Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Więzi krwi Tom 1: Przysięga - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
10 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Więzi krwi Tom 1: Przysięga - ebook

Ścigany przez zabójców szlachetny bohater... Nie, to zupełnie inna historia. Zacznijmy jeszcze raz:

Cassidy jest pyskata i każdego potrafiłaby doprowadzić do szału, w jej słowniku nie ma słowa "szlachetność", no i najważniejsze... za nic ma ludzkie życie. Mimo to, ceni rodzinne więzi i pragnie spełnić ostatnią wole swojego ojca. Towarzyszy jej banda zabójców wyklęta z własnej gildii, oraz rycerz, który porzucił swój zakon i złamał śluby. Cała ich historia to wirujące ostrza, szalone pościgi, zdrada, walka o dziedzictwo i życiowe cele. Ale przede wszystkim to opowieść o wiernej przyjaźni, lojalności i miłości, której zasmakują nawet zepsute serca…

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8097-8
Rozmiar pliku: 4,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Mówi się, że nienawiść to uczucie zamieszkujące nawet najbardziej miękkie i niewinne serca. Stanowi dowód na to, że jest się człowiekiem, żywą, wrażliwą istotą. Uważa się również, że zabójcom emocje są obce. Mają puste spojrzenia i nie postrzegają innych w podobnych kategoriach – widzą ich jedynie jako pionki, które można usunąć z szachownicy.

Dehumanizacja ofiar to pierwsza umiejętność, jakiej musiał nauczyć się każdy młody rekrut wstępujący do gildii zabójców. Sprawności, które zdobywał na etapie szkolenia, były niezwykle przydatne, jednak to radzenie sobie z emocjami jest najtrudniejszym wyzwaniem. Zwerbowany ochotnik musiał nauczyć się odczłowieczać stawiane przed nim cele – nie „zabijać”, a jedynie usuwać przeszkody. Nie każdy potrafił wyzbyć się ludzkich odruchów i szacunku do życia. Jednak kiedy rekrut opanował tę jakże trudną sztukę, stawał się istną maszyną do zabijania.

Nieliczni wiedzieli cokolwiek o profesji zabójców, choć niemal każdy znał ogromny budynek usytuowany na obrzeżach potężnego miasta Beldan – stolicy imperium Irandal. Była to znana na całe imperium Gildia Kupiecka Hervor, prowadząca handel niemal na całym jego obszarze. To tam, w otoczeniu potężnych ceglanych ścian, kryły się największe tajemnice znikających bez wieści, często niewinnych ludzi. Pod płaszczem handlarzy kryła się gildia zabójców. Byli jak zjawy, nadludzie, których nikt nie chciał spotkać w ciemnym zaułku. W zmowie milczenia, ukryci pod niewinną, ale bardzo poważaną profesją kupców, żyli w pozornie zwyczajny sposób.

Do czasu…ROZDZIAŁ 2

Wraz z pierwszymi promieniami słońca cała grupa wyruszyła w dalszą drogę. Kierowali się na północ, gdzie Cassidy miała spotkać się ze swoją ciotką. Zabójczyni była wprawną wojowniczką, jednak bez pieniędzy i poparcia wpływowych ludzi niewiele mogła zdziałać.

Odczuwała coraz większe zmęczenie spowodowane nieprzespaną nocą. Rytmiczny stukot kopyt, łagodne ruchy konia i ciepło ciała Edgara, z którym jechała, sprawiały, że zaczynała odpływać. Ze wszystkich sił starała się o niego nie opierać, jednak z każdą upływającą godziną było to coraz trudniejsze. Kiedy nieświadomie przysnęła, gwałtowny skok konia nad niewielką przeszkodą brutalnie wyrwał ją ze snu.

– Cholera! – syknęła, po tym jak uderzyła czołem o szyję zwierzęcia. – Szukajcie jakiejś gospody! Mam dość koczowania po lasach!

– Jesteśmy zaledwie dzień drogi od Merwes. Na pewno cię szukają, nie bylibyśmy tam bezpieczni – ostrzegł Edgar.

– Pieprzyć ich! W razie czego będziemy się bronić. Mamy Kyle’a – powiedziała wystarczająco głośno, by reszta też usłyszała.

– Nie przeginaj – skarcił ją. – Zorganizujemy niedługo postój. Jedziemy wzdłuż rzeki. Zaraz znajdziemy jakieś miejsce z łagodnym zejściem.

– Świetnie, marzę o kąpieli. Tobie też się przyda, wiesz? Strasznie śmierdzisz.

Niezrażony mężczyzna zaśmiał się na jej uwagę. Najdalej za dwa dni powinni być na miejscu, a wtedy czekał ich należyty wypoczynek. On również był pewien, że ciotka Cassidy nie odmówi im wsparcia. Wiedział, jak bardzo kochała młodą zabójczynię, dostrzegając w niej cień zmarłej siostry.

– Myślicie, że będziemy bezpieczni w Hilsbor? – zapytał nagle Aidan. – Ludzie w gildii wiedzą, że Lavena jest ciotką Cass. Nie będą u niej szukać?

– Mam nadzieję, że tu nie dotrą. Wątpię, żeby w ogóle o niej pamiętali – odparł Edgar. – Ale na wszelki wypadek zostaniecie w lesie, a ja pojadę przodem i dopilnuję, żeby jedynie najbardziej zaufane grono służących wiedziało o naszym przybyciu.

– To ta kobieta, do której zabierałeś Cass na naszych wyprawach? – Troy podjechał bliżej Cassidy i Edgara.

– Tak, to siostra jej matki. Bardzo wpływowa i zamożna kobieta. Może nam pomóc.

– Obyśmy tylko nie sprowadzili na nią kłopotów. – Mereid dołączyła do rozmowy. – Nie znam jej, ale podejrzewam, że wolałaby nie wchodzić w konflikt z prawem.

– Nie odmówi pomocy Cass – rzucił Edgar pewnie, na co siedząca przed nim dziewczyna się odwróciła.

– Nie wybaczę sobie, jeśli gildia ją zaatakuje. – Ściągnęła brwi. – Musimy być ostrożni.

Edgar jedynie uśmiechnął się pod nosem i nieco popędził konia. Lavena zawsze dochowywała wierności własnej rodzinie, a Cassidy do niej przecież należała. Była jedyną córką jej zmarłej siostry, z którą łączyła ją niegdyś ogromna zażyłość. Zabójca wiedział, jak bardzo śmierć Norah ubodła Lavenę.

Dalsza wędrówka upłynęła spokojnie. Kiedy w końcu zatrzymali się przy brzegu rzeki, Cassidy miała wrażenie, że wrosła w siodło. Z trudem zgramoliła się na ziemię, boleśnie odczuwając zranienie na udzie. Podeszła do brzegu i przeciągnęła się, aby rozprostować obolałe mięśnie. Wzięła głębszy oddech i poczuła charakterystyczny zapach rzeki. Przemyła twarz w zimnej wodzie. Natychmiast ją to otrzeźwiło. Przysiadła na trawie, wpatrując się w spokojny nurt i ciesząc z nieruchomego lądu pod sobą. Była coraz bliżej celu, choć nie miała zielonego pojęcia, co zrobi później.

– Daj nogę – usłyszała za sobą głos Mereid.

– Co?

– Nie co, tylko nogę. Podobno znowu oberwałaś. – Przyjaciółka usiadła tuż obok z drewnianą miseczką w dłoni.

Cassidy podniosła sukienkę, spoglądając na zranienie, które wcześniej przypalił Kyle. Nie wyglądało zbyt dobrze. Skóra wokół przybrała barwę fioletu, zaś z samej rany sączyła się limfa. Złotowłosa dziewczyna westchnęła, zanurzyła palec w rozdrobnionych liściach i zaczęła nakładać pastę na babrzące się miejsce.

– Jak nie będziesz o siebie dbała, to w końcu szlag cię trafi, zobaczysz – burknęła, starannie pokrywając ranę. – Tu się mogło wedrzeć zakażenie.

– Wybacz, w więzieniu nie zapewnili mi takiego komfortu – odparła sarkastycznie Cassidy.

– Dobrze, że choć ją przypaliłaś.

– Kyle to zrobił. – Dziewczyna zerknęła w jego kierunku.

Rycerz zaprowadził konie kawałek dalej, by mogły się napić przed dalszą drogą. Miał na sobie luźną, białą koszulę, którą dostał od Edgara. Zauważyła, że chłopak nigdy nie rozstawał się ze swoim mieczem.

– Miałaś szczęście, że na niego trafiłaś. – Mereid podążyła za jej wzrokiem.

– Nooo… Szkoda, że on nie może tego samego powiedzieć o mnie.

Przyjaciółka uśmiechnęła się na jej słowa, kończąc nakładać pastę z liści. Nie było tak źle. Miała nadzieję, że to wystarczy i Cassidy niedługo odzyska pełną sprawność. Potrzebowała tego, w razie gdyby zostali zaatakowani. Mereid wyciągnęła z kieszeni zwitek czystej tkaniny i obwiązała udo dziewczyny.

– Dzięki. – Cassidy już czuła, że maść działa kojąco. – Muszę się umyć. Śmierdzę jak stary cap.

– To chodź. – Mereid pomogła jej wstać. – Poszukamy ustronnego miejsca.

Rudowłosa skinęła głową i obie powędrowały wzdłuż brzegu. Było chłodno, jednak to nie zniechęciło zabójczyni. Choćby miała zamarznąć – musiała się umyć.

Zatrzymały się kawałek dalej, gdzie gęsto porośnięty brzeg dawał im nieco prywatności. Cassidy odpięła pas z mieczem ze swoich bioder i ściągnęła wysokie oficerki zawiązane na rzemień. Ukradzioną wieśniaczce sukienkę przerzuciła przez gałąź, krzywiąc się na jej widok, pasek z nożami rzuciła obok.

– Tęsknię za moim strojem. Ta sukienka jest do niczego – burknęła, odwracając się w stronę wody.

– U ciotki dostaniesz pewnie coś nowego. – Mereid ściągnęła bluzkę.

– No… nową suknię – zażartowała. – Bufiastą, z falbanami i dużym dekoltem. Znam jej gust.

– Myślisz, że paradowanie w stroju zabójczyni jest dużo lepszym pomysłem?

– Wystarczą mi koszula i spodnie – westchnęła, zanurzając stopę w lodowatej rzece. – Moje ubrania poniósł koń, kiedy zaatakowali mnie orkowie. Teraz wiele bym oddała, żeby je odzyskać.

Przeszedł ją dreszcz, jednak wiedziała, że musi się choć odrobinę opłukać. Weszła nieco głębiej, ochlapała się, uważając, by nie zamoczyć rany, a potem zanurzyła w wodzie swoje długie rude włosy, które nie układały się już wcale w urocze loki. Delikatnie wyciskając pojedyncze pasma, wpatrywała się w kamieniste dno, nad którym pływały małe, srebrne rybki. Mimo zimna ta prawie kąpiel okazała się bardzo przyjemna i pozwoliła zmyć z siebie trudy podróży.

– Zimna… – usłyszała głos przyjaciółki, która stanęła po kostki w wodzie.

Cass spojrzała na zabójczynię. Mereid była piękną kobietą o atrakcyjnej figurze i ciemniejszej karnacji. Kształtne biodra, pełne piersi. Bardzo różniła się od filigranowej i bladej z natury Cassidy.

– Da się wytrzymać. – Skończyła wyciskać mokre loki. – Od razu mi lepiej.

– Mam mikstury wzmacniające przy siodle. – Mówiąc to, przyjaciółka pochyliła się, by zanurzyć dłonie w rzece. – Dam ci trochę. Schudłaś i wyglądasz jak cień samej siebie.

– Przestań mi matkować – burknęła oburzona Cassidy, wychodząc na brzeg. – Wystarczy, że Edgar zachowuje się, jakbym była małą dziewczynką.

– To nic złego, że się martwi. Jesteś w końcu przyszłością gildii.

Dziewczyna prychnęła pod nosem, podchodząc do swojej sukienki, brudnej i poplamionej krwią. Cassidy nie miała jednak niczego innego. Nie mogła też jej wyprać, ponieważ nie zamierzała podróżować w samej bieliźnie albo, co gorsza, w przemoczonym ubraniu. Kiedy chwyciła kieckę, usłyszała szelest w krzakach. Szybkim ruchem złapała leżący pod nogami miecz, jednak opuściła go, dostrzegłszy Kyle’a. Gniewnie ściągnęła brwi.

– Won mi stąd! – krzyknęła, nie chcąc, by podchodził. – Zboczeńcu jeden! Wiedziałam, że coś jest z tobą nie tak!

Chłopak tylko się odwrócił.

– Cass?! – Mereid zasłoniła się i wybiegła z wody.

– To Kyle! – Cassidy pospiesznie nałożyła na siebie sukienkę. – Nie przejmuj się.

Już ubrana naskoczyła na rycerza niczym mały chochlik.

– Słyszysz?! Wypad! – warknęła. – Mereid się ubiera! Rozumiem wszystko, ale żeby podglądać nas podczas kąpieli?!

– Nie oddalaj się od obozowiska – odparł spokojnie i z powagą, niezrażony jej wrzaskami.

– Jesteś bezczelny! – syknęła, popychając go.

Kyle nie oponował. Przyglądał się jej z lekkim politowaniem. Nie bardzo rozumiał, dlaczego tak bardzo się zezłościła.

Kiedy wrócili do obozowiska, wściekła Cass podeszła do swojego konia. Ściągnęła koc, który miał na grzbiecie i okryła się, wytarła też o niego mokre włosy.

– Zimna woda zepsuła ci humor? – zapytał Troy.

– Nie – fuknęła wściekła. – Raczej pewien zakuty łeb zanadto się mnie uczepił.

– Co się stało?

– Nic. Wszyscy mężczyźni myślą jedynie kutasami – warknęła i odeszła.

Troy odprowadził ją wzrokiem, po czym zerknął w kierunku Kyle’a. Widział, że dziewczyna wyszła z nim z zarośli i przypuszczał, że to on stanowił powód jej złego nastroju. Zabójca mógł się tylko domyślać ze słów Cass, czego rycerz od niej oczekiwał, i ze złością zacisnął pięści. Kyle był zbyt pewny siebie, krył się jednak pod maską tego dziwnego spokoju. Troy wiedział, że nie może spuścić go z oka. Chciał chronić dziewczynę, choć wiedział, że sama Cassidy raczej nie życzyłaby sobie jego interwencji.

Postój przebiegł bez większych atrakcji. Choć niezbyt długi, wszyscy zdołali odpocząć i posilić się przed dalszą podróżą.

Najedzona i umyta Cassidy odzyskała dobry nastrój. Nucąc pod nosem, obserwowała ciągnące się przed nimi połacie zieleni.

Edgar, wsłuchując się w dobrze znaną mu melodię, zaśpiewał cicho:

Poznać chcę inny świat, urok innych miast,

Długiej podróży smak i przygody czar.

Cassidy spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. Często śpiewał jej tę piosenkę, kiedy była mała. On również popatrzył na nią z czułością.

Poprawiła się w siodle, rozpychając się między jego ramionami.

– Chcę swojego konia – zażądała. – Daj mi chociaż potrzymać wodze.

– Nie marudź – rzucił, pospieszając zwierzę, by dołączyło do pozostałych. – Chciałaś się umyć, nie poprawił ci się od tego humor?

– Poprawił. Widzę, że ty też wziąłeś sobie do serca moją uwagę. Teraz czuć od ciebie glony.

– To twoje włosy – zaśmiał się, na co dziewczyna przyłożyła jeszcze wilgotny kosmyk do nosa.

Rzeczywiście pachniał rzeką, przyjemnie i kojąco.

Uniosła wzrok i spostrzegła, że Kyle wyjechał na przód i zatrzymał się przy jednym z drzew. Zaintrygowana wyprostowała się, chcąc sprawdzić, co on robi. Obserwowała, jak zszedł z konia i przykląkł przy rozdeptanym kretowisku. Przejechał dłonią po rozrzuconej glebie, po czym lekko zmarszczył brwi.

– Co się stało? – zapytał Aidan, zatrzymując się obok.

– Orkowie. – Kyle podniósł się i rozejrzał. – Są niedaleko.

– No błagam… – jęknęła Cassidy, kiedy Edgar również przystanął obok rycerza. – Tego nam tylko brakuje.

Chłopak nic nie odpowiedział, a jego ciemne oczy przeszukiwały zarośla w niezwykłym skupieniu.

Cassidy poczuła zimny dreszcz, widząc jego minę. W najmniejszym stopniu nie pragnęła następnej bitwy, nawet jeżeli miała rycerza po swojej stronie. Widziała jednak, że mężczyzna kładzie dłoń na rękojeści miecza i przygotowuje się do walki. Wyglądał tak, jakby dostrzegał coś, czego oni jeszcze nie widzieli. Jak drapieżnik, który zwęszył ofiarę.

– Kyle, chodź – rzuciła. – Jedziemy dalej.

– Oni tu są. – Kyle nie odrywał wzroku od gęstych krzaków. – Obserwują nas.

Na jego słowa Cassidy przełknęła ślinę i podążyła wzrokiem do miejsca, w które wpatrywał się rycerz. Wizja walki wcale nie napawała jej optymizmem, zwłaszcza że ostatnie starcie nie skończyło się dla niej zbyt dobrze.

– Dużo ich jest? – zapytał Edgar, widząc, że koń również zaczął się denerwować, wyczuwając zapach potworów.

– Nie wiem. W tych okolicach jest ich leże.

– To co robimy? – zapytał Troy.

– Jak to co?! – oburzyła się Cassidy i chwyciła wodze, wyrywając je Edgarowi. – Kyle! Zarzynanie orków nie jest już twoim zadaniem. Przysięgałeś mnie bronić, prawda? Rusz dupę i spadamy stąd!

Mężczyzna spojrzał na dziewczynę. Niby miała rację, jednak przeczuwał, że potwory tak łatwo nie dadzą im spokoju. Wolał podjąć walkę, jednak jego rozważania przerwał Edgar, który również wydawał się obawiać starcia z orkami.

– Cass ma rację, nie ma sensu narażać się bez potrzeby. Mamy konie, nie dogonią nas.

Kyle cofnął rękę z miecza. Podszedł bez słowa do swojego konia, wskoczył na jego grzbiet i raz jeszcze rozejrzał się po okolicy.

Cassidy poczuła ulgę, jednak nie cieszyła się długo. Potężny ryk uzmysłowił im, że orkowie są bliżej, niż im się wydawało. Jak na komendę cała grupa ruszyła galopem w gęsty las. Nie wiedzieli, dokąd jadą i gdzie ukryte są potwory. Nie znali tak dobrze tych terenów. Na ich szczęście Kyle orientował się tu o wiele lepiej. Pokierował ich w inną stronę, po czym zrównał się z koniem, na którym siedzieli Cassidy i Edgar.

– Dogonię was. – Chłopak rzucił zabójcy porozumiewawcze spojrzenie, na co ten skinął głową.

– Zwariowałeś?! Kyle! – syknęła Cassidy, jednak towarzysz przycisnął ją do siebie, popędzając konia. – Zostaw mnie! Oni go rozszarpią!

– Da sobie radę – mruknął Edgar bez emocji, nie zwalniając uścisku.

Przyspieszył jeszcze i dziewczyna nie zdążyła nawet zareagować. Chwyciła się tylko mocniej grzywy konia i spojrzała w stronę, w którą pojechał Kyle. W jej ocenie rycerz nie miał szans, nawet jeżeli dobrze władał bronią. Nie miał zbroi, był sam i nie wiedział, jak liczna jest grupa przeciwników.

Kiedy konie poniosły jego towarzyszy w gęste zarośla, rycerz zeskoczył ze swojego wierzchowca. Przywiązał niespokojne zwierzę do najbliższego drzewa i ruszył w kierunku ryków. Wyciągając miecz z pochwy, przywołał aurę bitewną i poczuł, jak jego ciało napełnia magia z tatuaży zakonnych. Gdzieś na granicy jego świadomości tliło się przekonanie, że nie powinien zostawiać Cassidy samej.

Nie jest sama – powtarzał w myślach. Ale czy ta grupka zabójców mogła ją ochronić? Szczerze w to wątpił.

Trzask łamanych gałęzi i tupot wielkich stóp nie pozwolił na dalsze rozważania. Kyle był gotowy. Co prawda bez zbroi, jednak w przypadku orków nie stanowiło to problemu. Nie słynęli z umiejętności finezyjnego fechtunku. Gdy pierwsze stwory wybiegły z zarośli, Kyle doskoczył do nich i ciął szeroko – trzy cięcia później czoło natarcia leżało w kałuży krwi. Prymitywne orkowe zbroje i broń nie stanowiły wyzwania dla zakonnego miecza. Nadbiegali kolejni i sytuacja się powtórzyła. Ataki z doskoku, szerokie cięcia, by zadać jak najpoważniejsze rany. W powietrzu rozlegał się świst miecza i okrzyki bojowe orków, niknące po chwili bądź zamieniające się w pieśń konających. Kyle szturmował dalej na ich szeregi, co chwilę ocierając twarz z potu i krwi.

Zanim zdążył się zorientować, szesnastu wojowników leżało na ziemi. Taka liczba oznaczała jedno – to nie było przypadkowe spotkanie, orkowie wybrali się na łowy. Brakowało szamana i wodza. Nie mylił się, próbując odnaleźć ich wzrokiem. Zza pobliskich drzew wyszła olbrzymia postać – wódz. Równie wielki, co paskudny, nosił na sobie skóry dzika poprzetykane prymitywnie wykonanymi elementami pancerza. W dłoniach dzierżył obusieczny topór, który nawet jak na orka był komicznie duży. Jego głowę zdobiła, wedle zwyczaju, korona wykonana z żelaza – w sumie korona tylko z nazwy. Przypominała bardziej plątaninę prętów, która została wbita w czaszkę wodza i częściowo w nią wrosła. Obok stwora pojawiła się zakapturzona orczyca, w stroju wykonanym najpewniej z worków jutowych, zadziwiająco drobna i pokryta plemiennymi tatuażami. W ręku trzymała długi kij podobny do laski, jaką podróżni podpierają się w drodze. Oboje byli wyraźnie zatrwożeni masakrą.

Kyle nie miał ochoty dłużej się bawić. Musiał wracać do Cassidy. Wolał załatwić to szybko, dopóki aura i tatuaże chroniły go przed orkową magią. Błyskawicznym ruchem wyjął toporek z dłoni leżącego u jego stóp potwora (według ludzkiej miary byłaby to olbrzymia siekiera do zwalania drzew) i rzucił nim w orczycę. Ostrze wbiło się z trzaskiem prosto między jej oczy. Zanim przywódca orków zdążył się otrząsnąć z szoku, Kyle już do niego doskoczył. Jednak wódz nie został nim tylko dlatego, że był najbrzydszy w plemieniu. Potrafił walczyć, jak na wojownika przystało. Wziął zamach i, jakby chciał przepołowić rycerza, ciął horyzontalnie. Jednak topór, jak każda broń orków, był za duży i ciężki.

Ich gatunek chyba nigdy się nie nauczy, że broń nie musi być wielka i nieporęczna, by zabić wroga.

Kyle bez trudu prześlizgnął się pod ostrzem przeciwnika, co ustawiło go w pozycji do ataku w plecy. Jednym szybkim cięciem pozbawił orka głowy. Odbiła się ona z głuchym dźwiękiem od ściółki. Rycerz wyrwał metalową koronę z czaszki wodza i ruszył w kierunku konia.

Czas dogonić resztę – pomyślał, dosiadając jego grzbietu.

Tymczasem grupa zabójców odjechała dobrych kilka kilometrów dalej, zatrzymując się w górze rzeki. Cass nie odzywała się całą drogę, wściekła, że Kyle jej nie posłuchał. Nie znała go, nie łączyła ich żadna zażyłość, jednak myśl, że może dał się zabić w tak głupi sposób, wcale nie napawała jej entuzjazmem.

Czuła, że cała ścierpła. Jazda z Edgarem miała swoje plusy, jednak nie należała do najwygodniejszych. Zeskoczyła z konia, czując, jak zwiotczały jej nogi, i odruchowo spojrzała w stronę, z której przyjechali. Okolica wydawała się spokojna, jednak dziewczyna wciąż pozostawała czujna.

– Zostaniemy tu na noc – zarządził Edgar, spoglądając na rzekę. – Można by złowić kilka ryb na kolację.

Cassidy skinęła głową. Musieli odpocząć i nabrać sił przed kolejną podróżą. Rozsiodłały wraz z Mereid konie, zdjęły koce z ich grzbietów. Rudowłosa ułożyła derki z boku, tam, gdzie Troy wraz z Edgarem znosili drewno na ognisko. Wciąż było jasno, jednak niebo nabrało już pomarańczu i czerwieni, co zwiastowało zbliżającą się noc. Nie przysłuchiwała się rozmowie przyjaciół. Wzięła dwa konie i zaprowadziła je do rzeki, by mogły się napić. Obserwowała w milczeniu, jak zwierzęta chłepczą wodę, kiedy usłyszała nieopodal jakiś plusk. To Aidan ustrzelił ze swojej kuszy rybę pływającą na płyciźnie. Strzelisty chłopak wyglądał dość pokracznie uczepiony gałęzi.

– Jest! – zawołał wesoło, na co Cassidy się uśmiechnęła.

Perspektywa kolacji bardzo poprawiła jej nastrój, choć myśli dziewczyny wciąż krążyły niespokojnie wokół Kyle’a. Zaczepiła uwiąz o gałąź, po czym pospiesznie ściągnęła buty i wbiegła do wody. Aidanowi udało się ustrzelić sporego pstrąga, trafił go w sam środek głowy. Wyszła z rybą na brzeg i wyciągnęła nóż z cholewki buta. Zaczęła oprawiać zdobycz, wyrzucając wnętrzności do wody, by zwabić inne ryby. Wypłukała oczyszczoną tuszkę, zaniosła ją do ogniska i nabiła na prosty kij.

– Nareszcie coś innego niż suchy chleb – ucieszył się Troy. – Aidan poluje?

– No… – Nie spojrzała nawet w jego stronę. Wróciła nad rzekę, by obserwować poczynania długowłosego zabójcy.

Edgar odprowadził ją wzrokiem, czując, że dziewczyna myślami jest zupełnie gdzie indziej. On też niepokoił się o Kyle’a, choć słyszał wiele pogłosek na temat siły rycerzy i wierzył, że chłopak do nich wróci.

Słońce coraz bardziej chyliło się ku zachodowi. Robiło się coraz ciemniej i ciszej. Nawet ptaki skończyły swoje koncerty, słychać było jedynie szum liści poruszanych przez wiatr. Cassidy siedziała otulona kocem przy ognisku, wpatrując się w piekące się ryby. Dziś czekała ich uczta, jednak dziewczyna nie przywiązywała do tego dużej wagi. Nie mogła się doczekać, kiedy w końcu dotrą do ciotki; miała nadzieję, że tam zazna chwili ukojenia.

Niespodziewany hałas zwrócił ich uwagę. Niemal wszyscy poderwali się z miejsc, gotowi do odparcia ataku, ale po chwili dostrzegli znajomego konia i rycerza. Kyle wyglądał jak rzeźnik. Jego jasna koszula nasiąkła szkarłatem, choć on sam nie wyglądał na rannego.

Cassidy na jego widok ściągnęła z wściekłością brwi.

– Idiota! – Ruszyła w jego kierunku. – Co za dureń staje w pojedynkę do walki z grupą orków?! Mocno oberwałeś?

– To nie jest moja krew – odpowiedział spokojnie, zeskakując z konia.

– Dlaczego mnie nie posłuchałeś? – kontynuowała. – Mówiłam ci, żebyś uciekał! Ty masz jakiś kompleks czy co? Chciałeś udowodnić, jaki jesteś dobry?

Kiedy zabójczyni wylewała swoje żale, rycerz rzucił jej pod nogi koronę, którą wyrwał z czaszki wodza.

– Co to jest? – zapytała zdezorientowana, podążając wzrokiem za umazanym krwią kłębem metalowych prętów.

– Korona wodza. – Niewzruszony podszedł do ogniska i usiadł. – Tak jak mówiłem, znajdowaliśmy się blisko ich leża.

– Leża? – Podążyła za nim.

– No proszę. – Edgar uniósł brwi z podziwem. – Czyli było gorzej, niż nam się wydawało.

– Co masz na myśli? – Cassidy stanęła przy rycerzu.

– Nie daliby nam spokoju. –Kyle wpatrywał się w ogień. – Nie moglibyśmy spokojnie spędzić tu nocy.

– Wkroczyliśmy na ich teren – dokończył za niego Edgar, rozumiejąc, dlaczego rycerz uparł się, żeby walczyć z potworami. – Te kilka kilometrów, które przejechaliśmy, nie stanowiłoby dla nich żadnej przeszkody. Najpewniej zaatakowaliby nas w nocy. Wtedy łatwo ktoś mógłby ucierpieć.

– A tak Kyle mógł się popisać? – mruknęła ironicznie Cassidy. – Brawo. Wyciąłeś potwory. Mam nadzieję, że jesteś z siebie dumny.

Edgar zaśmiał się, słysząc zmianę w jej głosie. Widział, że jak tylko Kyle pojawił się w obozie, dziewczyna od razu się ożywiła. I nabrała apetytu – z zadowoleniem chwyciła jedną z ryb i dzieląc się z Mereid, zaczęła delektować się kolacją.

Noc przyniosła nieprzyjemny chłód. Spore ognisko dawało jednak miłe ciepło, podobnie jak wełniane koce. Dziewczyny oparły się o siebie, wsłuchane w trzask wilgotnego drewna, wpatrzone w tańczący ogień. Delikatne, maleńkie iskierki tańczyły nad płomieniem, przypominając świetliki rozsiane po tutejszych łąkach. To pozwoliło zapomnieć o zagrożeniu. Teraz byli bezpieczni, a już następnego wieczoru mieli dotrzeć do domu ciotki.

– Dużo ich było? – zagadnął Aidan, kiedy Kyle wrócił znad rzeki.

Rycerz chciał się umyć i przepłukać koszulę. Powiesił ją teraz na kiju przy ognisku i usiadł tuż obok okrytych kocem dziewcząt. Jego tatuaże mocno kontrastowały z nieco śniadą skórą, a mokre włosy opadały na niemal czarne oczy.

– Osiemnastu – powiedział beznamiętnie, jakby to było coś zupełnie oczywistego.

– Ilu? – Aidan rozdziawił usta. – Nieźle… Nigdy nie walczyłem z orkami.

– Nic dziwnego. Do tej pory raczej skupialiśmy się na ludziach – powiedział sucho Troy.

– Skąd wiedziałeś, że to tam znajdowało się ich leże? – dopytywał dalej Aidan.

– Dostaliśmy zgłoszenie.

– Zapewne dlatego byłeś tu w okolicy, kiedy zaatakowali Cass – zauważył słusznie Edgar. – W tych rejonach mnożą się na potęgę. Mają tu dobre warunki. Podobno zarówno orkowie, jak i gobliny lubią takie miejsca.

Rycerz jedynie skinął głową, przypominając sobie dzień, kiedy po raz pierwszy zobaczył rudowłosą dziewczynę. Pamiętał dokładnie chwilę, gdy próbowała się podnieść ze ściółki, zaciekle broniąc się za pomocą swojego krótkiego miecza. Z całą pewnością przegrałaby to starcie. Jeszcze chwila i orkowie rozpłataliby jej drobne ciało na miazgę. Teraz jednak była bezpieczna. Siedziała obok przyjaciółki, pałaszując rybę i wpatrując się w ogień. Kyle nie spodziewał się, że to przypadkowe spotkanie tak bardzo wpłynie na jego dalszy los.

– Skoro wcześniej zaatakowali Cass, to znaczy, że w okolicy jest ich więcej? – zapytał znów Aidan, dorzucając drewna do ognia. – Jak myślisz?

– Na pewno – przyznał rycerz.

– To podobno głupie stworzenia – zauważył Troy, spoglądając z pewną dozą powątpiewania na Kyle’a. – Nie działają według jakiejś skomplikowanej taktyki.

– Są głupie, to prawda – przyznał Edgar – ale też niebezpieczne. Wierz mi, że nie chciałbyś stanąć sam do walki z taką gromadą.

Coraz bardziej śpiąca Cassidy przysłuchiwała się ich rozmowie z kłuciem w sercu. Dobrze pamiętała, jak Kyle walczył z grupą orków, kiedy to ona miała nieszczęście ich spotkać. Mimo że była naprawdę dobrą wojowniczką, sama nie dałaby im rady. On jednak – o ile nie kłamał – pokonał całą grupę wraz z ich wodzem i nie został nawet draśnięty. Bardzo ją to zaintrygowało i przyglądała mu się z respektem.

Mereid, oparta o jej ramię, niemal już zasnęła, samą Cassidy też zaczął morzyć sen. Z pełnym brzuchem, blisko ognia, wsunęła się głębiej pod koc i położyła na ziemi wtulona twarzą w złote włosy przyjaciółki.

Mężczyźni jednak jeszcze długo rozmawiali na temat potworów, ich zwyczajów i taktyki walki. Niskie głosy działały kojąco. To, że przyjaciele byli tuż obok, pozwalało Cassidy zasnąć głęboko i bez strachu. Ufała im wszystkim. Wiedziała, że przy nich jest bezpieczna. Potrzebowała tego.

Z nadejściem poranka zrobiło się bardzo zimno. Było jeszcze wcześnie, słońce dopiero nieśmiało wychylało się znad horyzontu.

Cassidy jednak nie spała. Nie mogła zasnąć po tym, jak przebudziła się zmarznięta, próbując się okryć. Ognisko już dogasało, a Mereid zawinęła się we wspólny koc niczym mumia. Rudowłosa nie chciała jej budzić. Usiadła, przecierając zaspaną twarz, i spojrzała na żar, który lekko rozświetlał panujący wciąż półmrok. Podniosła dwa spore kawałki pieńków, na których wczoraj siedzieli, i położyła je na palenisku. Suche drewno szybko zajęło się ogniem, jej zmarznięte ręce wreszcie mogły się ogrzać.

Chciała już wrócić do przyjaciółki, kiedy dostrzegła Kyle’a siedzącego kawałek dalej. Wpatrywał się w powolny nurt rzeki z zamyślonym wyrazem twarzy. Była zaskoczona, że też nie spał. Jego koc leżał złożony tak, jak go wczoraj przygotowała. Skorzystała z tego i okrywając się nim, podeszła do rycerza. Miał na sobie koszulę Edgara, która wciąż nosiła na sobie ślady wczorajszej walki.

Obserwował, jak dziewczyna zajmuje miejsce tuż obok niego i mocniej otula się kocem.

– Nie spałeś – rzuciła szeptem, żeby nie obudzić pozostałych. – Nie musisz czuwać całą noc. Możemy ustalić warty.

– Nie potrzebuję dużo snu. – Wrócił wzrokiem do płynącej rzeki.

– Gadanie – fuknęła. – Spadniesz w drodze, jak cię koń ulula.

Kyle milczał, a jego ciemne, prawie czarne oczy wydawały się nieobecne.

Co ci siedzi w tym pustym łbie? Westchnęła ostentacyjnie, opierając plecy o powalony, ogromny pień.

– Jutro wieczorem powinniśmy być już w Hilsbor. Tam nieco odpoczniemy. Moja ciotka to specyficzna kobieta, ale zawsze mogłam na nią liczyć. Na pewno nie odmówi pomocy. – Cassidy, poirytowana milczeniem chłopaka, kuksnęła go w żebra. – Powiedz coś. Wkurzasz mnie tym swoim milczeniem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: