Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Wilczy Wianek - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
10 września 2025
29,99
2999 pkt
punktów Virtualo

Wilczy Wianek - ebook

Mila nie wiedziała, że wraz z narodzinami odziedziczyła coś więcej niż krew — otrzymała przekleństwo, które od pokoleń spadało na kobiety jej rodu. A jednak, gdy w jej życiu pojawiła się miłość, staje się ona zarówno obietnicą ocalenia, jak i niebezpieczeństwem, które może dopełnić wyroku losu. To opowieść o miłości, która staje się wybawieniem i zgubą, o przeznaczeniu silniejszym niż wola oraz o cieniu dawnych wierzeń, z którym nie da się wygrać bez walki.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788384312599
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

W wilgotnym, wietrznym lesie, gdzie gałęzie starych drzew zdają się szeptać tajemnice sprzed wieków, pogrzebany pod warstwą opadłych liści, leżał wianek. Był stary, choć wyglądał, jakby czas nie miał nad nim władzy. Z pozoru niewinny — pleciony z dzikich jagodowych pędów, z na pozór delikatnymi, złotymi nitkami — w rzeczywistości był czymś więcej. Wiązał w sobie moc zapomnianych bogów, przeklętą siłę i ciężar przeznaczenia.

***

Niesamowite jak czas szybko płynie.

Pamiętam mój pierwszy dzień na studiach, jakby było to zaledwie miesiąc temu, tymczasem niebawem miną trzy lata. Podobno, kiedy zajmujemy się tym, co sprawia nam przyjemność, nie czujemy upływającego czasu. Muszę się z tym zgodzić.

Etnologia była od zawsze moim wymarzonym kierunkiem studiów. Jako dziecko godzinami słuchałam opowieści swojej babci o dawnych słowiańskich bogach, obrzędach, legendach i mitach. Fascynacja przeszłością, wierzeniami i praktykami, które kształtowały życie w mojej rodzinnej okolicy, pokierowały mnie na tę konkretną uczelnię.

Moja mama — Jagna, wychowywała mnie samotnie, wspierana jedynie przez swoją matkę. Babcia Bogna była niesamowitą kobietą. Relacja między mną a nią była dużo głębsza, niż ta, wynikająca z więzi rodzinnych, jakby łączyło nas coś na kształt porozumienia dusz.

Bogna zmarła, kiedy miałam osiem lat. Upływający czas i zamazujące się obrazy historii z babcinych opowiadań, sprawiły, że zaczęłam na własną rękę zgłębiać przeszłość, nie chcąc całkowicie zatracić przekazanej przez nią wiedzy. Babcia opowiadała swoje historie tak, jakby była ich częścią… a może po prostu szczerze w nie wierzyła. Jako dziecko, jeszcze długo po jej śmierci, wypatrywałam ubożąt, albo domowików, jak je czasem nazywano — duchów, opiekujących się gospodarstwem domowym. Zostawiałam im spodeczek z mlekiem, czasem ziarna słonecznika, albo trochę kaszy. Kiedy jednak moja mama zorientowała się, co robię, dostałam od niej solidny ochrzan, że marnuję jedzenie. Nie sądzę, żeby problem stanowiło te kilka kropel mleka, czy garść ziaren…

Mama często denerwowała się, kiedy wspominałam opowieści babci. A kiedy powtarzałam jej rytuały, wpadała w istną furię. A zdarzało mi się to często. Pilnowałam, by zeszła z pola, kiedy tylko na zegarku pojawiała się dwunasta, aby nie kusić Południcy. Kiedy grzmiało, biegłam przykrywać lustro w sieni. Babcia mówiła, że Perun może przez nie zobaczyć, kto nie boi się burzy. Wieczorami chowałam igły, zanim mama zaczęła szyć, ponieważ Bogna powtarzała, że po zmroku można niechcący zaszyć komuś życie i będzie się potem dusił ze smutku.

Jednego razu, trzy dni po tym, jak nasza sąsiadka urodziła dziecko, wyczekiwałam Rodzanicy, by ubłagać u niej dobry los dla noworodka. Jagna zrobiła mi wówczas karczemną awanturę, obawiając się, że w oczach sąsiadów będę tak samo szalona, jak moja babka. Od tego momentu kryłam się przed nią z takimi praktykami, dla świętego spokoju.

Mama od zawsze obawiała się tego, co powiedzą o nas ludzie. Kiedy niedługo po ślubie zmarł mój tata, ludzie gadali, że to najwyraźniej kara od Boga za czary, ponieważ Bognę spotkało dokładnie to samo. A to nie zbieg okoliczności, to już nie tragedia, tylko najczystsza sprawiedliwość Boska.

Nie myśleli jednak o sprawiedliwości boskiej, kiedy przychodzili do mojej babki po zioła, mazidła na wszelakie dolegliwości czy po rady, jak odpędzić zły urok. Babcia śmiała się wówczas, mówiąc, „Jak trwoga, to i Bogna droga”. Taka to zwykła ludzka hipokryzja.

W ostatnim czasie każdą wolną chwilę zajmowało mi pisanie pracy dyplomowej.

„Rytuały inicjacyjne kobiet w słowiańskiej kulturze tradycyjnej — między mitem a praktyką”. Ot, takie bajdurzenie, jakby powiedziała Jagna.

Weszłam do kuchni i nalałam do szklanki zimnej wody, wprost z kranu. Bez żadnych filtrów, czy gotowania, gdyż woda w nim płynęła wprost ze studni, wykopanej wysoko w lesie, a nie z wodociągu. Miała wspaniały smak. Wypiłam ją duszkiem, chcąc nieco otrzeźwić swoje myśli. Byłam zmęczona. Praca nad dyplomem powodowała u mnie ciągłą gonitwę myśli, a do tego byłam wykończona fizycznie.

Od kilku tygodni kiepsko spałam. Dyplom pochłaniał mnie tak bardzo, że nawet w snach przewijały się jego wątki. Często budziłam się w nocy zlana potem, pamiętając zaledwie strzępki dziwnych obrazów. Wiedziałam, że muszę odpocząć, ale zawziętość, odziedziczona po kobietach mojego rodu, nie pozwalała mi odpuścić. Zostało mi już tylko kilka ostatnich tygodni na uczelni. Wszystkie egzaminy miałam już zaliczone i pozostała mi tylko obrona. Przyjechałam do mojej rodzinnej wsi, Byliczany Stare, by skorzystać z uroków ciszy, jaką mogłam znaleźć tylko tutaj, mając nadzieję, że tego właśnie mi trzeba, by dokończyć pracę.

Postanowiłam skorzystać z pięknej pogody, o której tak marzyłam przez całą zimę i wybrałam się na przechadzkę. Niedaleko mojego domu, zaledwie kilkanaście minut drogi spacerem, rozciągał się las. Na jego skraju stał ogromny głaz. Był tutaj, odkąd pamiętam. Od dziecka lubiłam na nim siadać i wpatrywać się w głębię ciemnego boru. Pochłaniała mnie, a w mojej głowie odtwarzały się strzępki historii opowiadanych przez babcie Bognę. Żałowałam, że nie wpadłam na pomysł, by zapisywać jej opowieści. Teraz, po piętnastu latach, niewiele z nich pamiętałam.

Czerwcowe słońce przyjemnie grzało. Zamknęłam oczy i odwróciłam twarz w jego stronę. Delektowałam się zapachem rumianku i macierzanki, niesionych przez delikatny wiatr.

Nagle usłyszałam szelest dobiegający z lasu. Kiedy spojrzałam w jego kierunku, wydawało mi się, że widzę jakieś zwierze, jednak cień, w którym było schowane, nie pozwalał mi dostrzec szczegółów. Nie wystraszyłam się. Lubiłam naturę i w takim samym stopniu szanowałam rośliny jak zwierzęta, ziemię, wodę czy wiatr.

W wierzeniach słowiańskich najbardziej urzekał mi się fakt, że jesteśmy częścią natury. Tak samo ważni, jak wszystko inne, co zostało stworzone, że nie górujemy nad tym, co nas otacza. Żyłam świadoma, że dzięki łaskawości natury możemy z tego wszystkiego korzystać, a nie, jak zakładała większość ludzi, że jest nam to należne. Ludzie o tym zapominają. Roszczą sobie prawo do wszystkiego, bez umiaru, poszanowania i wdzięczności.

Siedziałam tak już dobrą godzinę i miałam wrażenie, że zwierze, chowające się w zagajniku, obserwuje mnie. Może było zaciekawione człowiekiem, który nie robi wokół siebie tyle hałasu i wrzawy, a może po prostu weszłam na jego teren i kierowany instynktem pilnował swego. Zebrałam swoje rzeczy, aby nie zakłócać dłużej jego spokoju i skierowałam się w stronę domu.

— Nie martw się — zawołałam w jego stronę — już uciekam. Ale, żeby nie było, wrócę tu znowu — zaśmiałam się i poszłam w swoją stronę.

***

Marzyłam, aby wrócić do Byliczan już na stałe. Lubiłam Kraków, jego cichy szum codziennego życia przeplatający się z odgłosami dawnych rytuałów, jakby miasto było w ciągłej rozmowie z przeszłością, ale to właśnie na wsi, tuż obok lasu, czułam się na właściwym miejscu.

Jeszcze tylko trochę i będę mogła wrócić do swojej, jak mówili moi znajomi, zacofanej wsi, na stałe.

— Milena, dziecko — westchnęła mama — w życiu trzeba mieć dobry zawód, taki, który przyniesie ci chleb! — tłumaczyła setny raz — Takie babcine bajanie, to nie sposób na życie, a poza tym — zawiesiła głos — nie chcę, żeby ludzie mieli cię za wariatkę, jak babkę Bognę. Chcesz, żeby wołali na ciebie „Wiedźma”?

Mimowolnie wywróciłam oczami, zmęczona wiecznym słuchaniem tego samego.

— Mamo! Tyle razy ci tłumaczyłam, że to nie bajki, tylko nasza historia! — westchnęłam — Nie zmienię zdania, a jeśli nadal będziesz się tego czepiała, przestanę cię odwiedzać, a po studiach zostanę w Krakowie — zaszantażowałam ją.

Wiedziałam, że taka opcja nie wchodzi w grę, jednak w rozmowach z mamą musiałam używać mocnych argumentów, żeby dała mi spokój. Celnie trafiłam, bo Jagna momentalnie urwała temat.

Mimo że już prawie kończyłam studia, mama nadal nie odpuszczała. Twierdziła, że każdy kolejny miesiąc na tym „niemającym przyszłości kierunku”, to kolejny zmarnowany miesiąc mojego życia.

Jagna nie pochwalała mojej decyzji dotyczącej wyboru kierunku studiów, jednak pocieszeniem był dla niej fakt, że studiowałam w Krakowie, oddalonym od naszego domu zaledwie o kilkadziesiąt kilometrów. Dzięki temu mogłam zjeżdżać na weekendy do rodzinnej wsi, a ona miała nade mną pieczę.

— Mamuś, — wzięłam głęboki oddech — mam trochę wolnego, chciałabym spędzić ten czas bez kłótni. Jest na to szansa? — powiedziałam błagalnym tonem.

Matka pokiwała głową, ale jej mina nie pozostawiała złudzeń.

***

_Ciemny las zdawał się szeptać do mnie._

_— Chodź, już czas!_

_Szukałam w panice ścieżki prowadzącej do domu, ale wszystko w tym lesie wyglądało obco. Biegłam na oślep, a mijane przeze mnie gałęzie uderzały mnie w twarz, raniąc do krwi. Nagle, tuż przede mną, pojawiło się drzewo. Ogromny, stary cis zagradzał mi drogę, jakby nie chciał mi pozwolić biec dalej._

_— Chodź, już czas!_

_Usłyszałam za swoimi plecami szelest liści i dźwięk łamanych gałęzi. Odwróciłam się spanikowana, ale nie zobaczyłam za sobą niczego, prócz szarego, zamglonego gaju. W jednej chwili tuż przy moim uchu rozległo się wycie wilka._

_Zdołałam jedynie zakryć rękoma twarz i krzyknąć!_

_***_

— Mila! Milena! — mama szarpała mnie za ramiona — dziecko, obudź się!

Otwarłam powieki i gwałtownie odsunęłam się od matki, nie odróżniając snu od jawy. Byłam przerażona. Jagna dotknęła mojego czoła, które tak samo, jak włosy i koszulka na piersi, było mokre od potu.

— Co się dzieje? — zapytałam oszołomiona.

— Ty mi powiedz! — mówiła zmartwiona — Krzyczałaś przez sen. Co ci się śniło?

Próbowałam sobie przypomnieć, ale jak zwykle pamiętałam tylko wyrywki.

Las, mgła, wilk… i stary cis.

— Nie wiem — odparłam, nie chcąc wchodzić w szczegóły.

— Chcę dzisiaj spotkać się z Anią — oznajmiłam, by jak najszybciej zmienić temat.

Ania była moją przyjaciółką od najmłodszych lat. Razem chodziłyśmy do przedszkola, a później do podstawówki. Wspinałyśmy się na drzewa, chodziłyśmy razem na grzyby, a latem kąpałyśmy się w rzece. Nasze drogi nieco się rozeszły, kiedy wybrałyśmy różne szkoły średnie. Ja poszłam do ogólniaka, a Ania wybrała technikum mechaniczne, czym dość poważnie naraziła się swojej matce. Przyjaciółka od małego uwielbiała paprać się w smarze. Razem ze swoim dziadkiem i ojcem przesiadywała w garażu, rozkładając na najdrobniejsze elementy wszelkie pojazdy, ku uciesze męskiej części rodziny. Z czasem wykazała się również talentem do składania ich z powrotem, choć trzeba przyznać, że trochę jej to zajęło. Skończyłam szkołę i wyjechałam na studia, a Ania otwarła z ojcem warsztat samochodowy. Mimo to stale byłyśmy w kontakcie.

Stanęłam pod oknami domu przyjaciółki i zagwizdałam na palcach, zupełnie jak za czasów dzieciństwa. W oknie poruszyła się firanka i chwile później Ania wybiegła z domu.

— Cześć stara! — zawołała wesoło — Kraków wypuścił cię ze swoich szponów? — zadrwiła.

Dziewczyna twierdziła, że jeśli zamieszkam w mieście na czas studiów, to na pewno nie będę chciała wrócić. Tak robiła większość młodych ludzi z naszej wsi. Studia czy też pierwsza praca były najczęściej pretekstem do wyjazdu, a o powrocie nie było już mowy. Dla mnie przeprowadzka była czymś koniecznym, choć niechcianym i z utęsknieniem czekałam na moment, kiedy będę mogła tutaj wrócić.

— Wyrzucili mnie z miasta, bo ponoć jestem straszną wieśniarą — powiedziałam, udając żal.

— I to się szanuje! — parsknęła i rzuciła mi się na szyję.

— Idziemy na poziomki? — zapytałam, wyciągając w jej kierunku rękę z długimi witkami trawy, których jako dzieciaki używałyśmy do nabijania owoców. Dzięki temu zebrane poziomki nie gniotły się i nie traciły soku. Kiedy byłyśmy małe, często chodziłyśmy na polne miedze, tuż pod lasem, bo tam owoców było najwięcej, a wygrzane w słońcu miały w sobie więcej słodyczy, niż odpustowe cukierki. Przynosiłyśmy do domu grube poziomkowe sznury, z których Bogna, lub Tadeusz — dziadek Ani, robili nam pyszne koktajle ze śmietanką.

Babcia i dziadek Ani przyjaźnili się długo. Rodzina Ani była jedną z niewielu, które nie nazywały Bogny wiedźmą, wręcz przeciwnie, szanowali ją za ogrom wiedzy, który posiadała i chęć do pomocy innym. Jagna podśmiewała się czasem z babci, że Tadziu smoli do niej cholewy, na co babcia odpowiadała, że “dość już w życiu łez przez chłopów wylała, by za kolejnym się rozglądać”.

Siedziałyśmy na dużym kamieniu i podjadając nazbierane poziomki, zdawałyśmy sobie relację z tego, co się u nas w ostatnim czasie działo.

— Kupiliśmy nowe maszyny do warsztatu — oznajmiła dumnie Ania — mamy dodatkowe stanowisko, jakbyś po tych swoich studiach nie mogła znaleźć roboty — zadrwiła.

— Bawisz się w moją mamę? — spojrzałam na nią, udając urażoną.

— A wiesz już, co będziesz robiła, jak się obronisz?

— Najpierw muszę się obronić — dodałam, jakby nie wierząc w to, że jest to możliwe.

— Bo niby co? — dopytywała przyjaciółka — Balowałaś przez te lata na uczelni, zamiast się uczyć?

— Nie o to chodzi — pokręciłam głową — nie mogę spać, a jak już zasypiam, to męczą mnie koszmary, chodzę jak zombi, nie mogę się skupić, a jak nie mogę się skupić, to nie dam rady pisać pracy, a to mnie stresuje i nie mogę przez to spać — zaśmiałam się smutno.

— I koło się zamyka — odparła Ania — Ile masz czasu do oddania pracy?

— Co najmniej trzy miesiące a w najgorszym razie…, ale wolałabym mieć to już z głowy.

— A na jakim jesteś etapie?

— Właściwie na ukończeniu, jednak cały czas mam wrażenie, że coś pominęłam i nie jest tak, jak powinno być — oznajmiłam szczerze.

— Moim zdaniem — przyjaciółka mówiła powoli — powinnaś się trochę zdystansować, zająć myśli czymś innym. Daj głowie odpocząć, bo się wykończysz.

Chyba faktycznie powinnam odpuścić na tydzień lub dwa. Miałam zapas czasu, bo starałam się nie odkładać rzeczy do zrobienia na ostatnią chwilę.

— Masz rację — westchnęłam — dzisiaj o mało nie przyprawiłam Jagny o zawał serca, wydzierając się przez sen.

Opowiedziałam dziewczynie o snach, które mnie męczą i o powtarzających się w nich motywach.

— Ty faktycznie musisz trochę zluzować — powiedziała zmartwiona — Dziadek niedługo przed śmiercią też stale gadał o wilkach.

— Sugerujesz, że niedługo umrę? — zaśmiałam się.

— A przestań! Nie o to chodzi — przyjaciółka wywróciła oczami — po prostu wilki nie kojarzą mi się przez to zbyt dobrze.

— Co ty gadasz? Wilki są genialne — rzuciłam z entuzjazmem. — W słowiańskiej mitologii mają całe mnóstwo znaczeń, Są symbolem dzikości, siły, przejścia. To naprawdę super zwierzęta.

— Dobra, dobra… — zaśmiała się Ania — ja tam wolę na przykład kury. Można je pogłaskać, dają jajka, a w ostateczności można zrobić z nich rosół, bez obawy, że rozszarpią twoje ciało na strzępy — ostatnie słowa wypowiedziała teatralnie, nadając im nutę grozy.

Parsknęłam śmiechem.

Skończyłyśmy naszą babską pogadankę i każda z nas wróciła do swojego domu. Biorąc sobie słowa Ani do serca, postanowiłam zająć swoje myśli czymś zupełnie innym. Ponieważ lada moment planowałam powrót na stałe do domu, stwierdziłam, że idealnym rozwiązaniem będzie mały remont mojego pokoju. Chciałam pomalować ściany i zrobić przemeblowanie, bo nie dało się ukryć, że mój stary pokój niezbyt pasował do dwudziestotrzylatki. Plakaty z wizerunkami gwiazd rockowych, zawieszone na ścianie kojarzyły się raczej z nastolatką, a nie dojrzałą kobietą. Stwierdziłam, że pojadę do miasta, kupić farbę i kilka drobiazgów, a ponieważ nie chciałam plątać się po mieście sama, napisałam szybkiego SMS– a do Ani.

Ja: „_Robię remont, jedziesz ze mną do miasta?_”

Ania: _„Dzisiaj nie mogę, naprawiam traktor sołtysa._

_Jutro rano jestem wolna. Pasuje?_

Ja: _“O dziewiątej u mnie”_

W związku z tym, że moje plany nieznacznie się odciągnęły, postanowiłam spędzić trochę czasu z Jagną. Mama była nieco zdziwiona faktem, że nie ślęczę przy laptopie, ale nie wypytywała mnie o nic. Usiadłyśmy leniwie w ogrodzie i delektując się zapachem zbliżającego się lata, snułyśmy pogawędkę o wszystkim i niczym.

Brakowało mi takich swobodnych rozmów z mamą. Kiedy byłam mała, to właśnie babcia w ten sposób spędzała ze mną czas.

Między Jagną a Bogną było jakieś dziwne napięcie. Mimo że bardzo się kochały i mogły liczyć wzajemnie na swoje wsparcie i pomoc, można było wyczuć między nimi tajemniczy dystans. Od śmierci Bogny minęło już sporo czasu, a mimo to ten dystans był nadal wyczuwalny w jej słowach, kiedy mimochodem wspominała swoją matkę. Chciałam ją o to zapytać, ale bałam się, że rozmowa na ten temat popsuje nam przyjemny wieczór. Nie chciałam tego robić, bo po raz pierwszy od dawna odciągnęłam swoje myśli od pracy dyplomowej, byłam spokojna i miałam nadzieję wyspać się tej nocy. Kłótnia z matką na pewno nie przyniosłaby mi spokojnego snu.

Wzięłam gorącą kąpiel, dolewając do wody olejku lawendowego, który miał mi przynieść spokój i równowagę. Upojona zapachem i zrelaksowana położyłam się spać.

***

_Wolno otwarłam powieki. Powiew zimnego powietrza i nieostry obraz malujący się przed oczami powodował, że moje serce zaczynało bić szybciej. Ciężka mgła oblepiała wszystko wokół swoimi wilgotnymi mackami. Leżałam skulona na ziemi, wśród borowiny i starych, na wpół zgniłych liści._

_Uniosłam głowę i dostrzegłam nad sobą szeroko rozłożone gałęzie cisu. Drzewo było tak ogromne, że zasłaniało promienie księżyca. Nagle przede mną pojawiła się postać._

_Młoda dziewczyna o jasnych włosach i twarzy delikatnej jak u dziecka. Ubrana w białą sukienkę, zupełnie nie pasowała do ciemnego, ponurego lasu, w którym byłyśmy._

_— Mila! Już czas. — powiedziała, ponaglając mnie — Chodź Mila! Już czas!_

_***_

— Już czas! — powtarzała mama, szarpiąc mnie za ramię — Umówiłaś się z Anią, czas wstawać!

Otwarłam oczy. Pamiętałam dokładnie, co mi się śniło. Nie byłam przerażona, ale po raz pierwszy nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że w tych snach było coś więcej… coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Zastanawiałam się, czy to tylko wytwór mojej wyobraźni, czy może… coś większego, czego nie umiałam wyjaśnić. Wilki, las, ciemność… a teraz ta tajemnicza dziewczyna. Miałam wrażenie, że te obrazy nie były przypadkowe. Nie pojawiały się w mojej głowie, tylko dlatego, że pisałam o dawnych wierzeniach słowiańskich. Coś w nich było nie tak. Czułam, że te sny miały swój cel, jakby ktoś próbował mi coś przekazać. Ale co? Tego wciąż nie wiedziałam.

***

— Co to masz? — zapytałam, widząc na szyi przyjaciółki, tajemniczo wyglądający wisiorek.

— Dostałam go od dziadka — oznajmiła Ania, zamykając kamień w dłoni i tuląc go do serca.

— Mogę zobaczyć? — wyciągnęłam dłoń, by przyjrzeć się mu się bliżej. Wyglądał jak kryształ górski, owinięty srebrną nicią, ale gdy moje palce zbliżyły się do niego, poczułam iskrę przeskakującą między kamieniem a mną. Wystraszona cofnęłam rękę.

— Dziadek mówił, że mam go nikomu nie dawać — uśmiechnęła się — Podobno dostał go od twojej babci i nosił go na szyi do śmierci — dodała i uniosła wysoko brwi, co świadczyło o tym, że dopatruje się w tym geście czegoś więcej.

— Myślisz, że oni się kochali? — zapytałam.

— Nie wiem — odparła przyjaciółka — jakby się kochali, to chyba po tylu latach, zamieszkaliby ze sobą albo coś… — wzruszyła ramionami.

Często się nad tym zastanawiałam. Pamiętam ich rozmowy, takie ciepłe i czułe. Czasem zachowywali się, jakby byli rodzeństwem, a innym razem kłócili się jak stare dobre małżeństwo. Pamiętam, jak siedzieliśmy kiedyś na werandzie. Tadziu i Bogna przysiedli na schodach, a ja i Ania układałyśmy bukiety z polnych kwiatów. Przechodził akurat syn sołtysa, taki podrostek, miał może jedenaście lub dwanaście lat i ni z tego, ni z owego zawołał do Bogny „wiedźma”. Pewnie usłyszał to w swoim domu albo gdzieś we wsi. Tadek tak się zdenerwował, że podniósłszy mały kamyk z ziemi, rzucił go w kierunku chłopca, a ten trafił go dokładnie w ucho. Chłopak skulił się tylko i pobiegł do domu, marząc się całą drogę. Tadek dostał za to solidną reprymendę od Bogny, bo gdyby tak kamyk trafił go w oko… Widziałam wówczas w spojrzeniu babci coś na kształt dumy albo radości, z faktu, że mężczyzna stanął w jej obronie.

Zrobiłyśmy zakupy i obładowane do granic zapakowałyśmy się do samochodu i pognałyśmy w stronę domu.

— Nie pomogę ci dzisiaj — odezwała się po jakimś czasie przyjaciółka — mam trochę gratów do naprawy i ojciec mnie pogania — tłumaczyła — Może jutro uda mi się wpaść do ciebie.

— Nie rób sobie problemu — odparłam lekko — wpaść możesz wieczorem na drinka, a nie do pomocy.

— Na drinka zawsze — uśmiechnęła się dziewczyna.

Mój wzrok stale podążał w kierunku wisiorka na jej szyi. Zastanawiałam się nad nim, bo skoro dziadek Ani nosił go do śmierci, to musiał mieć dla niego ogromną wartość. Z jakiego powodu Bogna podarowała go Tadziowi? Moja babcia nie lubiła bezsensownych świecidełek, a prezenty od niej były zawsze praktyczne. No i dlaczego nie mogłam go dotknąć?

Spakowałam wszystkie bibeloty do kartonów, segregując je na „pamiątki”, „śmieci” i „cholera wie co”. Pokój był już prawie pusty. Zostało tylko wynieść z niego łóżko i odsunąć szafę od ściany, by wygodnie pomalować powierzchnię za nią. Jagna chętnie mi pomogła, zadowolona, że zajmuję się czymś innym niż nauką. Łóżko wyniosłyśmy do sąsiedniego pokoju, bo nie miałam zamiaru z niego rezygnować. Spało mi się na nim dobrze, a porównując je do mojego łóżka w Krakowie, było o niebo lepsze. Szafę wysunęłyśmy na środek pokoju, bo i tak docelowo miała trafić na przeciwległą ścianę.

Długie godziny zajęło mi malowanie ścian i sprzątanie tego całego remontowego bałaganu, ale dzięki temu następnego dnia rano mogłam zająć się urządzaniem mojego nowego pokoju. To było zdecydowanie przyjemniejszą częścią całego przedsięwzięcia.

Kiedy próbowałam zmyć resztki farby z drewnianej podłogi, zauważyłam, że jedna z desek w jest poluzowana, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej stała szafa. Podniosłam ją delikatnie, odsłaniając skrytkę. Usunąwszy skrzętnie utkane pajęczyny, włożyłam rękę do środka, natrafiając na coś prostokątnego. Powoli wyjęłam drewnianą skrzynkę i dłonią starłam grubą warstwę kurzu z jej pokrywy. Na pociemniałym wieku zauważyłam ślad regularnych linii. Starłam ostrożnie resztę kurzu, a moim oczom ukazał się wyryty w drewnie obraz, przedstawiający krąg z trzema przeplatającymi się gałązkami. Skrzynia musiała należeć do babci, bo szafę wstawiono do mojego pokoju, niedługo przed jej śmiercią i od tego czasu nikt jej nie przesuwał. Byłam ciekawa, co w niej jest, ale za nic nie mogłam jej otworzyć. Schowałam znalezisko przed mamą, gdyby przypadkiem przyszło jej do głowy pozbyć się go, jak wszystkiego innego co miało związek z Bogną. Już jakiś czas temu zastanawiałam się, dlaczego w domu nie ma prawie żadnych pamiątek po babci, prócz kilku jej zdjęć. Podejrzewałam, że mama musiała pozbyć się wszystkiego zaraz po jej śmierci. Może to był jej sposób na poradzenie sobie z żałobą?

Było już dobrze po północy, kiedy z ulgą mogłam stwierdzić, że skończyłam. Wykończona pracą wzięłam tylko prysznic, szorując się z resztek farby i zmęczona do granic, padłam na łóżko.

***

_Otwarłam powieki. Poznawałam już las, który mnie otaczał. Tuż nad moją głową górował stary cis. Poczułam zapach zmurszałego drewna i wilgoci. Przede mną stała kobieta. Ubrana w długi czerwony płaszcz, wyglądała jak wyjęta z żurnala._

_Jej twarz była surowa, ale wyrażała również opanowanie i spokój._

_— Mileno — odezwała się głębokim aksamitnym głosem — Czas ucieka._

_— Nie rozumiem — odparłam niepewnie._

_W tym momencie usłyszałam za sobą wycie wilka. Kobieta uśmiechnęła się tylko i w momencie pochłonęła ją gęsta mgła’._

***

O co tu do cholery chodzi? — pytałam samą siebie.

Nie rozumiałam tego, co się działo i przyznam, że zaczynało mnie to powoli przerażać.

Skąd brały się te sny? O co chodzi z tymi wilkami? Czemu dziadek Ani mówił o nich przed śmiercią? Co jest w skrzyni? Co to za symbol na jej wieku i jaki to wszystko ma związek ze mną? Kim są kobiety z moich snów? Nie wiedziałam nawet, gdzie szukać odpowiedzi. Miałam tak wiele pytań, a wszyscy, którzy mogli odpowiedzieć mi na choćby ich część, już dawno udali się do Nawi. Ci natomiast, którzy żyli, nie chcieli ze mną rozmawiać na ten temat — jak mama.

Nawet moja wiedza okazała się niewystarczająca, aby powiązać sznurki tej zagadki.

Zabrałam się za porządkowanie pokoju, aby zdążyć z ogarnięciem pomieszczenia przed wizytą Ani. Po wielu godzinach sprzątania, układania i przesuwania mebli, mogłam oficjalnie stwierdzić, że pokój jest gotowy. Muszę przyznać, że efekt zadziwił nawet mnie.

Białe ściany idealnie kontrastowały z meblami w kolorze ciemnego orzecha, a czarne dodatki dodawały klasy i zdecydowanie sugerowały, że mieszkanka pokoju ma więcej niż 15 lat. Nad łóżkiem zawiesiłam stary gobelin, który udało mi się kiedyś kupić na pchlim targu. Przedstawiał drzewo życia w pełnej okazałości. Brakowało jeszcze kilku dodatków, które miałam zamiar przywieźć ze swojego mieszkania w Krakowie, ale ogólny efekt, już na tę chwilę, był zadowalający.

Kończyłam zawieszać firany, kiedy do pokoju weszła Ania.

— Osz ty w mordę… — wyrwało się jej — Kobieto, zaszalałaś — powiedziała pełna uznania.

Zaprosiłam przyjaciółkę, by usiadła na pufie przy małym drewnianym stoliku.

— Czego się pani napije? — zapytałam nonszalancko, uchylając drzwiczki szafki, w której skrzętnie schowałam niezły zapas alkoholu.

— Pani kierownik — powiedziała przeciągle i uniosła brwi z uznaniem — jestem pod wrażeniem — skłoniła się teatralnie. — daj żubrówkę i soczek — dodała zadowolona.

Siedziałyśmy na ziemi i sącząc wolno drinki, rozmawiałyśmy swobodnie. Dziewczyna opowiadała mi o ciężkiej przeprawie, jakiej doświadczyła, naprawiając kombajn do snopowiązałki, z czego, daję słowo, nie zrozumiałam absolutnie nic, ale widząc jej entuzjazm, nie miałam odwagi powiedzieć, że zgubiłam się na etapie „przywieźli mi do naprawy kombajn…”

— Ania! — wrzasnęłam nagle, przerywając jej opowieść — zapomniałabym!

Otwarłam szafę i wyjęłam z niej skrzynkę.

— Patrz, co znalazłam!

Dziewczyna przyglądała się szkatułce uważnie.

— Nie chcę cię rozczarować, ale to chyba nic nadzwyczajnego — powiedziała po chwili. — U mnie na strychu też widziałam taką skrzynię — wzruszyła ramionami. — To pewnie jakaś masówka, sprzedawana na targu. Kiedyś takie rzeczy były w modzie.

— Nie — odparłam — gdyby była czymś nieistotnym, to ktoś nie zadawałby sobie trudu, żeby chować ją pod deskami w podłodze. A poza tym to raczej nie o samą skrzynię chodziło, ale o jej zawartość.

— Co jest w środku?

— Nie mam pojęcia — oświadczyłam zrezygnowana — Nie mogę jej otworzyć.

— Tu jest miejsce na klucz — Ania wskazała palcem niewielką dziurkę. — Masz klucz?

— Serio pytasz? — wywróciłam oczami — A co jest w tej twojej skrzyni na strychu?

— A skąd mam wiedzieć? Nigdy do niej nie zaglądałam.

— Musimy to sprawdzić. Pomóż mi — podniosłam się z ziemi i chwyciłam blat stolika, na którym stały nasze drinki. Dziewczyna pomogła mi przesunąć stół, a ja odwinęłam dywan, żeby dostać się do skrytki w podłodze.

— Co ty robisz? — zapytała.

— Szukam klucza — oznajmiłam lekko.

Zapaliłam latarkę w telefonie i skierowałam światło do wewnątrz szczeliny w podłodze.

— Coś tam jest — oznajmiłam.

Podwinęłam rękaw bluzki i sięgnęłam głęboko. Natrafiłam na płócienny woreczek.

Wyjęłam go delikatnie i ponownie zajrzałam do skrytki, ale nie było tam niczego więcej. Delikatnie odwiązałam sznureczek i wysypałam jego zawartość na kartkę papieru. Przyglądaliśmy się chwilę zasuszonej roślinie.

— Czyżby twoja babcia lubiła sobie zapalić trawkę? — rzekła Ania i podniosła kartkę bliżej nosa, by powąchać susz.

— Nie! — krzyknęłam — to wrotycz!

Dziewczyna patrzyła na mnie zdziwiona.

— Z nim trzeba ostrożnie! — tłumaczyłam — w większych ilościach działa neurotoksycznie.

— Twoja babcia to niezłe ziółko — przyjaciółka parsknęła, nie kryjąc rozbawienia — Myślisz, że je paliła?

— Nie sądzę — odparłam spokojnie — dawniej wierzono, że wrotycz chroni przed złymi mocami i odpędza negatywną energię.

Upewniając się, że w skrytce niczego więcej nie ma, ułożyliśmy z powrotem stolik na swoim miejscu i ponownie rozsiadłyśmy się na pufach.

Próbowałam jakoś połączyć fakty, ale nadal miałam za mało informacji.

— Jeszcze po jednym drinku? — zapytałam.

— Nie mogę, jutro z rana mam robotę — odparła — powinnam się już zbierać.

— Pójdę z tobą — oznajmiłam — dobrze mi zrobi, jak przewietrzę trochę głowę.

— Poszukasz jutro tej skrzyni na strychu? — poprosiłam, kiedy dochodziłyśmy do domu Ani.

— Jasne — odparła i przytuliła mnie mocno — Nie martw się, dowiemy się, o co tu chodzi — poklepała mnie po ramieniu, chcąc dodać otuchy.

Pożegnałyśmy się i wolnym krokiem zmierzałam w stronę domu. Słońce kuliło się już ku zachodowi, kiedy dotarłam do rozwidlenia dróg. Jedna prowadziła do mojego domu, a druga do boru. Czułam nieodpartą pokusę, aby wybrać tę drugą, mając nadzieję, że las udzieli mi odpowiedzi na pytania.

Kiedy dotarłam na jego skraj, słońce stykało się już z horyzontem i wiedziałam, że lada chwila zapadnie zmrok. Usiadłam na głazie, który nagrzany po całym dniu, emanował przyjemnym ciepłem. Wpatrywałam się w „zielony dom” przede mną, jakby miało mi to pomóc zgłębić tajemnicę, znaleźć odpowiedź.

„Zielony dom”. Poznałam to określenie w którejś książce, nie pamiętam już w jakiej, ale to określenie tak bardzo mi się spodobało, że przytuliłam je do serca i zostało ze mną do dziś.

Usłyszałam szelest i wśród ciemności zauważyłam oczy jakiegoś stworzenia, odbijające resztki światła. Spotkanie z dzikim zwierzęciem w świetle dnia to zupełnie coś innego niż takie spotkanie po zmroku. Zwierzę powoli zbliżało się do mnie, a ja, sparaliżowana strachem, nie mogłam się ruszyć.

Z ciemności wyłoniła się postać wilka. Wolno stawiał kroki, jakby sam nie był pewien czy powinien. Nagle pochylił głowę nisko ku ziemi i wychylił ją do przodu. Byłam pewna, że przygotowuje się do ataku, ale było już za późno na ucieczkę. Zasłoniłam rękoma twarz i… poczułam, jak osuwam się na ziemię.

***

— Nic ci nie jest?

Do moich uszu docierał jakiś męski głos, ale nie potrafiłam go powiązać z żadnym znanym mi człowiekiem.

— Hej, wszystko z tobą dobrze?

Otwarłam oczy i zobaczyłam pochylającego się nade mną mężczyznę. Podniosłam się powoli, podtrzymując się głazu, by nie stracić ponownie równowagi.

— Tu był wilk! — krzyknęłam, łapiąc chłopaka za rękę i ciągnąc w stronę zabudowań. — Musimy uciekać — krzyczałam w panice.

— Spokojnie, przepędziłem go — odparł mężczyzna — usiądź na chwilę, musisz dojść do siebie.

— Uratowałeś mnie — powiedziałam, zdając sobie nagle sprawę, co mogłoby się stać, gdyby nie on. — Skąd się tutaj wziąłeś?

— Widziałem cię, jak skręciłaś w tę drogę. — odparł spokojnie — Ostatnio głośno jest we wsi o pałętających się wilkach. Uznałem, że to mało rozsądne z twojej strony, że idziesz sama wieczorem do lasu.

Poczułam się jak kretynka, ale nie słyszałam żadnych doniesień o wilkach.

— Przyjechałam kilka dni temu i nic o tym nie wiem — usprawiedliwiłam się.

— Najważniejsze, że nic ci nie jest — odparł spokojnie. — Aleks — przedstawił się, wyciągając do mnie dłoń.

Podałam mu rękę, przyglądając mu się dokładniej.

Mężczyzna był niezwykle przystojny. Miał może dwadzieścia pięć, może trzydzieści lat, brązowe, średniej długości włosy, których kosmyki zawadiacko kręciły się przy skroniach i karku. Szaro niebieskie oczy miały w sobie niezmierzoną głębię, w której bez wątpienia można było utonąć.

— Milena — odparłam, nieco onieśmielona jego urodą — ale wszyscy mówią do mnie Mila.

— Miłość Ludu — powiedział i uśmiechnął się lekko. Na jego policzkach pojawiły się urocze dołeczki. Czułam, że jestem zgubiona. Nagle zorientowałam się, że podał mi słowiańskie znaczenie mojego imienia. Uniosłam brwi, nie kryjąc zdziwienia. Niewiele osób wiedziało, co ono oznacza. Większość ludzi uważała, że jest to imię, które miało uczcić nowe tysiąclecie, tymczasem miało ono swoje korzenie dużo dalej w przeszłości, w słowiańskiej przeszłości.

— Moja rodzina szanowała tradycje i historię — uśmiechnął się zawstydzony. — Wiem, że to raczej mało modne w dzisiejszych czasach, ale niestety „czym skorupka za młodu nasiąknie…”.

— Mówisz do studentki etnologii — zaśmiałam się.

Aleks przyjął tę informację z uznaniem.

— Czyżbyś też miała tradycyjną rodzinę?

— To skomplikowane — oświadczyłam nieco zmieszana. Raczej kiepsko zaczynać znajomość od wywalania na stół trudnych relacji rodzinnych. — Ale Twoje imię nie brzmi słowiańsko?

— Jak poznamy się bliżej, to powiem ci, jak brzmi pełna forma mojego imienia — odparł, śmiejąc się ukradkiem.

„Jak poznamy się bliżej” — bardzo podobało mi się to sformułowanie, a raczej sam fakt, że mężczyzna planował poznać mnie lepiej.

Nie wiem, ile czasu spędziliśmy, siedząc razem na moim głazie, ale rozmowa z Aleksem potwierdzała tylko, że przyjemnie spędzony czas ucieka w zatrważającym tempie.

Niewiele się o nim dowiedziałam, prócz tego, że od jakiegoś czasu mieszka w sąsiedniej wsi, że z zawodu jest teriologiem, co łaskaw był mi od razu wytłumaczyć. Teriolog to zoolog specjalizujący się w badaniu ssaków. Zajmuje się ich biologią, ekologią, zachowaniem, a także ochroną gatunków zagrożonych. Może badać na przykład rysie, niedźwiedzie, wilki, czy inne ssaki zamieszkujące lasy. Do naszych rejonów ściągnęły go właśnie rysie i wilki. Dowiedziałam się również, że stracił rodziców wiele lat temu, ale widząc, ile trudu sprawia mu mówienie o tym, nie ciągnęłam tematu.

— Muszę już iść — powiedziałam cicho — jeśli nie zjawię się w domu lada moment, Jagna gotowa jest wezwać Interpol, Europol, czy jakieś tam jeszcze inny pol. — oznajmiłam niechętnie.

— Miło cię było poznać — uśmiechnął się — mam nadzieję, że niebawem znowu się spotkamy — dodał nieśmiało.

— Też mam taką nadzieję — oznajmiłam, zdziwiona łatwością, z jaką przyszła mi ta szczerość.

Spojrzał na mnie uważnie, jakby chciał zapamiętać każdy szczegół mojej twarzy.

— Odprowadzę cię — oświadczył nagle, niespodziewanie chwytając moją dłoń.

Ten gest, mimo tego, że zaskakujący, przyjęłam jak coś zupełnie naturalnego. Spojrzałam na nasze splecione ręce i uśmiechnęłam się lekko.

— Przeszkadza ci to? — zapytał, dostrzegając moją reakcję.

Pokręciłam głową. W żadnym razie ta poufałość mi nie przeszkadzała, muszę przyznać, że spodobała mi się bardziej, niż gotowa byłam przyznać.

— Muszę cię pilnować — odparł — żeby nie porwał cię żaden wilk — dodał, śmiejąc się cicho.

***

_Znowu byłam w lesie. Z sino mlecznej mgły wyłoniła się postać. Kobieta, podpierająca się drewnianą laską, powoli szła w moim kierunku. Staruszka, której siwe i cienkie włosy okalały naznaczoną czasem twarz, zdawała się uśmiechać._

_— Przeznaczenie się wypełnia — powiedziała cichym, drżącym głosem, pochyliła się nade mną i pogładziła po policzku — Nie walcz z nim — dodała._

_***_

— Dola! — krzyknęłam, wybudzając się ze snu. — To jest Dola!

Bogini przeznaczenia. Jedna kobieta o trzech obliczach!

Stara Dola, czyli Przeszłość, Dola w średnim wieku, czyli Teraźniejszość, a dziewczyna, którą widziałam w pierwszym śnie, to na pewno Młoda Dola, czyli Przyszłość.

Poruszona swoim odkryciem próbowałam sobie przypomnieć, co mówiły do mnie kobiety ze snów. Stara Dola mówiła, żebym nie walczyła z przeznaczeniem, średnia o upływającym czasie a młoda ponaglała mnie, że to już czas, że nie mogę czekać… ale o co im do cholery chodziło?

Zapisałam szybko w notesie swoje odkrycie, aby przypadkiem nic mi nie umknęło. Musiałam rozwiązać tę zagadkę, bo nie dawała mi spokoju. Miniona noc nie przyniosła mi zbyt wiele odpoczynku. Dość późno wróciłam do domu, a kiedy już położyłam się do łóżka, moje myśli zdominował Aleks, a raczej jego nieprzeniknione oczy i sylwetka, której nie powstydziłby się nawet sportowiec.

Usłyszałam sygnał telefonu, a na wyświetlaczu pojawiła się wiadomość od Ani.

„_Nie uwierzysz. Przyjdź do mnie i zabierz ze sobą skrzynkę”_

Szybko odpisałam:

„_Za chwilę u Ciebie będę”_

Ubrałam się szybko i zbiegłam po schodach do kuchni, gdzie czekała już na mnie Jagna ze śniadaniem.

— Gdzie ty się plątałaś po nocy? — spojrzała na mnie badawczo.

— Odprowadziłam Anię i zagadałyśmy się trochę — odparłam od niechcenia.

Nie chciałam jej mówić o tym, że spotkałam Aleksa. Znając ją, pewnie wpadłaby w panikę. A słysząc, że spędziłam tyle czasu z nieznajomym i to na skraju ciemnego lasu, najpewniej zamknęłaby mnie w domu na najbliższe pół roku. Jagna od zawsze była nadopiekuńcza. Tłumaczyłam sobie jej zachowanie tym, że ma tylko mnie. Starałam się ją zrozumieć i nie prowokować takich sytuacji… zbyt często.

— Wezmę na wynos — rzuciłam szybko i zabierając ze stołu dwa tosty, cmoknęłam ją w policzek.

— Wróć tu moja panno — powiedziała surowo.

Poczułam się, jakbym na powrót miała 10 lat. Stanęłam w progu i oparłam ręce o boki, wzdychając przy tym głośno. W taki sposób przypominałam matce, że nie jestem już małym dzieckiem.

— Zjedz ze mną chociaż śniadanie — powiedziała z wyrzutem — odkąd przyjechałaś, to stale gdzieś chodzisz, zamykasz się w pokoju z laptopem lub z wiadrem farby, albo przesiadujesz u Anki. A o matce to już w ogóle nie myślisz — dodała, robiąc przy tym smutną minę. Podeszłam do mamy i przytuliłam ją mocno.

— Przepraszam — oznajmiłam — masz rację. Zjem z tobą śniadanie, a Ania może chwilę zaczekać.

Tosty z dżemem malinowym, który Jagna robiła każdego roku, smakowały wybornie. Na stole znalazł się także twaróg, również zrobiony przez nią, choć mleko na niego musiała kupować od gospodarza, świeży szczypiorek przyniesiony z ogrodu, oraz jajecznica ze swojskich jajek. Dopiero teraz dostrzegłam, ile pracy mama włożyła w to śniadanie i przestałam się dziwić jej reakcji. Musiało zrobić się jej przykro, kiedy chciałam na szybko wybiec z domu.

— Jak ci idzie pisanie pracy? — zapytała nagle.

Byłam zaskoczona. W jej głosie nie wyczułam ironii ani złośliwości, co było dosyć dziwne, wiedząc jaki stosunek miała od zawsze do moich studiów.

— No… jakoś idzie — odpowiedziałam niepewnie.

— Skoro tyle czasu straciłaś na to studiowanie, to dobrze, żebyś miała przynajmniej ten tytuł. Studia to studia, no nie? — dodała, wzruszając ramionami — Zawsze będziesz mogła powiedzieć, że masz wykształcenie wyższe.

Poczułam, że muszę wykorzystać ten moment.

— Właściwie, to mam spory problem z moją pracą — oznajmiłam, obracając tosta w palcach — brakuje mi pewnych informacji na temat ziołolecznictwa stosowanego w naszym regionie — ciągnęłam, zerkając ukradkiem na matkę. — Nie kojarzysz gdzieś może zapisów babci?

Jagna zmieszała się nieco.

— N… nie wiem — odparła — musiałabym poszukać…

— Proszę, poszukaj! — powiedziałam błagalnym głosem — uratowałabyś mi tym życie.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij