- W empik go
Wierża Babilon - ebook
Wierża Babilon - ebook
Napisałem książkę zrodzoną z gniewu i frustracji. Powieść o człowieku nieistotnym, pozbawionym perspektyw, który dostaje szansę na to, by zmienić świat – głównie dlatego, że jest wystarczająco bezwzględny i łatwy do zmanipulowania. Chociaż Reptilianie, którzy tak go ocenili, mogli się srogo pomylić… Książka jest krótka, wulgarna i przeznaczona do czytania ciągiem (w jeden wieczór) lub z doskoku, po jednym rozdzialiku. Zaczyna się realistycznie i przyziemnie, kończy na lekkim SF z mocnym akcentem politycznym. Tytułowa Wierża Babilon to instytucje zyskujące świadomość, korporacje wymykające się ludzkiej kontroli, kartele dehumanizujące swoich twórców. Boję się technokratycznego totalitaryzmu, boję się ludzi zmienionych w roboty i robotów zastępujących ludzi. Boję się i nienawidzę tego strachu, dlatego przelałem go na papier. M.A.Gister
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788394902247 |
Rozmiar pliku: | 300 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wygenerowano na www.qr-online.pl
Wałcz 2020
Wydawca
StudioExtra
ul. Bankowa 2, 78-600 Wałcz
www.e-studioextra.pl
MERLIN ALEISTER GISTER
WIERŻA BABILON
MOTTO:
„W tej książce nie ma ani słowa prawdy.
Kierujcie się w życiu fomą (nieszkodliwym łgarstwem), która uczyni was odważny-mi, dobrymi, zdrowymi i szczęśliwymi”
Księga Bokonona, I:5
(Zerżnięte z „Kociej Kołyski” K. Vonneguta – przyp. tłumacza)
_Żaden człowiek nie jest przeznaczony do panowania nad innymi ludźmi._
_Mateusz Urbanowski_
ROZDZIAŁ I
CHUJ WAM WSZYSTKIM W DUPĘ
Wstaje rano, bo trzeba zapierdalać do roboty na szóstą. Napycha się najtańszą parówką i jazda – dziesięć kilometrów na rowerze, przez śnieg i mróz. Spóźni się jeszcze raz, to wyjebią na zbity pysk. Może nawet by chciał. Wyspałby się chociaż, a potem zdechł z głodu. Ale wyspany!
Droga wąska i nieodśnieżona. Asfaltu starczyło tylko na jeden pas ruchu. Pizdy, którym się poszczęściło i dojeżdżają samochodami, spychają go w zaspy, ale to już końcówka trasy – on musi wyjechać z domu dwadzieścia po piątej, a tym kurwom starczy 15 minut. Fabrykę widzi z daleka i od raz chce mu się rzygać.
Kolejne osiem godzin w obozie u Niemca… A może to ta parówka – kiedyś widział w telewizji, z czego je robią. Kurwa, wolałby nie wiedzieć.
Zostawia rower na parkingu, przypina w trzech miejscach, żeby ktoś nie podjebał i rusza na halę. Staje przy taśmie i robi swoje, chuj go obchodzi cała reszta.
Brygadzista drze ryja non-stop, ale nie na niego, więc wyjebane. On jest szybki i dokładny, mogą go w dupę pocałować. Robi 130% normy, pakując produkt do kartonów. Póki nie zejdzie poniżej setki, ten ciul kurwuje w jego stronę tylko dla sportu, najwyżej dwa razy dziennie. Kiedyś spotka go po pracy i wpierdoli mu tak, że przez parę lat będzie odkładał na nowe zęby. Chujek zarabia ze dwie stówy więcej niż on, ale wozi się jak właściciel tego szamba. Niech ja cię gdzieś spotkam, szwabska kurwo…
Pakuje i stara się nie myśleć o niczym innym, bo tak szybciej leci czas. Nieraz patrzy na tę dupę, co przynosi puste kartony. Już on by ją…
– Nie opierdalać się tam! – brygadzista też ją obcina i widzi przy okazji, że on zwolnił. Pochyla głowę i zapierdala dwa razy szybciej, żeby nadrobić. Wyobraża sobie, jak chujek wypluwa zęby na śnieg.
Przerwa. Piętnaście minut na bieg do stołówki, wpierdolenie parówek, których nawet on by nie kupił, spalenie fajka i powrót do taśmy. Jak się spręży, to zdąży jeszcze do kibla na szybkie szczanie. Zastanawiał się kiedyś, co by było, gdyby srać mu się zachciało. Raz widział, jak się jeden zesrał na hali. Wszyscy widzieli.
