Wilczy krąg. Mroczny zew miłości - ebook
„Wilczy krąg. Mroczny zew miłości” to niezwykła powieść, łącząca elementy romansu, kryminału i fantasy, której akcja rozgrywa się w malowniczej, nadbałtyckiej miejscowości. Główny bohater, Robert, po tragicznej stracie partnera i odziedziczeniu starego domu na odludziu, próbuje na nowo poukładać swoje życie. Szybko okazuje się jednak, że pozornie spokojna okolica skrywa wiele sekretów, a znajdujące się w pobliskim lesie ruiny były miejscem tajemniczego morderstwa. Robert, zajęty remontem domu, podczas przypadkowej wizyty poznaje swojego sąsiada, Adama. Młody mężczyzna o magnetycznej osobowości i niezwykłej urodzie szybko rozpala jego uczucia, stając się przedmiotem niewytłumaczalnego pożądania. Kim jednak jest naprawdę i czemu niedawno wprowadził się do kamiennej posiadłości położonej w sercu lasu? Czym się skończy nawiązanie z nim bliższych relacji? „Wilczy krąg” to idealna propozycja dla czytelników ceniących autentyczne emocje, tajemnicę i nieoczywiste zwroty akcji.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397503656 |
| Rozmiar pliku: | 763 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwszy dzień w nowym miejscu zacząłem od porannych zakupów w hurtowni elektrycznej w pobliskim miasteczku. Tydzień wcześniej zamówiłem online wszystkie potrzebne komponenty instalacji, pozostało więc je tylko odebrać. Poszło całkiem sprawnie. Sezon wakacyjny na szczęście jeszcze się nie rozpoczął i na ulicach nie było tłumu turystów. Z ponurą miną obserwowałem naprędce szykowane ogródki restauracyjne i stragany, domyślając się, że cała miejscowość i jej mieszkańcy przygotowują się na nadciągający najazd turystów. Pocieszałem się myślą, że najbardziej popularną wśród przyjezdnych część Dąbrowa oddzielał od mojego domu solidny kawał lasu i znajdujące się na skraju miejscowości poprzemysłowe zabudowania.
Po powrocie do domu, jako oznakę władzy nad tym skrawkiem ziemi, przyczepiłem do ogrodzenia ledwo co zakupioną skrzynkę pocztową, umieszczając pod plastikowym okienkiem karteczkę z wykaligrafowanym napisem „Robert Milecki”. Niestety, pomimo moich starań i kilku prób regulacji mocowań wciąż wisiała krzywo. W końcu machnąłem na to ręką. Zająłem się usuwaniem z salonu i z holu starych przewodów, przeciąganiem i mocowaniem nowych kabli, przykręcaniem puszek instalacyjnych i łączeniem wszystkiego ze sobą.
Po pracowitym dniu czułem zmęczenie w każdym mięśniu. Spojrzałem na zegarek – dochodziła osiemnasta. „Stanowczo wystarczy na dziś. Niewiarygodne, jak można stracić poczucie czasu, gdy ma się wciągające zajęcie” – pomyślałem. Wziąłem chłodny prysznic, bo zamontowany na dachu kolektor słoneczny miał zbyt małą wydajność, a bojlera wolałem już nie dotykać. Odziany w bawełniane spodnie dresowe i różowy T-shirt, zająłem się przygotowywaniem skromnej kolacji, gdy niespodziewanie zabrzęczał dzwonek u furtki. Zaskoczony aż podskoczyłem. Kto mógł wpaść na pomysł, żeby odwiedzać mnie wieczorem na takim odludziu? I to bez zapowiedzi! Przecież poza panią adwokat i grupą znajomych nikt nie wiedział o moim pobycie tutaj… Otworzyłem drzwi wejściowe. Przed bramą stała nieznana mi kobieta.
– Furtka jest otwarta, wystarczy pchnąć – machnąłem do niej dłonią, nakierowując we właściwą stronę. Nie założyłem butów i nie chciało mi się wychodzić z domu boso.
Z pewnym wysiłkiem pokonała zardzewiałą bramkę i podeszła do drzwi. Mogła mieć ze trzydzieści lat, była szczupła, a jej twarz okalały gęste, kręcone, czarne jak noc loki. W jej oczach lśniły figlarne ogniki. Uniosła rękę i dostrzegłem, że trzyma w niej pękatą zieloną butelkę wypełnioną jakimś ciemnym płynem.
– Dobry wieczór, mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwała się melodyjnym głosem. – Mam na imię Kira, prowadzę sklepik spożywczy w pobliskiej wiosce. Dowiedziałam się, że wprowadził się tutaj ktoś nowy, więc uznałam, że miło go będzie powitać w gronie sąsiadów. A to drobny upominek na początek nowej znajomości. Wino. Domowe! – z dumą wcisnęła mi w dłoń butelkę.
– Dobry wieczór, Kiro. Robert Milecki – automatycznie przedstawiłem się, zaskoczony jej bezpośredniością. – Dziękuję za wino. To niezwykłe, jak szybko tu rozchodzą się wieści. Oczywiście miło mi cię poznać… – zastanawiałem się, co począć z takim nieoczekiwanym gościem. Jeszcze bardziej mnie ciekawiło, skąd wiedziała o mojej przeprowadzce do tego domu na uboczu. Jakby czytała w moich myślach, bo na część pytań sama chwilę później udzieliła odpowiedzi.
– Pewnie się zastanawiasz, skąd wiedziałam, że tu zamieszkałeś… Jakiś czas temu w moim sklepie pojawiła się elegancko ubrana kobieta. Zrobiła niewielkie zakupy i przy okazji wspomniała, że dom w lesie będzie miał nowego właściciela. A przed południem widziałam ciebie i twój samochód stojący przed hurtownią budowlaną. Twoje auto ma bardzo oryginalny kolor, no i tablice rejestracyjne nie są tutejsze – wyjaśniła pewnym tonem głosu.
– To prawda, nie da się go przeoczyć – przytaknąłem. Pomarańczowy metalizowany lakier, jakim pomalowano moją KIA Ceed, trudno było uznać za powszechnie spotykany.
– Przepraszam, że nachodzę bez uprzedzenia. Nie pomyślałam, że jest już tak późno – chyba w końcu zauważyła moją niepewną minę i połączyła ją ze swoimi niezapowiedzianymi odwiedzinami. – Jeśli ci przeszkadzam, mogę zajrzeć kiedy indziej…
– Ależ nie, wszystko w porządku. Po prostu nie spodziewałem się wizyty – próbowałem nieporadnie się tłumaczyć. – Ledwo tu przyjechałem, myślałem, że to kompletne odludzie, na którym nikt nie zwraca uwagi na nic.
– To prawda, niewiele osób tu mieszka. W sumie tylko dwa domy, porozrzucane po całym terenie parku, są zasiedlone. Ale w miasteczku obok, gdy nie ma turystów, także można zanudzić się na śmierć – spojrzała na mnie z uśmiechem.
– Skoro więc zdecydowałaś się na wyprawę do mnie, nie mogę pozwolić, aby zakończyła się ona niczym – zakląłem w myślach, odwzajemniając uśmiech. Trudno, mimo wszystko niegrzecznie byłoby ją teraz odprawić do domu. – Rozpijmy ten trunek. Zapraszam do środka. Tylko ostrzegam, trwa remont, więc warunki są bardzo… polowe. Oświetlenie w salonie jeszcze nie działa, więc muszą nam wystarczyć świece. A jako przegryzkę mogę zaproponować jedynie chipsy i camembert – przez chwilę łudziłem się, że taka propozycja może dla niej zabrzmieć odpowiednio zniechęcająco. Niestety, zawiodłem się.
– No i super! Przynajmniej będziemy mieli okazję porozmawiać, popijając wino. Nie cierpię, gdy ludzie się spotykają i od razu włączają telewizor, aby obejrzeć jakiś tandetny film. To już lepiej poopowiadać sobie głupie dowcipy – oznajmiła radośnie, mijając mnie w drzwiach.
– Domyślam się, że nie lubisz współczesnych sposobów wspólnego spędzania czasu – zaśmiałem się trochę sztucznie.
– Chyba jestem trochę staromodna – wzruszyła ramionami. – Choć i tak wszystko jest ciekawsze niż samotne spędzanie kolejnego wieczoru. A ty jakie miałeś plany? – zapytała, rozglądając się po wnętrzu, po czym skierowała się wprost do salonu. Poczułem dziwny niepokój. Skąd wiedziała, gdzie pójść?
– Przede wszystkim odpoczynek – odpowiedziałem trochę bardziej zdecydowanym tonem niż zamierzałem. Szybko się zreflektowałem, że może to odebrać jako nieuprzejmość. – Wybacz, jestem trochę zmęczony, nie chciałem cię urazić – dodałem szybko.
– Ale ja się wcale nie gniewam – usiadła w rattanowym fotelu, który wraz z pozostałymi meblami ogrodowymi zdążyłem w ciągu dnia wnieść do środka. – Nie martw się, nie zamierzam ci zająć zbyt dużo czasu.
– Nie wracajmy do tego tematu – westchnąłem, po czym zadałem jej nurtujące mnie od kilku chwil pytanie. – Byłaś już tu wcześniej? Bo nawet nie zapytałaś, gdzie jest salon, tyko od razu ruszyłaś we właściwym kierunku.
Spojrzała na mnie zaskoczona. Po chwili uśmiechnęła się szeroko, jakby o czymś sobie przypomniała.
– Pani Helena mieszkała tu od dzieciństwa i znała wszystkich – odpowiedziała. – Chyba każdy, kto mieszka w okolicy, wielokrotnie ją odwiedzał. Ja również. Tak więc owszem, byłam w tym salonie kilka razy.
Rozlałem wino do kieliszków. W blasku świec miało niezwykłą rubinową barwę. Było stanowczo zbyt ciepłe, ale mimo to smakowało wyśmienicie. Wzniosłem jakiś naprędce sklecony toast i wychyliłem duszkiem całą porcję, a Kira chętnie poszła w moje ślady.
– Czyli jesteś nieźle zorientowana w tym, co się dzieje w okolicy…
– Tak tylko ci się może wydawać. Owszem, czasem ludzie coś ciekawego mi powiedzą… Wiesz, wiejski sklep ma wiele wspólnego z konfesjonałem – zachichotała. – Ale tak naprawdę trudno utrzymywać tu z kimkolwiek regularne kontakty.
– W małych miejscowościach i na wsiach zwykle każdy wie wszystko o swoich sąsiadach – zauważyłem, ponownie nalewając nam wina.
– Tu jest trochę inaczej. Wszystko przez turystów i… ten głupi park krajobrazowy. Wszyscy, którzy mieszkali w domach położonych w lesie, przeprowadzili się albo powyjeżdżali w świat. Trudno normalnie funkcjonować w tak ograniczającym miejscu. Życie toczy się od sezonu do sezonu parę kilometrów dalej, w głównej części miasta, które aspiruje do bycia kurortem. Ale i tam, jeśli pojawia się ktoś ciekawy, to jedynie zatrzymuje się na krótko, wypocząć, a potem ucieka. Stali mieszkańcy żyją z turystów, przez co konkurują ze sobą. To nie sprzyja głębszej integracji.
– Rozumiem… Ale chyba mam jakichś sąsiadów, prawda? Gdy wracałem z zakupów, minąłem kolesia jadącego na terenowym motocyklu. Skręcił na rozwidleniu dróg – i tyle go widziałem…
– Chyba wiem, kto to był – sięgnęła po wino. – Ma na imię Adam. Cholernie przystojny, ale w takim samym stopniu jakiś… dziwny. Próbowałam parę razy do niego zagadywać, ale rozmowa się nie kleiła. Kompletnie mnie zignorował – w jej głosie wyczułem nutę żalu i rozczarowania.
– Próbowałaś go wyrwać – nie mogłem powstrzymać lekkiego uśmiechu.
– Jeśli chcesz, możesz tak to nazywać – parsknęła. – To nic złego w dzisiejszych czasach.
– A czy ja coś mówię? Po prostu stwierdziłem fakt – wzruszyłem ramionami i opróżniłem kieliszek. – Może woli facetów? – zażartowałem. Intrygowało mnie, co jej zdaniem oznacza określenie „przystojny”, bo motocyklista przemknął na tyle szybko, że nie zdążyłem mu się dokładniej przyjrzeć.
– Nie mam pojęcia, może – zamyśliła się. – Mieszka w głębi lasu, w czymś, co wygląda jak część dawnego zamku. Wiesz, grube kamienne ściany, wąskie okna. Cała posiadłość otoczona jest murem. Wszystko wygląda na dosyć stare. Jest tam jakoś… nieprzyjaźnie.
– Zamek w tej okolicy? – zdziwiłem się. – Nie słyszałem, żeby coś takiego kiedykolwiek tu budowano. Wiesz może, czym ten gość się zajmuje?
– Jest chyba biologiem albo zoologiem… – zawiesiła głos, jakby próbowała sobie coś przypomnieć. – Już nie pamiętam. W każdym razie prowadzi jakieś badania nad okolicznymi zwierzętami. Tak przynajmniej ludzie mówią. A ten dom należy chyba do jego rodziców.
– To by wiele tłumaczyło – kiwnąłem głową, rozlewając kolejną porcję trunku. – Zdziwiłem się, że tak sobie tutaj bezstresowo jechał. To w końcu park krajobrazowy!
– Na pewno ma jakieś układy z dyrekcją parku i nadleśnictwem – zmrużyła oczy. – Widziałam ich terenówki zmierzające w stronę jego posesji i parkujące tam nawet przez dwa czy trzy dni.
– Nie ma, jak dobrze się ustawić już za młodu – westchnąłem, oczyma wyobraźni malując sobie obraz jakiegoś rozwydrzonego dwudziestoparolatka, szastającego pieniędzmi wyciąganymi od rodziców. – Ile on może mieć lat?
– Nie zaglądałam mu do dowodu. Ale wydaje mi się, że około trzydziestu pięciu lub coś koło tego. A co, zainteresował cię ten młodziak? – zachichotała znacząco.
– E tam… Ciekawią mnie wszyscy moi sąsiedzi, a on akurat pierwszego dnia przejeżdżał drogą prowadzącą do mojego domu – zbyłem ją, czując, że czerwienię się na twarzy. Na szczęście słabe światło świec skutecznie to zamaskowało. – A co mogłabyś mi powiedzieć o sobie?
– Cóż, to będzie krótka i nudna historia – uniosła kieliszek i upiła łyczek. – Urodziłam się nieopodal, w Ustce, ale moja rodzina pochodzi z Dąbrowa. Moi rodzice wyprowadzili się stąd, bo większa, popularna turystycznie miejscowość zapewniała lepsze perspektywy. Do dziś prowadzą tam pensjonat, a teraz szykują się do uruchomienia ośrodka wypoczynkowego z domkami letniskowymi. Pomagałam im aż do ukończenia szkoły średniej, a potem wyjechałam do Słupska. Zamarzyły mi się studia, humanistyka. Tyle że jak je już ukończyłam, okazało się, że trudno będzie z tego wyżyć.
– Nie wróciłaś do rodziców, aby wspólnie zająć się ich biznesem? – zaciekawiłem się.
– Oczywiście, że tak! Daj mi dokończyć… – zirytowała się. – Po paru miesiącach zmarła moja babcia, zostawiając w spadku sklep, w którym teraz pracuję. Tak właściwie to jestem jego właścicielką. Teoretycznie miał go odziedziczyć mój ojciec wraz ze swoim bratem, ale odkąd pamiętam, darli ze sobą koty. Tata zaproponował wujkowi okrągłą sumkę za zrzeczenie się praw do spadku, a on się na to zgodził. No i tak zostałam sklepową – zakończyła swoją opowieść.
– To chyba średnio dochodowy biznes, zwłaszcza w czasach dyskontów – wtrąciłem.
– Szczerze mówiąc, gówniany – roześmiała się gorzko. – Na szczęście to niewielki lokal, zajmujący część domu, w którym mieszkam. Okoliczni mieszkańcy i tak jeżdżą na zakupy do Biedronki, Dino czy Polo Marketu, a u mnie kupują to, czego tam zapomną. Jedyne, co się sprzedaje, to alkohol i papierosy.
– Nie lepiej byłoby więc dać sobie z tym spokój? – zasugerowałem pierwsze z brzegu rozwiązanie, jakie przyszło mi na myśl.
– To nie takie proste – pokręciła głową. – Ojciec tym sklepem gra bratu na nerwach. Opłaca wszystkie moje rachunki, aby sprawiać pozory, że to wspaniały interes. Więc, de facto, co zarobię, to moje. Poza tym udzielam korepetycji online, dodatkowo sobie dorabiając. W sumie nie jest mi źle, ale za dobrze też nie. To taki stan zawieszenia.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo cię rozumiem – uśmiechnąłem się do niej. – Lęk przed zmianą potrafi nas zniewolić na długie lata.
– No dobrze, darujmy sobie te smutne historie – machnęła ręką. – To miał być miły wieczór…
– Masz rację – zgodziłem się. – To kto jeszcze mieszka w okolicy?
– Przy głównej drodze biegnącej wzdłuż granic parku znajdziesz chatę leśniczego – rozpoczęła wyliczankę. – Mieszka tam z żoną i trójką dzieciaków. To sympatyczny, ale małomówny gość. Ma na imię Karol, może mieć około czterdziestki. Jego żona, Olga, jest trochę od niego młodsza, przez większość czasu chyba siedzi w domu. Typowa kura domowa, jeśli wiesz, co mam na myśli. Najstarszy syn leśniczego, Janek, jest osobą z niepełnosprawnością intelektualną. To właściwie pięcioletnie dziecko w ciele nastolatka. Rzadko opuszcza teren leśniczówki.
– A te wszystkie domy położone najbliżej mojego? Wyglądają na kompletne ruiny – przerwałem.
– Nikt w nich nie mieszka od lat – pokręciła głową. – Lepiej do nich nie wchodzić, bo grożą zawaleniem. Podobno ktoś kiedyś chciał odkupić te wszystkie działki i coś tam budować. Chodziły takie plotki. Mówiło się, że jakiś bogaty biznesmen próbował przekupić dyrekcję parku w zamian za zgodę na budowę luksusowego hotelu.
– Faktycznie, wygląda na to, że trafiłem na prawdziwe odludzie – pokiwałem w zamyśleniu głową.
– A nie mówiłam? – uśmiechnęła się Kira. – No dobrze… To może teraz ty mi coś opowiesz o sobie?
– Cóż, trafiłem tu przypadkiem. Ciotka Helena, którą, szczerze mówiąc, ledwie pamiętam, wskazała mnie jako jedynego spadkobiercę. Nie mam pojęcia, dlaczego. Byliśmy bardzo dalekimi krewnymi – podrapałem się w zamyśleniu po czole. – Nie wiem, co jeszcze chciałabyś wiedzieć.
– Będziesz tu mieszkał sam czy jakaś szczęściara czeka, aż zakończysz remont? – zaciekawiła się.
– Nie zamierzam tu zostać na stałe. Gdy tylko doprowadzę to wszystko do stanu używalności, poszukam kupca – wyjaśniłem. – Niestety, mój partner, który mógłby mi tu towarzyszyć, nie żyje od ponad dwóch lat. Zginął w wypadku, a ja zostałem sam…
– Przykro mi, przepraszam… – zmieszała się. – Nie powinnam tak dopytywać.
– Przestań, skąd mogłaś wiedzieć… A na pewne rzeczy nie mamy wpływu – westchnąłem ciężko. – Życie toczy się dalej.
Nastrój do rozmowy gdzieś prysnął. Posiedzieliśmy jeszcze z dziesięć minut, opróżniając do końca butelkę wina, po czym Kira spojrzała na zegarek i poderwała się gwałtownie z fotela.
– Ale się zasiedziałam, a ty nic nie mówisz! Muszę uciekać do domu.
– Chcesz iść po nocy przez las? – zaniepokoiłem się. – Mogę cię podwieźć moim autem. Co prawda piłem, ale to tylko parę kilometrów. Nie sądzę, aby o tej porze trafił się jakiś patrol policji.
– Dam sobie radę, nie kłopocz się – zaprotestowała stanowczo. – Ale dziękuję za chęć pomocy. Poza tym przyjechałam rowerem. Zostawiłam go obok bramy, nie widziałeś go? Wrócę skrótem, ta ścieżka biegnąca za twoim domem prowadzi do starego mostku nad strumieniem, który stanowi granicę parku. Potem wystarczy odbić w stronę głównej szosy, a następnie w lewo – i już jest się w Dąbrowie Wielkim. Taką nazwę nosi turystyczna część naszej miejscowości.
– Nie wiedziałem, że do miasta wiedzie jakiś skrót…
– Mało kto z niego korzysta, wszystko mocno pozarastało, a w samym miasteczku wychodzi się na teren nieczynnej przetwórni ryb. To mało uczęszczane miejsce, bo poprzemysłowe zabudowania odstraszają turystów.
– Na pewno sobie poradzisz? – wciąż się martwiłem.
– Oczywiście! Znam te tereny jak własną kieszeń – dała mi niezobowiązującego buziaka i wybiegła z domu. – Zajrzyj kiedyś do mojego sklepiku, nazywa się „K-Market” – zawołała na odchodnym.ROZDZIAŁ 2.
Poranek, tradycyjnie już, zacząłem zakupami. Chcąc zdążyć odmalować salon, w pośpiechu odwiedziłem najbliższy skład budowlany. Próbowałem dobrać jak najmniej inwazyjne kolory, co wcale nie okazało się prostym zadaniem. Koniec końców załadowałem wszystko, co udało mi się kupić, do auta – i w akompaniamencie „ Riders on the storm ” ruszyłem do domu.
Zatrzasnąłem bagażnik, próbując nie upuścić opartego o biodro kartonu wypełnionego foliami malarskimi, pędzlami, wałkami, taśmami maskującymi i plastikowymi rynienkami. Pudło znalezione przy kasie marketu wyglądało na sfatygowane, jednak uznałem, że na krótkim odcinku jakoś spełni swoją rolę. To był dopiero początek remontu, a ja czułem się już solidnie zmęczony, aby zajmować się każdym drobiazgiem. Pocieszała mnie myśl, że póki co realizacja planów przebiegała bezproblemowo. Ekipa budowlana uporała się już z wydzieleniem brakujących na poddaszu pomieszczeń, zaś kominiarz nie stwierdził żadnych nieprawidłowości. Pomysł z samodzielnym poprowadzeniem nowego okablowania też okazał się strzałem w dziesiątkę.
Niespodziewanie do moich uszu dobiegł narastający warkot silnika motocyklowego. Odwróciłem się w kierunku otwartej szeroko bramy, aby po chwili ujrzeć kolorową terenową maszynę, tę samą, którą minąłem dzień czy dwa temu. Jej kierowca zatrzymał się na środku drogi. Teraz mogłem przyjrzeć mu się uważniej. Miał na sobie wysokie, motocrossowe buty i wzmacniane na kolanach, zielono-oliwkowe spodnie, ale nie miał bluzy ani nawet koszulki. Na jego gołej, szerokiej i imponująco owłosionej klatce piersiowej dostrzegłem jedynie profesjonalny plastikowy ochraniacz, który chronił także plecy i ramiona. Mężczyzna ściągnął z głowy gogle oraz kask, odgarniając na bok długie, gęste ciemnobrązowe włosy. Krótki, ale wyrazisty zarost nadawał jego twarzy wyrazu drapieżnej dzikości. Nie tylko był przystojny, ale miał w sobie coś takiego, że nie mogłem od niego oderwać wzroku.
– Dzień dobry! – uśmiechnął się i pomachał na powitanie ręką. Miał zaskakująco brzmiący, głęboki i trochę szorstki głos, pasujący bardziej do kogoś dużo starszego.
– Dzień dobry – odpowiedziałem, również unosząc dłoń i odruchowo robiąc krok w jego stronę, a następnie potykając się o rozwiązaną sznurówkę. Udało mi się jakoś odzyskać równowagę. Odruchowo musiałem jednak ścisnąć karton tak, że dno pudła się otworzyło, efektownie rozsypując na trawie całą zawartość. Widząc to, nieznajomy zeskoczył z motoru i podbiegł do mnie. W jego ruchach zauważalna była niezwykła zwinność.
– Wszystko w porządku? – zapytał. – Pomogę ci to pozbierać.
– Dziękuję, nic się nie stało… Dałbym sobie radę – trochę zakłopotany skleiłem dno pudła taśmą malarską i zacząłem na oślep zgarniać leżące dookoła rzeczy, wrzucając je byle jak. Wciąż się na niego gapiłem. To nie była jedynie kwestia jego urody i imponującej postury. Wydawało mi się, że emanuje od niego jakaś tajemnicza magnetyczna energia. Uświadomiłem sobie, że mimo iż ujrzałem go ledwo przed chwilą, wzbudza we mnie fascynację, jakiej nigdy wcześniej nie czułem w stosunku do kogokolwiek. Jego zgrabne ruchy i falujące w ich rytm długie włosy hipnotyzowały mnie, mimo że generalnie nie przepadałem za tego rodzaju fryzurami u mężczyzn.
– No i po kłopocie – motocyklista podał mi wypełniony po brzegi karton. – Wybacz, mam nadzieję, że cię nie wystraszyłem tym nagłym najściem. Jesteś kuzynem pani Heleny? Dawno jej nie widziałem – spojrzał mi prosto w oczy.
– Nie wystraszyłeś mnie, po prostu but mi się rozwiązał – poczułem, że się czerwienię, a serce zaczyna bić szybciej. – Pani Helena zmarła jakiś czas temu. Odziedziczyłem ten dom…
– Och, szkoda… Była przesympatyczną starszą panią – przystojniak wyglądał na zasmuconego. Nagle zmarszczył czoło. – Przepraszam, nie przedstawiłem się, nazywam się Adam Wilkan. Mieszkam w pobliżu. Czasami przejeżdżam koło tego domu, więc zaciekawiło mnie, co się tu dzieje.
– Miło cię poznać. Robert Milecki – wyciągnąłem na powitanie dłoń.
Odwzajemnił uścisk, a mięśnie jego ręki efektownie się napięły. Speszyłem się, uświadamiając sobie, że mój wzrok błądzi po jego klatce piersiowej, schodząc w stronę paska podtrzymującego spodnie… i jeszcze niżej. Zrobiło mi się gorąco. Przełknąłem głośno ślinę, zmuszając się do rzucenia spojrzenia w kierunku trawnika, jakbym szukał czegoś, co na nim mogło jeszcze pozostać. Niby od niechcenia zapytałem:
– Można tu jeździć motocyklem? Przecież to park krajobrazowy.
– Ja mogę – uśmiechnął się szeroko, ukazując równe śnieżnobiałe zęby. – Mam specjalne pozwolenie.
– No proszę, nie wiedziałem, że można takie dostać – zdziwiłem się. Wróciłem do cieszenia oczu widokiem stojącego przede mną mężczyzny. – Może napijesz się czegoś zimnego? – zaproponowałem z nadzieją w głosie.
– Dziękuję, nie chcę ci zajmować czasu. Może zajrzę kiedy indziej. Do zobaczenia! – odwrócił się i dynamicznym krokiem podszedł do motocykla. Założył kask, odpalił silnik i odjechał, wzbijając tylnym kołem tuman kurzu.
– Zaglądaj, kiedy tylko będziesz miał ochotę! – wykrzyknąłem, odprowadzając go wygłodniałym wzrokiem. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że hałas silnika oraz kask i tak pewnie zagłuszyły moje słowa.
* * *
Przyniosłem z piwnicy cykliniarkę i podłączywszy ją do zasilania z tablicy bezpiecznikowej zacząłem usuwać łuszczący się lakier z podłogi. Później zamiotłem dokładnie pomieszczenie i zająłem się przygotowywaniem ścian salonu do malowania, ale robota szła mi wyjątkowo opornie. Stale wracałem myślami do porannego spotkania z przystojnym i dziwnie fascynującym mężczyzną. Skoro mieszkał w pobliżu, może byłby zainteresowany zacieśnieniem sąsiedzkich kontaktów? Oczyma wyobraźni ujrzałem, jak młodzieniec ściąga kask, zdejmuje buty, rozpina spodnie… Dość! Potrząsnąłem głową, odganiając natarczywie powracającą wizję. Podobali mi się różni mężczyźni i o części z nich snułem nawet seksualne fantazje… Ale żeby działo się to tak szybko, po przypadkowym kilkuminutowym spotkaniu?!
Bądź realistą! – powtarzałem sobie w myślach. – Szanse, że w tej dziurze mógłbyś trafić na takiego przystojniaka, akurat będącego gejem, są właściwie zerowe. A nawet jeśli, to zdecydowanie nie leżysz w kręgu jego zainteresowań. Spójrz w lustro! Jesteś przynajmniej o dziesięć lat starszy od niego… Odkąd odpuściłeś regularne zaglądanie na siłownię, brzuch ci urósł. Ten młodziak to zupełnie inna liga! I nie wygląda, jakby poszukiwał swojego daddy …
Zły na samego siebie spróbowałem mimo wszystko skupić się na pracy – założyłem wygłuszające słuchawki, strumieniując do nich listę najbardziej energetyzujących kawałków, jakie znalazłem. To był bardzo dobry pomysł.
Po sześciu godzinach pomieszczenie odzyskało swój dawny blask, i to dosłownie. Jasna beżowo-złota farba dodała ścianom elegancji i nowoczesności, idealnie komponując się ze śnieżnobiałym sufitem i tak samo pomalowanymi szerokimi listwami sztukateryjnymi, biegnącymi wzdłuż całego salonu. Uprzątnąłem zbędne folie i taśmy, zawiesiłem żyrandol i podłączyłem na szybko przewody. Teraz mogłem w pełnym świetle podziwiać swoje dzieło. Idealny obraz całości zaburzała jedynie wymagająca odnowienia stolarka okienna i drzwiowa, a także pozbawiona wyrazu podłoga. Tę część prac jednak postanowiłem zostawić sobie na jutro. Wziąłem szybki prysznic, posiliłem się odgrzaną w tym czasie w mikrofalówce pizzą i postanowiłem pójść na krótki spacer. W końcu wypadało rozejrzeć się po okolicy. Co prawda czułem się trochę zmęczony, ale położenie się spać z pełnym żołądkiem uznałem za mało rozsądne – w przeciwieństwie do odrobiny ruchu na łonie przyrody.
Ruszyłem zarośniętą drogą, mijającą mój dom i prowadzącą, jak wspominała Kira, między innymi w stronę Dąbrowa Wielkiego. Biegnący między drzewami trakt zwężał się miejscami na tyle, że można było tu przejechać chyba tylko jakimś jednośladem, jeepem lub ewentualnie terenowym quadem. Teren lekko wznosił się i opadał, a ścieżka łagodnie wiła się pomiędzy większymi wzniesieniami. Po dwudziestu minutach powolnego spaceru zauważyłem, że między dominującymi dotąd drzewami iglastymi zaczyna wyrastać coraz więcej odmian liściastych, przede wszystkim brzóz, zaś w podszyciu pojawia się więcej krzewów i rozłożystych paproci. Gleba wydawała się tutaj znacznie bardziej wilgotna, a dotychczasowy piach na ścieżce powoli zastępowała ziemia.