Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Wilki się czają - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
11 lipca 2023
Ebook
37,60 zł
Audiobook
42,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,60

Wilki się czają - ebook

To mogło się zdarzyć każdej z nas.

Pewnego dnia Nora Melchionda budzi się z bólem głowy na środku pola golfowego. Jej bielizna powiewa na pobliskiej tyczce, a ona niczego nie pamięta z poprzedniego wieczoru. Od stojącej nad nią przerażonej przyjaciółki dowiaduje się, że z tego miejsca uciekła niedawno trójka chłopaków. Łatwo się domyślić, co się stało. Do tej pory życie Nory wydawało się niemal idealne. Dziewczyna była szkolną gwiazdą – śliczną, mądrą, ze świetnymi ocenami, wspieraną przez kochającą rodzinę i otoczoną gronem dobrych znajomych, a także miłością ukochanego taty, dyrektora do spraw sportowych miejscowego college’u. Rhett Melchionda to bohater – nie tylko dla niej, znają go i szanują wszyscy w miasteczku. Ale nawet z nim córka nie jest w stanie porozmawiać o tym, co się wydarzyło. Szczęśliwie u boku Nory są świadkowie jej koszmaru – Adam Xu, podkochujący się w niej kolega z klasy, i Cam, jej przyjaciółka. Para nastolatków z zupełnie różnych szkolnych kręgów postanawia połączyć siły, by samodzielnie wymierzyć sprawiedliwość. Nawet Cam i Adam nie spodziewają się jednak, jak bardzo śledztwo w sprawie Nory wywróci jej świat do góry nogami.

Natasha Friend (ur. 1972) – amerykańska autorka powieści dla dzieci i młodzieży. Urodziła się w Nowym Jorku, a obecnie mieszka z rodziną w Connecticut. Kiedy nie pisze, poświęca czas na czytanie, pranie strojów do baseballu i marzenia o sukcesie w talent show. „Wilki się czają” to jej pierwsza książka wydana w Polsce. Inspiracją do niej były prawdziwe wydarzenia.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8352-549-5
Rozmiar pliku: 535 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

NORA

LEŻAŁA NA ZIEMI Z RĘKAMI ROZŁOŻONYMI NA BOKI, jakby robiła aniołka. Wyraźnie czuła zapach gleby i jakiś paskudny metaliczny posmak w ustach, jakby oliwek. Odwróciła głowę na bok i zaczęła się krztusić. Na samą myśl o oliwkach zebrało jej się na wymioty.

– Chyba już wszystko z siebie wyrzuciłaś – usłyszała czyjś głos.

Kto do niej mówił? Próbowała spojrzeć w kierunku, skąd dochodził ten głos, lecz oślepiło ją światło. Chciała przełknąć ślinę, ale język miała zdrętwiały i jakby włochaty. Dziwne. Czy język może przez noc obrosnąć futrem? Chciało jej się pić.

– Napiłabyś się czegoś?

– Czemu nie.

– Przyniosę ci drinka.

– Nie piję.

– Nie chodziło mi o takiego prawdziwego drinka. Jakąś oranżadę ci przyniosę. Sprite’a? Colę?

Oranżadę? Kto tak mówi? I czy to było wspomnienie jakiejś rozmowy?

– Nori! Otwórz oczy.

Znów spróbowała. Znów ukłuło ją światło. Lepiej zostać tutaj, w ciemności.

– Nora! – Poczuła, jak ktoś ściska jej ramię. – Obudź się, bo zaczynam się bać.

Wtedy rozpoznała ten głos. To była jej najlepsza przyjaciółka, Cam.

Powoli odzyskiwała jasność myśli. Co właściwie Cam tu robi? Przecież się do siebie nie odzywają. Pokłóciły się wczoraj… o… coś. Tam był jakiś chłopak… w czerwonej koszuli. A może to Cam miała na sobie czerwoną bluzkę? Myśli kłębiły jej się w głowie, jakby też były porośnięte futrem. Jak język. Ofutrzony język, co za bzdura! Czy coś takiego w ogóle występuje w przyrodzie? Zdecydowanie musiała się czegoś napić.

– Mountain Dew? A może piwo korzenne?

– Piwo korzenne, poproszę.

– Z lodem, bez lodu?

– Z lodem, s’il vous plaît.

– Słodziak z ciebie.

– Merci.

– Nori! Proszę cię, spójrz na mnie.

Tak w sumie to dlaczego o piwie korzennym mówi się, że to piwo? Nie ma w nim przecież alkoholu. I czy naprawdę robi się je z korzeni?

– Nora!

Teraz poczuła szturchnięcie. Została dźgnięta w żebra. Raz, a potem jeszcze raz.

Otworzyła oczy.

– Przestań!

– No, żyjesz.

Ależ było jasno. Od światła aż bolały oczy. Musiała je zmrużyć, żeby zobaczyć nad sobą twarz Cam. Miała włosy w nieładzie. I tusz do rzęs jej się rozmazał.

– O, wyglądasz jak szop pracz – wymamrotała Nora.

– Weź się nie odzywaj – odparła Cam. – To twoja wina. Całą noc tu przy tobie siedzę i pilnuję, żebyś nie umarła.

– Hm… – powiedziała Nora, unosząc brodę. U podstawy czaszki poczuła tępy ból. – A gdzie ja jestem?

– Na polu golfowym Uniwersytetu Faber. Przy dziewiątym dołku.

Na polu golfowym Uniwersytetu Faber? Nora nie grywała w golfa. No i skąd ten ból? Czyżby ją ktoś walnął kijem w głowę?

– Dostałam wiadomość – powiedziała Cam – z twojego telefonu. Było napisane, że potrzebujesz pomocy. Ci goście…

– Goście? – Nora podniosła się do pozycji siedzącej. – Jacy goście?

– Nie wiem – odparła Cam. – Adam Xu też nie wie.

– Adam Xu?

– To on do mnie napisał. Żeby dać mi znać, że masz kłopoty. Powiedział, że byli tu tacy goście…

– Adam Xu do ciebie napisał?

– Tak. Z twojego telefonu. Nie miał mojego numeru.

Nora poczuła, że głowa jej opada. Zrobiło jej się słabo.

– Powinnaś mu podziękować – stwierdziła Cam. – Odegnał tych gości kijem baseballowym.

Kij baseballowy. Adam Xu. Pole golfowe. Nic tu się nie zgadzało…

– No i znalazłam twoje majtki zawieszone na tyczce.

– Co takiego?

– Wisiały na tyczce – powtórzyła Cam. – Tyczka, wiesz, ten taki żółty patyk wystający z dołka. Ktoś na nim powiesił twoje majtki.

– Moje majtki…

Nora poczuła, że robi jej się niedobrze. Spojrzała na swoje ubranie. Miała na sobie czarną koszulkę z głębokim dekoltem i dżinsową mini.

– Włożyłam ci je z powrotem.

– Aha… – Nora skinęła głową.

Nakładając przyjaciółce majtki, Cam czuła się tak, jakby miała do czynienia z małym dzieckiem albo ze staruszką w domu opieki. Trochę było jej z tego powodu głupio. A może nawet bardzo.

– Nori… – zaczęła łagodnie Cam.

– Co?

– A ty cokolwiek pamiętasz z poprzedniej nocy?

– Festyn studencki – odparła bez wahania.

Nadal miała na ręce niebieską opaskę uprawniającą do nieograniczonego korzystania z atrakcji.

– A co ty robiłaś na tym festynie?

– Jeździłam na karuzeli.

To też nie było trudne pytanie. Doskonale pamiętała lot nad głowami innych ludzi i wiatr we włosach. Pamiętała, jak zaciskała kolana, żeby jej nikt nie zajrzał pod spódniczkę.

– A co jeszcze? – dopytywała Cam.

– Jadłam lane ciasto – powiedziała, wyobrażając sobie wielki tłusty zwój ciasta posypany cukrem pudrem. – Strasznie mi się od tego zachciało pić. Musiałam się znowu ustawić w kolejce, tym razem po jakiś napój.

Cam położyła Norze dłoń na ramieniu. Jej umazane tuszem oczy jakoś tak dziwnie szeroko się otworzyły.

– A co piłaś? Rum? Wódkę… Tequilę?

– Nie, Camille.

Nora się zirytowała. Cam przecież dobrze wiedziała, że ona nie pije. Nie piła, odkąd na koniec dziewiątej klasy urządziły nocowanie u Bekki Bomberg i we trzy opróżniły całą butelkę ciężkiego słodkiego wina, a potem Nora zwymiotowała do doniczki na ganku.

– Piłam piwo korzenne.

– Piwo korzenne – powtórzyła Cam.

– Tak. – Nora triumfalnie uniosła podbródek. – W czerwonym kubeczku. Z lodem.

Teraz bardzo dobrze pamiętała, jak trzymała napój w dłoni i unosiła go do ust. Bąbelki łaskotały ją w nos.

Cam dziwnie na nią spojrzała.

– Co? Myślisz, że kłamię?

– Nie – powiedziała powoli przyjaciółka. – Myślę, że mówisz prawdę, tylko że…

Tylko że… Norze się to „tylko że” nie podobało.

– Jak tu dotarłam, to… byłaś nieprzytomna.

– Nieprzytomna? – powtórzyła Nora.

– Jakbyś zapadła w śpiączkę.

– Aha – odparła, jakby to wszystko wyjaśniało, choć tak naprawdę nic nie wyjaśniało.

Odwróciła głowę i zwymiotowała na wymuskaną trawę.CAM

CAMILLE AISLING DODD WIEDZIAŁA na pewno trzy rzeczy:

1. Wczoraj wieczorem, o bliżej nieokreślonej godzinie, jej najlepsza przyjaciółka straciła przytomność przy dziewiątym dołku na polu golfowym Uniwersytetu Faber w obecności trzech nieznanych facetów, z których jeden ZDJĄŁ Z NIEJ MAJTKI WE WZÓR AMERYKAŃSKIEJ FLAGI i powiesił na tyczce.

2. Adam Xu odgonił tych gości kijem baseballowym, a potem z telefonu Nory wysłał do Cam wiadomość o treści: Nora Cię potrzebuje. (Że też akurat on. Wydawałoby się, że Adam Xu spędza piątkowe wieczory, grając w piwnicy w Dungeons & Dragons. Jakie to żałosne… A tu proszę! Przegania złoli, i to nie byle czym, tylko kijem baseballowym. Zaskakująco spektakularne).

3. Nora twierdzi, że piła tylko piwo korzenne. Cam jej wierzy, bo przecież najlepsze przyjaciółki zawsze mówią sobie prawdę, nawet najstraszniejszą. Nora nic nie pamięta z tego, co się wydarzyło od momentu, gdy wypiła to piwo, aż do czasu, kiedy się obudziła na trawie przy dołku golfowym. A to oznacza, cholera jasna, że wydarzyć się mogło wszystko.

Dosłownie wszystko.

To było istne szaleństwo, bo Nora Melchionda to naprawdę ostatnia osoba w Faber w stanie Nowy Jork, którą Cam spodziewałaby się znaleźć bez majtek na polu golfowym niemal w kałuży własnych wymiocin. Chelsea Machado? Owszem. Anna Golden? Jak najbardziej. Ale Nora? Ona siedziała w pierwszej ławce na angielskim i stale zgłaszała się do odpowiedzi, a sobotnie popołudnia spędzała z tatą, kibicując Niebieskim Diabłom z popcornem w dłoni. Nora i jej ojciec byli sobie bliscy. On by chyba padł na zawał, gdyby ją zobaczył na wpół nagą przy tym dziewiątym dołku, więc to dobrze, że jego zdaniem spędzała noc u Cam. Mimo że nie spędzała. Bo się pokłóciły.

Poszło o głupstwo. Cam chciała iść na imprezę do Kyle’a Tenhope’a, a Nora nie. Nora wolała iść na festyn, organizowany jesienią w miejskim parku przez bractwa studenckie z Uniwersytetu Faber, połączony ze zbiórką pieniędzy na rzecz lokalnych instytucji charytatywnych. Cam uważała, że ten festyn to strata czasu. Ile razy można walić młotkiem w wyskakującego z pudełka plastikowego szczura? Totalna nuda. Nora się jednak upierała, zagrała nawet swoją atutową kartą pod tytułem: „Trzeba robić coś dla innych”. Cam powiedziała wtedy, że zgrywa się na lepszą, niż jest, a ona nazwała ją lemingiem.

Cam odparła jej na to:

– Ja się chcę po prostu dobrze bawić. Ale ty pewnie nawet nie wiesz, co to takiego dobra zabawa!

Nora, jak to Nora, zripostowała:

– Ja się dobrze bawię na karuzeli łańcuchowej.

Na to Cam:

– Dobra, to idź sobie na ten głupi festyn. Ja idę do Kyle’a Tenhope’a.

Nora powiedziała:

– To idź sobie!

I tak oto doszło do tego, że Cam nie towarzyszyła Norze ani podczas przejażdżki na karuzeli, ani podczas konsumpcji lanego ciasta. Nie piła z nią też piwa korzennego. Dołączyła do niej dopiero później, przy dziewiątym dołku, po tym jak wezwał ją Adam Xu.

To oczywiście niczego nie przesądzało. Cam nie była złą przyjaciółką. Jasne, że nie. Ona i Nora znały się całe życie, dosłownie całe. Imani, jej mama, i Diane, mama Nory, poznały się na zajęciach jogi dla kobiet w ciąży, jeszcze gdy obie dziewczyny były rozmiarów fasolek. Cam i Nora urodziły się w odstępie trzydziestu sześciu godzin, w tym samym szpitalu. Poza tym, że Nora była biała, a Cam nie, były jak bliźniaczki. Camille nie miała rodzeństwa, więc Nora zastępowała jej siostrę. Z kim innym miałaby się kłócić? To normalne, że siostry się kłócą. Gdy jednak przyszłoby co do czego, zrobiłaby dla Nory wszystko.

Otarłaby jej twarz z wymiocin.

Odratowałaby jej majtki.

Zaproponowałaby – gdy już Nora wreszcie się obudzi i wróci z nią do domu – że obejrzy jej okolice intymne w poszukiwaniu siniaków i śladów wymuszonej penetracji.

Cam nie wstydziła się ciała. Jej mama była ginekologiem i od małego uczyła ją prawidłowych nazw anatomicznych. Pochwa. Wargi sromowe. Łechtaczka. Żadna tam „pipi” ani „to tam na dole”. Gdy dziewczynka była w szóstej klasie, Imani wręczyła jej nawet lusterko z długą rączką, żeby mogła sobie dokładnie obejrzeć, co jest co. Cam, owszem, zdawała sobie sprawę, że trochę jest to dziwne. Z drugiej strony cieszyła się, że trafiła jej się matka ginekolożka, feministka i hipiska w jednym. Imani nauczyła ją wszystkiego, co trzeba wiedzieć o kobiecym ciele, żeby jej córka mogła się odwołać do swojej wiedzy, gdyby tylko tego potrzebowała.

I teraz ta wiedza miała się przydać.ADAM XU

ADAM XU NIE BYŁ ANI NA IMPREZIE U KYLE’A TENHOPE’A, ani na festynie studenckim w miejskim parku. O imprezie nawet nie słyszał. O festynie, rzecz jasna, wiedział, bo trzeba by chyba mieszkać na Księżycu, żeby o nim nie usłyszeć, ale się na niego nie wybrał. Nie miał ochoty narażać się na nieprzyjemności. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby się poszwendać między stoiskami, na których można było w coś zagrać. Chętnie dałby się wyrzucić w powietrze w wagoniku zawieszonym na wielkim ramieniu i przegryz­łby jabłko w czekoladzie w wagoniku diabelskiego młyna. Tylko że prędzej czy później któryś z chłopaków wyjąłby jakąś butelkę – wyniesioną z domowego barku – i puściłby ją w obieg. Adam też by coś tam pociągnął, żeby nie wyjść na dziwaka. I piętnaście minut później… zrobiłoby mu się gorąco na twarzy i poczułby mrowienie na policzkach, a oczy nabiegłyby mu krwią.

Zaraz potem ktoś by rzucił:

– Stary, a co z tobą?

A potem ktoś inny by krzyknął:

– Patrzcie na Xu! Ale porobiony!

No i wtedy wszyscy by już się gapili na jego czerwoną, pulsującą twarz.

Jak on tego nie znosił.

Niby to częsta przypadłość u Azjatów. Sprawdził to kiedyś w Google’u. To zaczerwienienie ma podłoże genetyczne i występuje aż u trzydziestu sześciu procent ludzi wywodzących się z Azji Wschodniej. Reakcja jego organizmu ma związek z nagromadzeniem aldehydu octowego, który powstaje w procesie metabolizmu alkoholu. Nie żeby on to kiedykolwiek próbował wyjaśniać swoim kolegom z drużyny baseballowej. Przecież dopiero niedawno zaczęli go zapraszać na swoje imprezy. Nie chciał tego popsuć.

Adam czasem się zastanawiał, czy jego problemy nie wynikały po części z tego, że przeprowadził się do Faber dopiero w czwartej klasie. Gdyby zaczynał zerówkę razem ze wszystkimi, być może nie musiałby tak ciężko pracować, by zostać dopuszczonym do towarzystwa. A tak, zastał już uformowane grupy. Najsilniejszą pozycję miał Adam – Adam Courtmanche – wysoki blondyn, który podczas gry w dwa ognie zawsze zajmował pozycję matki. Niski i niezdarny Adam Xu nigdy nie miał szansy zaistnieć po prostu jako „Adam”. Na zawsze miał pozostać „Adamem Xu”. Adamem, który trzyma się gdzieś za linią boiska. Tym gorszym Adamem. Na dodatek dziewięćdziesiąt dziewięć procent uczniów zespołu szkół w Faber stanowili biali, co też nie pomagało. W dziewięciu przypadkach na dziesięć jako partnerkę do klasowych projektów przydzielano mu Fumi Ikemoto, mimo że jej rodzina wywodziła się z Japonii, a nie z Chin. Nie łączyło ich nic oprócz tego, że mieszkali w tym samym mieście, chodzili do tej samej szkoły i nikt ich nigdzie nie zapraszał.

Jego sytuacja radykalnie się zmieniła w pierwszej klasie szkoły średniej, gdy nagle wyskoczył w górę o piętnaście centymetrów, nabrał ciała i dostał się do szkolnej drużyny baseballowej. Koledzy i koleżanki niemal z dnia na dzień dostrzegli w nim kogoś więcej niż tylko niezdarę, mięczaka i kujona. Oto teraz był sportowcem – i zachowywał się jak na poważnego sportowca przystało. Zamiast iść na festyn studencki albo domówkę do Kyle’a Tenhope’a, Adam spędził piątkowy wieczór, ćwicząc odbijanie na polu golfowym Uniwersytetu Faber. Nie korzystał ze zwykłych piłeczek, bo robiły za dużo hałasu. Na trening zabrał ze sobą takie specjalne, świecące, które kupił przez internet. Miał też świecący kij. Noktowizyjna kamera prowizorycznie zamocowana na kasku rowerowym niepokojąco drżała przy każdym mocniejszym odbiciu, ale nigdy się nie urwała. A nagrania były całkiem przyzwoitej jakości.

Nikt nie wiedział, co Adam porabia w środku nocy, nawet jego rodzice. Oni pewnie myśleli, że spokojnie śpi w swoim łóżku. Matce zdarzało się zaglądać do niego o różnych dziwnych porach – otwierała drzwi i zerkała do środka, żeby się upewnić, że z synem wszystko w porządku – więc Adam podejmował niezbędne środki ostrożności: zanim wygramolił się przez okno, upychał poduszki pod kołdrę, zawsze też zostawiał w domu telefon.

Matka Adama miała obsesję na punkcie snu. Głęboko wierzyła, że do optymalnego funkcjonowania jej syn potrzebuje dziesięciu godzin niezakłóconego odpoczynku. On próbował jej tłumaczyć – powołując się na artykuł o rozwoju mózgu nastolatka – że z racji wieku jego cykle snu są inne niż u dorosłego. Nie było sensu, żeby się za wcześnie kładł, bo nie był w stanie wyłączyć procesów myślowych. Matka nie chciała go słuchać. Upierała się, że deficyty snu sprzyjają chorobom serca, nerek, nadciśnieniu, cukrzycy i udarom. Czyżby on chciał sobie zafundować udar w wieku piętnastu lat?

Adam kochał swoją matkę. Szanował ją. Tylko że ostatnio jej obecność zaczynała go uwierać jak za mocno zawiązany krawat.

Nocne treningi baseballowe pewnie były dość łagodną formą buntu, ale jemu wystarczały. Z każdym uderzeniem czuł się swobodniej. Piłeczki Precision Impact Slugs były wypełnione piaskiem, więc gdy posyłało się je w powietrze, nie wydawały tego charakterystycznego i jakże satysfakcjonującego puknięcia. Ich uderzeniu towarzyszyło raczej toporne, przyciężkie łupnięcie. Adam jednak potrafił docenić to łupnięcie. Slugs pokonywały niewielką odległość, trzeba więc było bardzo celnie trafić – środkiem kija w środek piłki – żeby nadać im odpowiednią trajektorię.

Wykonując kolejne uderzenia, Adam myślał nie tylko o kształcie i sile kija. Wspominał też swoje doświadczenia z wuefu w czwartej klasie. Zanim przeprowadził się do Faber, nikt go nigdy nie wybierał ani na stanowisko pałkarza, ani do roli łapacza. Pan Milner musiał wyczuć pismo nosem, bo zaraz pierwszego dnia ustawił Adama Xu na samym końcu kolejki. I w sumie na dobre mu to wyszło. Dzięki temu miał okazję obserwować popisy poprzedzających go dwunastu pałkarzy, więc zanim przyszła jego kolej, całkiem dobrze się już orientował, co ma robić: zamachnąć się kijem, trafić w piłkę i biec. Pierwsze dwie próby poszły mu fatalnie. W obu przypadkach spektakularnie rozminął się z piłką, przy czym za pierwszym razem zatoczył kółko, a za drugim się przewrócił. Potem jednak jakimś cudem nie tylko nie dał się wyautować, lecz także posłał piłkę aż do linii trzeciej bazy. Pobiegł przed siebie jak szalony i po przekroczeniu pierwszej bazy skręcił w lewo w kierunku drugiej. Ciągle miał czas, bo zawodnik na trzeciej wciąż nie uporał się z piłką.

I wtedy to się stało. Chłopak na pierwszej bazie, ulizany krzykacz Kevin Hamm, wrzasnął: „Nie zaliczył pierwszej! Nie dotknął worka”.

Dzieciaki z drużyny Adama zaczęły do niego wołać: „Wracaj, dotknij worka! Dotknij worka!”.

Więc Adam pobiegł z powrotem do pierwszej bazy, przykucnął i dotknął worka… ręką.

Gdy zamykał oczy, nadal jeszcze słyszał w głowie tamten śmiech. Jakby oni wszyscy w życiu nie widzieli nic zabawniejszego. Chińczyk dotknął worka. Dotknął go! Dosłownie! Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Wspomnienie tamtej kompromitacji nigdy go nie opuściło. Adam pielęgnował je jak roślinę. Podlewał je i przycinał. Poprzysiągł sobie, że dowie się o baseballu absolutnie wszystkiego, aby pewnego dnia zetrzeć uśmiechy z tych wszystkich głupich twarzy. Pewnego dnia zaskarbi sobie ich szacunek.

Łup. Wreszcie ostatniej wiosny się udało.

Łup. Dostał się do szkolnej drużyny.

Łup. A w tym roku dostanie się do reprezentacji.

Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Tamten śmiech, taki głęboki i niski. Adam potrzebował chwili, żeby sobie uzmysłowić, że tym razem to nie jego wspomnienie. Tym razem naprawdę to słyszał.

Obrócił głowę. Niebo nad polem golfowym było czyste, rozgwieżdżone. Bez problemu zlokalizował źródło dźwięku.

Ha, ha, ha, ha, ha, ha!

Ruszył szybko w tamtym kierunku.

Imprezowicze?, przeszło mu przez myśl.

Przypomniał sobie o festynie. Oficjalnie na pewno już się skończył, ale studencka zabawa dopiero się rozkręcała.

W bladym świetle księżyca zobaczył przed sobą jakieś postaci. Trzy… nie… cztery. Jedna leżała na ziemi.

Z każdą kolejną chwilą scena nabierała konkretniejszych kształtów. Jedna z postaci trzymała coś w powietrzu. Czyżby telefon? Druga nachylała się nad ciałem leżącym na ziemi.

– Stary, ona zupełnie odpłynęła.

Trzecia postać… Co tu się dzieje? Czy on zdejmuje spodnie?

– Hej! – krzyknął Adam. Nie planował tego, zrobił to zupełnie instynktownie.

Trzy postaci odwróciły się w jego stronę. Kolesie byli rośli, znacznie więksi od niego. Adam na chwilę zwątpił. Potem jednak sobie przypomniał, że ma w ręce kij baseballowy, a poza tym odezwało się w nim coś dziwnego, coś gdzieś spod powierzchni.

– Ting xia lai! Huai dan!

Krzyczał po chińsku, a z jego ust płynęły słowa, którymi matka strofowała ich psa Bao Bao, gdy gryzł meble. Przestań, ty zepsute jajo! Ten wrzask i wymachy świecącego w ciemności kija, którym Adam kreślił literę „Z” niczym Obi-Wan mieczem świetlnym, najwyraźniej podziałały, bo trzy postaci rzuciły się do ucieczki.

I trzy się ulotniły.

Została tylko ta, która leżała na ziemi.

Adam początkowo nie zorientował się, kto to jest. Skupił się na tym, że postać nie ma na sobie połowy ubrań.

– Hej! – zagadnął. – Wszystko w porządku?

Odpowiedzi nie było.

Zakręciło mu się w głowie. Czy to możliwe, że oto znalazł się na miejscu zbrodni? Co niby powinien zrobić? Dziewczyna leżała tak sztywno, tak całkowicie nieruchomo, że niemal bał się jej dotknąć.

Przemógł się jednak. Musiał. Ukląkł i odgarnął jej włosy z szyi, żeby sprawdzić puls.

I wtedy ją rozpoznał.

Nora Melchionda.

Poczuł pod palcami rytmiczne bicie jej serca.

Nora Melchionda ze swoimi złotymi warkoczami i uszami przekłutymi w trzech miejscach. Dziewczyna o błękitnych oczach, które tak uroczo się zwężały, gdy się uśmiechała. No-ra Mel-chion-da. Dźwięki składające się na jej imię i nazwisko były jak kaskada brzmień.

No dobrze, niech będzie. Owszem. Adam nigdy nikomu by się do tego nie przyznał, ale prawda była taka, że uwielbiał w niej absolutnie wszystko. Nora Melchionda. No-ra, No-ra, No-ra Mel-chion-da.

Ona pewnie o tym nie pamiętała, ale w czwartej klasie, na dzień przed feriami zimowymi, Adam się potknął i przewrócił, a przy tym wypuścił z ręki kartonik z mlekiem. Mieszkał w Faber dopiero od tygodnia, a już zdążył wyciągnąć się jak długi na podłodze w stołówce i się ochlapać. Wszyscy się na niego gapili.

– Nic ci się nie stało?

Gdy uniósł wzrok, zobaczył właśnie ją. Patrzyła na niego, mrużąc oczy. Miała na sobie najbrzydszy sweter, jaki w życiu widział – z reniferem oblepionym pomponami i cekinami. Zdobył się tylko na skinienie głową.

– No, do góry – powiedziała, podając mu rękę i pomagając wstać.

Znów skinął głową, tym razem w geście podziękowania. Ona była od niego o dobre dziesięć centymetrów wyższa. Pewnie nawet nieco więcej.

– Proszę – powiedziała, wkładając mu do ręki świeży karton z mlekiem i odsłaniając w uśmiechu aparat na zęby. – Wesołych świąt.

Tym razem zdołał jej odpowiedzieć słowami:

– Dziękuję.

– Nic wielkiego. – Wzruszyła ramionami. – Mam nie­tolerancję laktozy. Zawsze komuś oddaję mleko.

To była pierwsza rzecz, jakiej Adam dowiedział się o Norze Melchiondzie: że ma nietolerancję laktozy, więc zawsze oddaje komuś swoje mleko.

Potem przez kolejne lata dowiadywał się więcej i więcej. Jak choćby o tym, że Nora obgryza paznokcie u lewej dłoni, a u prawej nie, że ze słodyczy najbardziej lubi gumę rozpuszczalną Airheads o smaku zielonego jabłka i że słucha klasycznego rocka. Tyle się można było dowiedzieć o człowieku, po prostu bacznie mu się przyglądając. Adam nie był stalkerem ani nic takiego. Absolutnie nie. Był po prostu uważnym obserwatorem. Cichym satelitą, który krąży po orbicie wspaniałej Nory Melchiondy i gromadzi informacje.

Każdy głupi by się zorientował, że najlepszą przyjaciółką Nory jest Camille Dodd. Były w zasadzie nierozłączne. Poza tym wystarczyło słuchać, gdy w pierwszej klasie na angielskim Nora odczytywała esej o sobie, żeby się dowiedzieć, że jej ulubiony film to Fighter, historia inspirowana prawdziwymi losami boksera Micky’ego Warda. Aby posiąść wiedzę o tym, że Nora urodziła się w znaku Wodnika (a więc jest osobą inteligentną, zdeterminowaną i zrównoważoną), wystarczyło zauważyć, że co roku drugiego lutego przyjaciółki Nory ozdabiają jej szafkę, dają prezenty i raczą ją babeczkami z kawiarni Blue Bird. Nora zawsze się wtedy śmiała i odstawiała taki głupkowaty urodzinowy taniec na szkolnym korytarzu, zupełnie nie przejmując się, że ludzie na nią patrzą.

Adam był nią zauroczony i chciał ją lepiej poznać. W tym celu zadał sobie nawet trud przeczytania artykułu zatytułowanego Co pociąga kobiety spod znaku Wodnika. W ten sposób dowiedział się, że „kobiety spod znaku Wodnika cenią u partnera umiejętności konwersacyjne”. Co prawda nigdy nie zdobył się na odwagę, aby zagaić rozmowę w obecności licznych adoratorów Nory, ale gdyby jakimś cudem kiedyś znalazł się z nią sam na sam, to był na tę okoliczność przygotowany. Wspomniałby o finałowej scenie walki z filmu Fighter: „Głowa – korpus! Głowa – korpus!”. Pewnie zagadnąłby też o tym, że w skład gumy Airheads o smaku zielone jabłko wchodzą barwniki „błękitny 1”, „błękitny 2”, „czerwony 3”, „czerwony 40”, „żółty 5” oraz „żółty 6”, ale zielonego w ogóle tam nie ma. Pokręcone, prawda?

Pokręcone.

Na pewno jednak nie tak pokręcone jak to, że oto teraz klęczał na trawie na polu golfowym o pierwszej dwadzieścia siedem w nocy z dwoma palcami na szyi Nory Melchiondy. Był tak blisko niej, jak jeszcze nigdy dotąd, ale o żadnych konwersacyjnych popisach nie mogło być mowy. Gdyby mogła go zobaczyć w Dungeons & Dragons 3.5 Live, jak rozprawia o wyczynach metamagicznych, to stałoby się dla niej oczywiste, że Adam potrafi w jasny sposób formułować inteligentne uwagi i w ogóle się przy tym nie czerwieni. Tyle że teraz nie występował w D&D Live. Bynajmniej…

– Nora? To ja, Adam Xu. Z… ze szkoły… Słyszysz mnie? Nora?

Nic.

Ostrożnie poprawił na niej ubranie, uważając, żeby jej bez potrzeby nie dotykać. Mógł jej oczywiście dotknąć, bo i tak nikt by tego nie zauważył. On by jednak tego nie zrobił. Na tym polegała różnica między Adamem a tymi neandertalczykami, których odpędził od niej kijem baseballowym. Adam pokochał Norę Melchiondę, gdy miała dziesięć lat i była jeszcze koścista – zanim zyskała ciało, którym można by się chwalić, zanim którykolwiek z facetów z Faber zaczął zwracać na nią uwagę. Na samą myśl o tych trzech typach, którzy jej podciągnęli spódniczkę i zdjęli majtki, poczuł wściekłość, jakiej jeszcze nigdy w życiu nie doświadczył. Miał ochotę wyruszyć w noc z kijem baseballowym gotowy do ataku.

Nie mógł jednak tego zrobić, bo teraz musiał się skupić.

Wyjął jej telefon z kieszeni i przystawił ekran do twarzy. Lekko uniósł jej powieki, a gdy telefon się odblokował, odszukał numer do jej najlepszej przyjaciółki.

Tu Adam Xu. Nora Cię potrzebuje. Pole golfowe Faber U, 9 dołek, asap.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: