Wiktoriańska rezydencja - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Wiktoriańska rezydencja - ebook
Firma Jarretta Gaskilla należy do światowej czołówki na rynku nieruchomości. Od wielu lat Jarrett zabiega o kupno High Ridge Hall, wyjątkowej wiktoriańskiej rezydencji. Czekają go trudne negocjacje z piękną i tajemniczą Sophią Markham…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-3242-5 |
Rozmiar pliku: | 737 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Schodząc po stromym trawiastym zboczu, Jarrett ostrożnie stawiał stopy, omijając ledwie widoczne wykroty. Z rozbawieniem przyglądał się czekoladowobrązowemu labradorowi, który śmignął w dół, nie zważając na niebezpieczeństwo. Nagle, wypatrując sylwetki psa u stóp wzgórza, zauważył wśród kwitnących krzewów porastających dolinę nieznaną, dziwnie zachowującą się osobę. Szczupła kobieta w dżinsach i ciemnozielonej kurtce przeciwdeszczowej leżała na trawie i zadzierając wysoko głowę, przyglądała się czemuś z wielką uwagą. Dopiero po chwili dostrzegł aparat fotograficzny w rękach nieznajomej. Przyszło mu do głowy, że ma do czynienia z jedną z licznie odwiedzających okolicę maniaczek rzadkich roślin, walczących o zachowanie kruchej równowagi ekologicznej naszej planety. Zazwyczaj unikał podobnych pasjonatów jak ognia, ale dzisiaj, jak zwykle, gdy podpisał lukratywny kontrakt i sfinalizował wielomilionową transakcję, dopisywał mu świetny nastrój. Postanowił więc okazać gościowi nieco życzliwej gościnności.
– Dzień dobry! – zawołał przyjaźnie, podchodząc bliżej. Kobieta uniosła głowę i spojrzała na niego surowo. Jarrett aż przystanął w pół kroku, ale nie z powodu nieprzyjaznej miny nieznajomej. Nigdy wcześniej nie widział nikogo o tak uderzającej, a jednocześnie niezwykle subtelnej urodzie. Serce zabiło mu mocniej na widok lśniącej kaskady kasztanowych włosów okalających twarz, której największą ozdobą były ogromne szmaragdowe oczy. Uśmiechnął się szerzej.
– Piękny dzień, nieprawdaż?
Zamiast odpowiedzieć na miłe powitanie kobieta, rozejrzała się niespokojnie, kucnęła szybko i krzyknęła podenerwowanym tonem:
– Charlie? Charlie, chodź tu natychmiast!
Zza krzaka wybiegł mały chłopczyk i jak strzała ruszył w kierunku matki. Rzucił jej się na szyję z radosnym, głośnym śmiechem. Jarrett patrzył jak urzeczony na tę parę i zastanawiał się, jak to możliwe, że nigdy wcześniej ich nie spotkał. Na pewno zapamiętałby tak piękną kobietę.
– Nie chciałem pani przestraszyć – tłumaczył się, wyciągając przyjaźnie dłoń. – Jestem Jarrett Gaskill. Mieszkam tam, po drugiej stronie wzgórza.
Jeśli spodziewał się, że nieznajoma odwdzięczy się podobną życzliwością, czekało go srogie rozczarowanie. Zielonooka piękność spojrzała podejrzliwie na wyciągniętą w jej kierunku dłoń i siadając na trawie, objęła mocno synka, który schowany w ramionach mamy, zerkał ciekawie na wysokiego nieznajomego.
– Może tego nie widać, ale próbuję pracować. – W jej lekko zachrypniętym głosie słychać było wrogość. Jarrett poczuł się nieswojo. Czyżby podejrzewała, że stanowił dla nich jakieś zagrożenie? Odruchowo cofnął się o kilka kroków i rozłożył bezradnie ręce. Jakby na potwierdzenie jego nieszkodliwości brązowy labrador, którym opiekował się pod nieobecność siostry, siadł przy jego nodze i polizał go po dłoni.
– W porządku, stary, zaraz wracamy do domu. – Jarrett pogłaskał mokry łeb psa, który jeszcze przed chwilą taplał się radośnie w strumieniu przepływającym przez dolinę.
– Jeszcze coś? – Kobieta wydawała się niezadowolona z towarzystwa. Jarrett przełknął tę gorzką pigułkę i spojrzał jej prosto w oczy, uśmiechając się przy tym nieco ironicznie.
– Próbowałem tylko być miły, nie miałem na myśli nic zdrożnego.
– Proszę się nie gniewać. Kiedy pracuję, muszę się skupić, w przeciwnym razie zdjęcia do niczego się nie nadają.
– W takim razie nie będę się dłużej naprzykrzał i przeszkadzał pani w pracy. Miłego dnia.
– Wzajemnie.
– Dylan, idziemy – zawołał do psa.
W tym momencie ukryty w objęciach mamy chłopczyk odwrócił się i ukradkiem zerknął tęsknie na zwierzę. Wielkie czarne oczy otoczone gęstymi, długimi rzęsami sprawiały, że jego śliczna mała twarzyczka wydawała się smutna. Z urody nie przypominał zielonookiej matki i Jarrett zaczął się zastanawiać, co łączyło tych dwoje i skąd się wzięli w okolicy. Mimo że większość czasu spędzał w biurze lub w podróży, znał sąsiadów zamieszkujących okoliczne wioski. Wieść o pojawieniu się takiej piękności na pewno rozeszłaby się po okolicy w okamgnieniu. Kim była? Chętnie by ją o to zapytał, ale wyczuł, że taka ciekawość mogłaby zostać źle odebrana. Odwrócił się bez słowa i ruszył w górę, wspinając się po zdradliwej stromiźnie. Nie cieszyły go już ciepłe promienie słońca ani wspomnienie lukratywnej umowy. Zraniona męska próżność doskwierała mu na samą myśl o tym, jak szorstko potraktowała go zielonooka piękność. Skąd w niej tyle nieufności i wrogości?
– To Sophia Markham. Wprowadziła się niedawno do High Ridge Hall.
Siostra Jarretta jak zwykle okazała się nieocenionym źródłem informacji na temat wszystkiego, co działo się w sąsiedztwie, mimo że dopiero co wróciła wraz z mężem z romantycznych tygodniowych wakacji w Paryżu. Palce Jarretta zacisnęły się mocniej na słuchawce telefonu, a serce zabiło żywiej.
– Jak to? – Od dawna nadaremnie podejmował próby odkupienia pięknej posiadłości na wzgórzu, ale właścicielka, starsza wyniosła dama, nie chciała nawet słyszeć o sprzedaży rodzinnego domu. Po jej śmierci posiadłość popadła w jeszcze większą ruinę, ale mimo usilnych starań Jarrett nie zdołał się dowiedzieć, do kogo teraz należy dom. Kiedy więc okazało się, że opisana siostrze przez telefon nieznajoma wprowadziła się do High Ridge Hall, Jarrett z trudem ukrył rozczarowanie. Posiadłość, od pokoleń zamieszkiwana przez najzamożniejszą i najbardziej poważaną rodzinę w okolicy, dla Jarretta była czymś więcej niż tylko piękną starą budowlą, której pragnął przywrócić dawną świetność. Gdyby udało mu się zostać właścicielem High Ridge Hall, przypieczętowałby sukces, jaki niewątpliwie odniósł w ostatnich latach, budując swe „imperium nieruchomości”, jak żartobliwie nazywała jego firmę Beth. Zielonooka piękność musiała posiadać niezłe koneksje, jeśli udało jej się dokonać tego, co jemu, po tylu latach starań, wydawało się już prawie niemożliwe. Ciekawe tylko, czy nowa właścicielka zdoła uporać się z remontem tak wyniszczonej i zaniedbanej posiadłości, pomyślał z powątpiewaniem. A może miała u boku mężczyznę, który się tym zajmie, przyszło mu nagle do głowy i ogarnęła go zazdrość. Pamiętał aż nazbyt dobrze, jak wielkie wrażenie zrobiły na nim smutne szmaragdowe oczy i podniecenie, które zawładnęło całym jego ciałem i zasiało niepokój w sercu.
– Słyszałam, że jest spokrewniona ze świętej pamięci panną Wingham. – Beth jak zwykle wiedziała więcej niż on. – Myślę, że to prawda. Dom nigdy nie był wystawiony na sprzedaż. Musiała go odziedziczyć.
– Niech to wszyscy diabli!
– Mama pewnie przewraca się w grobie, słysząc, jak się wyrażasz, braciszku.
– Mam nadzieję, że skłonność do purytańskiej świętoszkowatości nie jest dziedziczna. Nie była to najlepsza cecha naszej szacownej matki – odburknął zirytowany.
– Cóż... Powiadasz, że spotkałeś naszą nową sąsiadkę w dolinie nad strumieniem? Podobno ma syna, widziałeś go?
– Tak.
– Tylko nikt nic nie wie o ojcu tego małego. Myślisz, że jest rozwódką? A może jej mąż pracuje za granicą?
– Proszę, proszę, czyżbyś stała się równie wścibska jak lokalne plotkary?
– A ciebie pani Markham w ogóle nie obchodzi, prawda? Słyszałam, że niezła z niej piękność.
Jarrett nie zaszczycił złośliwej uwagi siostry odpowiedzią. Nadal przeżywał fakt, że jego szanse na kupno wymarzonej posiadłości zmalały gwałtownie. Beth westchnęła ciężko, czekając, aż brat się w końcu odezwie. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzniosła oczy do nieba i rzuciła zaczepnie:
– W dodatku wprowadziła się do twojego wymarzonego domu. Domyślam się, że przez jakiś czas odpuścisz sobie zagraniczne wojaże? Przynajmniej do czasu, aż się dowiesz, w jaki sposób udało jej się dostać do High Ridge Hall i kim jest.
– I tu się mylisz. Właśnie w piątek wybieram się do Nowego Jorku i zamierzam tam spędzić przynajmniej dwa tygodnie.
– Tylko żartuję, chłopczyku.
– Nie nazywaj mnie tak. – Trzydziestoparoletni Jarrett mierzący prawie dwa metry wzrostu zirytował się na dobre siostrzanymi przekomarzaniami.
– Dla mnie zawsze pozostaniesz młodszym braciszkiem. Skoro rodzice już nie mogą, ktoś musi mieć cię na oku. Zmieńmy temat. Widziałeś się może ostatnio z Katie Steward?
Katie Steward. Kobieta, z którą poszedł na kilka randek, mimo że wcale nie miał na to ochoty. Właściwie nie mógł nic zarzucić tej atrakcyjnej i miłej koleżance siostry, ale fakt, że przez ostatnie kilka dni ani razu o niej nie pomyślał, świadczył najlepiej o tym, że nie byli sobie przeznaczeni. Od kobiety oczekiwał o wiele więcej niż tylko ładnej, uśmiechniętej buzi. Jedynie bystra, inteligentna i z poczuciem humoru istota miała szansę zaciekawić go na tyle, by zapragnął się zaangażować. Katie niestety do takich nie należała. Trzydziestosześcioletni Jarrett nadal pozostawał kawalerem i wierzył, że gdy spotka tę jedną jedyną, od razu pomiędzy nimi zaiskrzy i nie będzie miał żadnych wątpliwości, czy znajomość jest warta kontynuowania. Niestety, wśród znanych mu pań, żadna nie zdołała jeszcze sprostać tak wysokim wymaganiom. Beth uważała, że brat czepia się szczegółów, ale Jarrett wolał myśleć, że jest wybredny i nie godzi się w tak ważnej kwestii na żadne kompromisy.
– Nie widziałem się z nią ostatnio, ale na pewno zdam ci raport, jeśli zdecyduję się na kolejną nudną kolację w jej towarzystwie.
– Nie złość się, po prostu martwię się o ciebie. Pieniądze i sukcesy to nie wszystko. Nie zastąpią bliskiej osoby, z którą można dzielić radości i smutki. Nie wiem, czego brakuje Katie. To bardzo miła osoba, i niebrzydka.
– I przewidywalna do bólu, żadnej tajemnicy do odkrycia.
– O, a pani Markham wydała ci się wystarczająco tajemnicza i nieprzewidywalna?
Jarrett sapnął rozzłoszczony i zmarszczył gniewnie brwi.
– Kiedy ją zobaczyłem, czołgała się po trawie uzbrojona w aparat fotograficzny. Można to uznać za tajemnicze – parsknął. – Muszę już kończyć. Dylana przyprowadzę w porze lunchu.
– Wpraszasz się na coś smacznego?
– Wystarczy kanapka i kubek herbaty, jeśli oczywiście masz ochotę na towarzystwo swojego brata.
– No wiesz, kanapka! Jeśli kiedykolwiek zniżę się do podania na lunch kanapek, zacznę się o siebie poważnie martwić.
Jarrett uśmiechnął się mimo woli. Beth, szefowa kuchni w jednej z najlepszych restauracji w Londynie, nigdy nie szła na łatwiznę. Dzięki niej potrafił docenić dobre jedzenie i nie żywił się jedynie mrożonkami.
– Wiem, geniuszu kulinarny. Jestem ci dozgonnie wdzięczny za wszystkie frykasy, których dzięki tobie skosztowałem. Przyjadę około trzynastej.
– Tylko nie zapomnij o Dylanie.
– Nie martw się, on nie da o sobie zapomnieć. Albo się łasi i wpatruje we mnie tymi wielkimi brązowymi oczyma, albo usiłuje mnie przewrócić i polizać po twarzy, łobuz!
Odsunęła ciężkie brokatowe zasłony, by wpuścić nieco światła. Tumany kurzu, które uniosły się ze starych kotar, pozbawiły ją tchu. Sophia zaniosła się kaszlem i cudem uniknęła poważnej kontuzji, cofając się w ostatniej chwili przed spadającym ciężkim mosiężnym karniszem.
– Pięknie – mruknęła, przecierając załzawione oczy. Stała tak z rękami wspartymi na biodrach i przyglądała się molom uciekającym w panice spomiędzy fałd tkaniny spoczywającej teraz na podłodze. Salon zalały promienie słońca wpadające przez wielkie czteroskrzydłowe okno. Rozglądając się uważnie, Sophia musiała przyznać, że nie mogła sobie wymarzyć bardziej skomplikowanego, pracochłonnego i kosztownego zadania niż odnowienie High Ridge Hall. Przy takim wyzwaniu na pewno nie starczy jej ani sił, ani czasu, by rozpamiętywać dramatyczne wydarzenia ostatnich lat. Prawdopodobnie jeszcze nieraz coś zleci jej na głowę, zanim zdoła doprowadzić choć część tego domu do stanu jakiej takiej używalności. Nie mogła jednak narzekać. Dzięki niespodziewanej szczodrości ciotki Mary stała się właścicielką najbardziej niesamowitej posiadłości, jaką kiedykolwiek widziała. I to w momencie, gdy wydawało jej się, że nic już nie zdoła jej uratować. Starsza, niezbyt sympatyczna krewna, którą pamiętała jak przez mgłę z odległych lat dzieciństwa, okazała się aniołem stróżem i przyszła jej z pomocą dosłownie w ostatniej chwili.
– Ciotka Mary nie lubi krewnych, przynajmniej tych dorosłych – wytłumaczył jej kiedyś tata, mrugając do niej wesoło. – Uważa, że nie zasługujemy na to, by należeć do tak szacownej rodziny. Chyba ją rozczarowaliśmy i ukaże nas za to, zapisując to ogromne domostwo jakiejś instytucji charytatywnej opiekującej się bezdomnymi zwierzętami. Zobaczysz! – Śmiał się szczerze, a jego zielone oczy rozświetlały łobuzerskie iskierki.
Cóż, nie miał racji. Starsza pani zaskoczyła wszystkich i nie zostawiła domu ani psom, ani kotom. W swoim krótkim testamencie zapisała go Sophii. Telefon z dobrą wiadomością od londyńskiego prawnika odebrała w przeddzień wyprowadzki z własnego domu, który zmuszona była sprzedać. Radość ze spadku zmącił smutek i wyrzuty sumienia – nie wiedziała nawet, że ciotka zmarła. Po śmierci ojca straciła kontakt z rodziną. Widywała się jedynie z bratem, Davidem, ale i to nieczęsto. Wstydziła się pogłębiającego się alkoholizmu męża i jego agresywnego zachowania, unikała więc kontaktu z rodziną i dawnymi przyjaciółmi, coraz bardziej izolując się od otoczenia. Wiadomość, że w krytycznym momencie życia, kiedy wydawało jej się, że już nic dobrego nie może się wydarzyć, starsza pani zostawiła jej nie tylko wielką posiadłość, ale i znaczącą sumę pieniędzy, wydawała się cudem. Gdy tylko zakończyła rozmowę z prawnikiem, opadła na jedyne niesprzedane jeszcze krzesło w pustym salonie małżeńskiego domu i rozpłakała się z wdzięczności i ulgi. Widmo bezdomności lub, co gorsza, zamieszkania z okrutnym i despotycznym teściem, dręczyło ją od tygodni i Sophia targana skrajnymi emocjami szlochała głośno przez wiele godzin. Nawet teraz, gdy o tym pomyślała, czuła niesłabnącą wdzięczność dla starszej pani, która mimo szorstkiej powierzchowności okazała się jej aniołem stróżem.
Dlatego zamiast rozłościć się na sypiące się domostwo i załamywać ręce nad zepsutym karniszem, uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami. Jedyną osobą, na której hałas spadających zasłon zrobił ogromne wrażenie, okazał się Charlie. Wpadł do salonu z zaaferowaną miną, krzycząc:
– Mamusiu, straszne bum usłyszałem!
– Nie martw się, kochanie, to tylko karnisz. W tak starym domu wiele rzeczy psuje się i rozpada. Mieliśmy szczęście, że wujek wyremontował dla nas te dwa pokoje, bo musielibyśmy spać w namiotach w ogrodzie.
Gdy tylko chłopiec usłyszał magiczne słowo „ogród”, natychmiast stracił zainteresowanie wypadkiem i zaczął niecierpliwie podskakiwać w miejscu.
– Mogę wyjść? Obiecuję, że nie pójdę do stawu!
– No dobrze, ale nie oddalaj się. Muszę cię widzieć przez okno. Obiecujesz?
Odpowiedział jej szerokim, szczerbatym uśmiechem. Rozczulona przytuliła malucha i ucałowała w czubek głowy.
– Zawsze mnie przytulasz i całujesz. – Trzyletni Charlie najwyraźniej czuł się zbyt dorosły, by okazywać wylewnie uczucia.
– Bo cię strasznie mocno kocham! – zawołała rozbawiona i wziąwszy syna w ramiona, zakręciła się z nim radośnie wkoło.
– Mamo, mamo, kręci mi się w głowie – chichotał chłopczyk.
Kiedy odzyskał w końcu równowagę, uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Też cię kocham! – krzyknął, biegnąc w stronę ogrodu. Oczyma wyobraźni Sophia widziała przepiękną, bujną roślinność, o którą miała zamiar zadbać, gdy tylko upora się z remontem domu. Z dzieciństwa jak przez mgłę pamiętała cudny labirynt zieleni wokół posiadłości ciotki, gdzie spędzała długie godziny na beztroskich zabawach z bratem.
Podnosząc z trudem z podłogi niebieskie zasłony, ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że ich kolor przypomniał jej głęboki błękit oczu nieznajomego spotkanego nad strumieniem. Robiła właśnie zdjęcia kwiatów polnych, gdy wysoki, niepokojąco przystojny mężczyzna pojawił się niespodziewanie tuż obok. Zanim się przestraszyła, jej ciało przeszył dreszcz podniecenia. Wyglądał niezwykle męsko – postawny, silny, pewny siebie. Jednak ona wiedziała, że nie może sobie pozwolić na chwilę roztargnienia. Nieznajomy mógł przecież być szpiegiem nasłanym na nią przez teścia, który na pewno usilnie próbował ustalić miejsce pobytu swego jedynego wnuka. Jarrett Gaskill, co to w ogóle za nazwisko? Miejski bufon, który w weekendy zażywa świeżego powietrza w swojej wiejskiej posiadłości, odgrywając pana na włościach. Uśmiechnęła się złośliwie, ale po chwili zreflektowała się i zmarszczyła z niezadowoleniem brwi. Nie powinna tak szybko osądzać ludzi. Mężczyzna zachowywał się przecież bardzo uprzejmie i taktownie.
Z drugiej strony, jej kłamliwy i okrutny mąż też potrafił oczarować otoczenie. Tom Abingdon, za którego wyszła za mąż wbrew prośbom ojca, mając zaledwie osiemnaście lat, okazał się w rzeczywistości zazdrosnym okrutnikiem podatnym na wszelkie uzależnienia. Naiwnie wierzyła, że jej miłość i oddanie uszczęśliwią męża i uchronią go przed samozniszczeniem. Szybko się przekonała, jak bardzo się myliła. Okazywał jej jedynie wrogość i pogardę, popychając coraz dalej w ciemne zaułki udręczenia. Aż zabrakło jej sił, by bronić swej młodzieńczej niewinności i wiary w siebie. Stłamszona, uwierzyła, że na nic więcej nie zasługuje i cierpiała w milczeniu. Dopiero gdy pod koniec swego żałosnego żywota jej mąż postanowił zniszczyć nie tylko siebie i swą żonę, ale także ich synka, Sophia ocknęła się z letargu i zrozumiała, że dla dobra dziecka musi wyrwać się z tego koszmaru. Zabrakło jej siły, by walczyć o siebie, ale dla dziecka postanowiła zdobyć się na ucieczkę z piekła. Po kryjomu, powoli zaczęła planować, jak wyrwać się ze szponów męża i teścia. Niespodziewanie los pokrzyżował jej plany. Tom Abingdon, po kolejnej pijackiej burdzie, umarł we śnie.
Na samo wspomnienie tych ponurych lat i ich tragicznego zakończenia, Sophia poczuła, jak dławi ją podchodząca do gardła fala rozpaczy i gniewu. Zmusiła się do wzięcia kilku głębszych oddechów i niewyobrażalnym wysiłkiem woli wróciła myślami do teraźniejszości. Nauczona smutnym doświadczeniem przeszłości powinna za wszelką cenę unikać ponownego uwikłania się w jakąkolwiek relację z kolejnym mężczyzną. Najwyraźniej nie potrafiła trafnie oceniać ludzkich charakterów i stanowiła łatwy kąsek dla wszelkiej maści oszustów, kłamców i nikczemników, którzy, jak dowodził niechlubny przykład byłego męża, potrafili przywdziewać maskę normalności i przyzwoitości. Obiecała sobie, że dla własnego dobra, a przede wszystkim z uwagi na syna, zachowa najdalej posuniętą ostrożność i czujność. I nigdy więcej nie okaże się bezgranicznie ufną idiotką. Sophia potrząsnęła zdecydowanie głową na potwierdzenie swego postanowienia. Jeśli spotka jeszcze kiedykolwiek Jarretta Gaskilla, ominie go z daleka. W jej nowym, lepszym życiu nie było miejsca dla obcych wtrącających się bez zaproszenia w cudze sprawy, nawet jeśli z pozoru wydawali się mili i uprzejmi. Na szczęście szansa, że spotkam go ponownie, jest zapewne minimalna, pocieszyła się Sophia.
Wizyta na cotygodniowym targu sprawiała Sophii wielką przyjemność, dlatego od trzech tygodni co niedziela zamiast jechać do supermarketu kupowała warzywa i owoce od lokalnych rolników. Produkty pachniały świeżością i smakowały o niebo lepiej od napakowanych sztucznymi nawozami i owiniętych w folię sklepowych substytutów prawdziwego jedzenia. Zapakowała do pełnej już lnianej torby dwa kilogramy pięknych rumianych jabłek i uśmiechnęła się do miłej sprzedawczyni. To będzie udany dzień, pomyślała radośnie. Odkąd uwolniła się od ciągłego strachu przed powracającym wieczorem podpitym i agresywnym panem domu, ponownie uczyła się cieszyć drobnymi przyjemnościami, takimi jak świeżo upieczone aromatyczne ciasto i spokojne popołudnie w bezpiecznym domu. Objęła ramieniem wpatrzonego w nią ufnie Charliego i wesoło oznajmiła:
– Zrobimy sobie wspaniałą szarlotkę, co ty na to?
– Nie znalazłaby pani miejsca dla dodatkowego gościa przy stole? Uwielbiam szarlotkę domowej roboty.
Głęboki, ciepły męski głos tuż za jej plecami rezonował przyjemnie. Odwróciwszy się, Sophia napotkała parę wpatrzonych w nią, magnetycznie błękitnych oczu. Przez moment nie była w stanie wykrztusić słowa. Jarrett Gaskill. Ze złością stwierdziła, że rozpoznała go z łatwością i bez trudu przypomniała sobie jego imię.
– Niestety, obawiam się, że dopiero zaczęłam odnawiać mój nowy dom i nie mam odpowiednich warunków do przyjmowania gości. Poza tym nie przywykłam zapraszać ludzi, których nie znam – odpowiedziała w końcu, odwracając szybko wzrok.
– Przecież już się poznaliśmy, wtedy nad strumieniem, nie pamięta pani?
Sophia zaczerwieniła się. Fakt, że go rozpoznała, musiał być widoczny i nie było sensu temu zaprzeczać.
– Tak, pamiętam, przedstawił się pan, ale trudno to nazwać zawarciem znajomości, nie sądzi pan?
– Zawsze to jakiś początek.
– Przykro mi, pani Gaskill, ale nie mam czasu. Muszę jeszcze kupić parę rzeczy.
W oczach mężczyzny zapłonęły figlarne ogniki, a w jego uśmiechu pojawiło się coś na kształt żartobliwej satysfakcji.
– O, widzę, że zapamiętała pani moje nazwisko. Może w takim razie mogę liczyć na poznanie pani godności?
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. – Dzwonek alarmowy w głowie Sophii rozdzwonił się nagle. Dlaczego tak się interesował jej tożsamością? A może jednak był szpiegiem nasłanym przez starego Abingdona? Odwróciła się szybko, przyciągając do siebie synka, i ruszyła w stronę wyjścia.
– Szkoda! – zawołał. – Jeśli znów na siebie wpadniemy, nie będę wiedział, jak się do pani zwracać.
Sophia przystanęła na moment, odwróciła się i wycedziła chłodnym, zdecydowanym tonem:
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Poza tym zawsze może mnie pan po prostu zignorować.
Mężczyzna zmarszczył gęste, czarne brwi, demonstrując niezadowolenie.
– Nie mógłbym. To szczyt złych manier.
– A dobre maniery są dla pana tak istotne? – zapytała odruchowo i ze złością skonstatowała, że dała się wciągnąć w rozmowę.
– Oczywiście. W przeciwnym razie dosięgnie mnie gniew mojej nieboszczki matki, która całe dzieciństwo uczyła mnie traktować z szacunkiem damy.
Sophia, wbrew samej sobie, uśmiechnęła się. Przestraszona własną podatnością na sztuczki przystojnego bruneta, zacisnęła mocno usta i oznajmiła surowo:
– Naprawdę muszę już iść. Do widzenia.
Już miała zniknąć w tłumie kłębiącym się na targu, gdy do jej uszu dotarły ostatnie, wyraźnie wypowiedziane słowa:
– Do widzenia, pani Markham. Może jednak odłoży pani dla mnie mały kawałek szarlotki?
Odwróciła się gwałtownie i prawie krzyknęła:
– Skąd pan zna moje nazwisko?!
– Myślała pani, że w tak małej wiosce pozostanie niezauważona? Ludzie lubią wiedzieć co nieco o swoich sąsiadach i są ich ciekawi. To chyba leży w ludzkiej naturze. – Nieznajomy wzruszył niedbale ramionami. Sophia wpatrywała się w niego intensywnie. Jej uwadze nie uszły szerokie barki i wyraźnie zarysowane mięśnie widoczne pod czarnym T-shirtem ani imponujący wzrost i naturalna zwinność ruchów pana Gaskilla.
– Ludzie powinni zająć się własnymi sprawami! – prychnęła pogardliwie. – Wolałabym, by zostawiono mnie i mojego syna w spokoju.
– Nie mam w zwyczaju plotkować – odrzekł nieco urażony, ale nadal nie spuszczał z niej hipnotyzującego wzroku. – Rozumiem jednak pani potrzebę prywatności i postaram się ją uszanować.
– Dziękuję – odparła już nieco spokojniej Sophia, odwróciła się i ciągnąc za sobą zaciekawionego nowym znajomym chłopca, zniknęła w tłumie. Ani razu nie odwróciła się, by sprawdzić, czy głębokie niebieskie oczy nadal śledzą jej ruchy. Mocne bicie rozszalałego z emocji serca podpowiadało jej, że nie jest to wykluczone...
Schodząc po stromym trawiastym zboczu, Jarrett ostrożnie stawiał stopy, omijając ledwie widoczne wykroty. Z rozbawieniem przyglądał się czekoladowobrązowemu labradorowi, który śmignął w dół, nie zważając na niebezpieczeństwo. Nagle, wypatrując sylwetki psa u stóp wzgórza, zauważył wśród kwitnących krzewów porastających dolinę nieznaną, dziwnie zachowującą się osobę. Szczupła kobieta w dżinsach i ciemnozielonej kurtce przeciwdeszczowej leżała na trawie i zadzierając wysoko głowę, przyglądała się czemuś z wielką uwagą. Dopiero po chwili dostrzegł aparat fotograficzny w rękach nieznajomej. Przyszło mu do głowy, że ma do czynienia z jedną z licznie odwiedzających okolicę maniaczek rzadkich roślin, walczących o zachowanie kruchej równowagi ekologicznej naszej planety. Zazwyczaj unikał podobnych pasjonatów jak ognia, ale dzisiaj, jak zwykle, gdy podpisał lukratywny kontrakt i sfinalizował wielomilionową transakcję, dopisywał mu świetny nastrój. Postanowił więc okazać gościowi nieco życzliwej gościnności.
– Dzień dobry! – zawołał przyjaźnie, podchodząc bliżej. Kobieta uniosła głowę i spojrzała na niego surowo. Jarrett aż przystanął w pół kroku, ale nie z powodu nieprzyjaznej miny nieznajomej. Nigdy wcześniej nie widział nikogo o tak uderzającej, a jednocześnie niezwykle subtelnej urodzie. Serce zabiło mu mocniej na widok lśniącej kaskady kasztanowych włosów okalających twarz, której największą ozdobą były ogromne szmaragdowe oczy. Uśmiechnął się szerzej.
– Piękny dzień, nieprawdaż?
Zamiast odpowiedzieć na miłe powitanie kobieta, rozejrzała się niespokojnie, kucnęła szybko i krzyknęła podenerwowanym tonem:
– Charlie? Charlie, chodź tu natychmiast!
Zza krzaka wybiegł mały chłopczyk i jak strzała ruszył w kierunku matki. Rzucił jej się na szyję z radosnym, głośnym śmiechem. Jarrett patrzył jak urzeczony na tę parę i zastanawiał się, jak to możliwe, że nigdy wcześniej ich nie spotkał. Na pewno zapamiętałby tak piękną kobietę.
– Nie chciałem pani przestraszyć – tłumaczył się, wyciągając przyjaźnie dłoń. – Jestem Jarrett Gaskill. Mieszkam tam, po drugiej stronie wzgórza.
Jeśli spodziewał się, że nieznajoma odwdzięczy się podobną życzliwością, czekało go srogie rozczarowanie. Zielonooka piękność spojrzała podejrzliwie na wyciągniętą w jej kierunku dłoń i siadając na trawie, objęła mocno synka, który schowany w ramionach mamy, zerkał ciekawie na wysokiego nieznajomego.
– Może tego nie widać, ale próbuję pracować. – W jej lekko zachrypniętym głosie słychać było wrogość. Jarrett poczuł się nieswojo. Czyżby podejrzewała, że stanowił dla nich jakieś zagrożenie? Odruchowo cofnął się o kilka kroków i rozłożył bezradnie ręce. Jakby na potwierdzenie jego nieszkodliwości brązowy labrador, którym opiekował się pod nieobecność siostry, siadł przy jego nodze i polizał go po dłoni.
– W porządku, stary, zaraz wracamy do domu. – Jarrett pogłaskał mokry łeb psa, który jeszcze przed chwilą taplał się radośnie w strumieniu przepływającym przez dolinę.
– Jeszcze coś? – Kobieta wydawała się niezadowolona z towarzystwa. Jarrett przełknął tę gorzką pigułkę i spojrzał jej prosto w oczy, uśmiechając się przy tym nieco ironicznie.
– Próbowałem tylko być miły, nie miałem na myśli nic zdrożnego.
– Proszę się nie gniewać. Kiedy pracuję, muszę się skupić, w przeciwnym razie zdjęcia do niczego się nie nadają.
– W takim razie nie będę się dłużej naprzykrzał i przeszkadzał pani w pracy. Miłego dnia.
– Wzajemnie.
– Dylan, idziemy – zawołał do psa.
W tym momencie ukryty w objęciach mamy chłopczyk odwrócił się i ukradkiem zerknął tęsknie na zwierzę. Wielkie czarne oczy otoczone gęstymi, długimi rzęsami sprawiały, że jego śliczna mała twarzyczka wydawała się smutna. Z urody nie przypominał zielonookiej matki i Jarrett zaczął się zastanawiać, co łączyło tych dwoje i skąd się wzięli w okolicy. Mimo że większość czasu spędzał w biurze lub w podróży, znał sąsiadów zamieszkujących okoliczne wioski. Wieść o pojawieniu się takiej piękności na pewno rozeszłaby się po okolicy w okamgnieniu. Kim była? Chętnie by ją o to zapytał, ale wyczuł, że taka ciekawość mogłaby zostać źle odebrana. Odwrócił się bez słowa i ruszył w górę, wspinając się po zdradliwej stromiźnie. Nie cieszyły go już ciepłe promienie słońca ani wspomnienie lukratywnej umowy. Zraniona męska próżność doskwierała mu na samą myśl o tym, jak szorstko potraktowała go zielonooka piękność. Skąd w niej tyle nieufności i wrogości?
– To Sophia Markham. Wprowadziła się niedawno do High Ridge Hall.
Siostra Jarretta jak zwykle okazała się nieocenionym źródłem informacji na temat wszystkiego, co działo się w sąsiedztwie, mimo że dopiero co wróciła wraz z mężem z romantycznych tygodniowych wakacji w Paryżu. Palce Jarretta zacisnęły się mocniej na słuchawce telefonu, a serce zabiło żywiej.
– Jak to? – Od dawna nadaremnie podejmował próby odkupienia pięknej posiadłości na wzgórzu, ale właścicielka, starsza wyniosła dama, nie chciała nawet słyszeć o sprzedaży rodzinnego domu. Po jej śmierci posiadłość popadła w jeszcze większą ruinę, ale mimo usilnych starań Jarrett nie zdołał się dowiedzieć, do kogo teraz należy dom. Kiedy więc okazało się, że opisana siostrze przez telefon nieznajoma wprowadziła się do High Ridge Hall, Jarrett z trudem ukrył rozczarowanie. Posiadłość, od pokoleń zamieszkiwana przez najzamożniejszą i najbardziej poważaną rodzinę w okolicy, dla Jarretta była czymś więcej niż tylko piękną starą budowlą, której pragnął przywrócić dawną świetność. Gdyby udało mu się zostać właścicielem High Ridge Hall, przypieczętowałby sukces, jaki niewątpliwie odniósł w ostatnich latach, budując swe „imperium nieruchomości”, jak żartobliwie nazywała jego firmę Beth. Zielonooka piękność musiała posiadać niezłe koneksje, jeśli udało jej się dokonać tego, co jemu, po tylu latach starań, wydawało się już prawie niemożliwe. Ciekawe tylko, czy nowa właścicielka zdoła uporać się z remontem tak wyniszczonej i zaniedbanej posiadłości, pomyślał z powątpiewaniem. A może miała u boku mężczyznę, który się tym zajmie, przyszło mu nagle do głowy i ogarnęła go zazdrość. Pamiętał aż nazbyt dobrze, jak wielkie wrażenie zrobiły na nim smutne szmaragdowe oczy i podniecenie, które zawładnęło całym jego ciałem i zasiało niepokój w sercu.
– Słyszałam, że jest spokrewniona ze świętej pamięci panną Wingham. – Beth jak zwykle wiedziała więcej niż on. – Myślę, że to prawda. Dom nigdy nie był wystawiony na sprzedaż. Musiała go odziedziczyć.
– Niech to wszyscy diabli!
– Mama pewnie przewraca się w grobie, słysząc, jak się wyrażasz, braciszku.
– Mam nadzieję, że skłonność do purytańskiej świętoszkowatości nie jest dziedziczna. Nie była to najlepsza cecha naszej szacownej matki – odburknął zirytowany.
– Cóż... Powiadasz, że spotkałeś naszą nową sąsiadkę w dolinie nad strumieniem? Podobno ma syna, widziałeś go?
– Tak.
– Tylko nikt nic nie wie o ojcu tego małego. Myślisz, że jest rozwódką? A może jej mąż pracuje za granicą?
– Proszę, proszę, czyżbyś stała się równie wścibska jak lokalne plotkary?
– A ciebie pani Markham w ogóle nie obchodzi, prawda? Słyszałam, że niezła z niej piękność.
Jarrett nie zaszczycił złośliwej uwagi siostry odpowiedzią. Nadal przeżywał fakt, że jego szanse na kupno wymarzonej posiadłości zmalały gwałtownie. Beth westchnęła ciężko, czekając, aż brat się w końcu odezwie. Nie doczekawszy się odpowiedzi, wzniosła oczy do nieba i rzuciła zaczepnie:
– W dodatku wprowadziła się do twojego wymarzonego domu. Domyślam się, że przez jakiś czas odpuścisz sobie zagraniczne wojaże? Przynajmniej do czasu, aż się dowiesz, w jaki sposób udało jej się dostać do High Ridge Hall i kim jest.
– I tu się mylisz. Właśnie w piątek wybieram się do Nowego Jorku i zamierzam tam spędzić przynajmniej dwa tygodnie.
– Tylko żartuję, chłopczyku.
– Nie nazywaj mnie tak. – Trzydziestoparoletni Jarrett mierzący prawie dwa metry wzrostu zirytował się na dobre siostrzanymi przekomarzaniami.
– Dla mnie zawsze pozostaniesz młodszym braciszkiem. Skoro rodzice już nie mogą, ktoś musi mieć cię na oku. Zmieńmy temat. Widziałeś się może ostatnio z Katie Steward?
Katie Steward. Kobieta, z którą poszedł na kilka randek, mimo że wcale nie miał na to ochoty. Właściwie nie mógł nic zarzucić tej atrakcyjnej i miłej koleżance siostry, ale fakt, że przez ostatnie kilka dni ani razu o niej nie pomyślał, świadczył najlepiej o tym, że nie byli sobie przeznaczeni. Od kobiety oczekiwał o wiele więcej niż tylko ładnej, uśmiechniętej buzi. Jedynie bystra, inteligentna i z poczuciem humoru istota miała szansę zaciekawić go na tyle, by zapragnął się zaangażować. Katie niestety do takich nie należała. Trzydziestosześcioletni Jarrett nadal pozostawał kawalerem i wierzył, że gdy spotka tę jedną jedyną, od razu pomiędzy nimi zaiskrzy i nie będzie miał żadnych wątpliwości, czy znajomość jest warta kontynuowania. Niestety, wśród znanych mu pań, żadna nie zdołała jeszcze sprostać tak wysokim wymaganiom. Beth uważała, że brat czepia się szczegółów, ale Jarrett wolał myśleć, że jest wybredny i nie godzi się w tak ważnej kwestii na żadne kompromisy.
– Nie widziałem się z nią ostatnio, ale na pewno zdam ci raport, jeśli zdecyduję się na kolejną nudną kolację w jej towarzystwie.
– Nie złość się, po prostu martwię się o ciebie. Pieniądze i sukcesy to nie wszystko. Nie zastąpią bliskiej osoby, z którą można dzielić radości i smutki. Nie wiem, czego brakuje Katie. To bardzo miła osoba, i niebrzydka.
– I przewidywalna do bólu, żadnej tajemnicy do odkrycia.
– O, a pani Markham wydała ci się wystarczająco tajemnicza i nieprzewidywalna?
Jarrett sapnął rozzłoszczony i zmarszczył gniewnie brwi.
– Kiedy ją zobaczyłem, czołgała się po trawie uzbrojona w aparat fotograficzny. Można to uznać za tajemnicze – parsknął. – Muszę już kończyć. Dylana przyprowadzę w porze lunchu.
– Wpraszasz się na coś smacznego?
– Wystarczy kanapka i kubek herbaty, jeśli oczywiście masz ochotę na towarzystwo swojego brata.
– No wiesz, kanapka! Jeśli kiedykolwiek zniżę się do podania na lunch kanapek, zacznę się o siebie poważnie martwić.
Jarrett uśmiechnął się mimo woli. Beth, szefowa kuchni w jednej z najlepszych restauracji w Londynie, nigdy nie szła na łatwiznę. Dzięki niej potrafił docenić dobre jedzenie i nie żywił się jedynie mrożonkami.
– Wiem, geniuszu kulinarny. Jestem ci dozgonnie wdzięczny za wszystkie frykasy, których dzięki tobie skosztowałem. Przyjadę około trzynastej.
– Tylko nie zapomnij o Dylanie.
– Nie martw się, on nie da o sobie zapomnieć. Albo się łasi i wpatruje we mnie tymi wielkimi brązowymi oczyma, albo usiłuje mnie przewrócić i polizać po twarzy, łobuz!
Odsunęła ciężkie brokatowe zasłony, by wpuścić nieco światła. Tumany kurzu, które uniosły się ze starych kotar, pozbawiły ją tchu. Sophia zaniosła się kaszlem i cudem uniknęła poważnej kontuzji, cofając się w ostatniej chwili przed spadającym ciężkim mosiężnym karniszem.
– Pięknie – mruknęła, przecierając załzawione oczy. Stała tak z rękami wspartymi na biodrach i przyglądała się molom uciekającym w panice spomiędzy fałd tkaniny spoczywającej teraz na podłodze. Salon zalały promienie słońca wpadające przez wielkie czteroskrzydłowe okno. Rozglądając się uważnie, Sophia musiała przyznać, że nie mogła sobie wymarzyć bardziej skomplikowanego, pracochłonnego i kosztownego zadania niż odnowienie High Ridge Hall. Przy takim wyzwaniu na pewno nie starczy jej ani sił, ani czasu, by rozpamiętywać dramatyczne wydarzenia ostatnich lat. Prawdopodobnie jeszcze nieraz coś zleci jej na głowę, zanim zdoła doprowadzić choć część tego domu do stanu jakiej takiej używalności. Nie mogła jednak narzekać. Dzięki niespodziewanej szczodrości ciotki Mary stała się właścicielką najbardziej niesamowitej posiadłości, jaką kiedykolwiek widziała. I to w momencie, gdy wydawało jej się, że nic już nie zdoła jej uratować. Starsza, niezbyt sympatyczna krewna, którą pamiętała jak przez mgłę z odległych lat dzieciństwa, okazała się aniołem stróżem i przyszła jej z pomocą dosłownie w ostatniej chwili.
– Ciotka Mary nie lubi krewnych, przynajmniej tych dorosłych – wytłumaczył jej kiedyś tata, mrugając do niej wesoło. – Uważa, że nie zasługujemy na to, by należeć do tak szacownej rodziny. Chyba ją rozczarowaliśmy i ukaże nas za to, zapisując to ogromne domostwo jakiejś instytucji charytatywnej opiekującej się bezdomnymi zwierzętami. Zobaczysz! – Śmiał się szczerze, a jego zielone oczy rozświetlały łobuzerskie iskierki.
Cóż, nie miał racji. Starsza pani zaskoczyła wszystkich i nie zostawiła domu ani psom, ani kotom. W swoim krótkim testamencie zapisała go Sophii. Telefon z dobrą wiadomością od londyńskiego prawnika odebrała w przeddzień wyprowadzki z własnego domu, który zmuszona była sprzedać. Radość ze spadku zmącił smutek i wyrzuty sumienia – nie wiedziała nawet, że ciotka zmarła. Po śmierci ojca straciła kontakt z rodziną. Widywała się jedynie z bratem, Davidem, ale i to nieczęsto. Wstydziła się pogłębiającego się alkoholizmu męża i jego agresywnego zachowania, unikała więc kontaktu z rodziną i dawnymi przyjaciółmi, coraz bardziej izolując się od otoczenia. Wiadomość, że w krytycznym momencie życia, kiedy wydawało jej się, że już nic dobrego nie może się wydarzyć, starsza pani zostawiła jej nie tylko wielką posiadłość, ale i znaczącą sumę pieniędzy, wydawała się cudem. Gdy tylko zakończyła rozmowę z prawnikiem, opadła na jedyne niesprzedane jeszcze krzesło w pustym salonie małżeńskiego domu i rozpłakała się z wdzięczności i ulgi. Widmo bezdomności lub, co gorsza, zamieszkania z okrutnym i despotycznym teściem, dręczyło ją od tygodni i Sophia targana skrajnymi emocjami szlochała głośno przez wiele godzin. Nawet teraz, gdy o tym pomyślała, czuła niesłabnącą wdzięczność dla starszej pani, która mimo szorstkiej powierzchowności okazała się jej aniołem stróżem.
Dlatego zamiast rozłościć się na sypiące się domostwo i załamywać ręce nad zepsutym karniszem, uśmiechnęła się tylko i wzruszyła ramionami. Jedyną osobą, na której hałas spadających zasłon zrobił ogromne wrażenie, okazał się Charlie. Wpadł do salonu z zaaferowaną miną, krzycząc:
– Mamusiu, straszne bum usłyszałem!
– Nie martw się, kochanie, to tylko karnisz. W tak starym domu wiele rzeczy psuje się i rozpada. Mieliśmy szczęście, że wujek wyremontował dla nas te dwa pokoje, bo musielibyśmy spać w namiotach w ogrodzie.
Gdy tylko chłopiec usłyszał magiczne słowo „ogród”, natychmiast stracił zainteresowanie wypadkiem i zaczął niecierpliwie podskakiwać w miejscu.
– Mogę wyjść? Obiecuję, że nie pójdę do stawu!
– No dobrze, ale nie oddalaj się. Muszę cię widzieć przez okno. Obiecujesz?
Odpowiedział jej szerokim, szczerbatym uśmiechem. Rozczulona przytuliła malucha i ucałowała w czubek głowy.
– Zawsze mnie przytulasz i całujesz. – Trzyletni Charlie najwyraźniej czuł się zbyt dorosły, by okazywać wylewnie uczucia.
– Bo cię strasznie mocno kocham! – zawołała rozbawiona i wziąwszy syna w ramiona, zakręciła się z nim radośnie wkoło.
– Mamo, mamo, kręci mi się w głowie – chichotał chłopczyk.
Kiedy odzyskał w końcu równowagę, uśmiechnął się uszczęśliwiony.
– Też cię kocham! – krzyknął, biegnąc w stronę ogrodu. Oczyma wyobraźni Sophia widziała przepiękną, bujną roślinność, o którą miała zamiar zadbać, gdy tylko upora się z remontem domu. Z dzieciństwa jak przez mgłę pamiętała cudny labirynt zieleni wokół posiadłości ciotki, gdzie spędzała długie godziny na beztroskich zabawach z bratem.
Podnosząc z trudem z podłogi niebieskie zasłony, ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że ich kolor przypomniał jej głęboki błękit oczu nieznajomego spotkanego nad strumieniem. Robiła właśnie zdjęcia kwiatów polnych, gdy wysoki, niepokojąco przystojny mężczyzna pojawił się niespodziewanie tuż obok. Zanim się przestraszyła, jej ciało przeszył dreszcz podniecenia. Wyglądał niezwykle męsko – postawny, silny, pewny siebie. Jednak ona wiedziała, że nie może sobie pozwolić na chwilę roztargnienia. Nieznajomy mógł przecież być szpiegiem nasłanym na nią przez teścia, który na pewno usilnie próbował ustalić miejsce pobytu swego jedynego wnuka. Jarrett Gaskill, co to w ogóle za nazwisko? Miejski bufon, który w weekendy zażywa świeżego powietrza w swojej wiejskiej posiadłości, odgrywając pana na włościach. Uśmiechnęła się złośliwie, ale po chwili zreflektowała się i zmarszczyła z niezadowoleniem brwi. Nie powinna tak szybko osądzać ludzi. Mężczyzna zachowywał się przecież bardzo uprzejmie i taktownie.
Z drugiej strony, jej kłamliwy i okrutny mąż też potrafił oczarować otoczenie. Tom Abingdon, za którego wyszła za mąż wbrew prośbom ojca, mając zaledwie osiemnaście lat, okazał się w rzeczywistości zazdrosnym okrutnikiem podatnym na wszelkie uzależnienia. Naiwnie wierzyła, że jej miłość i oddanie uszczęśliwią męża i uchronią go przed samozniszczeniem. Szybko się przekonała, jak bardzo się myliła. Okazywał jej jedynie wrogość i pogardę, popychając coraz dalej w ciemne zaułki udręczenia. Aż zabrakło jej sił, by bronić swej młodzieńczej niewinności i wiary w siebie. Stłamszona, uwierzyła, że na nic więcej nie zasługuje i cierpiała w milczeniu. Dopiero gdy pod koniec swego żałosnego żywota jej mąż postanowił zniszczyć nie tylko siebie i swą żonę, ale także ich synka, Sophia ocknęła się z letargu i zrozumiała, że dla dobra dziecka musi wyrwać się z tego koszmaru. Zabrakło jej siły, by walczyć o siebie, ale dla dziecka postanowiła zdobyć się na ucieczkę z piekła. Po kryjomu, powoli zaczęła planować, jak wyrwać się ze szponów męża i teścia. Niespodziewanie los pokrzyżował jej plany. Tom Abingdon, po kolejnej pijackiej burdzie, umarł we śnie.
Na samo wspomnienie tych ponurych lat i ich tragicznego zakończenia, Sophia poczuła, jak dławi ją podchodząca do gardła fala rozpaczy i gniewu. Zmusiła się do wzięcia kilku głębszych oddechów i niewyobrażalnym wysiłkiem woli wróciła myślami do teraźniejszości. Nauczona smutnym doświadczeniem przeszłości powinna za wszelką cenę unikać ponownego uwikłania się w jakąkolwiek relację z kolejnym mężczyzną. Najwyraźniej nie potrafiła trafnie oceniać ludzkich charakterów i stanowiła łatwy kąsek dla wszelkiej maści oszustów, kłamców i nikczemników, którzy, jak dowodził niechlubny przykład byłego męża, potrafili przywdziewać maskę normalności i przyzwoitości. Obiecała sobie, że dla własnego dobra, a przede wszystkim z uwagi na syna, zachowa najdalej posuniętą ostrożność i czujność. I nigdy więcej nie okaże się bezgranicznie ufną idiotką. Sophia potrząsnęła zdecydowanie głową na potwierdzenie swego postanowienia. Jeśli spotka jeszcze kiedykolwiek Jarretta Gaskilla, ominie go z daleka. W jej nowym, lepszym życiu nie było miejsca dla obcych wtrącających się bez zaproszenia w cudze sprawy, nawet jeśli z pozoru wydawali się mili i uprzejmi. Na szczęście szansa, że spotkam go ponownie, jest zapewne minimalna, pocieszyła się Sophia.
Wizyta na cotygodniowym targu sprawiała Sophii wielką przyjemność, dlatego od trzech tygodni co niedziela zamiast jechać do supermarketu kupowała warzywa i owoce od lokalnych rolników. Produkty pachniały świeżością i smakowały o niebo lepiej od napakowanych sztucznymi nawozami i owiniętych w folię sklepowych substytutów prawdziwego jedzenia. Zapakowała do pełnej już lnianej torby dwa kilogramy pięknych rumianych jabłek i uśmiechnęła się do miłej sprzedawczyni. To będzie udany dzień, pomyślała radośnie. Odkąd uwolniła się od ciągłego strachu przed powracającym wieczorem podpitym i agresywnym panem domu, ponownie uczyła się cieszyć drobnymi przyjemnościami, takimi jak świeżo upieczone aromatyczne ciasto i spokojne popołudnie w bezpiecznym domu. Objęła ramieniem wpatrzonego w nią ufnie Charliego i wesoło oznajmiła:
– Zrobimy sobie wspaniałą szarlotkę, co ty na to?
– Nie znalazłaby pani miejsca dla dodatkowego gościa przy stole? Uwielbiam szarlotkę domowej roboty.
Głęboki, ciepły męski głos tuż za jej plecami rezonował przyjemnie. Odwróciwszy się, Sophia napotkała parę wpatrzonych w nią, magnetycznie błękitnych oczu. Przez moment nie była w stanie wykrztusić słowa. Jarrett Gaskill. Ze złością stwierdziła, że rozpoznała go z łatwością i bez trudu przypomniała sobie jego imię.
– Niestety, obawiam się, że dopiero zaczęłam odnawiać mój nowy dom i nie mam odpowiednich warunków do przyjmowania gości. Poza tym nie przywykłam zapraszać ludzi, których nie znam – odpowiedziała w końcu, odwracając szybko wzrok.
– Przecież już się poznaliśmy, wtedy nad strumieniem, nie pamięta pani?
Sophia zaczerwieniła się. Fakt, że go rozpoznała, musiał być widoczny i nie było sensu temu zaprzeczać.
– Tak, pamiętam, przedstawił się pan, ale trudno to nazwać zawarciem znajomości, nie sądzi pan?
– Zawsze to jakiś początek.
– Przykro mi, pani Gaskill, ale nie mam czasu. Muszę jeszcze kupić parę rzeczy.
W oczach mężczyzny zapłonęły figlarne ogniki, a w jego uśmiechu pojawiło się coś na kształt żartobliwej satysfakcji.
– O, widzę, że zapamiętała pani moje nazwisko. Może w takim razie mogę liczyć na poznanie pani godności?
– Nie sądzę, żeby to było konieczne. – Dzwonek alarmowy w głowie Sophii rozdzwonił się nagle. Dlaczego tak się interesował jej tożsamością? A może jednak był szpiegiem nasłanym przez starego Abingdona? Odwróciła się szybko, przyciągając do siebie synka, i ruszyła w stronę wyjścia.
– Szkoda! – zawołał. – Jeśli znów na siebie wpadniemy, nie będę wiedział, jak się do pani zwracać.
Sophia przystanęła na moment, odwróciła się i wycedziła chłodnym, zdecydowanym tonem:
– Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Poza tym zawsze może mnie pan po prostu zignorować.
Mężczyzna zmarszczył gęste, czarne brwi, demonstrując niezadowolenie.
– Nie mógłbym. To szczyt złych manier.
– A dobre maniery są dla pana tak istotne? – zapytała odruchowo i ze złością skonstatowała, że dała się wciągnąć w rozmowę.
– Oczywiście. W przeciwnym razie dosięgnie mnie gniew mojej nieboszczki matki, która całe dzieciństwo uczyła mnie traktować z szacunkiem damy.
Sophia, wbrew samej sobie, uśmiechnęła się. Przestraszona własną podatnością na sztuczki przystojnego bruneta, zacisnęła mocno usta i oznajmiła surowo:
– Naprawdę muszę już iść. Do widzenia.
Już miała zniknąć w tłumie kłębiącym się na targu, gdy do jej uszu dotarły ostatnie, wyraźnie wypowiedziane słowa:
– Do widzenia, pani Markham. Może jednak odłoży pani dla mnie mały kawałek szarlotki?
Odwróciła się gwałtownie i prawie krzyknęła:
– Skąd pan zna moje nazwisko?!
– Myślała pani, że w tak małej wiosce pozostanie niezauważona? Ludzie lubią wiedzieć co nieco o swoich sąsiadach i są ich ciekawi. To chyba leży w ludzkiej naturze. – Nieznajomy wzruszył niedbale ramionami. Sophia wpatrywała się w niego intensywnie. Jej uwadze nie uszły szerokie barki i wyraźnie zarysowane mięśnie widoczne pod czarnym T-shirtem ani imponujący wzrost i naturalna zwinność ruchów pana Gaskilla.
– Ludzie powinni zająć się własnymi sprawami! – prychnęła pogardliwie. – Wolałabym, by zostawiono mnie i mojego syna w spokoju.
– Nie mam w zwyczaju plotkować – odrzekł nieco urażony, ale nadal nie spuszczał z niej hipnotyzującego wzroku. – Rozumiem jednak pani potrzebę prywatności i postaram się ją uszanować.
– Dziękuję – odparła już nieco spokojniej Sophia, odwróciła się i ciągnąc za sobą zaciekawionego nowym znajomym chłopca, zniknęła w tłumie. Ani razu nie odwróciła się, by sprawdzić, czy głębokie niebieskie oczy nadal śledzą jej ruchy. Mocne bicie rozszalałego z emocji serca podpowiadało jej, że nie jest to wykluczone...
więcej..