Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wieża strachu - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 października 2022
Ebook
37,90 zł
Audiobook
46,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Wieża strachu - ebook

Gdy nie patrzysz dość uważnie, dostrzegasz tylko to, co chcesz zobaczyć.

W centrum Warszawy, na trzydziestym piętrze ekskluzywnego apartamentowca, w jednym z mieszkań policja znajduje zwłoki kobiety i mężczyzny. Początkowo śledczy przyjmują, że mają do czynienia z typową zbrodnią małżeńską, jednak kolejne makabryczne, trudne do wytłumaczenia odkrycia wywracają ich wszystkie hipotezy do góry nogami.

Sprawą zajmuje się prokurator Gabriela Seredyńska, znana ze swojej nieustępliwości i bystrego umysłu. Kiedy niespodziewanie pojawia się świadek, który może rzucić nowe światło na szokującą zbrodnię, jest niemal pewna, że śledztwo zmierza ku końcowi. Niestety zarówno jego zeznania, jak i sekcja zwłok ofiar, zamiast odpowiedzi, przynoszą tylko nowe, coraz bardziej niepokojące pytania.

Gdy jedni bohaterowie biorą swój osąd za pewnik, inni kwestionują wszystko, co widzą. W tym kameralnym thrillerze o mroku trawiącym ludzką duszę nic nie jest takie, jakim się wydaje.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67461-37-5
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Widok był piękny i jednocześnie przerażający. Jakby stała na krawędzi przepaści. Jak można żyć w takim miejscu?, pomyślała. Wielkie, szklane tafle okien od sufitu aż do podłogi i żadnej innej bariery oddzielającej mieszkających tu ludzi od tej ogromnej przestrzeni po drugiej stronie szyby. Gdyby to było jej mieszkanie, ciągle by się bała, że stąd wypadnie. Ale spokojnie, nie byłoby jej na nie stać, prokuratorzy nie zarabiają aż tak dobrze. Tak dobrze zarabiają adwokaci.

Przypominała sobie sprawę Julii Gierszewskiej i Kasprowy Wierch. Tam też był taki zapierający dech w piersiach widok. Tylko że tam patrzyło się na góry, tu pod stopami miała miasto. Zamiast szczytów Tatr widziała niebotyczne wieżowce centrum Warszawy. Pałac Kultury, InterContinental, Marriott, błękitne skrzydło Libeskinda i ten nowy, podobno najwyższy w Unii Europejskiej. Imponujące. Dało się stąd nawet dostrzec szeroką, srebrzystą wstęgę Wisły.

Lecz to wszystko naprawdę trudno byłoby nazwać domem. Takim, do którego się wraca, żeby opatrzyć rany powstałe po potyczkach ze światem; takim, w którym człowiek czuje się bezpiecznie i u siebie. Ciepłym, przytulnym azylem, w którym kwitnie spokojna, pełna czułości miłość. Czasem opisując takie miejsca, używa się metafory gniazda. To też było gniazdo, tyle że zawieszone na skraju urwiska, na półce skalnej, którą smaga wiatr.

I ten wiatr wcale nie był metaforyczny. Czuła jego napór na szklaną taflę przed sobą, czuła, jak stara się wedrzeć przez spojenia między szybami, jak wygina całą konstrukcję budynku, jak odchyla ją od pionu. Czytała kiedyś, że najwyższe tego typu budowle potrafią odginać się prawie o metr. Co się wtedy dzieje? Ołówki turlają się po stole, książki spadają z półek, zupa wylewa się z talerzy…? Spróbowała wyobrazić sobie to małżeństwo, które tu mieszkało, jak siedzi przy stole, z którego wszystko spada, niczym na statku w wiecznym przechyle.

Czy to był jeden z powodów, dla których połowa tego stadła leżała teraz za nią w kałuży krwi? Na pewno nie najważniejszy i na pewno nie powinna o nim wspominać w akcie oskarżenia, jeśli nie chce narazić się na śmieszność, lecz nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś jest na rzeczy. Podobno człowiek nie powinien mieszkać wyżej niż na dziesiątym piętrze. Ponad tym poziomem rozpoczyna się już strefa, w której trzeba się liczyć z niekorzystnym wpływem wysokości na organizm. Fizycznym i psychicznym. A to było przecież trzydzieste piętro. Ponad sto metrów nad poziomem gruntu. Jak można żyć w takim miejscu?

Odwróciła się od okna. Z tej strony widok też nie był zbyt przyjemny, lecz przyzwyczaiła się przecież do widoku trupów. Nie przerażało jej to już. A na pewno nie aż tak, jak tamta zdająca się ją przywoływać otchłań.

– Przyczyna zgonu? – spytała.

Kobieta w białym kombinezonie i plastikowych okularach ochronnych uniosła lekko głowę.

– Niejasna – odpowiedziała.

– Jak to niejasna? – zdziwiła się. Plama krwi na podłodze wydawała się nie pozostawiać miejsca na zbyt wiele wątpliwości.

– Brak widocznych ran czy obrażeń – sprecyzowała kobieta. – Wygląd zwłok sugeruje z kolei, że zgon nie nastąpił w sposób spokojny. Trzeba zrobić autopsję, żeby powiedzieć coś więcej.

Prokurator Gabriela Seredyńska spojrzała na leżące u jej stóp ciało. Twarz nieboszczyka zastygła w grymasie bólu. Wytrzeszczone oczy zdawały się patrzeć na nią. Kałuża krwi wokół głowy wyglądała jak czerwona aureola. Wzdrygnęła się mimowolnie.

– To skąd w takim razie ta krew? – spytała.

– Raczej nie pochodzi z tych zwłok. Brak śladów wycieków z otworów ciała. Trzeba oczywiście wykonać badania genetyczne, żeby stwierdzić, czy krew należała do ofiary, czy do kogoś innego. Kolor skóry nie wskazuje jednak na jakiś duży jej ubytek.

– Znaleźliście tu jeszcze kogoś? – spytała stojącego pod ścianą policjanta.

– Na razie nie – odpowiedział.

– Jeśli był tu ktoś jeszcze i to on tak krwawił, to raczej daleko nie odszedł – stwierdziła kobieta w kombinezonie technika. – Jest tego naprawdę sporo.

– Przeszukajcie mieszkanie, a w razie czego cały budynek – poleciła Seredyńska. – Parking podziemny i najbliższe okolice. Może mamy tu gdzieś następnego trupa.

Policjant skinął głową i wyszedł. Czterdzieści cztery piętra, pomyślała. Raczej prędko nie wróci.

Spojrzała ponownie na leżące przed nią ciało. Nie zwróciła na to uwagi wcześniej, lecz rzeczywiście nie było ubrudzone krwią. Włosy na potylicy nie były nawet nią przesiąknięte, głowa leżała tylko na niej, jakby ktoś położył ją na tej czerwonej plamie.

– Jaka mogła być przyczyna zgonu? – spytała. – Jak się pani zdaje?

Kobieta w kombinezonie wzruszyła ramionami.

– Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to udar lub atak serca.

Prokurator Seredyńska uniosła brwi.

– Kto zadzwonił na policję? – spytała.

– Nie mam pojęcia.

Zirytowała ją ta odpowiedź. Tamten policjant wyszedł, a nikogo innego nie było. Dlaczego oficerowie śledczy zawsze zjawiają się na miejscu zbrodni jako ostatni?, pomyślała. Nawet nie ma się od kogo dowiedzieć szczegółów.

Ruszyła w obchód po tym niezwykłym mieszkaniu. Chociaż „mieszkanie” to było nie do końca dobre słowo na opisanie tego czegoś. Nie wyglądało to nawet na apartament. Raczej na wyjątkowo duży pokój hotelowy. Tym bardziej, że jego większą część zajmowała olbrzymia przestrzeń będąca połączeniem salonu, jadalni, kuchni i przedpokoju.

Łazienka też była ogromna. Duży pokój w jej poprzednim mieszkaniu, pierwszym, które wynajęła w Warszawie, był tylko niewiele większy. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby wykąpać się w tej ogromnej, trójkątnej wannie. Ani żeby wejść do tej kabiny prysznicowej, w której przeciętnej wielkości polska rodzina mogłaby się zapewne zmieścić w całości.

Poza tym jednak nie było tu nic ciekawego. Sterylna czystość, ręczniki ułożone w sposób przypominający znowu hotel. Ani odrobiny chaosu w ustawionych równo drogich kosmetykach. Technicy muszą to oczywiście sprawdzić, być może znajdą ślady krwi na starannie wyszorowanej umywalce, lecz ona nie zauważyła tu niczego, co by ją mogło zainteresować.

Podobnie było w sypialni – jedynym na tych ponad stu pięćdziesięciu metrach kwadratowych pomieszczeniu oprócz łazienki, w którym można było zamknąć drzwi. Mieszkanie nie miało balkonu ani tarasu, a okna ze względów bezpieczeństwa pozbawione były możliwości całkowitego otwarcia; dało się je tylko nieco uchylić. Nie potrafiłaby chyba mieszkać gdzieś, gdzie nie można by otworzyć okna na oścież.

Wróciła do salonu. Starała się nie patrzeć na zwłoki leżące na podłodze. Nie dlatego, żeby się ich brzydziła lub by ich widok był dla niej w jakiś szczególny sposób nieprzyjemny, po prostu próbowała skupić uwagę na innych rzeczach. Znaleźć jakąś anomalię, element niepasujący do całości obrazka, oprócz tego jednego niewątpliwego zgrzytu, jakim było to ciało w kałuży krwi.

Obeszła wyspę kuchenną i weszła do kuchni. Tu przynajmniej nie musiała aż tak bardzo się starać, by jej wzrok bezwiednie nie uciekał ku tej plamie czerwieni. Stanęła do niej plecami i spojrzała na białe, lśniące fronty szafek kuchennych. Znów ta sama nieskazitelna czystość. Ani jednej smugi, plamy, odcisku palca na ich szklistej powierzchni.

Jedna rzecz nie była tu jednak aż tak idealna. Drzwiczki do szafki kuchennej pod zlewem pozostawiono niedomknięte. Do tej, gdzie zwykle trzyma się kosz na śmieci. Jakby ktoś coś wyrzucał i niedokładnie ją zamknął. To oczywiście niby nic takiego, każdemu może się coś takiego zdarzyć. Ale na tle pedantycznego niemal porządku panującego w tym mieszkaniu wydawało się to jednak dziwne.

Włożyła lateksową rękawiczkę i sięgnęła do drzwiczek. Ostrożnie, powoli otworzyła je szerzej. To, co za nimi zobaczyła, wstrząsnęło nią, pomimo że przez te wszystkie lata pracy w prokuraturze przyzwyczaiła się przecież do widoku trupów. W niewielką przestrzeń w szafce pod zlewem wciśnięte było ciało. Głowa wepchnięta była za armaturę, jedna z nóg wpadła w szparę między szafkami a ścianą, druga została dociśnięta koszem. To on właśnie sprawiał, że drzwiczki się nie domykały. Zarówno zlew, jak i cała szafka były znacznie większe niż przeciętne i tylko dlatego ciało w ogóle tu się zmieściło. W jej szafce, w jej mieszkaniu byłoby to niemożliwe.

Zwłoki były w groteskowy sposób pokrzywione, stłamszone, powyginane. Członki, szyję i głowę ułożono w nienaturalny sposób. Nie to jednak sprawiało, że widok ten szokował. Nie to ani nie straszne obrażenia zadane zwłokom. Ciało wyglądało, jakby ktoś je wyrzucił na śmietnik. Nie schował, nie ukrył, ale właśnie wyrzucił. Dłonie przysypane były fusami od kawy, w zgięciach i fałdach, które tworzyło ubranie, leżały zużyte torebki po herbacie i pomięte, brudne papierowe ręczniki. Śmieci z kosza przelewały się przez jego krawędź i obsypywały nogi trupa. Jakby ktoś wyrzucał odpadki jeszcze długo po umieszczeniu tam denata.ROZDZIAŁ 2

– Cześć.

– Cześć – odpowiedział. Podniósł wzrok i spojrzał na swoją żonę. Stała w drzwiach, które widać było nawet stąd, z kanapy w salonie.

Zmieniła się, odkąd zostali małżeństwem. I to nie małżeństwo ją zmieniło. Wolał zdecydowanie poprzednią wersję, mimo że ta była znacznie ładniejsza.

Przekroczyła próg i zamknęła za sobą drzwi.

– Co tam w pracy? – spytał.

– Nic ciekawego.

– Przez cały dzień?

– Wiesz, jak to w kancelarii. Normalne sprawy.

Kiedyś opowiadała mu o tym. O tych normalnych sprawach. Ze szczegółami, z pasją, a on udawał, że go to ciekawi. To też się zmieniło.

– A u ciebie? – odwzajemniła pytanie.

Nie starała się nawet udać zainteresowania. Przecież wiedziała, że nic. Co może dziać się u kogoś, kto przez cały dzień siedzi w domu?

– Malowałem trochę – skłamał.

– Bez sztalug? – zdziwiła się.

Przyłapała go. Nie wyjął ich. Stały schowane w tej wielkiej szafie w sypialni. Od tygodnia… od kilku tygodni. Odkąd była u nich teściowa i trzeba było sprzątnąć salon.

– To znaczy szkicowałem – poprawił się. – Światło dziś za słabe na malowanie.

To akurat była dla odmiany prawda. Pomimo tych wielkich okien od podłogi aż do sufitu w mieszkaniu było ciemno. Przez cały dzień padało. Krople deszczu spływały po zewnętrznej powierzchni ogromnych szyb. Może w nocy się rozjaśni. Gdy rozjarzą się wszystkie światła miasta po ich drugiej stronie.

– Mogłeś zapalić lampę – skomentowała. Ale nie drążyła tematu. Ona też już spisała go na straty. Tak jak jej matka dawno temu. Chociaż nie, jej matka zawsze uważała go za stratę. Odkąd córka zaczęła się z nim spotykać. I wychodzi teraz na to, że miała rację.

Poszła do sypialni, żeby się przebrać. Wróciła już bez tego prawniczego munduru. Obcisły, ciemny kostium zamieniła na równie obcisłe jasnoniebieskie dżinsy. Nigdy nie chodziła w luźnych, wygodnych strojach, nawet po domu.

– Jadłeś coś? – spytała.

– Tak – znowu skłamał. – A ty?

– Też – odpowiedziała. – Wyskoczyliśmy na lunch w czasie pracy.

– Dobry był? Gdzie?

– Tam gdzie zawsze. Dobry.

Usiadła na fotelu, jak najdalej od niego. Wyjęła laptop z teczki, którą przyniosła z pracy, i otworzyła go sobie na kolanach. I już jej znowu nie było.

Nic już ich nie łączyło, ani łoże, ani stół. Nie mieli dzieci, nie mieli wspólnych pasji, a ich zawody były kompletnie różne. Nie mieli o czym rozmawiać.

Spojrzał za okno. Nienawidził tego mieszkania, choć widok z niego był naprawdę wspaniały. „Warszawski Manhattan”, jak wyrażała się jego teściowa. To ona im je kupiła. W prezencie ślubnym. Bardziej to jednak była inwestycja niż miły gest.

Czuł się tu jak uwięziony w wieży. Jak Szymon Słupnik siedzący na swej kolumnie. Odcięty od świata, choć mogący go obserwować z góry. Nawet żeby skoczyć po coś do sklepu lub pójść na głupi spacer, trzeba było zjechać trzydzieści pięter w dół. Komu by się chciało?

– Dostałem dziś dziwną wiadomość – powiedział nagle. Nie planował jej o tym mówić. Zapragnął po prostu ni z tego, ni z owego, żeby zwróciła na niego uwagę.

– Jaką wiadomość? – spytała, nie podnosząc wzroku znad komputera.

– Na Messengerze.

– Co w niej było takiego dziwnego?

– Jej treść.

– Powiesz mi wreszcie, czy mam się domyślić?

Zniecierpliwienie. To też był stały element ich szczątkowych rozmów w ostatnim czasie. Jakby wszystko, co mówił, nie było wystarczająco ważne, by mógł marnować jej cenny, prawniczy czas. Ciekawe, ile teraz brała za godzinę? Tysiąc złotych, dwa tysiące? Może powinien zacząć jej płacić za rozmowy? Sęk w tym, że nie miał własnych pieniędzy. Ostatni obraz sprzedał przed paroma laty.

– Było tam napisane… – Zawahał się. To naprawdę była głupota i naprawdę pomyślał, że zawraca jej tym niepotrzebnie głowę.

– Cały czas czekam – ponagliła go.

Dziwna sprawa, nawet w tym potrafiła zawrzeć kompletny brak zainteresowania.

– Nie, nic – odpowiedział. – Nieważne.

– Zacząłeś, to mów. – Zniecierpliwienie wzbogaciło się o nutę agresji.

Niepotrzebnie o tym w ogóle wspomniał. Ale chyba nie miał już wyjścia.

– Było tam napisane, że jestem w śpiączce.

– Co? – Uniosła wreszcie wzrok znad komputera.

– Że jestem w śpiączce, leżę w klinice zajmującej się wybudzeniami, a ta wiadomość to sposób, w jaki próbują się ze mną skontaktować – brnął dalej, mając poczucie coraz większej niedorzeczności tego, co mówi i robi.

– Kto się próbuje z tobą skontaktować? – spytała.

Przynajmniej udało mu się ją zainteresować.

– Moja rodzina – odpowiedział.

– Przecież ty nie masz rodziny – prychnęła z lekceważeniem.

Rzeczywiście nie miał. Ojciec odszedł od nich, gdy miał pięć lat, matka umarła dwa lata temu. Symptomatyczne, że żona nie pomyślała o sobie. Byli małżeństwem, więc przecież także rodziną.

Odłożyła laptop na szklany stolik obok.

– Pokaż mi tę wiadomość – poleciła.

Przez chwilę zwlekał z odpowiedzią.

– Nie ma jej – powiedział w końcu.

– Jak to nie ma?

– Zniknęła.

– Żartujesz sobie?

– Nie. Jest w Messengerze coś takiego. Sprawdziłem. Nazywa to się „tryb znikających wiadomości”. Wysyłasz komuś wiadomość, a kiedy odbiorca ją odczytuje, tekst znika. I u ciebie, i u niego.

Przyjrzała się mu, jakby się zastanawiała, czy już go uznać za wariata, czy jeszcze chwilę poczekać.

– Czyli nie możesz mi jej pokazać? – upewniła się.

– Nie.

– I nie zrobiłeś zrzutu ekranu?

– Nie pomyślałem.

– Aha.

Znowu wbiła wzrok w ekran komputera. Jakby rozmowa i ten temat były już zakończone.

– To pewnie jakiś głupi żart – powiedział, jakby się przed nią usprawiedliwiał. Jakby zrobił coś złego i musiał się z tego wytłumaczyć.

– Pewnie tak – odparła bez żadnego już zainteresowania. Trochę go to ubodło. Ten krótki moment, gdy znowu zwróciła na niego uwagę, był jak działka dawno niebranego narkotyku. Kiedyś był w centrum jej świata. Nic oprócz niego dla niej się nie liczyło. Potrafiła sprzeciwić się matce, swojej rodzinie i znajomym, byle tylko być z nim. Wtedy tego nie doceniał. Uważał to za oczywiste. Teraz oddałby wszystko, by znów tak na niego patrzyła. Chyba dlatego usiłował niepotrzebnie przeciągnąć jeszcze tę chwilę.

– Można by zadzwonić do Marka Zuckerberga. Na pewno ma tę wiadomość jeszcze na swoich serwerach – spróbował zażartować.

– To dzwoń – odparła chłodno, nie podnosząc wzroku znad komputera. – Ja mam robotę.

Znowu był dla niej nikim.ROZDZIAŁ 4

– Cześć.

Mężczyzna, który stał w otwartych drzwiach, był jego najlepszym przyjacielem. To znaczy kiedyś nim był. Przedtem, zanim dał się zamknąć w tej wieży.

– Cześć, Marek. Dzięki, że przyjechałeś.

Odsunął się, by wpuścić go do środka.

– Co się stało? Nie dzwonisz przez lata, nie dajesz znaku życia, a teraz nagle chcesz się spotkać, i to natychmiast.

Dziwnie było na niego patrzeć, jakby był obcy i nieobcy jednocześnie.

– Przepraszam. Wiem, jak to wygląda – odpowiedział. – Tym bardziej doceniam, że mnie nie zlałeś.

– Nie mogłem sobie odmówić. – Jego przyjaciel uśmiechnął się, zdejmując płaszcz. – Trzydzieste piętro w samym centrum Warszawy. Nigdy nie byłem w takim mieszkaniu. Twoja teściowa jest naprawdę dziana.

– Moja żona już powoli też.

– Powiedziałeś to bez specjalnego entuzjazmu – zauważył.

Przez chwilę przyglądali się sobie uważnie, jak ludzie, którzy tak dawno się nie widzieli, że nie są już pewni, czy coś ich jeszcze łączy.

– Wchodź, co tak stoisz – powiedział do niego.

– Strach trochę – usłyszał w odpowiedzi. – Na pewno nie muszę założyć ochraniaczy na obuwie?

– Nie wygłupiaj się, właź.

Uściskali się. Trochę nieporadnie, jakby próbowali przypomnieć sobie dawną zażyłość.

– Napijesz się czegoś? – spytał.

– Jasne – odparł jego przyjaciel, siadając z impetem na kanapie. – Lej to, co masz najdroższego.

– Agnieszka nie pija mocnych alkoholi – wyjaśnił, jakby się usprawiedliwiał. – Mamy tylko wino.

Poczuł się nagle jak ktoś, kim chyba naprawdę był: biedny mąż bogatej żony. Do którego nic tu tak naprawdę nie należy.

– Wszystko jedno, byle trzepało. Ja też w sumie ostatnio piję głównie wino. Trzeba powoli zacząć dbać o swoje zdrowie.

Zabrzmiało to, jakby Marek też próbował go usprawiedliwić. Jakby wycofywał się z pytania, by nie stawiać go w sytuacji, której niezręczność doskonale widział. Poczuł się przez to jeszcze gorzej.

A może tylko mu się wydawało?

Odwrócił się i wszedł do kuchni. Zdjął ze stojaka na blacie butelkę czerwonego wina. Jakiegoś. Nigdy nie miał głowy do tych wszystkich szczepów, roczników, regionów. Jego żona za to od jakiegoś czasu tym się fascynowała. Nawet poszła na kurs sommelierski. Dzięki niemu przez dwa tygodnie mogła wracać jeszcze później do domu.

Poczuł na plecach wzrok przyjaciela. Zapewne oceniał, jak bardzo się zmienił i w jakiej jest formie. Ciekawe, jak wypadły te oględziny?

Otworzył butelkę korkociągiem, czy też – jak się wyrażała jego żona – trybuszonem, i nalał do dwóch kieliszków. Obrócił się z nimi w dłoniach.

Napotkał uważne, taksujące spojrzenie.

– Co? – spytał. – Aż tak się zmieniłem?

– Fizycznie nie – usłyszał w odpowiedzi. – Dobrze ci z tą brodą.

– Skoro fizycznie nie, to jak?

– Wydajesz się przygaszony. Nie takim cię zapamiętałem.

– Głowa mnie boli przez ten wiatr – skłamał.

Postawił kieliszki na szklanym stoliku, potem usiadł.

– Malujesz coś?

Wiedział przecież, że to pytanie musi paść, więc dlaczego cały się spiął, gdy je usłyszał?

– Czasami – odparł.

– Kiedy ostatnio?

Przypomniał sobie zaczęty i nieukończony obraz schowany w szafie. Kiedy go zaczął? Z trzy tygodnie temu? Nie, kurwa, trzy miesiące. Co najmniej trzy.

– Właśnie teraz nad czymś pracuję – odpowiedział. Sam usłyszał fałszywą nutę w swoim głosie.

– Pokażesz mi? – Znowu to uważne, tym razem sceptyczne spojrzenie. Fałsz zdaje się został wyczuty.

– Jeszcze nie ma za bardzo czego. Zresztą, miałem ostatnio niewielką przerwę – odparł wymijająco.

Sięgnął po kieliszek, by pokryć zmieszanie. Wino było gęste, zawiesiste, cierpkie. Smakowało jak coś, czym należy się zachwycać.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu.

– Powiedz mi, co się stało z tamtym gościem? – usłyszał nagle pytanie.

– Z którym? – Uniósł brwi.

– Z tym, który przeleciał wszystkie studentki na ASP. Z tym, którego wszyscy uważali za przyszłego Picassa. Z królem życia, który miał świat u swoich stóp.

Mówił o nim. A w zasadzie o tym kimś, kim kiedyś był. Pustym, głupim i zadowolonym z siebie. Brakowało mu tego kogoś.

– Teraz też mam świat u swoich stóp – odparł, patrząc przez okno. Nie chciał, by zabrzmiało to aż tak sarkastycznie.

– I wyglądasz, jakbyś chciał się na niego rzucić.

Uśmiechnął się krzywo. Po co w ogóle zaprosił tu tego człowieka? A może właśnie po to. Żeby ktoś wreszcie powiedział mu w oczy to, co sam od dawna czuł.

– Ten świat nieco zweryfikował moje wyobrażenia na swój temat – odpowiedział. – Moje i innych. Nie zostałem, jak pewnie zauważyłeś, drugim Picassem. Moja wystawa okazała się kompletną klapą.

– No cóż – wzruszenie ramion – zawsze uważałem, że twoim głównym atutem była umiejętność sprawiania dobrego wrażenia. Autokreacja na bardzo wysokim poziomie. Ocierająca się wręcz o mitomanię. Nawet niektórzy nasi profesorowie się na to nabierali. Z talentem było jednak trochę gorzej.

Coraz częściej tak właśnie o sobie myślał. Mimo to ubódł go ten tak bezceremonialnie wyrażony osąd. Co innego samemu tak się oceniać w chwilach zwątpienia, a co innego usłyszeć to wprost od innej osoby.

– Czemu mi tego wtedy nie powiedziałeś? – spytał.

Znowu wzruszenie ramion.

– Po co? Popsułbym tylko zabawę. A było naprawdę fajnie. Do tego z kolei miałeś talent jak nikt inny.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: