Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Więzi - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 maja 2025
E-book: EPUB,
39,99 zł
Audiobook
49,99 zł
39,99
3999 pkt
punktów Virtualo

Więzi - ebook

Znana pisarka, zbierając materiały do nowej powieści, natrafia na trop łączący niewyjaśnione zaginięcia dziewczyn ze starą sprawą zniknięcia Melisy Laskiewicz, uczennicy szkoły specjalnej.

Piętnaście lat wcześniej podkomisarz Robert Lew o uprowadzenie dziewczyny podejrzewał jej kolegę z klasy, Olka Starowicza. Do winy przyznała się jednak inna osoba, więc dochodzenie zamknięto… Czy słusznie? Teraz Lew zostaje zmuszony do powrotu do śledztwa, które przed laty ukształtowało jego karierę i na zawsze zmieniło życie wielu ludzi. Wraz z aspirantką Sonią Czech wkraczają w świat tajemnic, a każdy ślad prowadzi ich do kolejnych niepokojących odkryć.

Gdy przeszłość zaczyna odciskać piętno na teraźniejszości, a niewygodne sekrety wychodzą na jaw, Robert i Sonia muszą zdecydować, jaką cenę są gotowi zapłacić za prawdę.

Kategoria: Kryminał
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68249-29-3
Rozmiar pliku: 2,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Pięt­na­ście lat wcze­śniej

W domu pa­no­wała zu­pełna ci­sza, ale tym ra­zem to była inna ci­sza niż ta, którą Ma­tylda pa­mię­tała z dzie­ciń­stwa. To była do­bra ci­sza, wy­peł­niona spo­ko­jem i nor­mal­no­ścią.

Bu­dzik jesz­cze nie za­dzwo­nił, cho­ciaż przez za­słony w sy­pialni prze­dzie­rały się już pierw­sze pro­mie­nie słońca. Mu­siało więc być przed go­dziną siódmą, ale nie­wiele wcze­śniej. Ma­tylda od­wró­ciła głowę w stronę śpią­cego obok męża, Krzysz­tofa. Jego od­dech był głę­boki i po­wolny. Po­tężna klatka pier­siowa ryt­micz­nie pod­no­siła się i opa­dała. Krzysz­tof był o pięć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów od niej cięż­szy, przez co pod ko­niec każ­dej nocy ich nie­zbyt drogi ma­te­rac wy­brzu­szał się w miej­scu, w któ­rym spała ona. Spra­wiało to, że pod wpły­wem gra­wi­ta­cji jej ciało prze­su­wało się co­raz bli­żej niego, le­żą­cego o parę cen­ty­me­trów ni­żej w za­głę­bie­niu łóżka. Była mię­dzy nimi spora róż­nica wieku, ale to ni­gdy nie sta­wało na dro­dze w ich po­ro­zu­mie­niu. Oby­dwoje byli le­ka­rzami. Mieli po­dobne prio­ry­tety i war­to­ści, któ­rymi się kie­ro­wali.

Po­ca­ło­wała go de­li­kat­nie w po­li­czek. Nie chciała zbu­dzić męża, ale nie mo­gła się po­wstrzy­mać od tego drob­nego ge­stu czu­ło­ści. W jego twa­rzy było coś, co ją za­wsze uspo­ka­jało i po­cie­szało. Kiedy na nią pa­trzył tymi swo­imi wiel­kimi, cie­lę­cymi oczami, wie­rzyła, że wszystko się ułoży i znaj­dzie w so­bie siłę, by prze­trwać. I tak wła­śnie było. Każ­dego ko­lej­nego dnia Ma­tylda wsta­wała i uno­siła na bar­kach cały swój świat. Naj­pierw szła do po­koju swo­ich głu­cho­nie­mych ro­dzi­ców, by spraw­dzić, czy cze­goś nie po­trze­bują, a na­stęp­nie do po­koi swo­ich braci bliź­nia­ków. Byli od niej o dwa­dzie­ścia lat młodsi. Kiedy matka Ma­tyldy po tylu la­tach za­szła po­now­nie w ciążę, była pewna, że brak krwa­wie­nia ozna­cza po­czą­tek me­no­pauzy. Była już w ta­kim wieku, że nie brała na­wet pod uwagę tego, że mo­głoby być ina­czej. Ciąża była bar­dzo trudna. Po­ród rów­nież od­był się z kom­pli­ka­cjami. Obaj chłopcy uro­dzili się nie­peł­no­sprawni, choć w róż­nym stop­niu. Olek miał ciało do­ra­sta­ją­cego męż­czy­zny, ale w środku wciąż był tylko chłop­cem. Cza­sami nie mó­wił nic ca­łymi ty­go­dniami, po czym bu­dził się i za­czy­nał opo­wia­dać coś pół­słów­kami lub so­bie tylko zro­zu­mia­łymi sło­wami. Trudno było wejść do jego świata. Ma­tylda jed­nak czuła, że jej się to udaje i ma z bra­tem na­prawdę głę­boką więź, dzięki czemu do­strze­gała w nim to wszystko, czego inni nie wi­dzieli. Dla niej Olek był nie­zwy­kle czu­łym i wraż­li­wym czło­wie­kiem. Nie był głupi ani krót­ko­wzroczny. Miał za to inne spoj­rze­nie na to, co działo się do­okoła. Dla niego wszystko mo­gło stać się źró­dłem in­spi­ra­cji i fa­scy­na­cji na lata, lub wręcz prze­ciw­nie. Rze­czy na­wet zja­wi­skowe i ge­nialne wcale nie przy­ku­wały jego uwagi. Cza­sem nie­stety do­ty­czyło to rów­nież rze­czy waż­nych, a na­wet nie­zbęd­nych do ży­cia. Po­tra­fił go­dzi­nami skła­dać za­awan­so­wane mo­dele sa­mo­cho­dów, a jed­no­cze­śnie każ­dego dnia za­po­mniał, że po­wi­nien na­ło­żyć na szczo­teczkę pa­stę lub do­brze umyć zęby.

Był jesz­cze Aleks. Jego brat bliź­niak, który miał jesz­cze mniej szczę­ścia w cza­sie po­rodu. Zaj­mo­wał naj­ja­śniej­szy z po­koi ich cia­snego domu, by móc cho­ciaż w ten spo­sób ko­rzy­stać z do­bro­dziejstw, które przy­nosi dzień. Aleks od uro­dze­nia był przy­kuty do łóżka. Nie mó­wił, nie był w sta­nie kon­tro­lo­wać swo­ich od­ru­chów fi­zjo­lo­gicz­nych. Przyj­mo­wał je­dy­nie je­dze­nie w po­staci płyn­nej. Olek wy­da­wał się to jed­nak wy­pie­rać. Twier­dził, że cały czas roz­ma­wia ze swoim bra­tem i nie ro­zu­mie, dla­czego inni tego nie po­tra­fią. Co ja­kiś czas mó­wił, że chce po­grać z bra­tem w piłkę albo ra­zem z nim po­pły­wać, i szedł do jego po­koju, by za­py­tać, czy też ma ochotę. Ma­tylda była do tego przy­zwy­cza­jona, ale inni czę­sto kwi­to­wali jego słowa gło­śnym wes­tchnię­ciem, od­wró­ce­niem wzroku lub łzami ukrad­kiem spły­wa­ją­cymi po po­liczku.

Dom, w któ­rym tego dnia się obu­dziła, był tym sa­mym, w któ­rym miesz­kała od dziecka. Ni­gdy nie wy­da­wał jej się do­mem ra­do­snym, ale był zde­cy­do­wa­nie do­mem peł­nym mi­ło­ści i cie­pła. Jej mąż był przy niej, jej bra­cia i ro­dzice spali spo­koj­nie, lo­dówka była pełna, a ona miała pracę, w któ­rej się na­prawdę speł­niała. Czego więc można było chcieć wię­cej? Ma­tylda uśmiech­nęła się do swo­ich my­śli i ci­chutko, na pal­cach, by nie zbu­dzić ni­kogo kro­kami po skrzy­pią­cej drew­nia­nej pod­ło­dze, prze­szła do kuchni, gdzie za­częła pa­rzyć so­bie kawę.

Lu­biła za­pach świeżo zmie­lo­nej ara­biki. Czub­kami pal­ców przez chwilę do­ty­kała zmie­lo­nych na drobny mak zia­re­nek. Od­mie­rzyła wła­ściwą ilość, po czym za­lała wrząt­kiem. I wtedy tę do­brą ci­szę prze­rwało ło­mo­ta­nie do drzwi. Nie pu­ka­nie, ale wła­śnie ło­mo­ta­nie, bo nie dało się ina­czej na­zwać tego dźwięku wy­da­wa­nego przez ich drzwi wej­ściowe, w które ktoś tego dnia, przed siódmą rano, kiedy pra­wie wszy­scy do­mow­nicy jesz­cze spali, wa­lił z ca­łej siły pię­ścią. Ma­tylda, choć w swo­jej pracy w szpi­talu była na­uczona szyb­kiego po­dej­mo­wa­nia de­cy­zji, w tam­tej chwili za­sty­gła. Ja­kiś głos w środku jej pod­po­wia­dał, że za drzwiami znaj­dzie tylko nie­szczę­ście.

– Po­li­cja! Otwie­rać!

Krzysz­tof w pi­ża­mie po­ja­wił się w ko­ry­ta­rzu. Szyb­kim kro­kiem zmie­rzał w kie­runku drzwi. Idąc, nie za­uwa­żył sie­dzą­cej w kuchni Ma­tyldy, która w dal­szym ciągu nie­ru­chomo trzy­mała przy ustach cie­pły ku­bek z kawą.

Drzwi trza­snęły. Po­li­cjanci wy­wa­żyli je, za­nim Krzysz­tof zdą­żył otwo­rzyć.

– Co się dzieje? – za­py­tał ogłu­szony.

– Na­zwi­sko i imię! – za­ko­men­de­ro­wał ubrany w je­an­sową kurtkę męż­czy­zna, który do­wo­dził całą ak­cją. Po­zo­stali po­li­cjanci nie cze­kali na od­po­wiedź, ro­ze­szli się po domu, otwie­ra­jąc z trza­skiem ko­lejne drzwi.

– To pan wtar­gnął do mo­jego domu, więc to pan po­wi­nien się przed­sta­wić mnie pierw­szy, nie są­dzi pan? – od­rzekł Krzysz­tof, który zdą­żył wró­cić do swo­jego nor­mal­nego stanu.

– Ro­bert Lew, sto­łeczna po­li­cja. Je­ste­śmy tu w związku z za­gi­nię­ciem Me­lisy La­skie­wicz. Pana ko­lej – od­parł po­li­cjant, nie da­jąc się zbić z tropu.

– Krzysz­tof Sta­ro­wicz. Dok­tor.

Ro­bert Lew zmie­rzył go wzro­kiem od stóp do głów z wi­doczną dez­apro­batą, tak jakby ty­tuł dok­tor­ski był dla niego nie­miłą nie­spo­dzianką.

– Prze­pra­szam za mój strój, ale wtar­gnęli tu pań­stwo, do mo­jego domu, bez wcze­śniej­szej za­po­wie­dzi, i to o po­rze, w któ­rej zwy­kle jesz­cze głę­boko śpię.

Ma­tylda w dal­szym ciągu sie­działa nie­ru­chomo w kuchni. Do­piero krzyk jej matki wy­bu­dził ją z odrę­twie­nia.

– Niech oni zo­sta­wią mo­ich ro­dzi­ców w spo­koju. Są głu­cho­niemi! Nie zro­zu­mieją...

Po­bie­gła pro­sto do sy­pialni ro­dzi­ców. Nie do­tarła jed­nak do niej, gdyż drogę za­ta­ra­so­wał jej w ko­ry­ta­rzu je­den z po­li­cjan­tów, który siłą pró­bo­wał z po­koju wy­pro­wa­dzić Olka. Chło­pak, za­sko­czony na­głą po­budką przez ob­cego męż­czy­znę, za­re­ago­wał agre­sją. Ni­gdy nie był zbyt silny, ale w tam­tym mo­men­cie, wy­stra­szony, ude­rzał po­li­cjanta na oślep pię­ściami, sku­tecz­nie go ogłu­sza­jąc. Udało mu się już wy­rwać z uści­sku funk­cjo­na­riu­sza, kiedy na zie­mię po­wa­lił go nie­spo­dzie­wa­nie czło­wiek, który jesz­cze se­kundę wcze­śniej roz­ma­wiał z Krzysz­to­fem.

– Leż spo­koj­nie, chło­paku, bo je­śli nie, to będę mu­siał nie­przy­jem­nie wy­krę­cić ci tę rękę.

– Niech pan go zo­stawi! – krzyk­nęła Ma­tylda. – On jest nie­groźny, tylko się boi. Niech pan mu nic nie robi! To dziecko w skó­rze męż­czy­zny. Jest opóź­niony w roz­woju! Nie lubi do­tyku ob­cych.

– Za­pew­niam pa­nią, że ja też nie prze­pa­dam za do­ty­kiem ob­cych – od­rzekł Ro­bert Lew, za­dzie­ra­jąc głowę do góry, tak że ko­bieta mo­gła zo­ba­czyć jego zimne oczy. – I nie ro­bię tego dla wła­snej przy­jem­no­ści, ale tak się składa, że mamy po­ważne po­wody, by po­dej­rze­wać pani brata o zwią­zek z za­gi­nię­ciem jego ko­le­żanki z klasy. Mu­simy prze­szu­kać dom.

– Prze­szu­kuj­cie. Ni­czego nie znaj­dzie­cie. Ale na mi­łość bo­ską, zo­staw­cie Olka w spo­koju. On ni­czego nie zro­bił. Jest nie­winny.

Po­li­cjant uśmiech­nął się do niej.

– Gdyby pła­cili mi stówkę za każ­dym ra­zem, kiedy sły­szę w pracy to zda­nie, mógł­bym iść już na eme­ry­turę.

– Krzysz­tof, zrób coś! – krzyk­nęła Ma­tylda.

Wsu­nęła palce dłoni we włosy w ge­ście roz­pa­czy. Krzysz­tof, który zdą­żył za­ło­żyć na sie­bie wi­szący przy drzwiach płaszcz, pew­nym gło­sem za­czął do­ma­gać się po­ka­za­nia do­ku­men­tów upraw­nia­ją­cych po­li­cjan­tów do wtar­gnię­cia na te­ren ich domu. Na­stęp­nie za­czął spi­sy­wać w no­tat­niku na­zwi­ska wszyst­kich funk­cjo­na­riu­szy bio­rą­cych udział w prze­szu­ka­niu, co do­wo­dzący nimi męż­czy­zna skwi­to­wał jesz­cze więk­szym szy­der­czym uśmie­chem.

– Pro­szę mi uwie­rzyć, mi­łość do na­szych bli­skich może za­śle­pić nas do tego stop­nia, że nie do­strze­żemy na­wet oczy­wi­stych wska­zó­wek świad­czą­cych o ich wi­nie. Można miesz­kać pod jed­nym da­chem z naj­gor­szym sa­dy­stą i wa­ria­tem i nie mieć o tym zie­lo­nego po­ję­cia.

Ma­tylda po­czuła, że robi jej się go­rąco. Serce przy­spie­szyło i te­raz zda­wało się pra­co­wać in­ten­syw­niej niż kie­dy­kol­wiek wcze­śniej. Ten po­li­cjant, który z ta­kim im­pe­tem wtar­gnął do ich domu, z nie­zno­szą­cym sprze­ciwu to­nem w gło­sie i spoj­rze­niem, mó­wią­cym, że wie le­piej od wszyst­kich po­zo­sta­łych, miał za­miar zruj­no­wać nie tylko ży­cie Olka, lecz także ca­łej ro­dziny. Tego była pewna.

Po­de­szła do niego. Spoj­rzała mu pro­sto w oczy.

– Jesz­cze raz, jak pan ma na na­zwi­sko?

– Ro­bert Lew – od­rzekł spo­koj­nym i mięk­kim to­nem głosu, który zu­peł­nie nie pa­so­wał do tego, co działo się na­około.

– Za­pa­mię­tam je. A pan za­pa­mięta moje, obie­cuję to panu! – od­parła.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij