- W empik go
Wigilia świętego Jana - ebook
Wigilia świętego Jana - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 194 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Znasz mię Stefanie; dziwiłeś się nieraz zbyt nagłym odmianom mojego humoru, który czasami aż do szalonej wesołości dochodził, – czasami w niedocieczonym smutku mię pogrążał, – albo też i marzeń krainę, w krainę lubego dumania unosił. Lecz jeślibyś, jakimkolwiek sposobem, potrafił przeniknąć moje dziwaczne marzenia; jeśliby one nagle się ukształtowały w obrazy widzialne dla oka, zlały się w dźwięki, któreby ucho pochwycić zdo – lało: o, wtenczas byś pewno szaleńcem twórcę ich nazwał. Nic nie ma na świecie, aby, w marzeniach moich, dla mnie do spełnienia niepodobnem było. W obłąkaniu mojem, uważam siebie za jakieś bóztwo, za Czarnoksiężnika, któremu orszak Geniuszów posługuje, którego czarodziejska laska tłum dziwów skinieniem tworzy. Świat cały przede mną ugina kolana; anioły i czarty, niebiosa i piekło – na moje rozkazy!
W chwilach tych marzeń, lubię się pieścić z tajemniczo-poetycznemi podaniami gminu, które i bez tego, dla mnie, zawierają w sobie jakiś pociągający urok. Lubię im nawet i wierzyć; ale na niedolę, sam koniecznie pragnę o ich się prawdzie przeświadczyć! Powiadam – na niedolę – bo doświadczenie, wróg najzaciętszy idealizmu i marzeń, swojem wielowładnem berłem, potłukło ów roskoszny urok niektórych z tych podań; jak niegdyś stary mój Pan Dyrektor, zabierając się do nauczania, i kładąc mi książkę przed oczy, nielitościwie niszczył moje hieroglify z kwiatów, i z kart pałace, poukładane na stole.
W wigilią Nowego roku, w północ, siedziałem przed zwierciadłem, oczekując zjawienia się mojej narzeczonej i całej przyszłości. Z fajką w ustach, a piórem w ręku, usiadłem przy stole usłanym książkami i szpargałami papieru! i długo dumałem, to w lustro spoglądając, to z dymu kółeczka rzucając w powietrze, a czasem myśli na papier. Minęła północ; – i coż widziałem? czego dociekłem? – prawdy! Wziąłem jedną lekcye doświadczenia, którego sposób nauczania śmiało porównać można do tego, jakim belfery bachurów po karczmach uczą.
Przede mną w zwierciadle była mroczna, nieprzejrzana przestrzeń, i ja, dokoła otoczony książkami z piórem w ręku, nad mym pamiętnikiem. Wprawdzie to można było przyjąć za istotną wróżbę; lecz ja nie lego żądałem, Widziałem moje przeznaczenie: przyszłość moja – tajemnica, jak przyszłość każdego człowieka; przeczucie tylko powiada, że smutna. Praca moją przeznaczoną. Księgi i pióro – moi przyjaciele. Można to przyjąć za prawdziwą wróżbę; lecz jeszcze raz mówię, że ja nie tego żądałem.
W wigilią Ś. Jana, do której tyle dziwów lud nasz przywiązuje, wróciłem ze szkół do domu, i nasłuchawszy się gawęd staruszki, mojej i mego ojca piastunki, o strachach, czarownikach i wiedźmach, urokach, zawitkach w zbożu, o odbieraniu u krów i mleka it… p.; kiedy mi jeszcze oznajmiła, że… ma gotować cedziłkę na osinowych drewkach, by poznać, kto mleko u krów odbiera; postanowiłem w tem jej dopómódz, ina zaś, po dokładnem opisaniu sposobów, rzecz całą zdała na moje ręce.
A tak, więc, na dziedzińcu, który tylko parkanem był oddzielony od starej kapliczki i smetarza, kazałem rozpalić ogień, i na trójnogu postawić kociołek z Jordańską wodą. Przyniosłem piasku z mogiły, który z cedziłką wrzuciłem do kociołka; i tak już… wszystko urządziwszy; o samej jedenastej w nocy zasiadłem u ognia, oczekując zjawienia się wiedźmy; ta zaś musiała przyjść do mnie koniecznie, bo to jej dusza z cedziłką się warzyła. Ona zaś, dla ulżenia sobie męki, powinnna była nieodmiennie przyszedłszy prosić choć o szklankę wody; a zalecone mi było odmówić, a nawet drzazgi węgielka., piasku z dziedzińca wziąć nie pozwolić; bo uszłaby cała, i znowu szkodziłaby krowom; a tak zaś musi umierać lub czarów zaprzestać.
Dla większej pewności i bezpieczeństwa; stanowię strzelbę przy sobie i psu leżeć każę, i niecierpliwie oczekuję, zapowiedzianych odwiedzin czarownicy. Spoglądam to na zegarek, to na niebo, to drewek na ogień podrzucam, i marzę. Staram się myśleć o czemkolwiek rozsądniejszem, a nie zaś o czarach, w które na len raz pragnę nie wierzyć, bo włosy na głowie powstają!
Już blizko dwónastej. Dokoła uroczysta cisza, którą czasami tylko szczekanie psów wioskowych przerwie, lub pianie koguta. Już sama dwónasta. Wiatr dmuchnął; płomień się zaiskrzył; pies warcząc rzucił się ku furtce na smętarz wiodącej, ktora się zwolna rozwarła, i – jakieś straszydło w bieli weszło na dziedziniec. Struchlałem ze strachu! Sam nie wiem, jakim sposobem porwałem za strzelbę, i chociaż ręce mi drgały, jak liść na osinie; jednakże nibyto zmierzyłem – strzał hruknał, i cała psiarnia, dotychczas uśpiona, rzuciła się z wrzaskiem na straszydło.
"Wszelki duch Pana Boga chwali!" – rzekło to, chwiejącym się krokiem, zbliżając się do ognia. "Czarty przeklęte! czego wy ode mnie chcecie? Wszelki duch Pana Boga chwali!"
– "I ja chwalę!" odrzekłem niewyraźnie, bo zęby strasznie dzwoniły.
–"Cóż to, Paniczu, robicie?" Zapytało widmo ochrzypłym głosem, słaniając się na nogach.
– "To ty, Kazimierzu?" Widmem był szewc, zwolennik Bachusa, który, po śmierci żony, zazwyczaj każdej nocy sypiał na smętarzu, w śmiertelnej koszuli, z butelką gorzałki w ręku.
– "Czy nie raniłem ciebie?" Spytałem, trochę schłonąwszy.
– Czyż to Panicz do mnie strzelili? tak! nu i powiedźcie! ja myślał, że do sowy, albo do tchórza; aż no do mnie! a gdyby Panicz mnie zabili?"
– "A czegóż włóczysz się po nocy, jakby upiór jaki?"
– Byłem u nieboszczki żonki; pogawędziliśmy troche, daj wydziubali ot tę buteleczkę; (rzekł, pokazując garncową flaszę) chodziłem do Żydów, ale te łajdaki nie dali mi więcej gorzałki na powier. Za to jutro łotrów Jordańską wodą wykropię; a tymczasem Panicz niechaj mi sypnie do flaszy krembambuili garsteczke, to, i za Panicza zdrowie gągniemy z żonunią.
"Oj! warto ci sypnąć! tylko nie gorzałki, ale brzozowego kwasu! Czego się włóczysz po nocy, i, nawet po śmierci, pokoju żonie nie dajesz?"
– Kwita byka za jędyka! nie miałem ja od niej pokoju zażycia! – I westchnął nieborak, podrą – pał się w głowę, i rzekł po chwili: – To Panicz taki bez żartu nie da mi wódeczki? – "Więcej jak pewno, bo śpią już wszyscy; i tobie radziłbym takoż pójść wyspać się w domu, a nie na mogile; a jutro…. "
– Jutro! dobrze, jutro znowu przyjdę, a Panicz za to da mi naliweczki! Dobranoc! –
I poszedł śpiewając:
Choc ja upiusia
Da nie powaliusia.
Zagasiłem ogień i powróciłem do pokoju. Śniło mi się, że byłem na Łysej Górze; pląsałem z obrzydliwemi wiedźmami w około rozpalonych stosów, a djabli strzelali do mnie z ludzkich goleni, i przepijali z ludzkich czaszek, krwią napełnionych. Nareszcie, wleciawszy na łopacie przez komin do swego pokoju, ocknąłem się ze snu.
Staruszka utrzymywała, że Szewc jest czarownikiem, i że wkrótce umrze, ieżeli tylko nic z dziedzińca nie wziął.
Tak więc i tutaj doświadczenie przykrą nauczkę mojej wyobraźni dało. Nie mogłem wytłumaczyć sobie, dla czego nie przyszła czarownica? Wszystkie warunki obrzędu spełniłem tak ściśle! I
gotów już byłem wierzyć razem z piastunką moją, że Szewc istotnie czarownik.
Zrodzony w stronie zabobonnej, oddany na ręce zabobonnej niańce, codziennie słyszałem od niej nowe i te same powiastki o różnych dziwach, osnute na tle czarodziejstwa. One były mlekiem dla mej wyobraźni, były pierwszą groźbą i pierwszą pieszczotą, które mogła pojąć; i pierwszym snem i marzeniem pierwszem, Poźniej, rosnąc w lata, w nagrodę za grzeczność odbierałem nową powiastkę od niańki; a smaczne podwieczorki i cukier, lub drobne pieniądze, których się chętnie zrzekałem za pokarm dla wyobraźni, dostarczały mi podostatkiem bajek od starych pastuchów i strzelców..
Dziś zdrowy rozsądek każe mi wyrzec się tej wiary, lecz wyobraźnią dotąd, podoba sobie w tych dzikich marzeniach, a nawet dość często rozsądek zagłusza. Nie dziw się więc temu, co ci jeszcze opowiadać będę.II.
Było to właśnie w Wigilią Świętego Jana. Było już późno. W szlafroku, z gitarą w ręku, siedziałem przed rozwartem oknem mego pokoiku, w którym nikogo więcej nie było prócz mnie jednego, – prócz mojego ciała; bo dusza była w krainie błogiej dumania. Czasami uderzałem po stronach gilary, a ciche jej brzmienia, wietrzyk, objąwszy skrzydełkami swemi, niósł gdzieś daleko, daleko, a z niemi razem niósł moje myśli i westchnienia moje. Czasami powtarzałem Sonety Adama, które mi, pomimo mej wiedzy, czarowny urok nocy wywoływał z duszy, brzmiąc u niej jak powiew wieczornego wiatru, co strony arfy w przelocie zamąci.
Rzeźwią się wiatry; dzienna wolnieje posucha;
Źródła szemrzą, jak przez sen, na łożu z bławatów;