Więźniarki - ebook
Więźniarki - ebook
Zakład karny dla kobiet w São Paolo to świat w miniaturze. Jest tu rynek pracy, handel, są problemy mieszkaniowe. Jest moda i zmieniające się trendy w wystroju wnętrz. Są sojusznicy i wrogowie. Są zasady, których trzeba przestrzegać, jeśli chce się przeżyć. Jest hierarchia i wewnętrzny system sądowniczy. Oczywiście są też strażniczki, ale tylko gościnnie, więc nie mają wiele do powiedzenia.
Jest tu miejsce na miłość – większość osadzonych nawiązuje relacje uczuciowe i erotyczne z innymi więźniarkami. Jest też samotność. Odwiedzający to rzadkość, świat zewnętrzny szybko zapomina o skazanych kobietach. Najwięcej jest tęsknoty, zwłaszcza za dziećmi, które zostają po drugiej stronie albo urodzone w więzieniu, po kilku miesiącach zgodnie z przepisami są odbierane matkom.
Więźniarki to ostatnia część trylogii więziennej Drauzio Varelli. Autor, który przez wiele lat pracował charytatywnie w zakładach karnych jako lekarz, nie tylko barwnie i szczegółowo opisuje ten niezwykły świat, ale bada też, co sprawiło, że jego podopieczne znalazły się za kratami. Gwałty, morderstwa, kradzieże, handel narkotykami – większość tych przestępstw jest popełniana z biedy, beznadziei, pragnienia poprawy swojego losu. To smutny paradoks, ale niektóre bohaterki tej opowieści dopiero za murami więzienia znajdują bezpieczną przystań.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-234-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Anna Sulińska _Olimpijki_
Wojciech Górecki, Bartosz Józefiak _Łódź. Miasto po przejściach_
Lidia Ostałowska _Farby wodne_ (wyd. 2)
Albert Jawłowski _Miasto biesów. Czekając na powrót cara_
Peter Pomerantsev _Jądro dziwności. Nowa Rosja_ (wyd. 2)
Ilona Wiśniewska _Hen. Na północy Norwegii_ (wyd. 2)
Swietłana Aleksijewicz _Ostatni świadkowie. Utwory solowe na głos dziecięcy_ (wyd. 2)
Patrick Radden Keefe _Cokolwiek powiesz, nic nie mów. Zbrodnia i pamięć w Irlandii Północnej_
Piotr Lipiński _Kroków siedem do końca. Ubecka operacja, która zniszczyła podziemie_
Karolina Przewrocka-Aderet _Polanim. Z Polski do Izraela_ (wyd. 2 zmienione)
Katarzyna Surmiak-Domańska _Ku Klux Klan. Tu mieszka miłość_ (wyd. 2 zmienione)
Ludwika Włodek _Gorsze dzieci Republiki. O Algierczykach we Francji_
Peter Robb _Sycylijski mrok_ (wyd. 2)
_Ojczyzna dobrej jakości. Reportaże z Białorusi_, pod red. Małgorzaty Nocuń (wyd. 2)
Elizabeth Pisani _Indonezja itd. Studium nieprawdopodobnego narodu_ (wyd. 2)
Barbara Seidler _Pamiętajcie, że byłem przeciw. Reportaże sądowe_ (wyd. 2)
Tomasz Grzywaczewski _Wymazana granica. Śladami_ II_ Rzeczpospolitej_
Jacek Hołub _Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci_ (wyd. 2)
Piotr Lipiński _Cyrankiewicz. Wieczny premier_ (wyd. 2)
Birger Amundsen _Harald. Czterdzieści lat na Spitsbergenie_
Swietłana Aleksijewicz _Cynkowi chłopcy_ (wyd. 4)
Małgorzata Sidz _Kocie chrzciny. Lato i zima w Finlandii_ (wyd. 2)
Ewa Stusińska _Miła_ _robótka. Polskie świerszczyki, harlekiny i porno z satelity_
Marcelina Szumer-Brysz _Wróżąc z fusów. Reportaże z Turcji_ (wyd. 2)
Andrzej Brzeziecki, Małgorzata Nocuń _Łukaszenka. Niedoszły car Rosji_ (wyd. 2 zmienione)
Dawid Krawczyk _Cyrk polski_
Aleksandra Łojek _Belfast. 99 ścian pokoju_ (wyd. 2 zmienione)
Peter Hessler _Pogrzebana. Życie, śmierć i rewolucja w Egipcie_
Peter Hessler _Przez drogi i bezdroża. Podróż po nowych Chinach_ (wyd. 2)
Thomas Orchowski _Wyspa trzech ojczyzn. Reportaż z podzielonego Cypru_
Haruki Murakami _Podziemie. Największy zamach w Tokio_
W serii ukażą się m.in.:
Paweł Smoleński _Balagan. Alfabet izraelski_ (wyd. 2 zmienione)
Jan Pelczar _Lecę. Piloci mi to powiedzieli_WSTĘP
_Więźniarki_ to ostatnia część trylogii.
Część pierwsza, _Ostatni krąg_, wydana w 1999 roku , była owocem dziesięciu lat, które przepracowałem ochotniczo jako lekarz w zakładzie karnym Carandiru w São Paulo. Początkowo nie zamierzałem pisać książki – moim celem było stworzenie stałej rubryki kryminalnej w „Notícias Populares”, gazecie cieszącej się w tamtych czasach wielką poczytnością, i przedstawianie w niej historii zasłyszanych w więzieniu.
Kiedy zacząłem, zdałem sobie sprawę, jak trudno jest opowiadać o zakładzie karnym, w którym przebywa ponad siedem tysięcy skazanych, komuś, kto nie ma zielonego pojęcia o strukturze tego wielkiego obiektu. Jak relacjonować rozgrywające się w siedmiu pawilonach zdarzenia tak, by nie musieć opisywać za każdym razem całego zakładu?
Aby wyjść z impasu, uznałem, że najlepiej będzie opracować szczegółowy opis każdego z pawilonów, aby mieć pod ręką bazowy tekst, do którego mógłbym się później odwoływać. Chociaż już od siedmiu lat co tydzień bywałem w więzieniu, teraz wróciłem tam jako pisarz.
W ciągu tych lat zrozumiałem, że architektura i wewnętrzne podziały poszczególnych budynków łączą się nierozerwalnie z antropologicznymi interakcjami osób, które odsiadywały tam wyroki. Przybliżenie czytelnikowi organizacji więzienia, zwyczajów więźniów, kodeksów postępowania oraz historii ich życia przekraczałoby ilość miejsca dostępną na łamach gazet.
_Ostatni krąg_ ukazał się w środę. Kiedy w sobotę zacząłem przeglądać prasę, byłem w szoku – informacje o książce znalazły się na pierwszych stronach najpopularniejszych w kraju gazet, pism i dodatków kulturalnych; w kolejnych dniach ukazało się sporo recenzji. Nigdy nie spodziewałem się takiego oddźwięku. Nawet trochę się wystraszyłem.
Książka nie przyniosła mi złudzeń literackich. Zawsze byłem świadom, że jej celem jest tylko przybliżenie życia pulsującego w tym mikrokosmosie światu, który znajduje się poza więziennymi murami.
_Ostatni krąg_ został przełożony na wiele języków i zaadaptowany na użytek kina i telewizji przez Hectora Bebenco, drogiego przyjaciela, za którym bardzo tęsknimy, odkąd odszedł na emeryturę. Książka posłużyła nawet za kanwę sztuki teatralnej i słuchowiska radiowego w BBC.
W tamtych dniach nabrałem zwyczaju spotykania się – po skończeniu posługi medycznej w więzieniu i po opuszczeniu jego murów – z funkcjonariuszami, którzy także byli już po służbie. Szliśmy razem do któregoś z okolicznych barów napić się piwa. Były to bezcenne okazje, aby posłuchać opowieści ze świata przestępczego i porechotać z głupot wygadywanych pod wpływem alkoholu.
Kiedy zacząłem pracować w Carandiru, służba więzienna odnosiła się do mnie z szacunkiem, ale i stosownym dystansem. Pełni nieufności, zmieniali temat rozmowy, kiedy do nich podchodziłem, a gdy powodowany ciekawością o coś pytałem, kluczyli i udzielali wymijających odpowiedzi. Z niewinną miną pytali, czy należę do jakiegoś stowarzyszenia obrony praw człowieka, do Kościoła ewangelickiego lub czy zamierzam kandydować na posła.
Minęło trochę czasu, zanim przywykli do mojej obecności. Minęło jeszcze więcej, zanim zaczęli mi się zwierzać z grzechów popełnionych na służbie.
Obawiając się, że stracimy ze sobą kontakt, kiedy więzienie Carandiru zostało wysadzone w powietrze, zaproponowałem, abyśmy kontynuowali nasze spotkania w barach strefy północnej i w centrum miasta co dwa, trzy tygodnie, który to zwyczaj zachowaliśmy do dziś. Dzięki tym spotkaniom zyskałem prawdziwych przyjaciół oraz wpadłem na pomysł napisania _Klawiszy_, drugiej części trylogii, opublikowanej w 2012 roku , trzynaście lat po _Ostatnim kręgu_. Książka _Klawisze_ doczekała się telewizyjnej adaptacji w TV Globo.
Po unicestwieniu Carandiru zacząłem leczyć skazanych w więzieniu stanowym, gdzie przebywało wówczas trzy tysiące mężczyzn. Ta praca potrwała nieco ponad trzy lata, aż zakład przekształcono w więzienie dla kobiet, gdzie od 2006 roku pełnię ochotniczo posługę medyczną.
Książka, którą czytelnik ma teraz w dłoni, to coś w rodzaju _Ostatniego kręgu_, ale dotyczącego więzienia, gdzie wyroki odsiaduje ponad dwa tysiące kobiet. Staram się w niej przedstawić choćby fragmenty tego, co widziałem, słyszałem i czego mogłem się nauczyć przez jedenaście lat pracy.
_Więźniarki_ dopełniają trylogię poświęconą przygodzie, która rozpoczęła się dwadzieścia osiem lat temu.PRZYBYCIE
– Witamy w domu wariatek, doktorze.
Tymi słowy powitał mnie krępy funkcjonariusz, otwarłszy żelazną, zwieńczoną kutym ornamentem bramę, za którą mieszczą się tereny zielone Stanowego Zakładu Penitencjarnego, wzniesionego jako wzorcowe więzienie w latach dwudziestych ubiegłego wieku według projektu architekta Ramosa de Azevedo, tego samego, który zaprojektował Teatr Miejski w São Paulo, arcydzieło naszej architektury z tamtych czasów.
Ruszyłem asfaltową drogą wysadzaną stuletnimi sosnami i cezalpiniami, które oferują idącemu litościwy cień. Kiedy dochodziłem do budynku zakładu, po lewej stronie dostrzegłem otoczony płotem gaj żółtych bambusów ponad dwudziestometrowej wysokości. Po prawej trzej funkcjonariusze policji wojskowej rozmawiali przed otwartymi drzwiami samochodu. Na wprost zobaczyłem mur z wieżyczkami strażniczymi i szarą bramą z solidnego drewna grubości ręki, dostatecznie szeroką, aby mogły przez nią wjechać wozy dostawcze. Wysoka, majestatyczna brama, jak te w średniowiecznych fortecach. Nad nią, na murze, napis czarnymi literami: „Instytut Odnowy Moralnej”.
Sambista, funkcjonariusz, którego znałem już w czasach starego Carandiru, otworzył niewielkie drzwiczki dla pieszych wmontowane w olbrzymią bramę, po czym z uśmiechem wyciągnął do mnie rękę.
– W porządeczku, doktorze? Znowu z nami?
Przeszedłem przez portiernię, pozdrowiłem funkcjonariuszkę w okienku po prawej i skierowałem się do okratowanej klatki prowadzącej na wewnętrzny dziedziniec.
Na rozległym patio celowało w niebo dwanaście palm królewskich, z których dwie były równie imponujące jak te najwyższe w ogrodzie botanicznym w Rio de Janeiro. Otaczały je klomby pełne rozkwitłych azalii i róż, ogrodzone drucianą siatką, aby zatrzymać hodowane tam hałaśliwe kaczki. Naprzeciw mnie stał budynek administracji, do którego z obu boków wiodły schodki łączące się na wejściowym ganku. Na frontonie napis, umieszczony tam przed niemal stu laty, oznajmiał: „Tutaj praca, dyscyplina i dobroć odkupują popełnione występki i pozwalają człowiekowi wrócić do życia w społeczeństwie”.
Na środku, pod schodami i gankiem, jest okratowana bramka. Prowadzi ona do centralnej galerii, która przecina cały zakład, dzieląc go na dwie połowy. Trzy metry za nią kolejna brama otwiera nową klatkę. Między obiema klatkami znajduje się okratowana sala rewizji. Dwie funkcjonariuszki siedzą w niej przy biurkach z połowy ubiegłego stulecia, wyposażonych w niemal równie stare komputery, podłączone do wściekłego kłębowiska kabli. Na ścianie umieszczona jest obszerna tablica z tuzinem powieszonych na niej kajdanek.
Po obu bokach tej sali biegną korytarze. Ten po lewej – jeśli patrzy się od wejścia – prowadzi do gabinetu lekarskiego i cel zbiorowych, które stanowią obowiązkowe miejsce postoju dla nowo przyjętych, gdzie oczekują one na przydział do konkretnych pawilonów. Korytarz po drugiej stronie wiedzie do kuchni przemysłowej, rozległej i przestronnej, przypominającej mrowisko pełne kobiet w pomarańczowych spodniach i białych czepkach. Dalej galeria prowadzi w prostej linii na tyły więzienia. Aby się tam dostać, trzeba przejść przez klatki wejściowe do pawilonów Jeden, Dwa i Trzy.
Dobrze znałem te wnętrza. Po wysadzeniu w powietrze więzienia stanowego Carandiru pracowałem tu trzy lata jako ochotnik, aż zakład przestał być ośrodkiem dla mężczyzn. Odszedłem, kiedy zaczęto przenosić osadzonych do innych zakładów, aby zrobić miejsce dla kobiet, które odsiadywały wyroki w przeludnionych więzieniach kobiecych stanu São Paulo.
Miałem już za sobą doświadczenie likwidacji Carandiru. Nie ma nic bardziej deprymującego niż cisza, rezonujący odgłos zatrzaskiwanych żelaznych bramek na opustoszałych galeriach, czasem jakiś zamyślony więzień przed drzwiami celi, pogrążeni w sobie strażnicy na krzesłach przed wejściową klatką. Ciągła krzątanina, wchodzenie i wychodzenie, ludzie śpieszący we wszystkie strony, oto wewnętrzne życie więzienia – bez tego ruchu trwającego nieustannie od otwarcia cel o ósmej rano do zamknięcia ich o zmierzchu atmosfera pełna jest melancholii wlekących się godzin. Kiedy zapada noc, wszystko to wygląda jak złowrogie, mroczne blokowisko.
Po lewej stronie, tuż przed kratą z wejściem na teren pawilonów, mieścił się zatłoczony gabinet lekarski. Przy biurku Valdemar Gonçalves, który towarzyszy mi od czasów Carandiru, porządkował dokumentację medyczną i przydzielał odzianym w spodnie khaki i białe koszulki więźniarkom numerki wyznaczające kolejność przyjęć. Zasłonka oddzielała poczekalnię od gabinetu, który był niczym więcej niż ciasną kanciapą bez okna, z plastikowym stolikiem, dwoma plastikowymi krzesłami oraz noszami do badań ginekologicznych.
Problemy zdrowotne bardzo się różniły od tych, z którymi miałem do czynienia w więzieniach męskich. Zamiast źle zabliźnionych ran, świerzbu, czyraków, gruźlicy, grzybicy i infekcji oddechowych, z jakimi zgłaszali się do mnie mężczyźni, tutaj pacjentki najczęściej skarżyły się na bóle głowy, bóle kręgosłupa, depresję, ataki paniki, dolegliwości ginekologiczne, trądzik, otyłość, zaburzenia miesiączkowania, nadciśnienie tętnicze, cukrzycę, domniemaną ciążę. Nie mając od czasu studiów żadnego kontaktu z problemami ginekologicznymi, nie byłem w stanie w pełni sprostać potrzebom tych pacjentek.
Od nieustającej paplaniny w poczekalni można było ogłupieć. Dwukrotnie musiałem przerywać badanie i odsuwać zasłonkę w celu wyjaśnienia, że nie jestem w stanie nikomu osłuchać płuc ani zmierzyć ciśnienia wśród takiej wrzawy. W więzieniu męskim tego typu uwagi nigdy nie były potrzebne.
Pod pewnym względem oba te doświadczenia były jednak podobne – i tam, i tu miałem do czynienia z ogromną liczbą pacjentów, co nie pozwala poświęcać zbyt dużo czasu jednej osobie, a jest to okoliczność niezwykle trudna, zwłaszcza w przypadku osób uskarżających się na więcej niż jedną dolegliwość. Kiedy poczekalnia pęka w szwach, nie sposób rozwiązać problemów kogoś, kto twierdzi, że cierpi na „kłucie w całym ciele, problemy z tarczycą, bronchit, zaparcie, mdłości, brak apetytu, ból nerek, nadciśnienie, obniżenie pęcherza moczowego i nerwicę” – które to skargi zostały mi przedstawione, dokładnie w tej kolejności, przez panią o długich włosach na modłę ewangeliczek, aresztowaną na granicy stanu Paraná z dwudziestoma kilogramami marihuany w tajnym schowku pod dnem bagażnika samochodu męża, który nic nie wiedział o nielegalnej działalności małżonki. Nie mogłem także sprostać oczekiwaniom młodej kobiety o zdrowym wyglądzie, która stwierdziła, że przyszła do mnie, aby „przeprowadzić wszystkie możliwe badania”.
Kiedy przyjąłem już około dwudziestu pacjentek, a drugie tyle miałem przed sobą, na całej galerii rozbrzmiał przeraźliwy wrzask.
W takich chwilach trzeba zachować zimną krew. Najdrobniejszy przejaw niepewności czy zdenerwowania może zostać odczytany jako tchórzostwo i unicestwić wypracowywaną latami reputację. Opanowanie, kiedy naturalny impuls każe uciekać ze strachu, wymaga samokontroli i doświadczenia.
Wstałem z krzesła i odciągnąłem na bok zasłonkę dokładnie w chwili, kiedy do poczekalni wtargnęła ludzka zgraja, krzycząc raz po raz „z drogi, z drogi!”. Pośrodku całego zamieszania dostrzegłem drobną blondynkę z zakrwawioną twarzą i włosami, niesioną przez cztery kobiety – dwie ujęły ją pod ramiona, dwie inne za nogi, a masywna Murzynka w obcisłych spodniach i z pokaźnym biustem podtrzymywała jej omdlałą głowę.
Udało się doprowadzić dziewczynę do noszy w gabinecie, dopiero kiedy wrzasnąłem, aby reszta usunęła się z drogi i przestała robić chryję.
Powiedziano mi, że nazywa się Marcinha. Próbowałem ją obudzić, powtarzając jej imię prosto do ucha. Nie odpowiadała, ale nie wyglądała na nieprzytomną, miała miarowe tętno, prawidłowy rytm serca, a jej powieki drżały i stawiały opór, kiedy usiłowałem jej otworzyć oczy.
Zmoczyłem ściereczkę, aby wytrzeć krew i znaleźć źródło krwawienia. Wszystkie zgromadzone wokół nas kobiety cofnęły się, z wyjątkiem masywnej Murzynki, Janaíny, która pogrążona w smutku pozostała u wezgłowia noszy, mamrocząc niezrozumiałe wyrazy w rytmie religijnej modlitwy.
Uznałem, że rana może znajdować się na głowie, gdzie skóra jest mocno unaczyniona, ale nic nie znalazłem. Delikatnie wytarłem do czysta całą twarz – ani jednej ranki.
Dopiero wówczas spostrzegłem na prawej dłoni pacjentki liczne nacięcia, drobne i powierzchniowe.
– Czy ona otarła sobie dłonią twarz? – spytałem Janaínę.
– Chyba tak – odparła. – Miałyśmy tu małe nieporozumienie.
Z załzawionymi oczyma pochyliła się nad noszami, ucałowała czoło Marcinhi i pogłaskała dziewczynę po twarzy, nazywając ją swoją pięknotką, misiem patysiem i najukochańszym serdeńkiem.
Kiedy zacząłem zajmować się jej ręką, blondynka otworzyła oczy i wzrokiem kogoś, kto obudził się na Alfa Centauri, spojrzała na swoją dłoń, a potem na partnerkę, jakby prosząc o wyjaśnienia.
– Pan doktor się tym zajmie, to taka ranka bez znaczenia – rzuciła Janaína.
Wyszły z gabinetu objęte. Janaína podpierała swoje najukochańsze serdeńko, które stawiało już pewne kroki, szybko odzyskawszy formę.
Podszedłem do zlewu, aby umyć ręce. Kiedy wróciłem, jedna ze skazanych, które przyprowadziły pacjentkę, opadła na krzesło stojące naprzeciw mojego.
– O raju, teraz to ja potrzebuję lekarza! Jestem na skraju załamania nerwowego.
To była Marise, chuda i piegowata, o twarzy wyglądającej staro jak na czterdzieści parę lat, bo tyle sobie liczyła. Zmierzyłem jej ciśnienie, zbadałem puls, osłuchałem serce i zacząłem uspokajać.
Odzyskawszy równowagę ducha, oznajmiła, że jest przywódczynią całego więzienia powiązaną z grupą przestępczą, która kontroluje wszystkie kobiece zakłady karne w São Paulo i większość męskich. Skazano ją na dwadzieścia sześć lat z powodu, jak to określiła, „udziału w dwóch porwaniach, nie licząc innych, drobniejszych numerów”.
Poskarżyła się, że jest wyczerpana i nie potrafi znieść tak dużego stresu.
– Cokolwiek się dzieje w pawilonie, spada na moją głowę. Ciągle muszę gdzieś być, to tu, to tam, to jeszcze gdzieś indziej. W końcu zwariuję w tym piekle. Panie doktorze, więzienie zbudowano dla mężczyzn, kobiety się do tego nie nadają. One się tutaj żrą nawet o miejsce do suszenia majtek na drucie za oknem.
Nie musiałem nalegać, aby opisała szczegółowo niedawną scysję.
Marcinha i Janaína mieszkały w jednej celi. Burzliwe sceny zazdrości zdarzały się tak często, że Murzynka chodziła po galerii ze spuszczoną głową.
– Żeby nie drażnić wściekłej lamparcicy.
Tego popołudnia Janaína była sama, zajęta sprzątaniem celi, kiedy zjawiła się sąsiadka o równie obfitych piersiach, z rudymi włosami i w obcisłych spodniach, aby poprosić o zwrot pożyczonego mydła. To była Silvana, uzależniona od kokainy prostytutka, aresztowana za wmanipulowanie klienta, który w samym środku stosunku płciowego został zaszantażowany i obrabowany przez alfonsa podającego się za agenta policji.
Marcinha, która nie utrzymywała z Silvaną szczególnie serdecznych stosunków, zjawiła się w drzwiach celi niczym anioł zagłady.
– A ty czego chcesz od mojej kobiety, szmato jedna? Nie ostrzegałam cię, że masz się od niej trzymać z daleka?
Janaína usiłowała wyjaśnić obecność sąsiadki, która tymczasem odeszła z niczym. Powiedziała o mydle, o tym, że tamta jej w ogóle nie interesuje i że szczerze kocha swoją zaborczą partnerkę, ale na wiele się to nie zdało. Przeciwnie, im dłużej Janaína się tłumaczyła, tym większy gniew ogarniał Marcinhę.
Nagle blondynka podniosła z łóżka materac, chwyciła ukrytą pod nim brzytwę i chwyciwszy ją mocno palcami, ruszyła w stronę Janaíny, znacznie silniejszej niż ona.
– Zafunduję ci nową facjatę, dziwko bezwstydna. Ciekawe, czy któraś jeszcze na ciebie spojrzy.
Jedna z kobiet, które zgromadziły się pod drzwiami celi, czekając na wynik starcia, Assunção do Baxiga, przemytniczka kraku z kilkoma odsiadkami na koncie, którą kilka miesięcy później leczyłem z zapalenia płuc, pobiegła zawołać Marise, rozmawiającą na wewnętrznym dziedzińcu z koleżanką. Tylko ona była w stanie zapobiec rozlewowi krwi.
W celi więzienna liderka zastała wściekłą Marcinhę, która wymachiwała brzytwą nad twarzą partnerki osłaniającej się ręką owiniętą w szmatę.
– W tej chwili przestań, świrusko! – zawołała stanowczo Marise.
Jakby mówiła do ściany. Kilkakrotnie powtórzyła polecenie, krzycząc.
Przekonana, że napastniczka w końcu dosięgnie Janaínę, i to niespełna tydzień po tym, jak sama otrzymała od zwierzchników swojej frakcji polecenie, aby utrzymać w pawilonie spokój, zdjęła z nogi sandał i zaczęła nim walić w dłoń ściskającą brzytwę.
Kiedy Marcinha ujrzała krew ściekającą jej między palcami, natychmiast zakryła dłonią twarz, plamiąc ją na czerwono. Po czym padła na wznak jak zemdlona.HIERARCHIA
Taka scena nigdy by się nie zdarzyła w męskim więzieniu. Nie do pomyślenia jest, aby przywódca pawilonu musiał rozdzielać zwaśnione strony za pomocą obuwia. Konflikt między dwoma więźniami, wykryty już w momencie jawnej konfrontacji, zakończyłby się w chwili pojawienia się lidera na galerii.
Czy na wolności, czy w niewoli, mężczyźni są niezwykle wyczuleni na kwestię hierarchii – spełniają polecenia zwierzchników z takim samym posłuszeństwem, jakiego wymagają od podwładnych. Ograniczenie fizycznej przestrzeni tylko uwypukla rolę tych współzależności.
Kodeks regulujący więzienne życie, przekazywany przez starych wyjadaczy żółtodziobom bez potrzeby spisywania choćby jednej linijki, w przeciwieństwie do tego, który obowiązuje w społeczeństwach demokratycznych, pozbawiony jest jakiejkolwiek elastyczności. Karę stosuje się natychmiast z drakońską surowością, aby służyła jako przykład, narzucała dyscyplinę i zapobiegała rozpowszechnianiu się barbarzyństwa. Według praw świata przestępczego to, co właściwe, i to, co niewłaściwe, nie pozostawia żadnych wątpliwości – między czarnym a białym nie istnieje szara strefa.
W więzieniach kobiecych panują podobne prawa, hierarchia ustalana jest w wyniku takiego samego procesu rywalizacji i doboru naturalnego, z tą różnicą, że traktuje się ją swobodniej. Kobieta, kierując się poniekąd samym instynktem przetrwania, jest bardziej oporna w podporządkowywaniu się zwierzchnikom, od dziecka uczy się bowiem podgryzać zastany porządek poprzez naginanie go do międzyludzkich układów, w miarę możliwości nie stwarzając pozorów buntu. Gdyby nie ta awersja kobiet do cudzej dominacji i gdyby nie ich biegłość w manipulowaniu próżnością tych, którzy rządzą lub bronią niekorzystnych dla kobiet interesów, do dzisiaj byłyby przypisane wyłącznie do ogniska domowego, pozbawione praw wyborczych i możliwości samodzielnego zarabiania na życie.
Narzucanie norm postępowania i relacje zależności, tak wyraźnie linearne wśród uwięzionych mężczyzn, w przypadku kobiet nabierają nieporównywalnej złożoności, ponieważ do gry wchodzą emocje, przy takim samym ładunku racjonalności. Przywódczyni zaakceptowała niesubordynację podwładnej, widząc, że ta jest ślepa z zazdrości, a przez to niezdolna do trzeźwej oceny sytuacji. Mężczyzna w podobnych okolicznościach uznałby taką postawę za obraźliwą i wywrotową, a tym samym zasługującą na przykładną karę.
Poza tym wszystkim mężczyzna, który w kryzysowej chwili wyznaje, że znalazł się na skraju załamania nerwowego, nigdy nie awansowałby na więziennego przywódcę.
Refleksje te rejestruję dzisiaj, po jedenastu latach doświadczeń w więzieniu dla kobiet. Ale wtedy, pierwszego dnia pracy, popadłem w taką dezorientację, że wyznałem jednej ze strażniczek na bramie:
– Muszę zapomnieć o wszystkim, czego nauczyłem się podczas siedemnastu lat pracy w męskich więzieniach.KLATKI, GALERIE, CELE
Zakład karny dla kobiet to przykład architektury symetrycznej. Składa się z trzech pawilonów przeciętych pośrodku centralną galerią, która dzieli każdy pawilon na dwa skrzydła cel – parzyste i nieparzyste. Ściany wewnętrzne pomalowane są na biało i jasnoniebiesko.
Ktoś, kto chce przejść galerią na przykład do najdalszego pawilonu, musi pokonać dwie okratowane bramki, umieszczone w części centralnej i tworzące swego rodzaju klatki strzeżone przez funkcjonariuszki w dżinsach i czarnych koszulkach polo z insygniami Sekretariatu Administracji, co stanowi oficjalny strój wszystkich pracownic tutejszej służby więziennej.
Zgodnie z zasadami stosowanymi we wszystkich więzieniach świata dwie bramki każdej z klatek nigdy nie mogą być otwarte równocześnie – kiedy przejdzie się przez pierwszą, należy poczekać na otwarcie drugiej. Oznaki zniecierpliwienia są źle widziane.
W tych klatkach, wyposażonych w biurko na środku, pracują trzy lub cztery funkcjonariuszki: zamykają i otwierają bramki, rewidują wchodzące i wychodzące więźniarki, nadzorują przepływ przechodniów i wózków, które rozwożą posiłki, wywożą śmieci i transportują „jumbo”. Są to wielkie torby z jedzeniem, napojami i rzeczami osobistymi, wysyłane skazanym przez krewnych lub nabywane za pośrednictwem administracji przez te więźniarki, które pracują dla firm lub pełnią odpłatne funkcje na terenie zakładu i mogą je kupić za zarobione środki.
W każdym pawilonie u szczytu ściany za biurkiem funkcjonariuszek widnieje nisza ozdobiona wieńcami z plastikowych liści i kwiatów, wśród których króluje podobizna Matki Boskiej z Aparecidy, o czarnym obliczu, w koronie i tworzącym trójkąt niebieskim płaszczu wyszywanym cekinami – to we wszystkich więzieniach stanu São Paulo najbardziej czczona święta.
Po bokach klatek znajdują się okratowane bramki prowadzące do skrzydeł pawilonu, lewego z parzystymi numerami cel i prawego z nieparzystymi, jeśli patrzy się od strony wejścia. Wejścia do obu skrzydeł również otoczone są kratami, co czyni z nich maleńkie klatki z wybudowanymi pośrodku dwoma ciągami schodków, prowadzących do posterunku funkcjonariuszek odpowiedzialnych za bezpieczeństwo oraz do cel pierwszego piętra.
Sam posterunek to kwadratowa klatka, której kraty otoczone są dodatkowo drucianą siatką, aby strażniczki pozostawały poza zasięgiem skazanych krążących po piętrach. Wewnątrz przebywają dwie lub trzy funkcjonariuszki, znajdują się tam stolik, krzesła, czarny aparat telefoniczny starej daty i trochę dokumentów. Na ścianie za stolikiem widnieje drewniana tablica z pękami kluczy powieszonymi dokładnie w takiej kolejności, w jakiej kłódki na drzwiach poszczególnych cel będą otwierane o ósmej rano i zamykane o piątej po południu.
Pawilony mają po cztery piętra z rozległą wewnętrzną galerią, po obu jej stronach ciągną się dwa rzędy cel. W pawilonie jest ich czterysta – dwieście z każdej strony. Jako że na celę przypadają dwie prycze, całkowita pojemność zakładu to dwa tysiące czterysta skazanych.
Na trzech wyższych piętrach trzy betonowe klatki łączą cele położone po obu stronach głównej galerii, jedna w części przedniej, druga w środkowej, trzecia na tyłach pawilonu.
Aby zniechęcić ewentualnych amatorów samobójstw i zabójstw, na całej powierzchni prześwitów między piętrami rozpięto po dwie siatki z grubego drutu. Spadające ciało musiałoby sie zatrzymać na siatce piętro niżej.
Cele wyposażone są w dwie betonowe prycze i solidne drewniane drzwi z niewielkim okienkiem zakrytym płócienną zasłonką, aby można było dostarczać śniadania i kolacje oraz umożliwić nadzór funkcjonariuszkom odpowiedzialnym za codzienne liczenie skazanych, przeprowadzane z nabożną skrupulatnością przed świtem i po zamknięciu cel o piątej po południu. W ścianie naprzeciw drzwi widnieje zakratowane okno wychodzące na dziedziniec między pawilonami. Za tym oknem kobiety montują druty do suszenia ubrań, bielizny i dywaników wyściełających podłogę celi, chroniących przed „złapaniem wilka”.
Okienko w drzwiach powinno być otwarte już o szóstej rano, aby można było przez nie podać śniadanie. Co subtelniejsze skazane kładą tam wyszywany barwną włóczką dywanik z dwiema kieszonkami, które zwisają po zewnętrznej stronie drzwi i są przeznaczone na bułki. W ten sposób kobiety okazują swoje wyrafinowanie – w więzieniach dla mężczyzn pieczywo wkłada się bowiem do plastikowych torebek z supermarketów.
W głębi celi mieści się prysznic tuż obok muszli klozetowej, za plastikową zasłoną zapewniającą prywatność. W czasach reglamentacji woda magazynowana jest w wiadrach i miskach, aby umożliwić mycie i zaspokoić codzienne potrzeby. W roku 2015 awaria bojlerów uniemożliwiła dopływ gorącej wody do cel. Pomimo powszechnych zbiorowych skarg i uciążliwego przymusu lodowatych kąpieli w zimie problem nie został rozwiązany aż do początku 2017 roku.
Dona Sebastiana, aresztowana w wieku sześćdziesięciu ośmiu lat, po tym jak policja wtargnęła do jej domu w Grajaú w poszukiwaniu trzech sztucerów i karabinu maszynowego, które dwóch chłopaków z sąsiedztwa ukrywało u niej za kominkiem w zamian za pięćset reali miesięcznie, poskarżyła się z goryczą:
– To nieludzkie. Nie tylko wobec mnie, za starej na to, aby cierpieć zimno, ale i wobec tych dziewuszek, które muszą w zimie kąpać się w lodowatej wodzie, aż kolki dostają.
Cele są porządne i zadbane. Rzadko można w nich zobaczyć niezasłane łóżko, śmieci, porozrzucane bezładnie ubrania czy inne przedmioty. Brak cel zbiorowych, jak te w ośrodkach tymczasowego odosobnienia, w których przetrzymuje się czasem aż po dwudziestu mężczyzn, pozwala wytłumaczyć ten stan rzeczy, ale główną przyczyną jest to, że kobiety lubią mieć w domu porządek i czystość. Na ścianach widnieją zdjęcia popularnych piosenkarzy, aktorek i aktorów z telenowel oraz krewnych, przede wszystkim dzieci.
Pierwszy posiłek podawany jest jeszcze przed otwarciem cel, od piątej czterdzieści pięć, przez grupę „tragarek” pchających wózek pełen toreb z bułkami i pojemników termicznych z gorącą kawą, która zostanie przelana do kubków wystawionych w okienku.
Trzy razy w tygodniu, po śniadaniu i wyjściu kobiet do pracy w zakładach na terenie ośrodka, więźniarki z sektora funkcyjnego, zbrojne w miotły, mopy, wiadra, wodę i mydło, myją główną galerię oddzielającą cele. Kiedy skończą, podłoga aż lśni. „Ani pyłek nie zostanie”, jak to określiła Lurdona, funkcyjna o wzroście metr osiemdziesiąt z Pawilonu Jeden, demonstrując z dumą rezultat swojej pracy.
Dziennie wydaje się cztery posiłki: śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację, rozwożone na tych samych wózkach przez te same tragarki. Posiłki przygotowywane i dzielone w więziennej kuchni przemysłowej dostarczane są do cel na aluminiowych tackach.
Między pawilonami znajdują się wewnętrzne dziedzińce, zamknięte od przodu centralną galerią, a z tyłu murem z wieżyczkami strażniczymi. Boki to pełne zakratowanych okien mury pawilonów. Na dziedzińcu skazane mogą przechadzać się i rozwieszać na sznurach większe pranie: koce, dywany i prześcieradła. Więzienny kodeks postępowania zabrania kobietom zdejmowania koszulek czy spodni, więc wystawienie ciała na słońce jest niemożliwe.
Rozmaite firmy zatrudniają więźniarki w warsztatach na terenie więzienia. O ósmej rano, tuż po otwarciu cel, wychodzą tylko te, które idą do pracy. W pawilonach zostają kobiety przydzielone do zadań w poszczególnych sektorach (czystości, rozwożenia posiłków, ogólnych prac naprawczych etc.), te, które sprzątają cele, piorą i wieszają ubrania albo spędzają czas na galerii pogrążone w rozmowie, oraz pary narzeczonych, które przechadzają się po dziedzińcu wolnym krokiem, jedna obok drugiej, bez jakichkolwiek fizycznych przejawów intymności.PIEKIELNA WRZAWA
Jeżeli zgodnie z ludowym porzekadłem milczenie jest złotem, zakład karny to całkowicie wyeksploatowana kopalnia tego kruszcu. W porównaniu z nią targ rybny jest klasztorem buddyjskim w Tybecie.
Pierwsze poranne odgłosy są metaliczne – klucze przekręcają się w kłódkach na drzwiach cel, trzaskają okratowane bramki, a wózki tragarek rozwożących śniadanie zgrzytają i skrzypią. Wrzawa zaczyna się, kiedy drzwi cel są już pootwierane, a więźniarki wychodzą do codziennych zajęć lub do pracy w oddziałach firm. W ciągu kilku minut harmider przybiera na sile. Korpulentna Murzynka, wychylając się przez parapet na trzecim piętrze, rozmawia z niziutką kobietą o tlenionych włosach, która stoi na dziedzińcu po przeciwnej stronie i odpowiada takim tonem, jakby jej rozmówczyni była głucha.
Aby mieć całkowitą pewność, że zostanie usłyszana, skazana zatrudniona do pomocy w sektorze zdrowia woła trzykrotnie: „Przybył doktor Drauzio, kto jest na liście, ma zejść na dół!”. Na środku galerii jakiś jazgotliwy głos powtarza ten apel, na jej tyłach ktoś wywrzaskuje to samo.
Jedna krzyczy stąd, jej towarzyszka po drugiej stronie odpowiada równie głośno, inna wykrzykuje słowa, których nie sposób rozróżnić, jeszcze inna nie przestaje wzywać niejakiej Vanessy, o której nikt nie wie, gdzie się podziała, ktoś pyta o Natálię, która zdziera sobie gardło, pragnąc ustalić, kto jej szuka, w czyimś radyjku rzewna przyśpiewka opowiada o zdradzie perfidnej kobiety (radia nazywane są tutaj „pociechą dla rogaczy”). Wszystkie panie gadają równocześnie. Obawiając się, że Jezus nie dosłyszy ich wśród tego pandemonium, grupka kobiet w białych chustach na głowach intonuje pieśni ewangelickie, ile sił w płucach.
Hałas dobiegający z wnętrza cel i spoza nich wypełnia całą przestrzeń i rezonuje, tworząc niepokonaną ścianę dźwięku. Wtem na galerii wybija się pojedynczy krzyk, po nim kolejny i jeszcze kolejne, coraz głośniejsze, niczym pianie koguta zwiastujące poranek, łączą się w ogłuszającą falę, która rośnie, osiąga maksymalną moc, po czym powoli opada, aż przyjmie dźwiękową formę szemrzącego tła, które co jakiś czas rozrywa niespodziewany wybuch tubalnego śmiechu.
Piąta po południu, godzina ryglowania cel. Wszystkie skazane śpieszą się, aby znaleźć się w celach o czasie, w przeciwnym razie czekają je kary administracyjne. Według Maurícia Guarnieriego, dyrektora więzienia, którego znam od czasu, kiedy kierował Carandiru, jest to jedyny sposób, aby utrzymać w tym newralgicznym momencie dyscyplinę:
– Gdyby pozostawić im wolną rękę, spędziłyby noc poza celą. Żeńskie więzienie wymaga wyczucia. Jeżeli przyciśniesz za mocno, wybuchnie, jeżeli za bardzo popuścisz, zrobi się burdel.
Odgłosy zamykania drzwi cel, kłódek i źle naoliwionych kółek wózków załadowanych tackami z kolacją powtarzają metaliczną symfonię poranka, z tą różnicą, że teraz powszechna gadanina toczy się pełną parą. Zamknięte drzwi i dystans między celami nie wykluczają komunikacji, tyle że o tej porze polega ona na wrzaskach kierowanych do wizjerów w drzwiach. Rozpoznanie wśród tego jazgotu konkretnego głosu i zrozumienie, co odpowiada rozmówczyni z tego czy innego zakątka galerii, trzeba uznać za wyczyn pozazmysłowy.
Nieco później nadchodzi czas liczenia, obowiązkowy rytuał we wszystkich więzieniach świata. Ponieważ na każdą celę przypadają dwie kobiety, nie da się tego zadania porównać z liczeniem w czasach Carandiru, gdzie w zbiorówkach przebywało czasem po piętnastu, dwudziestu mężczyzn.
Cisza zapada dopiero o dziewiątej wieczór, gdy rozpoczyna się telenowela. Wydarzenie to zaprowadza spokój, który trwa aż do ósmej rano, czasem przerywany w jakiejś porannej godzinie, kiedy ktoś się źle poczuje.
– Niech pani otworzy drzwi pięć–cztery–dwa, moja partnerka ma astmę, zaraz umrze z braku powietrza! Proszę panią, proszę panią!
Jeżeli funkcjonariuszka zwleka z przyjściem we wskazane miejsce, mieszkanki sąsiednich cel zaczynają ją chórem popędzać, aby dotarła do numeru pięćset czterdzieści dwa zanim nastąpi zgon. Nie da się nie obudzić przy tym całego pawilonu.
Konflikt między współlokatorkami może wybuchnąć w każdej chwili. Przywódczynie poszczególnych pawilonów – „siostry” z PCC – zabraniają przemocy fizycznej, a nawet słownej, więc jedynym sposobem wyrażenia gniewu, który za przyczynę ma zazwyczaj ataki zazdrości, jest kłótnia. Ponieważ wszystkie więźniarki pozostają w zamknięciu, nie da się rozdzielić przeciwniczek, które nagle zaczynają się policzkować, drapać, gryźć i ciągnąć za włosy. Obudzonym sąsiadkom nie pozostaje nic innego, jak spróbować zakończyć całe zamieszanie za pomocą krzyku.
W bloku położonym tuż przy wejściu na teren więzienia, izolowanym od głównego budynku, w którym mieszczą się trzy pawilony, funkcjonował przez pewien czas tak zwany sektor bezpieczeństwa. Zajmował on cele na ostatnim piętrze i został utworzony po to, aby zapewnić nietykalność fizyczną skazanym, których współżycie z resztą więziennej populacji nie jest możliwe. A więc tym, które zabiły, skrzywdziły lub wykorzystały seksualnie dzieci albo własnych rodziców, należały do wrogich frakcji świata zorganizowanej przestępczości lub współżyły z ich członkami, miały romans z policjantami; donosicielkom skazanym przez więzienną społeczność na śmierć za złamanie zasad obowiązującego w ich świecie kodeksu lub działanie przeciw interesom handlowym swojej frakcji, bankrutkom niezdolnym do spłacenia długów oraz tym, które pewnego dnia wykiwały wspólników podczas podziału łupów z kradzieży.
Należą do tej grupy również te, które stosują citotec – pigułki wczesnoporonne – oraz te, które przeprowadzają zabiegi aborcyjne w tajnych spelunkach peryferyjnych dzielnic. Kiedy pytam, dlaczego skazują na ostracyzm kobiety, do których czasem same się zwracają, aby je uwolniły od niechcianej ciąży, odpowiadają jednogłośnie:
– One mordują dzieciaczki.
Kilka razy przyjmowałem jako lekarz skazane z sektora bezpieczeństwa. Wszystkie uskarżały się na wrzawę zakłócającą poranki.
Powodem, dla którego wrzaski cichną w pawilonach głównego budynku przynajmniej o dziewiątej wieczór, kiedy rozpoczyna się telenowela, jest istnienie przywództwa zdolnego narzucić minimum zasad współżycia. Takiego przywództwa nie ma natomiast w sektorze bezpieczeństwa, gdzie rotacja w celach jest duża, a zamknięte przez całą dobę więźniarki rozmaitej proweniencji nie mają możliwości ani czasu na stworzenie koalicji zdolnych trwale zabezpieczyć czyjąś dominację. A właśnie to jest niezbędnym warunkiem narzucenia określonego porządku i niedopuszczenia do tego, aby każda skazana postępowała według własnego uznania.
Wysoka blondynka o przygnębionej twarzy, która w wieku trzydziestu dwóch lat miała już na koncie pięć zabójstw, w tym uduszenie poduszką towarzyszki z celi w zakładzie w Campinas, za co została przeniesiona do sektora bezpieczeństwa w São Paulo, żali się po cichu:
– Tutaj nikt nie śpi, panie doktorze. Słono płacę za moje grzechy, w piekle nie może być gorzej.
Po pewnym czasie Maurício Guarnieri zlikwidował ten sektor, ponieważ uznał, iż jest przeciwskuteczny.
– Kobieta skierowana do sektora bezpieczeństwa we własnym przekonaniu straciła godność. Od tej chwili będą z nią już tylko problemy: będzie próbowała podkładać ogień, podcinać sobie żyły, wszczynać awantury i obwiniać dyrekcję zakładu o wszystko, co się tu wydarza.PRZEŚWIĘTA NIEWINNOŚĆ
Nieuprzedzonego obserwatora oburzyłaby tak wielka ślepota Sprawiedliwości. Gdyby sądzić tylko po historiach, które opowiadają skazane kobiety, żadna nie jest niczemu winna.
Wypieranie się popełnionych przestępstw zdarza się też często w więzieniach męskich, gdzie jednak sporo skazanych z pewną dozą dumy mieni się bandytami, dilerami, złodziejami, a nawet mordercami. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy są wśród swoich ziomków lub sam na sam z osobą, której ufają, a kimś takim jest między innymi lekarz. Poza nielicznymi wyjątkami kobiety robią wszystko, aby zatuszować swoje autorstwo popełnionych wykroczeń i zbrodni.
Kiedy je pytam, z jakiego powodu trafiły do więzienia, nie zagłębiając się w szczegóły, odpowiadają numerem paragrafu kodeksu karnego, z jakiego zostały skazane. Najpowszechniejsze z nich to 33 (handel narkotykami), 35 (czyny powiązane z handlem narkotykami), 155 (kradzież), 157 (napad z bronią w ręku), 121 (zabójstwo), 159 (porwanie), 171 (fałszerstwo).
To, iż wymierzono im karę przewidzianą w tych paragrafach, nie oznacza, że uznają swoje wyroki za sprawiedliwe. Aby wyjaśnić przestępstwo, które zawiodło je za kratki, powtarzają niczym mantrę słowa:
– Byłam w niewłaściwym miejscu z niewłaściwymi ludźmi w niewłaściwym czasie.
Wyroki do czterech, pięciu lat nazywane są tu „pudłem poety”, te od czterech, pięciu do dziesięciu lat – „pudłem Matuzalema”. Wszystkie wyższe wyroki zaliczane są do kategorii „dziedzictwa publicznego”.
Dona Maria do Socorro, otyła, cierpiąca na cukrzycę kobieta, która nie rozstawała się z Biblią i deklarowała się jako żarliwa członkini Uniwersalnego Kościoła Królestwa Bożego, gorliwie wspieranego przez nią datkami, opowiedziała mi, że skazano ją z paragrafu 33, bo gdy pewnego dnia przechadzała się beztrosko po centrum handlowym Aricanduva we wschodniej strefie miasta, podeszła do niej młoda dziewczyna z jakimś pakunkiem w dłoni.
– Czy mogłaby pani tego popilnować, a ja pójdę do toalety?
Zaraz potem pojawiła się policja. Okazało się jakimś trafem, że pakunek zawierał dwa kilogramy pasty kokainowej. A co z dziewczyną?
– Poszłam za nią do toalety wraz z policjantami. Tajemnicza sprawa: po prostu znikła.
Zilda, chudziutka Mulatka z miną zakonnicy, zamieszkała w Parelheiros w strefie południowej, skazana na dziewięć lat za zabójstwo, żaliła się, że była bita, ilekroć mąż wracał do domu pijany. W dniu tragedii:
– Przyszedł kompletnie ześwirowany. Wyzwał mnie od wieśniar, szmat i tak rąbnął w twarz, że uderzyłam głową w suszarkę nad zlewem. Spadły z niej dwa talerze i tasak do mięsa. Chwyciłam ten tasak i ruszyłam w jego stronę, aby go wygnać z domu.
Wystraszony agresor skierował się ku drzwiom, ale był tak pijany, że na schodkach, które do nich prowadziły, zrobił krok fałszywy i w skutkach tragiczny, gdyż niestety:
– Stracił równowagę, upadł do tyłu i nadział się plecami na ten tasak, co go przed sobą trzymałam.
_Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży._WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2021
Wydanie I