Wiersze prawie wszystkie. Tom I - ebook
Wiersze prawie wszystkie. Tom I - ebook
Wiersze znane i nieznane, śpiewane i nieśpiewane, już publikowane i całkowicie premierowe!
Wiersze mniejsze. Wiersze większe. Liryczne, satyryczne, dramatyczne, polityczne, rodzinne, osobiste, dla chłopców i dla dziewcząt. Dla maturzystów, studentów, początkujących i zaawansowanych koneserów polszczyzny.
W zbiorze zgromadzone są zarówno teksty, które ukazywały się w niewielkich tomikach redagowanych przez Osiecką w latach 60., 70. i 80., jak i wiersze nigdy dotąd niepublikowane, a odkryte podczas pracy Fundacji Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej nad katalogowaniem archiwum Autorki. Czytelnik znajdzie tu też teksty piosenek, których Osiecka była mistrzynią.
W wielu tekstach słychać typowe dla Osieckiej poczucie humoru, gry językowe, elementy zabawy, ale i nuty sentymentalne. Konsultantami przy wyborze wierszy byli: Magda Umer, Jan Borkowski oraz rodzina Poetki.
Agnieszka Osiecka (1936-1997)
Poetka, pisarka, dziennikarka, autorka tekstów piosenek, reżyser teatralny i telewizyjny.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-572-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O poezji Agnieszki Osieckiej
Wiersze prawie wszystkie to obszerny zbiór poezji Agnieszki Osieckiej, zarówno tej znanej, jak i dotychczas niepublikowanej.
Miarą prawdziwej popularności poety jest po pierwsze fakt anonimowego cytowania go przez nieświadomych posługiwania się cudzą frazą miłośników słowa wiązanego, po drugie zaś fascynacja jego dokonaniami, która znajduje wyraz w rozmaitych inspiracjach czy kontynuacjach twórczych.
Poezja Agnieszki Osieckiej spełnia oba te warunki. Rozmaite cytaty z jej tekstów weszły do języka potocznego i zdarza się często, że „mówimy Osiecką”, nie do końca zdając sobie z tego sprawę. Twórczość autorki Sztucznego miodu stała się też źródłem natchnienia dla artystycznych gestów rozmaitych innych pieśniarzy, należących już do zupełnie innego pokolenia. W ostatnich latach były to przede wszystkim projekty muzyczne zespołu „Raz, dwa, trzy” oraz Kasi Nosowskiej, którzy postanowili znaleźć własną muzyczną interpretację piosenek Agnieszki Osieckiej.
Ta niegasnąca fascynacja jest świadectwem zarówno wciąż żywej popularności tekstów autorki Za chwilę, jak i istotności jej dokonań w powojennej polskiej literaturze. To zaiste fenomen, że teksty pisane w jakże odmiennej – od dzisiejszej – rzeczywistości wciąż podlegają aktualizacji. To prawdziwe świadectwo uniwersalności poetyckiego przesłania.
Będąc przede wszystkim autorką tekstów śpiewanych – „tekściarą”, jak sama lubiła mówić o sobie – była też Osiecka, bez dwóch zdań, poetką: liryczną, emocjonalną, oryginalną.
Wiersz śpiewany stanowi co prawda integralną całość wraz z muzyką i nie można lekką ręką rozdzielać tych dwóch warstw, jednak czasem obcowanie z samym tekstem może czytającego naprowadzić na odnalezienie odmiennych sensów czy przesłań. Jak choćby w słynnej Małgośce, która – dopóki pamiętamy ją śpiewaną ekstatycznie przez Marylę Rodowicz – wydaje się piosenką radosną, chwacką, portretującą siłę niezależnej kobiecości, a nawet – do pewnego stopnia łobuzerską – czytana zaś, staje się tekstem podszytym smutkiem czy melancholią i wydaje się czymś więcej niż tylko szwarnym przebojem.
Bo Agnieszka Osiecka była w istocie poetką, choć, jak się zdaje, nie lubiła myśleć o sobie w ten sposób. Ukuto nawet dla jej twórczości zgrabne określenie: „najwybitniejsza poetka polskiej piosenki”... Albowiem to właśnie jej pisarstwo jest przykładem zacierania granic pomiędzy tradycyjnie rozumianą liryką a czymś, co z pewnym – nie da się ukryć – lekceważeniem konserwatywnie nastawieni czytelnicy (słuchacze) zwykli nazywać piosenkarstwem...
Maria Janion, wybitna badaczka literatury, nazwała Osiecką „ostatnią romantyczką polskiej piosenki”, uznając tym samym problematykę miłości (ujętą w szerokich kontekstach społecznych czy egzystencjalnych) za najważniejszy motyw twórczości autorki Okularników. Ale, jak powiada Maria Piwińska – inna znawczyni polskiego romantyzmu – miłość stanowiła dla romantyków rodzaj filozofii życia i z takiej właśnie perspektywy chyba należy patrzeć na dokonania Osieckiej.
Istotą tej twórczości zdaje się bowiem „życiopisanie” (termin Henryka Berezy), czyli taki model artystycznej kreacji, w którym brak klarownej granicy pomiędzy sferą sztuki a sferą osobistych, prywatnych doświadczeń pisarza. Obie te sfery przenikają się wzajemnie, a to powoduje, że pisane przez poetę teksty naznacza odium jego własnej prywatności. To zaś przyczynia się do utożsamiania przez czytelników podmiotu lirycznego wierszy z samym autorem. Osiecka nie odżegnywała się od tego procederu, więcej – robiła wiele, by jej twórczość interpretować właśnie w takim, nadzwyczaj osobistym wymiarze. Ale pisarka podejmowała w swych tekstach także świadomą grę z własną publicznością (to też charakterystyczny rys twórczości romantycznej). Nakładała swym podmiotom mówiącym w tekstach rozmaite maski: kobiety porzuconej, opuszczonej, cierpiącej, ale też chwilowo szczęśliwej, oczkującej, zgryźliwej, ironicznej, inteligentnie złośliwej. Można domniemywać, że zgodnie z regułą „życiopisania” stanowiły one chwilowe wcielenie osobistych doświadczeń i egzystencjalnych przygód oraz emocjonalnych stanów samej autorki.
W tekstach Osieckiej to kobieta jest podmiotem, co stanowi odwrócenie dawnego romantycznego schematu, w którym dla kochanki, żony, kobiety właśnie przeznaczona została rola biernej uczestniczki bądź obserwatorki zdarzeń. Tutaj zaś, to ona doznaje, cierpi, przeżywa stany euforyczne – i zdaje nam z tego relację. Nie jest zatem tradycyjną romantyczną heroiną, która realizuje wzorzec „ofiarniczy”. Często bywa raczej bajroniczną postacią (na kształt Balladyny Słowackiego) – kobietą silną i realizującą swój plan życiowy, trochę kobietą, chuliganem (jak w tekście Miasteczko – cud), członkinią bohemy, wiodącą beztroski na pozór żywot kogoś uwolnionego od codziennych zobowiązań, przywiązań i ograniczeń. W tekstach Osieckiej to kobieta mówi, mężczyzna zaś jest bardziej obiektem: westchnień, złorzeczeń, oczekiwań, tęsknot, uczuć.
Miłość jest dla autorki Kochanków z ulicy Kamiennej drogą do przezwyciężenia egzystencjalnej samotności. Pełną wybojów i rozczarowań jednocześnie. W jej wierszach sportretowana została – znów romantyczna z gruntu – świadomość nieumiejętności pogodzenia oczekiwań z rzeczywistością. Bo to wszak widać gołym okiem, że bohaterki Osieckiej są na ogół idealistkami, dojmująco przeżywającymi każde osamotnienie i każdą stratę. Skrzywdzonymi przez okrutny świat i twarde realia człowieczego bytowania w danej, konkretnej, w rzeczywistości. Rozczarowanymi niespełnieniem, ale też radosnymi w rzadkich chwilach uniesień.
Jej bohaterka, jak się rzekło, choć opisuje też chwile osobistego szczęścia, pozostaje zazwyczaj melancholiczką. O swoich depresjach, momentach pesymistycznej refleksji nad sobą, własnym życiem uczuciowym opowiada co prawda zdawkowo – za pomocą artystycznego zapośredniczenia, metafory, ale także żartu, humorystycznego zdystansowania, przemilczenia czy obniżenia tonu (understatement) – ale dla wnikliwego czytelnika skala dramatu przeżyć wydaje się klarowna. To czysta w swej formule osobista liryka bezpośrednia o mocno konfesyjnym, zwierzeniowym kształcie. I nie da się jej czytać bez autobiograficznych i autotematycznych kontekstów. Tak jednak chciała sama autorka.
Spora część tekstów Osieckiej przynosi portret „kobiety zawiedzionej” – to jest rozczarowanej kształtem rzeczywistości i własnym życiem: niespełnionym w wymiarze oczekiwań, nienasyconym emocjonalnie, niezrealizowanym ambicjonalnie (na rozmaitych polach). Jest w tych utworach obecny także rys refleksyjnego spojrzenia na człowiecze bytowanie; portret niemożności odmiany własnego losu, jałowości ludzkich działań, przepełnione atmosferą splinu przekonanie o niemożności odmiany status quo mimo podejmowanych przez człowieka działań.
W licznych utworach daje się wyczuć oswajanie śmierci, fascynacja przemijaniem i odchodzeniem z tego świata, który, choć jakże niedoskonały, jest przecież miejscem naszego intensywnego, pięknego w swej rozmaitości, jednorazowego i niepowtarzalnego życia. To świadectwo jakże wrażliwej, poetyckiej natury twórczyni, człowieka, który, będąc jednym z nas, widzi jednocześnie i odczuwa więcej, a zatem – nie tylko intensywniej żyje, ale też intensywniej cierpi (np. Skoro stamtąd, ).
A przy tym wszystkim jest Agnieszka Osiecka wyborną znawczynią dnia powszedniego, potrafiącą uchwycić wyjątkowość na pozór zwyczajnych chwil i zdarzeń. Potrafi uwznioślić je lub zwyczajnie zaproponować niezwykłą, natchnioną poetycką wyobraźnią perspektywę spojrzenia na to, co wydaje się nam rutyną życia, szarą rzeczywistością (np. Milion godzin, Wakacje, Znów patrzę na jezioro).
Autorka Grajmy Panu dysponowała też nadzwyczaj oryginalną wrażliwością metafizyczną. Jej lirycznym bohaterkom zdarzają się chwile religijnego zwątpienia, to fakt. Ale też, jak choćby w songach ze spektaklu Sztukmistrz z Lublina spotykamy się z chasydzką tradycją modlitwy przez śpiew i taniec. Jakby poetka chciała nam powiedzieć, że formą swoistego dialogu z Bogiem (jakkolwiek dalekim, nieprzeniknionym i często dla nas ludzi zwyczajnie niepojętym) może być kontemplacja życia, zachwyt nad jego istotą, umiejętność korzystania z daru egzystencji. I tak franciszkański optymizm i dawna żydowska mistyczna ortodoksja spotykają się – niemal paradoksalnie – w licznych tekstach Osieckiej.
Pozostaje też pisarka wnikliwą i krytyczną obserwatorką życia społecznego, nie tylko jako autorka satyrycznych kupletów dla Studenckiego Teatru Satyry (STS). Zanim w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku doszło do konfrontacyjnej eskalacji sporu społecznego w PRL-u i zanim swoistym hymnem znacznej części inteligencji kontestującej system polityczny stał się słynny wiersz Zbigniewa Herberta pod tytułem Przesłanie Pana Cogito, taką funkcję pełnili właśnie Okularnicy, dyskretnie i z autoironią, charakterystyczną zresztą dla tej grupy społecznej, portretujący inteligencki etos powojnia. Wśród wierszy odnalezionych po śmierci poetki zwraca zwłaszcza uwagę poemat Toast – przejmująco i z nadzwyczajną powagą opisujący mizerię lat osiemdziesiątych Polski pogrążonej we mgle stanu wojennego.
Skala talentu Agnieszki Osieckiej budzi podziw. To artystka wszechstronna: twórczyni satyr i kameralnej liryki osobistej; „tekściara”, której piosenki nuciła pod nosem niemal cała Polska, i wnikliwa obserwatorka życia społecznego, potrafiąca oddać – mówiąc językiem Josepha Conrada – „sprawiedliwość widzianemu światu” w formie jakby nieco niedbałej, pozornie beztroskiej. Uważna portrecistka zwyczajnego życia i czuła zarazem poetka liryczna. Twórczyni śmiałej miejscami poezji erotycznej i jednocześnie piewczyni delikatności w miłości. Wiersz Nowa miłość, jest najkrótszą poetycką biografią Agnieszki Osieckiej. Romantyczka, dla której miłość była w życiu najważniejsza. Egzystencjalistka, której nieobca była refleksja metafizyczna. Pesymistka – umiejąca cieszyć się drobnymi radościami, otwarta na świat, pożądająca wciąż nowych wrażeń i nienasycona życiem. Optymistka – nasycająca swe teksty nastrojem melancholii, splinu i nostalgii. Pisarka poddająca się rytmom bohemy, a tęskniąca zarazem za stabilizacją. Kobieta deklaratywnie rodzinna – pożądająca jednocześnie wolności i swobody. Niespokojny, kreacyjny duch. Cóż to za niejednoznaczny, bogaty życiorys. Cóż to za bogata, wieloznaczna twórczość.
Jarosław KlejnockiBALLADA O DONKISZOTACH
Z domków koślawych na Pradze,
z bloków, kamienic i ruder
idą przez ranek i sadze,
w tramwaje wsiadają rude...
To donkiszoty, to donkiszoty
jadą do pracy, do biur,
wiszą pęczkami, ciągną nosami –
to donkiszotów chór.
To donkiszoty, to donkiszoty,
każdy z miesięcznym się pcha –
od poniedziałku aż do soboty,
„trzydziestką” albo „sto dwa”.
Włażą na piętra po paru,
na coś czekają, gdzieś gonią,
coś tam mamroczą wśród gwaru,
machają rączkami. Dzwonią...
To donkiszoty, to donkiszoty
chcą się docisnąć do drzwi,
piszą podania, gniotą ubrania,
to donkiszotów dni.
To donkiszoty, to donkiszoty
drą się, szamocą i klną,
kręcą się w kółko aż do soboty,
papiery lecą im z rąk.
Wieczór przychodzi na Pragę,
siedzą znużeni nad miską,
kto by tam tracił odwagę –
już jutro załatwią wszystko...
To donkiszoty, to donkiszoty,
żony ich kładą do snu,
w kątach kamienic chrapią zmęczeni,
to donkiszotów chór.
To donkiszoty, to donkiszoty,
każdy wiatraki swe śni,
od poniedziałku aż do soboty –
sześć nocy albo sześć dni.
Krzyk żaden nocy nie rozdarł,
żaden Cervantes nie płacze,
milczy poezja i proza,
donkiszot wychodzi na spacer.BALLADA O KOLIBRZE
Ballada o Ksawerym
W mieście Bączkowie na Srebrnej ulicy,
w domu z numerem cztery,
mieszkał młodzieniec piękny, bladolicy,
o wdzięcznym imieniu Ksawery.
Pracę na poczcie miał blady Ksawery,
śpiewał też pięknie czasem.
Więc może pocztę rzucić dla kariery
i błysnąć na scenie basem?
Tak ten problem mu dokuczał,
jak z Maroka do Dobrucza.
Być mrówką, sówką, małpą, psem,
czymkolwiek, co nie męczy się...
Ze wszystkich tych stworzonek
kolibrem być najlepiej,
on nie ma żadnych mrzonek,
piórkami sobie trzepie.
Pewną Zuzannę znał blady Ksawery –
rosół robiła złoty,
znał także Zosię, pannę z lepszej sfery,
lekką i zwiewną jak motyl.
Musi wybierać nasz biedny Ksawery,
siódme nań biją poty,
przy tym Zuzanna chytra jest jak szeryf
i cwany ogromnie jest motyl:
Więc ten problem mu dokucza,
jak z Maroka do Dobrucza.
Być mrówką, sówką, małpą, psem,
czymkolwiek, co nie męczy się...
Ze wszystkich tych stworzonek
kolibrem być najlepiej,
on nie ma żadnych mrzonek,
piórkami sobie trzepie.
Aż został kolibrem piękny Ksawery
dziwnym zrządzeniem losu.
Dostał mieszkanie – milimetr na cztery
w kwiatuszku zwiędłego lotosu.
Lwy się straszliwe ganiają na polu,
dżungla dokoła głucha
i nigdzie nie masz kropli alkoholu,
i nikt tej piosenki nie słucha:
Ach, życie me kolibrze,
pierzaste, wystraszone,
wciąż piórka drżą we frybrze1,
i kangur zjadł mi żonę.
Uroda zniknie z wiekiem,
nim pory miną cztery,
ech, gdybym był człowiekiem
lub chociażby Ksawerym...
1 W gwarze poznańskiej febra (opryszczka).CO ONE W TYM WIDZĄ
Inne kolombiny – piękne, brzydkie, złe –
każda ma swojego błazna. A ja nie...
Inne kolombiny, aż mnie bierze śmiech –
każda taka ważna... Niech im będzie, niech...
Co one w tym widzą?
Chodzą jakoś tak,
patrzą jakoś tak
i wcale się nie wstydzą.
Co one w tym widzą?
Mówią jakoś tak,
milczą jakoś tak...
Czy to ma jakiś wdzięk?
Czy to ma jakiś smak?...
Inne kolombiny – szminka, szpilki, tusz –
wszystko dla śmiesznego błazna. Któż to, któż?
Jeden durny, łysy, drugi brzuszek ma,
trzeci ma kaprysy, czwarty podle gra...
Co one w tym widzą?
Chodzą jakoś tak...
Inne kolombiny patrzą na mnie złe,
wszystko przez jednego błazna. Jak to jest?
Nawet ładny, miły, tylko dla mnie gra...
Wtedy jestem inna. Może to nie ja?
Bo co ja w tym widzę?
Chodzę jakoś tak,
patrzę jakoś tak
i wcale się nie wstydzę.
No, co ja w tym widzę?
Mówię jakoś tak,
Milczę jakoś tak…
Czy to ma jakiś wdzięk?
Czy to ma jakiś smak?
Chyba tak…CZERWONY KAPTUREK
Raz Czerwony Kapturek
wyszedł sobie do lasu
i tak idzie, i śpiewa,
no bo trochę ma czasu,
i tak idzie, i śpiewa,
no bo trochę ma czasu.
La, la, la, la, la, la, la...
Szczypie sobie maliny,
skubie sobie poziomki,
biegnie naprzód w podskokach
przez gaiki i łąki,
biegnie naprzód w podskokach
przez gaiki i łąki.
La, la, la, la, la, la, la...
Wreszcie – puk, puk – w okieneczko:
„Wstawaj babciu raz, dwa,
mam wszystkiego po troszeczku,
bom o ciebie zadbał,
mam wszystkiego po troszeczku,
bom o ciebie zadbał”.
„Ach, dzień dobry, Kapturku”
– babcia w siódmym jest niebie –
„czemu robisz mi: puk, puk?
wejdź i czuj się u siebie;
czemu robisz mi: puk, puk?
wejdź i czuj się u siebie”.
La, la, la, la, la, la, la...
– „Ale co to, moja babciu, masz tak wielkie uszy?”
– „To dlatego, mój Kapturku, bym cię mogła słyszeć”.
– „Ale czemu, babuniu, takie wielkie masz oczy?”
– „Żeby ci się przyglądać, jesteś taki uroczy”.
– „Ale czemu, babuniu, takie zęby masz wielkie?”
– „Bo nie jestem babunią, tylko bardzo złym wilkiem!”
„A to heca, droga babciu,
to się świetnie składa –
jestem lampart, nie Kapturek,
chętnie wilki zjadam,
jestem lampart, nie Kapturek,
chętnie wilki zjadam!”
Czas wyciągnąć nam morał,
bo już krew płynie ciurkiem:
co się kryje, nikt nie wie,
pod Czerwonym Kapturkiem,
co się kryje, nikt nie wie,
pod Czerwonym Kapturkiem.DUCH STACJI BENZYNOWEJ
Kto naszą drogą o północy gna,
kto naszą drogę marnie zna,
kto na nasz zakręt pod wierzbami wpadł –
mówiłam, uważaj...
Spotkać możesz tuż za rowem
ducha stacji benzynowej:
Duch benzyną śmierdzi,
duch benzyną parska,
trzy ćwierci do śmierci,
kto się wykaraska?
Duch ma kocie oczy,
sto tysięcy par,
gdy z ciemności duch wyskoczy –
murowany krach.
O świcie tylko twego wozu wrak
i połamany wierzby krzak –
po twojej kraksie to jedyny znak –
mówiłam, uważaj...
A spotkałeś tuż za rowem
ducha stacji benzynowej.
Duch benzyną śmierdzi,
duch benzyną parska,
trzy ćwierci do śmierci,
kto się wykaraska?
Duch ochryple wyje
jak klaksonów sto,
jeśli cudem jeszcze żyjesz,
słyszysz głuchy szloch.
Tym, co nie wierzą w duchy złe,
co z mej ballady śmieją się,
tym powiem: racja, to nie duch, lecz sen;
mówiłam: nie śpij,
spotkać możesz tuż za rowem
sen o śmierci benzynowej:
Sen benzyną śmierdzi,
sen benzyną parska,
trzy ćwierci do śmierci,
kto się wykaraska?
Strach ma kocie oczy,
sto tysięcy par,
gdy z ciemności strach wyskoczy –
murowany krach.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI