- promocja
Wiersze wszystkie - ebook
Wiersze wszystkie - ebook
„Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?”
Poetycki świat Szymborskiej – świat rzeczy drobnych, ułamków codzienności, ale i spraw uniwersalnych, wielkich pytań i wątpliwości – rozpisany na wiele precyzyjnych i sugestywnych utworów, utrwalonych jakby szeptem i przez to dobitnych. A w centrum – człowiek. Ja, ty, każdy i każda z nas. Cud, który nie tak dziwi, jak powinien.
Po raz pierwszy zebrane wszystkie wiersze Wisławy Szymborskiej.
Z okazji stulecia urodzin noblistki powstał wyjątkowy zbiór zawierający całą jej twórczość poetycką. Teksty od debiutanckiego „Szukam słowa”, pomieszczone w czternastu tomach, po wiersze dotąd niepublikowane. Komentarzem opatrzył je wybitny znawca poezji Szymborskiej prof. Wojciech Ligęza; jego posłowie ułatwia poruszanie się po wielości możliwych kontekstów i odczytań tej poezji.
„Wiersze wszystkie” pozwalają prześledzić ewolucję poetki, odkryć na nowo jej wrażliwość, a także wrócić do ukochanych fraz. Skłaniają, by zatrzymać się i skupić na chwili. Zachwycają przenikliwością, zaskakują aktualnością, ciekawią bogactwem spostrzeżeń.
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-6721-3 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Wiersze wszystkie_ Wisławy Szymborskiej to czternaście tomów poetki oraz dział _Wiersze rozproszone_. Podstawy przedruku oraz informacje o dacie pierwszej publikacji danego tomu podano na początku każdego rozdziału. Pod utworami, które przed dołączeniem do tomu poetka drukowała w prasie, znajduje się informacja o miejscu pierwodruku.
Do tomu _Wystarczy_ dołączono także, dzięki uprzejmości Ryszarda Krynickiego, wiersze lub fragmenty wierszy odczytane przez niego z rękopisów i zamieszczone w tekście _Zamiast posłowia_ wieńczącym książkę wydaną nakładem Wydawnictwa a5. Decyzja o dodaniu do niniejszej publikacji tych niedokończonych tekstów wynika z faktu, że istnieją już one w świadomości czytelników, wiadomo również, że poetka planowała umieszczenie ich w tym tomie.
W rozdziale _Wiersze rozproszone_ znalazły się utwory publikowane jedynie w prasie, a także te z _Błysku rewolwru_, które nie mają charakteru jednoznacznie zabawowego, oraz jedenaście utworów zachowanych w rękopisach i maszynopisach, nie znanych do tej pory czytelnikom. Nie znalazły się tu jednak ani odnalezione w archiwum zaczątki utworów poetyckich, ani notatki do wierszy, są to bowiem zbyt luźne fragmenty, niekiedy pojedyncze zdania – prawdopodobnie pomysły do wykorzystania w kolejnych utworach, które niestety nie powstały.O coś więcej
O coś więcej
niż o granic rozmach,
szum sztandarów,
– o Jej triumf po żołniersku hardy.
O coś więcej
niż o hymnu odwet,
sens przeznaczeń,
– o Jej zemstę szybszą od pogardy.
O coś więcej
niźli o Jej – święto.
O coś więcej,
– o Jej: Dzień Powszedni.
… o dym z czerwonych kominów,
o książkę bez lęku wyjętą,
o skrawek czystego nieba
walczymy.
Pierwodruk: „Walka” 1945, nr 10 (dodatek do „Dziennika Polskiego”, 2 V 1945, nr 85, s. 5).Krucjata dzieci
Tam – w najżarliwszym z naszych miast,
grzęzną twarzami w skrzepłą krew
trupy dziecięce.
Pierwsza zabawa w wojnę – nie na niby,
pierwszy zuchwały start.
Ktoś pokazał. Spróbował. Teraz to już żart.
Strzelać – to takie proste. Nie chybi.
Pierwsza przygoda. Prawdziwa, dorosła.
Ściska flaszkę z benzyną baczny i uparty.
Wczoraj były trzy tanki – dzisiaj będzie czwarty.
Ręce zniecierpliwione wyprzedzają rozkaz.
– poprzez miasto walące się w gruz,
w płomienie, których nikt już nie potrafi spętać,
zbrojna w zawarte pięści, zastygła w okrzyku
brnie pod kul gęsty, ciepły grad
krucjata małych uliczników.
Oczy nasze zmęczone są pamięcią świeżą,
lecz ręce wiedzą, wierzą.
Ręce, którymi unieść mamy ciężar świata
wiedzą: świat się odrodzi bez wojennych widm,
że wypłaci bez reszty za zdeptane lata
i wierzą w nowy ład i rytm.
… i może też dlatego
dławi nas dniem i nocą
najsmutniejsze: dlaczego,
milczące: po co,
– trupy poległych dzieci.
Pierwodruk: „Walka” 1945, nr 5 (dodatek do „Dziennika Polskiego”, 28 III 1945, nr 53, s. 3).Szukam słowa
Chcę określić ich jednym wyrazem:
jacy – ?
Biorę słowa potoczne, ze słowników kradnę,
mierzę, ważę i badam –
Żadne
nie odpowiada.
Każde najodważniejsze – tchórzliwe,
każde najpogardliwsze – jeszcze święte.
Każde najokrutniejsze – nazbyt litościwe,
najbardziej nienawistne – za mało zawzięte.
To słowo musi być jak wulkan,
niech bije, rwie i strąca,
jak straszliwy gniew Boga,
jak nienawiść wrząca.
Chcę, niech jedno to słowo
krwią będzie nasycone,
niechaj jak mury kaźni
pomieści w sobie każdą mogiłę zbiorową.
Niech opisze ściślej i wyraźniej
kim byli oni – wszystko co się działo.
Bo to co słyszę,
bo to co się pisze –
to jest za mało.
Za mało.
Bezsilna nasza mowa,
jej dźwięki nagle – ubogie.
Szukam wysiłkiem myśli,
szukam tego słowa –
ale znaleźć nie mogę.
Nie mogę.
Pierwodruk: „Walka” 1945, nr 3 (dodatek do „Dziennika Polskiego”, 14 III 1945, nr 39, s. 3).Pokój
Wyprzedzi komunikaty radosny serc alarm.
Szybsza od światła jest wieść,
szybsza od wieści wiara.
W okrzykach, śpiewie, przemowach
oprócz jednego: – nareszcie –
zawiodą słowa.
Oślepłe dotąd noce miast
sygnały rzucą w niebo –
drogą do gwiazd.
Żałobę zdartą z okien
rozdeptywać będą przechodnie
szeregami formując swe kroki.
Inni wybiegną przed domy,
by w krótkiej wymianie rąk
wszystkim swoim, wszystkim nieznajomym
podawać prawdę jak rzecz –
że ludzie przynieśli ziemi
pokój – nie miecz.
Pierwodruk: „Walka” 1945, nr 11/12 (dodatek do „Dziennika Polskiego”, 21 V 1945, nr 104, s. 5) .* * *
Świat umieliśmy kiedyś na wyrywki:
– był tak mały, że się mieścił w uścisku dwu rąk,
tak łatwy, że się dawał opisać uśmiechem,
tak zwykły, jak w modlitwie echo starych prawd.
Nie witała historia zwycięską fanfarą:
– sypnęła w oczy brudny piach.
Przed nami były drogi dalekie i ślepe,
zatrute studnie, gorzki chleb.
Nasz łup wojenny to wiedza o świecie:
– jest tak wielki, że się mieści w uścisku dwu rąk,
tak trudny, że się daje opisać uśmiechem,
tak dziwny, jak w modlitwie echo starych prawd.
Pierwodruk: „Walka” 1945, nr 8 (dodatek do „Dziennika Polskiego”, 19 IV 1945, nr 72, s. 3).Janko Muzykant
_Pamięci poległego_
1
Patrzysz pochmurnie wskroś spłakanych szyb.
Ten deszcz nie w porę – krzyżuje ci plany.
Palcami dudnisz o okienne ramy.
Puste przestrzenie w oczach twych.
Widzę, jak moknie szyba w kroplach stu,
a każda z nich – aż ciężka od zmilczanych myśli –
pęcznieje w wilgnym drżeniu, wahająco wisi,
za chwilę smugą spłynie w dół.
Odwracam głowę
i śmiesznie krzyczę w twe zdumione oczy,
w zakłopotaną linię ust –
że wiem, że pójdziesz.
2
Dzień stygnie cicho.
Wieczór będzie chłodny.
Wiatr gasi nasze czoła.
A głos się gubi, głos się rwie –
za trudno, żeby wołać.
Tchem pytam:
Wrócisz?… Jutro?…
Czas pożegnania pisze świeca
sznurkiem woskowych łez.
Twój wielki, aż pod sufit cień
ręką unosi gest
i – salutuje:
Wrócę. JUTRO.
3
Nieśmiała, młoda, lepka zieleń liści.
Chciałabym zrywać, deptać, ranić.
Za jej bezwstyd – że pulsuje słońcem,
że nie wie, co to jest czekanie.
Mam w rękach siłę nienawiści,
mam gniew zwęźlony w krtani.
Za jej życie – krótkie, musujące,
za jej beztroskie przemijanie.
Ułożę stos olbrzymi z liści,
podpalę jego cztery końce.
Gdy __ obce niebo dymem zmącę –
może się prośba moja ziści.
Będę się modlić o twój powrót
do wszystkich bogów świata.
4
Na grób, który może być wszędzie,
pęki nie ściętych kwiatów.
Nie wolno deptać ziemi.
Grzech.
Już tylko smutkiem szukam,
z dawna znajomym światu:
– gdzie?
Pierwodruk: „Inaczej” , wrzesień 1945, s. 8 .
5
Zagmatwana ścieżyna w konary i chwasty.
Biorę oddechem leśny zapach cienia.
W dobrej pustce od nowa męcząco
lęk i tamte wspomnienia.
Coraz bliżej polana.
Ktoś melodię napina w długą srebrną nić
i wysnuta piosenka ze skrzypiec
nieznajoma a znajoma brzmi.
Słońce pierwsze od wielu miesięcy
ciepło jasno na rękach się topi.
Niebem echo szuka nowych granic,
lasem kroki.
Tylko jeden ze wszystkich, za wszystkich
wraca – Stamtąd – bogatszy o śmierć.
Idzie tutaj Janko Muzykant.
Kroki słychać i pieśń.Z „AUTOBIOGRAFII DNIA”
1
Wyzwalam się w pryśnięciu deszczowego bąbla.
Wschodzę cicho nad dachy.
Świtem w szyby się niesie.
Gdy wstaniecie do okien:
ziemia moknie w kałuży,
niebo moknie w kałuży.
Brr, jesień.
Prężę się, przeciągając, ramionami przecznic.
Terczy swe „kiedy ranne”
pierwszy wózek na jezdni.
Zdałaby się herbata,
byle ciepła i prędzej.
Jak chleb jestem razowy –
powszedni.
Chcecie, rzucę piosenkę, wiatr ją dmuchnie na zakręt.
Gwizd fabryczny – orkiestra.
Rytm – kroków.
Chłód nastawi kołnierze,
mokro zdarzy się w butach.
Cóż, błoto.
Odtąd będę na murach, niepozbędny jak afisz.
Nierówne – napis napis –
pstre placki.
Siebie daję piosence,
refren daję piosence:
wiec na rynku
bal mody
dziś flaczki2
Gdy mija, staje – ależ na pewno –
wiem.
Ten profil mi wiadomy,
ten spadek ramion znam.
Mogę go jak z pamięci powtórzyć taśmą wystaw
na wylustrzonym chłodnym
szkle.
Godzina – jakakolwiek – wtapia się w ruch i gwar.
Przestało padać, miasto schnie.
Ja ciebie gdzieś widziałem,
spojrzenie twoje znam,
w nim chmurną przed kimś zmowę –
przewałęsany czas.
Idziesz ulicą Każdą, jesteś na placu Wszędzie.
Ssiesz w płuca tytoń mokry.
Dym rudy – rudy płaszcz.
Nim skręcisz w ulicę żadną,
Nim będziesz nigdzie,
chwycę za guzik,
Pytanie chuchnę w twarz:
Obywatelu Z Brudną Szyją, stań!
Posłuchaj, powiedz mi…
– nie ma –
Gdzie biją się żebracze dzieci
w tłumek wrośnięty –
tkwi.
Pierwodruk cz. 2 i 5: „Odrodzenie”, 3 II 1946, nr 5, s. 4.3
Nie z trybuny i ambon,
bez obietnic i gróźb
mówię –
jakbym się jedną chwilą stał
i jakbym słupem światła rósł
Nad skrzyżowany pośpiech ulic
wyprzęgam się jak znak.
Nie jest ze słów
woli strzelistej akt.
Oto witając – słowa krzepną
na chleb i sól:
błogosławiona pycha – rąk,
błogosławiona chciwość – czół.
Rozpięty – lęk i nadzieja –
w przelotnym drżeniu słońca
prośbę zapalam.
Historii czekam, czekam Was.
Niechaj mnie wezwie – tego chcę –
klęska czy chwała.Wyjście z kina
Migotały sny na __ białym płótnie.
Dwie godziny księżycowej łuski.
Była miłość na tęskną melodię,
był szczęśliwy powrót z wędrówki.
Świat po bajce jest siny i mgła.
Nie uczone tu twarze i role.
Partyzanckie żale śpiewa żołnierz
i dziewczyna żale swoje gra.
Wracam do was, w prawdziwy świat,
losu pełny, tłumny i ciemny –
jednoręki chłopcze pod bramą
i dziewczyno o oczach daremnych.
Pierwodruk cz. : _Wiersze wybrane_, PIW, Warszawa 1964, s. 9.5
Cień o ruch gęstszy od zmierzchu
w skos przeszywa podwórko i znika.
Aż jest znowu:
wartownik na murze,
kocur czujny, szarybury, znikąd.
Jakby cisza. I wtedy wyraźniej
między domy jednakowe mrokiem:
dwie pomyłki i krótkie wahanie –
jednym palcem stukany wlazłkotek.
Jasne okno, krzyżowany kwadrat
pada z góry i kamienie świecą.
Ktoś wplątany w coroczny niepokój
myśli, mówi:
coraz wcześniej wieczór
A na niebie bliskie innym słońca.
Za __ chmurami noc nie jest bezgwiezdna.
Chcę – nim Wczoraj się stanę – popatrzeć.
Chcę – nim Jutro się stanę – rozeznać.
Pierwodruk cz. 2 i 5: „Odrodzenie”, 3 II 1946, nr 5, s. 4.Pamięć o wrześniu
Przestarzały matki przywilej:
– syna odszukać w świątyni.
Po co, gdy serce ustaje,
tyka na piersi zegarek –
twarzy dotyka jak liścia
strącony wybuchem liść?
Równiny polskiej jesieni,
wzgórza polskiej jesieni –
kto zatamuje drogi,
jakim nadąży bandażem?
Granice – tyle w was siły,
by się zacisnąć w pięść.
Dajcie nam punkt oparcia,
a świat zdołamy poruszyć –
lasy polskiego września,
rzeki polskiego września!
Jest niebo niezamącone
i parny strumień krwi.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 8–14 I 1948, nr 2, s. 7 .Pamięć o styczniu
Cóż, zabijmy sobie świat deskami,
taka rada na zimę i wiatr.
Jest w ziejącym od wybuchu oknie
wmocowany tylko promyk szkła.
Dmuchać szkoda w niechętny ogień,
do komina posypał się gruz.
To na chwilę: zapałki i drzewo.
To na zawsze: niebo w pęku łun.
Będzie noc ani oka zmrużyć.
Zastygamy w czekaniu na słuch.
Od ciężaru – ulicą – taborów
dzwoni szyba na wolność. Że __ już.
Ustom naszym dalekie są słowa.
Oczom nowe przydano miasto:
– wyrojone nad tłumem sztandary,
rumowiska, spazmatyczne żelastwo.
W śniegu żłobią kopyta i koła.
To odpowiedź na __ wczorajszy lament.
Odwilż serca (ojczyzna ojczyzna).
Rozkurcz pięści zarosłej w kamień.
Krew na __ murze – ręką ogrzać – zatętni.
Pochylonym nad jej chwałą – troska.
Świat i czoła w ciszy dźwigamy:
– jakim życiem chwili tej sprostać.
Pierwodruk: „Głos Pracy” 1947, nr 80, s. 9 .Pocałunek nieznanego żołnierza
Tak ukąszony od kuli,
że wszystko ludzkie mi obce
prócz czasu, któremu braknę,
czasu jak podmuch gorący –
upływam. Radość walki
poza mną. Walka o radość,
marzenie bram rozwalonych,
przed __ wami. Baczność koledzy.
Gościniec – tęsknota siwa –
wierzbą płaczącą się zaniósł.
Matka jeszcze dwa listy,
trzy, – wyśle, cztery napisze.
Zanim odległość zniżą
jak umęczone latawce –
świat duży, świat taki duży
w małej pomieszczę ranie.
Złe epitafium, poeci,
płaczące śmierć bohatera.
On by się wierszem waszym
jak cudzym zgonem zachmurzył.
Nie chciał być bohaterem,
o skamieniałe dziewczęta,
gdy wam wczorajszą ręką
żart ufny słał: pocałunek.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 8–14 I 1948, nr 2, s. 7.List na Zachód
Jesteś mą troską: wewnątrz ciemny.
I żalem moim: już nieznany.
Lecz póki zapatrzony czekasz,
dopóki czuwasz zasłuchany –
czas o powrocie mówić twoim.
U nas łobuz cerowany na łokciach,
na siedzeniu łatany że __ strach,
buja nogą na stercie budulca
i na nosie do ciebie gra.
Zamiast mówić: na początku był pożar.
Zamiast mówić: na początku był gruz.
Ziemi przebacz, że była daleka,
albo wyrwij z niej pamięć jak korzeń.
Za to w sobie czasów nie rozgrzeszaj!
To szum muszli tęskniącej za morzem.
Ojciec fajkę zielskiem nabija.
Drży ogienek u starych rąk.
Dziś się dobrze z maszyną nadręczył
nim ruszyła jak gniewny bąk.
Tak się u nas życie dopełnia.
Tak się u nas dopełnia świat.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 13–19 VI 1948, nr 24, s. 3 .Dedykowane Poezji
1
Kolor dnia jest z nieba i liści
więc go nie ma w pudełku z kredkami.
Zanim ogród wyruszy do cienia
muszę oczy zmieniać na słowa.
Inna jest mądrość leniwych na słońcu poetów
niż łażącej po łodydze __ muchy,
co nie zna swego, w łacinie sumiennej, imienia
i przekory skrzydeł z promyka.
Wy jesteście słabsi od wierszy.
Ty o sobie zapomnisz w odlocie.
2
Są jak wiatr w pustym domu – myśli.
Chwila miasta: słońce na murze.
Jedno okno otwiera swą ciemność.
Żaden patos. W potrzasku ścian.
Na co komu o śmierci wiedza.
Przez nią stygnie herbata na stole.
Żaden nastrój. Mydlanych słów.
Chwila świata: cisza nie czeka.
Gwar jak piasek wsypuje do okna.
Żaden liryzm. Kamieniom i snom.
3
Pustoszeje podwórze od zabaw.
Podglądam je jak cudze.
Kółko któregoś z dzieci –
ziemi odjęty równik.
To pora własnych próśb:
Chcę lepsze jutro zobaczyć
w twych oczach szeroko otwarte
i ręce w ogniu splatać
jak ty.
Pociemniało podwórze.
Kółko poczeka do rana.
Ogniem się bawić nie wolno.
Bardziej cię widzieć nie mogę.Zaduszki
Nie przyszłam tutaj po żal;
za to
odrzucić mokry brud liści,
tak będzie piękniej i lżej.
Nie jestem tutaj po bunt;
tylko
rozjarzyć okruchy ognia,
od wiatru bronić ich drżeń.
Przestrzeń nie będzie samotna:
winietą jodły i astrów
ogarnę brzydki grób.
I __ wtedy stanie się więcej:
cisza nad nami – nie lęku,
bo cisza prób.
Nie czekałam tutaj na wiersz;
ale
by znaleźć, chwycić, przygarnąć.
Żyć.
Pierwodruk: „Świetlica Krakowska”, 1 X 1946, nr 19, s. 295.WĘDRÓWKI
1. Ulica Polna
Chłopiec, któremu zaufa
słowo wiersza i światło dnia,
już na porannym początku
stał o przystanek wsparty.
Nie nastał jaszcze czas
pierwszych powszednich kroków.
Chłopiec, co szukał prawdy
nie sprzymierzony był z nikim.
Myślał:
– Podobny wczorajszemu świt –
Podobny jutrzejszemu świt –
Ulica – jakkolwiek Polna –
szczelnie do miasta przylega.
Zgodnie z mrokiem przygasa
i pierwsza wstaje ze snu.
Chłopiec, co czekał na tramwaj,
sam podpowiadał jej bunt.
Mówił:
– Wątła uliczko –
Wątła uliczko o świcie –
Lecz oto przybywa żywych.
Wygarnia ich ciemność zakrętu.
Wszyscy znajomi tej porze
wzajemnych próbują słów.
Wedle wieku czapki uchylić,
wedle zasług pogodę cenić
i z pochyłego brzegu
brzęczących patrzeć szyn.
– Wątła uliczko o świcie,
gdyby kwiatami cię usłać
podnieśliby
na szczęście tego dnia.
Pierwodruk cz. 1: „Pokolenie”, 15–30 I 1947, nr 1, s. 3.2. Miejsce na pomnik
Pucołowata smarkata
czystą ogłasza i wiśniak.
Stara o twarzy bezsennej
tytoń równa włosom dziewczęcym.
Młody błyskiem sygnetu
dolary pochwala dolary.
Ich zgiełk oblepił chłopca
i uśmiech cofnął do źrenic,
gdy myślał:
– Pomnik poety
stał tutaj w czasach niebacznych,
gdy wróżył:
– Trwalsze od brązu
wraz z nimi depczę kamienie –
To życie, melodia i kraj
dla żołnierskiej w sam raz harmonijki!
Czasem piosenkę ucina
dziękująca – do daszka – ręka.
Niech dzień kolorów nabiera –
na pieniądzach są barwne obrazki.
Chłopiec przemijający
porzucał ślady swych stóp.
Groził:
– Stanie tu pomnik
obcy ludziom niebacznym –
Wróżył:
– Pomnik żołnierza
do ust przymierzy organki.
Kamienny – zbudzi muzykę.
A ta – nie będzie na sprzedaż.
Pierwodruk cz. 2: „Pokolenie”, 15–30 I 1947, nr 1, s. 3.3. Szycie sztandaru
Ruchy kobiet nad płótnem
wyprzedzają niecierpliwe święto.
Nieważny – stojąc na __ progu –
zdziwił się chłopiec jak ze snu.
Chwile, dziś w szczęku nożyc,
nad rytmem ściegów schylone,
będą jutro łopotać na wietrze.
Pozdrowił chłopiec najjaśniej
biało-czerwoną szwalnię
i nieomylne ręce,
kiedy z bielą czerwień łączyły,
myśląc:
– to ze zdumienia
wstaje potrzeba słów
i oto każdy wiersz
na imię ma Zdumienie –
Chmurzył się:
– mowa moja
będzie zawsze jak patos. Za mała.
Pierwodruk cz. 3: „Echo Tygodnia”, 9 IV 1949, nr 2, s. 2 .4. Wymiary
Przechodzień miejsc i dni
– miejsc i dni w rozgromionym wymiarze –
powtarzał chłopiec na zawsze
pamięć domu, wybuchu i nieba.
Prysły w pustkę trzy ściany:
szerokość wysokość długość.
Czwarta została naga
jak czas. Miara i waga.
Są na okiennej wnęce
mozolne kreski ołówkiem.
Jakże zuchwałą była
ręka mierząca wzrost dziecka!
Patrz wyżej: nie ma ich wyżej.
Celniejsze zamiast nich znaki:
poprzez wysmukłość młodzieńczą
aż po dojrzałą wysokość
szczerby kul na podziałce życia.
Chłopca, którego usta
egzaminu z kwiatów nie zdały,
chłopca, którego serce
zbyt długo jedną mieć musiało miłość –
trudzi myśl:
o powadze tak trwałej,
że młodością nazwać ją – ciasno.O ścigających i ściganych
Czas ułożony jest z kamieni
więc życie przeżyć – kamienować.
Obcym wyrazem zwana ziemia.
Cudzym oddechem wsparte niebo.
Okna ulicy – oczy skalne –
stanęły ślepe dniom i nocom.
Ulica – wąwóz granitowy –
potrząsa twardym głosem kroków.
Ci, wmurowani w szereg ciasny,
idą – a białe ich źrenice
umarły dawno i daleko.
Mierzą – a białe ich źrenice
Umarły, aby bystrzej mierzyć.
Nie przewiduje tu ustawa
żyjących źrenic w ciałach żywych.
Nosił na plecach ciężar śmierci
brat o schylonej w kołnierz twarzy.
Pojmował szybko bramy ciemność,
łaskawą ciszę krętych schodów.
Mieszkał czuwając: grudka wnętrza,
fragment poręczy, tchnienie ściany.
Bywała czasem okruch-szyba,
to zapas strzałów liczył przy niej.
Było: owijał nitką światła,
jak linią frontu, serce własne.
Ważącą każdy żużel pusty
pali mnie iskra niewygasła.
Czas ułożony był z kamieni.
Ale na ogniu stało miasto.
1947Powrót żalu
Nie rozpoznać mi tego lasu,
nie szukać znaku po niebie.
Niebo i las ściegami salw
na śmierć zeszyto.
Ziemio niczyja: twoja i moja.
Obłoku co przemijasz.
Myśli ostatnia, której nie wiem.
Salwo nie usłyszana.
---------
Chwilą błahszą niż pył,
bez przeczuć (wina i kara)
przeżyłam __ cię – nie wybaczaj –
jak dziecko we śnie. Jak owad.
Podwójne życie: życie i ty.
Podwójna śmierć: śmierć i ja.
Podwójna pustka: ty – twój syn,
którego nigdy nie urodzę.Transport Żydów
Na zewnątrz jest świat cały:
dal nasycona lasem,
wzgórza u źródeł pojone
i śmierć pod pełnią powietrza.
Lecz im (– zamknięci w rozpęd szyn –)
zmieniono twarze w ciasną ciemność.
Krzyk zamilkł na bezdźwięczny ołów.
Świadectwo głębokości ziemi.
Zwyczajem pierwszej nocy pociąg
stał długo – wszystkich nie przeczekał.
– Uczyłeś mnie świtu życia
z książek, owadów i liści.
Dziś ojcze, do pięści twoich
przysycha krew nienawiści –
Zwyczajem drugiej nocy pociąg
stał długo – wszystkich nie przeczekał.
– Po co nam płacz niewidzialny,
żono, na __ zawsze żono.
Łzy __ są kradzieżą oddechu,
ciało cięższe od zgonu.
Zwyczajem trzeciej nocy pociąg
stał długo – wszystkich nie przeczekał.
– Synu maleńki, szparą w desce
nakarmisz usta,
abyś o jedno tchnienie przeżył
ręce me puste…
O przyjściu czwartej nocy człowiek
wyważył opór wagonu.
Pierś miał podartą – w piersi
przebaczenia nie było nikomu.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 25 IV–1 V 1948, nr 17, s. 2.Dzieci wojny
Od słów rozniecał spojrzenia.
Od spojrzeń zapalał słowa.
W szerokie wyrzuty oddechu
zamieniał wysiłek cyfr.
A tłum szumiał w przypływie,
grzbiet jego pęczniał i pękał.
Do stóp trybuny przechylał
grzywy __ odkrytych głów.
Mówca lot zdań zawiesił –
dostrzegł dzieci. Czas grozy
niosły w siwych swych włosach
jak nieruchome powietrze.
I zanim wspiął się na okrzyk
po stromej ścianie swych dłoni –
wiedział, że broczy_._ Przyjął
ostatni wojny odłamek.
Schodził jak tragarz ciosu.
Głos gestem do ludzi zniżał.
Mówił – Pomóżcie dźwigać
to, co ugina mi pamięć.
1947Erotyk żartobliwy
Mam na szyi korale.
Każdy dniem jest radości
utrwalonym przez dotyk
niespodzianych zdarzeń.
Nic nie umiem prócz rytmu
przy tak cichej melodii
że – byś mógł ją usłyszeć –
musisz nucić z nią razem.
Nie istnieję przez siebie.
Jestem funkcją żywiołu.
Czy to znakiem w powietrzu.
Czy to kręgiem na wodzie.
Kiedy oczy otwierasz –
biorę tylko co moje.
Pozostawiam ci wiernie
ziemię twoją i ogień.
1947Podkowa
Równoczesna memu spojrzeniu
cenisz w ręce znalezione szczęście.
Uśmiechnięte podkową serdecznie
widzisz domu swojego wejście.
Weź, jeżeli pamiętasz: podkowa
jak i pająk z wieczoru wysnuty –
(To z kalendarza liście,
to dni opadłe z drzew.
To kołysanie świateł,
to nad nami pora skrzydlata.
Tak można sobie wyjaśnić
każdy pod stopą szelest,
cienie nasze kapryśne we mgle.
Jednak nie stanie się „Jesień”,
„Miasto Nocą” i „Deszcz”.
Są okna otwarte słocie.
Parkan co pójdzie na drwa.
Kasza na ogniu leniwa.
A lalka co drży w_ _gałganku,
zgubiła oczy ze szkła.)
Weź, __ jeżeli pamiętasz: podkowa
jak o płatek bogatszy kwiat bzu –
Równoczesna memu zdumieniu
o kamienie rdza – słyszysz – brzęczy.
Niech ją handlarz starym żelazem
oszacuje jutro na więcej.Czarna piosenka
Saksofonista przeciągły, saksofonista kpiarz
ma własny system świata, nie potrzebuje słów.
Przyszłość – któż ją odgadnie. Przeszłości pewien – któż.
Myśli zmrużyć i_ _grać czarną piosenkę.
Tańczono twarzą przy twarzy. Tańczono. Nagle ktoś upadł.
Głową o parkiet, w takt. Omijano go w rytmie.
Nie widział kolan nad sobą. Powieki świtały blade,
wyjęte z ciśnienia wrzawy i nocy dziwnych kolorów.
Nie tragizujmy. On żyje. Może za dużo pił
i krew na skroni to szminka? Tutaj nie stało się nic.
To jest zwyczajny leżący. Sam upadł i wstanie sam,
skoro już przeżył tę wojnę. Tańczono w słodkiej ciasnocie,
wentylatory mieszały żywioł upalny i chłodny,
saksofon zawodził psio do różowego lampionu.Ballada dzisiaj
Jakże wspaniale głodny
jest o tej porze poeta,
gdy __ wiatr pnie drzewne zgina,
kwiaty wytrząsa z gałęzi
i słońce tak jeszcze wzrusza
jak pierwsza dziecka wesołość,
chcąca najlżejszy obłok
w piąstce promiennej uwięzić.
Na skrzyżowaniu ulicznej
na skrzyżowaniu piosenki
kochanka czułych pożegnań
i w powitaniach płocha
czeka schylając usta
w bukiet tkliwej zieleni.
Taką ją ujrzał poeta.
I taką dzisiaj pokochał.
Nie był poeta zręcznym
agitatorem miłości.
Rzekł jej: – Nie umiem chwili
własnej od cudzych oddzielać.
Pójdź ze mną. A jeśli pójdziesz –
nie będę przez __ to szczęśliwy.
Żaden kalendarz nie mówi
która to – moja niedziela.
Nim usta twoje podniosę
do wysokości wiersza,
ja – wolny – powietrzem świata
jak silną opięty zbroją,
wznosić będę swe słowa
na serc stokrotną wysokość
ludów walczących o wolność
i ludów broniących pokoju.
Głowę zanurzył w liście,
którymi kwitły jej dłonie.
Imię powtórzył cicho
jakby na trwalszą pamięć.
I odszedł startą uliczką
szczęśliwych i lekkomyślnych,
i odszedł startą uliczką
beztrosko zakochanych.
Patrząc w słońce – dziewczyna
oczy mruży łez pełne.
Patrząc w chmury – poznaje
trudne pismo pożegnań.
Ale nie ta. Nie ona.
Jak ptak lotu się ucząc
twarz i ręce podnosi,
biegnie za nim. Pobiegła.
1948Niedziela w szkole
Zachęcił mnie do wnętrza
dom, w którym nikt nie mieszka.
Ciszę oparł o ściany
odprawiając samotną niedzielę.
Liście patrzyły mu w okna,
lecz daremnie im szyby przymrużać:
skwar najsilniejszej wiosny
spełniał sufit po brzegi.
W ławkach z pustoty i nudy
trzeszczało życie drewniane.
Wycinanki łączone za ręce
obtańczały klasę w podskoku.
Na szafie próżnował globus –
przedmiot jutrzejszych godzin
i ptak, któremu trociny
zabrały serce spłoszone.
Żółte lądy i morza błękitne
kształtem kuli uścisły się wzajem,
ptak ich dotykał skrzydłem
ulatującym wieczyście.
Łatwo wam będzie wierzyć
w okrągłość ziemi, o dzieci,
i w oczy ptaka zaglądać
bez żalu – jak w oczy żywe!
Nam trudniej. My wiemy: człowiek,
co ptaka w locie ustrzelił,
stał-był na ziemi płaskiej
płaskiej jak taca, na której
zdobycze są, żyzne owoce,
słoneczny kruszec i trzewia
do wojennych potrzebne wróżb.
Na plecach pokłonionych ciężarem
cierpliwie kołysała, cierpliwie,
cierpliwie kołysała, cierpliwie,
alegorię nie swego świata
służba żarłocznych uczt –
prężąc wysiłek ciała,
napinając wysiłek pokory
i w kolorowych twarzach
zamykając przekleństwo krzywd.
Aż z włókna ostatecznego
wspólny narodził się wybuch,
póki nie stało się prawem
prawo przebranych miar.
I oto stojąc na głazach
ziemi zrzuconej z ramion
w zdumieniu ponad nienawiść
pięć zwrócą światu stron.
Piąta będzie ojczyzna,
ojczyzna każdego z nich.
Stąd
mijam próg. Jutro na nim
zbiegną się polne ścieżki,
papierowi tancerze
od rana zaczną swój popis.
Globus będzie się toczył
na osi spojrzeń dziecięcych.
Przez oceany spokojne
przesunie okienna łuska.
A w szklanej ptasiej źrenicy
światło złamane – tęcza.
Minęłam kwiaty u __ wyjścia.
Cień się pochylał za mną –
wytrwały cichy towarzysz,
myśl __ co przylega do ziemi:
że czas rozwinąć Minione
w epopeję. Tej jeszcze nie ma.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 17–23 X 1948, nr 42, s. 1.Dlatego żyjemy
NOTATKI Z LEKTURY MATERIAŁÓW HISTORYCZNYCH O OBRONIE STALINGRADU
ŻOŁNIERZ PIECHOTY MORSKIEJ – PANOW
Prysła za wcześnie – nad głową –
butelka mieszcząca pożar.
Żołnierz, który ją dzierżył –
zapłonął czerwoną łuną.
Lecz ogień woli nie niszczy.
Z ostatnią butelką na wroga,
na czołgu zieloną skorupę
płomień człowieczy runął.
DOWÓDCA KOMPANII STRZELCÓW – KOLEGANOW
Już kul poświstu nie słyszał,
schwytany w obręcz wystrzałów.
Dymów natarcia nie widział.
Był już w ciemności i ciszy,
gdy mówił garstce żyjących:
Gwardziści się nie cofają.
Zginiemy? – Naród zostanie.
On wszystko widzi i słyszy.
LOTNIK MYŚLIWIEC – ROGALSKI
W maszynie, w pełni akcji,
ucicha warkot motoru.
Trzeba wyskoczyć. Lub zginąć.
Zginąć. Ale najdrożej.
Lotnik spadając mierzy
w węzeł niemieckich taborów.
Wstrząsnęły frontem wybuchy.
On do nich życie dołożył.
DOWÓDCA PLUTONU CEKAEMÓW – ZAJCEW
Jest w sercu życia ostatek.
Wystarczy jeszcze na słowo.
Ciężko do ziemi ze sobą
nie wymówione zabierać.
– Chłopcy, koniec już ze mną.
Nie będę nudzić przemową.
Proszę – przyjmijcie do Partii.
Chcę komunistą umierać.
KOMENDANT ZAŁOGI CZOŁGU – JAMBEKOW
Rażony termitówkami,
zakuty w ulic granit
czołg uwiązł. Nie ma odwrotu.
Płomień przez pancerz przesiąkł.
Dowódca zaintonował –
i cała załoga za nim:
„Bój to jest nasz ostatni…”
Potem dym zmieszał się z pieśnią.
Pierwodruk: „Życie Literackie”, 14 X 1951, nr 19, s. 9.Żołnierz radziecki w dniach wyzwolenia do dzieci polskich mówił tak:
Kruche bywają ściany domów,
gdy pocisk wojny godzi w domy.
Nie płaczcie, polskie dzieci, w schronach,
Będziemy oszczędzali gromów.
Nie chcemy ranić waszych miast.
Nie chcemy ranić waszych wsi.
Najszybszym frontem przez wasz kraj
będziemy tropiąc wroga szli.
Więc najmniej bomb. Więc najmniej zgliszcz.
Umiemy bardzo celnie strzelać.
Bo wiemy – gorzko się umiera
na dziesięć minut przed wolnością.
Nie jedna wolność to, lecz dwie.
Bliźniaczki. Siostry bystronogie.
Bo też i wróg, co tutaj wszedł,
nie jest jedynym waszym wrogiem.
Jest jeszcze wróg, co ojców karki giął,
młodość i starość im odbierał.
Za młodość i za starość ich
odpowie on przed wami teraz.
Dziś otwieramy wam nadzieję,
której wy jutro podołacie.
Niech was nie trwoży to natarcie.
Front jak wiosenny deszcz przewieje.
Pierwodruk: „Życie Literackie”, 22 VII 1951, nr 13, s. 3.Czterej
Pamięci Proletariatczyków straconych
28 stycznia 1886 r. na stoku Cytadeli
Strażnicy nagle przystanęli:
wśród głuchej nocy, gęstej nocy,
śpiewa ktoś w murach Cytadeli,
ucho rozróżnia cztery głosy.
Takiego chóru tu nie bywa
i nuta nie jest żałośliwa.
Czterej skazani na stracenie
śpiewają pieśń rewolucyjną.
Nie dla nich rozpacz i zwątpienie.
Śmierć z podniesionym czołem przyjmą.
Rozpacz jest tylko w sercach małych,
takich, co nie dość pokochały.
Śpiewając patrzą sobie w oczy.
Widzą: przeżyje myśl zwycięska.
Dla klasy, która naprzód kroczy,
śmierć ich to strata, lecz nie klęska.
Robotnik swej nie złoży broni,
Chociaż za chwilę będzie po nich.
Noc odchodziła, świt się bielił.
Czterej skazani na stracenie
słali ze stoku Cytadeli
ostatnie braciom pozdrowienie.
I spadła na nich ziemia cicha,
ale ten śpiew do dzisiaj słychać.
Pierwodruk: „Echo Tygodnia”, styczeń/luty 1952, nr 4, s. 1 .Rówieśnice
Do siebie samej w latach późnych
na czas młodości odchodzącej
piszę i dziś już tworzę w sobie
pogodną zgodę na te lata,
gdy pocałunki innym ustom,
gdy radość, gniew i ból miniony
jawnie zapiszą się na twarzy,
kiedy dla ręki poręcz schodów
stanie się coraz potrzebniejsza.
Nadejdzie wtedy wielka próba
życia wśród młodszych towarzyszy.
Już dzisiaj na nią myśli zbieram
nie rdzewiejące z biegiem lat.
Bo jeśli w próbie tej upadnę
jak kamień w przepaść i samotność –
będzie to wina mej młodości,
próżnej widocznie i samotnej.
A jeśli w próbie tej zwyciężę,
nie opóźniona pójdę dalej,
będzie to znaczyć – w czas młodości
nie opóźniałam kroków swych.
Chcę umierając dzielić przyjaźń
z młodą medyczką-komunistką
jak rówieśnica z rówieśnicą.
Niech przyjaźń siły jej pomnoży.
Bo kiedyś ona – właśnie ona –
wpatrzona w pole mikroskopu
zada ostatni cios chorobie,
która wstrzymała oddech mój.
Pierwodruk: „Życie Literackie”, 15 IV 1951, nr 6, s. 2.Na powitanie budowy socjalistycznego miasta
Z asfaltu i woli wytrwałej
będzie szerokość ulic.
Z cegieł i dumnej odwagi
będzie wysokość budynków.
Z żelaza i świadomości
powstaną przęsła mostów.
Z nadziei będzie drzew zieleń
Z radości – świeża biel tynku.
Miasto socjalistyczne –
miasto dobrego losu.
Bez przedmieść i bez zaułków.
W przyjaźni z każdym człowiekiem.
Najmłodsze z miast, które mamy.
Najstarsze z miast, które będą.
Najmłodsze na jutro bliskie.
Najstarsze na jutro dalekie.
Pierwodruk: „Gazeta Krakowska”, 29 VI 1950, nr 177, s. 1.Młodzieży budującej Nową Hutę
Kto dom zbudował, w którym mieszkam?
Kto kładł swą pracę na fundament?
Ów murarz, zdun i szklarz, i cieśla
minięci są przez ludzką pamięć.
Klasa z pamięcią złą – umiera.
Wierniejszą pamięć wybieramy:
sama jak w książce się otwiera
w miejscach najczęściej czytywanych.
Dziś dla was, przy was, od was, młodzi,
miasta zaczyna się życiorys.
Pamięć imiona wasze co dzień
notuje słowem zdobnym w podziw,
notuje normy waszej poryw
i włącza w piękny plan obliczeń.
Bo to jest pamięć robotnicza
służąca klasie robotniczej.
Pierwodruk: „Dziennik Literacki”, 22 VII 1950, nr 30, s. 2.