- W empik go
Wieża pragnień - ebook
Wieża pragnień - ebook
Gian wiódł hulaszcze, popędliwe życie do czasu, gdy poznał Elaine. Długo starał się o jej rękę i gdy w końcu zaznał u jej boku małżeńskiego szczęścia, rozpętała się wojna, w którą musiał wyruszyć, jak na honorowego rycerza przystało. Aby mieć pewność, że zdoła wrócić żywy do ukochanej kobiety, prosi o wsparcie maga z zamku Pelandor. Ten oferuje mu zbroję, która nie przepuści żadnego uderzenia. Problem w tym, że pancerz staje się integralną częścią swojego nosiciela.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-268-9148-5 |
Rozmiar pliku: | 277 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Równina wokół Pelandoru usłana była trupami. Z niektórych ciał sterczały strzały lub włócznie, inne stratowano końskimi kopytami, ale większość zwłok wydawała się nienaruszona. Wiejący od gór wiatr szarpał odzienia i rozwiewał włosy, odsłaniając twarze zmarłych, ukazuwał dziwacznie wykręcone członki. Oczy trupów były nienaturalnie wytrzeszczone, usta rozwarte do krzyku, a w zaciśniętych dłoniach zamiast oręża można było dostrzec strzępy ubrań, wyrwane włosy, kępy wyschniętej trawy. Polegli wyglądali jakby zmarli nie w bitwie, lecz ze strachu. Ponad tym przerażającym pobojowiskiem unosiły się chmary ptactwa, obrzydliwie skrzeczące, gotujące się na ucztę.
Mimo tysięcy zabitych Pelandor zdobyto, a z jego obrońców nikt nie pozostał żywy. Dumni zwycięzcy przechadzali się wzdłuż poszczerbionych murów, spoglądali na fasadę zamku i świeżo zatknięty na blankach proporzec. Przemierzali zasypane gruzem ulice, place i ogrody ze strzaskanymi fontannami. Ciała poległych jeszcze nie zdążyły ostygnąć, zdeptana ziemia nie wchłonęła ich krwi, domy płonęły, a oni już snuli plany odbudowy i uczynienia z Pelandoru swojej stolicy, symbolu nowego porządku.
Wśród tych zgliszcz tylko jedna budowla pozostała nienaruszona. Była to strzelista, kamienna wieża, ustawiona w pewnej odległości od zamku. Ku niej właśnie podążył młody człowiek ubrany w szarą szatę. Nikt nie zauważył jego odejścia, nie zawrócił ani nie poszedł za nim, więc młodzieniec stanął samotnie naprzeciw iglicy.
Z bliska wyglądała jakby wyciosano ją z jednego skalnego bloku, pozbawiona była drzwi i okien. W wypolerowanej, kamiennej powierzchni wyraziście odbijała się sylwetka krążącego wokół. Odbicie było tak wierne, że młody mężczyzna z niedowierzaniem dotknął gładkiej ściany. Kiedy lustrzana powierzchnia zarysowała się, ukazując drzwi, pchnął je bez namysłu i wszedł do ciemnego przedsionka.
Zbroja
Komnata na szczycie wieży zdawała się być pozbawiona ścian. Miała drewnianą, wyłożoną kobiercem podłogę i zawieszony nad nią belkowany sufit, ale przestrzeń pomiędzy nimi była pustką. Kunsztownie tkany arras zawieszony był w próżni, a ciężkie, rzeźbione meble stały na skraju przepaści. Wystarczyło jednak wyciągnąć dłoń, by poczuć pod palcami idealnie przezroczystą i gładką powierzchnię. Poprzez nią widać było całą okolicę: fasadę zamku, mury obronne, równinę i las, aż do skalistych pagórków odcinających się szaro od pobielonych śniegiem drzew.
Spokojny, nieruchomy krajobraz powoli roztapiał się w mroku, gdy nagle zaszła w nim zmiana. Na szczycie burego wzgórza pojawiła się ledwo widoczna plamka.
Znużony obserwator ożywił się. Chwilę jeszcze patrzył na odległy punkcik, uśmiechając się i zacierając dłonie, a potem podszedł do lustra ustawionego pod niewidoczną ścianą. Wyciągnął rękę i dotknął zmatowiałej powierzchni. Jego zamglone odbicie zafalowało i zniknęło, a w gładkiej tafli odbiły się kolory zachodzącego słońca.
* * *
Gian wjechał na wzgórze i rozejrzał się wokół. Powietrze było przejrzyste, takie jakie bywa w mroźny, zimowy dzień. Barwy zachodu słońca lśniły niczym tęcza, załamywały się na konturach lasu, pagórków i dolin, uwypuklały cienie na widocznych na wschodzie murach Pelandoru. Zabarwione światło sączyło się przez okna zamku, sprawiając wrażenie obserwujących otoczenie źrenic. Jeździec niemal czuł, jak ten wzrok skupia się na nim, a czujne spojrzenie przewierca go na wylot. Wzdrygnął się i zwrócił oczy na wieżę stojącą w oddaleniu od głównego budynku. Była ciemna i ponura; martwy, kamienny blok, niby palec wycelowany oskarżycielsko w kolorowe niebo. Jakby na przekór tej martwocie unosiła się nad nim smużka dymu.
Słońce powoli chowało się za horyzontem, a feeria fioletów, czerwieni i żółci przygasała, zamieniając się w czerń nocy. Pelandor rozpływał się w tej czerni, by po chwili stopić się z nią w jedno. Jeździec zawrócił i zjechał ze wzgórza do upatrzonej wcześniej kotliny, by spędzić tam noc. Rankiem znów ruszył na wschód.
Podróżował od wielu dni. Ciepła, zimowa odzież była brudna i zniszczona, twarz nosiła ślady trudów i zmęczenia nieustanną czujnością, a wierzchowiec miał zapadnięte boki. Mimo to Gian nie tracił czasu na dłuższy wypoczynek ani gorący posiłek. Jedyną zwłoką, na którą sobie pozwolił było polowanie. Musiał mieć świeże mięso. Przez cały ten czas wrażenie, że jest obserwowany, nie znikało, a im bliżej był celu, stawało się coraz bardziej natrętne.
Pelandor pojawiał się przed nim, kiedy pokonywał kolejny wzgórek i znikał, gdy zjeżdżał w dolinę, ale jeździec wiedział, że zamek czeka na niego, nieruchomy i niezmienny, jednaki od setek lat.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.