Kurwa, on by się chyba zajebał po czymś takim.
Pakowanie do czternastej i fajrant. Wypierdala z hali, daje się obmacać ochro-niarzom, bo przecież mógł coś podjebać i hop na rower. Nogi napierdalają, ale jechać trzeba. Pizdy spychają go w zaspy tylko przez kilka minut. Potem droga robi się pusta. Ci na drugą zmianę już przyjechali, ci z pierwszej odjechali, więc kto i dokąd mógłby jeszcze jechać na tym zasranym zadupiu?
Wreszcie w domu. Najpierw otwiera piwo, żeby go szlag nie trafił, a potem robi obiad. Najtańszy ryż i sos własnej produkcji, z kurczakiem, który jebał trupem, 4
gdy kupował go dwa dni temu. Przecena. Teraz woli nawet nie wąchać. Zanim ugotuje ryż, zdąży wydoić drugiego browara, więc jakoś to będzie. Dla smaku zapala fajka i włącza telewizor, żeby nie patrzeć na to, co je.
O tej godzinie lecą wczorajsze telenowele i TV market, więc już woli obejrzeć wiadomości. Polityk z pierdolonej stolicy, w okularach droższych niż jego miesięczna pensja – pokazywali takie w reklamie – pierdoli coś o tym, że jest wzrost gospodarczy i rośnie płaca minimalna. A żeby ci urósł rak na chuju, jebany zło-dzieju.
Z tego wkurwienia nie zauważa, że już zjadł. Otwiera trzecie piwo, żeby się wyluzować. Jeszcze dwa i zapomni, że jutro znowu do roboty.
Uchlewa się przy telewizorze, oglądając wszystko jak leci i komentując pustotę tych wszystkich kurwiszonów, co dostają grube tysiące za pierdzenie w fotel i pierdolenie od rzeczy. Gdy chwyci go głód, wpierdoli jeszcze ze dwie parówki, dokończy sześciopak i pójdzie spać, żeby rano wstać. Kurwa wasza mać.
I już. Znowu noc bez snów. Następnego dnia łeb go napierdalał, brzuch go napierdalał, wszystko go napierdalało. Zrzygał się i zrobiło się mu lżej. Zmusił się do parówek, bo inaczej by zemdlał przy linii. Wsiadł na rower. Byle psy z alko-matem się gdzieś nie przyczaiły – złapią go jeszcze raz i pójdzie do pierdla. Był, widział… z dwojga złego woli już robić u Niemca.
Jedna z pizd, jeżdżąca szczególnie źle, o mało co go dziś nie staranowała. Pole-
żał w śniegu, póki nie ochłonął, otrzepał się i pojechał dalej. Na parkingu znalazł
jej samochód i zrobił zakurwistą rysę – od maski, przez dach do bagażnika, nie pomijając szyb. Może to krowę zastanowi.
Taśma i kartony do przerwy, zapomniał o całej reszcie. Przy obiedzie podszedł
do niego jakiś gnojek:
– Białe czy zielone?
– Wypierdalaj – poprosił. Może to konfident. Zresztą, od początku kupuje towar od Zenka. To ten, co się obesrał w zeszłym tygodniu.
– Bierz, póki mam. Dobry staff.
– Mam własne źródełko.
– Zenek? Nie słyszałeś?
– Że co?
– Że powiesił się był. Odpierdoliło mu po tej akcji…
Kurwa, przecież musiał słyszeć. A może… Z tego wszystkiego wziął piątkę palenia i dychę białego. No i pensję za ten miesiąc chuj strzelił. Zaraz będzie weekend, to sobie wszystko odkuje…
Młody się zwinął, a on nie zdążył skoczyć na fajka. Walnął szybką kreskę, żeby robota lepiej szła i wrócił do kartonów. Ledwo się rozkręcił, a przypierdolił się do niego brygadzista. Coś mamrotał, ale za cicho. Czego on, kurwa, chce? Trzeba zapierdalać!
– …słyszysz? Kurwa, zostaw to, jak do ciebie mówię! – nagle przyciągnął jego uwagę. Co on takiego powiedział? – Po zmianie idź do kadr po papiery. Ciesz się, że nikt nie wzywa policji. Zrozumiałeś?
5
No to go wyjebali. Tyle zrozumiał.
– Za co?
– Za jajco.
Tego mógł się spodziewać. Pierdolnął kartony na ziemię. Już on im popracuje do końca zmiany.
– Eeej kurwa! – zawołał, zanim wyszedł. Pół hali stanęło. – Chuj wam wszystkim w dupę!
Zawsze chciał to zrobić.
ROZDZIAŁ II
KURWIDOŁEK
Weekend zaczął się szybciej i trzeba to było wykorzystać. Wydzwonił ostatnie grosze z karty i załatwił sobie transport do lokalnego centrum kultury. Mówiło się na to „Kurwidołek”. Dołek, bo buda leżała w dole, czyli takim większym rowie przydrożnym. Kurwi, no bo wiadomo.
Do wieczora chlał i jarał, pudrując nos co parę godzin, żeby nie zasnąć za wcze-
śnie. Miał już plan – do zioła parę gieta majeranku, do prochu parę gieta gipsu.
Wymieszać, przepakować w porcje po 0,6 grama, opylić na Kurwidołku po 3
dychy sztuka. Od zakupów był na haju, a wieczorem sprzeda ze sześć sztuk palenia i dwanaście fety. W kilka godzin zrobi prawie pół pensji z obozu u Niemca.
Chuj mu w dupę!
Przyjechał po niego Seba i ruszyli na miasto – jak królowie, czarnym golfem bez prawego reflektora, za to z felgami za pół kafla sztuka. Seby nikt nie zatrzyma, tyczy się to także policji. Seba ma wujka w psiarni. Seba często pierdoli, że pójdzie do policyjnej, tylko najpierw musi odjebać detoks, bo na wejściu skurwiele robią testy narkotyczne. Do Seby nie dociera, że faza zejdzie mu jakiś tydzień po śmierci.
Zaparkowali pod Kurwidołkiem i ruszyli na balety. Z miejsca, bez opierdalania
– kreska za kreską, piwo za piwem, co jakiś czas joint na świeżym powietrzu i ja-kaś kurwa w kiblu. Czasem wystarczyło postawić piwo, czasem sypnąć szczura, a czasem tylko się uśmiechnąć. Strasznie samotne były tutejsze świnie. I biedne.
Te kilka stów w kieszeni czyniło go kurewsko atrakcyjnym. Dosłownie.
Sprzedawał, wydawał i brał przez całą noc. Ludzie zaczęli się wykruszać, dragi zaczęły się kończyć, a kurwy rozeszły się po domach, swoich lub cudzych.
Kurwidołek opustoszał, podobnie jak portfel. Została samotna stówa, którą roz-mienił na piątki i ruszył do jednorękiego bandyty. Parę razy wygrywał tu ładne sumy… dziś nie miał szczęścia. Po dziesięciu minutach był goły.
Seba zmył się po cichu z jakąś gimnazjalistką. Do domu daleko, kasy brak. Dragi i alk już tylko w żyłach – za parę godzin będzie trzeźwy. I bezrobotny. Się pojebało i niewiadomo, co ze sobą zrobić.
– Zamykamy! – krzyknął właściciel Kurwidołka. Ktoś się obudził i grzecznie pociągnął do wyjścia. Ale on nie chciał wychodzić.
6
– Jeszcze dziesięć minut.
– Za dziesięć minut to będą tu psy. Wypierdalaj.
Użyto magicznego słowa, nie ma co dyskutować. Podkulił ogon i wypierdolił.
Psy nienawidzą, jak się ich ciągnie na Kurwidołek w sobotę o czwartej rano.
Szedł bez celu, a ciśnienie rosło. Co ze sobą zrobić? Czuł się za dobrze, żeby się zabić i zbyt chujowo, żeby iść do domu. Ale szedł i tak – w takim stanie zajmie to ze dwie godziny. W śnieg się nie położy, aż tak się nie narąbał.
Puste ulice. O tej porze grzeczni ludzie już śpią, a niegrzeczni mają co innego do roboty. Włóczą się tylko najgorsze zjeby. Spłukane, bezrobotne Nadmiernoty –
niepotrzebni przeciętniacy. Chuj im wszystkim w dupę.
Po drodze musiał minąć fabrykę. Zapierdalała weekendowa trzecia zmiana, garstka ludzi. Nikt nie chciał robić od 22 w piątek, ale płacili ciut więcej, więc sam się tam pchał, jak było miejsce. Teraz mijał jasno oświetlony budynek, my-
śląc o tym, że przez całe życie ktoś go robił w chuja. W szkole pierdolili, że jak będzie się dobrze uczył, to zajdzie wysoko. Przez chwilę to nawet wierzył i nawet się uczył, ale gówno z tego miał. Potem było gimnazjum, liceum, chlanie i cała reszta… Poznał tych, co robili w fabryce i dowiedział się, że jakby nie kombinował, na koniec i tak wyląduje u Niemca. Przy taśmie, bo co lepsze posadki są już dawno zarezerwowane dla co lepszych ludzi. On był z tych gorszych…
Przynajmniej mógł najebać się w spokoju, patrząc na tych, którzy udawali, że po szkole wybiją się w kosmos. Jak któryś się w porę nie ogarnął, wybijał potem na bezrobocie. Nawet zarezerwowane miejsca nie czekały wiecznie.
Patrzył tak na polski obóz pracy z niemieckim właścicielem i coś go tknęło. Czemu nikt tego nie rozpierdoli? Czemu nikt nic nie zmieni? Nic się nie zmieniło od kilkunastu lat – czyli od kiedy pamiętał. A może dłużej… Kiedyś, zanim zabrał
się za chlanie, lubił historię. Szczególnie tę najnowszą, szczególnie Drugą Wojnę. Nienawidził szwabów i kacapów, bo przyszli i wszystko rozjebali, a potem kazali ludziom pracować za darmo albo ich po prostu rozkurwiali. Ruski w la-sach, szwaby w obozach. Po wojnie, jak już ruski wygoniły szwabów, kacapy rozkradły co się dało i wprowadziły komunę, żeby reszta się sama rozpadła. I się rozpadła. Teraz jest niepodległość i nie ma komuny, ale wrócił szwab i założył
nowe obozy. Teraz płacili za robotę. W sam raz tyle, żeby przeżyć, ale nie mieć za co uciec. I nikt nic z tym nie robi…
Zatrzymał się, zapalił fajka i długo patrzył na zapalniczkę… A może by tak on…
Jak bohater z Powstania Warszawskiego. Jak Żołnierz Wyklęty. Pójdzie i wy-zwoli Polaków z niewoli. Rozpierdoli szwabom ten ich obóz. Kurwa, czemu by nie?
ROZDZIAŁ IIIWYZWOLENIE POLSKIEGO OBOZU PRACY NIEPRZYMUSOWEJ
Zakradł się do bocznego, słabo pilnowanego wejścia. Kamery często tu nie dzia-
łały, bo tędy wychodził z fabryki lewy towar – czasem afera sięgała samej góry, 7
częściej jakiś Taśmorób szmuglował w gaciach coś na sprzedaż. Ochroniarza nie było – pewnie chlał z szefem zmiany, jak co tydzień. Wystarczyło otworzyć zatrzaskowe drzwi…
Wiedział, że ktoś zaoszczędził kiedyś na szybie antywłamaniowej. Zdjął kurtkę, owinął ją wokół pięści i z całej siły pierdolnął w szkło. Po chwili był w środku.
Ruszył prosto do magazynu – tam trzymali łatwopalne gówno do czyszczenia maszyn. Dużo łatwopalnego gówna…
Nikt go nie zatrzymał. Po drodze minął parę Nadmiernot, ale każdy pilnował
własnego nosa. Po co się narażać – można tylko zarobić w ryj od pijanego, naspeedowanego skurwiela… Dobrze kombinowali. Przy kiblach spotkał brygadzistę. Co za fuks! Podbiegł do niego bez zastanowienia i przypierdolił mu w zaskoczony ryj. Było trochę krwi, ale zębów nie zobaczył. Szkoda.
Teraz już był pewien, że ma misję do wypełnienia. Rozluźniony, dotarł do magazynu i wylał na podłogę kilkadziesiąt litrów cuchnącego gówna. Niektórzy próbowali to pić. Teraz mieli rentę, ale nie mieli wzroku. Często go suszyło, ale uważał, że jednak nie warto.
Najpierw zajarał fajka, a potem zjarał obóz. Ledwo zdążył uciec. Przez chwilę patrzył, jak trzecia zmiana wybiega z fabryki. Krzyknął nawet „jesteście wolni”, ale nikt go chyba nie zauważył. Gdy usłyszał pierwsze syreny, ruszył do domu.
Misja wykonana.
Przyjechali po niego godzinę później, równo o szóstej. Ledwie dotarł do domu, wypił piwo i poszedł spać. Zanim się rozbudził, wydawało się mu, że hitlerowcy rozstrzeliwują go pod ścianą za akcję dywersyjną. Karabin maszynowy klekotał
w rytm pukania do drzwi. Potem przestali pukać i zaczęli kopać.
– Gleba, kurwa! – krzyczeli, gdy wpadli do pokoju. Dopiero wtedy zobaczyli, że jeszcze nie wyszedł z łóżka.
Wywlekli go za nogi, kurwując na czym świat stoi. Jakby coś złego zrobił. Wrzu-cili go do suki tak, jak spał, w samych gaciach i powieźli na drugi ze znanych mu dołków. Tu też pełno było kurew, ale te były nieprzyjemne. Pół dnia obrywał
po mordzie przy przesłuchaniu. Chcieli wiedzieć, dlaczego zjarał fabrykę wartą kilkanaście milionów. Potem, gdy im wytłumaczył, że zrobił to dla Polski, nic już od niego nie chcieli. Tylko bili, tłumacząc mu, że rozpierdolił zakład pracy zatrudniający tysiąc osób. Jedyny w gminie. Że teraz to albo wszyscy wyjadą w piździec albo zdechną z głodu. Powiedział, że przynajmniej umrą jako wolni ludzie, to wpierdolili mu jeszcze mocniej.
Potem był areszt.
Proces.
Znowu areszt.
I wreszcie więzienie. Trzy lata. Sam się zdziwił, że tak mało. Sędzia też się zdziwił. I prokurator. Wszyscy się dziwili.
Może doceniono jego patriotyzm?
8
ROZDZIAŁ IV
WIELE DOBRYCH KSIĄŻEK NAPISANO W WIĘZIENIU
Wylądował w trzyosobowej celi. Jakiś pedofil, Magister i On. Temu pierwszemu spuścił raz wpierdol, żeby było jasne, kto dowodzi, a z Magistrem się zakolego-wał.
Magister był chudy, nosił okularki i pisał książkę. Nie chciał powiedzieć o czym.
Nie chciał się też przyznać, za co kibluje, ale długo nie wytrzymał.
– Siedzę za palenie – rzucił któregoś wieczora, słuchając kolejnej opowieści o baletach w Kurwidołku. – Raz mnie złapali z połówką, jeszcze na studiach i dostałem rok w zawiasach. Miesiąc temu znowu wpadłem no i nie ma zmiłuj.
Tylko wstyd…
– Powiedz mu wszystko, młody – odezwał się Oblech. Cztery lata za gwałt na nieletniej. Pierwszej nocy pochwalił się, że nie jedyny, ale tylko jeden mu udo-wodnili.
– Cztery lata za posiadanie znacznych ilości z zamiarem handlu, bo miałem zapas na weekend i wagę kuchenną w domu…
– Cztery lata! – rechotał Oblech. – Mógł za to przelecieć jakąś młodą dupę…
I chuj ci z tego magistra, co nie, Magister?
Wkurwiła go ta niesprawiedliwość. A może od początku wkurwiał go siwy Oblech… Wpierdolił mu tak, że już go nie zobaczyli. Oblech wylądował na szpi-talnym, a on w izolatce. Gdy wrócił, Oblecha zastąpił jakiś cichy, przestraszony złodziej. Od tej pory byli z Magistrem najlepszymi kumplami.
Magister zaczął mu opowiadać o swojej książce. Skoro go już posadzili, to chciał
przynajmniej coś z tego wyciągnąć. Czasu ma dużo, do roboty nic – w domu też pisał, ale słabo mu szło. Tutaj robił kilka, czasem kilkanaście stron dziennie.
W tym tempie napisze kilka powieści, zanim go wypuszczą. Wtedy pójdzie do wydawnictwa i powie „napisałem w pierdlu parę książek o życiu i śmierci”. Jak nie kupią tego od razu, to ściemni, że siedział za zabójstwo albo gwałt. Sukces murowany. Tak mówił Magister.
W ogóle, Magister dużo mówił – o ile nie pisał albo nie czytał. Cały czas powtarzał, że dużo dobrych książek napisano w więzieniu. Można było pomyśleć, że ma szczęście, że go wsadzili. Inaczej jeździłby do swojego obozu, a potem chlał z rozpaczy, że po ośmiu godzinach bezsensownej roboty umysłowej w po-zbawionym znaczenia urzędzie nie ma weny na pisanie. A na swój miejscowy Kurwidołek nie jeździł, bo się uważał za lepszego.
W sumie to Magister miał gorzej niż Naćpany Podpalacz – taką ksywę dała mu za to podpalenie miejscowa gazeta, którą przysłała mu matka. Przynajmniej o nim napisali. O Magistrze była tylko wzmianka na stronie Komendy Policji.
Książka Magistra była o miłości. Miała już tytuł – „Pętla” – i drugie, a nawet trzecie dno. Tylko Magister mógł cieszyć się z tego, że jego książka to dno, do tego niejedno. Co się dziwić – chłopak był mądry i z niezłego domu, a skończył
jak wszyscy wokół. W takim świecie albo człowiekowi odpierdoli, albo się czło-9
wiek wcześniej zapierdoli.
„Pętla” opowiadała o gościu, który szedł na spotkanie ze swoją dupą. Magister unikał słowa „dupa” lub „laska” – pierdolił coś o romantyzmie. Widać było, że nigdy się do dupy nie dobrał. Pomyśleć, że raz by ruszył na Kurwidołek i nie musiałby już pisać. Ale nie ruszył i pisał. Teraz to już mógł tylko pisać.
Dziewczyna, czyli dupa z tej książki rzuciła ziomka, którego Magister cały czas nazywał bohaterem – chociaż gość nie zrobił nic specjalnego, tylko dał się rzucić jakiejś piździe. Umówił się z nią na ostatnie spotkanie, chuj wie po co. Ubzdurał
sobie, że coś jej powie i laska będzie jego. Tyle życia znał Magister…
Chociaż nie, coś tam wiedział… dupa z książki olała tego „bohatera” ciepłym moczem. Ziomek wrócił na chatę, najebał się i poszedł spać. Na drugi dzień obudził się bez kaca. Wyszło na to, że cofnął się w czasie i znowu był ten dzień, w którym umówił się z tą laską… I tak w kółko – codziennie szedł z nią pogadać, dostawał kosza, chlał i budził się bez kaca. Brzmiało to chujowo, ale Magister był swoją książką mocno podjarany.
ROZDZIAŁ V
SENEKA MYŚLI, A JA ROBIĘ
Dni w pierdlu mijały powoli. Bez chlania, jarania, wciągania i ruchania. Widząc, że ciężko usiedzieć mu w miejscu, Magister zaproponował czytanie. Najpierw go wyśmiał, ale okularnik się nie poddawał:
– Mam coś w sam raz dla ciebie. Seneka. Rzymski filozof, mądry gościu. Książ-
ka niby gruba, ale zobacz, w środku masz jego myśli, po parę zdań, czasem nawet jedno. Możesz otworzyć gdzie chcesz, przeczytać jakąś mądrość i odpocząć.
Na początek jak znalazł.
Wziął od niego tę książkę. Biała, z twardą okładką, na niej dwa słowa: SENEKA, a pod spodem MYŚLI.
– Seneka myśli, a ja robię – powiedział, zadowolony z tego porównania. Przez chwilę się wahał, ale w końcu otworzył książkę na chybił trafił i zaczął czytać.
– „Wielu panom służy, kto swemu ciału służy, kto zbytnio się o nie trwoży, kto wszystko ocenia podług niego.” – Wymamrotał pod nosem. – Co do chuja?
– Podług znaczy według – podpowiedział Magister. – Niezły cytat. Znaczy mniej więcej, że liczy się nie tylko Kurwidołek i najebka.
Nie miało to większego sensu, ale budziło ciekawość. Otworzył Myśli na innej stronie:
– „Któż jest tak wielki, by Los nie mógł go zmusić do szukania pomocy nawet u najnędzniejszych z ludzi?”
Zatkało go. To było o nim. To było dla niego. Skąd ten Seneka mógł wiedzieć…
– Co jest? – zainteresował się Magister. – Dziwnie wyglądasz.
Nie zareagował. Czytał dalej, już po cichu:
„Dlaczego stan człowieka miałby bardziej umniejszać wartość jego przysługi, niźli sama przysługa podnosić godność jego stanu? Wszyscy mają ten sam po-10
czątek i to samo pochodzenie. Nikt nie jest szlachetniejszy od drugiego, chyba że ten, kto ma lepszy charakter i bardziej skłonny do szlachetnego postępowania.”
Zatrzasnął książkę. Nie wszystko rozumiał, ale… Coś w nim pękło.
– Mówisz, że ten Seneka był z Rzymu?
– Starożytnego. Wiesz, Cezar, te sprawy. Uczył Nerona… Potem Neron kazał
mu się zabić.
– To skurwiel…
– I jak, podchodzi ci ta książka?