- W empik go
Wieża milczenia - ebook
Wieża milczenia - ebook
Wyrzucony z pracy wykładowca uniwersytecki Scott Winton postanawia wyjaśnić zagadkowe morderstwo swojej ukochanej, która zginęła, wracając w nocy do domu.
Niedługo potem dochodzi do kolejnych zabójstw oraz zamachu na życie znanego polityka. Pozornie tych spraw nic nie łączy, jednak z czasem okazuje się, że istnieją między nimi powiązania, chociaż niezwykle trudne do udowodnienia. Drobiazgowe i skomplikowane śledztwo, w którym biorą udział policjanci, Scott Winton i agenci FBI, nabiera zawrotnego tempa, gdy akcja przenosi się ze Stanów Zjednoczonych do Singapuru.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8172-058-8 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Dochodziła północ, gdy młoda kobieta ze słuchawkami na uszach, pogrążona w soczystych dźwiękach muzyki, opuściła stację benzynową Admiral, gdzie pracowała od dwóch tygodni. Do końca jej zmiany pozostało jeszcze kilkanaście minut, ale zmiennik przyszedł wcześniej, więc stwierdziła, że grzechem byłoby z takiej okazji nie skorzystać.
— Uważaj na siebie, Heather — usłyszała, wychodząc, zanim jeszcze dźwięk dochodzący ze słuchawek oddzielił ją od reszty świata. Machnęła ręką na pożegnanie pracownikowi stacji i zdawkowo się uśmiechnęła, ledwo rejestrując słowa pożegnania. Nie miała szczególnych powodów, by specjalnie na siebie uważać.
W trakcie ostatnich dwóch tygodni często zdarzało jej się zostawać do późna, a przejście czterystu metrów w tej okolicy nie wymagało zachowania wzmożonej ostrożności, czy to w dzień, czy też w nocy. W pierwszych dniach pracy na stacji Admiral koledzy nalegali, by odprowadzać ją do domu, bądź sugerowali, że jej chłopak powinien bardziej interesować się bezpieczeństwem ukochanej. Zbywała te uwagi. Teraz niespiesznie szła w stronę East Elm Street, mijając ciemne i puste o tej porze boisko do baseballu.
Weszła na most nad Red Cedar River, obracając głowę w prawo i obserwując pogrążone w mroku rosnące po obu stronach rzeki drzewa w jesiennych barwach. Oparła się o balustradę, otworzyła plecak i po chwili odnalazła na dnie paczkę papierosów. Wyciągnęła jednego i zapaliła. Zaciągając się głęboko i wydychając dym w kierunku księżyca znajdującego się w ostatniej kwadrze, czuła się w takim samym stopniu winna, co szczęśliwa.
Wspólna decyzja zerwania z nałogiem i obietnica złożona chłopakowi, sprawiały, że każde zakazane zaciągnięcie urastało niemal do duchowego przeżycia. Oboje, przynajmniej w teorii, rzucili palenie prawie miesiąc temu, gdy przeprowadzili się do Lansing, ale nie miała wątpliwości, że on trwa w tym postanowieniu równie mocno, jak ona.
Kiedy zapatrzona w tarczę księżyca zorientowała się, że papieros wypalił się niemal do końca, wyrzuciła niedopałek do rzeki, myśląc o tym, ile jej chłopak poświęcił, by mogli w końcu być razem. A teraz, ile nerwów i wysiłku musi kosztować go to, by zapewnić im przyzwoite życie w nowym miejscu.
Niewielki i od lat nieremontowany dom na East Elm Street, w którym obecnie mieszkali i który należał do jej siostry, zapewniał dach nad głową, ale wiązał się z licznymi wydatkami, a na te nie mogli sobie pozwolić. Zarobki pochodzące z jej pracy na stacji Admiral były ich głównym źródłem utrzymania, jednak ledwo pozwalały na opłacenie rachunków za prąd i wodę.
Heather westchnęła, zarzucając plecak z powrotem na ramię, i kątem oka zauważyła nieznaczny ruch. Kiedy się obróciła, poza samotnym samochodem w oddali, mknącym z niedozwoloną prędkością po opustoszałej, dwupasmowej South Cedar Street, nie dostrzegła żadnych oznak życia. O tej porze w środku tygodnia okolica pogrążona była w niezmąconej ciszy i Heather stwierdziła, że najwyższy czas dołączyć do wszystkich, którzy zażywają spokojnego snu.
Gdy utwór się skończył, a dźwięki kolejnego nie zdążyły jeszcze rozbrzmieć, usłyszała tuż za plecami ciężki oddech. Miała wrażenie, że ten dźwięk wypełnił całe otoczenie.
Kiedy poczuła dłoń na barku, oblała ją fala gorąca. Szybko się obróciła, głęboko wciągając powietrze i otwierając szeroko oczy. Zanim zdążyła zarejestrować postać, która przed nią wyrosła, dostała cios tuż pod mostkiem. Napastnik z precyzją trafił w splot słoneczny, paraliżując pracę układu krążeniowo-oddechowego. Zgięła się wpół, nie mogąc złapać oddechu, i upadła na ubitą ziemię, tuż przy miejscu, gdzie kończył się most.
Z ziemi uniósł się niewielki obłok kurzu, a stojący nad nią człowiek w białej bluzie z kapturem naciągniętym na głowę wciągnął głęboko powietrze nosem, zamykając oczy. Delektował się świadomością tego, jak sprawnie udało mu się obezwładnić kobietę. Ćwiczył to uderzenie wiele razy na manekinach, ale im łatwiej zadać precyzyjny cios. W przypadku człowieka natomiast wymagało to wyczekania, aż weźmie wdech, a następnie trafienia w odpowiednie miejsce. W zamierzeniu ofiara miała stracić przytomność, ale to nieznaczne potknięcie spowoduje, że będzie trenował ciężej i osiągnie w końcu perfekcję.
Heather starała się złapać choć trochę powietrza, walcząc z przejmującym bólem, który nie pozwalał wyprostować ciała. Zanim dotarło do niej, że została zaatakowana i może zginąć, człowiek w białej bluzie wyjął z kieszeni rękawiczki w tym samym kolorze. Wlepiając w nią wzrok, wypowiedział kilka słów, których nie mogła zrozumieć. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Wokół panowała niemal ogłuszająca cisza, podczas gdy napastnik spokojnymi ruchami naciągał rękawiczki.
Nogą obrócił kobietę na plecy. W słabym blasku księżyca zauważyła niewielki, ostro zakończony metalowy pręt, osadzony w białej oprawie w kształcie kuli, którą mężczyzna trzymał w dłoni tak, że ostrze wystawało spomiędzy palca wskazującego i środkowego.
Zrobił szybki ruch, wbijając rylec tuż pod mostkiem. Potem energicznie wyciągnął narzędzie i wystudiowanym ruchem oczyścił je z krwi wilgotną białą ściereczką, którą schował do woreczka i włożył do kieszeni.
Zepchnął ciało Heather na ulicę i spokojnym krokiem oddalił się wzdłuż rzeki w kierunku torów kolejowych, napawając się rześkim, nocnym powietrzem.2.
Dzień, w którym straciła życie, zaczął się dla niej całkiem przyjemnie. Obudziła się jak zwykle pierwsza i buziakiem wyrwała swojego chłopaka ze snu. Ten omiótł sufit nieprzytomnym wzrokiem i niemrawo się uśmiechnął.
— Ślęczałeś nad laptopem przez pół nocy, co? — zapytała, obserwując jego podkrążone oczy. Dźgnęła go kilkakrotnie palcem między żebra.
— Sama mi kazałaś — odburknął i odgarnął włosy z jej twarzy.
— Kazałam ci wziąć się do roboty, a nie zmienić się w pracoholika-psychopatę. Snujesz się potem jak widmo, a pożytek z ciebie nie większy niż z worka ziemniaków. A może nawet mniejszy, bo cały czas mielesz ozorem i trzeba tego słuchać.
— Wiesz, że pracoholizm mi nie grozi. Mam czarny pas w prokrastynacji — odrzekł, przeciągając się.
— W czym?
— W sztuce opieprzania się. To naukowy termin, nie uczą was niczego na tych studiach?
— Stul dziób — odparła Heather i mocno go pocałowała. Uśmiechnęli się do siebie, po czym położyła głowę na jego klatce piersiowej i zamknęła oczy. Nie miałaby nic przeciwko, żeby spędzić tak cały dzień. Wydawało jej się, że po przeprowadzce do nowego miasta, będą mogli cieszyć się sobą do woli, ale rzeczywistość po raz kolejny wymierzyła im kopniaka. Mieli dla siebie mniej czasu niż kiedykolwiek wcześniej.
— Chcę to po prostu jak najszybciej skończyć — powiedział poważniejszym tonem. — Żebyś nie musiała dłużej kwitnąć na tej stacji.
— O, proszę, jak ty o mnie dbasz, Scotty — odparła ironicznie. — Prawie bym zapomniała, że kipisz z zazdrości o…
— O pracowników stacji benzynowej? Może i jestem tylko byłym wykładowcą Yale, ale to i tak marka nieco lepsza niż Admiral. Nie trzęsę tyłkiem ze strachu.
— Jeszcze.
— Spadaj — burknął i nie mógł powstrzymać uśmiechu. Heather zaserwowała mu przed śniadaniem jeszcze jednego buziaka, po czym w trybie ekspresowym ubrała się i wyszła z domu. Wprawdzie oznajmiła mu, że idzie po pieczywo, ale główną motywacją była chęć zapalenia z samego rana. Kiedy tylko oddaliła się o kilkaset metrów od domu, w którym mieszkali, wyciągnęła paczkę i z lubością oddała się nałogowi. Nie zdążyła jednak dopalić papierosa, gdyż na rogu East Elm z River Street, wpadł na nią mężczyzna, niemal przewracając. Nie upadła tylko dlatego, że przytrzymał ją przez chwilę w mocnym uścisku. Spojrzała na faceta z sumiastym wąsem, ubranego w starą, flanelową koszulę i uśmiechnęła się, by rozładować sytuację.
— Najmocniej przepraszam — powiedział wyraźnie skołowany, schylając się po torebkę, która wylądowała na ulicy.
— Nie ma problemu.
— Śpieszę się do roboty — usprawiedliwił się, wskazując ręką widniejące w oddali kominy fabryki General Motors.
— Naprawdę, nic się nie stało.
— Ale może dałaby pani się zaprosić na kawę w ramach przeprosin? Znam dobre miejsce niedaleko, Oade’s Hidden Camel.
— To ten bar dla motocyklistów? — zapytała, a on pokiwał entuzjastycznie głową. — O tej porze chyba są tam same zwłoki po wczorajszej nocy. A poza tym, przed momentem pan się śpieszył.
Roześmiał się i ostentacyjnie uderzył dłonią w czoło.
— Rzeczywiście.
— A więc miłej pracy — odparła Heather i oddaliła się w stronę kilkupasmowej South Cedar Street.
Mężczyzna stał w miejscu, spoglądając na jej oddalające się plecy. Od kiedy wprowadziła się wraz ze swoim chłopakiem do domu przy East Elm Street, codziennie ich obserwował. Szperał w wyrzucanych przez nich śmieciach, analizował stałe elementy każdego dnia, a w końcu po prostu przypatrywał im się z ukrycia. Był perfekcjonistą, jeśli chodziło o zadawanie śmierci, choć nie traktował tego jako rzemiosła. Bardziej jako sztukę, w której kluczową rolę odgrywa mieszanka emocji, osobliwego natchnienia i skrupulatnego przygotowania. Nie kierował się regułami, które mogłyby uchodzić za żelazne. Reagował na własne impulsy działaniem, sądząc, że są wynikiem swoistej, metafizycznej weny. Zasady postępowania były płynne, dostosowywał je do sytuacji. Z jednym wyjątkiem — wszystko, co robił, robił perfekcyjnie.
Cały proces zaś miał dla niego charakter osobisty. Ludzie, którym odbierał życie, nie byli anonimowi. Lubił nawiązać z nimi kontakt przed śmiercią, zobaczyć skrawek ich życia, które miał zakończyć. Teraz nie mógł odmówić sobie przyjemności spotkania z dziewczyną, która dzisiejszej nocy stanie się jego ofiarą. Odczekał chwilę, po czym odszedł powolnym krokiem w kierunku miejsca, gdzie zaparkował samochód.