- W empik go
Wilczy Lord - ebook
Wilczy Lord - ebook
Wychowanka przytułku św. Barbary, Charlotte Summer, przejmuje opiekę nad zadłużonym sierocińcem. W związku z krytyczną sytuacją finansową musi szukać wsparcia z zewnątrz.
Kto przychodzi jej na myśl?
Człowiek do cna zepsuty, znany ze swojej bezwzględności i chłodu lord James Hamilton – właściciel ekskluzywnego klubu dla dżentelmenów.
Mężczyzna jest wszystkim, czym Charlotte pogardza. Porzucona przez ojca hulakę widzi w lordzie odbicie jego cech, ma o nim jak najgorsze zdanie i… wcale tego przed nim nie ukrywa.
Wbrew rozsądkowi prosi go o pomoc, odwołując się do jego szlachetnej natury, jednak Hamiltonowi już od pewnego czasu ta zgryźliwa i uparta panna chodzi po głowie, więc wpada na zupełnie inny pomysł…
Czy dziewczyna zgodzi się na jego propozycję?
A może okaże się sprytniejsza niż osławiony król rozpusty?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 9788396281555 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
(…)
Gdy James podczas swojej porannej poczty zauważył wśród licznych zaproszeń skromny, podpisany zgrabnym, kobiecym pismem list, instynktownie otworzył go w pierwszej kolejności.
Mimo że dochodziła dopiero ósma rano, o tej porze zwykł zajmować się najistotniejszymi sprawami związanymi z działalnością klubu, funduszami i korespondencją.
Otworzywszy liścik, odruchowo zerknął najpierw na podpis nadawcy. Gdy zobaczył nazwisko Charlotte Summer, jego mięśnie momentalnie stężały, a zmysły się wyostrzyły.
Od ich ostatniego spotkania minął ponad miesiąc. Nie miało to dla niego większego znaczenia, przekonywał się, ale w tej kobiecie było coś, co go niezmiernie… drażniło. Z jakiegoś powodu jej pruderyjność, prostolinijność i szczerość robiły na nim wrażenie.
Dobrze wiedział, że panna Summer jest wychowanką Świętej Barbary, i zupełnie nie rozumiał, dlaczego wciąż się snuła po zakrętach jego myśli. Jak sama mu kiedyś powiedziała, jest przecież „nikim”.
Wydawała się jednak inna niż wszyscy, których znał. Obce jej było wyrachowanie czy nieszczere pochlebstwa. Jawnie go krytykowała, nie ukrywała, co o nim myśli, i chyba jako jedyna kobieta spośród tych, z którymi miał do czynienia, potrafiła mu się postawić, nie okazując przy tym strachu. Była odważna, choć niewinna, wyczuł to w pierwszej chwili, gdy ją pocałował.
Uśmiechnął się pod nosem. Łamanie barier tej cnotliwej moralizatorki sprawiało mu czystą przyjemność. Tym bardziej, że wiedział, jak bardzo nim pogardza. Wyraz dezaprobaty, który wyczytywał z jej ślicznych oczu za każdym razem, gdy się spotykali, mówił sam za siebie.
Pamiętał, jak się czuł, gdy ten jeden, jedyny raz znalazła się w jego ramionach. Smukła, nieskalana i… o niewyparzonym, ciętym języku, którego używała bez względu na konsekwencje.
Była dla niego zakazanym, soczystym owocem, sumieniem, głosem rozsądku, kimś tak odmiennym od niego samego, że nie potrafił jej nie pragnąć.
Czego chciała, pisząc do niego?
Przebiegł szybko wzrokiem po krótkiej wiadomości i uniósł brwi ze zdziwienia.
– Niewiarygodne – powiedział cicho, rzucając list na blat wypolerowanego mahoniowego biurka. – Ta kobieta zaprasza mnie do sierocińca!
Przez chwilę jego mina wyrażała najwyższe zdumienie. Ze wszystkich najdziwniejszych i najbardziej parszywych miejsc, jakie zdarzyło mu się odwiedzić, jeszcze nigdy nie był w przytułku. Dlaczego miałby!
Przeczytał list jeszcze raz, by upewnić się, czy nie zrozumiał czegoś opacznie. Młoda kobieta nie kwapiła się oczywiście, by wyjawić mu powód zaproszenia. A jeśli coś ukrywała, to albo wiedziała, że wtedy by nie przyjechał, albo było to zbyt osobiste, by pisać o tym w liście.
Przez ułamek sekundy wyobraził sobie, że niedostępna i zadziorna panna Summer pragnie nawiązać z nim… bliższe relacje. Jego umysł, choć nawykły do powściągania emocji, momentalnie podsunął mu wizję szczupłej, czarnowłosej kusicielki czekającej na niego w łożu. Oczyma wyobraźni wyjmował szpilki z jej jedwabistych włosów, które spłynęłyby po kręgosłupie aż do talii.
Jaka by była? Uległa? Żarliwa? Nienasycona?
Nie chciał tego przed sobą przyznać, lecz wiele by dał, aby się o tym przekonać…
Po chwili jednak z rozmysłem uciął te rozważania. Z pewnością panna Summer nie ma w głowie tak rozkosznych planów związanych z jego osobą.
A szkoda.
Zaczął analizować inną możliwość. Z własnej woli przychodziła do niego tylko wtedy, gdy zmuszały ją do tego okoliczności. Prawdopodobnie i tym razem kryły się za tym zaproszeniem jakieś kłopoty. Był gotów założyć się o pół swojego klubu, że z trudem przyszło się jej przełamać, by do niego napisać.
Ale jednak zrobiła to.
Znów zapukała do jego drzwi.
Na jego twarzy rozciągnął się ponury uśmiech satysfakcji. Z pewnością nie wiedziała, na co się pisze.
James zawsze był dobrze poinformowany o tym, co się dzieje w mieście. Jako człowiek zamożny i wpływowy musiał się orientować, jakie trendy panują w polityce i gospodarce, jak również, co dzieje się na ulicy. Zdawał sobie sprawę z położenia panny Summer. Wiedział, że zdecydowała się wziąć pod swoje skrzydła podupadły przytułek, który kiedyś był jej domem.
Bóg raczył wiedzieć, co chciała przez to zyskać. Jego zdaniem albo była naiwna, albo miała zbyt miękkie serce.
To, co przykuło jego zainteresowanie w jej liście, ujęła w kilku słowach „mam dla pana pewną propozycję”. Nie napisała, co dokładnie ma na myśli, i ogólna lakoniczność jej wiadomości nie napawała go zbytnim optymizmem, jednak wiedział, że nie zdoła się oprzeć pokusie spotkania z nią w cztery oczy.
Natychmiast potwierdził zaproszenie, złożył list i posłał po służącego.
Zobaczymy, czy panna porządnicka zdaje sobie sprawę, jakiego rodzaju propozycja mogłaby go naprawdę zaciekawić.
Przybytek Świętej Barbary, tego samego dnia po południu
– Maggie, przynieś od pani Lamb tacę z ciasteczkami i postaw ją obok wazonu – poinstruowała podopieczną panna Summer. – Już wkrótce nasz gość powinien tu być. – Jeśli w jego świecie punktualność coś znaczy, dodała kąśliwie w myślach.
Zdziwiła się jego natychmiastową odpowiedzią. Sądziła, że jako właściciel nocnego klubu w zwyczaju ma spanie do późnego popołudnia. Przekonana, że każda jego noc jest pełna rozwiązłości, wyuzdania i pijaństwa była nawet trochę rozczarowana, gdy tak szybko odpowiedział na zaproszenie, przez co nie wpisał się w kanon jej sztywnych poglądów na temat hulaszczego trybu życia dżentelmenów z wyższych sfer.
– Na pewno wiesz, co robisz? – spytała pani Smith, przyglądając się z zatroskanym wyrazem twarzy młodej kobiecie. – Mówiłaś mi o nim same najgorsze rzeczy.
Charlotte rzuciła jej niepewne spojrzenie.
– Nie mamy wielkiego wyboru, wolę spytać jego niż… – Urwała i zacisnęła dłonie na oparciu krzesła tak mocno, że zbielały jej kłykcie.
Starsza pani westchnęła ciężko.
– Jak uważasz, moja droga. Mam tylko nadzieję, że całkowicie się mylisz co do jego natury. Ostatecznie opisałaś mi go jako bezdusznego i bezwzględnego mężczyznę – wspomniała zaniepokojona. – Zupełnie nie rozumiem, dlaczego sądzisz, że taki człowiek mógłby wesprzeć naszą instytucję.
Panna Summer zacisnęła usta i wbiła wzrok w swoje dłonie. Nie mogła przecież staruszce powiedzieć, że ze względu na ich poprzednie spotkania ma prawo sądzić, że nie jest mu zupełnie obojętna. Nie było to godne pochwały, ale miała nadzieję, że miłym obejściem i swoim darem przekonywania uda się jej zachęcić go do szlachetnego czynu. Odrobina perswazji jeszcze nikomu nie przyjęła ujmy, zdecydowała w myślach, tłumacząc sobie, że jej poczynania nie noszą w sobie śladu manipulacji.
– Być może w swoim rozpustnym życiu będzie poszukiwał powrotu do moralności? – powiedziała niewyraźnie, siląc się, by zabrzmiało to przekonująco.
Pani Smith popatrzyła na nią z powątpiewaniem. Gdy usłyszały dobiegający zza okna tętent koni, obie podeszły do okna. Staruszka odchyliła wyblakłą firanę, by zobaczyć zatrzymujący się przed budynkiem elegancki czarny powóz. Przechodnie gapili się i pokazywali go sobie palcami, zupełnie nie pojmując, co tak wykwintny pojazd robi po wschodniej stronie Londynu.
Po chwili drzwiczki uchyliły się i wysiadł z nich wysoki, barczysty mężczyzna, którego Charlotte natychmiast rozpoznała.
Ze świstem wciągnęła powietrze.
Dawno go nie widziała i zapomniała już, że jego aparycja jest tak… onieśmielająca. Starsza pani spojrzała na nią domyślnie.
– Lotty, ten mężczyzna nie wygląda mi na takiego, co szuka powrotu do moralności, jak to ujęłaś. – Uśmiechnęła się leciutko, widząc jej zarumienione policzki. – Chyba że miałaś na myśli coś zupełnie odwrotnego…
Kobieta jeszcze bardziej się spłoniła na te słowa, ale zaraz odchrząknęła i wyprostowała się dumnie.
– Proszę mi wybaczyć, pani Smith, ale muszę powitać naszego gościa – wybąkała z trudem i wyszła z pokoju.
W tym samym momencie piętro wyżej
– Nie przepychaj się tak, też chcę popatrzeć! – krzyknęła sześcioletnia Poppy, śliczna dziewczynka o dużych błękitnych oczach.
Przy brudnym oknie stały stłoczone niemal wszystkie dzieci z sierocińca. Nieczęsto w ich otoczeniu pojawiały się tak wyśmienite pojazdy. Chłonęły więc to widowisko jak zaczarowane.
– Jeszcze nigdy w całym moim życiu nie widziałam tak pięknego powozu! – zawołała z przejęciem starsza dziewczynka, przyciskając do piersi ręce, jakby nagle ziścił się jej od dawna trwający sen. – Chciałabym, żeby właśnie takim zabrał mnie mój przyszły mąż.
– Nie bądź głupia, Fanny – prychnął z obrzydzeniem chudy chłopak, który stał nieopodal. – Takimi jak my nikt się nie interesuje. Wątpię, by w ogóle ktoś chciał cię za żonę.
– Dziękuję za twoje uwagi, Tom, ale jestem dostatecznie ładna, by zwrócić na siebie uwagę jakiegoś dostojnego hrabiego czy księcia… – rozmarzyła się dziewczynka i na potwierdzenie swoich słów przeciągnęła ręką po swoich długich, jasnych włosach.
Poppy spojrzała na nią z uwagą i przekrzywiła zabawnie główkę.
– A ja słyszałam, jak pan Reynald z domu obok mówił, że ładna, ale biedna kobita może się nadać chłopu jedynie do zabawy w łóżku – oświadczyła wszem wobec. – Nie wiem tylko, dlaczego akurat w łóżku mieliby się bawić. – Zmarszczyła w zamyśleniu brwi, próbując rozwikłać tę zagadkę.
Kilkoro dzieci zaśmiało się z jej domniemywań.
– Jesteś za mała, żeby wiedzieć o takich rzeczach – powiedział z powagą chłopak, po czym wypiął dumnie pierś, jakby sam był wielkim znawcą tematu.
– Wcale nie jestem mała! A ty jesteś przemądrzały! – zaatakowała go. – I tak wiem, co miał na myśli! Przecież znam wiele zabaw, pewnie nawet więcej niż ty! – Dźgnęła go palcem w pierś.
– To ci dopiero! – Zaśmiał się pokazowo, chwytając się za brzuch. Zaraz jednak urwał i nachylił się do niej, mrużąc oczy. – To są zabawy dorosłych, dziecko – wycedził.
– Czyli jakie? Powiesz mi? – zaciekawiła się znów, przysuwając do niego i ściszając głos.
Chłopak przesunął po niej zuchwałym spojrzeniem, na co mała zafurczała bojowo i zwinęła dłonie w małe piąstki.
– Jak tak się będziesz na mnie gapił, to znowu cię kopnę między nogi! – zagroziła, robiąc zamach, żeby widział, że nie żartuje. Tom uchylił się od jej ciosu i zaśmiał triumfalnie.
– Nie kłóćcie się – przerwała im Fanny. – Musicie psuć mi tę piękną chwilę? – Westchnęła i zaraz znów przytknęła nos do szyby, pogrążając się w świecie marzeń.
– Och, zobaczcie, ktoś będzie wysiadał! – zawołała podniecona, gdy stangret zszedł z kozła i opuścił schodki tuż przy drzwiczkach powozu.
Gdy ich oczom ukazał się postawny mężczyzna ubrany w nieskazitelnie czarny surdut, wszystkie dzieci z zachwytu aż wstrzymały oddech.
– Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak wspaniałego – powiedziała Poppy. – Musi mieć wiele ładnych rzeczy.
– To na pewno książę – zapiszczała Fanny, która wyglądała teraz tak, jakby miała zaraz zemdleć.
– A może to jeden z wierzycieli? – podsunął sceptycznie wysoki chłopak o ciemnej karnacji. – Jakby zabrał nam dach nad głową, już nie byłby z niego taki książę, co? – mruknął z przekąsem.
– A ja uważam, że kimkolwiek nie jest, z pewnością zna się na koniach. Zobaczcie, jakie mają pęciny! – dołączyła się Hazel, smukła, ładna dziewczynka o bystrym spojrzeniu.
– Proszę cię, tylko nie zaczynaj znowu o koniach, naprawdę mamy dosyć słuchania o ich doskonałym uzębieniu… – jęknął Tom i wywrócił oczami.
– Tobie też się podobają, prawda? – Hazel zwróciła się do najstarszego chłopca, który stał w milczeniu na uboczu i przyglądał się gniadoszom. – Nie musisz nic mówić, widzę to po twoich oczach – dodała z uśmiechem.
Chłopak wzruszył tylko ramionami, jakby całe to zajście niewiele go obchodziło, i odwrócił się na pięcie.
– Daj mu spokój – skarciła ją Poppy, nieświadomie naśladując mowę pani Smith. – Wiesz, że nie lubi, gdy się go zaczepia. I tak nic ci nie odpowie.
– Może któregoś dnia w końcu się do nas odezwie – dodała cicho Hazel, patrząc za oddalającym się młodzieńcem.
– Może – mruknęła mała i chuchając na szybę, zaczęła gryzmolić palcem podobiznę księcia na białym koniu.
Piętro niżej
Zanim Charlotte otworzyła drzwi, przywołała na twarz swój najlepszy uśmiech. Choć w żołądku ściskało ją z niepokoju (bo przecież nie z podekscytowania), musiała poskromić nerwy i wykazać się teraz ujmującym darem perswazji, by dopiąć swego.
A przeciwnika miała wymagającego.
Dokonała wszelkich starań, by jak najlepiej przygotować się na jego przyjazd. Skoro zdecydował się ją odwiedzić, jej zaproszenie musiało go zaintrygować. Przy dobrych wiatrach jeszcze dzisiaj finansowe problemy sierocińca mogłyby się skończyć!
Drżącą dłonią przygładziła staranne uczesanie, wyprostowała kołnierzyk skromnej sukni i otworzyła drzwi na oścież.
Ledwie to zrobiła, na jej twarzy spoczęło poważne, czujne spojrzenie najbardziej przenikliwych oczu, jakie kiedykolwiek widziała.
Uśmiech zamarł jej na ustach, a dławiąca panika ścisnęła jej gardło.
Czuła się tak, jakby wpuszczała wilka do zagrody z owcami.
– Cóż za urocze powitanie. – Uśmiechnął się ironicznie, widząc jej sparaliżowaną minę. – Jest pani pewna, że chce mnie wpuścić do środka?
Nie, miała ochotę odpowiedzieć, ale się powstrzymała. Natychmiast sobie przypomniała, jak wielką nadzieję pokłada w tym spotkaniu. Potrząsnęła nieznacznie głową.
– Ależ oczywiście, cóż za niemądre pytanie. – Zaśmiała się nerwowo. – Zapraszam do środka.
Mężczyzna przez chwilę lustrował ją wzrokiem, po czym swobodnym krokiem wszedł do budynku. Sprawiał wrażenie, jakby wszędzie czuł się jak u siebie. Obserwując go ukradkiem, panna Summer odebrała od niego nakrycie głowy i rękawiczki i położyła je na niewielkiej komodzie.
W tym ciasnym, mizernym korytarzu prezentował się iście królewsko, wręcz nierealnie. Idealnie skrojony czarny surdut leżał swobodnie na jego szerokich barkach. Smukłe, mocne uda pokrywał wysokiej klasy materiał bryczesów. Koszula wręcz porażała śnieżną bielą.
Dziewczyna pomyślała, że przy jego aparycji chyba każdy czułby się pospolicie i nijako.
Był bardzo wysokim mężczyzną, przewyższał Charlotte o głowę. Poruszał się oszczędnie, stanowczo, jednak jego ruchom nie brakowało gracji.
Zaprosiła go do swojego biura, które wcześniej gruntownie wysprzątała. Wcześniej zadowalało ją istniejące tu schludne, choć skromne wyposażenie. Teraz jednak, patrząc z podziwem na niebagatelną powierzchowność gościa, pomyślała, że pomieszczenie prezentuje się żałośnie.
Zaprosiwszy mężczyznę na wysłużony fotel, zaproponowała mu ciasteczka i herbatę, którą zaraz nalała do jednej z najlepszych filiżanek, jakie znajdowały się jeszcze w sierocińcu. Przynajmniej ta jedna nie była wyszczerbiona.
– A pani nie napije się ze mną herbaty? – zapytał, gdy nie zauważył drugiego spodeczka.
– Nie, piłam już wcześniej – skłamała, unikając jego wzroku. Nie mogła mu przecież powiedzieć, że nie mają dwóch identycznych filiżanek. To byłoby po prostu zbyt dramatyczne, a ona nie chciała wzbudzać w nim litości.
– Rozumiem – mruknął, wpatrując się podejrzliwie w ledwie zabarwiony płyn. – Mam nadzieję, że nie sprowadziła mnie tu pani tylko po to, by mnie otruć – dodał żartobliwym tonem i dopiero teraz Charlotte zdobyła się na to, by na niego spojrzeć.
– Nie dzisiaj, sir – odparła spokojnie.
W jego oczach zabłysło coś niespodziewanego, jakby tylko czekał na tę chwilę.
– Widzę, że nie straciła pani nic ze swego… hmm… cierpkiego poczucia humoru? – zauważył z zadowoleniem.
– A pan ze swojego cynizmu – wycedziła, nie powstrzymawszy się od lekkiego uśmiechu.
– Do usług. – Skinął lekko głową w ironicznym geście.
Nawet nie próbuje udawać uprzejmego, pomyślała zgryźliwie. Musiała jednak przyznać, że było w nim coś magnetycznego, wręcz hipnotyzującego. Pociągła, wyrazista twarz o wysokich kościach policzkowych. Włosy w odcieniu chłodnego brązu, jak zwykle zaczesane do tyłu, wymykały mu się przy skroniach, odrobinę łagodząc surowe, twarde rysy. Usta wąskie, bardzo męskie, zdawały się nawykłe do samokontroli. Ale największe wrażenie robiły jego oczy. Okolone ciemnymi rzęsami wpatrywały się w nią czujnie. Miała wrażenie, że śledzi każdy jej grymas, uważny niczym drapieżnik. Czy równie dobrze odczytywał emocje? Myśli?
Zganiła się zaraz za te niedorzeczności.
Charlotte, on jest tylko człowiekiem!
Usiadła na krześle nieopodal. Już wcześniej postanowiła, że nie odgrodzi się od swojego gościa biurkiem. Mogłoby to stwarzać niepotrzebne wrażenie autorytetu, a nie o to jej chodziło. Chciała go przecież do siebie zjednać, a nie budować dystans.
Złożyła dłonie na podołku, próbując pozbierać myśli.
– Bardzo dziękuję, że zdecydował się pan ze mną spotkać – zaczęła sztywno. Z trudem przychodziło jej być miłą, gdy w rzeczywistości miała go za niemoralnego i bezwstydnego lekkoducha.
– Zaciekawiła mnie pani swoją wiadomością – odparł po prostu.
Dziewczyna znów zamilkła. Z wysiłkiem przełknęła ślinę. Słowa nie przechodziły jej przez gardło.
To będzie trudniejsze, niż się spodziewała…
Lord Hamilton czekał cierpliwie. Widział, że panna Summer bardzo się denerwuje. Co też ma mu do powiedzenia? A może jej propozycja jest aż tak szokująca, że nie może się zdobyć, by ją wypowiedzieć?
Poruszył się niespokojnie na tę myśl i spodek z herbatą pochylił się nieznacznie, roniąc kropelki płynu na jego spodnie. Nie zwrócił jednak na to uwagi. Wszystkie jego zmysły skierowane były na tę okropnie pruderyjną, młodą kobietę. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia pięć lat, a ubierała się jak stateczna, zubożała matrona. Nieczęsto oglądał takie widoki. W jego klubie królowały raczej skąpo odziane damy, takie, które wiedziały, jak się poruszać i czym zwabić mężczyznę. To stało się dla niego swego rodzaju normalnością.
Na licznych balach i przyjęciach królowały głębokie dekolty, a on z racji swojego słusznego wzrostu zawsze ze swobodą korzystał z możliwości podziwiania kobiecych wdzięków.
Choć było to niezaprzeczalnie miłe, z czasem zupełnie mu spowszedniało.
Kobiety ciągle się nim interesowały. Sam nie wiedział, co tak bardzo je do niego przyciągało. Z powierzchowności był raczej chłodny, niedostępny i miał wrażenie, że im bardziej się dystansuje, tym kobiety mocniej do niego lgną.
Doświadczył już różnorakich propozycji. Tych bardzo stosownych i tych mniej.
Nie bawiło go to jednak. Już od dłuższego czasu nie zależało mu na żadnej bliższej znajomości. Doszedł do wniosku, że w życiu na wszystko przychodzi odpowiednia pora. Być może pusta rozrywka i miękkość chętnych, kobiecych ciał już mu się po prostu przejadły? Jaki był cel gonić za czymś, co zawsze miał pod ręką? Spojrzał na pannę Summer, która od pierwszego dnia ich znajomości stanowiła dla niego zagadkę i nieodpartą pokusę.
To, że była ładna, jego wprawne oko odnotowało już dawno, jednak znów ubrała się niemal jak mniszka. Jej strój był pozbawiony wszelkich ozdób, które mogłyby złagodzić ostry kontrast pomiędzy jej jasną cerą a kruczoczarnymi, lśniącymi włosami. Zawsze go ciekawiło, jakiej są długości. Ilekroć ją widział, zwinięte były w przylegający do głowy kok, który nie pozwalał mu tego określić i robił z jej twarzą coś tak obrzydliwie moralnego, że miał ochotę podejść i wyszarpnąć szpilki z brzydkiego uczesania.
Zdumiała go ta gwałtowność, ale już po raz kolejny zauważył, że ta kobieta wzbudza w nim wiele dziwacznych skłonności.
– Powie mi pani w końcu, po co mnie tu sprowadziła? – warknął nieco ostrzej niż zamierzał.
Ona natychmiast podniosła głowę i wbiła w niego uważne spojrzenie. Dostrzegł, że jej źrenice zwęziły się nieznacznie.
Rozzłościłem ją, pomyślał z rozbawieniem. I bardzo dobrze, być może gdy będzie się na niego pieklić, w końcu łaskawie wyzna mu przyczynę jego wizyty!
– Jak widać, pański charakter niewiele się zmienił w ostatnim czasie. – Uniosła dumnie podbródek, ale zaraz jakby się zreflektowała.
Brew Hamiltona podjechała do góry. Doprawdy nie rozumiał, co jest w tej kobiecie takiego niezwykłego, że wystarczyło kilka minut w jej towarzystwie, a już pochłonęła całą jego uwagę.
Ewidentnie czegoś od niego chciała – tego był pewien. W innym razie prawdopodobnie pozwoliłaby sobie na znacznie większe uszczypliwości! Przechylił głowę i przesunął po kobiecie zuchwałym spojrzeniem.
Oczywiście robił to z premedytacją. Wiedział, że te niespieszne oględziny jeszcze bardziej wybiją ją z równowagi i dodatkowo utwierdzą w przypuszczeniu o jego rozpustnej osobowości.
Z powolną dokładnością oglądał każdy, nawet najdrobniejszy element garderoby. Wysłużone, czarne trzewiki, nieco przydługą ciemną spódnicę, wąski pasek tuż pod biustem i niewielki sznureczek zapiętego pod szyją kołnierzyka.
Tak jak podejrzewał, dziewczyna usztywniła się pod jego wzrokiem i sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar zerwać się z krzesła i go spoliczkować.
– Skończył pan już? – wycedziła nieco drżącym głosem, wpatrując się w niego z hamowaną furią.
– Chyba zdawała sobie pani sprawę, kogo zaprasza do swojego domostwa? – Uśmiechnął się słabo, celowo drwiąc z całego tego napięcia.
Panna Summer spojrzała na niego uważnie.
– Prawdę mówiąc, trochę o tym zapomniałam – przyznała, odwzajemniając niepewny uśmiech.
– Zapomniała pani o mnie? – spytał cicho i dziewczyna nie wiedziała, czy faktycznie czuje się urażony, czy tylko się z nią drażni. – Rani pani moje uczucia, madame. – Westchnął przesadnie i znów uśmiechnął się, ukazując rząd białych zębów.
– Pan raczy żartować. – Zerknęła na niego spode łba. – Oboje wiemy, że nie przykłada pan wagi do takich błahostek.
– Czyżby? – Udał zdziwienie, choć jej szczere, niczym niezawoalowane odpowiedzi działały na jego potarganą duszę niczym balsam. Zwykle wysłuchiwał niekończących się hymnów pochwalnych na swoją cześć. A to, co dostawał od panny Summer, działało na niego ożywczo. – Jest pani przekonana o tym, że nie boli mnie jej… zapomnienie?
– Oczywiście. – Skinęła głową bez cienia wątpliwości.
– Zabawne – powiedział, choć jego oczy już się nie śmiały. – Bo ja pani nie zapomniałem.
Charlotte zamrugała zaskoczona jego wyznaniem, po czym zmarszczyła brwi.
– Proszę sobie darować, sir. Doskonale zdaję sobie sprawę ze swojej pozycji. Statusem społecznym nie dorastam panu do pięt, nie widzę więc powodu, bym zaprzątała pana głowę. – Prychnęła jakby rozeźlona na ten nierówny podział szczęścia, jaki ofiarował im los.
James przesunął kciukiem po gładko wypolerowanych paznokciach, jednocześnie wpatrując się z uwagą w jej twarz.
– Tak, ostatnim razem, gdy przyszła pani do mojego… jak to pani wtedy nazwała, „przybytku rozpusty”, wspomniała pani o tej, jak widzę, wielce panią mierżącej różnicy. Przyznam, że po raz pierwszy ktoś ma mi za złe mój status, bo ma pani, prawda?
– Och, skądże znowu. Dlaczego miałoby mnie to interesować, wręcz odwrotnie, w tym przypadku… – zaczęła żywo, ale zaraz urwała, zerkając na niego z wahaniem.
– Jaki konkretnie przypadek ma pani na myśli?
Gdy nie kontynuowała, westchnął ciężko i odstawił na biurko nietkniętą herbatę.
– Nigdy wcześniej nie miała pani problemu ze szczerością. Cóż to za rażąca propozycja, która nie chce pani przejść przez gardło? Czyżby szukała pani bogatego… protektora? – podsunął jowialnie, insynuując rozwiązłe relacje, jakie łączyły nieraz bogatych panów i ich kochanki.
Dziewczyna omal nie podskoczyła na krześle.
– Sir! Nie jestem tego typu kobietą…
– Cóż, wielka szkoda – cmoknął. Gdzieś tam, w kącie jego mrocznej duszy, tliła się nadzieja, że ona wprost marzy o tym, by znaleźć się w jego łóżku. Jednak z wyrazu jej twarzy wynikało, że jest wręcz przeciwnie. Przeklął w duchu, gdy zdał sobie sprawę, jak ten fakt ubódł jego próżność. – Cóż więc to jest? Skoro nie jest pani tak szaleńczo zainteresowana moją osobą, musi to być coś innego, co posiadam – domyślał się dalej. – Czyżby miało to coś wspólnego z moimi… innymi zasobami?
– Poniekąd – wyznała i znów się zacięła.
– Panno Summer, doceniam pani towarzystwo, ale to zaczyna się robić nierozsądne. Jestem człowiekiem interesu, mój czas jest niezwykle cennym towarem, a do tej pory wykrztusiła pani ledwie kilka niejasnych zdań. Czy ja wyglądam na człowieka, który zamierza się bawić w zagadki? – zapytał w końcu zniecierpliwiony.
Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, jakby wyczuwała, że za chwilę jej okazja się ulotni.
– Dobrze. Powiem panu – zdecydowała wojowniczo.
James omal się nie uśmiechnął, widząc determinację wypisaną na jej twarzy. Wyglądało na to, że proszenie go o cokolwiek przychodzi jej z ogromnym trudem.
Odchrząknęła i spojrzała mu prosto w twarz.
– Chciałabym odnieść się do pana szlachetnej natury – zaczęła pewnym tonem.
Hamilton omal nie parsknął śmiechem, udało mu się jednak utrzymać neutralny wyraz twarzy.
– A skąd, droga pani, pomysł, że taką w ogóle posiadam? – wtrącił obojętnie.
Dziewczyna otworzyła usta, ale zaraz zacisnęła je strapiona. Po chwili podjęła wątek.
– Wierzę, że każdy człowiek, nawet tak – wskazała na niego ręką, usiłując znaleźć odpowiednie słowo – swobodny w swoich moralnych poglądach, jest w pewnym momencie znudzony ciągłą… eee… rozwiązłą egzystencją – zakończyła niepewnie.
– Och, no tak, ta moja rozwiązła egzystencja! Ciągle daje mi w kość! – Klepnął się po udach i pokiwał głową, jakby sam żałował swoich nikczemnych cech charakteru. Jej uwaga niezwykle go rozbawiła i nie umiał powstrzymać drwiącego uśmieszku.
– Znalazłam jednak doskonałe wyjście na to, by odwołać pana od tych szkodliwych pokus – zawyrokowała bardzo z siebie zadowolona.
– Mój Boże, czy pani chce mnie nawrócić? – spytał zdumiony.
– Proszę ze mnie nie żartować – obruszyła się. – Obydwoje wiemy, że świętego z pana nie zrobię.
– Nareszcie mówi pani szczerze. Jest pani jednak pewna, że nie dałoby się nawrócić mnie na właściwą ścieżkę? – zachęcał ją, choć jego wzrok stał się nieco ostrzejszy. – Nie zliczę, ile razy mój ojciec próbował wpoić mi, jak niegodne są moje poczynania.
Spojrzała na niego zdumiona tą nagłą zmianą tonu.
– Patrzy pani na mnie, jakby była zdziwiona, że taki utracjusz, za jakiego mnie pani ma, w ogóle posiada ojca. – Wbił w nią chłodne spojrzenie.
Wzruszyła ramionami.
– Cóż, proszę mnie źle nie zrozumieć, ale zawsze wydawał mi się pan kowalem swojego losu. Nie rozumiem, do czego jest panu potrzebna aprobata ojca – naprostowała i ta uwaga go zaskoczyła.
– Nie uważa pani, że jest to istotne?
Pokręciła głową i westchnęła.
– Proszę mi wierzyć, nikt lepiej niż ja nie rozumie tego, że rodziny się nie wybiera. To, że nie wszyscy są szczęśliwymi potomkami kochających rodziców, nie znaczy, że powinni ciągnąć za sobą nieszczęścia ich decyzji.
– Sądziłem, że jest pani sierotą – zapytał mimowolnie, choć to pytanie nie należało do grzecznych.
– Niekoniecznie – wyznała bez wahania. – Mój ojciec jest arystokratą, choć podobno bardzo zblazowanym i nieodpowiedzialnym, natomiast matka… pracuje w teatrze. Moje życie niewiele ich obchodzi, więc dlaczego mnie miałoby obchodzić ich? – powiedziała ze znaną sobie prostotą.
Hamilton dodał kolejne informacje do tego, co już o niej wiedział, i doszedł do wniosku, że w pewnym sensie byli do siebie podobni. Oboje musieli utorować sobie życie zupełnie sami.
Panna Summer była twarda, nieugięta i zdeterminowana, a on mimo woli musiał to podziwiać.
– Być może ma pani rację – zgodził się, ale postanowił nie zdradzać się już z żadnym wątkiem swego dawnego życia. I tak był zdumiony, że w ogóle wspomniał o swej przeszłości. Nie robił tego od lat!
Musiał jednak przyznać, że od zawsze prześladował go cień wydarzeń rodzinnych, który mocno wpłynął na jego życie dorosłe. Ojciec, który upokarzał matkę na jego oczach, doprowadzając ją na skraj załamania nerwowego, jej chroniczna choroba psychiczna oraz śmierć sprawiły, że gdy tylko stał się wystarczająco dorosły, opuścił dom rodzinny i rzucił się w wir działania. Już wtedy nie był typem marzyciela, czuł się zbrukany, przegniły cynizmem i brzydotą ludzkiej natury. Szczerze wątpił w podniosłe uczucia, honor czy miłość, jedyne, w co wierzył i co było dla niego stabilnością, to ludzkie pragnienia. Zysku, spełnienia, pożądania. To było dla niego ostoją. Wiedział, że nigdy nie przeminie, dlatego zbudował swoje imperium, swój klub, do którego uczęszczali wszyscy ci ludzie szukający rozrywki i pocieszenia, a on im je oferował. Potrafił spełniać najbardziej przyziemne ludzkie pragnienia, w czym pomagały mu jego wrodzone spostrzegawczość i uważność.
Gdy panna Summer odwołała się do jego szlachetności, było to dla niego tak absurdalne, że równie dobrze mogłaby spytać, czy wieczorami dzierga dla swoich klientów serwetki.
Spojrzał na jej napiętą twarz. Zastanowiło go, jakim cudem ta młoda kobieta utrzymała w sobie te wartości, których on z taką łatwością się pozbył. Przecież była odrzucona, niekochana, samotna. Skąd się wzięła w niej siła, by wciąż dopatrywać się w człowieku jakichkolwiek dobrych cech?
– Nie chcę pana nawracać, jednak mam wielką nadzieję, że jest pan w stanie zrozumieć położenie tych, którym w życiu nie ułożyło się tak jak panu – podjęła.
– Ma pani na myśli siebie? – dopytywał.
– Nie. Moja dola czy niedola nie ma tutaj najmniejszego znaczenia… – Bez wahania zbagatelizowała swoją osobę. – Mam na myśli dzieci z sierocińca. Chciałabym pana prosić, by wziął nas pan pod opiekę i został patronem Świętej Barbary.