Wiklinowe ptaki - ebook
Wiklinowe ptaki - ebook
Jest to czwarty, najbardziej dojrzały tom wierszy Bronisława Kozieńskiego, o którym Tomasz Sobieraj, redaktor naczelny "Krytyki literackiej", napisał m.in.: książka "jest znacznie ciekawsza od stosów tomików naszych rodzimych, uznanych i nagradzanych wierszopisów [...]. Autor do tego pisze z sensem i w ogóle ma o czym pisać, nie nudzi, nie ciamka, nie memła. Rzadkość. Prawdziwy oryginał. [...] Takich jak on należy objąć specjalną ochroną."
Może i jest w tym trochę racji, że gdzie bym nie był, o czym gadał, zawsze do gór słowem powracam, góralską nutką dopowiadam.
Bronek z Obidzy, Wniebogłosy
Bronek z Obidzy (właśc. Bronisław Kozieński) urodził się 18 września 1963 roku w Obidzy na Sądecczyźnie. W latach 1979–1981 uczęszczał do Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Starym Sączu, gdzie uzyskał uprawnienia stolarskie. Potem podejmował różne prace w najbliższej okolicy. W 1986 r. założył własną działalność gospodarczą. Po roku 1990 wyjeżdżał do robót budowlanych do Danii, Francji, Niemiec i Norwegii. Wydał trzy tomiki poezji: Orły nad Sokolicą (Nowy Sącz 2009?), Nie szkoda gadać (Obidza, Nowy Sącz 2010), Strefa ciszy (Kraków 2014). Jego poezję można znaleźć na różnych portalach w Internecie, w antologiach, almanachach i czasopismach w kraju i za granicą.
Spis treści
- Zollverein
- Okulickiego 51
- Niepokorny
- Świeżo malowane
- Strefa ciszy
- Noc gorącego lata
- Na pasterce mu grali
- Fabryka dusz
- Fabryka dusz I
- Czantoria
- Pokolenia
- Gdzieś w listopadzie
- Przy Rakowickiej
- Fakty przed muzyką
- Noc polnych koni
- Spóźniony redyk
- Bursztynowy szałas
- Przy nas do końca była cisza
- Szukajcie mnie na Bukowinie
- Gdy wszyscy święci jeszcze śpią
- Prowadź przybłędo na szczyty
- Błędne ognie
- Błędne ognie I
- Faryzeusze ze swojej Gehenny
- Pieśń o nirwanie
- Noc nad wikliną
- Jesienne deszcze
- Atramentowe kałamarze
- Szeleszczące intencje
- Taniec szamana
- Imieniny Pana Boga
- Wielka równia
- Dolinami
- O wiklinowym ptaku
- Wieśniak
- Jaworowy dziadek
- Życie
- Zły
- Anioły z Bukowiny
- Krzyżyk nad kółkiem
- O wiklinowym ptaku I
- Białe Szalom – gdzie ziemia obiecana
- Ostatnia wieczerza olbrzyma
- Sezon na deszcze
- Sezon na deszcze I
- Tomasz i ptaki
- Poszukiwacze chleba
- I jak tu żyć?
- Jesteś juhasie
- Wiersz dla psa
- Okolice
- Ostatni pociąg
- Czy dusza też mi posiwiała
- Wniebowpatrzenie
- A z nich wszystkich największa jest rzeka
- Kasztanki
- Żelazny świt
- Tylko zimy tu nie ma jak dawniej
- fakty i mity
- Mardułowy świat
- Studnia Nikodema
- Na temat dostępu do morza
- Tabula rasa
- Codziennie szara
- Wędrowanie
- Księga przyjścia
- Oddalamy się, odchodzimy
- Przestrzał
- Z góralem o pogodzie
- Kiedyś to była niedobra ulica
- Góry bezludne
- Polowanie na gąski z dziwnym zakończeniem
- Wrześniowe niebo
- na drodze do kafarnaum tylko piach
- Taki klimat
- Duma i poświęcenie
- Z mchu i paproci
- Jak nie ty, jak nie ja
- W sandałach o cuda najłatwiej
- Następnym razem
- Mały Giewont
- Za sześcioma grzechami, tajemnicą światła i siódmym przykazaniem
- Tylko patrzeć i słuchać, słuchać i patrzeć
- Złoty deszcz i biały anioł
- Zwyczajnie
- Papierowy motyl
- List do przeszłości
- C+M+B
- I jak tu żyć panie, jak tu żyć?
- Za chrustem
- Dobry wieczór, dobranoc
- Dom z kamienia
- Jakby nigdy nic
- Na litość
- Alea iacta est
- Niepodzieleni
- Prześwity
- Ziemia
- Potłuczone myśli
- Niebieskim
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63590-61-1 |
Rozmiar pliku: | 413 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W górach też pewnie niektóre świerki, tak jak te tutaj,
umrą niedługo, poczekać jeszcze, czy już dziś świeczkę
zapalić drzewom, tak jak ludziom?
Tutejsza dal ma swoje kształty, smukłe kominy
stroi w świece, wiatraki kręcą myśli w głowach,
po hutach wygaszone znicze.
Myśl to nie czas, nie równa ziemi, inna się tylko
trafia we śnie, prawdziwa toczy kamieniami
poza horyzont, poza wieczność.
Wracam do czasu, stoję na nim, (tutaj jak nigdzie
zrobił swoje) położył myśli na kamieniach,
zapisał na nich całą przestrzeń.
Sinab Murani skończył latem, Ludwika Polak
w czasie wojny, Janka Pavlovic razem z bratem
Wystarczy już, bo coś ucieka.
Lepiej zapalę wszystkim drzewom, postawię świeczkę
sinej dali, przyklęknę, by nie deptać czasu,
a może się pomodlić nad nim?Okulickiego 51
Ostatni rozdział nie był o walce, nie był relacją
z pól bitewnych, czytałem w nim o jednej matce,
jak przepraszała świat za siebie.
Za to, że nosi suknie białe, pod farbą skrywa
siwe włosy, do warg ma przyszywany uśmiech,
wszczepione w oczy po dwa złote.
Za to, że nie czuć w niej żałoby, gdy wieczorami
się rozbiera i zapomina o czymś ważnym
wpatrzona w szpital Rydygiera.
Nie wiem, co było dla niej ważne, nie przeczytałem
od początku, nie wiem też, za co przepraszała,
przecież ten świat się tu nie kończy.Niepokorny
Gdy mi powiedzą: zostań, pójdę, kiedy poradzą: idź, zostanę,
kiedy zaś każą żyć, to umrę, a kiedy umrzeć, wtedy wstanę.
Choćby i mnie się już nie chciało, to będę szedł, by iść bez końca
przez całe życie wieczność całą,
aż mnie nie nazwą: odchodzącym.
A kiedy nazwą, to przystanę, lekko podniosę się na palcach,
by jak wciśnięty w nie różaniec okręcić wpół i teraz wracać.
Jeszcze mnie nazwą: wracający, umierający, znowu żywy
niczym koronkę, którą w końcu
gdzieś tam daleko łączy krzyżyk.
Gdy dalej każą skończyć, zacznę i nie dam wplątać w ich różaniec,
kiedy mnie wreszcie z oczu stracą,
gdzie będę chciał, tam pozostanę.Strefa ciszy
Czasami coś się we mnie budzi, zaczyna grać,
uśmiechać, nucić, i właśnie takim jestem ludziom,
którzy nie wiedzą, że to chwile
Odwracam się i jestem wilkiem,
inne powraca, tamto milknie
Czym dalej w las, tym większe drzewa, wilgoć tu czuć
i pleśń z moczarów, pajęczynową siecią ziewa
mgła rozwieszona na konarach.
Na oczy sieć, w uszy kaganiec,
powoli milknie psie szczekanie.
Po każdym kroku więcej mroku, niebo już nie jest drogowskazem,
kalendarz nie przyśpiesza kroku,
a zegar nic tu nie pokaże.
Tubylczy gwar i wilcze echa pochłania cisza nasączona,
próchnem jak zew, oddechem bagien,
muzyką, której stale szukam.Na pasterce mu grali
a zaczęło się wszystko tak fajnie najpierw anioł
zaśpiewał kolędę taką prostą zwyczajną i tanią
o tym jak się nić żywota przędzie
potem przyszli z golutkim Jezuskiem położyli go
w żłobku na sianie gdy dołączył aniołek na drobne
zaczynało się robić zwyczajnie
miał wycięty otworek na sercu by zmieściła
się każda złotówka kiwał głową a pieniążki
brzęcząc miały uśpić małego Jezuska
ruszył dzwon odpalono organy zatańczyły ognie
na choinkach Bóg się rodzi a moce truchleją
wyszedł ksiądz i ogłosił nam świętaFabryka dusz
Kiedyś gdy ci włosy wyrosną do ramion
rzucisz ten góralski kapelusz co nieraz
ktoś na twoją głowę wkładał dla ozdoby
nie pytając czy chcesz czy taki wybierasz
Wspomnij o człowieku z cmentarza na bródnie
plecakiem na wszystko trampkach bez sznurówek
wiatrowanym płaszczu zbyt lekkim na grudzień
własnym placem zabaw w miejscu na pochówek
Ustną harmonijką w przerwie na zagrychę
wypuszczał duszyczki powietrzem z grzebienia
fabrykę zabawek pomiędzy kielichem
budował na placu zabaw wśród kamieni
Bez grosza przy duszy z zaklętych rewirów
fabryką dla lalek wszystkim nie na siłę
powiesz że też nigdy chciałbyś nie umierać
z własnym placem zabaw w miejscu na mogiłęFabryka dusz I
Grał jakby jutro miało nie przyjść na stare Bródno, tyłem do niej
poświaty z centrum, ludnych przedmieść, wielkiego miasta zimny płomień.
A mury runą, runą, runą, wznosił wysoko swój oczami,
z gasnącą dniem śródmiejską łuną, pożarem miasta – wieczorami.
Pod pergolami na tablicach zerżnięte z Tory epitafia
szybko przyswajał, wypożyczał, hebrajski z jidysz – טראַפ (chybił trafił).
Mroczna kapela podwórkowa, plac zabaw w miejscu na mogiłę,
zwyczajna łuna księżycowa nad jego miastem, które ginie.
Ubrany w czarne kapelusze z ostatnim dryfem sal barowych
skulony cień króliczej duszy, pochłaniał dreszcz harmonijkowy.
Mówił, że gra co noc, by zgłuszyć stukot łańcucha kajdaniarzy,
od fabryk dusz przez własną duszę w bródnowskie getto – jego azyl.Czantoria
Nie mów, że późno na Czantorię,
jesienny dzień i my jesienni,
śmiało zdążymy przed wieczorem
wrócić z narkozą na bezsenność.
Wysoko można dużo więcej,
może się uda wiatr z konarów
powplatać w włosy, zamknąć w ręce,
uwolnić znów przy zasypianiu.
Nie bój się mgieł z potoków Wisły,
jesień jest dla nich przebudzeniem,
pozwól im żyć, nie broń by przyszły
zakwitły z dolin jak złocienie.
Wlejmy ten widok w studnie źrenic
wraz z dopływami innych zmysłów,
narkotykowy splot tajemnic,
zamknijmy w sen, tak by nie prysnął.
Bywaj Czantorio nad Ustroniem,
żegnaj też wymyślona pani,
przyrzekam wam, że nie roztrwonię
co wziąłem z was na zasypianie.Pokolenia
Choćby mi przyszło tylko wzrokiem wdrapywać się po stromych graniach,
ostatnią drogę skryć powieką – kłaniam się szczytom, zboczom – kłaniam,
za to, że mogłem kiedyś z bliska ujrzeć, jak w głaźnych rumowiskach
kamień wyrasta na kamieniu, podobnie ludzkim pokoleniom.
Mchem porośnięte, pierwsze w dole, śpią jak fundament pod kościołem,
a on – dla chwały, czy wygody – mówi o sobie – samorodny.
Jemu hosanna, jemu dzwony, te, co na spodzie przygniecione,
jak z kości proch pradawnych wojów, drobniutki druk, margines dziejów.
Gdybym miał, nawet tylko głosem, polecieć z wiatrem od Krywania,
zdejmę kapelusz z siwych włosów, wiatrowi nim się będę kłaniał,
nawet takiemu, który wszystko potrafi zmienić w karczowisko,
by w próchnie ze starych korzeni wyrosło nowe pokolenie.
Jeśli potrafię, chociaż gestem, wywołać echo na rozmowę,
już tylko za to, że tu jestem, pochylę bardzo nisko głowę.
Gdzie z kości proch, margines dziejów, szeptu echowych czarodziejów
z uchem przywartym do kamienia, posłucham znów o pokoleniach.Przy Rakowickiej
Przy Rakowickiej rude liście jak ćmy szukają po podcieniach
światełka, które gdzieś tam błyśnie
i mech się wspina po kamieniach.
Tutaj, gdzie każda moc truchleje, na białą salę proszą cienie,
nim się dopalą czas uleje
z woskowych figur narodzenie.
Odmienna noc jak inne noce, nawet do rytmów kolędniczych,
inaczej świece, baletnice
tańczą w objęciach czarnych zniczy.
W tę noc do innych niepodobną, gdy ma urodzić się dziecina
krakowski smog zjadł całe niebo
a po kamieniach mech się wspina.Fakty przed muzyką
Jedynie on wyrasta ponad drzewa.
Tu mieszka Bóg! Zerwały się z nich wrony,
odlecą gdzieś i może zaczną śpiewać,
piękniej od dzwonów.
Miedziany ton odbity od plebanii
okrąży wieś i skończy na kościele.
Gdzie mieszka Bóg, choć tu zameldowany,
tylko w niedzielę.
Dziesiątki chat i strzechy pozlepiane
skrawkami pap, eternitowym złomem.
To właśnie tu! Boćki rozklekotane
wrzeszczą za tonem.
Złocisty dach nad wioską z eternitu.
Bim – bam, bim – bom, w oddali śpiew gawronów.
Droga na Łódź, a fakty przed muzyką,
głośniej od dzwonów.