarz w miejscowej gazecie i wstępuje do Socjalistycznej Partii Ameryki, po czym zostaje sekretarzem pierwszego socjalistycznego burmistrza w USA, Emila Seidla. I to właśnie dzięki polityce poznaje w lokalu partyjnym swoją przyszłą żonę, Lilian Steichen (zwaną Paulą), siostrę jednego z najsłynniejszych fotografów amerykańskich XX wieku, Edwarda Steichena.

To Lilian przekonuje go, żeby wrócił do swojego prawdziwego szwedzkiego imienia Carl. Przenoszą się do Harbert nad jeziorem Michigan, a w 1912 roku, kiedy Sandburg dostaje posadę w chicagowskiej gazecie – do miasta, które uczyni bohaterem swojego pierwszego tomu. I to Lilian wyśle do „Poetry” cztery wiersze Carla, które otworzą kolejny numer tego znakomitego i wpływowego chicagowskiego pisma.

*

Ameryka wówczas jeszcze nie dochowała się swojego Dickensa. Oczywiście biedni pojawiali się w literaturze, ba, w bestsellerach – biedny jest Huckleberry Finn i biedni są niewolnicy z _Chaty wuja Toma_, ale nie to jest głównym tematem książki. Stephen Crane zrobił karierę wojennym _Szkarłatnym godłem odwagi_, a nie za sprawą naturalistycznej debiutanckiej minipowieści _Maggie, dziewczyna uliczna_, w której faktycznie próbował pokazać systemowość nędzy.

W 1906 roku Upton Sinclair opublikował _The Jungle_ (po polsku znaną jako _Grzęzawisko_): powieść o wschodnioeuropejskich imigrantach harujących w chicagowskich rzeźniach⁷, którą Jack London nazwał „_Chatą wuja Toma_ niewolnictwa dniówkowego”⁸. Niewiele później National Child Labor Committee (Narodowy Komitet ds. Pracy Dziecięcej) zaczął w swoich broszurach publikować wstrząsające fotografie, które pokazywały dzieci harujące w szwalniach, sklepach, na farmach, w kopalniach; siedmioletnich gaze-

ciarzy, dziesięcioletnie prządki (dopiero po latach uznania doczekała się niezwykła postać Lewisa Hine’a, jednego z pionierów fotoreportażu, który stał za tym cyklem)⁹. Właściwie dopiero szok Wielkiego Kryzysu przyniesie słynne dzieła o amerykańskim ubóstwie i beznadziei: _Myszy i ludzi_ oraz _Grona gniewu_ Steinbecka czy powieści Faulknera – a także ich wizualny odpowiednik, monumentalny cykl fotografii Dorothei Lange.

Jednak pierwszym bodaj nędzarzem, który zdobywa masową sympatię w kraju opowieści o karierach „od pucybuta do milionera”, jest tramp grany przez Charliego Chaplina¹⁰. Biedni imigranci raczej nie kupują książek – a jeśli nawet potrafią czytać, jeśli nawet chcieliby pójść do księgarni i byłoby ich stać na taki wydatek, to często po prostu nie znają angielskiego. Mogą za to wybrać się do taniego kina, nickelodeonu¹¹, gdzie obejrzą film niemy, zrozumiały bez względu na to, czy na co dzień mówią po słowacku, polsku, litewsku, włosku, węgiersku, w jidysz czy w gaelic. Na króciutkich filmach z wytwórni Macka Senneta mogą się pośmiać z niezdarnych, głupich policjantów (którzy w prawdziwym życiu wyrządzają im prawdziwe krzywdy) czy wzruszyć się miłością niezdarnego włóczęgi do ślicznej dziewczyny.

*

Kiedy czytamy społecznie zaangażowane teksty z _Wierszy chicagowskich_, trzeba powiedzieć, że taki jest trochę duch epoki, a także – konkretniej – duch Chicago, w którym osiedlił się Sandburg: metropolii robotniczej, miasta wielkiego przemysłu, strajków, związków zawodowych, bomb rzucanych przez anarchistów oraz luksusowych rezydencji fabrykantów. A poeta po prostu stał się jednym z najlepszych tego ducha wyrazicieli.

To również okres ogromnego rozwoju prasy – litewscy imigranci z _Grzęzawiska_ Sinclaira nie mogliby sobie kupić tej powieści w przekładzie, ale w większych miastach mają dostęp do tytułów w najróżniejszych językach, obsługujących czasem nawet bardzo małe społeczności¹². Dla Sandburga praca reporterska to nie nowość, pisał już wcześniej – w czasie wojny wysyłał raporty do dziennika w rodzinnym miasteczku, „Galesburg Evening Mail”, potem pisywał do gazetki college’u, do rozmaitych pomniejszych tytułów, aż w Milwaukee znalazł zaczepienie w prasie socjalistycznej.

W Chicago poeta jest przede wszystkim reporterem – najpierw w „The Day Book” (1913–1917), potem w popołudniówce „Chicago Daily News” (1917–1934). „The Day Book” to eksperyment prasowego magnata, Edwarda Willisa Scrippsa, który stworzył tabloid piszący – jak mówił – „o sprawach ważnych dla 95% społeczeństwa”. Niewielki format, brak reklam, cena zwyczajowa, tyle, co innych tabloidów: 1 cent (kupuje się, rzecz jasna, u ośmioletniego gazeciarza). Z kolei „Chicago Daily News” to najpopularniejsza, masowa gazeta miasta (w odróżnieniu od elitarnej „Chicago Tribune”). Dla obu tych redakcji Sandburg pisze głównie o prawach robotników, strajkach, skandalicznych warunkach pracy. I gołym okiem widać, że niejeden z _Wierszy chicagowskich_ jest zakorzeniony w prawdziwych historiach, podejrzanych okiem reportera (nawet jeśli, jak w przypadku „Anny Imroth”, traktuje on fakty z dużą dezynwolturą).

Podobnie jak w przypadku mistrza poety, Walta Whitmana, a także Marka Twaina, literatura Sandburga wyrosła z jego pracy dziennikarskiej – i również u niego tak dalece ją przerosła i rozparła od środka, że eksplodowała.

*

Chicago przeżywa wówczas nie tylko wielki rozwój urbanistyczny, ale też literacki – do tego stopnia, że mówi się o kilkunastoletnim „renesansie chicagowskim” (około 1912–1925). Theodore Dreiser (skądinąd również dziennikarz), którego debiut _Siostra Carrie_ ponosi klęskę, później z powodzeniem wydaje kilka kolejnych książek, a wieńczy serię monumentalną _Amerykańską tragedią_ z 1925 roku. W tym samym roku ukazuje się _Zły śmiech_, jedyny bestseller Sherwooda Andersona, znanego już wcześniej z opowiadań _Miasteczko Winesburg_. Edgar Lee Masters w 1915 publikuje pierwszą wersję swojego najsłynniejszego – czy może raczej: jedynego słynnego, ale za to jak słynnego – tomiku _Umarli ze Spoon River_.

Głos poetycki, który Sandburg znajduje w Chicago, jest głosem, który z nim zostanie do śmierci. Napisze niezliczone wersy i strony, ale będzie miał stale ten sam głos, jak kciuk z wiersza o Bogu Kciuków. I nie jest to głos Walta Whitmana (choć i on tu pobrzmiewa), bo obok niego brzmią ludowe pieśni czy śpiewane przy ogniskach ballady, notki prasowe oraz dialogi zanotowane w tramwaju, żywy, podsłuchany i zapisany język, z jego niewprawnością, szorstkością, ale też nieoczekiwanymi błyskami poezji.

Sandburg jest mistrzem zestawiania: handlarza ryb z baletnicą, wzniosłości z kiczem, slangu z liryzmem, grobowca milionera z dziewczyną, która chce sobie kupić pończochy. Ten sposób komponowania – w gorszych wierszach zautomatyzowany, robiony na autopilocie, w lepszych odkrywczy i świeży – daje się stosować zarówno na poziomie jednego wiersza, jak i całej książki. Cykl „Garstki”, przywodzący na myśl poezję japońską (przefiltrowaną zapewne przez amerykańskich imagistów), sąsiaduje z „Wierszami wojennymi”; społecznie zaangażowane, ostre „Cienie” leżą pomiędzy podniosłymi „Mgłami i ogniskami” a nieco parnasistowskimi „Innymi dniami”, w które Sandburg wrzucił to, co w owym czasie jeszcze akceptował ze swojej wcześniejszej twórczości. Ale kiedy zejdziemy głębiej, zobaczymy, że analogiczne kontrapunkty są widoczne w ramach każdej z części, a jeśli zajrzymy jeszcze głębiej, na poziom poszczególnych utworów – dostrzeżemy, że bardzo wiele z nich tak właśnie migoce, jakby _Wiersze chicagowskie_ były swego rodzaju fraktalem z dwóch rywalizujących ze sobą, przeplatających się nurtów: wysokiego i niskiego, jasnego i ciemnego.

Myślę, że jest to nieprzypadkowe, ba, że wynika z samej istoty Sandburga. Rozpięty między życiem prostego syna imigrantów ze Szwecji, który jedzie na wózku mleczarza albo lata z miotłą po hotelu (i który, gdyby wszystko inaczej się ułożyło, gdyby nie jego wieczny pęd naprzód, mógłby na tym, jak miliony innych ludzi, poprzestać), a życiem wielkomiejskiego intelektualisty Sandburg to poeta, który – by tak szorstko przełożyć amerykański idiom – „był w miejscach i widział rzeczy”, ale zarazem nabrał umiejętności, które pozwalały mu te miejsca i rzeczy opisać w sposób, w jaki ich jeszcze nie opisywano.

III

Należy wreszcie opowiedzieć o głównym, tytułowym bohaterze tego tomu: Chicago.

Kto spojrzy na flagę miasta, zobaczy umowną mapę, biel przeciętą dwoma poziomymi błękitnymi pasami: górny oznacza jezioro Michigan i północną odnogę Chicago River, a dolny – odnogę południową i Wielki Kanał łączący ją z rzeką Des Plaines. Pomiędzy pasami widnieją cztery czerwone, sześcioramienne gwiazdy. Kiedy flaga powstała w roku 1917 – a zatem już po opublikowaniu _Wierszy chicagowskich_ – gwiazdy były tylko dwie: jedna oznaczała wielki pożar Chicago w roku 1871, a druga – Wystawę Światową Kolumbijską w roku 1893. Dla ówczesnych mieszkańców były to dwa absolutnie kluczowe wydarzenia w historii miasta¹³.

W roku 1818, kiedy terytorium Illinois dołączało do Stanów Zjednoczonych na prawach dwudziestego pierwszego stanu – co oczywiście łączyło się z bezwzględnym wypieraniem Indian – Chicago nie istniało, choć istniało słowo, które nadało mu nazwę (_szikaakwa_ w języku Miami-Illinois oznaczało dziki czosnek leśny, a zarazem skunksa). Pierwsze plany miasta z parcelami na sprzedaż wykreślono w roku 1830, prawa miejskie nadano mu zaś siedem lat później. Rozwój miejscowości był związany przede wszystkim z transportem – otwarty w 1848 roku kanał łączący jezioro Michigan z rzeką Missisipi pozwolił na przewóz towarów drogą wodną od stanu Nowy Jork aż po Zatokę Meksykańską. W tym samym roku pierwsza linia kolejowa połączyła miasto z kopalniami ołowiu w miasteczku Galena; w latach pięćdziesiątych XIX wieku takich linii było już 30 i Chicago stało się ważnym węzłem kolejowym dla całego Midwestu, a zarazem centrum przetwórstwa mięsa, płodów rolnych, drewna, produkcji narzędzi i maszyn. U progu wybuchu wojny secesyjnej, w 1860 roku, Chicago było już dziewiątym miastem Stanów¹⁴, a ze stanu Illinois pochodzili dwaj z czterech kandydatów w ówczesnych wyborach prezydenckich: demokrata Stephen Douglas i republikanin Abraham Lincoln¹⁵.

Wojna nie tylko oszczędziła miasto, ale też dała mu ogromny impuls do rozwoju, robiąc z niego kluczową – pod względem produkcyjnym, dystrybucyjnym, transportowym, militarnym – metropolię Północy. Wydawało się, że ten okres prosperity zakończy wielki pożar, który w 1871 roku strawił ogromne połacie zabudowy, podówczas w większości drewnianej, krytej łatwopalnym gontem lub smołowaną papą. W Chicago mieszkało wówczas ponad 300 tysięcy ludzi, z czego blisko jedna trzecia straciła dach nad głową (a 300 osób zginęło); straty obliczano również na mniej więcej jedną trzecią wartości całej miejskiej zabudowy. Jednak wielki boom budowlany, który nastąpił po pożarze, sprawił, że rozwój nie przystopował: przez trzy dekady po wojnie secesyjnej było to najszybciej rosnące miasto na świecie – oczywiście głównie za sprawą gigantycznej imigracji z biednych krajów Europy – i wkroczyło w XX wiek z populacją liczącą 1,7 miliona ludzi. Cała metropolia liczyła znacznie więcej – szacuje się, że żyło tam wówczas około 2 milionów ludzi o nieuregulowanym statusie imigracyjnym, a wokół różnorodnych grup etnicznych tworzyły się gangi: irlandzkie, włoskie, żydowskie, polskie¹⁶.

Wystawa Kolumbijska była wielkim triumfem Chicago, które współzawodniczyło o jej organizowanie z Nowym Jorkiem, Waszyngtonem i St. Louis (choć, prawdę mówiąc, była to głównie walka pomiędzy wielkimi fabrykantami i finansistami o to, kto więcej wyłoży z własnej kieszeni – ostatecznie w ósmym głosowaniu w Kongresie wyścig wygrały elity chicagowskie). Z okazji wystawy, upamiętniającej czterechsetlecie pierwszej wyprawy Kolumba, z Hiszpanii przypłynęły naturalnej wielkości repliki trzech jego statków, a z Norwegii – replika statku wikingów. W Jackson Park stanęło Białe Miasto: ponad dwieście rzęsiście oświetlonych elektrycznością budowli¹⁷, w tym pawilony reprezentujące 46 krajów; wzdłuż jeziora biegł pierwszy w historii ruchomy chodnik, a widzowie mogli się przejechać skonstruowanym przez pana Ferrisa pierwszym diabelskim młynem (który do dziś po angielsku nazywa się Ferris Wheel). Wystawę zwiedziło ponad 27 milionów widzów.

Również wtedy rozkwitła dzielnica czerwonych latarni, The Levee, bo miliony zwiedzających przyjeżdżały nie tylko na wystawę, ale chciały się też napić i zabawić. O tym właśnie rewersie sukcesu Chicago – który niósł przecież przeludnienie, wyzysk robotników, zanieczyszczenie, nierówności społeczne, przestępczość, hazard, prostytucję – najchętniej mówił Sandburg. Nawet jeśli w wierszu opisuje luksusową rezydencję z widokiem na jezioro – oczywiście: to jezioro, jezioro Michigan, które jest jak morze – albo pomniki w Lincoln Park, dumę miasta, robi to tylko po to, żeby powiedzieć: pod tym polorem kryją się groza i rozpad, i ludzka krzywda.

*

Bijącym, krwawym sercem Chicago są rzeźnie.

Z początku poszczególne linie kolejowe tworzyły własne niewielkie zakłady przetwórstwa mięsnego, dokąd zwożono świnie i bydło z okolicy, ale było to coraz bardziej niepraktyczne. W latach sześćdziesiątych XIX wieku dziewięć linii kolejowych połączyło siły, wykupiło kawał grzęzawiska na południe od śródmieścia¹⁸ i postawiło tam Union Stock Yard & Transit Co. (znane także jako The Yards), ogromny kompleks przetwórstwa mięsnego, obejmujący zagrody dla przywożonego bydła, rzeźnie, chłodnie, składy.

W czasie wojny secesyjnej gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na ogromne dostawy dla armii, a równocześnie odpadł transport mięsa z Południa. Mniej więcej w tym samym czasie zaszły ważne zmiany technologiczne: o ile wcześniej tusze konserwowano solą, o tyle około 1870 roku pojawiły się wagony-chłodnie, które mogły rozwozić mięso po Wschodnim Wybrzeżu, a wkrótce po całym kraju. Wszystko to jeszcze wzmocniło na rynku mięsnym pozycję Chicago, które na początku XX wieku produkowało 82% mięsa zjadanego w całych Stanach¹⁹. Miejsce to stało się popularną atrakcją turystyczną – chicagowskie rzeźnie zwiedzali m.in. Rudyard Kipling i Sarah Bernhardt. Ogromnie żałuję, że Sandburg nie napisał wiersza o Sarze Bernhardt idącej pomiędzy szeregami zawieszonych na hakach półtusz wołowych.

Wokół Yards wyrósł cały przemysł pomocniczy, produkujący fartuchy, noże rzeźnicze, szlauchy do zmywania krwi, specjalistyczne oraz zupełnie zwyczajne wozy i wózki; pojawiły się też hotele, saloony, restauracje czy biura obsługujące robotników, majstrów, zarządców i kupców. Obok stanęły ogromne osiedla robotników, tych zaś, którzy mieszkali dalej, przywoziła do pracy kolejka L²⁰. Ogromne ilości odpadów zlewane do rzeki stopniowo zatruwały jezioro Michigan (z którego Chicago czerpie wodę pitną), co wymusiło ogromny projekt inżynieryjny: zmianę kierunku Chicago River, która dziś nie wpada do jeziora, tylko z niego wypływa przez kanał łączący ją z rzeką Des Plaines. a dalej z Illinois i Missisipi.

Yards ucierpiały wprawdzie w dwóch wielkich pożarach, w 1910 i 1934 roku, ale dopiero zmiany ekonomiczne i technologiczne po II wojnie światowej sprawiły, że USA nie potrzebowały już takiej „centralnej rzeźni”, i cały kompleks zamknięto w roku 1971. Dziś została po nim tylko monumentalna kamienna brama.

Wspominam o tym – _pars pro toto_, jako że Chicago stało przemysłem, związkami zawodowymi, strajkami i łamistrajkami – bo materialność miejsca jest tu istotna. Dawniej gdy czytałem Sandburga, przeskakiwałem nazwy topograficzne: „Dobrze, mniejsza o to, ten tramwaj jedzie jakąś ulicą, te pomniki stoją w jakimś parku, te kobiety rozmawiają na podwórku w jakiejś dzielnicy; dowiedzmy się, co tam się dzieje!”. I oczywiście da się jego teksty czytać w taki sposób, są one bowiem uniwersalne. Jednak _Wiersze chicagowskie_ stanowią portret miasta, i to portret wykonany w bardzo konkretnym momencie. Szczegółowa topografia, konkretne ulice i okolice mają znaczenie: tu mieszkali Żydzi, tam Włosi; tu był wiec na Haymarket, a tam pracowały najtańsze prostytutki. Dlatego też postarałem się przybliżyć Czytelniczkom i Czytelnikom te aspekty tomu, opatrując go przypisami, które pozwolą się z grubsza zorientować w realiach.

*

Nie zamierzałem tu spisywać całej biografii Sandburga – a jedynie pokazać ścieżkę, jaka doprowadziła go do napisania tego niezwykłego tomu, który oddaję w Państwa ręce nie tylko jako osobne dzieło, ale również jako zachętę do dalszego poznawania autora, na dobre i na złe. Mam nadzieję, że _Wiersze chicagowskie_ stanowią dopiero pierwszy przystanek i że prędzej czy później dopełni je obszerny wybór z pozostałych tomów tego poety. Bo w świecie wojen, ogromnych nierówności społecznych, szalejącej nędzy i potrzeby przywrócenia słowom ich właściwych znaczeń Sandburg jest może bardziej jeszcze aktualny i godny czytania niż w czasach, kiedy te wiersze powstawały.

_Jacek Dehnel_

------------------------------------------------------------------------

ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI

------------------------------------------------------------------------PRZYPISY

PRZEDMOWA

1 Współpracował też przy jednym scenariuszu: pod koniec życia pomagał George’owi Stevensowi przenieść na ekran _The Greatest Story Ever Told_ Fultona Ouslera, adaptację ewangelicznych opowieści o Jezusie. W _Opowieści wszech czasów_ główną rolę grał Max von Sydow, Jana Chrzciciela – Charlton Heston, centuriona przy ukrzyżowaniu – John Wayne, Piłata – Telly Savalas (czyli Kojak), a jego żonę zagrała Angela Lansbury. Co za czasy, co za wybory obsadowe! ↩

2 W rzeczywistości nazywał się Johnsson lub Danielssen, ale w Chicago, Burlington & Quincy Railroad pracowało tylu Szwedów noszących takie samo nazwisko, że jego dniówkę co rusz wypłacano przez pomyłkę komu innemu; dlatego bez załatwiania żadnych formalności zmienił je na „Sandberg”. ↩

3 Zbiegiem okoliczności w tym samym zapyziałym miasteczku pokolenie później przyszła na świat inna wielka postać amerykańskiej i światowej kultury, surrealistyczna malarka Dorothea Tanning, skądinąd również potomkini szwedzkich imigrantów. ↩

4 W szkole zanglicyzował sobie imię i podobnie jak rodzeństwo zmienił w nazwisku końcówkę z -berg na -burg, wziętą z nazwy miasteczka. ↩

5 Michał Sprusiński w swojej przedmowie pisze, że Sandberg pracował ponadto jako pomywacz, w cegielni, garncarni oraz przy malowaniu szyldów. ↩

6 Z przedmowy dowiadujemy się, że zarabiał wówczas jako komiwojażer firmy stereofotograficznej Underwood & Underwood. ↩

7 U Sinclaira kiedy trzyletni kaleki Kristoforas umiera, zatruwszy się kawałkiem kiełbasy, jego matka robi wszystko, żeby nie trafił do zbiorowej mogiły, tylko „miał mszę i karawan z białymi kitami i maleńką kwaterkę na cmentarzu, oznaczoną drewnianym krzyżykiem”. Zaraz potem czytamy, że „chicagowski miliarder zapłacił fortunę, żeby sprowadzić europejskiego chirurga, żeby wyleczył jego córeczkę z tej samej choroby, na którą cierpiał Kristoforas”. Trudno nie zauważyć podobieństw do wiersza „Prawo do żałoby” Sandburga. Zresztą, podobnie jak poeta, również Sinclair pracował wówczas w gazecie i jako dziennikarz śledczy socjalistycznego tygodnika „Appeal to Reason” przez pół roku badał chicagowski przemysł mięsny. ↩

8 Kiedy na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych Bertold Brecht postanawia stworzyć sztukę nawiązującą do historii Joanny d’Arc, pisze _Świętą Joannę szlachtuzów_ i umieszcza akcję właśnie w chicagowskich rzeźniach, gdzie Joanna Dark, pracownica misji charytatywnej w typie Armii Zbawienia, ściera się z wszechwładnym właścicielem fabryki. ↩

9 Hine zaczął od fotografowania imigrantów na Ellis Island (1904–1909), a później został zatrudniony przez NCLC. Jego praca polegała nie tylko na robieniu zdjęć, ale też na konspiracji: zakradał się do fabryk i kopalni, często w przebraniu (np. sprzedawcy pocztówek czy Biblii, inspektora strażackiego itd.). Fotografie Hine’a przyczyniły się do wprowadzenia w 1938 roku ustawy Fair Labor Standards Act, która kładła kres pracy dzieci. Przynajmniej w teorii. ↩

10 Wymyślony przez Chaplina w 1914 roku na potrzeby dwunastominutowego filmu _Dziwna przygoda Mabel_. ↩

11 Nazwa wzięła się od _nickel_, czyli pięciocentówki. Jak wiemy z wierszy Sandburga, łopaciarz zarabiał 1,75 dolara dniówki, pomywacz w rzeźni – 1,70, ekspedientka dostawała dolara (sześć dolarów tygodniówki, a tydzień pracy liczył sześć dni), biurowa stenografistka – 10 dolarów, czyli prawie tyle, co mężczyźni robotnicy. Wszyscy oni mogli zatem wydać pięć centów na rozrywkę. ↩

12 Królem takiej prasy imigranckiej jest Ludwik Hammerling, Żyd z Drohojowa na Podkarpaciu, który dorobi się fortuny, po I wojnie światowej wróci do Polski, kupi majątek i zostanie senatorem z Lanckorony; będzie kluczowym negocjatorem „paktu lanckorońskiego” (nazwanego od jego okręgu wyborczego), czyli przymierza ludowców z chadekami („Chjeno-Piast”). ↩

13 W 1933 roku dodano trzecią gwiazdkę, upamiętniającą kolejną Wystawę Światową, „Stulecie Postępu”, a sześć lat później – czwartą, która oznacza fort Dearborn, twierdzę zbudowaną w 1803 roku na miejscu późniejszego miasta, stanowiącą symboliczny zaczątek Chicago. ↩

14 Dekadę później będzie piąte, a w 1890 roku drugie, i pozycję tę zachowa przez sto lat, bo w 1990 roku wyprzedzi je Los Angeles. ↩

15 Choć dodać należy, że obaj pochodzili skądinąd – Douglas z Vermont, ale przeniósł się do Illinois jako dwudziestolatek i tam dopiero zrobił karierę prawniczą oraz polityczną, Lincoln zaś z Kentucky, a w Illinois mieszkał od 21. roku życia, tam został członkiem parlamentu stanowego i Kongresu. Co też dobrze pokazuje, że Illinois i Chicago rosły głównie dzięki ogromnemu napływowi ludzi. ↩

16 Ponoć był tylko jeden „człowiek, którego bał się Capone” – Earl J. „Hymie” Weiss, w rzeczywistości Henryk Wojciechowski, rodem z Sieradza, dobry katolik, który nosił przy sobie zawsze rewolwer i różaniec. ↩

17 Niemal wszystkie były budynkami tymczasowymi; na miejscu przetrwały tylko dwa solidniejsze: Pałac Sztuk Pięknych (dziś Museum of Science and Industry) i Budynek Pomocniczy Kongresu Światowego (obecnie Art Institute of Chicago), a także trzy pawilony narodowe, przeniesione później w inne lokalizacje. ↩

18 Teren ograniczony Trzydziestą Dziewiątą Ulicą od północy, Czterdziestą Siódmą Ulicą od południa, Halsted Street od wschodu i South Racine od zachodu; z czasem powiększył się dwukrotnie i sięgał na zachodzie aż do South Ashland Avenue. ↩

19 W 1870 zabijano tam 2 miliony zwierząt rocznie, 20 lat później – 9 milionów. Szacuje się, że do roku 1900 zarżnięto tam w sumie 400 milionów zwierząt. Na początku XX wieku kompleks zatrudniał 25 tysięcy ludzi, w 1921 – już 40 tysięcy. ↩

20 L, czyli el – od elevated, bo to system kolei wyniesiony na torach ponad poziom gruntu. ↩
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij