- W empik go
Wigilia ze skutkiem śmiertelnym - ebook
Wigilia ze skutkiem śmiertelnym - ebook
Pełna humoru i zwrotów akcji komedia kryminalna okraszona świątecznymi ozdobami i zapachem choinki. Miłka rozstaje się z chłopakiem tuż przed Bożym Narodzeniem. Nieświadoma rozpadającego się związku rodzina planuje ogłoszenie oficjalnych zaręczyn i z okazji zbliżających się świąt postanawia spędzić wieczór wigilijny w wynajętej sali domu weselnego. Zrozpaczona dziewczyna odmawia udziału w uroczystości. Gdy wkrótce ujawnione zostają zwłoki, miasteczko Leszyn staje się miejscem zbrodni… Co wspólnego z wydarzeniami ma ośrodek dla zamożnych, choć znerwicowanych osób poddających się terapii w cieście drożdżowym i kawiorze? Nagle okazuje się, że nikt nie jest tak niewinny jak się wydaje, a zamordowany miał wiele na sumieniu, choć skrzętnie to ukrywał! To nie będzie cicha noc! To będą zupełnie inne święta…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67343-70-1 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oba imiona miały swoje wady, ale to drugie więcej.
Bywała więc Miłencją dla kolegów, Miłówą dla koleżanek, sama jednak preferowała Miłkę.
Radziła sobie, ale dzisiaj jej poukładane życie zniszczyła loteria i rozdzielność majątkowa. Pieniądze naprawdę szczęścia nie dają, niby każdy to mówi, lecz nikt tak naprawdę w to nie wierzy.
I co z tego, że wygodniej się płacze w mercedesie niż na rowerze, skoro się jednak płacze? Faktem jest, że srebrnym półmiskiem łatwiej zatłuc gnoja niż plastikowym, ale kraty wciąż te same.
A przecież mogło być pięknie.
Byli razem od siedmiu lat i kochali się, planowali nawet dziecko i ślub. Karol był trochę nieporadnym zawodowo i życiowo słodziakiem i jakoś tak wyszło, że to ona go od tych siedmiu lat utrzymywała, bo może nie zarabiała kokosów, ale powodziło jej się nieźle, to znaczy im, to znaczy ona tak myślała.
Aż do tego dnia, kiedy Karol wygrał na loterii.
Za co kupił los? Na pewno za kieszonkowe, które mu hojnie wypłacała. Co prawda, początkowo radość była wielka, aż Karolek z zasmuconą miną przyszedł w towarzystwie mamusi i oświadczył, że owszem, ślub tak, ale muszą podpisać intercyzę.
No i wtedy totalnie trafił ją szlag.
Nie zemdlała, nie dostała apopleksji, tylko ledwo powstrzymała się od przekleństw i skopania teściowej tyłka.
Nawet nie chodziło o intercyzę, ale o to, że pojęła, jak Karol działa. Chodziło o to, że wszystko, co jest jej, jest wspólne, a co jego – to jego. I że przecież żyli od lat razem, ona go karmiła i ubierała, bo się gnojowi nie chciało zapieprzać do pracy.
No dobra.
Zdolny był, niestety rzeczywiście nie miał szczęścia do szefostwa. Wciąż początkowo zmieniał pracodawców; ten go nie szanował, tamten stosował mobbing. Potem jakoś został w domu, choć obiadów nie gotował. Rozumiała, nie umiał.
Tak jakoś wyszło.
Przez te wszystkie lata dawała mu nawet na kwiatki dla swojej przyszłej teściowej, bo nie dysponował gotówką – na Dzień Matki, na prezent pod choinkę, na wszystko i skarpetki się przecierają... a teraz on wygrał prawie milion i natychmiast postanowił się nim nie dzielić.
Bo to są jego pieniądze, jego ciężko zarobione pieniądze, no a poza tym przecież nie są po ślubie.
– Noż k... Tak to nie będzie! – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
I to właśnie zaważyło na tym dniu. A przecież mogło być inaczej. Niekoniecznie lepiej, ale kto wie?
Dlatego jej odpowiedź brzmiała tak, jak brzmiała.
– Nie! Mowy nie ma! Nie zamierzam brać w tym udziału!
Ta odpowiedź była skierowana do jej własnej matki i nie dotyczyła wcale intercyzy, tylko wigilii, którą sobie matka zaplanowała wraz z matką Karola w domu weselnym z tłumem gości i ewentualnymi zaręczynami.
I nie to, że zerwali czy coś, ale nagle to wszystko zaczęło inaczej wyglądać.
Nie chciała podejmować pochopnych decyzji. Chciała się trochę odseparować i coś sobie przemyśleć. Może nakłady na Karola, które wcale nie były małe? Może jego zachowanie? Choćby to, że tę decyzję ogłosił ustami swojej matki i nawet profilaktycznie unikał jej wzroku?
Czyjakolwiek była ta decyzja, to i tak okazała się do dupy, bo albo Karol stanowił prawdziwy okaz zależnego od matki oportunisty, co dobrze nie rokowało, albo zasranego, skąpego, zadufanego w sobie egoisty, co rokowało jeszcze gorzej.
Dodatkowo ta decyzja nie była dla niej aż taka trudna, jak by się wydawało. Miłka nie lubiła wielkich imprez, spędów i rodzinnych nasiadówek, nieważne czy przy karpiu, czy przy kotlecie. Wolała święta spędzić z babcią, która była matką jej ojca, co oznaczało tylko tyle, że należała do rodziny, no może nie dalekiej, ale jednak nieakceptowanej, bo rodzice się rozwiedli, a wiadomo, jak to jest.
Tyle że ona babcię lubiła. A to czasami dużo więcej niż rodzinne więzy miłości.
– Ależ kochanie! – Matka usiłowała jakoś załagodzić sprawę, bo do swojego przyszłego zięcia całkiem się przyzwyczaiła i nie chciała zmian na tym jakże rodzinnym stanowisku, ale nic to nie pomogło.
Nie, nie nastąpiło zerwanie. To jeszcze nie zostało postanowione. Miłka po prostu chciała się zastanowić i spojrzeć na swój związek z pewnego, nieco większego, dystansu.
– Ale dzieci – jęknęła matka, która była już w tym wieku, że koniecznie chciała mieć wnuki, a kilkuletni związek Miłki z Karolem dawał jej poczucie, że wkrótce nastąpią jakieś zmiany w tym kierunku. Wyszumieli się, nacieszyli sobą, naimprezowali, mogli więc spokojnie się ustatkować i rozmnożyć.
Każdy ewentualny następny związek cofał sprawę macierzyństwa na linię startu. Każdy kolejny facet powodowałby znów te same teksty, że muszą się wyszumieć, nacieszyć i poimprezować, a ona musiałaby czekać.
*
Lucjan (każdy przyzna, że to bezsensowne imię dla diabła, ale dostał je po pradziadku) chciał być człowiekiem. Bardzo, strasznie, nieodzownie i na siłę. Za wszelką cenę. Wiedział, że ludzie są dziwni. Ale diabły też do najnormalniejszych nie należą. To go pociągało.
Genetycznie w zasadzie nawet nie było wielkich różnic, a sprawę z pewnymi zewnętrznymi oznakami diabłowatości (bo diabelskość to jednak coś o wiele, wiele głębszego) dało się bez problemu załatwić, zresztą kopyta... Really? Gdyby jeszcze miał cztery nogi, to te kopyta by były jakieś bardziej odpowiednie, ale przy dwóch? Okropnie to utrudniało chodzenie, nie mówiąc już o problemach z kręgosłupem, pozbył się ich więc już lata temu, a rogi? One nie były aż tak widoczne, zresztą dopiero mu się sypały, był młody, miał ledwie kilkaset lat.
I chciał mieć żonę.
Diabeł go skusił.
Lucjan awantury się spodziewał, choć raczej nie w tamtym momencie, a jednak nadeszła. W końcu musiała nadejść.
– Żonę! Masz sobie znaleźć żonę! – warknął ojciec. – Wnuka chcę! Ile mam czekać?! Wynocha! Już! Do roboty!
– Ale ja zupełnie nie znam tego miasta i w ogóle niczego – jęknął Lucjan, zawiedziony, że będzie musiał opuścić swoje pielesze i iść na coś w rodzaju poniewierki, no ale ojciec był nieprzejednany – i nie rozumiem, jak to się robi.
– Nie musisz, wystarczy, że poznasz kobietę. Ma być duża, silna i bezwzględnie urodziwa.
– Urodziwa, znaczy ładna?
– Nie! Znaczy, że urodzi. Syna! Won mi stąd! – dodał jak na niego nawet łagodnie, aż z tej łagodności się spocił. Bo to jednak był spory wysiłek.
*
Babcia mieszkała dwa domy dalej, więc Miłka nie musiała za bardzo się wysilać. Ze swojego, choć trochę wspólnego mieszkania, które oczywiście umeblowała, opłacała i wykupiła sama, zabrała tylko piżamę i cały nabyty na święta (jak najbardziej elegancki) alkohol, bo nie chciała siedzieć o suchym pysku, a na dodatek wiedziała, że po powrocie nie zastanie nawet smętnych resztek, ponieważ Karol się nim chętnie i do syta poczęstuje.
Zawsze to ją bawiło, wręcz rozczulało, lubiła wiedzieć, że Karol ma wszystko, co najlepsze, ale dziś się wkurzyła. Tak już jest, że te same zachowania mogą być przyczyną uniesień serca i uniesień siekiery. Wszystko zależy przecież od kontekstu.
Sytuacja oczywiście nie została zaakceptowana przez rodzinę z żadnej strony. Matka wydzwaniała co piętnaście minut, teściowa co pół godziny, oświadczając, że Karol sobie nie życzy takich destrukcyjnych zachowań, oraz sam Karol dzwonił, żeby powiedzieć, że ją pojebało i jest chciwą suką.
Wyłączyła telefon, ale najpierw musiała wysłuchać trzech duchów, szkoda, że dzwoniły do niej, a nie do Ebenezera Scrooge’a.
Duch zeszłych świąt przypomniał jej ustami matki, że zawsze było tak miło, że wszyscy się cieszyli, że choinka pachniała, a święta były najwspanialszym czasem w roku, ona zaś chce to zepsuć, bo jest niewdzięczna.
Duch obecnych świąt oświadczył ustami ewentualnej teściowej, że nie powinna myśleć o sobie, lecz o innych, że to już zaszło za daleko, że wszyscy czekają na piękne święta, a ona chce to zepsuć, bo jest niewdzięczną suką.
Duch przyszłych świąt ustami babki ze strony matki przekazał jej wizję samotnej, bezdzietnej starości, szklanki wody, której nikt jej nie poda, opuszczenia oraz galopującego alkoholizmu, który niechybnie ją czeka, jeżeli natychmiast nie zjawi się w domu weselnym, gdzie wszyscy na nią czekają, powinna przestać być suką, i to do tego niewdzięczną.
Na czwarty telefon nie zamierzała czekać.
Otworzyła butelkę wina, wypiła ją, rozpoczynając zapowiedzianą drogę do alkoholizmu i położyła się w łóżku na poddaszu domu babci, bo nie miała na nic ochoty.
Babcia chyba ją rozumiała, bo stwierdziła, że wieczerzę mogą zjeść nawet o północy albo wcale, bo tradycja tradycją, ale życie jest ważniejsze.
Należała do tych kobiet, które nie myją okien na święta, o ile nie przyjdzie im na to chęć.
Jak na staruszkę była zdecydowanie wyzwolona.
Święta zaczęły się dość smutno, żeby nie powiedzieć ponuro, bo choć babcia przygotowała wszystko od barszczu po kluski z makiem, żadnej z nich nie chciało się zasiadać do stołu, w każdym razie nie w tej chwili.
Wieczór zapadł szybko, zabłysła nawet pierwsza gwiazdka, choć nie było jej widać zza chmur, ulice opustoszały, śnieg nie pojawił się nawet w prognozach pogody, więc szaroburość otoczyła wszystko i wszystkich.
Szarobury był też stan duszy Miłki, bo z pobieżnego, podlanego alkoholem rachunku sumienia wynikło jej, że dała się wrobić w sponsoring, w którym ona płaciła za wszystko, nie żądając w zamian nic poza miłością, i nawet nie zauważyła, że ma nie partnera, ale utrzymanka.
Takie konstatacje bolą.
Poza tym ona się tego po sobie nie spodziewała, zwłaszcza że była zdecydowanie przed trzydziestką.
W kuchni dogorywały wigilijne dania, babcia siedziała w jadalni i rozwiązywała krzyżówki, Miłka rozprawiała się ze swoim życiem w sypialni dla gości, a w salonie telewizor ryczał na całego kolędami.
Kolędy się zlewały, bo dziewczyna trochę płakała, trochę przysypiała, a trochę odpływała w niebyt marzeń, więc słyszała dziwne twory: Lulajże z głowy zdjęła pasterza, do szopy przybieżeli na lirze, chwała nam monarchowie, chwała nam pastuszkowie, a pokój w Betlejem.
Miłka leżała na łóżku, taplając się w rozpaczy, kiedy zapukała babcia.
– Wiesz co, kochanie – weszła do pokoju, nie czekając na zaproszenie – mogłabyś mu mimo wszystko powiedzieć, żeby nie latał nago? Ja wiem, wiem, teraz są inne czasy, ludzie mają prawo do wyrażania siebie, a nie takie średniowiecze, ale co ja poradzę? Z przykrością przyznaję, że trochę mnie to krępuje.
– Ale jak, gdzie? Komu? Karol przyszedł? – Miłka się zjeżyła. – Powiedz mu, żeby spadał! – rozkazała, siadając zaspana na łóżku, jeszcze nie całkiem pewna, gdzie jest i co robi.
– No, z tym może być kłopot – stwierdziła staruszka – bo jakoś tak nie wydaje mi się, żeby posłuchał.
Babcia miała zagadkową, ale i zatroskaną minę.
– Wiem, Karol to debil! – westchnęła Miłka, powtarzając tym samym dokładnie to, co zazwyczaj na jego temat mówiła babcia i z czym dziewczyna się nigdy dotąd nie zgadzała.
– To raczej nie jest Karol – odpowiedziała babcia. – I chyba ci coś umknęło. Jest nagi. Myślałam, że sobie kogoś zamówiłaś, teraz dziewczyny podobno tak robią, jakoś tak w prawo, w lewo i do łóżka, znaczy, na zamówienie, ale nie sądziłam, że dostarczają ich od razu rozebranych.
Miłka popatrzyła na babcię, nic nie rozumiejąc.
– Nie, zaraz, moment, o czym ty mówisz? Jest nagi i nie jest... Karolem? – zapytała, jakby Karol miał w zwyczaju codziennie biegać nago po ulicach. – To kto to jest?
– Nie wiem, sama zobacz, nie wiesz nawet, kogo zamawiałaś? – Babcia nie była wcale taka zniesmaczona, wyglądała raczej na zafascynowaną. Od zawsze interesowało ją wszystko, co działo się dookoła niej, i nigdy niczego nie przekreślała z góry. Owszem, zaglądała ludziom do łóżka, ale nie po to, żeby im zakazywać tego, co tam robią, raczej po to, żeby się dowiedzieć, jak to robią, dlaczego i czy naprawdę nacieranie penisa papierem ściernym daje aż takie efekty jakie reklamowali w internecie.
– Nikogo nie zamawiałam! – obruszyła się Miłka.
– To co? Sam przyszedł? Nago? To nie jest normalne, taki facet może być niebezpieczny!
Nadzy ludzie powinni w zasadzie wydawać się zakłopotani, zawstydzeni albo choć onieśmieleni, ale starszym paniom zawsze wydają się niebezpieczni. Szczególnie jeżeli są mężczyznami albo bezwstydni, jeżeli są to ludzie w wersji żeńskiej.
– Masz coś do obrony? No i weź portfel, pewnie będziesz musiała mu zapłacić. Teraz za wszystko się płaci.
– Babciu! Ja nie płacę za seks – powiedziała z dumą Miłka, ale zaraz prawie się rozpłakała. Teraz już nie była tego pewna.
Po chwili coś innego przyszło jej do głowy.
– Ach więc to tak! – zawołała. – To prowokacja! To musiała zrobić matka Karola. Ona mnie nienawidzi!
Złapała za telefon, żeby nagrywać całą sytuację.
– Będziesz świadkiem! – zawołała ponownie. – Nie dam się szantażować!
Zejście na dół do salonu stało się koniecznością.
*
Leszyn nie był miastem idealnym do polowania na żonę, żadne nie jest, żony są strasznie trudne do zdobycia, dodatkowo Lucjan nie wiedział, jak działają kobiety.
O tym, że nikt nie wie, jak działają, nikt mu wszak nie powiedział, przestraszyłby się może trochę i zrezygnował, ale w grę wchodziła przecież duma, a nawet dwie – duma diabelska i ta męska, była to mieszanka tak wybuchowa i niebezpieczna, że gdyby poszedł po poradę do psychologa, pewnie dostałby coś na uspokojenie; niestety diabły są pozbawione opieki medycznej. Zresztą ludzcy mężczyźni często dochodzą do wiedzy o swojej niewiedzy na temat kobiet całymi latami, a on był tylko diabłem.
Urodził się w leszyńskim lesie, tam siedział przez wieki i właściwie nie interesował się niczym, ludzi unikał, ale ostatnie wydarzenia nieco go pobudziły do działania.
Trochę w tym pobudzeniu swój udział miał papieros znaleziony przypadkiem w lesie. Był ziołowy, a o tym, że był napchany syntetyczną marihuaną, nikt Lucjanowi nie powiedział.
*
Wigilia w domu weselnym też była koniecznością bardziej niż wyborem. Po prostu w mieszkaniu państwa Kobzyków było za mało miejsca. I nie chodziło nawet o ilość i jakość dań, ale o to, że trzydzieści osób w dwóch pokojach, przy jednej łazience to byłby horror.
Miała to być pierwsza wigilia obu rodzin, a więc zaproszeni zostali też rodzice Karola, jego siostra z narzeczonym oraz wszelkie pobliskie ciotki; był też brat Miłki z dziewczyną i jej rodzicami.
Sama rodzina, ale jednak dość liczna. No może jeszcze nie całkiem rodzina, ale wkrótce już tak. Matka Miłki uważała, że warto się lepiej poznać.
Najpierw, na jakiś czas przed wigilijną apokalipsą, poznała zapatrywania kulinarne swoich gości. Bezglutenowe kluski z makiem nie były najgorsze, gorzej było z filetami „ze szczęśliwego karpia”, nie wiedziała, że istnieją szczęśliwe karpie ani czy istnieją karpie z wolnego wybiegu, ale w zasadzie zjedzenie nawet nieszczęśliwego nie powodowało alergii ani śmierci, więc tym się nie przejęła, inaczej się sprawy miały z nietolerancją niektórych ciast (mogły zawierać orzechy), sałatek (mogły leżeć obok owoców morza), a to już mogło powodować prawdziwie groźne konsekwencje.
Śledzie zawierały sól, co było zgubne dla diety bezsolnej, ziemniaki solaninę – trujące, a barszcz benzoesan sodu. Nie mówiąc już o tym, że uszka mogły zawierać grzyby halucynogenne, bo kto wie, czego oni tam dodają.
Byli też weganie żądający sojowego śledzia, frutarianin, który zażyczył sobie bigosu z owoców, ciotka z nietolerancją laktozy, kilkoro cukrzyków, jeden od diety paleo, który domagał się mięsa, bo post postem, ale głodował nie będzie, ktoś stosujący keto (zanim się zaczęło, zjadł cały zapas masła przygotowanego na dzień następny) i było też kilka osób z różnymi poglądami kulinarnymi, które utrudniały wszystkim życie. I poglądy, i osoby, bo gdyby poglądy zachowali dla siebie i nie obnosili się z nimi jak z Nagrodą Nobla, nie byłoby takiego zamieszania.
Prawdę powiedziawszy, dobrze, że cała sprawa oparła się na profesjonalnych kucharzach, bo inaczej ktoś by z pewnością oszalał.
A tak najwyżej opieprzy się kucharza, zrobi awanturę właścicielce, poda do sądu kelnerki i będzie w porządku.
Już samo przygotowanie dań byłoby wystarczającą katastrofą, gdyby nie przebiła tego dezercja Miłki.
Los oczywiście nie próżnował i miał w zanadrzu o wiele więcej niespodzianek, ale jak to z niespodziankami bywa, nie wszystkie okazały się przyjemne.
*
Zejście do salonu przysporzyło im nieco kłopotów – było dość powolne, nieco chwiejne i chaotyczne, bo Miłka wpadła w panikę, a babcia się zasapała. Szły, a właściwie skradały się, jakby czaił się na nie morderca z siekierą, choć nie wiadomo, dlaczego brały to pod uwagę, skoro w domku babci miejsca na czajenie się zdecydowanie nie było.
Do salonu nie weszły, stanęły w progu i zaczęły się przyglądać.
Był tam. Siedział rozwalony w fotelu, nie zakrywszy nawet swoich klejnotów.
Wyglądał dziwnie, raczej nie na miejscu z tą swoją nagością i butną pozą, no i się nie ruszał.
– Czy on żyje? – zapytała Miłka, żeby uprzedzić to, o czym pomyślały obie.
Facet wyglądał blado i paskudnie. Był jakiś ciastowato rozlazły. Typowy buc oglądający mecz z piwem w łapsku, ale zamiast meczu były kolędy, w tym akurat momencie w bardzo „artystycznym”, wyjącym wykonaniu, a piwa nie było wcale.
– Ja go macać nie będę! Wybij to sobie z głowy – zareagowała babcia, wiedząc, o co chodzi dziewczynie. – Zamówiłaś go sobie, to go macaj!
– Nie zamawiałam. Naprawdę. No a nawet gdyby, to przecież nie wybrałabym takiego!
Podeszły nieco bliżej, a potem, nieco ośmielone bezruchem faceta, obeszły fotel dookoła.
– Znasz go chociaż? – zapytała babcia, a nie doczekawszy się odpowiedzi, skrzywiła się i cmoknęła z dezaprobatą. – Marny jakiś – dodała po chwili.
Miłka miała wrażenie, że babcia wpatruje się w atrybut jego męskości i stąd ta opinia.
– Nie, nie znam go. Twarz jakby ciut znajoma, ale pewna nie jestem. I co teraz?
Trudno rozpoznać człowieka, którego po raz pierwszy widzi się całkiem nago, nawet jeżeli gdzieś już się go widziało ubranego, bo jego nagość zaciemnia odrobinę sprawę.
– Wezwiemy policję?
I tu powstał problem. Wigilia, goły facet, pijana Miłka, no bo jednak tej butelki wina podlanej hektolitrem łez za kołnierz nie wylała. Ludzie nie lubią pokazywać się obcym po pijaku. Poza tym w okresie świątecznym policja ma z pewnością inne, o wiele poważniejsze sprawy na głowie. Niby cisza, spokój, a w zakamarkach świątecznych światów rozgrywają się prawdziwe, krwawe tragedie, porachunki na noże i widelce, tasaków nie wyłączając, o to, kto robi lepszą sałatkę jarzynową, kto ukradł spadek po teściowej i kto wygląda jak lafirynda w tej wygogolonej kiecce z bazaru.
Dlatego wzywanie policji do śmiertelnie spokojnego faceta wydawało się nie na miejscu.
– Przecież nic nam nie zrobił, nie zaatakował nas! Nie włamał się, choć za cholerę nie wiem, jak wszedł – westchnęła dziewczyna. – Co powiemy? Że siedzi? To chyba nie jest przestępstwo. Zadzwonię i co im powiem? „Przyjedźcie, bo goły facet siedzi w moim fotelu”? No bez jaj! Może przeczekamy?
Zdecydowanie trudno jest przeczekać śmierć, ale Miłka wyraźnie to planowała. Babcia miała o wiele bardziej makabryczne pomysły.
– Chcesz go tak zostawić do rana? Przecież wstanie i nas wyrżnie jak kaczki. To musi być jakiś wariat! Na pewno przylazł z tego ośrodka. Można by tam zadzwonić, ale co to da? Na pewno nie przyjadą. Trzeba się go jakoś pozbyć!
Pozbycie się sporego, bezwładnego faceta było problematyczne.
– Bo wiesz, jeżeli on jest martwy... – ciągnęła babcia, usiłując jakoś to wszystko poukładać.
– To tym bardziej! – Miłka była nieprzejednana. – Przecież to nas nie dotyczy, nie będę się zajmować jakimś facetem, który łazi po cudzych domach i sobie ot tak umiera!
– I kto w Wigilię, w taką pogodę lata po cudzych domach nago?
– Wariat?
Rzeczywiście, ośrodek dla psychicznie i nerwowo chorych znajdował się niedaleko, był prywatny i całe miasto zwalało wszelki dziwne wydarzenia na ten właśnie przybytek i jego pensjonariuszy. To pozwalało na lepsze układanie świata i nikt nie chciał wierzyć, że akurat to jest całkowitą nieprawdą. Całkowitą nieprawdą był zresztą sam ośrodek, którego nie było. To znaczy oczywiście był. Istniał, ba, nawet zajmował się chorymi, ale nie jako szpital dla wariatów, tylko kurort, który na wariatach zarabiał, i należało być naprawdę bogatym wariatem z bardzo modnym zaburzeniem i pozycją społeczną, żeby się tam dostać.
Ludzie jednak woleli jak zawsze uproszczenia i plotki oraz bardzo wygodne wyszukiwanie kozłów ofiarnych, których w danym momencie potrzebowali, wśród pacjentów kurortu.
A przecież pijany rajd po rondach i wodowanie volvo w sadzawce z łabędziami odstawił całkiem normalny zegarmistrz, a nie żaden wariat. Podpalenie kibelka w parku i wybuch pudła fajerwerków, które obrzuciły przechodniów odchodami, załatwił syn piekarza, też całkowicie normalny, a w każdym razie niezdiagnozowany, jeżeli zaś chodzi o zamknięcie grabarza w grobowcu na jedenaście godzin, po których on osiwiał, a pół miasta było przekonane, że duchy wyłażą z grobów, odstawił nie kto inny jak Karol. Jej Karol.
Choć on to całkowicie normalny nie był.
– Przestań się gapić na to pomarszczone maleństwo! Oślepniesz! – warknęła Miłka, widząc, z jaką ciekawością babcia lustruje faceta; ze ślepnięciem jakoś jej się to skojarzyło, ale nie była pewna dlaczego. – To co robimy?!
– Ale on się za gościa wigilijnego nie liczy? – zapytała staruszka, chcąc zadbać o swoje dobre imię. – Wiesz, żeby potem nie było, że głodnego z domu wyrzuciłyśmy. Wstyd by był na całą okolicę.
– Babciu! Ty jesteś genialna! – zawołała Miłka, której właśnie przyszedł do głowy pewien pomysł. – Tylko musimy go jakoś choć trochę ubrać...
– Ale co?
– Nic! Dzwonię do Alicji! Ty daj coś, co można na niego włożyć.
*
Diabeł na dopalaczach to zjawisko nieznane, ale bardzo niebezpieczne. A jakie malownicze! Płonące oczy przemieszczające się w dzikim pędzie pomiędzy drzewami robiły niesamowite wrażenie, wycie przypominało odgłos wichru w kominie... ale jakby fabrycznym, a trzask łamanych gałęzi i chlupot wody w leśnym stawie przywodziły na myśl napowietrznego wieloryba w galopie.
A to wszystko przed Wigilią.
Mieszkańcy byli przekonani, że ludzie znów kradną choinki.
Trochę racji mieli.
Ludzie myślą, że wszystkie paskudne używki to diabelski wymysł, w sensie przenośnym mają rację, w dosłownym już niestety nie. Ludzie mają lepsze laboratoria.
*
Pierwsze, co zrobił, to postanowił rozejrzeć się po mieście. Po raz pierwszy od setek lat popatrzyć i podpatrzyć, jak to jest być człowiekiem.
Przechadzał się w swojej dość diablej postaci po parku, który uważał, nie bez racji, za przedłużenie lasu.
– Dzień dobry, panie burmistrzu – przywitał go najpierw jeden, potem drugi, a wreszcie trzeci mieszkaniec.
Lucjan nie wiedział, co to takiego ten „burmistrz”, ale zadźwięczało w nim słowo, które znał. Ci ludzie mówili do niego Mistrzu? Poczuł się jak w domu.
Jednakże fakt, iż widzieli w nim diabła, trochę go zasmucił. On chciał się stać człowiekiem.
Zaczął zaglądać to tu, to tam, żeby jednak przejść na bardziej ludzką stronę mocy.
Widok nagiego mężczyzny siedzącego w fotelu w jednym z domów, mężczyzny, wokół którego chodziły trzy kobiety, przyglądające mu się z zachwytem, a nawet fascynacją, dał mu pewne pojęcie o tym, co powinien zrobić, w końcu czuł się pięknym diabłem.
Zdecydował się zdjąć znoszone zwierzęce skóry i pokazać jakiejś kobiecie w całej okazałości.
W parku.
Do zimna był przyzwyczajony. Tyle się działo, że ostatnimi laty piekło kilka razy zamarzło z niewiadomych przyczyn, więc te marne kilka stopni na minusie nie robiło na nim wrażenia.
Atrybut mu się trochę skurczył, ale mimo wszystko dzielnie stanął w parkowej alejce i zaprezentował się spieszącej do domu kobiecie.
W chwilę potem atrybut skurczył mu się jeszcze bardziej, ze zgrozy.
*
Kiedy Alicja przyjechała, facet na fotelu wyglądał jak drag queen po osiemdziesiątce, choć był młodszy. Ciuchy go postarzały.
Tak sauté musiał mieć chyba około czterdziestki, ale mimo wszystko nie przyglądały mu się za bardzo.
Oddolne przyciąganie, stwierdziły wszystkie trzy, sprawiło, że twarz jakoś ich nie zainteresowała. Byłoby pewnie inaczej, gdyby jego penis znajdował się na twarzy, na przykład zamiast nosa. Wtedy przyglądałyby mu się z wielką ciekawością, może też i z osłupieniem, a tak przepadło.
Niby mówi się, że nie suknia zdobi człowieka, ale ciuchy, które na niego włożyły, ozdobiły go tak dokładnie, że nawet w tej wersji nie miały ochoty mu się przyglądać.
*
Maria Kociołek wracała do domu z reklamówką z karpiem, workiem małych, okrągłych ziemniaczków, które zamierzała ugotować w mundurkach do śledzia, oraz zrywką, w której miała dwie cegły ukradzione z budowy od szwagra, bo choinka jej się chwiała w stojaku i trzeba było ją czymś ustabilizować.
Musiała ukraść, bo szwagier nie chciał jej dać. Obiecywał, że sam przyjdzie i jej choinkę ustabilizuje. Niestety, kiedy ostatnio miał przyjść naprawić spłuczkę w toalecie, czekała na niego sześć miesięcy, a do wigilii miała tylko kilka godzin, więc bała się ryzykować.
Zaaferowana, patrzyła na grudy zbrylonego błocka pod nogami, żeby się nie przewrócić. Oczywiście od czasu do czasu podnosiła wzrok, żeby spojrzeć przed siebie.
Widok wielkiego, owłosionego, a do tego nagiego faceta w alejce najpierw zignorowała.
– Co za głupota – skarciła samą siebie, ale spojrzała jeszcze raz.
Facet uśmiechał się lubieżnie.
– O ty gnoju jeden nieogolony! – wrzasnęła, po czym walnęła w niego workiem z ziemniakami. – Ty zboczeńcu!
Ponieważ ziemniaki nie zrobiły na mężczyźnie żadnego wrażenia, wściekła się jeszcze bardziej.
– Zboczeniec! – zawyła straszliwym głosem i dowaliła mu zrywką z cegłami, która starczyła na dwa zamachy, przy trzecim cegły wyleciały i przywaliły diabłu w oko oraz w szczękę.
– Zboczeniec! – wrzasnęła jeszcze raz, poprawiając karpiem.
Jest wiele okrzyków, na które ludzie nie reagują, nie ma co na przykład wzywać „ratunku”, bo nikt nie przybiegnie, na „złodzieja” też nikt się nie zjawi, ale „zboczeniec” działa zawsze, alejka zaroiła się od biegnących.
Diabeł zalał się krwią i padł. Ze zdziwieniem wypluł ząb, warga zaczęła mu puchnąć, oko chyba też.
*
Sala weselna była zdecydowanie weselna, a nie za bardzo wigilijna, bo następnego dnia miało się odbyć w niej wesele i zmiana dekoracji była możliwa jedynie za horrendalną dopłatą, tym bardziej że w drugi dzień świąt też miało być wesele czy poprawiny, a potem jeszcze jedno przed sylwestrem, bo wypadała sobota.
Matka Miłki się tym nie przejęła. W końcu po wigilii każdy pójdzie na pasterkę, potem do domu, gdzie choinek i stroików jest pod dostatkiem. Oczywiście najwytrwalsi pewnie wrócą na makowiec i swojskie kiełbasy, wędzone boczki i balerony oraz żeby się dopić, ale o szóstej rano wigilia powinna się skończyć.
Początkowo było miło. To nie znaczy, że potem nie było, ale dezercja Miłki i wygrana Karola wszystko zepsuły. Karol nagle spaniał. To cecha, która prawie zawsze się pojawia u kogoś, kto znienacka staje się posiadaczem wielkiej fortuny.
Ludzie też zgłupieli. Naraz zaczęli go traktować jak bożka. A Miłki nie było. Cała misternie przygotowana impreza stała się natychmiast jedną wielką popijawą.
Większość piła z powodu Karola (zazdrość suszy), część z powodu Miłki (wściekłość też), a byli i tacy, którzy pili, bo było za darmo.
Na pasterkę wyszli wszyscy, bo inaczej nie wypadało. Dotarli nieliczni. Część postanowiła przeczekać na ławeczkach w okolicznym parku, a potem wrócić i się dopić.
*
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------